Claire
– Ehm, tak… Więc gdzie
jesteśmy?
Wysiliła
się na blady uśmiech, po czym chcąc nie chcąc spojrzała na Lucasa. Z powątpiewaniem
przypatrywał się apartamentowcowi, a po jego postawie widać było, że się
niepokoił. Claire również mimowolnie się spięła, bez trudu wyczuwając w okolicy
jakże znajomą, charakterystyczną dla demonów aurę. W porządku, więc Rafael
najpewniej był w pobliżu… Albo niedawno był, chociaż szczerz wątpiła, żeby
Lucasowi czyniło to jakąkolwiek różnicę.
–
Pomyślałam o mieszkaniu Lawrence’a – powiedziała zgodnie z prawdą,
siląc się na obojętny, niemalże beztroski ton głosu. – Byłam tu kiedyś i wiem,
że jest bezpiecznie. No i Elena… – zaczęła, po czym urwała, podchwyciwszy
spojrzenie swojego towarzysza.
– Rufus
mnie zabije.
Jedynie wywróciła
oczami.
– Nie
zamierzam mu mówić. Zresztą sam wolał, żebym była poza domem – zauważyła
przytomnie. – Ja… Nie mam siły, żeby spacerować po mieście akurat teraz.
Rozumiesz? – Spojrzała na niego w znaczący, niemalże błagalny sposób. –
Potrzebuję miejsca, gdzie będę mogła pomyśleć. Jeśli to oznacza obecność
demona, w porządku. Rafael jest po naszej stronie, tak?
Mówiła,
próbując przekonać samą siebie, że tak jest w istocie. Dotychczas trzymała
się od demona z daleka przede wszystkim przez wzgląd na Rufusa, zresztą
jej wspomnienia w związku z nieśmiertelnymi pozostawiały wiele do
życzenia, ale to nie zmieniało faktu, że mężczyzna był dla niej… miły. Tyle
przynajmniej wywnioskowała z jedynej rozmowy, którą z nim odbyła. Co
więcej, jak nagle sobie uświadomiła, to on wspomniał jej o Lily Anne, więc
może przy odrobinie szczęścia miała szansę dowiedzieć się w tej kwestii
czegoś więcej.
Och, tak,
to brzmiało dobrze. Wszystko wydawało się lepiej, jeśli tylko mogła zająć czymś
myśli.
– Sam nie
wiem… – Lucas zawahał się. Wiedziała, że był zmartwiony i że to miało związek
z nią, co zresztą wcale jej nie dziwiło. Już dawno przywykła do tego, że
robił wszystko, byleby zapewnić jej bezpieczeństwo. – Swoją drogą, zadziwiasz
mnie. Ty i robienie czegokolwiek w tajemnicy…
– Może mam
to po tacie – rzuciła i westchnęła cicho. – Chodź. Mam dość stania na
mrozie.
Tym razem
nie doczekała się żadnych protestów, co ostatecznie pozwoliło jej podjąć
decyzję. W pośpiechu weszła do budynku, poniekąd po to, by powstrzymać się
przed zmianą decyzji. W milczeniu rozejrzała się po ciemnej klatce
schodowej, nasłuchując, by upewnić się, czy w pobliżu nie znajdował się
ktoś więcej. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że budynek tak naprawdę był opustoszały,
a jedyni lokatorzy zajmowali mieszkanie na samej górze. Cóż, znając
zdolności, którymi dysponował Lawrence, to wydawało się nader prawdopodobnym i –
zwłaszcza z perspektywy istot nieśmiertelnych – rozsądnym posunięciem.
Przystanęła
przed drzwiami, dopiero wtedy zaczynając zastanawiać się nad tym, jak dostać
się do środka. Nie była nawet pewna, czy będzie tam mile widziana, nim jednak
zdążyła się nad tym zastanowić, zamek ustąpił samoistnie.
– Ehm…
Halo? – zaryzykowała, zaglądając do środka. Czuła obecność Lucasa, ale prawie
nie zwróciła na niego uwagi, bardziej skoncentrowana na ciemności tuż przed
sobą. – Mogę czy…? – zaczęła, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Dziwnie
widzieć tutaj akurat ciebie, mała wieszczko.
Drgnęła, co
najmniej zaskoczona spokojnym brzmieniem głosu Rafaela. Czuła się tym bardziej
nieswojo, bowiem nawet nie widziała demona, nie wspominając o określeniu
miejsca, w którym ten mógł się znajdować. To sprawiło, że w pierwszym
odruchu zapragnęła się wycofać, ostatecznie jednak zmusiła się do przekroczenia
progu. Sama chciała tutaj przyjść, dopiero co wręcz licząc na to, że natrafi
akurat na tego demona.
– Nikogo
innego nie ma? – zapytała z wahaniem. Było coś niepokojącego w przeciągającej
się, przenikliwej ciszy.
– Nie. –
Sądząc po tonie odpowiedzi, Rafaelowi jak najbardziej taki stan rzeczy był na
rękę. Świetne, więc to jednak zły moment,
pomyślała, ale mimo wątpliwości nie zdecydowała się na to, by ruszyć w stronę
wyjścia. – Chyba że jesteś zainteresowana moją siostrą. Minęłyście się, ale…
Cóż, szczerze wątpię, żebyś tęskniła za widokiem Miriam.
Nie
odpowiedziała, zbytnio porażona tym, co jej sugerował. Chyba nawet nie była
zaskoczona, że akurat ten demon pamiętał, że to właśnie ją Miriam zaatakowała
kilka lat wcześniej. Sama Claire aż za dobrze pamiętała trzepot skrzydeł i mentalny
głos kobiety, która niemalże strąciła ją z gzymsu Niebiańskiej Rezydencji.
Jasne, aż nazbyt oczywistym wydawało się, że wtedy chcieli się wzajemnie
pozabijać, ale…
Słodka
bogini, jakby nie patrzeć, na własne życzenie przyszła do miejsca, gdzie mogła
napotkać potencjalnego mordercę. Ani Miriam, ani Rafael nie byli święci, nie
wspominając o tym, że Claire sama nie była pewna, czego powinna się po
nich spodziewać. Na pewno byli dobrzy dla Eleny, ale…
– Wybacz,
że pozwolę sobie na aż taką bezpośredniość, ale… wyczuwam strach – usłyszała i to
na krótką chwilę jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi. – Nie powiem,
żeby mnie to dziwiło, ale tym bardziej nie rozumiem twojej obecności tutaj. Czy
coś się stało?
– Możemy
sobie pójść, jeśli… – wtrącił Lucas, błyskawicznie przesuwając się bliżej.
Claire nieznacznie się rozluźniła, kiedy chłodne ramiona owinęły się wokół jej
talii.
– Zasadniczo
pytanie było skierowane do wieszczki.
Claire
zawahała się, coraz bardziej wytrącona z równowagi. Być może się myliła, ale
słowa Rafaela brzmiały równie uprzejmie, co i… niezwykle sympatycznie. Już
wcześniej zachowywał się względem niej w zadziwiająco przyjemny sposób,
zwłaszcza po tym, jak przyszła do niego z wierszem zaraz po śmierci Eleny,
ale… to wciąż nie musiało o niczym świadczyć. Nie, skoro coś w słowach
demona dało jej do zrozumienia, że był w nastroju na tyle podłym, by rozszarpać
pierwszą osobę, która zakłóciłaby jego spokój. Nie miała pojęcia, co
zadecydowało o tym, że z nią prowadził niemalże uprzejmą dyskusję,
ale… Cóż, zdecydowani nie zamierzała narzekać.
Wyczuła
ruch, więc instynktownie skierowała się w stronę balkonu. W końcu
zdołała dostrzec Rafaela, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej, wręcz
onieśmielona obecnością nieśmiertelnego. Wszyscy z jego gatunku mieli w sobie
coś, co nakazywało trzymać się od nich z daleka, to zresztą w większości
przypadków okazywało się uzasadnione. Inną kwestią pozostawało to, że demon
wyglądał na… zmęczonego, chociaż sama nie była pewna, czy to w przypadku
kogoś takiego jak on możliwe.
Błękitne
oczy po dłuższej chwili skierowały się w jej stronę. Zesztywniała, po czym
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, bezskutecznie próbując znaleźć w pomieszczeniu
cokolwiek, na czym mogłaby się skoncentrować.
– Szukałam
miejsca, żeby spokojnie pomyśleć… I pomyślałam, że przyjdę tutaj. Wiem, że
Sage nie miałby nic przeciwko, ale jeśli przeszkadzam… – rzuciła z wahaniem.
– Ach, tak…
– Kątem oka zerknęła na Rafaela, próbując określić w jakim był nastroju.
Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co takie myślał sobie o jej
wyjaśnieniach. – Mogę to sobie wyobrazić. I nie, nie mam nic przeciwko…
Nie zapomniałem o tym, co powiedziałem ci ostatnim razem.
Skinęła
głową, co najmniej skonsternowana jego słowami. Jasne, pamiętała, że wspominał o wdzięczności
i tym, że w razie potrzeby mogła na niego liczyć, ale wtedy nie
wzięła tego na poważnie. Dużo łatwiej było uznać, że to wyłącznie wymiona
uprzejmości albo…
– Dziękuję.
Mimo
wszystko potrzebowała dłuższej chwili, by ruszyć się z miejsca. Bez słowa
podeszła do kanapy, ostatecznie decydując się usiąść, chociaż jakaś jej cząstka
była za tym, by przejść do sypialni albo poszukać innego, pustego pomieszczenia.
Jakby tego było mało, zmysły jasno dawały jej do zrozumienia, że poza Rafaelem,
w pobliżu nie było nikogo innego. Wiedziała o nieobecności Lawrence’a,
zwłaszcza że Beatrycze chodziła jak struta, jeśli zaś chodziło o Sage’a,
nie widziała go od chwili, gdy pojawił się w towarzystwie Gabriela. Nie
była pewna, co o tym myśleć i chyba tak naprawdę nie chciała
wiedzieć, aż nazbyt świadoma, że w ostatnim czasie działo się
wystarczająco wiele, by zamartwianie się miało sens.
Raz jeszcze
spojrzała na demona, tym samym przekonując się, że ten wciąż tkwił w tym
samym miejscu, w milczeniu wpatrując się w drzwi balkonowe. Claire
zawahała się, przez chwilę mając ochotę zapytać o Elenę, ale ostatecznie
ugryzła się w język. Czuła, że to zły pomysł – i to najdelikatniej
rzecz ujmując. Skoro tak, tym bardziej nie chciała wnikać, w zamian
próbując przekonać samą siebie, że przesiadywanie w pustym mieszkaniu z demonem
to najlepsze, co mogłaby w obecnej sytuacji zrobić.
– Wszystko
gra? – usłyszała tuż przy uchu.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem przenosząc wzrok na Lucasa. Krótko
skinęła głową, po czym spróbowała wysilić się na uśmiech, nieudolnie próbując
przekonać swojego towarzysza, że naprawdę czuła się dobrze. Cóż, jeśli miała
być ze sobą szczera, wciąż wolała siedzieć tutaj, aniżeli bez celu krążyć po
ulicach Seattle.
– Już tak –
zapewniła pośpiesznie. – Radzę sobie i… – Zamilkła, po czym wzruszyła
ramionami.
Lucas
spojrzał na nią z powątpiewaniem, ale przynajmniej nie próbował
protestować. Była mu za to wdzięczna, zresztą jak i za sam fakt tego, że był
obok. Przy nim milczenie okazało się proste, jak zwykle zresztą, o czym
zdążyła przekonać się nie raz.
– O ile
mi wiadomo, w kuchni jest krew. Jeśli chcecie się obsłużyć, proszę bardzo…
– Rafael urwał, po czym obejrzał się w ich stronę. – Sypialnia też jest
pusta.
– Na cholerę
nam sypialnia?! – obruszył się Lucas, nagle prostując się niczym struna.
Claire spojrzała
na niego, nagle czując się jeszcze bardziej nieswojo. Jak powinna to rozumieć?
Nie miała pojęcia, a jakby tego było mało, wyraźnie poczuła, że się
rumieni.
Słodka bogini, my przecież nie…
– Nie wiem,
co ci chodzi po głowie – stwierdził z rezerwą Rafael – ale miałem na myśli
tylko to, że wieszczka może potrzebować prywatności. Wyczuwam zmęczenie i tak
silny żal, że trudno mi je ignorować. Śmiem wręcz twierdzić, że w tym
miejscu powinienem złożyć kondolencje, ale mam wrażenie, że to temat, który
rozsądniej byłoby pominąć.
– Och…
Demon
zamilkł, wciąż jakby od niechcenia wpatrując się w okno. Claire zawahała
się, oszołomiona bardziej niż do tej pory, tym bardziej że słowa nieśmiertelnego
trafiały w sedno. Już wcześniej słyszała, że te istoty wyczuwały negatywne
emocje, podobno wręcz się nimi żywiąc, ale dopiero teraz mogła się o tym
przekonać.
– Daję
sobie radę – powiedziała cicho, próbując wręcz przekonać samą siebie. Może
gdyby w to uwierzyła, wszystko stałoby się prostsze. – Ale dziękuję i…
Och, mogę o coś zapytać? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Nie sądziła, by jej słowa zrobiły jakiekolwiek
wrażenie na demonie; wręcz zakładała, że ten odmówi albo spróbuje zbyć ją pod
byle pretekstem, zwłaszcza że zdecydowanie nie wyglądał na kogoś w nastroju
wystarczająco dobrym, by ciągnąć towarzyską rozmowę. Tym bardziej zaskoczył ją
tym, że błyskawicznie zwrócił się ku niej, wyraźnie zaintrygowany.
– Proszę
bardzo – oznajmił i zabrzmiało to niemalże entuzjastycznie. – Ale w pierwszej
kolejności chciałbym, żebyś to ty zdradziła mi jedną rzecz. Mianowicie… Czy
wszystko w porządku? – zapytał wprost. – Nie ukrywam, że pytam o Elenę.
– Ja… W zasadzie…
– Niby co miała mu powiedzieć? Działo się wystarczająco dużo, by zwracanie
uwagi na Elenę nie było dla Claire istotne. Przecież i tak nigdy nie były
ze sobą blisko, zresztą… Och, nie miała nawet pewności, co działo się między
jej kuzynką a Rafaelem! Najwyraźniej dobrze sądziła, że coś było nie tak,
skoro demon w ogóle zadawał jej to pytanie, ale… – Przepraszam, ale nie
wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale na pewno jest w porządku.
Znaczy… Nie napisałam niczego, co mogłoby jej dotyczyć, więc…
– W porządku
– przerwał pośpiesznie Rafael. Po wyrazie jego twarzy wciąż nie dało się
jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślał. – Więc teraz pytaj. Pomogę,
jeśli będę w stanie – stwierdził i zabrzmiało to szczerze.
Claire z wolna
wypuściła powietrze z płuc, wciąż pod wpływem emocji. Zawahała się, wciąż z powątpiewaniem
spoglądając na swojego rozmówcę. Ufał jej? Miała wrażenie, że tak… A może
raczej zakładał, że przyszłaby do niego z ostrzeżeniem, gdyby pojawiła się
taka potrzeba. Już raz przyniosła mu wiersz, kiedy doszła do wniosku, że
powinien go dostać, a jeśli miała być ze sobą szczera, nie zawahałaby się
przed zrobieniem tego raz jeszcze. Skoro przeczucia podpowiadały jej, że
skontaktowanie się z Rafaelem to dobry pomysł, demon musiał mieć w sobie
coś, co jednak pozwalało mu zaufać.
– Ja… –
zaczęła i zawahała się, czując na sobie pytające spojrzenie Lucasa. Nie
powiedziała mu, że ma jakikolwiek konkretny cel, na dodatek związany z Rafaelem.
W zasadzie sama nie sądziła, że zdecyduje się na rozmowę, póki nie stanęła
oko w oko z demonem. – Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy…
powiedziałeś mi o kimś, kto przede mną przewidywał przyszłość poprzez
wiersze – wykrztusiła w końcu, starannie dobierając słowa.
– Lily Anne
– przypomniał uprzejmie Rafael. – Tak, wspominałem ci o niej.
Skinęła głową,
coraz bardziej podekscytowana.
– Może to
moja nieuwaga, ale nigdzie nie znalazłam żadnych wzmianek na jej temat –
przyznała niechętnie. Tym razem jej głos zabrzmiał pewniej, poniekąd za sprawą wciąż
odczuwanej z powodu niepowodzeń frustracji. – Siedziałam w bibliotece
kilka godzin. Zresztą w laboratorium taty nieraz widywałam książki, które
dotyczyły naszej historii. Czytałam je wiele razy, a jednak…
– To chyba
oczywiste – zauważył przytomnie Rafael, jak gdyby nigdy nic wchodząc jej w słowo.
– Równie niewiele wzmianek zachowało się na temat Upadku. Przez wieki
traktowano to jako zabobon, zresztą jak i istnienie moje, czy mnie
podobnych. – Demon wzruszył ramionami. – Historia ma to do siebie, że lubi
pomijać… pewne wydarzenia. Jestem w stanie uwierzyć, że wzmianki o Lily
Anne również pominięto.
– Dlaczego?
– zapytała natychmiast.
Wyprostowała
się, momentalnie ożywając, kiedy w grę weszło dowiedzenie się czegoś
więcej na temat, który dręczył ją przez tyle czasu. Niewiedza bywała frustrująca,
zwłaszcza w kwestiach, które – jak początkowo założyła – powinna z łatwością
zgłębić z pomocą książek. Skoro te zawiodły, chcąc nie chcąc musiała
radzić sobie inaczej.
Tym razem
cisza miała w sobie coś nie tyle niepokojącego, co drażniącego. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że spogląda na Rafaela w niemalże naglący sposób –
zupełnie inaczej niż do tej pory, kiedy dosłownie próbowała uciec z zasięgu
jego wzroku. Już nie kuliła się na kanapie, w zamian nachylając w stronę
swojego rozmówcy. Dystans, który do tej pory odczuwała i który potęgował
strach, zniknął równie nagle, co się pojawił. Nie miała pewności czy to dobrze,
czy nie, zresztą zanim zdążyła się nad tym zastanowić, Rafael postanowił się
odezwać.
– Ponieważ
Lily Anne nie była zwyczajną wieszczką – oznajmił wprost. – Co prawda nie
miałem okazji poznać jej osobiście, ale słyszałem dość… Jak na kogoś, kto
podobno był człowiekiem, już w czasach sobie właściwych urosła do rangi
legendy. I to takiej, którą teraz można by porównać do wzmianek o Isobel
i jej kwartecie.
– Nie
rozumiem… – przyznała z wahaniem.
Rafael bez
pośpiechu podszedł bliżej. Dziwnie czuła się w obecności kogoś, kto z łatwością
mógłby ja zabić. Co prawda nic nie wskazywało na to, by miał taki zamiar,
instynkt jednak robił swoje, niezmiennie dając się Claire we znaki. Demony po
prostu miały w sobie coś, co wyróżniało je nawet na tle innych
nieśmiertelnych – od pary złożonych na plecach, czarnych skrzydeł zaczynając.
– Być może
cię rozczaruję, ale nie byłem zainteresowany tematem na tyle, by teraz potrafić
stwierdzić, ile jest w prawdy w tym, co mogę ci opowiedzieć… W tamtym
okresie miałem o wiele istotniejsze obowiązki – oznajmił z powagą
demon. Skinęła głową, z łatwością mogąc sobie to wyobrazić, zwłaszcza że w tamtym
okresie Isobel nadal dzierżyła władzę. Claire podejrzewała, że również wtedy
Rafael musiał być niemalże prawą ręką królowej. – Wiele mówiono o kobiecie,
której wiersze się sprawdzały… Ale to zdecydowanie nie z tego zasłynęła
Lily Anne. Mówiąc najprościej, uważano ją za jedną z najpotężniejszych
czarownic tamtych czasów.
–
Czarownic…? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Demon
rzucił jej wymowne, pytające spojrzenie.
– Brzmi
tak, jakbyś negowała istnienie magii, wieszczko – zauważył, a Claire
energicznie potrząsnęła głową.
– Ponieważ
to brzmi… dziwnie – powiedziała w końcu. – Ludzie do tej pory mają w zwyczaju
szukać nazwy dla wszystkiego, czego nie rozumieją. Kiedyś każde bardziej
skomplikowane zjawisko nazywano magią, więc…
– Ach,
zapominam z kim rozmawiam. – Rafael parsknął pozbawionym wesołości
śmiechem. – Słyszę, jak ze mną rozmawiasz… Ale to dobrze, przynajmniej
przestałaś się bać – stwierdził i coś w tych słowach sprawiło, że
Claire mimowolnie się spięła. – Znam twojego ojca. I miałem okazję
wielokrotnie słuchać tego, w jaki sposób rozmawiał z Isobel… – Demon
wywrócił oczami. – Tak czy inaczej, znam ten ton. Różnica polega na tym, że ty
nie jesteś bezczelna…
– Mój
ojciec dyskutował o czymkolwiek z Isobel…? – zaczęła, ale tym razem
Rafael jak gdyby nigdy nic zignorował jej pytanie.
–
Najwyraźniej oboje jesteście równie zakochani w nauce… To ogranicza, a przynajmniej
tyle zdążyłem zaobserwować – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością
demon. – Czasami nie jest ważne „jak” albo „dlaczego”, mała wieszczko. Skoro
wszystko ma wyjaśnienie, powiedz mi w jaki sposób tworzysz swoje wiersze.
Albo jak sam załamuję rzeczywistość, jeśli mam na to ochotę – dodał, a Claire
mimowolnie się skrzywiła.
– Wszystko
da się wytłumaczyć, jeśli odpowiednio do tego podejść.
– Tego się
nauczyłaś? – Rafael zamilkł, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Dobrze
więc… Abstrahując od tego, co sądzisz o czarownicach i magii, właśnie
w ten sposób określano Lily Anne. Powiem więcej: w tym przekonaniu
trwali nie tylko ludzie, ale również nieśmiertelni – oznajmił z naciskiem.
– Jednak, jak wspomniałem, to nie z wierszy zasłynęła. To dar jak każdy
inny, nawet jeśli faktycznie wystąpił u człowieka… Istotniejsze jest to,
że wielu twierdziło, że Lily Anne wcale człowiekiem nie była.
– Więc kim?
– Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Być może ryzykowała,
wyraźnie czując, że coraz odważniej próbowała prowadzić tę rozmowę, ale to nie
miało znaczenia. Nie, skoro chciała wiedzieć.
– Cóż…
Słyszałem wersję, jakoby miała być jednym z demonów. – Rafael parsknął
śmiechem. – Ciekawa sprawa, bo znam wszystkie swoje siostry… Aczkolwiek w tej
kobiecie musiało coś być, skoro próbowano powiązać ją z moim ojcem. Kiedyś
dużo częściej wzywano Ciemność – stwierdził w zamyśleniu. – Inna wersja
mówiła, że to szaleństwo w czystej postaci albo nawet siostra Śmierci. Ciekawa
wersja, biorąc pod uwagę fakt, że twierdzono, że zabiła całkiem sporo osób…
– O ile
rozumiem, to były inne czasy – wtrącił Lucas. Claire drgnęła, zwłaszcza że
odezwał się pierwszy raz od chwili, w której poruszyła temat Lily Anne. –
Wszyscy zabijali, również ludzie. To nie my jesteśmy tu najgorsi.
O dziwo,
Rafael jedynie się uśmiechnął.
– Och,
jasne. Ludzie to potwory w czystej formie, ale… Hm, jak bardzo trzeba
podpaść, by zostać oskarżonym o zabicie tysiąca osób? – zapytał niemalże
pogodnym tonem.
Tysiąca…, pomyślała w oszołomieniu.
Już nawet nie dziwił jej fakt, że demon mówił o tym tak lekko, jakby
właśnie dyskutowali o pogodzie.
– To nie
jest…
– Tysiąca
na raz – dopowiedział ze spokojem. – O ile dobrze pamiętam, miała
wymordować całe miasto. Ot tak padli przy niej trupem… Ludzie zawsze mieli
fantazję, prawda? – zauważył, a potem jak gdyby nigdy nic na powrót
zwrócił się w stronę drzwi balkonowych. – Czy coś jeszcze? Wyglądasz,
jakbyś jednak musiała się położyć, mała wieszczko.
Jedynie
potrzasnęła głową, nawet nie próbując się odzywać. Nie była pewna, co czuła,
tym bardziej że w pamięci wciąż miała wzmiankę o Rufusie – i tym,
że być może to jego od samego początku powinna prosić o wyjaśnienia. Jakby
tego było mało, sugestia tego, że mógł mieć z Isobel do czynienia w dużo
większym stopniu, niż początkowo zakładała…
Kiedy indziej, nakazała sobie stanowczo.
Jak na
jedną rozmowę, to wydawało się zdecydowanie zbyt wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz