Elena
Wystarczyły ułamki sekund, by zorientowała się, że działo się coś bardzo, ale to bardzo złego. Nie potrzebowała przeczuć, podejrzeń
ani jakichkolwiek podpowiedzi, żeby
ta jedna kwestia stała się jasna. Co więcej, Elena już wcześniej była
gotowa przysiąc, że spotkanie z Volturi nie
przyniesie niczego dobrego, teraz z kolei miała na to niemalże materialny
dowód. Problem polegał na tym, że w żadnym wypadku nie spodziewała się
czegoś takiego.
W zasadzie
nie potrafiła opisać, co i dlaczego czuła. Otworzyła usta, w pierwszym
odruchu mając ochotę coś krzyknąć – jakkolwiek zaprotestować przeciwko temu, co
miało miejsce – ale ostatecznie nie wykrztusiła z siebie nawet słowa.
Instynkt podpowiadał jej, że powinna milczeć, nie zwracać na siebie uwagi i przynajmniej
spróbować zdziałać coś sensownego, zamiast bezmyślnie tkwić w miejscu.
Oczywiście nie miała planu, a tym bardziej nigdy wcześniej nie znalazła
się w takiej sytuacji, ale to w tamtej chwili wydawało się najmniej
istotnymi kwestiami.
Liczyło
się, że czuła, że jest w stanie
coś zdziałać. Na dobry początek musiało wystarczyć.
– Przestań!
Jane, proszę…!
Skrzywiła
się, kiedy w całym tym zamieszaniu usłyszała niemalże błagalny głos mamy.
Mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że chodziło o jedną z bliskich
jej osób. Sama nie potrafiła pozostać obojętna wobec Rose – siostry, która nie
tak dawno temu była dla niej niemalże wzorem. Cokolwiek zmieniło się od tamtego
czasu, nadal chodziło o kogoś, kogo kochała.
W normalnym
wypadku to wystarczyłoby, żeby bezmyślnie tkwiła w miejscu, przerażona i oszołomiona
sytuacją. Tak zachowałaby się kiedyś, a przynajmniej myśląc o sytuacji
z perspektywy czasu, Elena nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby
postąpić w jakiś sensowny sposób. Sęk w tym, że już od dłuższego
czasu nie była sobą, wciąż próbując zrozumieć, co takiego stało się z chwilą,
w której umarła, by ostatecznie powrócić jako ktoś zupełnie inny. Niemalże
na każdym kroku czuła te zmiany, w większości przypadków nie potrafiąc ich
określić, a tym bardziej zrozumieć.
Tak było również
w tamtej chwili, kiedy zamiast strachu poczuła ni mniej, ni więcej, ale
palący gniew. Zawahała się, nerwowo zaciskając dłonie w pięści i ledwo
będąc w stanie ustać w miejscu. Miała wrażenie, że ogólne zamieszanie
– krzyk Rose i podniesione, wzburzone głosy pozostałych – dochodzi do niej
jakby z oddali, przytłumione i pozbawione znaczenia. Była tylko ona,
ogarnięta złością, która z każdą chwilą zaczęła przybierać na sile,
wypełniając całe ciało i wydając się kumulować. W efekcie po prostu
tkwiła w miejscu, trzęsąc się niekontrolowanie i próbując zrozumieć,
skąd brały się te wszystkie dziwne, dotychczas jej nieznane pragnienia.
Spojrzała
na Jane, bez trudu będąc w stanie sobie wyobrazić, jak traci kontrolę,
rzuca się na wampirzycę, a potem rozrywa ją na kawałeczki. To brzmiało
idiotycznie, tym bardziej że Elena wciąż
pozostawała po części ludzką istotą (tak przynajmniej sądziła, skoro w jej
żyłach nadal krążyła krew), ale nad tym również nie chciała się zastanawiać.
Musiała wręcz zmuszać się do tkwienia w miejscu, co okazało się wyzwaniem,
skoro zdrowy rozsądek raz po raz wydawał się schodzić gdzieś na dalszy plan.
Jak urzeczona wpatrywała się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni,
rozszerzonymi do granic możliwości oczami wpatrując się w miejsce,
gdzie stała Jane – i jak na ironię praktycznie wampirzycy nie widząc.
Była tylko
czerwień. Pulsująca coraz bardziej i bardziej, przez co zignorowanie tego
zjawiska wydawało się wręcz graniczyć z cudem. Elena oddychała szybko i płytko,
co najmniej jakby chwilę wcześniej została zmuszona do przebiegnięcia maratonu,
choć naturalnie nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, skoro w rzeczywistości
nie ruszyła się nawet o milimetr, wciąż tkwiąc w tym samym punkcie
salonu i tocząc bezsensowną walkę z samą sobą.
Czego tak
naprawdę chciała? Dlaczego tak się czuła i…?
Och, jakie
to właściwie miało znaczeni?! Musiała coś zrobić i to zaraz, zanim
komukolwiek naprawdę stałaby się krzywda. Myśl o tym, że akurat ona
miałaby się okazać czyimkolwiek wybawcą, wydawała się śmieszna, ale z drugiej
strony…
Gwałtowne
uderzenie mocy niemalże ścięło ją z nóg. Zachwiała się, skutecznie
wytrącona z równowagi i zarazem letargu, w którym trwała do tej
pory, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła. Wciąż czuła się we śnie,
gotowa przysiąc, że bezsensownie straciła całe godziny, choć w rzeczywistości
musiało minąć zaledwie kilkanaście sekund.
Potrzebowała
dłużej chwili, żeby zorientować się, że to Gabriel zdecydował się zareagować.
Potrafiła rozpoznać telepatię i to zwłaszcza teraz, kiedy jej zmysły
wydawały się aż do tego stopnia wrażliwe na wszystko, co działo się dookoła.
Zaraz po tym zresztą zobaczyła wyraźnie rozdrażnionego Licavoliego, który
przemieścił się na tyle, by spróbować osłonić sobą zarówno Rosalie, jak i kilka
dodatkowych osób. Patrząc na Gabriela w tamtej chwili – wyraźnie
zdenerwowanego, z ciemnymi, zmierzwionymi włosami – Elena nie miała
wątpliwości co do tego, że gdyby wzrok mógł zabijać, okazałby się bardziej
niebezpieczny niż Jane.
Z tym, że
wampirzyca zdecydowanie nie wyglądała na zaniepokojoną. Stała dokładnie w tym
samym miejscu, co do tej pory, uśmiechając się w słodki, niemalże
pobłażliwy sposób. Jak zwykle gest nie objął jej lśniących, rubinowych tęczówek
– te pozostały puste i całkowicie obojętne, zupełnie jakby to, co miało
miejsce, nie wyróżniało się niczym szczególnym od tego, czego doświadczała na co
dzień.
Cóż,
możliwe, że tak właśnie było.
– Hm,
jednak cię sprowokowałam? – Jane nieznacznie przekrzywiła głowę, uważnie
obserwując Gabriela. Elena wciąż nie była pewna, czym ta dwójka popadła sobie
nawzajem, ale zdecydowanie nad sobą nie przepadali. – Na to liczę.
– Jak to
robisz? – zniecierpliwił się Gabriel, jednak to pytanie napotkało się z kolejnym
uroczym uśmiechem.
– Nie
jesteś taki pewny, odkąd twoje sztuczki nie robią na mnie wrażenia… Podoba mi
się to – stwierdziła ze spokojem.
Świetnie! Zawsze wiedziałam, że telepatia
nie może być aż taka dobra!, pomyślała Elena, nie kryjąc frustracji. Wciąż
nerwowo zaciskała dłonie w pięści, tak mocno, że doświadczenie okazało się
wręcz bolesne. Zignorowała to, niespokojnie śledząc konwersację i czekając
na… Na co?
Samej sobie
nie potrafiła odpowiedzieć. „Odpowiedni moment” wydawał się brzmieć sensownie,
wciąż jednak nie tłumaczył tego, czego i dlaczego chciała doświadczyć.
Wiedziała jedynie, że będzie wiedzieć, kiedy sprawy skomplikują się na tyle, by
jednak musiała zareagować, cokolwiek miałoby to oznaczać.
Jakby nie było wystarczająco źle…
Również i tym
razem nie doczekała się odpowiedzi, zupełnie jakby jej ciało samo z siebie
wiedziało, że w tym jednym wypadku umysł nie jest potrzebny, by podjąć
właściwą decyzję. Wszystko w Elenie aż krzyczało, że powinna zdać się na
instynkt – z tym, że to wcale nie było takie proste.
Kątem oka
zauważyła ruch, kiedy Esme w pośpiechu dopadła do Rosalie, chcąc pomóc
przybranej córce stanąć na nogi. Wyglądała na oszołomioną i niemalże
bliską płaczu, podobnie zresztą jak i Rose, choć w przypadku drugiej
wampirzycy nad strachem dominowało coś zgoła innego: gniew. Elena była pewna, że gdyby tylko mogła, jej siostra bez
chwili wahania zemściłaby się na Jane – z tym, że przynajmniej tymczasowo
to nie było możliwe.
Zawahała
się, przez krótką chwilę chcąc dołączyć do pozostałych. Podchwyciła spojrzenie
mamy, które jasno dało jej do zrozumienia, że ta również tego oczekiwała. To
było do przewidzenia, zwłaszcza że na swojej pozycji Elena pozostawała
niepokojąco wręcz odsłonięta, aż prosząc się o to, by ktokolwiek spróbował
się na nią rzucić.
Zły pomysł, odezwał się cichy głosik w jej
głowie. Ruszysz się, a zwrócisz
uwagę.
Nie chciała
tego zrobić, niezależnie od tego, czy rozumiała ewentualne konsekwencje takiej
decyzji. Czuła, że powinna tkwić w miejscu i czekać – kontrolować
sytuację, słuchać i…
– Jane!
Sama
również obejrzała się, słysząc głos od strony drzwi. Nie musiała szczególnie
wysilać się, by zrozumieć, by kolejny wampir, który nagle pojawił się w progu,
to Alec. Piekielne bliźnięta zdecydowanie były do siebie podobne, chociaż w tamtej
chwili z jakiegoś powodu Elena miała wrażenie, że spogląda na dwa
całkowicie różne od siebie byty. Już wcześniej miała poczucie, że z Jane
coś jest nie tak, nawet jak na wampirzycę, której daleko było do odczuwania
jakichkolwiek ludzkich emocji, teraz jednak widziała to wyraźnie.
Pierwszym,
co wrzuciło jej się w oczy, było to, że Alec wyglądał na przerażonego. Nie
miała pewności, czy to w przypadku tego nieśmiertelnego normalne, ale nie
chciała się nad tym zastanawiać. W zamian skupiła się na sposobie, w jaki
spoglądał na siostrę – w wyraźnie oszołomiony sposób, oczami rozszerzonymi
wystarczająco, by nawet Elena pojęła, że chłopak widział coś, czego
zdecydowanie wcześniej się nie spodziewał.
– Wystarczy
– wyrzucił z siebie na wydechu, ponownie decydując się odezwać. Jane
drgnęła, po czym obrzuciła go wyraźnie rozdrażnionym spojrzeniem. Widać było,
że obecność i słowa bliźniaka zdecydowanie nie były jej na rękę. – Jane,
do cholery…
–
Wystarczy? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Ja dopiero zaczynam!
Wraz z tymi
słowami wyraz jej twarzy się zmienił, zdradzając, że ostatecznie straciła
cierpliwość. Ciemna szata zafalowała, kiedy wampirzyca błyskawicznie odwróciła
się, zwracając na powrót w stronę Gabriela. Dopiero w tamtej chwili
Elena zauważyła, że w ruchach nieśmiertelnej dało się doszukać czegoś niewłaściwego
– rodzaju gracji, która z miejsca skojarzyła się z dziewczynie z czymś
o wiele bardziej niebezpiecznym, aniżeli wampiry. Z miejsca pomyślała
o Rafaelu czy Mirze – o demonach, z którymi miała styczność, a które
emanowały czymś, co wielokrotnie skutecznie przyprawiało ją o dreszcze.
Teraz dostrzegała to w Jane, choć nie w takim natężeniu, jak mogłaby
spodziewać się po istocie w pełni podobnej do jej męża.
Demony…? Mają z tym związek demony?,
pomyślała w panice, jak najszybciej próbując zrozumieć. Szukała
odpowiedzi, choć te nie nadchodziły. Elena miała wrażenie, że bezskutecznie
krąży wokół gotowej układanki, mimo usilnych starań nie potrafiąc dostrzec
całości. Volturi i demony…?
Cóż, to
mogłoby wiele wyjaśnić. Cokolwiek dawało Jane przewagę, zdecydowanie nie miało
związku z nią – nie bezpośrednio. Musiało istnieć coś jeszcze, co
znajdowało się poza zasięgiem ich wszystkich, chociaż…
Coś albo ktoś.
Miała
wrażenie, że po wszystkim mogła spodziewać się co najwyżej wielkiego bólu
głowy.
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym Gabriel znów pokusił się o skorzystanie
z telepatii. Aż wzdrygnęła się, kiedy jedno z okien w pomieszczeniu
dosłownie eksplodowało, dając ujście mocy. Jakimś cudem Jane ledwo zauważalnie
usunęła się z drogi, wciąż spokojnie stojąc i obojętnie wodząc
wzrokiem dookoła. Nadal uśmiechała się w ten niepokojąco słodki,
pozbawiony oznak wesołości sposób, w jej spojrzeniu jednak dało się
doszukać irytacji. Nawet jeśli dobrze się bawiła, zaczynała mieć dość.
– Ach… –
Gabriel brzmiał na co najmniej zaniepokojonego, chociaż zadziwiająco wręcz
dobrze przychodziło mu ukrywanie faktycznych emocji. Panował nad sobą, przynajmniej
na tyle, na ile było to możliwe. – Ona jest tutaj? Tak na nią narzekasz, a jednak
pozwalasz, żeby cię wyręczała? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Kto taki?
– zapytała z zaciekawieniem Jane. Zaraz po tym najwyraźniej zrozumiała, bo
prychnęła i z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Rzekoma królowa,
którą wygnano z taką łatwością? Stać mnie na więcej… Dużo więcej.
Tych kilka
słów wystarczyło, by zorientować się, że wydarzy się coś niedobrego. Gabriel
również musiał to wyczuć, bo drgnął, sprawiając wrażenie gotowego, by odeprzeć
ewentualny atak, jednak nie miał po temu okazji. W zamian jęknął, po czym
zatoczył się w tył, wyraźnie mając problem z utrzymaniem równowagi.
Eleny nie zdziwiło to, że nie pozwolił sobie na słabość porównywalną do tej,
którą okazywała Rosalie, zwłaszcza że był na to zdecydowanie zbyt dumny, to
jednak w obecnej sytuacji wydało się dziewczynie mało istotne. Nie, skoro
jasno czuła, że jedynie kwestią czasu było to, aż sytuacja jeszcze bardziej
skomplikuje – cokolwiek miałaby przez to rozumieć.
Czyjaś dłoń
zacisnęła się na jej nadgarstku. Aż wzdrygnęła się, zaskoczona, po czym
błyskawicznie przeniosła wzrok na potencjalnego wroga. W pierwszym odruchu
miała zamiar warknąć albo spróbować się wyszarpać, ale w ostatniej chwili
powstrzymała się, gdy dotarło do niej, że ma przed sobą ojca.
– Elena… –
rzucił prawie bezgłośnie Carlisle. Nie musiała pytać, by zorientować się, że
był zdenerwowany i to o wiele bardziej niż zazwyczaj. Zwykle dobrze
nad sobą panował, potrafiąc zachować spokój i zdrowy rozsądek nawet wtedy,
gdy to wydawało się niemożliwe, jednak tym razem sprawy wydawały się
prezentować zgoła inaczej. – Chodź.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili orientując się, że chciał ją
wyprowadzić. Wcześniej praktycznie nie zwracała uwagi na to, co działo się w salonie,
skoncentrowana przede wszystkim na Jane i jej ewentualnych ofiarach. W efekcie
nie zauważyła, że pomieszczenie opustoszało, chociaż to wydawało się logiczne –
trzymanie się na dystans od wampirzycy wydawało się dobrym pomysłem.
Elena
zawahała się, mając wątpliwości co do tego, czy powinna ruszać się z miejsca.
Zostań, podpowiadał instynkt i chociaż
chciała mu ustąpić, jednocześnie nie potrafiła pozostać obojętna na parę
wpatrzonych w nią, złocistych tęczówek. Zwłaszcza po tym, co stało się w Volterze,
rodzice bywali przewrażliwieni, jeśli chodziło o jej bezpieczeństwo.
Potrafiła to zrozumieć, aż nazbyt świadoma, że umarła na oczach najbliższych,
jedynie cudem wracając do żywych. To było niczym cud, którego żadne z nich
nadal nie rozumiało – i który z łatwością mógł przeinaczyć się w koszmar,
skoro nie była nieśmiertelna. Nie w pełni, co zresztą jasno dał jej do
zrozumienia Rafael, tracąc nad sobą panowanie, kiedy po raz kolejny
zaryzykowała.
Dość, nakazała sobie stanowczo. Nie
chciała szukać dla niego usprawiedliwienia, nawet jeśli teoretycznie rozumiała…
Tylko po części, zresztą… to tak naprawdę nie zmieniało niczego.
Nic nie
było w stanie sprawić, by ot tak zapomniała o tym, że ją uderzył.
– Elena –
odezwał się ponownie Carlisle, skutecznie sprowadzając ją na ziemię.
Jego dotyk
okazał się zadziwiająco zimny i na swój sposób uciążliwy, chociaż sama nie
była pewna dlaczego. Aż nazbyt wyraźnie czuła chłód, który wdzierał się do
pokoju przez okno, które wybił Gabriel. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że
niewiele brakuje, by zaczęła dygotać z zimna, jednak nic podobnego nie
miało miejsca, uwagę Eleny zaś na powrót przykuły rozchodzące się po jej ciele
emocje. Wciąż czuła gniew – dokładnie ten sam, co na początku, chociaż uczucie
to wydawało się przybierać na sile. Czuła palące wręcz ciepło, które kumulowało
się w jej wnętrzu przez cały ten czas, nakazując jej czekać na…
Na co?
Otworzyła
usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Niczego już nie
rozumiała, a już zwłaszcza siebie i tego, co pragnęła zrobić. Nie
miała pojęcia, skąd brało się przekonanie, że stanowiła istotny element tego,
co działo się na jej oczach. To wydawało się bez sensu, zwłaszcza biorąc pod
uwagę fakt, że stała biernie, po prostu obserwując, jak Jane panoszy się po
pomieszczeniu, atakując kolejno Rosalie, a później Gabriela. Jeśli
faktycznie mogła coś zrobić, dlaczego wciąż zwlekała? Czemu stała jak ten słup
soli, rozdarta między pragnieniami, których nawet nie potrafiła nazwać? Traciła
czas, w rzeczywsitości będąc niczym idealny, ruchomy cel, który w każdej
chwili mógł znaleźć się w samym środku zainteresowania małej diablicy.
Zdrowy
rozsadek podpowiedział jej, że jak najbardziej powinna wyjść. Gdyby była
rozsądna, zrobiłaby to bez chwili wahania, zwłaszcza że Carlisle próbował ją do
tego przekonać. Martwił się, a ona niepotrzebnie wszystko komplikowała,
zachowując się w sposób, który zdecydowanie nie mieścił się w przedziałach
normalności. To wszystko po prostu nie miało sensu, a jednak Elena nie
potrafiła ot tak zmusić się do podjęcia konkretnej, a przy tym jedynej
sensownej decyzji.
–
Wybieracie się dokądś?
To jedno
pytanie zmieniło wszystko. Elena nawet nie drgnęła, zupełnie jakby od samego
początku wiedziała, że prędzej czy później do tego dojdzie. W zamian wręcz
wyprostowała się, po czym w niemalże wyzywający sposób spojrzała na Jane. No, dalej… Na co czekasz?, pomyślała,
ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Gdzieś w swoim wnętrzu poczuła
ukłucie strachu, uczucie to jednak okazało się prawie że nieistotne i tak
bardzo przytłumione, że równie dobrze mogłoby być złudzeniem. To było tak,
jakby wiedziała, że nie może spotkać ją nic złego, jeśli tylko zaufa sobie, choć
i to wydawało się bez sensu, zwłaszcza stojąc przed kimś, kto byłby zdolny
zabić bez najmniejszego cienia wahania.
– Po prostu
przestań – powiedziała tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie. Te
słowa ją zaskoczyły, zwłaszcza że jakakolwiek dyskusja wydawała się z góry
skazana na niepowodzenie. – Proszę.
Jane
uniosła brwi, niemniej skonsternowana, co i sama Elena. Jakakolwiek
prośba, zwłaszcza ze strony tej z Cullenów, zdecydowanie nie była czymś,
czego by się spodziewała. Sama Elena czuła się niemalże jak w transie,
gotowa przysiąc, że kolejne słowa, a tym bardziej wypełniające ją emocje, w rzeczywistości
nie należały do niej – z tym, że zarazem wszystko w niej aż
krzyczało, że była sobą.
Problem
polegał na tym, że wciąż nie miała pewności, co tak naprawdę oznaczało „bycie
sobą” – nie po tym, co miało miejsce.
– Dlaczego
miałabym? – zapytała ze spokojem Jane, najwyraźniej zaintrygowana na tyle, by
wejść w jakąkolwiek dyskusję.
– Elena… –
usłyszała znów za plecami głos ojca. Poczuła, że Carlisle chwycił ją bardziej
stanowczo, próbując zmusić do ruchu, ale i tym razem zdecydowała się go
zignorować.
– Ponieważ
jeśli tego nie zrobisz, sama będę musiała cię zmusić – oznajmiła niemalże
szeptem, wampiry jednak dysponowały wystarczająco wyostrzonymi zmysłami, by ją
usłyszeć. – To ostrzeżenie. Jedno, bo nie zamierzam powtarzać – dodała z naciskiem.
Nawet się
nie skrzywiła, słysząc znajomy już, przesadnie słodki śmiech. Mogła się tego
spodziewać, tak jak i tego, że ostatecznie to na niej spocznie przenikliwe
spojrzenie pary lśniących, rubinowych tęczówek. W tamtej chwili w naturalnym
geście spróbowałaby się cofnąć, ale tym razem z uporem tkwiła w miejscu,
czekając na rozwój wypadków. Po prostu czuła, że to miało sens, a nawet
jeśli nie…
Cóż, od
początku wszyscy dawali jej do zrozumienia, że jest zbyt dumna. Możliwe, że tak
właśnie było.
– Jakaś ty…
zabawna. – W głosie Jane po raz pierwszy dało się wyczuć rozbawienie. Co
prawda zaledwie przez chwilę, ale Elena i tak doszła do wniosku, że to
wręcz zadziwiający postęp. – Chcesz dodać coś jeszcze?
Elena nie
odpowiedziała. Podświadomie czekała na ból, nie mając wątpliwości co do tego,
że teraz, kiedy zwróciła na siebie uwagę wampirzycy, mogła spodziewać się
zetknięcia z jej mocą. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się
spodziewać, ale wolała się nad tym nie zastanawiać, raz po raz powtarzając
sobie, że to nic takiego. Chciała zachować spokój, z uporem wmawiając
sobie, że da sobie radę – i że będzie wiedziała, co robić. Wciąż nie miała
konkretnego planu, ale tak długo, jak nikomu innemu nie działa się krzywda…
A potem
zauważyła, że Jane odwraca wzrok, zamiast na niej koncentrując się na kimś
innym. Z chwilą, w której zrozumiała, że wampirzyca spogląda na kogoś
ponad jej ramieniem, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Wystarczyła
chwila, by straciła nad sobą kontrolę. Zanim zastanowiła się nad tym, co i dlaczego
robi, błyskawicznie skoczyła przed siebie, nawet nie próbując zastanawiać nad
tym, co chciała w ten sposób osiągnąć. Nie musiała wysilać się, by wyrwać
rękę z uścisku ojca, praktycznie nieświadoma tego, że ten mógłby wciąż ją
trzymać, a tym bardziej próbować powstrzymać.
Z chwilą, w której
zaatakowała, przestała zwracać uwagę na cokolwiek innego.
Ciepło,
które przez cały ten czas kumulowało się w jej wnętrzu, osiągnęło apogeum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz