Sage
Sage zatrzymał się gwałtownie.
Potrzebował kilku sekund, by upewnić się, że się nie pomylił i faktycznie w końcu
trafił na trop, który z aż nazbyt oczywistych względów go zainteresował.
Jeszcze zanim ostatecznie podjął decyzję, w pośpiechu podążył za osobą, której
coraz bardziej miał ochotę przyłożyć, jedynie cudem powstrzymując się przed
zrobieniem czegoś wyjątkowo głupiego.
Poruszał
się szybko i sprawnie, nie zamierzając czekać aż Lawrence również go
wyczuje i spróbuje się ewakuować. Co prawda Sage nie miał pewności co do
tego, czy nieśmiertelny go unikał, ale biorąc pod uwagę fakt, że dosłownie
rozpłynął się w powietrzu na kilka ostatnich dni, mógł chyba uznać, że
mężczyzna nie miał ochoty na spotkanie z kimkolwiek.
– Stój albo
naprawdę zrobię ci krzywdę – wycedził przez zaciśnięte zęby, chcąc nie chcąc
wchodząc w jedną z bocznych, rzadziej uczęszczanych uliczek Seattle.
Było
ciemno, a przez wzgląd na późną porę mało prawdopodobnym wydawało się to,
by ktoś jeszcze przypadkiem się na nich napatoczył. Co więcej, Sage nie wyczuł
obecności ani człowieka, ani kogokolwiek innego, co utwierdziło go w przekonaniu,
że Lawrence był sam. Nie miał pewności czy to dobrze, czy też nie, ale nie
obchodziło go to, a tym bardziej nie umniejszało irytacji, którą odczuwał
względem Cullena.
– Ach… – L. spojrzał na niego jakby od niechcenia,
wręcz w roztargnieniu. Wydawał się rozdrażniony, jakby jakakolwiek rozmowa
była mu wyjątkowo nie na rękę. – To ty.
– Nie
zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie – zauważył mimochodem Sage, wymownie
wznosząc oczy ku niebu.
Nie
otrzymał odpowiedzi, ale to również wydało mu się przewidywalne. Przystanął w miejscu,
obserwując i czekając na… Cóż, w zasadzie cokolwiek, chociaż w żaden
sposób nie potrafił tego sprecyzować. Wyjaśnienia? Zdecydowanie brzmiałyby
dobrze, zwłaszcza po tych wszystkich dniach, ale wampir podejrzewał, że nie ma
na co liczyć. Lawrence zdecydowanie nie należał do osób, które miały w zwyczaju
tłumaczyć się komukolwiek.
– Jestem
trochę zajęty, jeśli jeszcze nie zauważyłeś… I śpieszę się, więc jeśli nie
masz nic ważnego do powiedzenia… – usłyszał i to wystarczyło, by dosłownie
się w nim zagotowało.
– Ja mam
mieć cokolwiek do powiedzenia? – zapytał, nie kryjąc niedowierzania. Kpił czy o drogę
pytał? – To chyba ja czekam na wyjaśnienia! A przynajmniej Beatrycze, bo…
– Nie mówmy
w tej chwili o Beatrycze – padło w odpowiedzi.
Sage
potrzebował dłuższej chwili, by powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś co
najmniej niewłaściwego. Rzadko przeklinał, ale w tamtej chwili wulgarne
słowa same cisnęły mu się na usta. Od zawsze z łatwością przywiązywał się
do tych, którym okazywał sympatię, Beatrycze z kolei była jedną z tych
osób, które nade wszystko chciał chronić. Nie potrzebował uwag czy próśb
Lawrence’a, który dbał o kobietę w stopniu wystarczającym, by również
Sage’a angażować w opiekę nad nią. W gruncie rzeczy wampir rozmawiał z Trycze
wystarczająco wiele razy, by samemu chcieć dla niej dobrze, więc tym bardziej
chciał się na coś przydać.
– Nie
odzywasz się do niej, tak po prostu ją zostawiłeś, a do tego wszystkiego
mówisz, że… – zaczął spiętym tonem, jednak nie było mu dane dokończyć.
– Nigdy nie próbuj twierdzić, że ją
zostawiłem – warknął Lawrence, nagle dosłownie materializując się przed swoim
stwórcą. – Słyszysz? Nigdy.
Wampir spojrzał
na niego z powątpiewaniem, po czym westchnął cicho. W porządku, jedno
z pewnością miał ustalone – Lawrence wciąż był wrażliwy, kiedy w grę
wchodziła Beatrycze. To było dobre, chociaż dalej nie wyjaśniało
najważniejszego.
– Wybacz –
zreflektował się. Przez kilka następnych sekund milczał, czekając aż Lawrence w końcu
się rozluźni i zwiększy dzielący ich dystans. – Ale ona się martwi,
zresztą nie bez powodu. Gdzie byłeś? – zapytał wprost, próbując nakłonić
swojego rozmówcę do jakichkolwiek wyjaśnień.
– To teraz
nie ma znaczenia – stwierdził natychmiast L. – Mówię poważnie. – Zamilkł,
wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Skoro już tu jesteś, powiedz mi
przynajmniej, że u niej wszystko w porządku.
– Pomijając
to, że chodzi jak struta…
O dziwo,
wampir uśmiechnął się w nieco gorzki, pozbawiony wesołości sposób.
– Może nie
powinienem, ale… dobrze to słyszeć – przyznał w zamyśleniu. – To, że
tęskni.
– Jakby cię
to dziwiło – obruszył się Sage.
Tym razem
nie doczekał się odpowiedzi. Zacisnął usta, powstrzymując się przed dalszym
drążeniem tematu i w zamian próbując uporządkować wszystko na tyle,
by wyciągnąć jakieś sensowne wnioski. Wciąż był zły, co nie pomagało, zwłaszcza
że Lawrence znajdował się na wyciągnięcie ręki. W efekcie Sage miał ochotę
nim potrząsnąć, choć zarazem szczerze wątpił, by to cokolwiek zmieniło.
– Bądź taki
dobry i nie mów jej, że mnie widziałeś… W porządku?
Aż
zamrugał, co najmniej wytrącony z równowagi z tą prośbą. Z powątpiewaniem
spojrzał na swojego rozmówcę, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy to
możliwe, żeby L. próbował sobie z niego żartować.
– Mam ją
okłamywać? – zapytał, a jego ton jasno sugerował, że nawet nie chciał brać
tej możliwości pod uwagę. – Mówiłem, że zawsze chętnie ci pomogę przy
Beatrycze, ale…
– Masz jej o mnie
nie mówić – zniecierpliwił się Lawrence. – To nie kłamstwo, o ile sama nie
zacznie tematu.
– Ale…
Wampir
warknął, wyraźnie sfrustrowany.
–
Potrzebuję jeszcze trochę czasu. Jeśli będę zamartwiał się o Beatrycze,
nic nie zdziałam, więc – do cholery – nie próbuj mi utrudniać – wyrzucił z siebie
na wydechu. – Wystarczy, że ciągle o niej myślę. Ty jeden nie wpędzaj mnie
w jeszcze większe poczucie winy.
Och, więc
jednak miał wątpliwości co do tego, co robił – czymkolwiek by to nie było? Sage
nie miał pojęcia, co o zaistniałej sytuacji sądzić, a tym bardziej
jak powinien zareagować na te słowa, ale sprawa wydawała się… co najmniej
nietypowa. Co więcej, wciąż nie nadążał za Lawrence’m, z kolei jego
zdawkowe tłumaczenia w niczym nie pomagały. W gruncie rzeczy Sage
nadal nie wiedział nic, może pomijając to, że L. po raz kolejny próbował
działać na własną rękę.
– Jak chcesz
– powiedział w końcu, decydując się dać za wygraną. – Nie powiem jej nic, o ile
sama nie zapyta – zastrzegł, po czym pośpiesznie ciągnął dalej, nie zamierzając
czekać aż Lawrence dojdzie do wniosku, że sprawa załatwiona. – Ale tylko pod
warunkiem, że powiesz mi, co się dzieje.
– Jasna
cholera! Akurat ty zamierzasz mnie dręczyć?
Sage
wzruszył ramionami, czym jedynie jeszcze bardziej rozdrażnił obserwującego go
wampira. W zasadzie powiedzieć, że Lawrence był po prostu poirytowany,
byłoby niedopowiedzeniem. Cokolwiek się działo, jakiekolwiek tłumaczenia
wyraźnie nie były wampirowi na rękę.
– Beatrycze
jest dla mnie ważna, a obecnie cierpi – powiedział wprost, decydując się
postawić sprawę jasno. Podejrzewał, że to na swój sposób cios poniżej pasa, ale
nie dbał o to. – Zresztą sam prosiłeś, żebym miał na nią oko, więc…
– Tak, ale
to nie znaczy, że masz z tego powodu dręczyć mnie.
– Po prostu
powiedz mi, co się dzieje – ponaglił Sage.
Lawrence
zmrużył oczy, wyraźnie poirytowany.
– Nie masz
lepszych zajęć? – warknął, a Sage jedynie się uśmiechnął.
– Nie
bardzo – przyznał, chociaż to nie do końca pokrywało się z prawdą. Wciąż
zamartwiał się o Laylę, próbując ustalić cokolwiek, co okazałoby się
pomocne przy poszukiwaniach.
Kolejnych
kilka sekund ciszy nie zrobiło na wampirze wrażenia. Zdążył nauczyć się
cierpliwości, to z kolei w wielu przypadkach okazywało się
zadziwiająco praktyczną cechą.
– Niech to
szlag… – Lawrence zamilkł, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – To
jest zły moment. I temat, który wolałbym zostawić dla siebie.
– Nie
zawsze dostajemy to, czego chcemy, więc…
Gdyby wzrok
mógł zabijać, Sage jak nic doznałby samozapłonu.
– Bawisz
się w filozofa? – warknął L. – Pomyśl chwilę. Co mogę robić, kiedy mnie
nie ma?
– Znając
ciebie, dosłownie wszystko. – Sage cicho westchnął, ostatecznie decydując się
darować sobie złośliwości. – Przejmuję się, bo to też moja sprawa. I Beatrycze,
bo zwłaszcza jej jesteś coś winien. Może kiedyś mogłeś sobie pozwolić na
znikanie, kiedy masz na to ochotę, ale od tamtego czasu wiele się zmieniło,
więc…
– Na litość
boską, czymże sobie zasłużyłem na niańkę!
Wampir
odskoczył, jeszcze bardziej zwiększając odległość, która dzieliła go od Sage’a.
Przez krótką chwilę wyglądał na chętnego, żeby w pośpiechu się oddalić,
ale ostatecznie nie zrobił tego, po prostu niespokojnie krążąc tam i z powrotem.
Sage nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem widział go aż do tego stopnia
wytrąconego z równowagi. Co prawda od samego początku wiedział, że sprawy
się skomplikowały, zwłaszcza w kwestii tego, co działo się z Beatrycze,
ale wciąż miał za mało informacji, by stwierdzić, dokąd to wszystko zmierzało.
Spoglądając
na Lawrence’a widział, że musiało być gorzej, aniżeli do tej pory przypuszczał.
L. wyglądał na chętnego, by dosłownie roznieść kogoś na kawałeczki, a to
zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
– To… Szlag,
rozmawiałeś w ogóle z Beatrycze? – zapytał nagle wampir,
błyskawicznie zwracając się w stronę Sage’a. – Powiedziała ci, co się
stało, zanim zniknąłem?
– W zasadzie…
L. nawet
nie czekał na odpowiedź.
– Najkrócej
rzecz ujmując, kochany tatuś naszych cudownych demonów z jakiegoś powodu
upatrzył sobie Beatrycze. A właściwie całą linię kobiet z jej
rodziny, ale aktualnie na jedno wychodzi – w końcu zostały tylko ona i Elena.
– Zamilkł, po czym energicznie potrząsnął głową, jakby wciąż nie docierało do
niego to, co się działo. Biorąc pod uwagę jego słowa, Sage wcale nie czuł się
zaskoczony taką reakcją. – Cholera wie w czym rzecz i jak długo się
to ciągnie. Nawet Rafael nie potrafił tego wyjaśnić, ale wiem jedno: z Joce
wyciągnęliśmy Beatrycze z czegoś bardzo, ale to bardzo niedobrego… A ja
nie zamierzam czekać, aż ktoś znowu spróbuje mi ją zabrać, jasne?!
Znów
zaczynał się denerwować, wyraźnie bliski wybuchu, jednak Sage prawie nie
zwrócił na to uwagi. W zamian koncentrował się na kolejnych słowach, w pośpiechu
próbując uporządkować nowe informacje – i to na dodatek wystarczająco
niedorzecznych, by okazało się to problematyczne.
–
Powiedziałeś, że to ma związek z Eleną – powiedział w końcu. Tym
razem starał się zabrzmieć łagodnie i rozsądnie, mając nadzieję na
załagodzenie sytuacji. – Skoro tak, być może Rafael…
– Nawet
mnie nie denerwuj – warknął Lawrence, gniewnie mrużąc oczy. – Myślisz, że
gdybym miał jakąkolwiek pomoc, szukałbym na własną rękę.
– Ale…
– Ten
cholerny samolub zostawił nas z niczym – oznajmił wprost, nawet nie
przebierając w słowach. – Dla niego liczy się tylko Elena. Dobre i tyle,
ale tak się składa, że dla mnie równie ważna jest cudem odzyskana żona. Masz
jeszcze jakieś cudowne pomysły i pytania, czy w końcu dasz mi spokój?
Sage nie
odpowiedział, aż nazbyt świadom, że dalsze ciągnięcie rozmowy zdecydowanie nie
było dobrym pomysłem. Aż nazbyt dobrze rozumiał nie tylko to, że Lawrence
mógłby być wzburzony, ale również przyczynę tej irytacji. Co więcej, sam musiał
uporządkować fakty, jednocześnie dochodząc do wniosku, że informowanie L., że
sprawy między Eleną a Rafaelem nie miały się najlepiej, nie należało do
najlepszych pomysłów. Cóż, to była ich sprawa, zresztą szczerze wątpił, żeby
wampir miał głowę, by dodatkowo przejmować się bezpieczeństwem wnuczki.
Słodka
bogini, od początku czuł, że zabawa ze zmarłymi nie przyniesie niczego dobrego.
Teraz miał na to aż nazbyt oczywisty dowód, co w najmniejszym nawet
stopniu nie poprawiało mu nastroju.
Wszystko
było nie tak i to już od dłuższego czasu.
– Mogę
spróbować pomóc – powiedział w końcu, pośpiesznie reagując w chwili, w której
zorientował się, że Lawrence zbierał się do odejścia. – Przecież wiesz, prawda?
Po prostu musisz powiedzieć mi, w jaki sposób.
– Pomagasz
mi tym, że masz oko na Beatrycze… I Elenę, jak mniemam – stwierdził, nawet
się nie oglądając. – Resztą zajmę się sam.
Nie dodał
niczego więcej, w następnej chwili najzwyczajniej w świecie znikając w ciemnościach.
Sage
westchnął, wciąż wzburzony. Chociaż mógł naciskać, ostatecznie zdecydował się
tego nie robić, dochodząc do wniosku, że to i tak nie miało sensu. Jasne,
wciąż był zły na Lawrence’a za to, w jaki sposób ten próbował działać, ale
teraz przynajmniej wiedział, że to wszystko miało jakiś głębszy sens.
Na dobry
początek ta wiedza musiała mu wystarczyć.
Claire
Na zewnątrz było zimno, ale
praktycznie nie zwracała na to uwagi. Pozwalała, by Lucas obejmował ją
ramieniem, dzięki jego obecności mimo wszystko czując się bezpieczniej. Zawsze
tak było, chociaż nigdy nie zastanawiała się nad tym, co w największym
stopniu wpływało na to, że bliskość przyjaciela aż tak pozytywnie wpływała na
jej samopoczucie.
Oboje
milczeli, ale cisza wydawała się dobra. Claire potrzebowała chwili, by zebrać
myśli i stwierdzić, co tak naprawdę powinna sądzić o wszystkim, co
się działo. Martwiła się o Joce, chociaż po słowach Marco na swój sposób
czuła się spokojniejsza. Przynajmniej miała pewność, że jej kuzynka była cała,
chociaż to w najmniejszym stopniu nie tłumaczyło tego, co się wydarzyło. W gruncie
rzeczy wszystko to, co miało związek z Jocelyne bywało zagmatwane,
zwłaszcza że nikt w pełni nie rozumiał jej daru. Nekromancja z pewnością
była niezwykła, ale…
Cóż, zawsze
znalazło się jakieś „ale”.
Jej myśli
wirowały, raz po raz próbując przybrać kierunek, który zdecydowanie nie był
dziewczynie na rękę. Musiała wręcz zmusić się do tego, by spróbować oczyścić
umysł i unikać tematu Setha, to jednak wcale nie było takie proste.
Trudno, by po wszystkim, co się wydarzyło, mogła ot tak zapomnieć. Co prawda
obecność Lucasa pomagała, ale w sytuacji, kiedy ostatecznie znaleźli się w pobliżu
miasta – na dodatek nocą, w jakże podobnych warunkach do tych, które…
– Wszystko
gra?
Wzdrygnęła
się, po czym w roztargnieniu spojrzała na swojego towarzysza. Nie miała
pewności, jak prezentował się wyraz jej twarzy, ale musiała wyglądać
wystarczająco niepokojąco, by zwrócić jego uwagę. Spróbowała się uśmiechnąć, w duchu
raz po raz powtarzając sobie, że powinna wziąć się w garść, to jednak
wyszło jej – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.
– Jasne –
skłamała, chociaż po jej tonie od razu dało się zorientować, że mijała się z prawdą.
– Daje sobie radę… Dokąd idziemy? – zapytała pośpiesznie, chcąc zmienić temat.
– Myślałem,
że ty mi powiesz – przyznał z wahaniem Lucas. – To znaczy… Nie żebyś nie
była ze mną bezpieczna, ale Rufus naprawdę wysłał nas do miasta po tym, co się
wydarzyło?
Claire
jedynie westchnęła, po czym nieznacznie potrząsnęła głową.
– Jeśli
tata chciał, żebym znalazła się poza domem, to znaczy, że znajduje się tam coś
gorszego od tego, co mogłabym napotkać w mieście – stwierdziła zgodnie z prawdą.
– Zresztą nie o to chodzi. Nie ma mamy, więc zachowuje się… w trudny
sposób – powiedziała po chwili wahania.
Och, miała
okazję to zaobserwować kilka lat temu, zanim sprawy w Mieście Nocy wróciły
do normy. Pamiętała, jak zachowywał się jej „wujek” w sytuacji
potencjalnego zagrożenia, nie wspominając o momentach, gdy musiał dodatkowo
radzić sobie z nią i tym, że psychicznie nie czuła się najlepiej. W gruncie
rzeczy radził sobie dość marnie, co sprowadzało się do tego, że wycofywał się,
kiedy tylko nabrał pewności, że ktoś inny mógł zastąpić go u jej boku.
Najwyraźniej tym razem padło na Lucasa, Claire jednak w najmniejszym nawet
stopniu nie miała o to pretensji.
Właściwie
sama nie była pewna, co powinna myśleć albo czuć. To wszystko wydawało się
zdecydowanie zbyt świeże, przez co czuła się zagubiona. Tylko tyle potrafiła
sprecyzować, woląc nie zastanawiać się nad tym, jakie tak naprawdę targały nią
uczucia. Już i tak wkładała całą energię w to, by odciąć się od
emocji na tyle, na ile było to możliwe. W innym wypadku najpewniej wciąż
siedziałaby w pokoju, wypłakując sobie oczy, a to zdecydowanie
prowadziło donikąd. Musiała się na coś przydać, ale…
– Nessie miała
zobaczyć się z Sue – powiedziała tak cicho, że ledwo mogła samą siebie
zrozumieć. – Nie pojechała, ale… Ale to nie ona powinna się tym zajmować.
– Claire…
– Wybacz.
To po prostu nie daje mi spokoju – przyznała zgodnie z prawdą. – Ja…
Wydaje mi się, że to powinnam być ja.
– Oboje
wiemy, że to bardzo zły pomysł – stwierdził z przekonaniem Lucas.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, wciąż podenerwowana. Czuła pieczenie pod powiekami,
ale nie zamierzała pozwolić sobie na płacz, zwłaszcza w obecności Lucasa.
Już raz ją pocieszał i była mu za to wdzięczna, nie chciała zresztą, by
czuł się przy niej jeszcze bardziej niezręcznie.
– W porządku
– powiedziała cicho, chcąc nie chcąc decydując się wycofać. Przecież i tak
nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby stanąć przed Sue i Leah. Co prawda
zwlekanie z przekazaniem informacji o śmierci Setha wydawało się
okrutne, ale… – Sama nie wiem, co powinnam zrobić. Poza tym… wciąż nie
rozumiem.
– Wiem o tym,
Claire… – Lucas zawahał się na dłuższą chwilę, wyraźnie podenerwowany. – Ehm…
Na pewno nie wiesz, gdzie chcesz iść? Jest zimno, więc…
– Wampiry
nie odczuwają chłodu – przypomniała mu usłużnie.
– Jasne,
ale ty odczuwasz.
Westchnęła i jednak
zdołała się uśmiechnąć. Nie sądziła, że to w ogóle okaże się możliwe,
zwłaszcza w szczery sposób, ale coś w słowach i zachowaniu
Lucasa sprawiło, że kolejny raz poczuła się lepiej. Cóż, zadziwiał ją – i to
nie pierwszy raz skutecznie zaskakując tym, jak dobrze pamiętał o jej
potrzebach. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze mogła liczyć, że nagle poratuje ją chusteczką,
jeśli zajdzie taka potrzeba, z kolei teraz…
Teraz po
prostu był, a to znaczyło aż nazbyt wiele.
Skinęła
głową, tym samym przyznając mu rację. Myślami mimo wszystko była daleko, raz po
raz rozważając to, że może jednak powinna zobaczyć się z Sue i Leą. W równym
stopniu dręczyło ją to, dlaczego w ogóle do tego doszło. W pamięci
wciąż miała moment pojawienia się Claudii, jej wyraz twarz, to spojrzenie i…
Nie, nie
chciała o tym pamiętać.
A jednak w równym
stopniu pragnęła odszukać wampirzycę, a potem wprost zapytać ją, co tak
naprawdę wydarzyło się w tamten wieczór. Pragnęła wyjaśnień, choćby
najbardziej lakonicznej odpowiedzi albo…
Zadrżała,
po czym nieznacznie potrząsnęła głową, próbując odrzucić od siebie niechciane
myśli. To, czego pragnęła, samo w sobie wydawało się niedorzeczne, nie
wspominając o tym, że Lucas prędzej zdzieliłby ją po głowie, niż pozwolił
szukać Claudii. Inną kwestią pozostawało to, że Claire wiedziała o wampirzycy
dość, by zdawać sobie sprawę z tego, że ta była niebezpieczna – i że
zdecydowanie nie przepadała za jej rodziną. Po tym, jak wiele wysiłku włożyła w to,
by zranić Isabeau, ta jedna kwestia wydawała się aż nazbyt oczywista. Tak czy
inaczej, szukanie kogoś takiego zdecydowanie nie miało sensu, zwłaszcza że w obecnej
sytuacji to, co kierowało wampirzycą, wydawało się aż nazbyt oczywiste.
To
przynajmniej podpowiadał Claire rozsądek, podczas gdy jakaś jej cząstka
wydawała się stanowczo zaprzeczać takiej możliwości. W efekcie dziewczyna
miała wrażenie, że w grę wchodziło coś więcej, ale…
– Hej, Claire?
Tym razem
niemalże z ulgą przyjęła to, że Lucas zdecydował się zakłócić bieg jej
myśli.
– Chodźmy –
powiedziała cicho, chcąc jak najszybciej skoncentrować się na czymś innym. –
Znam jedno bezpieczne miejsce, gdzie możemy pójść – dodała, chociaż wcale nie
była taka pewna.
Z drugiej
strony, skoro Rufus sam wyganiał ją z domu, mogła założyć, że każde
miejsce było w jego mniemaniu bezpieczniejsze. W takim wypadku
apartament, który zajmował Lawrence i w którym tak często
przesiadywała Elena, wydawał się dobrym miejscem. W końcu w najgorszym
wypadku mogli trafić na teoretycznie zaprzyjaźnionego demona – i nic
ponadto.
Zabawne,
ale mając przed sobą perspektywę dalszego zadręczania się śmiercią Setha, nawet
spędzenie czasu z naczelnym demonem wydało się Claire o wiele
bardziej kuszącą perspektywą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz