Elena
Pukanie do drzwi skutecznie
wyrwało ją z zamyślenia. Poderwała głowę, ale ostatecznie nie odezwała się
nawet słowem, zwłaszcza że zakłócający jej spokój intruz nie zamierzał czekać
na zaproszenie.
– Elena? –
Rosalie w pośpiechu uchyliła drzwi i wślizgnęła się do pokoju. –
Możemy porozmawiać? Myślałam…
– Nic ci
nie jest? – przerwała, nie mogąc się powstrzymać.
Wiedziała,
że trudno skrzywdzić wampira, zwłaszcza takiego jak jej siostra, ale i tak
wolała się upewnić. Wciąż coś ściskało ją w gardle na samo wspomnienie
ataku Jane, nie wspominając o tym, czego dowiedziała się w rozmowie z Miriam.
To wszystko nadal wydawało się zbyt skomplikowane, z kolei Elena wolała
odciągnąć w czasie konieczność omawiania tego, co miało miejsce.
– Jest w porządku.
Hej, Elenko… – zaczęła wampirzyca, zaraz jednak urwała, po czym nieznacznie potrząsnęła
głową – Eleno – poprawiła się, a dziewczyna jedynie westchnęła.
– W porządku.
– Zawahała się, na dłuższą metę nie będąc w stanie znieść ciszy. – Poszli
sobie? Mam wrażenie, że tak, ale nie chcę sprawdzać.
Nie
rozumiała, dlaczego po tym, co się stało, ojciec wpuścił do domu któregokolwiek
z przedstawicieli Volturi. Teoretycznie rozumiała obecność wyraźnie
wytrąconego z równowagi zachowaniem siostry Aleca, gotowa wręcz
stwierdzić, że ten nie kłamał, raz po raz powtarzając, że nie podejrzewałby
bliźniaczki o coś takiego – i że to w najmniejszym stopniu nie miało
związku z którymś z planów Aro. Dobrze, to brzmiało szczerze,
przynajmniej słuchając wyjaśnień tego wampira… Ale i tak nie czuła się
dobrze z myślą, że którykolwiek z pozostałych Włochów miałby
przekroczyć próg tego domu.
– Przed
chwilą – stwierdziła Rose i zawahała się na dłuższą chwilę. – Prawie. Alec
został, chociaż nie wiem na co liczy. Nie sądzę, żeby ta mała jędza chciała
tutaj wrócić.
Elena
westchnęła, ledwo powstrzymując się przed pozbawionym wesołości śmiechem. Właściwie
sama nie była pewna, czego powinna się spodziewać. Prawda była taka, że nie
ufała ani sobie, ani tym bardziej Jane, a jakby tego było mało… Cóż,
wszystko wydawało się po raz kolejny dotyczyć jej – i to tym bardziej, że
zdaniem Miriam wampirzyca współpracowała z demonem.
Przyjdzie, żeby dokończyć to, co zaczęła?,
pomyślała z przekąsem, bynajmniej nie spodziewając się odpowiedzi. Co
stałoby się, gdyby jednak do tego doszło? Gdyby po raz kolejny miała bronić
siebie albo kogoś innego…
– Nie wróci
– powiedziała pod wpływem impulsu. – Musi wiedzieć, że to… bardzo głupi pomysł –
dodała, ostrożnie dobierając słowa.
– Jasne, że
tak – podchwyciła natychmiast Rosalie. – Drugi raz nie damy się zaskoczyć. A jeśli
chodzi o twoje bezpieczeństwo…
– Sądząc po
tym, co powiedziała mi Miriam, niekoniecznie muszę się tym przejmować.
Być może to
stanowiło dość naciąganą teorię, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że tak
właśnie było. Nie miała pojęcia, w jaki sposób przywołała do siebie
jakąkolwiek moc, ale wierzyła, że w razie potrzeby mogłaby dokonać tego
raz jeszcze. Wszystko tak naprawdę sprowadzało się do instynktu i tego,
czego tak naprawdę chciała. Zwłaszcza
w kwestii ochrony rodziny potrafiła posunąć się naprawdę daleko, a to
bez wątpienia o czymś świadczyło.
No i Rafael… On też wciąż gdzieś tam
jest, dopowiedziała, aż nazbyt świadoma, że tak prezentowała się
rzeczywistość. Byłaby naiwna, gdyby wierzyła, że demon ot tak odpuści. Co
więcej, poniekąd na to liczyła, chociaż za żadne skarby nie chciała się do tego
przyznać. Mieszane uczucia, które towarzyszyły jej przez cały ten czas, zwłaszcza
po tym, co powiedziała jej Mira. Nie sądziła, że słowa demonicy zrobią na niej
jakiekolwiek wrażenie, ale z drugiej strony…
Och, nie
chciała się nad tym zastanawiać.
– Nie
podoba mi się, że tak po prostu z nią poszłaś – stwierdziła Rose, a Elena
parsknęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Jest w porządku,
Rose… Naprawdę – oznajmiła z przekonaniem. Może przy odrobinie szczęścia
jednak mogła zacząć w to wierzyć. – Podejrzewam, że to ostatnia osoba,
która by mnie skrzywdziła. I to nawet gdyby chciała.
– Elena…
– Mówię
poważnie. – Wzruszyła ramionami. – Wiem, że Rafael mimo wszystko jej ufa,
chociaż nigdy nie powiedział tego wprost. W zasadzie zgaduję, że uznaje
tylko Mirę, o ile faktycznie nie może czegoś załatwić osobiście.
– Nie każ
mi przypominać do czego zdolny jest ten demon – powiedziała niemalże łagodnie
wampirzyca.
Elena
drgnęła, po czym energicznie potrząsnęła głową, chcąc odrzucić od siebie
niechciane myśli.
– Nie
musisz – zapewniła pośpiesznie. – Zresztą nie o to chodzi. Musiałam
porozmawiać z Miriam – ucięła, chcąc dać siostrze do zrozumienia, że
dalsze ciągnięcie tematu w najmniejszym stopniu nie było jej na rękę.
Rosalie
dłuższą chwilę milczała, po prostu bezczynnie obserwując. To była rzadkość, by
powstrzymywała się od mówienia, zwłaszcza że wampirzycę wyraźnie dręczyło coś, o czym
chciała pomówić. Elena sama nie była pewna, co powinna o tym sądzić,
gotowa wręcz przysiąc, że od jakiegoś czasu jej relacje z siostrą były…
bardzo kruche. Odkąd doszły do porozumienia, to było tak, jakby obie stąpały po
cienkim lodzie, robiąc wszystko, byleby po raz kolejny wszystkiego nie popsuć.
Doceniała to, aż nazbyt świadoma, że Rose mało kiedy szła na kompromisy; ta
świadomość również sprawiała, że taki stan rzeczy wydawał się… dziwnie
nienaturalny.
Potrzebowała
kilku kolejnych sekund, by zebrać myśli i jednak zdecydować się na to, by
mówić dalej.
– Jeśli
chodzi o to, co się stało… – zaczęła z wahaniem. – Sama nie wiem, co
powinnam wam powiedzieć. Dlatego Miriam chciała ze mną rozmawiać: bo ją też
zaskoczyłam.
– Więc to
nie jest coś, co ty i Rafael…
Jedynie potrząsnęła
głową.
– Nie
doszliśmy do niczego, może pomijając to, że teraz bliżej mi do demona niż pół-wampira.
Tak naprawdę wciąż nie wiem, kim jestem, Rose – stwierdziła, po czym skrzywiła
się, zaskoczona goryczą, która wkradła się do jej głosu.
Bez słowa
poderwała się na równe nogi, w pośpiechu podchodząc do zamkniętego okna.
Wyjrzała na zewnątrz, z powątpiewaniem spoglądając na pogrążony w ciszy
i ciemności las. W myślach jak na zawołanie znów pojawiło się pytanie
o to, czy powinna spodziewać się obecności Rafaela, czy może jednak
zdecydował się uszanować jej decyzję i trzymał się na dystans. Jeśli Mira
miała być rodzajem kompromisu…
Drgnęła,
kiedy coś poruszyło się w ciemnościach. Chwilę później usłyszała trzepot
skrzydeł, a potem na parapecie jak gdyby nigdy nic wylądował znajomy,
czarny kruk.
– Tia… To
ma być moja obstawa? Tym razem ty mnie pilnujesz, Raven? – mruknęła pod nosem, wywracając oczami.
–
Rozmawiasz z ptakiem? – usłyszała za plecami wyraźnie zdezorientowany głos
Rosalie. – No i… Raven?
– Brzmi
lepiej, niż gdybym zaczęła wołać na niego Azor – zauważyła przytomnie. Lekko
się uśmiechnęła, wciąż uważnie przypatrując się ptaku. – Jest posłuszny Rafie
i… Hm, w sumie mogłabym powiedzieć ci o nim to samo, co o Miriam.
Tyle że on nie odpyskuje, jeśli powiem coś, co mu się nie spodoba.
–
Praktycznie.
Po tonie
Rose dało się poznać, że wciąż podchodziła do sytuacji z wyraźną dozą
rezerwy. Elena nawet nie była takim stanem rzeczy zaskoczona, aż za dobrze
pamiętając, jak bardzo skołowana czuła się na samym początku. W gruncie
rzeczy pod tym jednym względem nie zmieniło się nic, a wręcz zaczynało być
coraz gorzej, co dawało jej się we znaki tym bardziej, że kolejny raz została
ze wszystkim sama.
– Lepiej mi
powiedz, co ustaliliście tam na dole – poprosiła, z dwojga złego woląc
zmienić temat. – Tata oczywiście ich wpuścił, prawda? Nie wiem, co wymyślił
Aro, ale…
– To nie
jest takie proste, jak mogłoby się wydawać – przerwała pośpiesznie Rosalie. –
Nigdy nie wnikałam w politykę, zwłaszcza naszą, ale jednak od wieków to
właśnie Volturi byli gwarantem spokoju. Tego jednego nie można im odmówić,
nawet jeśli to dupki.
– Byli… – powtórzyła z wahaniem
Elena. – Słabo to brzmi, wiesz? Mam na myśli… Coś się zmieniło?
– Sama nie
wiem. – Rosalie zawahała się, wyraźnie próbując zebrać myśli. – Mam wrażenie,
że Carlisle albo Edward mogliby wytłumaczyć ci to lepiej. Tak czy inaczej,
wydarzenia z balu nie pozostały bez echa.
Elena
zawahała się, podświadomie czując, że to nie mogło prowadzić do niczego
dobrego. Podobnie jak i Rose, sama również nie wnikała w politykę
wampirów, zwłaszcza wiedząc o istnieniu Miasta Nocy. Łatwo było zapomnieć o świecie
zewnętrznym, kiedy przez długi czas żyło się w miejscu, które zdecydowanie
nie podległo wpływom Volturi. Nie zmieniało to jednak faktu, że dobrze
wiedziała, że ten z klanów wciąż pozostawał jednym z najważniejszych,
otwarcie tworząc i respektując zasady, którym inni musieli się
podporządkować. Co więcej, było dokładnie tak, jak powiedziała Rosalie – bo
niezależnie od wszystkiego, działania te zapewniały wszystkim bezpieczeństwo.
To tyczyło się również ludzi, którzy przez tyle czasu pozostawali cudownie
nieświadomi.
Nie miała
pewności, jak to wszystko działało pod względem polityki, ale nawet ona czuła,
że ingerencja Isobel mogła pociągnąć za sobą dość istotne konsekwencje, być
może nawet na skalę całej rasy. Nie chciała zastanawiać się nad tym, co mogłoby
się stać, gdyby pierwotna zdołała rozszerzyć wpływy, ale…
–
Oczywiście Volturi tuszują sprawę na tyle, na ile mogą – odezwała się ponownie
Rosalie – ale ich reputacja mocno ucierpiała na tym, co się stało. Spójrz na
Jane… Nie wiem, co tak naprawdę jest z nią nie tak, ale kiedyś była Aro
najwierniejsza. Z tego, co wiem, sprawy mają się nieciekawie nie tylko w jej
przypadku.
– Nie
rozumiem…
Wampirzyca
wzruszyła ramionami.
– Volturi
rządzą odkąd tylko pamiętam. W grę wchodzą chyba całe tysiąclecia, więc… –
Zamilkła, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że ta kwestia nie wymaga
dokładniejszych wyjaśnień. – Ale teraz niektórzy… zaczynając mieć wątpliwości,
czy to wciąż bezpieczne, by Volturi nadal dzierżyli władzę. Wiesz, Isobel
omamiła ich ot tak… Część straciła szacunek. Inni…
– … zginęli
z ręki Rafaela – mruknęła Elena. Przecież dobrze wiedziała, co stało się
po jej śmierci.
Przez twarz
Rosalie przemknął ledwo zauważalny cień.
– Cóż, tak –
przyznała niechętnie nieśmiertelna. – Ale nie o to mi chodziło. Miałam na
myśli to, że… niektórym zaczęła odpowiadać wizja świata, który sugerowała
Isobel.
Tych kilka
słów wystarczyło, by Elena zesztywniała, zaniepokojona bardziej niż do tej
pory. Słodka bogini, dlaczego to ją w ogóle dziwiło? Z łatwością mogła
sobie wyobrazić, co dla istot, które wychowały się w przeświadczeniu, że
już zawsze będą musiały ukrywać się przed ludzkością, oznaczała sama tylko
sugestia przewrotu. Wiedziała, co działo się przed Upadkiem i czego
oczekiwała Isobel – świata, w którym to wampiry dzierżyły władzę, mając
całkowitą kontrolę nad tym, co działo się wokół nich. Dla tych, którzy lubowali
się w ludzkiej krwi, taka perspektywa musiała być… naprawdę urzekająca.
To niedobrze… Bardzo niedobrze…
Cokolwiek
stało się na balu, wciąż mogło okazać się niemniej niebezpieczne, co i sytuacja,
w której Isobel nie musiałaby się wycofać. Co prawda dla królowej
oznaczałoby to konieczność podążania okrężną, bardziej skomplikowaną drogą,
ale… Och, była cierpliwa – a przynajmniej powinna być, skoro wcześniej
zwlekała całe lata z podjęciem jakichkolwiek kroków. Gdyby zaczęła
pozyskiwać sojuszników, wtedy sprawy mogły naprawdę się skomplikować, a to
zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
– I co
teraz? – zapytała, nie kryjąc niepokoju. – Więc Volturi mają problemy z posłuszeństwem
we własnych szeregach. Dlatego chcieli się zobaczyć?
– Poniekąd –
przyznała niechętnie Rose. – Zdaniem Aleca, wampiry, które polowały na was w liceum,
to ich robota. Powiedzmy, że Jane była… przekonywująca.
– Świetnie!
Być może
powinna czuć ulgę, mogąc zrozumieć przynajmniej tę jedną kwestię, ale to
zdecydowanie nie działało w ten sposób. W głowie wciąż miała pustkę,
nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wciąż umykała jej istotna kwestia. Może i Jane
przestała przejmować się Aro i postanowiła uprzykrzać innym życie na
własną rękę, ale to wciąż nie tłumaczyło tego, co wydarzyło się tym razem – a już
zwłaszcza jakiegokolwiek związku z demonami.
– Elena? –
Głos Rosalie doszedł do niej jakby z oddali. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili tkwiła w miejscu, nerwowo
zaciskając dłonie w pięści – i to na tyle mocno, by wbić sobie
paznokcie w skórę. Natychmiast spróbowała nad sobą zapanować, to jednak
okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby podejrzewać. – Wszystko w porządku?
Coś jest nie…?
– Wszystko
jest nie tak – przerwała, bezceremonialnie wchodząc wampirzycy w słowo. – A przynajmniej
tak mi się wydaje i… Szlag, muszę wyjść – oznajmiła, a wampirzyca
spojrzała na nią tak, jakby właśnie postradała zmysły.
– Teraz? –
zapytała z niedowierzaniem. – Chyba sobie żartujesz. Nie sama – dodała z naciskiem,
nie dając Elenie okazji, by zaprotestować.
W pierwszym
odruchu chciała się kłócić, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian ze
świstem wypuściła powietrze, wciąż bezskutecznie próbując się uspokoić.
– Dobra –
mruknęła, chcąc nie chcąc dając za wygraną. – W takim razie potrzebny mi Aldero
– oznajmiła, zakładając ramiona na piersiach.
– Aldero…?
– Tak.
Muszę zadzwonić. – Nawet się nie zawahała. – Kocham cię, Rose, ale w tej
chwili mi nie pomożesz – dodała z rozbrajającą wręcz szczerością.
Trudno jej
było stwierdzić, co tak naprawdę sądziła o całej sytuacji Rosalie.
Zwłaszcza po wyrazie twarzy wampirzycy nie potrafiła stwierdzić niczego
sensownego, nie pierwszy raz mając wrażenie, że spogląda na niezwykle piękną,
choć przy tym obojętną, porcelanową lalkę. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że
chcąc nie chcąc kolejny raz powiedziała coś, co mogło sprawić jej siostrze
przykrość, ale nie miała czasu, by się tym przejmować. W zasadzie w tamtej
chwili nie była pewna, co tak naprawdę powinna czuć, a tym bardziej
zrobić, nie wspominając o zastanawianiu się nad ewentualnymi
konsekwencjami własnych decyzji.
– W porządku.
W milczeniu
odprowadziła Rosalie wzrokiem. Wciąż nerwowo napinała mięsnie, nie rozluźniając
się nawet z chwilą, w której drzwi do pokoju zamknęły się z cichym
stuknięciem. Chwilę jeszcze bezmyślnie wpatrywała się w miejsce, gdzie
chwilę wcześniej była Rose, zanim otrząsnęła się na tyle, by ruszyć się z miejsca.
Z cichym westchnieniem ciężko opadła na łóżko, ukrywając twarz w dłoniach
i bezskutecznie próbując uporządkować myśli.
Słodka
bogini, potrzebowała Rafaela. Sęk w tym, że była zdecydowanie zbyt dumna i zawzięta,
by ot tak z nim porozmawiać, nawet jeśli pozostawał jedyną osobą, która
miała szansę udzielić jej jakichkolwiek sensownych odpowiedzi.
– Kraa… –
doszło ją gdzieś z zewnątrz.
Aż wzdrygnęła
się, słysząc znajomy, przytłumiony odgłos. Natychmiast przeniosła wzrok na
okno, by móc spiorunować wzrokiem wciąż tkwiącego na parapecie Ravena.
– Tak,
zrozumiałam – warknęła, obojętna na to, że najpewniej po raz kolejny robiła z siebie
idiotkę. – A teraz leć stąd. Pilnuj jego dla mnie, nie odwrotnie – dodała z naciskiem,
dopiero po chwili uświadamiając sobie sens wypowiedzianych słów.
Tym
bardziej zaskoczył ją fakt, że ptak bez chwili wahania poderwał się do lotu.
Nieznacznie potrząsnęła głową, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że to wcale nie
był przypadek, ale…
Nie. Raven
zrozumiał.
Świetnie. Więc do tego wszystkiego jedyną
istotą, z którą jestem w stanie się porozumieć, okazał się kruk…,
pomyślała z przekąsem, jednak i to nie okazało się aż tak proste i oczywiste,
jak mogłaby oczekiwać. Nie, skoro w jakimś stopniu poczuła się
podekscytowana tym, że to, co sugerował Rafael, mogłoby okazać się prawdziwe.
Jeśli faktycznie miała w sobie coś z demona…
Albo
anioła.
Miriam
mówiła o tej możliwości z dużą dozą ironii, ale to mimo wszystko
brzmiało… zadziwiająco wręcz sensownie. A może po prostu chciała wierzyć,
że tak jest, ale to w gruncie rzeczy nie było istotne. Jeśli dobrze
zrozumiała, anioły i demony miały ze sobą wiele wspólnego, jednocześnie
różniąc się diametralnie, a to… Cóż, mogło w równym stopniu tłumaczyć
i komplikować wszystko.
Oczywiście. Anioł ze mnie jak jasna cholera…,
zadrwiła, ale i to nie wydało się Elenie aż tak pewne, jak mogłaby się
spodziewać. W głowie miała mętlik i taka była prawda. To po raz
kolejny sprawiło, że zaczęła myśleć o Rafaelu, z uporem jednak
odrzucała od siebie możliwość, by tak po prostu się z demonem
skontaktować.
Nie, bo…
Po prostu nie.
Skrzywiła
się, po czym sięgnęła po porzuconą na stoliku nocnym komórkę. Zlustrowała
telefon wzrokiem, w następnej chwili zaczynając nerwowo obracać go w palcach.
W zasadzie nie skłamała, sugerując Rosalie, że mogłaby chcieć porozmawiać z Aldero.
Kuzyn był pierwszą osobą, która przyszła jej do głowy, zwłaszcza że rozumiał
sytuację lepiej niż pozostali członkowie rodziny. Podejrzewała, że to nie było
uczciwe, by mieszać go w to wszystko akurat teraz, ale jaki tak naprawdę miała
wybór?
Coś
ścisnęło ją w gardle ze zdenerwowania. Tak przynajmniej uznała w pierwszym
odruchu, zanim dyskomfort nie zaczął dawać jej się we znaki w o wiele
intensywniejszy, bardziej znajomy sposób. Machinalnie sięgnęła dłonią do szyi,
po czym zesztywniała, aż nazbyt świadoma, że tak naprawdę miała do czynienia z głodem.
Co więcej, choć nie chciała się do tego przyznać, prawda była taka, że to
właśnie pragnienie doprowadziło do tego, że zaczęła rozważać zobaczenie się z Aldero.
Skoro Rafael był poza zasięgiem…
Egoistyczna suka.
Ukryła
twarz w dłoniach, coraz bardziej podenerwowana. Próbowała nad sobą
zapanować, ale to okazało się równie bezsensowne, co i udawanie, że
ostatnie wydarzenia nie robiły na niej wrażenia. Kiedy do tego wszystkiego do
głosu doszedł głód, całkiem przestała kontrolować to, co działo się wokół niej.
Potrzebowała krwi, informacji i… czegokolwiek, co mogłaby uznać za choć trochę
praktyczne, ale oczywiście nie miała na co liczyć.
Nie, skoro
była tak cholernie uparta i głupia, ale…
Cholera.
Zaatakowała
instynktownie, chwytając za komórkę i w pośpiechu wybierając
odpowiedni numer. Nie chciała dać sobie okazji, żeby zrezygnować, dlatego
błyskawicznie przycisnęła aparat do ucha, wsłuchując się w kolejne sygnały.
– Elena? –
usłyszała w pewnym momencie i coś ścisnęło ją w gardle. Wciąż
jeszcze mogła się rozłączyć, ale…
– Możesz
przyjechać? – nie tyle zapytała, co wręcz wychrypiała. Nie sądziła, że zabrzmi
aż tak źle, a tym bardziej że po raz kolejny mogłaby być bliska płaczu.
Szlag, nie zamierzała zachowywać się w ten sposób przy kimkolwiek, a jednak…
– Proszę.
Przez
chwilę po drugiej stronie panowała niemalże nieprzenikniona cisza.
– Jasne –
zapewnił w końcu Aldero. – Hej, co się dzieje? Wiem, że mieliście jakieś
problemy, ale…
– Po prostu
przyjedź – przerwała spiętym głosem.
Zaraz po
tym po prostu się rozłączyła, przez krótką chwilę mając ochotę kogoś uderzyć.
Nie, to, co robiła, zdecydowanie nie było uczciwe – ani względem Aldero, ani
jej samej, zwłaszcza że dobrze wiedziała, że wampir najpewniej jej nie odmówi.
Co prawda już to robili, a Al jasno dał jej zrozumienia, że wszystko w porządku,
ale…
Wystarczy.
Z wolna
wypuściła powietrze, próbując się uspokoić. Tym razem przyszło jej to zadziwiająco
łatwo, niemalże jak podczas konfrontacji z Jane, zupełnie jakby
instynktownie wyczuła, że odcięcie się od emocji będzie najlepszym, co mogłaby
zrobić. Nie miała pojęcia, czy to jakaś wyjątkowa umiejętność, którą
przejawiały demony i istoty takie jak ona, ale zdecydowanie nie zamierzała
narzekać. Potrzebowała spokoju, a jeśli to było jedynym sposobem, by go
sobie zapewnić, nie zamierzała protestować.
Zamknęła
oczy, jednocześnie wciąż koncentrując się na oddychaniu. Wyciszenie przyszło
samo, chociaż podświadomi wciąż wyczuwała, że robiła coś co najmniej
niewłaściwego. Możliwe, że powinna mieć o to do siebie pretensje, ale nie
potrafiła się do tego zmusić, zwłaszcza że wyrzuty sumienia pozostały gdzieś
daleko, przytłumione w równym stopniu, co i emocje, które z takim
uporem od siebie odsuwała.
Jednak jestem egoistką, pomyślała i dopiero
ciche prychnięcie uświadomiło jej, że jednak wypowiedziała tych kilka słów na
głos.
– Lepiej
bym tego nie ujęła.
Słysząc
znajomy głos, momentalnie poderwała się na równe nogi i zwróciła w stronę
niechcianego gościa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz