14 grudnia 2017

Dwieście czterdzieści pięć

Claire
– Ehm, tak… Więc gdzie jesteśmy?
Wysiliła się na blady uśmiech, po czym chcąc nie chcąc spojrzała na Lucasa. Z powątpiewaniem przypatrywał się apartamentowcowi, a po jego postawie widać było, że się niepokoił. Claire również mimowolnie się spięła, bez trudu wyczuwając w okolicy jakże znajomą, charakterystyczną dla demonów aurę. W porządku, więc Rafael najpewniej był w pobliżu… Albo niedawno był, chociaż szczerz wątpiła, żeby Lucasowi czyniło to jakąkolwiek różnicę.
– Pomyślałam o mieszkaniu Lawrence’a – powiedziała zgodnie z prawdą, siląc się na obojętny, niemalże beztroski ton głosu. – Byłam tu kiedyś i wiem, że jest bezpiecznie. No i Elena… – zaczęła, po czym urwała, podchwyciwszy spojrzenie swojego towarzysza.
– Rufus mnie zabije.
Jedynie wywróciła oczami.
– Nie zamierzam mu mówić. Zresztą sam wolał, żebym była poza domem – zauważyła przytomnie. – Ja… Nie mam siły, żeby spacerować po mieście akurat teraz. Rozumiesz? – Spojrzała na niego w znaczący, niemalże błagalny sposób. – Potrzebuję miejsca, gdzie będę mogła pomyśleć. Jeśli to oznacza obecność demona, w porządku. Rafael jest po naszej stronie, tak?
Mówiła, próbując przekonać samą siebie, że tak jest w istocie. Dotychczas trzymała się od demona z daleka przede wszystkim przez wzgląd na Rufusa, zresztą jej wspomnienia w związku z nieśmiertelnymi pozostawiały wiele do życzenia, ale to nie zmieniało faktu, że mężczyzna był dla niej… miły. Tyle przynajmniej wywnioskowała z jedynej rozmowy, którą z nim odbyła. Co więcej, jak nagle sobie uświadomiła, to on wspomniał jej o Lily Anne, więc może przy odrobinie szczęścia miała szansę dowiedzieć się w tej kwestii czegoś więcej.
Och, tak, to brzmiało dobrze. Wszystko wydawało się lepiej, jeśli tylko mogła zająć czymś myśli.
– Sam nie wiem… – Lucas zawahał się. Wiedziała, że był zmartwiony i że to miało związek z nią, co zresztą wcale jej nie dziwiło. Już dawno przywykła do tego, że robił wszystko, byleby zapewnić jej bezpieczeństwo. – Swoją drogą, zadziwiasz mnie. Ty i robienie czegokolwiek w tajemnicy…
– Może mam to po tacie – rzuciła i westchnęła cicho. – Chodź. Mam dość stania na mrozie.
Tym razem nie doczekała się żadnych protestów, co ostatecznie pozwoliło jej podjąć decyzję. W pośpiechu weszła do budynku, poniekąd po to, by powstrzymać się przed zmianą decyzji. W milczeniu rozejrzała się po ciemnej klatce schodowej, nasłuchując, by upewnić się, czy w pobliżu nie znajdował się ktoś więcej. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że budynek tak naprawdę był opustoszały, a jedyni lokatorzy zajmowali mieszkanie na samej górze. Cóż, znając zdolności, którymi dysponował Lawrence, to wydawało się nader prawdopodobnym i – zwłaszcza z perspektywy istot nieśmiertelnych – rozsądnym posunięciem.
Przystanęła przed drzwiami, dopiero wtedy zaczynając zastanawiać się nad tym, jak dostać się do środka. Nie była nawet pewna, czy będzie tam mile widziana, nim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, zamek ustąpił samoistnie.
– Ehm… Halo? – zaryzykowała, zaglądając do środka. Czuła obecność Lucasa, ale prawie nie zwróciła na niego uwagi, bardziej skoncentrowana na ciemności tuż przed sobą. – Mogę czy…? – zaczęła, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Dziwnie widzieć tutaj akurat ciebie, mała wieszczko.
Drgnęła, co najmniej zaskoczona spokojnym brzmieniem głosu Rafaela. Czuła się tym bardziej nieswojo, bowiem nawet nie widziała demona, nie wspominając o określeniu miejsca, w którym ten mógł się znajdować. To sprawiło, że w pierwszym odruchu zapragnęła się wycofać, ostatecznie jednak zmusiła się do przekroczenia progu. Sama chciała tutaj przyjść, dopiero co wręcz licząc na to, że natrafi akurat na tego demona.
– Nikogo innego nie ma? – zapytała z wahaniem. Było coś niepokojącego w przeciągającej się, przenikliwej ciszy.
– Nie. – Sądząc po tonie odpowiedzi, Rafaelowi jak najbardziej taki stan rzeczy był na rękę. Świetne, więc to jednak zły moment, pomyślała, ale mimo wątpliwości nie zdecydowała się na to, by ruszyć w stronę wyjścia. – Chyba że jesteś zainteresowana moją siostrą. Minęłyście się, ale… Cóż, szczerze wątpię, żebyś tęskniła za widokiem Miriam.
Nie odpowiedziała, zbytnio porażona tym, co jej sugerował. Chyba nawet nie była zaskoczona, że akurat ten demon pamiętał, że to właśnie ją Miriam zaatakowała kilka lat wcześniej. Sama Claire aż za dobrze pamiętała trzepot skrzydeł i mentalny głos kobiety, która niemalże strąciła ją z gzymsu Niebiańskiej Rezydencji. Jasne, aż nazbyt oczywistym wydawało się, że wtedy chcieli się wzajemnie pozabijać, ale…
Słodka bogini, jakby nie patrzeć, na własne życzenie przyszła do miejsca, gdzie mogła napotkać potencjalnego mordercę. Ani Miriam, ani Rafael nie byli święci, nie wspominając o tym, że Claire sama nie była pewna, czego powinna się po nich spodziewać. Na pewno byli dobrzy dla Eleny, ale…
– Wybacz, że pozwolę sobie na aż taką bezpośredniość, ale… wyczuwam strach – usłyszała i to na krótką chwilę jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi. – Nie powiem, żeby mnie to dziwiło, ale tym bardziej nie rozumiem twojej obecności tutaj. Czy coś się stało?
– Możemy sobie pójść, jeśli… – wtrącił Lucas, błyskawicznie przesuwając się bliżej. Claire nieznacznie się rozluźniła, kiedy chłodne ramiona owinęły się wokół jej talii.
– Zasadniczo pytanie było skierowane do wieszczki.
Claire zawahała się, coraz bardziej wytrącona z równowagi. Być może się myliła, ale słowa Rafaela brzmiały równie uprzejmie, co i… niezwykle sympatycznie. Już wcześniej zachowywał się względem niej w zadziwiająco przyjemny sposób, zwłaszcza po tym, jak przyszła do niego z wierszem zaraz po śmierci Eleny, ale… to wciąż nie musiało o niczym świadczyć. Nie, skoro coś w słowach demona dało jej do zrozumienia, że był w nastroju na tyle podłym, by rozszarpać pierwszą osobę, która zakłóciłaby jego spokój. Nie miała pojęcia, co zadecydowało o tym, że z nią prowadził niemalże uprzejmą dyskusję, ale… Cóż, zdecydowani nie zamierzała narzekać.
Wyczuła ruch, więc instynktownie skierowała się w stronę balkonu. W końcu zdołała dostrzec Rafaela, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej, wręcz onieśmielona obecnością nieśmiertelnego. Wszyscy z jego gatunku mieli w sobie coś, co nakazywało trzymać się od nich z daleka, to zresztą w większości przypadków okazywało się uzasadnione. Inną kwestią pozostawało to, że demon wyglądał na… zmęczonego, chociaż sama nie była pewna, czy to w przypadku kogoś takiego jak on możliwe.
Błękitne oczy po dłuższej chwili skierowały się w jej stronę. Zesztywniała, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, bezskutecznie próbując znaleźć w pomieszczeniu cokolwiek, na czym mogłaby się skoncentrować.
– Szukałam miejsca, żeby spokojnie pomyśleć… I pomyślałam, że przyjdę tutaj. Wiem, że Sage nie miałby nic przeciwko, ale jeśli przeszkadzam… – rzuciła z wahaniem.
– Ach, tak… – Kątem oka zerknęła na Rafaela, próbując określić w jakim był nastroju. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co takie myślał sobie o jej wyjaśnieniach. – Mogę to sobie wyobrazić. I nie, nie mam nic przeciwko… Nie zapomniałem o tym, co powiedziałem ci ostatnim razem.
Skinęła głową, co najmniej skonsternowana jego słowami. Jasne, pamiętała, że wspominał o wdzięczności i tym, że w razie potrzeby mogła na niego liczyć, ale wtedy nie wzięła tego na poważnie. Dużo łatwiej było uznać, że to wyłącznie wymiona uprzejmości albo…
– Dziękuję.
Mimo wszystko potrzebowała dłuższej chwili, by ruszyć się z miejsca. Bez słowa podeszła do kanapy, ostatecznie decydując się usiąść, chociaż jakaś jej cząstka była za tym, by przejść do sypialni albo poszukać innego, pustego pomieszczenia. Jakby tego było mało, zmysły jasno dawały jej do zrozumienia, że poza Rafaelem, w pobliżu nie było nikogo innego. Wiedziała o nieobecności Lawrence’a, zwłaszcza że Beatrycze chodziła jak struta, jeśli zaś chodziło o Sage’a, nie widziała go od chwili, gdy pojawił się w towarzystwie Gabriela. Nie była pewna, co o tym myśleć i chyba tak naprawdę nie chciała wiedzieć, aż nazbyt świadoma, że w ostatnim czasie działo się wystarczająco wiele, by zamartwianie się miało sens.
Raz jeszcze spojrzała na demona, tym samym przekonując się, że ten wciąż tkwił w tym samym miejscu, w milczeniu wpatrując się w drzwi balkonowe. Claire zawahała się, przez chwilę mając ochotę zapytać o Elenę, ale ostatecznie ugryzła się w język. Czuła, że to zły pomysł – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Skoro tak, tym bardziej nie chciała wnikać, w zamian próbując przekonać samą siebie, że przesiadywanie w pustym mieszkaniu z demonem to najlepsze, co mogłaby w obecnej sytuacji zrobić.
– Wszystko gra? – usłyszała tuż przy uchu.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem przenosząc wzrok na Lucasa. Krótko skinęła głową, po czym spróbowała wysilić się na uśmiech, nieudolnie próbując przekonać swojego towarzysza, że naprawdę czuła się dobrze. Cóż, jeśli miała być ze sobą szczera, wciąż wolała siedzieć tutaj, aniżeli bez celu krążyć po ulicach Seattle.
– Już tak – zapewniła pośpiesznie. – Radzę sobie i… – Zamilkła, po czym wzruszyła ramionami.
Lucas spojrzał na nią z powątpiewaniem, ale przynajmniej nie próbował protestować. Była mu za to wdzięczna, zresztą jak i za sam fakt tego, że był obok. Przy nim milczenie okazało się proste, jak zwykle zresztą, o czym zdążyła przekonać się nie raz.
– O ile mi wiadomo, w kuchni jest krew. Jeśli chcecie się obsłużyć, proszę bardzo… – Rafael urwał, po czym obejrzał się w ich stronę. – Sypialnia też jest pusta.
– Na cholerę nam sypialnia?! – obruszył się Lucas, nagle prostując się niczym struna.
Claire spojrzała na niego, nagle czując się jeszcze bardziej nieswojo. Jak powinna to rozumieć? Nie miała pojęcia, a jakby tego było mało, wyraźnie poczuła, że się rumieni.
Słodka bogini, my przecież nie…
– Nie wiem, co ci chodzi po głowie – stwierdził z rezerwą Rafael – ale miałem na myśli tylko to, że wieszczka może potrzebować prywatności. Wyczuwam zmęczenie i tak silny żal, że trudno mi je ignorować. Śmiem wręcz twierdzić, że w tym miejscu powinienem złożyć kondolencje, ale mam wrażenie, że to temat, który rozsądniej byłoby pominąć.
– Och…
Demon zamilkł, wciąż jakby od niechcenia wpatrując się w okno. Claire zawahała się, oszołomiona bardziej niż do tej pory, tym bardziej że słowa nieśmiertelnego trafiały w sedno. Już wcześniej słyszała, że te istoty wyczuwały negatywne emocje, podobno wręcz się nimi żywiąc, ale dopiero teraz mogła się o tym przekonać.
– Daję sobie radę – powiedziała cicho, próbując wręcz przekonać samą siebie. Może gdyby w to uwierzyła, wszystko stałoby się prostsze. – Ale dziękuję i… Och, mogę o coś zapytać? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
 Nie sądziła, by jej słowa zrobiły jakiekolwiek wrażenie na demonie; wręcz zakładała, że ten odmówi albo spróbuje zbyć ją pod byle pretekstem, zwłaszcza że zdecydowanie nie wyglądał na kogoś w nastroju wystarczająco dobrym, by ciągnąć towarzyską rozmowę. Tym bardziej zaskoczył ją tym, że błyskawicznie zwrócił się ku niej, wyraźnie zaintrygowany.
– Proszę bardzo – oznajmił i zabrzmiało to niemalże entuzjastycznie. – Ale w pierwszej kolejności chciałbym, żebyś to ty zdradziła mi jedną rzecz. Mianowicie… Czy wszystko w porządku? – zapytał wprost. – Nie ukrywam, że pytam o Elenę.
– Ja… W zasadzie… – Niby co miała mu powiedzieć? Działo się wystarczająco dużo, by zwracanie uwagi na Elenę nie było dla Claire istotne. Przecież i tak nigdy nie były ze sobą blisko, zresztą… Och, nie miała nawet pewności, co działo się między jej kuzynką a Rafaelem! Najwyraźniej dobrze sądziła, że coś było nie tak, skoro demon w ogóle zadawał jej to pytanie, ale… – Przepraszam, ale nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale na pewno jest w porządku. Znaczy… Nie napisałam niczego, co mogłoby jej dotyczyć, więc…
– W porządku – przerwał pośpiesznie Rafael. Po wyrazie jego twarzy wciąż nie dało się jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślał. – Więc teraz pytaj. Pomogę, jeśli będę w stanie – stwierdził i zabrzmiało to szczerze.
Claire z wolna wypuściła powietrze z płuc, wciąż pod wpływem emocji. Zawahała się, wciąż z powątpiewaniem spoglądając na swojego rozmówcę. Ufał jej? Miała wrażenie, że tak… A może raczej zakładał, że przyszłaby do niego z ostrzeżeniem, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Już raz przyniosła mu wiersz, kiedy doszła do wniosku, że powinien go dostać, a jeśli miała być ze sobą szczera, nie zawahałaby się przed zrobieniem tego raz jeszcze. Skoro przeczucia podpowiadały jej, że skontaktowanie się z Rafaelem to dobry pomysł, demon musiał mieć w sobie coś, co jednak pozwalało mu zaufać.
– Ja… – zaczęła i zawahała się, czując na sobie pytające spojrzenie Lucasa. Nie powiedziała mu, że ma jakikolwiek konkretny cel, na dodatek związany z Rafaelem. W zasadzie sama nie sądziła, że zdecyduje się na rozmowę, póki nie stanęła oko w oko z demonem. – Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy… powiedziałeś mi o kimś, kto przede mną przewidywał przyszłość poprzez wiersze – wykrztusiła w końcu, starannie dobierając słowa.
– Lily Anne – przypomniał uprzejmie Rafael. – Tak, wspominałem ci o niej.
Skinęła głową, coraz bardziej podekscytowana.
– Może to moja nieuwaga, ale nigdzie nie znalazłam żadnych wzmianek na jej temat – przyznała niechętnie. Tym razem jej głos zabrzmiał pewniej, poniekąd za sprawą wciąż odczuwanej z powodu niepowodzeń frustracji. – Siedziałam w bibliotece kilka godzin. Zresztą w laboratorium taty nieraz widywałam książki, które dotyczyły naszej historii. Czytałam je wiele razy, a jednak…
– To chyba oczywiste – zauważył przytomnie Rafael, jak gdyby nigdy nic wchodząc jej w słowo. – Równie niewiele wzmianek zachowało się na temat Upadku. Przez wieki traktowano to jako zabobon, zresztą jak i istnienie moje, czy mnie podobnych. – Demon wzruszył ramionami. – Historia ma to do siebie, że lubi pomijać… pewne wydarzenia. Jestem w stanie uwierzyć, że wzmianki o Lily Anne również pominięto.
– Dlaczego? – zapytała natychmiast.
Wyprostowała się, momentalnie ożywając, kiedy w grę weszło dowiedzenie się czegoś więcej na temat, który dręczył ją przez tyle czasu. Niewiedza bywała frustrująca, zwłaszcza w kwestiach, które – jak początkowo założyła – powinna z łatwością zgłębić z pomocą książek. Skoro te zawiodły, chcąc nie chcąc musiała radzić sobie inaczej.
Tym razem cisza miała w sobie coś nie tyle niepokojącego, co drażniącego. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że spogląda na Rafaela w niemalże naglący sposób – zupełnie inaczej niż do tej pory, kiedy dosłownie próbowała uciec z zasięgu jego wzroku. Już nie kuliła się na kanapie, w zamian nachylając w stronę swojego rozmówcy. Dystans, który do tej pory odczuwała i który potęgował strach, zniknął równie nagle, co się pojawił. Nie miała pewności czy to dobrze, czy nie, zresztą zanim zdążyła się nad tym zastanowić, Rafael postanowił się odezwać.
– Ponieważ Lily Anne nie była zwyczajną wieszczką – oznajmił wprost. – Co prawda nie miałem okazji poznać jej osobiście, ale słyszałem dość… Jak na kogoś, kto podobno był człowiekiem, już w czasach sobie właściwych urosła do rangi legendy. I to takiej, którą teraz można by porównać do wzmianek o Isobel i jej kwartecie.
– Nie rozumiem… – przyznała z wahaniem.
Rafael bez pośpiechu podszedł bliżej. Dziwnie czuła się w obecności kogoś, kto z łatwością mógłby ja zabić. Co prawda nic nie wskazywało na to, by miał taki zamiar, instynkt jednak robił swoje, niezmiennie dając się Claire we znaki. Demony po prostu miały w sobie coś, co wyróżniało je nawet na tle innych nieśmiertelnych – od pary złożonych na plecach, czarnych skrzydeł zaczynając.
– Być może cię rozczaruję, ale nie byłem zainteresowany tematem na tyle, by teraz potrafić stwierdzić, ile jest w prawdy w tym, co mogę ci opowiedzieć… W tamtym okresie miałem o wiele istotniejsze obowiązki – oznajmił z powagą demon. Skinęła głową, z łatwością mogąc sobie to wyobrazić, zwłaszcza że w tamtym okresie Isobel nadal dzierżyła władzę. Claire podejrzewała, że również wtedy Rafael musiał być niemalże prawą ręką królowej. – Wiele mówiono o kobiecie, której wiersze się sprawdzały… Ale to zdecydowanie nie z tego zasłynęła Lily Anne. Mówiąc najprościej, uważano ją za jedną z najpotężniejszych czarownic tamtych czasów.
– Czarownic…? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Demon rzucił jej wymowne, pytające spojrzenie.
– Brzmi tak, jakbyś negowała istnienie magii, wieszczko – zauważył, a Claire energicznie potrząsnęła głową.
– Ponieważ to brzmi… dziwnie – powiedziała w końcu. – Ludzie do tej pory mają w zwyczaju szukać nazwy dla wszystkiego, czego nie rozumieją. Kiedyś każde bardziej skomplikowane zjawisko nazywano magią, więc…
– Ach, zapominam z kim rozmawiam. – Rafael parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. – Słyszę, jak ze mną rozmawiasz… Ale to dobrze, przynajmniej przestałaś się bać – stwierdził i coś w tych słowach sprawiło, że Claire mimowolnie się spięła. – Znam twojego ojca. I miałem okazję wielokrotnie słuchać tego, w jaki sposób rozmawiał z Isobel… – Demon wywrócił oczami. – Tak czy inaczej, znam ten ton. Różnica polega na tym, że ty nie jesteś bezczelna…
– Mój ojciec dyskutował o czymkolwiek z Isobel…? – zaczęła, ale tym razem Rafael jak gdyby nigdy nic zignorował jej pytanie.
– Najwyraźniej oboje jesteście równie zakochani w nauce… To ogranicza, a przynajmniej tyle zdążyłem zaobserwować – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością demon. – Czasami nie jest ważne „jak” albo „dlaczego”, mała wieszczko. Skoro wszystko ma wyjaśnienie, powiedz mi w jaki sposób tworzysz swoje wiersze. Albo jak sam załamuję rzeczywistość, jeśli mam na to ochotę – dodał, a Claire mimowolnie się skrzywiła.
– Wszystko da się wytłumaczyć, jeśli odpowiednio do tego podejść.
– Tego się nauczyłaś? – Rafael zamilkł, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Dobrze więc… Abstrahując od tego, co sądzisz o czarownicach i magii, właśnie w ten sposób określano Lily Anne. Powiem więcej: w tym przekonaniu trwali nie tylko ludzie, ale również nieśmiertelni – oznajmił z naciskiem. – Jednak, jak wspomniałem, to nie z wierszy zasłynęła. To dar jak każdy inny, nawet jeśli faktycznie wystąpił u człowieka… Istotniejsze jest to, że wielu twierdziło, że Lily Anne wcale człowiekiem nie była.
– Więc kim? – Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Być może ryzykowała, wyraźnie czując, że coraz odważniej próbowała prowadzić tę rozmowę, ale to nie miało znaczenia. Nie, skoro chciała wiedzieć.
– Cóż… Słyszałem wersję, jakoby miała być jednym z demonów. – Rafael parsknął śmiechem. – Ciekawa sprawa, bo znam wszystkie swoje siostry… Aczkolwiek w tej kobiecie musiało coś być, skoro próbowano powiązać ją z moim ojcem. Kiedyś dużo częściej wzywano Ciemność – stwierdził w zamyśleniu. – Inna wersja mówiła, że to szaleństwo w czystej postaci albo nawet siostra Śmierci. Ciekawa wersja, biorąc pod uwagę fakt, że twierdzono, że zabiła całkiem sporo osób…
– O ile rozumiem, to były inne czasy – wtrącił Lucas. Claire drgnęła, zwłaszcza że odezwał się pierwszy raz od chwili, w której poruszyła temat Lily Anne. – Wszyscy zabijali, również ludzie. To nie my jesteśmy tu najgorsi.
O dziwo, Rafael jedynie się uśmiechnął.
– Och, jasne. Ludzie to potwory w czystej formie, ale… Hm, jak bardzo trzeba podpaść, by zostać oskarżonym o zabicie tysiąca osób? – zapytał niemalże pogodnym tonem.
Tysiąca…, pomyślała w oszołomieniu. Już nawet nie dziwił jej fakt, że demon mówił o tym tak lekko, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie.
– To nie jest…
– Tysiąca na raz – dopowiedział ze spokojem. – O ile dobrze pamiętam, miała wymordować całe miasto. Ot tak padli przy niej trupem… Ludzie zawsze mieli fantazję, prawda? – zauważył, a potem jak gdyby nigdy nic na powrót zwrócił się w stronę drzwi balkonowych. – Czy coś jeszcze? Wyglądasz, jakbyś jednak musiała się położyć, mała wieszczko.
Jedynie potrzasnęła głową, nawet nie próbując się odzywać. Nie była pewna, co czuła, tym bardziej że w pamięci wciąż miała wzmiankę o Rufusie – i tym, że być może to jego od samego początku powinna prosić o wyjaśnienia. Jakby tego było mało, sugestia tego, że mógł mieć z Isobel do czynienia w dużo większym stopniu, niż początkowo zakładała…
Kiedy indziej, nakazała sobie stanowczo.
Jak na jedną rozmowę, to wydawało się zdecydowanie zbyt wiele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa