3 grudnia 2017

Dwieście czterdzieści trzy

Sage
Sage zatrzymał się gwałtownie. Potrzebował kilku sekund, by upewnić się, że się nie pomylił i faktycznie w końcu trafił na trop, który z aż nazbyt oczywistych względów go zainteresował. Jeszcze zanim ostatecznie podjął decyzję, w pośpiechu podążył za osobą, której coraz bardziej miał ochotę przyłożyć, jedynie cudem powstrzymując się przed zrobieniem czegoś wyjątkowo głupiego.
Poruszał się szybko i sprawnie, nie zamierzając czekać aż Lawrence również go wyczuje i spróbuje się ewakuować. Co prawda Sage nie miał pewności co do tego, czy nieśmiertelny go unikał, ale biorąc pod uwagę fakt, że dosłownie rozpłynął się w powietrzu na kilka ostatnich dni, mógł chyba uznać, że mężczyzna nie miał ochoty na spotkanie z kimkolwiek.
– Stój albo naprawdę zrobię ci krzywdę – wycedził przez zaciśnięte zęby, chcąc nie chcąc wchodząc w jedną z bocznych, rzadziej uczęszczanych uliczek Seattle.
Było ciemno, a przez wzgląd na późną porę mało prawdopodobnym wydawało się to, by ktoś jeszcze przypadkiem się na nich napatoczył. Co więcej, Sage nie wyczuł obecności ani człowieka, ani kogokolwiek innego, co utwierdziło go w przekonaniu, że Lawrence był sam. Nie miał pewności czy to dobrze, czy też nie, ale nie obchodziło go to, a tym bardziej nie umniejszało irytacji, którą odczuwał względem Cullena.
– Ach… – L. spojrzał na niego jakby od niechcenia, wręcz w roztargnieniu. Wydawał się rozdrażniony, jakby jakakolwiek rozmowa była mu wyjątkowo nie na rękę. – To ty.
– Nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie – zauważył mimochodem Sage, wymownie wznosząc oczy ku niebu.
Nie otrzymał odpowiedzi, ale to również wydało mu się przewidywalne. Przystanął w miejscu, obserwując i czekając na… Cóż, w zasadzie cokolwiek, chociaż w żaden sposób nie potrafił tego sprecyzować. Wyjaśnienia? Zdecydowanie brzmiałyby dobrze, zwłaszcza po tych wszystkich dniach, ale wampir podejrzewał, że nie ma na co liczyć. Lawrence zdecydowanie nie należał do osób, które miały w zwyczaju tłumaczyć się komukolwiek.
– Jestem trochę zajęty, jeśli jeszcze nie zauważyłeś… I śpieszę się, więc jeśli nie masz nic ważnego do powiedzenia… – usłyszał i to wystarczyło, by dosłownie się w nim zagotowało.
– Ja mam mieć cokolwiek do powiedzenia? – zapytał, nie kryjąc niedowierzania. Kpił czy o drogę pytał? – To chyba ja czekam na wyjaśnienia! A przynajmniej Beatrycze, bo…
– Nie mówmy w tej chwili o Beatrycze – padło w odpowiedzi.
Sage potrzebował dłuższej chwili, by powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś co najmniej niewłaściwego. Rzadko przeklinał, ale w tamtej chwili wulgarne słowa same cisnęły mu się na usta. Od zawsze z łatwością przywiązywał się do tych, którym okazywał sympatię, Beatrycze z kolei była jedną z tych osób, które nade wszystko chciał chronić. Nie potrzebował uwag czy próśb Lawrence’a, który dbał o kobietę w stopniu wystarczającym, by również Sage’a angażować w opiekę nad nią. W gruncie rzeczy wampir rozmawiał z Trycze wystarczająco wiele razy, by samemu chcieć dla niej dobrze, więc tym bardziej chciał się na coś przydać.
– Nie odzywasz się do niej, tak po prostu ją zostawiłeś, a do tego wszystkiego mówisz, że… – zaczął spiętym tonem, jednak nie było mu dane dokończyć.
Nigdy nie próbuj twierdzić, że ją zostawiłem – warknął Lawrence, nagle dosłownie materializując się przed swoim stwórcą. – Słyszysz? Nigdy.
Wampir spojrzał na niego z powątpiewaniem, po czym westchnął cicho. W porządku, jedno z pewnością miał ustalone – Lawrence wciąż był wrażliwy, kiedy w grę wchodziła Beatrycze. To było dobre, chociaż dalej nie wyjaśniało najważniejszego.
– Wybacz – zreflektował się. Przez kilka następnych sekund milczał, czekając aż Lawrence w końcu się rozluźni i zwiększy dzielący ich dystans. – Ale ona się martwi, zresztą nie bez powodu. Gdzie byłeś? – zapytał wprost, próbując nakłonić swojego rozmówcę do jakichkolwiek wyjaśnień.
– To teraz nie ma znaczenia – stwierdził natychmiast L. – Mówię poważnie. – Zamilkł, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Skoro już tu jesteś, powiedz mi przynajmniej, że u niej wszystko w porządku.
– Pomijając to, że chodzi jak struta…
O dziwo, wampir uśmiechnął się w nieco gorzki, pozbawiony wesołości sposób.
– Może nie powinienem, ale… dobrze to słyszeć – przyznał w zamyśleniu. – To, że tęskni.
– Jakby cię to dziwiło – obruszył się Sage.
Tym razem nie doczekał się odpowiedzi. Zacisnął usta, powstrzymując się przed dalszym drążeniem tematu i w zamian próbując uporządkować wszystko na tyle, by wyciągnąć jakieś sensowne wnioski. Wciąż był zły, co nie pomagało, zwłaszcza że Lawrence znajdował się na wyciągnięcie ręki. W efekcie Sage miał ochotę nim potrząsnąć, choć zarazem szczerze wątpił, by to cokolwiek zmieniło.
– Bądź taki dobry i nie mów jej, że mnie widziałeś… W porządku?
Aż zamrugał, co najmniej wytrącony z równowagi z tą prośbą. Z powątpiewaniem spojrzał na swojego rozmówcę, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy to możliwe, żeby L. próbował sobie z niego żartować.
– Mam ją okłamywać? – zapytał, a jego ton jasno sugerował, że nawet nie chciał brać tej możliwości pod uwagę. – Mówiłem, że zawsze chętnie ci pomogę przy Beatrycze, ale…
– Masz jej o mnie nie mówić – zniecierpliwił się Lawrence. – To nie kłamstwo, o ile sama nie zacznie tematu.
– Ale…
Wampir warknął, wyraźnie sfrustrowany.
– Potrzebuję jeszcze trochę czasu. Jeśli będę zamartwiał się o Beatrycze, nic nie zdziałam, więc – do cholery – nie próbuj mi utrudniać – wyrzucił z siebie na wydechu. – Wystarczy, że ciągle o niej myślę. Ty jeden nie wpędzaj mnie w jeszcze większe poczucie winy.
Och, więc jednak miał wątpliwości co do tego, co robił – czymkolwiek by to nie było? Sage nie miał pojęcia, co o zaistniałej sytuacji sądzić, a tym bardziej jak powinien zareagować na te słowa, ale sprawa wydawała się… co najmniej nietypowa. Co więcej, wciąż nie nadążał za Lawrence’m, z kolei jego zdawkowe tłumaczenia w niczym nie pomagały. W gruncie rzeczy Sage nadal nie wiedział nic, może pomijając to, że L. po raz kolejny próbował działać na własną rękę.
– Jak chcesz – powiedział w końcu, decydując się dać za wygraną. – Nie powiem jej nic, o ile sama nie zapyta – zastrzegł, po czym pośpiesznie ciągnął dalej, nie zamierzając czekać aż Lawrence dojdzie do wniosku, że sprawa załatwiona. – Ale tylko pod warunkiem, że powiesz mi, co się dzieje.
– Jasna cholera! Akurat ty zamierzasz mnie dręczyć?
Sage wzruszył ramionami, czym jedynie jeszcze bardziej rozdrażnił obserwującego go wampira. W zasadzie powiedzieć, że Lawrence był po prostu poirytowany, byłoby niedopowiedzeniem. Cokolwiek się działo, jakiekolwiek tłumaczenia wyraźnie nie były wampirowi na rękę.
– Beatrycze jest dla mnie ważna, a obecnie cierpi – powiedział wprost, decydując się postawić sprawę jasno. Podejrzewał, że to na swój sposób cios poniżej pasa, ale nie dbał o to. – Zresztą sam prosiłeś, żebym miał na nią oko, więc…
– Tak, ale to nie znaczy, że masz z tego powodu dręczyć mnie.
– Po prostu powiedz mi, co się dzieje – ponaglił Sage.
Lawrence zmrużył oczy, wyraźnie poirytowany.
– Nie masz lepszych zajęć? – warknął, a Sage jedynie się uśmiechnął.
– Nie bardzo – przyznał, chociaż to nie do końca pokrywało się z prawdą. Wciąż zamartwiał się o Laylę, próbując ustalić cokolwiek, co okazałoby się pomocne przy poszukiwaniach.
Kolejnych kilka sekund ciszy nie zrobiło na wampirze wrażenia. Zdążył nauczyć się cierpliwości, to z kolei w wielu przypadkach okazywało się zadziwiająco praktyczną cechą.
– Niech to szlag… – Lawrence zamilkł, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – To jest zły moment. I temat, który wolałbym zostawić dla siebie.
– Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy, więc…
Gdyby wzrok mógł zabijać, Sage jak nic doznałby samozapłonu.
– Bawisz się w filozofa? – warknął L. – Pomyśl chwilę. Co mogę robić, kiedy mnie nie ma?
– Znając ciebie, dosłownie wszystko. – Sage cicho westchnął, ostatecznie decydując się darować sobie złośliwości. – Przejmuję się, bo to też moja sprawa. I Beatrycze, bo zwłaszcza jej jesteś coś winien. Może kiedyś mogłeś sobie pozwolić na znikanie, kiedy masz na to ochotę, ale od tamtego czasu wiele się zmieniło, więc…
– Na litość boską, czymże sobie zasłużyłem na niańkę!
Wampir odskoczył, jeszcze bardziej zwiększając odległość, która dzieliła go od Sage’a. Przez krótką chwilę wyglądał na chętnego, żeby w pośpiechu się oddalić, ale ostatecznie nie zrobił tego, po prostu niespokojnie krążąc tam i z powrotem. Sage nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem widział go aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi. Co prawda od samego początku wiedział, że sprawy się skomplikowały, zwłaszcza w kwestii tego, co działo się z Beatrycze, ale wciąż miał za mało informacji, by stwierdzić, dokąd to wszystko zmierzało.
Spoglądając na Lawrence’a widział, że musiało być gorzej, aniżeli do tej pory przypuszczał. L. wyglądał na chętnego, by dosłownie roznieść kogoś na kawałeczki, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
– To… Szlag, rozmawiałeś w ogóle z Beatrycze? – zapytał nagle wampir, błyskawicznie zwracając się w stronę Sage’a. – Powiedziała ci, co się stało, zanim zniknąłem?
– W zasadzie…
L. nawet nie czekał na odpowiedź.
– Najkrócej rzecz ujmując, kochany tatuś naszych cudownych demonów z jakiegoś powodu upatrzył sobie Beatrycze. A właściwie całą linię kobiet z jej rodziny, ale aktualnie na jedno wychodzi – w końcu zostały tylko ona i Elena. – Zamilkł, po czym energicznie potrząsnął głową, jakby wciąż nie docierało do niego to, co się działo. Biorąc pod uwagę jego słowa, Sage wcale nie czuł się zaskoczony taką reakcją. – Cholera wie w czym rzecz i jak długo się to ciągnie. Nawet Rafael nie potrafił tego wyjaśnić, ale wiem jedno: z Joce wyciągnęliśmy Beatrycze z czegoś bardzo, ale to bardzo niedobrego… A ja nie zamierzam czekać, aż ktoś znowu spróbuje mi ją zabrać, jasne?!
Znów zaczynał się denerwować, wyraźnie bliski wybuchu, jednak Sage prawie nie zwrócił na to uwagi. W zamian koncentrował się na kolejnych słowach, w pośpiechu próbując uporządkować nowe informacje – i to na dodatek wystarczająco niedorzecznych, by okazało się to problematyczne.
– Powiedziałeś, że to ma związek z Eleną – powiedział w końcu. Tym razem starał się zabrzmieć łagodnie i rozsądnie, mając nadzieję na załagodzenie sytuacji. – Skoro tak, być może Rafael…
– Nawet mnie nie denerwuj – warknął Lawrence, gniewnie mrużąc oczy. – Myślisz, że gdybym miał jakąkolwiek pomoc, szukałbym na własną rękę.
– Ale…
– Ten cholerny samolub zostawił nas z niczym – oznajmił wprost, nawet nie przebierając w słowach. – Dla niego liczy się tylko Elena. Dobre i tyle, ale tak się składa, że dla mnie równie ważna jest cudem odzyskana żona. Masz jeszcze jakieś cudowne pomysły i pytania, czy w końcu dasz mi spokój?
Sage nie odpowiedział, aż nazbyt świadom, że dalsze ciągnięcie rozmowy zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Aż nazbyt dobrze rozumiał nie tylko to, że Lawrence mógłby być wzburzony, ale również przyczynę tej irytacji. Co więcej, sam musiał uporządkować fakty, jednocześnie dochodząc do wniosku, że informowanie L., że sprawy między Eleną a Rafaelem nie miały się najlepiej, nie należało do najlepszych pomysłów. Cóż, to była ich sprawa, zresztą szczerze wątpił, żeby wampir miał głowę, by dodatkowo przejmować się bezpieczeństwem wnuczki.
Słodka bogini, od początku czuł, że zabawa ze zmarłymi nie przyniesie niczego dobrego. Teraz miał na to aż nazbyt oczywisty dowód, co w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiało mu nastroju.
Wszystko było nie tak i to już od dłuższego czasu.
– Mogę spróbować pomóc – powiedział w końcu, pośpiesznie reagując w chwili, w której zorientował się, że Lawrence zbierał się do odejścia. – Przecież wiesz, prawda? Po prostu musisz powiedzieć mi, w jaki sposób.
– Pomagasz mi tym, że masz oko na Beatrycze… I Elenę, jak mniemam – stwierdził, nawet się nie oglądając. – Resztą zajmę się sam.
Nie dodał niczego więcej, w następnej chwili najzwyczajniej w świecie znikając w ciemnościach.
Sage westchnął, wciąż wzburzony. Chociaż mógł naciskać, ostatecznie zdecydował się tego nie robić, dochodząc do wniosku, że to i tak nie miało sensu. Jasne, wciąż był zły na Lawrence’a za to, w jaki sposób ten próbował działać, ale teraz przynajmniej wiedział, że to wszystko miało jakiś głębszy sens.
Na dobry początek ta wiedza musiała mu wystarczyć.
Claire
Na zewnątrz było zimno, ale praktycznie nie zwracała na to uwagi. Pozwalała, by Lucas obejmował ją ramieniem, dzięki jego obecności mimo wszystko czując się bezpieczniej. Zawsze tak było, chociaż nigdy nie zastanawiała się nad tym, co w największym stopniu wpływało na to, że bliskość przyjaciela aż tak pozytywnie wpływała na jej samopoczucie.
Oboje milczeli, ale cisza wydawała się dobra. Claire potrzebowała chwili, by zebrać myśli i stwierdzić, co tak naprawdę powinna sądzić o wszystkim, co się działo. Martwiła się o Joce, chociaż po słowach Marco na swój sposób czuła się spokojniejsza. Przynajmniej miała pewność, że jej kuzynka była cała, chociaż to w najmniejszym stopniu nie tłumaczyło tego, co się wydarzyło. W gruncie rzeczy wszystko to, co miało związek z Jocelyne bywało zagmatwane, zwłaszcza że nikt w pełni nie rozumiał jej daru. Nekromancja z pewnością była niezwykła, ale…
Cóż, zawsze znalazło się jakieś „ale”.
Jej myśli wirowały, raz po raz próbując przybrać kierunek, który zdecydowanie nie był dziewczynie na rękę. Musiała wręcz zmusić się do tego, by spróbować oczyścić umysł i unikać tematu Setha, to jednak wcale nie było takie proste. Trudno, by po wszystkim, co się wydarzyło, mogła ot tak zapomnieć. Co prawda obecność Lucasa pomagała, ale w sytuacji, kiedy ostatecznie znaleźli się w pobliżu miasta – na dodatek nocą, w jakże podobnych warunkach do tych, które…
– Wszystko gra?
Wzdrygnęła się, po czym w roztargnieniu spojrzała na swojego towarzysza. Nie miała pewności, jak prezentował się wyraz jej twarzy, ale musiała wyglądać wystarczająco niepokojąco, by zwrócić jego uwagę. Spróbowała się uśmiechnąć, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że powinna wziąć się w garść, to jednak wyszło jej – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.
– Jasne – skłamała, chociaż po jej tonie od razu dało się zorientować, że mijała się z prawdą. – Daje sobie radę… Dokąd idziemy? – zapytała pośpiesznie, chcąc zmienić temat.
– Myślałem, że ty mi powiesz – przyznał z wahaniem Lucas. – To znaczy… Nie żebyś nie była ze mną bezpieczna, ale Rufus naprawdę wysłał nas do miasta po tym, co się wydarzyło?
Claire jedynie westchnęła, po czym nieznacznie potrząsnęła głową.
– Jeśli tata chciał, żebym znalazła się poza domem, to znaczy, że znajduje się tam coś gorszego od tego, co mogłabym napotkać w mieście – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Zresztą nie o to chodzi. Nie ma mamy, więc zachowuje się… w trudny sposób – powiedziała po chwili wahania.
Och, miała okazję to zaobserwować kilka lat temu, zanim sprawy w Mieście Nocy wróciły do normy. Pamiętała, jak zachowywał się jej „wujek” w sytuacji potencjalnego zagrożenia, nie wspominając o momentach, gdy musiał dodatkowo radzić sobie z nią i tym, że psychicznie nie czuła się najlepiej. W gruncie rzeczy radził sobie dość marnie, co sprowadzało się do tego, że wycofywał się, kiedy tylko nabrał pewności, że ktoś inny mógł zastąpić go u jej boku. Najwyraźniej tym razem padło na Lucasa, Claire jednak w najmniejszym nawet stopniu nie miała o to pretensji.
Właściwie sama nie była pewna, co powinna myśleć albo czuć. To wszystko wydawało się zdecydowanie zbyt świeże, przez co czuła się zagubiona. Tylko tyle potrafiła sprecyzować, woląc nie zastanawiać się nad tym, jakie tak naprawdę targały nią uczucia. Już i tak wkładała całą energię w to, by odciąć się od emocji na tyle, na ile było to możliwe. W innym wypadku najpewniej wciąż siedziałaby w pokoju, wypłakując sobie oczy, a to zdecydowanie prowadziło donikąd. Musiała się na coś przydać, ale…
– Nessie miała zobaczyć się z Sue – powiedziała tak cicho, że ledwo mogła samą siebie zrozumieć. – Nie pojechała, ale… Ale to nie ona powinna się tym zajmować.
– Claire…
– Wybacz. To po prostu nie daje mi spokoju – przyznała zgodnie z prawdą. – Ja… Wydaje mi się, że to powinnam być ja.
– Oboje wiemy, że to bardzo zły pomysł – stwierdził z przekonaniem Lucas.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wciąż podenerwowana. Czuła pieczenie pod powiekami, ale nie zamierzała pozwolić sobie na płacz, zwłaszcza w obecności Lucasa. Już raz ją pocieszał i była mu za to wdzięczna, nie chciała zresztą, by czuł się przy niej jeszcze bardziej niezręcznie.
– W porządku – powiedziała cicho, chcąc nie chcąc decydując się wycofać. Przecież i tak nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby stanąć przed Sue i Leah. Co prawda zwlekanie z przekazaniem informacji o śmierci Setha wydawało się okrutne, ale… – Sama nie wiem, co powinnam zrobić. Poza tym… wciąż nie rozumiem.
– Wiem o tym, Claire… – Lucas zawahał się na dłuższą chwilę, wyraźnie podenerwowany. – Ehm… Na pewno nie wiesz, gdzie chcesz iść? Jest zimno, więc…
– Wampiry nie odczuwają chłodu – przypomniała mu usłużnie.
– Jasne, ale ty odczuwasz.
Westchnęła i jednak zdołała się uśmiechnąć. Nie sądziła, że to w ogóle okaże się możliwe, zwłaszcza w szczery sposób, ale coś w słowach i zachowaniu Lucasa sprawiło, że kolejny raz poczuła się lepiej. Cóż, zadziwiał ją – i to nie pierwszy raz skutecznie zaskakując tym, jak dobrze pamiętał o jej potrzebach. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze mogła liczyć, że nagle poratuje ją chusteczką, jeśli zajdzie taka potrzeba, z kolei teraz…
Teraz po prostu był, a to znaczyło aż nazbyt wiele.
Skinęła głową, tym samym przyznając mu rację. Myślami mimo wszystko była daleko, raz po raz rozważając to, że może jednak powinna zobaczyć się z Sue i Leą. W równym stopniu dręczyło ją to, dlaczego w ogóle do tego doszło. W pamięci wciąż miała moment pojawienia się Claudii, jej wyraz twarz, to spojrzenie i…
Nie, nie chciała o tym pamiętać.
A jednak w równym stopniu pragnęła odszukać wampirzycę, a potem wprost zapytać ją, co tak naprawdę wydarzyło się w tamten wieczór. Pragnęła wyjaśnień, choćby najbardziej lakonicznej odpowiedzi albo…
Zadrżała, po czym nieznacznie potrząsnęła głową, próbując odrzucić od siebie niechciane myśli. To, czego pragnęła, samo w sobie wydawało się niedorzeczne, nie wspominając o tym, że Lucas prędzej zdzieliłby ją po głowie, niż pozwolił szukać Claudii. Inną kwestią pozostawało to, że Claire wiedziała o wampirzycy dość, by zdawać sobie sprawę z tego, że ta była niebezpieczna – i że zdecydowanie nie przepadała za jej rodziną. Po tym, jak wiele wysiłku włożyła w to, by zranić Isabeau, ta jedna kwestia wydawała się aż nazbyt oczywista. Tak czy inaczej, szukanie kogoś takiego zdecydowanie nie miało sensu, zwłaszcza że w obecnej sytuacji to, co kierowało wampirzycą, wydawało się aż nazbyt oczywiste.
To przynajmniej podpowiadał Claire rozsądek, podczas gdy jakaś jej cząstka wydawała się stanowczo zaprzeczać takiej możliwości. W efekcie dziewczyna miała wrażenie, że w grę wchodziło coś więcej, ale…
– Hej, Claire?
Tym razem niemalże z ulgą przyjęła to, że Lucas zdecydował się zakłócić bieg jej myśli.
– Chodźmy – powiedziała cicho, chcąc jak najszybciej skoncentrować się na czymś innym. – Znam jedno bezpieczne miejsce, gdzie możemy pójść – dodała, chociaż wcale nie była taka pewna.
Z drugiej strony, skoro Rufus sam wyganiał ją z domu, mogła założyć, że każde miejsce było w jego mniemaniu bezpieczniejsze. W takim wypadku apartament, który zajmował Lawrence i w którym tak często przesiadywała Elena, wydawał się dobrym miejscem. W końcu w najgorszym wypadku mogli trafić na teoretycznie zaprzyjaźnionego demona – i nic ponadto.
Zabawne, ale mając przed sobą perspektywę dalszego zadręczania się śmiercią Setha, nawet spędzenie czasu z naczelnym demonem wydało się Claire o wiele bardziej kuszącą perspektywą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa