Elena
Zaczęło się od zamieszania,
które miało jakiś związek z Gabrielem i Jocelyne. Elena nie wnikała w to,
co wiązało się z pojawieniem się tej dwójki, zadowalając się wnioskiem, że
skoro potrzebowali pomocy jej ojca, to najpewniej znaczyło, że dziewczyna
kolejny raz coś sobie zrobiła. Gdzie
jesteś w takich chwilach, co Święty Damienie?, pomyślała z przekąsem,
po czym westchnęła bezgłośnie, ledwo powstrzymując się przed chwyceniem za
komórkę i wybraniem numeru Liz.
Kolejny raz
oddalała się od przyjaciółki. Czuła to całą sobą, ale nie była w stanie
zrobić niczego, by w choć niewielkim stopniu ten stan rzeczy uległ
zmianie. Jasne, mogła próbować wydzwaniać albo jakkolwiek inaczej spróbować na
powrót zbliżyć się do Elizabeth, ale podświadomie czuła, że to nie miało sensu.
Nie, skoro Liz tego nie chciała, przynajmniej na razie. Elena nie była pewna,
kiedy nadejdzie „odpowiedni moment”, ale znała przyjaciółkę na tyle dobrze, by
wiedzieć, że naciskanie na nią akurat teraz nie miało najmniejszego sensu.
Spojrzała w kierunku
przeszklonej ściany, z powątpiewaniem obserwując to, co działo się na
zewnątrz. W oddali widziała las, częściowo przerzedzony, bo liście tych
drzew, których wygląd zmieniał się wraz z porami roku, już dawno opadły.
Coś w tym widoku sprawiło, że zadrżała, choć to równie dobrze mogło mieć
związek z nieustępującą świadomością, że mogła być obserwowana. W końcu…
czemu nie, prawda? Znała Rafaela, a przynajmniej to próbowała sobie wmówić
przez większość czasu. Z drugiej strony, może też po prostu chciała w to
wierzyć albo…
Dość.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści, ostatecznie zmuszając się do rozprostowania ich
i wsunięcia do kieszeni spodni. Próbowała znaleźć sobie zajęcie, ale to
okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
Denerwowała się i to bynajmniej nie nadchodzącym spotkaniem, choć
zdecydowanie prościej przyszłoby jej udawanie, że chodzi akurat o to – o Volturi
i wspomnienia z nimi związane. Cóż, gdyby to faktycznie było takie
proste, zaoszczędziłaby naprawdę wielu problemów, jednak w obecnej
sytuacji mogła tylko stać i irytować się o coś, na co tak naprawdę
nie miała wpływu.
– Zostało
mało czasu – usłyszała spięty głos Alice. Przeniosła wzrok na siostrę, po
wyrazie jej twarzy próbując stwierdzić, czego się spodziewać. Na pierwszy rzut oka
widać było, że wampirzyca czuła się sfrustrowana, to jednak nie wydało się
Elenie niczym nowym. – Czuję to, chociaż nic nie widzę. To naprawdę… –
Zamilkła, po czym potrząsnęła głową. – Nieważne. Bez wizji to i tak nie ma
sensu.
– Co
takiego? – zapytała machinalnie.
Alice cicho
westchnęła. Zwykle błyszczące, zdradzające entuzjazm złociste tęczówki w tamtej
chwili wydawały się przygaszone.
– Mam złe
przeczucia – przyznała niechętnie. – Ale to nic takiego. Za każdym razem, kiedy
chodzi o Volturi, trudno mi czuć się dobrze.
Elena
powstrzymała się od machinalnego przyciśnięcia obu dłoni do piersi, dokładnie w miejscu,
w którym powinna znajdować się pamiątka po spotkaniu z Isobel. Co
prawda jej skóra wróciła do normy, a ciało nie nosiło nawet najmniejszych
niedoskonałości, ale to nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Nie, skoro
pamiętała, co się wydarzyło.
Nie, skoro
to też miało związek z Rafaelem. Teraz z kolei była sama, kolejny raz
mając spotkać się z wampirami, które nie tak dawno temu wydawały się chętne
wykonać każdy rozkaz nieśmiertelnej królowej.
Słodka
bogini, w ostatnim czasie działo się tyle, że trudno było nie doświadczać
złych przeczuć. Elena całą sobą czuła, że nadchodzące spotkanie nie mogło
skończyć się dobrze. Jeśli miała być ze sobą szczera, miała ochotę osobiście
dać Aro do zrozumienia, że jest idiotą, a następnie zatrzasnąć mu drzwi
przed nosem. Wiedziała, że takie rozwiązanie absolutnie nie wchodziło w grę
i to nie tylko dlatego, że Carlisle i Esme pewnie wydziedziczyliby
ją, gdyby spróbowała tak potraktować jakichkolwiek gości. Tutaj chodziło o bezpieczeństwo,
bo niezależnie od wszystkiego igranie z Włochami wydawało się prośbą o kłopoty.
Co prawda Elena do pewnego stopnia podzielała beztroskie podejście Licavolich,
nie zmieniało to jednak faktu, że nie potrzebowali dodatkowych problemów, skoro
mogli ich uniknąć.
Ha! Jakby to było możliwe!, zadrwiła w myślach,
ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Po tym jak umarła i wróciła
do żywych, mogła oficjalnie stwierdzić, że kłopoty były pisane zarówno jej, jak
i całej tej rodzinie. Najwyraźniej nie tylko Bella przyciągała komplikacje
niczym magnes, jak wszyscy do tej pory twierdzili.
Nie była
pewna ile czasu straciła czekając i nieudolnie przekonując samą siebie, że
wszystko będzie w porządku. Słyszała ciche rozmowy pozostałych, jednak z czasem
zdołała wyłączyć się na tyle, by odciąć od jakichkolwiek bodźców.
Zarejestrowała jedynie moment, w którym ojciec pojawił się na chwilę, by
oznajmić, że z Joce wszystko w porządku. Elena przez kilka sekund
miała ochotę o to zapytać, ale powstrzymała się, dochodząc do wniosku, że
później będzie na to lepszy czas. Teraz musiała się skupić, chociaż sama nie
była pewna na czym i dlaczego.
Nie lubiła
czekać. To zawsze sprawiało, że czuła się tylko i wyłącznie bardziej
poirytowana. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodziło coś tak ważnego. Miała złe
przeczucia, a jakby tego było mało…
– Czuję
kogoś – oznajmiła pod wpływem impulsu.
Jak na
zawołanie poczuła na sobie pytające, zaniepokojone spojrzenia. Jedynie wzruszyła
ramionami, nawet sobie nie będąc w stanie wyjaśnić, co miała na myśli. Nie
chodziło o konkretne zapachy, bo w pobliżu znajdowało się tak wiele
wampirów, a ona była do tego stopnia rozproszona, że wychwycenie obcej
woni wydawało się graniczyć z cudem. Chodziło o coś innego, jak
niepożądana obecność, której po prostu była świadoma, ale…
Rafael by wiedział.
Dyskretnie
zacisnęła dłonie w pięści. Dość.
– Może mieć
rację. Idę się rozejrzeć – zadecydował natychmiast Edward, podrywając się z miejsca.
– Chodź, Emmett.
– Powiem
Gabrielowi, żeby lepiej ewakuował się z Joce, jeśli to możliwe –
zasugerowała Bella.
– Och… Ale
po co zaraz zabierać tę słodką dziecinę?
Wszyscy jak
na zawołanie zamarli, słysząc aż nazbyt znajomy, przesadnie wręcz słodki głos. Co, do cholery?, pomyślała w oszołomieniu
Elena, błyskawicznie zwracając się ku wejściu, by spojrzeć na stojącą w progu,
drobną postać. Mała wampirzyca spokojnie tkwiła w miejscu, uśmiechając się
w pozbawiony wesołości, niepokojący sposób. Upiorna parodia uśmiechu w wręcz
groteskowy sposób kontrastowała z rysami twarzy, upodabniającymi
przybyszkę do ślicznej, porcelanowej laleczki. Jane zresztą jak zwykle miała na
sobie długą do ziemi, czarną pelerynę, świadczącą o jej przynależności do
konkretnego klanu i jednocześnie świadczącą o wysokiej pozycji, którą
zajmowała w straży.
To, że
mogłaby pojawić się jako pierwsza, nie wydało się Elenie zaskakujące. W zasadzie
było jej wszystko jedno, czy na wstępie zobaczyłaby któreś z „piekielnych
bliźniąt”, samego Aro czy kogokolwiek innego, to bowiem nie miało najmniejszego
nawet znaczenia w kwestii tego, co dopiero miało nadejść. Prawdziwy
problem polegał na tym, że nikt nie wyczuł, że ktokolwiek obcy wszedł do domu, a to
zdecydowanie nie było normalne.
Cóż, nikt,
pomijając ją. To było niczym łagodny podszept intuicji, ale jednak wiedziała,
że za chwilę ktoś pojawi się w domu. Co prawda nie sądziła, że aż tak
szybko, ale jednak wiedziała.
W jakiś
pokrętny sposób myśl o tym sprawiła, że poczuła się w równym stopniu
mile połechtana, co i zaniepokojona. Dlaczego?
I jak…?
– Jane… –
Głos Edwarda wyrwał ją z zamyślenia. Z powątpiewaniem spojrzała na
brata, próbując ocenić, jak zamierzał to rozegrać. Jeden rzut oka na jego twarz
wystarczył, żeby zorientowała się, że był niemniej oszołomiony, co i ona,
choć usiłował to ukryć. – Wypadałoby zapukać. To jednak nasz dom, więc…
–
Najszczersze przeprosiny – zreflektowała się nieśmiertelna, chociaż jej ton
sugerował, że wcale nie było jej przykro.
– Tak czy
inaczej, za chwilę pójdę po Carlisle’a. Najlepiej, żebyście rozmawiali z nim
– podjął Edward, starannie dobierając słowa. Elena czuła, że musiał wręcz
zmuszać się do tego, by brzmieć rozsądnie i rzeczowo. – Czy jesteś sama?
Szczerze mówiąc, spodziewaliśmy się… nieco liczebniejszej delegacji.
Oczywiście, że tak. Liczyliśmy się z małą
armią, pomyślała mimochodem Elena. Musiała ugryźć się w język, by
przypadkiem nie powiedzieć czegoś, czego później przyszłoby jej żałować. Całą
sobą czuła, że w tej sytuacji zbyt długi język mógł okazać się wręcz zabójczy,
zwłaszcza kiedy chodziło o tę wampirzycę. Co prawda po cichu miała
nadzieję, że dzięki obecności Gabriela, Jane miała dość ograniczone możliwości,
ale i tak wolała dmuchać na zimne. Już raz zginęła, z kolei
wszczynanie wojny zdecydowanie nie było tym, czego pragnęła.
– Wysłano
mnie, żeby was uprzedzić. Aro wkrótce się tutaj zjawi – zapowiedziała wampirzyca.
Elena wciąż
czuła, że coś jest nie tak. Jasne, wysłanie jednego czy dwóch przedstawicieli
miało sens, poza tym z dyplomatycznego punktu widzenia pewnie leżałoby w dobrym
tonie, o ile Jane zachowałaby się jak trzeba, zamiast cichaczem wkradać
się do domu. Elena w milczeniu obserwowała stojącą w salonie postać i wszystko
w niej aż krzyczało, że coś nie gra, chociaż nadal nie potrafiła tego
wyjaśnić. W ostatnim czasie nic nie było takie, jak powinno, a ona
czuła się tak, jakby wciąż patrzyła na pozornie niepasujące do siebie elementy
układanki, nie potrafiąc dostrzec najprostszego rozwiązania. Może się myliła, w rzeczywistości
rozbita i przewrażliwiona przez wzgląd na sytuację z Rafaelem, ale to
i tak nie zmieniało faktu, że towarzyszyły jej dziwne przeczucia.
Masz sporo racji w tym, co mówisz.
Mimowolnie
zadrżała, zaniepokojona tą myślą. Czuła się tak, jakby ktoś stał tuż u jej
bok, łagodnie szepcąc do ucha i…
Nie, nie
zamierzała o tym myśleć.
– W porządku.
– Edward najwyraźniej zamierzał dalej bawić się w pozorną uprzejmość.
Przynajmniej tymczasowo to wydawało się najrozsądniejszym wyjściem. – Więc
pójdę po Carlisle’a, zanim…
– Jestem
pewna, że twój ojciec już zdążył zorientować się, że tutaj jestem – przerwała
mu ze spokojem Jane. – Aczkolwiek możesz przekazać Gabrielowi, że zamiast kryć
się po kątach, mógłby pojawić się tutaj z córką.
Nie, ten
ton zdecydowanie nie zwiastował niczego dobrego. Wręcz przeciwnie – jedynie
wzmógł odczuwany przez Elenę niepokój, sprawiając, że ta spięła się jeszcze
bardziej. Nie znała tej wampirzycy zbyt dobrze, ale to nie miało znaczenia. I tak
wiedziała, że coś jest na rzeczy, gotowa przysiąc, że Jane zachowywała się w zdecydowanie
zbyt odważny, swobodny sposób. To było tak, jakby wiedziała coś, o czym
nikt inny nie miał pojęcia i to dawało jej znaczącą przewagę nad
wszystkimi wokół.
Od strony
schodów wyraźnie doszły szybkie, lekkie kroki.
– Hm… Aż
tak się stęskniłaś?
Gabriel się
nie śpieszył i to było widać. Widząc go, Elena w pierwszym odruchu
zapragnęła wywrócić oczami, ale również przed tym zdołała się powstrzymać. Cóż,
wyglądał na rozluźnionego, ale to równie dobrze mogły być tylko pozory.
Zwłaszcza z Licavolimi zwykle trudno było określić, co tak naprawdę
należało sądzić o ich zachowaniu. W przypadku Gabriela tym bardziej,
bo choć jego opinia o Volturi pozostawała dla Eleny dość oczywista, fakt,
że nie zabrał ze sobą Joce, również wydawał się wymowny. Spoglądał na rodzinę
królewską przez rozstawione palce czy też nie, tym razem najwyraźniej
postanowił zachować ostrożność.
– Gdzie
twoja córka, co? – Jane puściła wcześniejszą uwagę mimo uszu. – I żona.
Jej też dawno nie widziałam.
Ledwo
zauważalnie oblizała wargi, ale to wystarczyło, by Gabriel się spiął.
Przystanął w miejscu, nieznacznie nachylając się do przodu i sprawiając
wrażenie wyraźnie gotowego do ataku.
– To
zdecydowanie nie twój interes – rzucił chłodno.
Wampirzyca
uśmiechnęła się słodko. Prowokowanie go bezapelacyjnie sprawiało jej
przyjemność.
– Szkoda –
stwierdziła niemalże pogodnym tonem. Szczególnie brzmienie i postura
dziecka sprawiały, że ostateczny efekt okazał się groteskowy. W gruncie
rzeczy Jane nie potrzebowała swoich umiejętności, by wprawnie wzbudzać w innych
niepokój. – Chętnie bym się z którąś z nich pobawiła…
– Zwykle
nie zwracam się tak do kobiet – oznajmił przesadnie wręcz uprzejmym tonem
Gabriel – ale… Pierdol się.
Skwitowała
to śmiechem – melodyjnym, słodkim i zdecydowanie przyjemnym dla ucha. A przynajmniej
byłby taki, gdyby faktycznie odczuwała czystą radość, zamiast emocji, których
nikt doszukiwałby się u dziecka. Jane była potworem o posturze
aniołka, co samo w sobie wydawało się czymś niedorzecznym.
– Zważaj na
język, bo kiedyś przyjdzie ci tego pożałować. Obiecałam ci to kiedyś –
przypomniała cicho i coś w tych słowach wzbudziło w Elenie
jeszcze silniejszy niepokój.
Nie
pojmowała tego, ale naprawdę zaczynała się bać. Z zaskoczeniem
uprzytomniła sobie, że w którymś momencie puls znacznie jej przyśpieszył, a serce
zaczęło uderzać tak szybko i mocno, że ledwo mogła złapać oddech. Zagrożenie, tłukło się w głowie i to
sprawiło, że bezwiednie przybrała pozycję obronną. Miała wrażenie, że jej ciało
reagowało samo, a już i tak nadwrażliwe zmysły wyostrzyły się o wiele
bardziej niż wtedy, gdy była po prostu pół-wampirem. Wróciła jako ktoś zupełnie
inny, o czym zdążyła już się przekonać, chociaż wciąż w pełni nie
potrafiła określić tego, na co było ją stać. Wiedziała jedynie, że narastało w niej
coś nowego, co miała w sobie od chwili przebudzenia w świątyni – z tym,
że tymczasowo nie była pewna, jak powinna to wykorzystać.
– Nie mogę
się doczekać, żeby to zobaczyć – mruknął bez większego zainteresowania Gabriel.
Usta Jane
wykrzywiły się w jeszcze bardziej niepokojący, pozbawiony wesołości
uśmiech. W tamtej chwili oczywistym wydawało się, że prowokowanie jej jest
najgorszym z możliwych pomysłów. Tak przynajmniej czuła Elena, ale uparcie
milczała, nie chcąc ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. Być może faktycznie
zaczynała zachowywać się w nadmiernie przewrażliwiony sposób, ale mimo
wszystko…
– Możecie
przestać – rzuciła chłodno Rosalie. – Przejdźmy do rzeczy i po prostu to
skończmy. Czekamy na Aro, tak?
– Trochę
więcej szacunku, skoro już jesteśmy przy temacie – zwróciła się do wampirzycy
ze spokojem Jane. – Choć podejrzewam, że wymagam zbyt wiele, prawda?
– Trudno
wyrażać mi się z szacunkiem o kimś, kto odpowiada za śmierć mojej
siostry.
– Rose… –
wyrwało się Elenie.
Czuła, że
wszystko zmierza w nieodpowiednim kierunku. Co więcej, nie spodziewała
się, że wampirzyca mogłaby mieć żal do kogoś więcej, niż samej Isobel. Cóż, nie
o to. To uświadomiło jej, jak bardzo ich relacje się rozluźniły, nawet
jeśli teraz zaczynały je naprawiać. Kiedyś bez trudu potrafiłaby określić, co
takiego czuła albo myślała Rosalie, jednak teraz… było inaczej. W pewnym
momencie coś po prostu uległo zmianie, a konsekwencje ciągnęły się za nimi
aż do tego momentu.
– O ile
dobrze widzę, Elena ma się dobrze – zauważyła Jane, przenosząc spojrzenie na
samą zainteresowaną. Było coś niepokojącego w parze lśniących, rubinowych
tęczówek, choć przecież taki widok w przypadku większości wampirów wydawał
się normalny. Cóż, teoretycznie. – Zresztą to nie wina Aro, że z taką
wprawą robicie sobie wrogów.
– Co nie
zmienia faktu, że od kogoś, kto rzekomo rządzi, wymaga się o wiele więcej
rozsądku – ciągnęła z uporem Rosalie. – Dał się omamić, jak ostatni
kretyn. Gdyby nie to, ten cholerny bal wyglądałby zupełnie inaczej.
– Hm… –
Przez twarz Jane przemknął cień. – To akurat prawda.
Elena
zamrugała nieco nieprzytomnie, zaskoczona. Nie, zdecydowanie nie tego
spodziewała się po tej rozmowie. A już na pewno nie podejrzewałaby, że
Jane – ta najwierniejsza, jak zazwyczaj o niej mawiano – mogłaby zgodzić
się z jakąkolwiek nieprzychylną opinią na temat Aro. Sama Rosalie również
sprawiała wrażenie wytrąconej z równowagi słowami wampirzycy, co jedynie
potwierdzało, że sprawy przybrały co najmniej niespodziewany obrót. Wszystko
wydawało się nie takie, jak trzeba, a to wciąż był dopiero początek.
Przez
dłuższą chwilę panowała nieprzenikniona wręcz, na swój sposób wymowna cisza.
Jane bez pośpiechu rozglądała się po pomieszczeniu, spoglądając na każdego z osobna
i wydając się nad czymś zastanawiać. Na myśl przyszło Elenie to, że
wampirzyca właśnie szukała potencjalnej ofiary, jakkolwiek niepokojące by się
to nie wydawało. Dziewczyna machinalnie spojrzała na Gabriela, chcąc upewnić
się, że ten wciąż był obok i – co wydawało się oczywiste – zdecydowanie
blokował zdolności nieśmiertelnej, ale nawet widok tego z Licavolich nie
sprawił, że poczuła się spokojniejsza. Jane zachowywała się w zbyt
swobodny, zdradzający entuzjazm sposób, żeby ot tak uwierzyć w jej dobre
intencje. To nie był przypadek, że przyszła pierwsza, nie wspominając o tym,
że zdecydowanie nie postępowała jak ktoś, kto jakkolwiek przejmuje się swoim bezpieczeństwem.
Chociaż była sama, postawą zdradzała, że wręcz nie wyobrażała sobie, że
cokolwiek mogłoby pójść źle.
Od kiedy jesteś taka spostrzegawcza?,
zadrwiła w myślach Elena. Samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć toku
myślenia, targających nią uczuć i tego, jak łatwo nagle zaczęło przychodzić
jej wyciąganie wniosków. Po prostu analizowała, bez większego problemu
składając to, co podsuwały jej wyostrzone zmysły. I wiedziała, nawet jeśli
nie potrafiła jednoznacznie potwierdzić nasuwających jej się na myśl podejrzeń.
Pewne rzeczy ot tak miały miejsce, a Elenie nie pozostawało nic innego,
jak tylko próbować je przyjąć i zaakceptować jako coś w pełni
naturalnego.
Czy w ten
sposób świat odbierał Rafael? Nie miała pojęcia, ale to pasowałoby do demona, od
którego pozycja wymagała podejmowania decyzji. Być może te istoty – i również
ona, czymkolwiek teraz była – zostały do tego stworzone, choć naturalnie nie
miała nikogo, kogo mogłaby o to zapytać. To znaczy… Cóż, oczywiście, że
mogła, ale była zdecydowanie zbyt dumna, by próbować zwrócić się do Rafaela, a tym
bardziej zawracać głowę Miriam.
Inną
kwestią pozostawało to, że w tamtej chwili zdecydowanie nie było na to
czasu. Nie przy Jane, która nagle w oczach Eleny stała się potencjalnym
zagrożeniem, niezależnie od tego, co robiła. Mogła nawet po resztę wieczności
tkwić w miejscu, nie robiąc dosłownie nic, a i tak…
Z tym, że
Jane zdecydowanie nie miała takiego planu.
– Tak… To
prawda – powiedziała cicho wampirzyca, najwyraźniej wciąż rozpamiętując słowa
Rosalie. Tym razem nie patrzyła na nikogo, w zamian skoncentrowana na
jakimś bliżej nieokreślonym punkcie przestrzeni. Włosy opadły jej na twarz,
częściowo ją przysłaniając. – Myślę o tym właściwie od balu, jeśli nie
dłużej… Kolejne błędy. Dziecinne zagrywki, które nie powinny mieć miejsca w przypadku
kogoś, kto uważa się za władcę… To wszystko… – Zamilkła, po czym zaśmiała się
cicho, w całkowicie pozbawiony wesołości sposób. – Kimkolwiek była ta
kobieta, trzeba przyznać, że miała klasę. To, jak owinęła sobie wszystkich
wokół palca, było naprawdę wyjątkowe… To jedno trzeba jej przyznać.
– Przyznać
cokolwiek suce, która…?
– Rose! –
jęknęła Esme, ale ani sama zainteresowana, ani Jane nie zwróciły na nią
większej uwagi.
– Mówię,
jak jest – stwierdziła Jane. – I ustalmy sobie jedną rzecz: to nie tak, że
zamierzam ślepo podążać za kolejną istotą, która wydaje się potężna. To prędzej
czy później zawsze zawodzi.
– O czym
ty…?
Wampirzyca
nieznacznie potrząsnęła głową.
– Zabawne,
ale utwierdzasz mnie w przekonaniu, że powinnam być wierna tylko i wyłącznie
sobie – oznajmiła z powagą, starannie dobierając słowa. – Jak to się mówi…
Umiesz liczyć, licz na siebie. Ja zaczęłam i efekty są… naprawdę
niesamowite.
Jeszcze
kiedy mówiła, z wolna uniosła głowę, by jednak zwrócić twarz ku Rosalie.
Być może zdecydowała się na wampirzycę, bo ta stała najbliżej, a może
przede wszystkim dlatego, że to z nią przez większość czasu prowadziła
rozmowę. To i tak nie miało znaczenia, bo efekt i tak był jeden:
zaskoczony, pełen bólu krzyk, poprzedzający moment, w którym nieśmiertelna
osunęła się na kolana, porażona mocą stojącej przed nią „piekielnej bliźniaczki”.
–
Niemożliwe! – Do Eleny doszedł głos wyraźnie podenerwowanego Gabriela. – Jak
ty…?
Ale Jane
wciąż tylko się uśmiechała, dopiero po chwili decydując się zwrócić jarzące się
czerwienią oczy ku kolejnej ofierze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz