24 października 2017

Dwieście trzydzieści osiem

Elena
Zaczęło się od zamieszania, które miało jakiś związek z Gabrielem i Jocelyne. Elena nie wnikała w to, co wiązało się z pojawieniem się tej dwójki, zadowalając się wnioskiem, że skoro potrzebowali pomocy jej ojca, to najpewniej znaczyło, że dziewczyna kolejny raz coś sobie zrobiła. Gdzie jesteś w takich chwilach, co Święty Damienie?, pomyślała z przekąsem, po czym westchnęła bezgłośnie, ledwo powstrzymując się przed chwyceniem za komórkę i wybraniem numeru Liz.
Kolejny raz oddalała się od przyjaciółki. Czuła to całą sobą, ale nie była w stanie zrobić niczego, by w choć niewielkim stopniu ten stan rzeczy uległ zmianie. Jasne, mogła próbować wydzwaniać albo jakkolwiek inaczej spróbować na powrót zbliżyć się do Elizabeth, ale podświadomie czuła, że to nie miało sensu. Nie, skoro Liz tego nie chciała, przynajmniej na razie. Elena nie była pewna, kiedy nadejdzie „odpowiedni moment”, ale znała przyjaciółkę na tyle dobrze, by wiedzieć, że naciskanie na nią akurat teraz nie miało najmniejszego sensu.
Spojrzała w kierunku przeszklonej ściany, z powątpiewaniem obserwując to, co działo się na zewnątrz. W oddali widziała las, częściowo przerzedzony, bo liście tych drzew, których wygląd zmieniał się wraz z porami roku, już dawno opadły. Coś w tym widoku sprawiło, że zadrżała, choć to równie dobrze mogło mieć związek z nieustępującą świadomością, że mogła być obserwowana. W końcu… czemu nie, prawda? Znała Rafaela, a przynajmniej to próbowała sobie wmówić przez większość czasu. Z drugiej strony, może też po prostu chciała w to wierzyć albo…
Dość.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, ostatecznie zmuszając się do rozprostowania ich i wsunięcia do kieszeni spodni. Próbowała znaleźć sobie zajęcie, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Denerwowała się i to bynajmniej nie nadchodzącym spotkaniem, choć zdecydowanie prościej przyszłoby jej udawanie, że chodzi akurat o to – o Volturi i wspomnienia z nimi związane. Cóż, gdyby to faktycznie było takie proste, zaoszczędziłaby naprawdę wielu problemów, jednak w obecnej sytuacji mogła tylko stać i irytować się o coś, na co tak naprawdę nie miała wpływu.
– Zostało mało czasu – usłyszała spięty głos Alice. Przeniosła wzrok na siostrę, po wyrazie jej twarzy próbując stwierdzić, czego się spodziewać. Na pierwszy rzut oka widać było, że wampirzyca czuła się sfrustrowana, to jednak nie wydało się Elenie niczym nowym. – Czuję to, chociaż nic nie widzę. To naprawdę… – Zamilkła, po czym potrząsnęła głową. – Nieważne. Bez wizji to i tak nie ma sensu.
– Co takiego? – zapytała machinalnie.
Alice cicho westchnęła. Zwykle błyszczące, zdradzające entuzjazm złociste tęczówki w tamtej chwili wydawały się przygaszone.
– Mam złe przeczucia – przyznała niechętnie. – Ale to nic takiego. Za każdym razem, kiedy chodzi o Volturi, trudno mi czuć się dobrze.
Elena powstrzymała się od machinalnego przyciśnięcia obu dłoni do piersi, dokładnie w miejscu, w którym powinna znajdować się pamiątka po spotkaniu z Isobel. Co prawda jej skóra wróciła do normy, a ciało nie nosiło nawet najmniejszych niedoskonałości, ale to nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Nie, skoro pamiętała, co się wydarzyło.
Nie, skoro to też miało związek z Rafaelem. Teraz z kolei była sama, kolejny raz mając spotkać się z wampirami, które nie tak dawno temu wydawały się chętne wykonać każdy rozkaz nieśmiertelnej królowej.
Słodka bogini, w ostatnim czasie działo się tyle, że trudno było nie doświadczać złych przeczuć. Elena całą sobą czuła, że nadchodzące spotkanie nie mogło skończyć się dobrze. Jeśli miała być ze sobą szczera, miała ochotę osobiście dać Aro do zrozumienia, że jest idiotą, a następnie zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Wiedziała, że takie rozwiązanie absolutnie nie wchodziło w grę i to nie tylko dlatego, że Carlisle i Esme pewnie wydziedziczyliby ją, gdyby spróbowała tak potraktować jakichkolwiek gości. Tutaj chodziło o bezpieczeństwo, bo niezależnie od wszystkiego igranie z Włochami wydawało się prośbą o kłopoty. Co prawda Elena do pewnego stopnia podzielała beztroskie podejście Licavolich, nie zmieniało to jednak faktu, że nie potrzebowali dodatkowych problemów, skoro mogli ich uniknąć.
Ha! Jakby to było możliwe!, zadrwiła w myślach, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Po tym jak umarła i wróciła do żywych, mogła oficjalnie stwierdzić, że kłopoty były pisane zarówno jej, jak i całej tej rodzinie. Najwyraźniej nie tylko Bella przyciągała komplikacje niczym magnes, jak wszyscy do tej pory twierdzili.
Nie była pewna ile czasu straciła czekając i nieudolnie przekonując samą siebie, że wszystko będzie w porządku. Słyszała ciche rozmowy pozostałych, jednak z czasem zdołała wyłączyć się na tyle, by odciąć od jakichkolwiek bodźców. Zarejestrowała jedynie moment, w którym ojciec pojawił się na chwilę, by oznajmić, że z Joce wszystko w porządku. Elena przez kilka sekund miała ochotę o to zapytać, ale powstrzymała się, dochodząc do wniosku, że później będzie na to lepszy czas. Teraz musiała się skupić, chociaż sama nie była pewna na czym i dlaczego.
Nie lubiła czekać. To zawsze sprawiało, że czuła się tylko i wyłącznie bardziej poirytowana. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodziło coś tak ważnego. Miała złe przeczucia, a jakby tego było mało…
– Czuję kogoś – oznajmiła pod wpływem impulsu.
Jak na zawołanie poczuła na sobie pytające, zaniepokojone spojrzenia. Jedynie wzruszyła ramionami, nawet sobie nie będąc w stanie wyjaśnić, co miała na myśli. Nie chodziło o konkretne zapachy, bo w pobliżu znajdowało się tak wiele wampirów, a ona była do tego stopnia rozproszona, że wychwycenie obcej woni wydawało się graniczyć z cudem. Chodziło o coś innego, jak niepożądana obecność, której po prostu była świadoma, ale…
Rafael by wiedział.
Dyskretnie zacisnęła dłonie w pięści. Dość.
– Może mieć rację. Idę się rozejrzeć – zadecydował natychmiast Edward, podrywając się z miejsca. – Chodź, Emmett.
– Powiem Gabrielowi, żeby lepiej ewakuował się z Joce, jeśli to możliwe – zasugerowała Bella.
– Och… Ale po co zaraz zabierać tę słodką dziecinę?
Wszyscy jak na zawołanie zamarli, słysząc aż nazbyt znajomy, przesadnie wręcz słodki głos. Co, do cholery?, pomyślała w oszołomieniu Elena, błyskawicznie zwracając się ku wejściu, by spojrzeć na stojącą w progu, drobną postać. Mała wampirzyca spokojnie tkwiła w miejscu, uśmiechając się w pozbawiony wesołości, niepokojący sposób. Upiorna parodia uśmiechu w wręcz groteskowy sposób kontrastowała z rysami twarzy, upodabniającymi przybyszkę do ślicznej, porcelanowej laleczki. Jane zresztą jak zwykle miała na sobie długą do ziemi, czarną pelerynę, świadczącą o jej przynależności do konkretnego klanu i jednocześnie świadczącą o wysokiej pozycji, którą zajmowała w straży.
To, że mogłaby pojawić się jako pierwsza, nie wydało się Elenie zaskakujące. W zasadzie było jej wszystko jedno, czy na wstępie zobaczyłaby któreś z „piekielnych bliźniąt”, samego Aro czy kogokolwiek innego, to bowiem nie miało najmniejszego nawet znaczenia w kwestii tego, co dopiero miało nadejść. Prawdziwy problem polegał na tym, że nikt nie wyczuł, że ktokolwiek obcy wszedł do domu, a to zdecydowanie nie było normalne.
Cóż, nikt, pomijając ją. To było niczym łagodny podszept intuicji, ale jednak wiedziała, że za chwilę ktoś pojawi się w domu. Co prawda nie sądziła, że aż tak szybko, ale jednak wiedziała.
W jakiś pokrętny sposób myśl o tym sprawiła, że poczuła się w równym stopniu mile połechtana, co i zaniepokojona. Dlaczego? I jak…?
– Jane… – Głos Edwarda wyrwał ją z zamyślenia. Z powątpiewaniem spojrzała na brata, próbując ocenić, jak zamierzał to rozegrać. Jeden rzut oka na jego twarz wystarczył, żeby zorientowała się, że był niemniej oszołomiony, co i ona, choć usiłował to ukryć. – Wypadałoby zapukać. To jednak nasz dom, więc…
– Najszczersze przeprosiny – zreflektowała się nieśmiertelna, chociaż jej ton sugerował, że wcale nie było jej przykro.
– Tak czy inaczej, za chwilę pójdę po Carlisle’a. Najlepiej, żebyście rozmawiali z nim – podjął Edward, starannie dobierając słowa. Elena czuła, że musiał wręcz zmuszać się do tego, by brzmieć rozsądnie i rzeczowo. – Czy jesteś sama? Szczerze mówiąc, spodziewaliśmy się… nieco liczebniejszej delegacji.
Oczywiście, że tak. Liczyliśmy się z małą armią, pomyślała mimochodem Elena. Musiała ugryźć się w język, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś, czego później przyszłoby jej żałować. Całą sobą czuła, że w tej sytuacji zbyt długi język mógł okazać się wręcz zabójczy, zwłaszcza kiedy chodziło o tę wampirzycę. Co prawda po cichu miała nadzieję, że dzięki obecności Gabriela, Jane miała dość ograniczone możliwości, ale i tak wolała dmuchać na zimne. Już raz zginęła, z kolei wszczynanie wojny zdecydowanie nie było tym, czego pragnęła.
– Wysłano mnie, żeby was uprzedzić. Aro wkrótce się tutaj zjawi – zapowiedziała wampirzyca.
Elena wciąż czuła, że coś jest nie tak. Jasne, wysłanie jednego czy dwóch przedstawicieli miało sens, poza tym z dyplomatycznego punktu widzenia pewnie leżałoby w dobrym tonie, o ile Jane zachowałaby się jak trzeba, zamiast cichaczem wkradać się do domu. Elena w milczeniu obserwowała stojącą w salonie postać i wszystko w niej aż krzyczało, że coś nie gra, chociaż nadal nie potrafiła tego wyjaśnić. W ostatnim czasie nic nie było takie, jak powinno, a ona czuła się tak, jakby wciąż patrzyła na pozornie niepasujące do siebie elementy układanki, nie potrafiąc dostrzec najprostszego rozwiązania. Może się myliła, w rzeczywistości rozbita i przewrażliwiona przez wzgląd na sytuację z Rafaelem, ale to i tak nie zmieniało faktu, że towarzyszyły jej dziwne przeczucia.
Masz sporo racji w tym, co mówisz.
Mimowolnie zadrżała, zaniepokojona tą myślą. Czuła się tak, jakby ktoś stał tuż u jej bok, łagodnie szepcąc do ucha i…
Nie, nie zamierzała o tym myśleć.
– W porządku. – Edward najwyraźniej zamierzał dalej bawić się w pozorną uprzejmość. Przynajmniej tymczasowo to wydawało się najrozsądniejszym wyjściem. – Więc pójdę po Carlisle’a, zanim…
– Jestem pewna, że twój ojciec już zdążył zorientować się, że tutaj jestem – przerwała mu ze spokojem Jane. – Aczkolwiek możesz przekazać Gabrielowi, że zamiast kryć się po kątach, mógłby pojawić się tutaj z córką.
Nie, ten ton zdecydowanie nie zwiastował niczego dobrego. Wręcz przeciwnie – jedynie wzmógł odczuwany przez Elenę niepokój, sprawiając, że ta spięła się jeszcze bardziej. Nie znała tej wampirzycy zbyt dobrze, ale to nie miało znaczenia. I tak wiedziała, że coś jest na rzeczy, gotowa przysiąc, że Jane zachowywała się w zdecydowanie zbyt odważny, swobodny sposób. To było tak, jakby wiedziała coś, o czym nikt inny nie miał pojęcia i to dawało jej znaczącą przewagę nad wszystkimi wokół.
Od strony schodów wyraźnie doszły szybkie, lekkie kroki.
– Hm… Aż tak się stęskniłaś?
Gabriel się nie śpieszył i to było widać. Widząc go, Elena w pierwszym odruchu zapragnęła wywrócić oczami, ale również przed tym zdołała się powstrzymać. Cóż, wyglądał na rozluźnionego, ale to równie dobrze mogły być tylko pozory. Zwłaszcza z Licavolimi zwykle trudno było określić, co tak naprawdę należało sądzić o ich zachowaniu. W przypadku Gabriela tym bardziej, bo choć jego opinia o Volturi pozostawała dla Eleny dość oczywista, fakt, że nie zabrał ze sobą Joce, również wydawał się wymowny. Spoglądał na rodzinę królewską przez rozstawione palce czy też nie, tym razem najwyraźniej postanowił zachować ostrożność.
– Gdzie twoja córka, co? – Jane puściła wcześniejszą uwagę mimo uszu. – I żona. Jej też dawno nie widziałam.
Ledwo zauważalnie oblizała wargi, ale to wystarczyło, by Gabriel się spiął. Przystanął w miejscu, nieznacznie nachylając się do przodu i sprawiając wrażenie wyraźnie gotowego do ataku.
– To zdecydowanie nie twój interes – rzucił chłodno.
Wampirzyca uśmiechnęła się słodko. Prowokowanie go bezapelacyjnie sprawiało jej przyjemność.
– Szkoda – stwierdziła niemalże pogodnym tonem. Szczególnie brzmienie i postura dziecka sprawiały, że ostateczny efekt okazał się groteskowy. W gruncie rzeczy Jane nie potrzebowała swoich umiejętności, by wprawnie wzbudzać w innych niepokój. – Chętnie bym się z którąś z nich pobawiła…
– Zwykle nie zwracam się tak do kobiet – oznajmił przesadnie wręcz uprzejmym tonem Gabriel – ale… Pierdol się.
Skwitowała to śmiechem – melodyjnym, słodkim i zdecydowanie przyjemnym dla ucha. A przynajmniej byłby taki, gdyby faktycznie odczuwała czystą radość, zamiast emocji, których nikt doszukiwałby się u dziecka. Jane była potworem o posturze aniołka, co samo w sobie wydawało się czymś niedorzecznym.
– Zważaj na język, bo kiedyś przyjdzie ci tego pożałować. Obiecałam ci to kiedyś – przypomniała cicho i coś w tych słowach wzbudziło w Elenie jeszcze silniejszy niepokój.
Nie pojmowała tego, ale naprawdę zaczynała się bać. Z zaskoczeniem uprzytomniła sobie, że w którymś momencie puls znacznie jej przyśpieszył, a serce zaczęło uderzać tak szybko i mocno, że ledwo mogła złapać oddech. Zagrożenie, tłukło się w głowie i to sprawiło, że bezwiednie przybrała pozycję obronną. Miała wrażenie, że jej ciało reagowało samo, a już i tak nadwrażliwe zmysły wyostrzyły się o wiele bardziej niż wtedy, gdy była po prostu pół-wampirem. Wróciła jako ktoś zupełnie inny, o czym zdążyła już się przekonać, chociaż wciąż w pełni nie potrafiła określić tego, na co było ją stać. Wiedziała jedynie, że narastało w niej coś nowego, co miała w sobie od chwili przebudzenia w świątyni – z tym, że tymczasowo nie była pewna, jak powinna to wykorzystać.
– Nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć – mruknął bez większego zainteresowania Gabriel.
Usta Jane wykrzywiły się w jeszcze bardziej niepokojący, pozbawiony wesołości uśmiech. W tamtej chwili oczywistym wydawało się, że prowokowanie jej jest najgorszym z możliwych pomysłów. Tak przynajmniej czuła Elena, ale uparcie milczała, nie chcąc ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. Być może faktycznie zaczynała zachowywać się w nadmiernie przewrażliwiony sposób, ale mimo wszystko…
– Możecie przestać – rzuciła chłodno Rosalie. – Przejdźmy do rzeczy i po prostu to skończmy. Czekamy na Aro, tak?
– Trochę więcej szacunku, skoro już jesteśmy przy temacie – zwróciła się do wampirzycy ze spokojem Jane. – Choć podejrzewam, że wymagam zbyt wiele, prawda?
– Trudno wyrażać mi się z szacunkiem o kimś, kto odpowiada za śmierć mojej siostry.
– Rose… – wyrwało się Elenie.
Czuła, że wszystko zmierza w nieodpowiednim kierunku. Co więcej, nie spodziewała się, że wampirzyca mogłaby mieć żal do kogoś więcej, niż samej Isobel. Cóż, nie o to. To uświadomiło jej, jak bardzo ich relacje się rozluźniły, nawet jeśli teraz zaczynały je naprawiać. Kiedyś bez trudu potrafiłaby określić, co takiego czuła albo myślała Rosalie, jednak teraz… było inaczej. W pewnym momencie coś po prostu uległo zmianie, a konsekwencje ciągnęły się za nimi aż do tego momentu.
– O ile dobrze widzę, Elena ma się dobrze – zauważyła Jane, przenosząc spojrzenie na samą zainteresowaną. Było coś niepokojącego w parze lśniących, rubinowych tęczówek, choć przecież taki widok w przypadku większości wampirów wydawał się normalny. Cóż, teoretycznie. – Zresztą to nie wina Aro, że z taką wprawą robicie sobie wrogów.
– Co nie zmienia faktu, że od kogoś, kto rzekomo rządzi, wymaga się o wiele więcej rozsądku – ciągnęła z uporem Rosalie. – Dał się omamić, jak ostatni kretyn. Gdyby nie to, ten cholerny bal wyglądałby zupełnie inaczej.
– Hm… – Przez twarz Jane przemknął cień. – To akurat prawda.
Elena zamrugała nieco nieprzytomnie, zaskoczona. Nie, zdecydowanie nie tego spodziewała się po tej rozmowie. A już na pewno nie podejrzewałaby, że Jane – ta najwierniejsza, jak zazwyczaj o niej mawiano – mogłaby zgodzić się z jakąkolwiek nieprzychylną opinią na temat Aro. Sama Rosalie również sprawiała wrażenie wytrąconej z równowagi słowami wampirzycy, co jedynie potwierdzało, że sprawy przybrały co najmniej niespodziewany obrót. Wszystko wydawało się nie takie, jak trzeba, a to wciąż był dopiero początek.
Przez dłuższą chwilę panowała nieprzenikniona wręcz, na swój sposób wymowna cisza. Jane bez pośpiechu rozglądała się po pomieszczeniu, spoglądając na każdego z osobna i wydając się nad czymś zastanawiać. Na myśl przyszło Elenie to, że wampirzyca właśnie szukała potencjalnej ofiary, jakkolwiek niepokojące by się to nie wydawało. Dziewczyna machinalnie spojrzała na Gabriela, chcąc upewnić się, że ten wciąż był obok i – co wydawało się oczywiste – zdecydowanie blokował zdolności nieśmiertelnej, ale nawet widok tego z Licavolich nie sprawił, że poczuła się spokojniejsza. Jane zachowywała się w zbyt swobodny, zdradzający entuzjazm sposób, żeby ot tak uwierzyć w jej dobre intencje. To nie był przypadek, że przyszła pierwsza, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie postępowała jak ktoś, kto jakkolwiek przejmuje się swoim bezpieczeństwem. Chociaż była sama, postawą zdradzała, że wręcz nie wyobrażała sobie, że cokolwiek mogłoby pójść źle.
Od kiedy jesteś taka spostrzegawcza?, zadrwiła w myślach Elena. Samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć toku myślenia, targających nią uczuć i tego, jak łatwo nagle zaczęło przychodzić jej wyciąganie wniosków. Po prostu analizowała, bez większego problemu składając to, co podsuwały jej wyostrzone zmysły. I wiedziała, nawet jeśli nie potrafiła jednoznacznie potwierdzić nasuwających jej się na myśl podejrzeń. Pewne rzeczy ot tak miały miejsce, a Elenie nie pozostawało nic innego, jak tylko próbować je przyjąć i zaakceptować jako coś w pełni naturalnego.
Czy w ten sposób świat odbierał Rafael? Nie miała pojęcia, ale to pasowałoby do demona, od którego pozycja wymagała podejmowania decyzji. Być może te istoty – i również ona, czymkolwiek teraz była – zostały do tego stworzone, choć naturalnie nie miała nikogo, kogo mogłaby o to zapytać. To znaczy… Cóż, oczywiście, że mogła, ale była zdecydowanie zbyt dumna, by próbować zwrócić się do Rafaela, a tym bardziej zawracać głowę Miriam.
Inną kwestią pozostawało to, że w tamtej chwili zdecydowanie nie było na to czasu. Nie przy Jane, która nagle w oczach Eleny stała się potencjalnym zagrożeniem, niezależnie od tego, co robiła. Mogła nawet po resztę wieczności tkwić w miejscu, nie robiąc dosłownie nic, a i tak…
Z tym, że Jane zdecydowanie nie miała takiego planu.
– Tak… To prawda – powiedziała cicho wampirzyca, najwyraźniej wciąż rozpamiętując słowa Rosalie. Tym razem nie patrzyła na nikogo, w zamian skoncentrowana na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie przestrzeni. Włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając. – Myślę o tym właściwie od balu, jeśli nie dłużej… Kolejne błędy. Dziecinne zagrywki, które nie powinny mieć miejsca w przypadku kogoś, kto uważa się za władcę… To wszystko… – Zamilkła, po czym zaśmiała się cicho, w całkowicie pozbawiony wesołości sposób. – Kimkolwiek była ta kobieta, trzeba przyznać, że miała klasę. To, jak owinęła sobie wszystkich wokół palca, było naprawdę wyjątkowe… To jedno trzeba jej przyznać.
– Przyznać cokolwiek suce, która…?
– Rose! – jęknęła Esme, ale ani sama zainteresowana, ani Jane nie zwróciły na nią większej uwagi.
– Mówię, jak jest – stwierdziła Jane. – I ustalmy sobie jedną rzecz: to nie tak, że zamierzam ślepo podążać za kolejną istotą, która wydaje się potężna. To prędzej czy później zawsze zawodzi.
– O czym ty…?
Wampirzyca nieznacznie potrząsnęła głową.
– Zabawne, ale utwierdzasz mnie w przekonaniu, że powinnam być wierna tylko i wyłącznie sobie – oznajmiła z powagą, starannie dobierając słowa. – Jak to się mówi… Umiesz liczyć, licz na siebie. Ja zaczęłam i efekty są… naprawdę niesamowite.
Jeszcze kiedy mówiła, z wolna uniosła głowę, by jednak zwrócić twarz ku Rosalie. Być może zdecydowała się na wampirzycę, bo ta stała najbliżej, a może przede wszystkim dlatego, że to z nią przez większość czasu prowadziła rozmowę. To i tak nie miało znaczenia, bo efekt i tak był jeden: zaskoczony, pełen bólu krzyk, poprzedzający moment, w którym nieśmiertelna osunęła się na kolana, porażona mocą stojącej przed nią „piekielnej bliźniaczki”.
– Niemożliwe! – Do Eleny doszedł głos wyraźnie podenerwowanego Gabriela. – Jak ty…?
Ale Jane wciąż tylko się uśmiechała, dopiero po chwili decydując się zwrócić jarzące się czerwienią oczy ku kolejnej ofierze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa