19 listopada 2017

Dwieście trzydzieści dziewięć

Elena
Wystarczyły ułamki sekund, by zorientowała się, że działo się coś bardzo, ale to bardzo złego. Nie potrzebowała przeczuć, podejrzeń ani jakichkolwiek podpowiedzi, żeby ta jedna kwestia stała się jasna. Co więcej, Elena już wcześniej była gotowa przysiąc, że spotkanie z Volturi nie przyniesie niczego dobrego, teraz z kolei miała na to niemalże materialny dowód. Problem polegał na tym, że w żadnym wypadku nie spodziewała się czegoś takiego.
W zasadzie nie potrafiła opisać, co i dlaczego czuła. Otworzyła usta, w pierwszym odruchu mając ochotę coś krzyknąć – jakkolwiek zaprotestować przeciwko temu, co miało miejsce – ale ostatecznie nie wykrztusiła z siebie nawet słowa. Instynkt podpowiadał jej, że powinna milczeć, nie zwracać na siebie uwagi i przynajmniej spróbować zdziałać coś sensownego, zamiast bezmyślnie tkwić w miejscu. Oczywiście nie miała planu, a tym bardziej nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji, ale to w tamtej chwili wydawało się najmniej istotnymi kwestiami.
Liczyło się, że czuła, że jest w stanie coś zdziałać. Na dobry początek musiało wystarczyć.
– Przestań! Jane, proszę…!
Skrzywiła się, kiedy w całym tym zamieszaniu usłyszała niemalże błagalny głos mamy. Mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że chodziło o jedną z bliskich jej osób. Sama nie potrafiła pozostać obojętna wobec Rose – siostry, która nie tak dawno temu była dla niej niemalże wzorem. Cokolwiek zmieniło się od tamtego czasu, nadal chodziło o kogoś, kogo kochała.
W normalnym wypadku to wystarczyłoby, żeby bezmyślnie tkwiła w miejscu, przerażona i oszołomiona sytuacją. Tak zachowałaby się kiedyś, a przynajmniej myśląc o sytuacji z perspektywy czasu, Elena nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby postąpić w jakiś sensowny sposób. Sęk w tym, że już od dłuższego czasu nie była sobą, wciąż próbując zrozumieć, co takiego stało się z chwilą, w której umarła, by ostatecznie powrócić jako ktoś zupełnie inny. Niemalże na każdym kroku czuła te zmiany, w większości przypadków nie potrafiąc ich określić, a tym bardziej zrozumieć.
Tak było również w tamtej chwili, kiedy zamiast strachu poczuła ni mniej, ni więcej, ale palący gniew. Zawahała się, nerwowo zaciskając dłonie w pięści i ledwo będąc w stanie ustać w miejscu. Miała wrażenie, że ogólne zamieszanie – krzyk Rose i podniesione, wzburzone głosy pozostałych – dochodzi do niej jakby z oddali, przytłumione i pozbawione znaczenia. Była tylko ona, ogarnięta złością, która z każdą chwilą zaczęła przybierać na sile, wypełniając całe ciało i wydając się kumulować. W efekcie po prostu tkwiła w miejscu, trzęsąc się niekontrolowanie i próbując zrozumieć, skąd brały się te wszystkie dziwne, dotychczas jej nieznane pragnienia.
Spojrzała na Jane, bez trudu będąc w stanie sobie wyobrazić, jak traci kontrolę, rzuca się na wampirzycę, a potem rozrywa ją na kawałeczki. To brzmiało idiotycznie, tym bardziej że Elena wciąż pozostawała po części ludzką istotą (tak przynajmniej sądziła, skoro w jej żyłach nadal krążyła krew), ale nad tym również nie chciała się zastanawiać. Musiała wręcz zmuszać się do tkwienia w miejscu, co okazało się wyzwaniem, skoro zdrowy rozsądek raz po raz wydawał się schodzić gdzieś na dalszy plan. Jak urzeczona wpatrywała się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni, rozszerzonymi do granic możliwości oczami wpatrując się w miejsce, gdzie stała Jane – i jak na ironię praktycznie wampirzycy nie widząc.
Była tylko czerwień. Pulsująca coraz bardziej i bardziej, przez co zignorowanie tego zjawiska wydawało się wręcz graniczyć z cudem. Elena oddychała szybko i płytko, co najmniej jakby chwilę wcześniej została zmuszona do przebiegnięcia maratonu, choć naturalnie nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, skoro w rzeczywistości nie ruszyła się nawet o milimetr, wciąż tkwiąc w tym samym punkcie salonu i tocząc bezsensowną walkę z samą sobą.
Czego tak naprawdę chciała? Dlaczego tak się czuła i…?
Och, jakie to właściwie miało znaczeni?! Musiała coś zrobić i to zaraz, zanim komukolwiek naprawdę stałaby się krzywda. Myśl o tym, że akurat ona miałaby się okazać czyimkolwiek wybawcą, wydawała się śmieszna, ale z drugiej strony…
Gwałtowne uderzenie mocy niemalże ścięło ją z nóg. Zachwiała się, skutecznie wytrącona z równowagi i zarazem letargu, w którym trwała do tej pory, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła. Wciąż czuła się we śnie, gotowa przysiąc, że bezsensownie straciła całe godziny, choć w rzeczywistości musiało minąć zaledwie kilkanaście sekund.
Potrzebowała dłużej chwili, żeby zorientować się, że to Gabriel zdecydował się zareagować. Potrafiła rozpoznać telepatię i to zwłaszcza teraz, kiedy jej zmysły wydawały się aż do tego stopnia wrażliwe na wszystko, co działo się dookoła. Zaraz po tym zresztą zobaczyła wyraźnie rozdrażnionego Licavoliego, który przemieścił się na tyle, by spróbować osłonić sobą zarówno Rosalie, jak i kilka dodatkowych osób. Patrząc na Gabriela w tamtej chwili – wyraźnie zdenerwowanego, z ciemnymi, zmierzwionymi włosami – Elena nie miała wątpliwości co do tego, że gdyby wzrok mógł zabijać, okazałby się bardziej niebezpieczny niż Jane.
Z tym, że wampirzyca zdecydowanie nie wyglądała na zaniepokojoną. Stała dokładnie w tym samym miejscu, co do tej pory, uśmiechając się w słodki, niemalże pobłażliwy sposób. Jak zwykle gest nie objął jej lśniących, rubinowych tęczówek – te pozostały puste i całkowicie obojętne, zupełnie jakby to, co miało miejsce, nie wyróżniało się niczym szczególnym od tego, czego doświadczała na co dzień.
Cóż, możliwe, że tak właśnie było.
– Hm, jednak cię sprowokowałam? – Jane nieznacznie przekrzywiła głowę, uważnie obserwując Gabriela. Elena wciąż nie była pewna, czym ta dwójka popadła sobie nawzajem, ale zdecydowanie nad sobą nie przepadali. – Na to liczę.
– Jak to robisz? – zniecierpliwił się Gabriel, jednak to pytanie napotkało się z kolejnym uroczym uśmiechem.
– Nie jesteś taki pewny, odkąd twoje sztuczki nie robią na mnie wrażenia… Podoba mi się to – stwierdziła ze spokojem.
Świetnie! Zawsze wiedziałam, że telepatia nie może być aż taka dobra!, pomyślała Elena, nie kryjąc frustracji. Wciąż nerwowo zaciskała dłonie w pięści, tak mocno, że doświadczenie okazało się wręcz bolesne. Zignorowała to, niespokojnie śledząc konwersację i czekając na… Na co?
Samej sobie nie potrafiła odpowiedzieć. „Odpowiedni moment” wydawał się brzmieć sensownie, wciąż jednak nie tłumaczył tego, czego i dlaczego chciała doświadczyć. Wiedziała jedynie, że będzie wiedzieć, kiedy sprawy skomplikują się na tyle, by jednak musiała zareagować, cokolwiek miałoby to oznaczać.
Jakby nie było wystarczająco źle…
Również i tym razem nie doczekała się odpowiedzi, zupełnie jakby jej ciało samo z siebie wiedziało, że w tym jednym wypadku umysł nie jest potrzebny, by podjąć właściwą decyzję. Wszystko w Elenie aż krzyczało, że powinna zdać się na instynkt – z tym, że to wcale nie było takie proste.
Kątem oka zauważyła ruch, kiedy Esme w pośpiechu dopadła do Rosalie, chcąc pomóc przybranej córce stanąć na nogi. Wyglądała na oszołomioną i niemalże bliską płaczu, podobnie zresztą jak i Rose, choć w przypadku drugiej wampirzycy nad strachem dominowało coś zgoła innego: gniew. Elena była pewna, że gdyby tylko mogła, jej siostra bez chwili wahania zemściłaby się na Jane – z tym, że przynajmniej tymczasowo to nie było możliwe.
Zawahała się, przez krótką chwilę chcąc dołączyć do pozostałych. Podchwyciła spojrzenie mamy, które jasno dało jej do zrozumienia, że ta również tego oczekiwała. To było do przewidzenia, zwłaszcza że na swojej pozycji Elena pozostawała niepokojąco wręcz odsłonięta, aż prosząc się o to, by ktokolwiek spróbował się na nią rzucić.
Zły pomysł, odezwał się cichy głosik w jej głowie. Ruszysz się, a zwrócisz uwagę.
Nie chciała tego zrobić, niezależnie od tego, czy rozumiała ewentualne konsekwencje takiej decyzji. Czuła, że powinna tkwić w miejscu i czekać – kontrolować sytuację, słuchać i…
– Jane!
Sama również obejrzała się, słysząc głos od strony drzwi. Nie musiała szczególnie wysilać się, by zrozumieć, by kolejny wampir, który nagle pojawił się w progu, to Alec. Piekielne bliźnięta zdecydowanie były do siebie podobne, chociaż w tamtej chwili z jakiegoś powodu Elena miała wrażenie, że spogląda na dwa całkowicie różne od siebie byty. Już wcześniej miała poczucie, że z Jane coś jest nie tak, nawet jak na wampirzycę, której daleko było do odczuwania jakichkolwiek ludzkich emocji, teraz jednak widziała to wyraźnie.
Pierwszym, co wrzuciło jej się w oczy, było to, że Alec wyglądał na przerażonego. Nie miała pewności, czy to w przypadku tego nieśmiertelnego normalne, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W zamian skupiła się na sposobie, w jaki spoglądał na siostrę – w wyraźnie oszołomiony sposób, oczami rozszerzonymi wystarczająco, by nawet Elena pojęła, że chłopak widział coś, czego zdecydowanie wcześniej się nie spodziewał.
– Wystarczy – wyrzucił z siebie na wydechu, ponownie decydując się odezwać. Jane drgnęła, po czym obrzuciła go wyraźnie rozdrażnionym spojrzeniem. Widać było, że obecność i słowa bliźniaka zdecydowanie nie były jej na rękę. – Jane, do cholery…
– Wystarczy? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Ja dopiero zaczynam!
Wraz z tymi słowami wyraz jej twarzy się zmienił, zdradzając, że ostatecznie straciła cierpliwość. Ciemna szata zafalowała, kiedy wampirzyca błyskawicznie odwróciła się, zwracając na powrót w stronę Gabriela. Dopiero w tamtej chwili Elena zauważyła, że w ruchach nieśmiertelnej dało się doszukać czegoś niewłaściwego – rodzaju gracji, która z miejsca skojarzyła się z dziewczynie z czymś o wiele bardziej niebezpiecznym, aniżeli wampiry. Z miejsca pomyślała o Rafaelu czy Mirze – o demonach, z którymi miała styczność, a które emanowały czymś, co wielokrotnie skutecznie przyprawiało ją o dreszcze. Teraz dostrzegała to w Jane, choć nie w takim natężeniu, jak mogłaby spodziewać się po istocie w pełni podobnej do jej męża.
Demony…? Mają z tym związek demony?, pomyślała w panice, jak najszybciej próbując zrozumieć. Szukała odpowiedzi, choć te nie nadchodziły. Elena miała wrażenie, że bezskutecznie krąży wokół gotowej układanki, mimo usilnych starań nie potrafiąc dostrzec całości. Volturi i demony…?
Cóż, to mogłoby wiele wyjaśnić. Cokolwiek dawało Jane przewagę, zdecydowanie nie miało związku z nią – nie bezpośrednio. Musiało istnieć coś jeszcze, co znajdowało się poza zasięgiem ich wszystkich, chociaż…
Coś albo ktoś.
Miała wrażenie, że po wszystkim mogła spodziewać się co najwyżej wielkiego bólu głowy.
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym Gabriel znów pokusił się o skorzystanie z telepatii. Aż wzdrygnęła się, kiedy jedno z okien w pomieszczeniu dosłownie eksplodowało, dając ujście mocy. Jakimś cudem Jane ledwo zauważalnie usunęła się z drogi, wciąż spokojnie stojąc i obojętnie wodząc wzrokiem dookoła. Nadal uśmiechała się w ten niepokojąco słodki, pozbawiony oznak wesołości sposób, w jej spojrzeniu jednak dało się doszukać irytacji. Nawet jeśli dobrze się bawiła, zaczynała mieć dość.
– Ach… – Gabriel brzmiał na co najmniej zaniepokojonego, chociaż zadziwiająco wręcz dobrze przychodziło mu ukrywanie faktycznych emocji. Panował nad sobą, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe. – Ona jest tutaj? Tak na nią narzekasz, a jednak pozwalasz, żeby cię wyręczała? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Kto taki? – zapytała z zaciekawieniem Jane. Zaraz po tym najwyraźniej zrozumiała, bo prychnęła i z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Rzekoma królowa, którą wygnano z taką łatwością? Stać mnie na więcej… Dużo więcej.
Tych kilka słów wystarczyło, by zorientować się, że wydarzy się coś niedobrego. Gabriel również musiał to wyczuć, bo drgnął, sprawiając wrażenie gotowego, by odeprzeć ewentualny atak, jednak nie miał po temu okazji. W zamian jęknął, po czym zatoczył się w tył, wyraźnie mając problem z utrzymaniem równowagi. Eleny nie zdziwiło to, że nie pozwolił sobie na słabość porównywalną do tej, którą okazywała Rosalie, zwłaszcza że był na to zdecydowanie zbyt dumny, to jednak w obecnej sytuacji wydało się dziewczynie mało istotne. Nie, skoro jasno czuła, że jedynie kwestią czasu było to, aż sytuacja jeszcze bardziej skomplikuje – cokolwiek miałaby przez to rozumieć.
Czyjaś dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku. Aż wzdrygnęła się, zaskoczona, po czym błyskawicznie przeniosła wzrok na potencjalnego wroga. W pierwszym odruchu miała zamiar warknąć albo spróbować się wyszarpać, ale w ostatniej chwili powstrzymała się, gdy dotarło do niej, że ma przed sobą ojca.
– Elena… – rzucił prawie bezgłośnie Carlisle. Nie musiała pytać, by zorientować się, że był zdenerwowany i to o wiele bardziej niż zazwyczaj. Zwykle dobrze nad sobą panował, potrafiąc zachować spokój i zdrowy rozsądek nawet wtedy, gdy to wydawało się niemożliwe, jednak tym razem sprawy wydawały się prezentować zgoła inaczej. – Chodź.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili orientując się, że chciał ją wyprowadzić. Wcześniej praktycznie nie zwracała uwagi na to, co działo się w salonie, skoncentrowana przede wszystkim na Jane i jej ewentualnych ofiarach. W efekcie nie zauważyła, że pomieszczenie opustoszało, chociaż to wydawało się logiczne – trzymanie się na dystans od wampirzycy wydawało się dobrym pomysłem.
Elena zawahała się, mając wątpliwości co do tego, czy powinna ruszać się z miejsca. Zostań, podpowiadał instynkt i chociaż chciała mu ustąpić, jednocześnie nie potrafiła pozostać obojętna na parę wpatrzonych w nią, złocistych tęczówek. Zwłaszcza po tym, co stało się w Volterze, rodzice bywali przewrażliwieni, jeśli chodziło o jej bezpieczeństwo. Potrafiła to zrozumieć, aż nazbyt świadoma, że umarła na oczach najbliższych, jedynie cudem wracając do żywych. To było niczym cud, którego żadne z nich nadal nie rozumiało – i który z łatwością mógł przeinaczyć się w koszmar, skoro nie była nieśmiertelna. Nie w pełni, co zresztą jasno dał jej do zrozumienia Rafael, tracąc nad sobą panowanie, kiedy po raz kolejny zaryzykowała.
Dość, nakazała sobie stanowczo. Nie chciała szukać dla niego usprawiedliwienia, nawet jeśli teoretycznie rozumiała… Tylko po części, zresztą… to tak naprawdę nie zmieniało niczego.
Nic nie było w stanie sprawić, by ot tak zapomniała o tym, że ją uderzył.
– Elena – odezwał się ponownie Carlisle, skutecznie sprowadzając ją na ziemię.
Jego dotyk okazał się zadziwiająco zimny i na swój sposób uciążliwy, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Aż nazbyt wyraźnie czuła chłód, który wdzierał się do pokoju przez okno, które wybił Gabriel. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że niewiele brakuje, by zaczęła dygotać z zimna, jednak nic podobnego nie miało miejsca, uwagę Eleny zaś na powrót przykuły rozchodzące się po jej ciele emocje. Wciąż czuła gniew – dokładnie ten sam, co na początku, chociaż uczucie to wydawało się przybierać na sile. Czuła palące wręcz ciepło, które kumulowało się w jej wnętrzu przez cały ten czas, nakazując jej czekać na…
Na co?
Otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Niczego już nie rozumiała, a już zwłaszcza siebie i tego, co pragnęła zrobić. Nie miała pojęcia, skąd brało się przekonanie, że stanowiła istotny element tego, co działo się na jej oczach. To wydawało się bez sensu, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że stała biernie, po prostu obserwując, jak Jane panoszy się po pomieszczeniu, atakując kolejno Rosalie, a później Gabriela. Jeśli faktycznie mogła coś zrobić, dlaczego wciąż zwlekała? Czemu stała jak ten słup soli, rozdarta między pragnieniami, których nawet nie potrafiła nazwać? Traciła czas, w rzeczywsitości będąc niczym idealny, ruchomy cel, który w każdej chwili mógł znaleźć się w samym środku zainteresowania małej diablicy.
Zdrowy rozsadek podpowiedział jej, że jak najbardziej powinna wyjść. Gdyby była rozsądna, zrobiłaby to bez chwili wahania, zwłaszcza że Carlisle próbował ją do tego przekonać. Martwił się, a ona niepotrzebnie wszystko komplikowała, zachowując się w sposób, który zdecydowanie nie mieścił się w przedziałach normalności. To wszystko po prostu nie miało sensu, a jednak Elena nie potrafiła ot tak zmusić się do podjęcia konkretnej, a przy tym jedynej sensownej decyzji.
– Wybieracie się dokądś?
To jedno pytanie zmieniło wszystko. Elena nawet nie drgnęła, zupełnie jakby od samego początku wiedziała, że prędzej czy później do tego dojdzie. W zamian wręcz wyprostowała się, po czym w niemalże wyzywający sposób spojrzała na Jane. No, dalej… Na co czekasz?, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Gdzieś w swoim wnętrzu poczuła ukłucie strachu, uczucie to jednak okazało się prawie że nieistotne i tak bardzo przytłumione, że równie dobrze mogłoby być złudzeniem. To było tak, jakby wiedziała, że nie może spotkać ją nic złego, jeśli tylko zaufa sobie, choć i to wydawało się bez sensu, zwłaszcza stojąc przed kimś, kto byłby zdolny zabić bez najmniejszego cienia wahania.
– Po prostu przestań – powiedziała tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie. Te słowa ją zaskoczyły, zwłaszcza że jakakolwiek dyskusja wydawała się z góry skazana na niepowodzenie. – Proszę.
Jane uniosła brwi, niemniej skonsternowana, co i sama Elena. Jakakolwiek prośba, zwłaszcza ze strony tej z Cullenów, zdecydowanie nie była czymś, czego by się spodziewała. Sama Elena czuła się niemalże jak w transie, gotowa przysiąc, że kolejne słowa, a tym bardziej wypełniające ją emocje, w rzeczywistości nie należały do niej – z tym, że zarazem wszystko w niej aż krzyczało, że była sobą.
Problem polegał na tym, że wciąż nie miała pewności, co tak naprawdę oznaczało „bycie sobą” – nie po tym, co miało miejsce.
– Dlaczego miałabym? – zapytała ze spokojem Jane, najwyraźniej zaintrygowana na tyle, by wejść w jakąkolwiek dyskusję.
– Elena… – usłyszała znów za plecami głos ojca. Poczuła, że Carlisle chwycił ją bardziej stanowczo, próbując zmusić do ruchu, ale i tym razem zdecydowała się go zignorować.
– Ponieważ jeśli tego nie zrobisz, sama będę musiała cię zmusić – oznajmiła niemalże szeptem, wampiry jednak dysponowały wystarczająco wyostrzonymi zmysłami, by ją usłyszeć. – To ostrzeżenie. Jedno, bo nie zamierzam powtarzać – dodała z naciskiem.
Nawet się nie skrzywiła, słysząc znajomy już, przesadnie słodki śmiech. Mogła się tego spodziewać, tak jak i tego, że ostatecznie to na niej spocznie przenikliwe spojrzenie pary lśniących, rubinowych tęczówek. W tamtej chwili w naturalnym geście spróbowałaby się cofnąć, ale tym razem z uporem tkwiła w miejscu, czekając na rozwój wypadków. Po prostu czuła, że to miało sens, a nawet jeśli nie…
Cóż, od początku wszyscy dawali jej do zrozumienia, że jest zbyt dumna. Możliwe, że tak właśnie było.
– Jakaś ty… zabawna. – W głosie Jane po raz pierwszy dało się wyczuć rozbawienie. Co prawda zaledwie przez chwilę, ale Elena i tak doszła do wniosku, że to wręcz zadziwiający postęp. – Chcesz dodać coś jeszcze?
Elena nie odpowiedziała. Podświadomie czekała na ból, nie mając wątpliwości co do tego, że teraz, kiedy zwróciła na siebie uwagę wampirzycy, mogła spodziewać się zetknięcia z jej mocą. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale wolała się nad tym nie zastanawiać, raz po raz powtarzając sobie, że to nic takiego. Chciała zachować spokój, z uporem wmawiając sobie, że da sobie radę – i że będzie wiedziała, co robić. Wciąż nie miała konkretnego planu, ale tak długo, jak nikomu innemu nie działa się krzywda…
A potem zauważyła, że Jane odwraca wzrok, zamiast na niej koncentrując się na kimś innym. Z chwilą, w której zrozumiała, że wampirzyca spogląda na kogoś ponad jej ramieniem, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Wystarczyła chwila, by straciła nad sobą kontrolę. Zanim zastanowiła się nad tym, co i dlaczego robi, błyskawicznie skoczyła przed siebie, nawet nie próbując zastanawiać nad tym, co chciała w ten sposób osiągnąć. Nie musiała wysilać się, by wyrwać rękę z uścisku ojca, praktycznie nieświadoma tego, że ten mógłby wciąż ją trzymać, a tym bardziej próbować powstrzymać.
Z chwilą, w której zaatakowała, przestała zwracać uwagę na cokolwiek innego.
Ciepło, które przez cały ten czas kumulowało się w jej wnętrzu, osiągnęło apogeum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa