Elena
Wszystko potoczyło się tak
szybko, że ledwo była w stanie za tym nadążyć. W jednej chwili tkwiła
w bezruchu, niezdolna podjąć jakiejkolwiek decyzji, w następnej
sekundzie zaś stała przed Jane, wręcz gotowa ją uderzyć. To było tak, jakby w przeciągu
ułamków sekund ktoś wcisnął dotychczas ukryty przełącznik, w końcu
pozwalając uwolnić Elenie to, co kumulowało się w niej przez cały ten
czas. Już nie myślała, działając w pełni instynktownie i po prostu wiedząc, że wbrew wszystkiemu
to ona miała całkowitą kontrolę nad sytuacją.
Potrzebowała
dłużej chwili, by w pełni uprzytomnić sobie, co i dlaczego robiła.
Wciąż czuła ciepło, które dotychczas rozchodziło się po całym ciele, by
ostatecznie skumulować się w dłoniach. Uważnie obserwowała twarz Jane,
dzięki czemu nie umknęła jej uwadze chwila, w której wampirzyca
zesztywniała, wyraźnie czymś zszokowana. To odkrycie na krótką chwilę wytrąciło
Elenę z równowagi, póki nie dotarło do niej, że całkowicie nieświadomie
pozwoliła na to, by znów pojawiły się skrzydła – rozłożyste, białe i ze
złocistymi końcówkami. Taki widok zdecydowanie nie był codziennością i to
zwłaszcza dla kogoś, kto wyraźnie traktował ją z góry.
Z tym, że
to nadal nie było wszystko.
Elena
zamrugała, coraz bardziej oszołomiona. Nie była pewna, w którym momencie
dotarło do niej, że przybrała dość charakterystyczną, gotową do ataku pozę – z tym,
że zdecydowanie nie taką jak ktoś, kto planuje rzucić się przeciwnikowi do
gardła. W tamtej chwili była gotowa prędzej zamachnąć się czymś, co miała w dłoniach
i porządnie zdzielić z tym swoją przeciwniczkę. To tym bardziej nie
miało sensu, skoro przez cały ten czas tkwiła w salonie z pustymi
rękami, ale teraz…
A potem
zrozumiała, skąd brało się towarzyszące jej przez cały ten czas ciepło i z wrażenia
omal się nie wywróciła, w żaden sposób nie potrafiąc wytłumaczyć sobie,
skąd w jej dłoniach wziął się długi, jarzący się łagodnym, ciepłym
blaskiem miecz.
Nie, to
zdecydowanie nie było normalne. Nic z tego, co robiła w ostatnim
czasie, takie nie było. Jakby tego było mało, nigdy wcześniej nie widziała
czegoś takiego, a tym bardziej nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek
będzie miała do czynienia z bronią inną, aniżeli floret, którego używać
nauczyła się przy Rafaelu. W efekcie na dłuższą chwilę zamarła, bezmyślnie
wodząc wzrokiem po srebrzystym, lśniącym ostrzu – wyjątkowo… pięknym, jak nagle
sobie uświadomiła. Wiedziała, że to nie był najlepszy moment na podziwianie
broni, na dodatek takiej, która mogła ją uratować, ale nic nie była w stanie
poradzić na towarzyszącą jej w tamtej chwili fascynację.
Słodka
bogini, to zdecydowanie był miecz. Nerwowo zaciskała dłonie na rękojeści, pod
palcami czując staranne zdobienia. To były kwiaty albo jakiś inny, najpewniej
roślinny motyw? Och, niewykluczone, chociaż czuła się zbyt oszołomiona, by
spróbować to sprawdzić. Nie była w stanie nawet określić, skąd brał się
ten dziwny, jasny blask, który emitowała broń. Wiedziała jedynie, że kojarzył
jej się z tym, który rzucał ogień, co zwłaszcza w połączeniu z ciepłem,
które wciąż czuła, wydawało się dość wymowne.
Najważniejsze
jednak pozostawało to, że pomimo rosnącego z każdą kolejną sekundą
oszołomienia, nie miała wątpliwości, że w tamtej chwili z łatwością
mogła sobie poradzić z Jane. Chociaż aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę
z tego, że zranienie wampira graniczyło z cudem, zwłaszcza kiedy w grę
wchodziła broń biała, trzymając w dłoniach akurat ten miecz, całą sobą
czuła, że to wystarczy.
To nie jest zwykła broń…
– Czym ty
jesteś? – usłyszała, ale prawie nie zwróciła na te słowa uwagi.
Poruszając
się trochę jak w transie, z wolna przeniosła wzrok na stojącą przed
nią nieśmiertelną. Choć wampirzyca miała wystarczająco dużo czasu, by spróbować
zaatakować zarówno Elenę, jak i kogokolwiek innego w pomieszczeniu, z jakiegoś
powodu tego nie zrobiła. Wręcz przeciwnie – wyraźnie cofnęła się, gwałtownie
zmniejszając dzielącą ją od broni odległość i spoglądając na Elenę tak,
jakby widziała ją po raz pierwszy. W kilka zaledwie chwil cała
dotychczasowa pewność siebie, którą dopiero co przejawiała nieśmiertelna,
najzwyczajniej w świecie zniknęła, wyparta przez coś, czego w przypadku
tej wampirzycy nikt się nie spodziewał: strach.
Jane się
bała, zupełnie jakby ostrze w dłoniach Eleny naprawdę mogło zrobić jej
krzywdę.
Cullenówna
ze świstem wypuściła powietrze, po czym wyprostowała się, wcześniej bardziej
stanowczo chwytając rękojeść miecza. Czuła, że dłonie nieznacznie jej drżą, ale
nie dała niczego po sobie poznać, skupiona przede wszystkim na okazywaniu
wyłącznie pewności siebie. Podejrzewała, że nie jest aż tak dobrą aktorką, ale w tamtej
chwili tych kilka nieudolnych prób musiało wystarczyć. Nie mogła pokazać, że
tak naprawdę nie wie, co się dzieje, jeśli nie chciała zniszczyć wszystkiego,
co jakimś cudem udało jej się osiągnąć.
– Kimś, kto
już powiedział ci, że masz przestać – powiedziała cicho, starannie dobierając
słowa. Z zaskoczeniem przekonała się, że jej głos zabrzmiał o wiele
pewniej niż czuła się w rzeczywistości. – Więc przestań – powtórzyła z naciskiem.
– I wyjdź stąd, póki jeszcze daję ci szansę.
– Ty…
Jane
zamilkła, wyraźnie zaniepokojona. Elena zdecydowanie nie spodziewała się tego,
że jej słowa zrobią na wampirzycy jakiekolwiek wrażenie, przez co tym bardziej
zszokował ją moment, w którym nieśmiertelna cofnęła się o krok.
Rubinowe tęczówki z uwagą obserwowały ostrze, jedynie utwierdzając
dziewczynę w przekonaniu, że broń nie była zwykła. Najwyraźniej Jane
również to czuła, kierując się instynktem i najzwyklejszym w świecie
pragnieniem przeżycia.
Nie była
pewna, jak długo to trwało. Miała wrażenie, że w którymś momencie czas
zatrzymał się, przez co z równym powodzeniem mogła stać naprzeciwko Jane
albo kilka sekund, albo nawet całą wieczność. Miała wrażenie, że w rzeczywistości
upłynęły całe godziny, a może nawet dni, zanim nieśmiertelna ostatecznie
się wycofała, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszając w stronę wybitego
okna, by błyskawicznie wydostać się na zewnątrz. Sama Elena potrzebowała
dłuższej chwili, by w pełni przyswoić sobie to, co miało miejsce i zrozumieć,
że jakimś cudem się udało – i że przynajmniej tymczasowo wszyscy byli
bezpieczni, o ile to pojęcie miało jeszcze rację bytu w ich
przypadku.
– O bogini…
– wyrwało jej się, zanim ciężko osunęła się na kolana. Miecz wyślizgnął jej się
z rąk, ale zamiast upaść na podłogę, najzwyczajniej w świecie
zniknął, zupełnie jakby nigdy nie istniał. To samo stało się ze skrzydłami,
zupełnie jakby ta inna, wciąż
niezrozumiała przez Elenę cząstka jej osobowości zdecydowała się ustąpić, skoro
już nie było powodu, by kogokolwiek bronić. – O… bogini.
Cisza
dzwoniła jej w uszach, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Czuła się
niemalże jak w transie, zesztywniała i niezdolna skupić się na
poszczególnych emocjach i odbieranych przez zmysły bodźcach. Cała pewność
siebie, którą do tej pory odczuwała, wydawała się zniknąć wraz ze skrzydłami i mieczem,
pozostawiając po sobie wyłącznie narastającą z każdą kolejną sekundą
dezorientację. „Jak?!” – tłukło jej się w głowie, ale nie było nikogo, kto
mógłby w prosty sposób odpowiedzieć na to i wiele innych pytań.
Aż wzdrygnęła
się, słysząc gwizdnięcie. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego,
przynajmniej do momentu, w którym po poderwaniu głowy zobaczyła stojącą
pośród odłamków szkła Miriam. Podejrzewała, że w normalnym wypadku coś w widoku
demonicy doprowadziłoby ją do szału, jednak w tamtej chwili nawet nie drgnęła,
po prostu bezmyślnie wpatrując się w swoją – jakby nie patrzeć –
szwagierkę. Chciała zapytać, co kobieta tutaj robi, ale w ostatniej chwili
zmieniła zdanie, dochodząc do wniosku, że to bez sensu. Och, przecież
wiedziała, prawda? Od samego początku mogła przewidzieć, że Rafael znajdzie
jakiś sposób na to, by przynajmniej spróbować ją obserwować.
– Cóż… – Po
wyrazie twarzy Miry trudno było stwierdzić, co tak naprawdę chodziło jej po
głowie. – To było… interesujące – stwierdziła w końcu, a Elena
prychnęła, coraz bardziej oszołomiona sytuacją.
–
Interesujące? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Miriam
jedynie wzruszyła ramionami.
–
Zastanawiałam się, czy wejść wcześniej, ale… Hm, chyba nie żałuję, że
poczekałam – stwierdziła w zamyśleniu.
Tym razem
te słowa wpłynęły na Elenę na tyle, by zmusić ją do reakcji. Zanim zastanowiła
się nad tym, co robi, błyskawicznie poderwała się na równe nogi i dosłownie
zmaterializowała przed wciąż rozluźnioną demonicą. Miała wrażenie, że Miriam
jest zdenerwowana o wiele bardziej, niż raczyła przyznać, ale nawet jeśli
tak było, nie potrafiła zmusić kobiety do okazania jakichkolwiek konkretnych
emocji.
– Żartujesz
sobie ze mnie? – warknęła, nie mogąc się powstrzymać. Podejrzewała, że gdyby
wzrok zabijał, już dawno miałaby kogoś na sumieniu. – Obserwowałaś, tak? I nie
kiwnęłaś palcem?
– Jak na
mój gust, poradziłaś sobie całkiem nieźle.
Naprawdę kiedyś ją zabiję…, pomyślała w oszołomieniu,
ale powstrzymała się od wypowiedzenia tych kilku słów na głos. Och, wiedziała przecież,
jak by się to skończyło. Jakby nie patrzeć, zdążyła poznać Miriam – złośliwą,
irytującą i bez wątpienia czerpiącą przyjemność z tego, że mogła
zabawić się cudzym kosztem. Co więcej, Elena wydawała się być jednym z bardziej
lubianym przez demonicę obiektów,
które ta mogła wyśmiać, więc rzucanie groźbami w najmniejszym stopniu nie
miało poprawić sytuacji.
– Wiesz, co
się stało – oznajmiła, nie tyle pytając, co machinalnie stwierdzając fakt. To
wydawało się oczywiste. – Powiedz.
– Chcesz
pomocy? – Mira zawahała się, po czym wymownie uniosła brwi ku górze. – Rafael
nadaje się do tego o wiele bardziej, więc…
– Rozmawiam
z tobą – zniecierpliwiła się Elena. – Naprawdę nie obchodzi mnie, czy
tutaj jest – dodała z naciskiem, celowo podnosząc ton.
To wydawało
się silniejsze od niej, a przynajmniej do tego próbowała się przekonać.
Nie, zdecydowanie nie miało dla niej znaczenia, czy Rafa znajdował się gdzieś w pobliżu…
Ani trochę. I nie, absolutnie nie potrzebowała pomocy akurat tego demona,
skoro w zamian mogła porozmawiać z jego siostrą.
– Rany…
Jacy wy oboje jesteście uparci. – Przez twarz Miry przemknął cień, choć to
równie dobrze mogło być tylko wrażeniem. – Jak sobie chcesz, ale moim zdaniem
powinniście…
– Co się tu
stało? – zapytała z naciskiem Elena.
Spodziewała
się, że Miriam nie da za wygraną, więc tym bardziej zaskoczyło ją to, że ta z cichym
westchnieniem skinęła głową. Chwilę wydawała się nad czymś intensywnie myśleć,
zanim ostatecznie skinęła głową w stronę okna.
– Przejdźmy
się – zasugerowała.
Elena
zawahała się, sama niepewna, czego tak naprawdę chciała. Z jednej strony,
wszystko w niej aż rwało się do tego, by choć na moment wydostać się na
zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza, ale z drugiej…
– Elena? – usłyszała
tuż za sobą. Drgnęła, po czym w pośpiechu odwróciła się, w ułamek
sekundy później napotykając zatroskane spojrzenie Carlisle’a. Nie musiała
pytać, by zorientować się, że był niemniej zszokowany od niej – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. – Nic ci nie jest? – zapytał natychmiast. – Czy…?
– Jestem
cała – zapewniła pośpiesznie. – Ja… Muszę porozmawiać z Mirą – dodała,
choć do jej głosu i tak wkradła się wyraźna niechęć.
– Mhm, tak…
Palisz się do tego – rzuciła z przekąsem Miriam. Bynajmniej nie brzmiała
na jakkolwiek przejętą sytuacją. – Trudno. Raczej cię nie zjem.
– To nie
jest zabawne – rzuciła chłodno Elena.
Mina
demonicy sugerowała, że z jej perspektywy sprawy wyglądały zgoła inaczej.
– A kto
mówi, że jest?
Po tym
pytaniu zapanowała dłuższa chwila wymownej, pełnej napięcia ciszy. Jedynie
Miriam wydawała się obojętna, jakimś cudem będąc w stanie w pełni
zapanować nad emocjami. Cokolwiek chodziło jej w tamtej chwili po głowie,
nie dała niczego po sobie poznać.
– Tak czy
inaczej, chcecie wyjść na zewnątrz – zauważył spiętym tonem Carlisle, z wolna
podchodząc bliżej. – To zły pomysł, skoro…
– Och,
eufemizmy! – Miriam parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Zresztą… Mamy
się bać? W razie problemu nasz aniołek rozwiąże sprawę – zadrwiła, a Elena
warknęła, coraz bardziej wytrącona z równowagi.
– Przestań –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Mówię jak
jest – obruszyła się kobieta. – Więc? Chcesz pogadać czy nie, bo to robi się nudne?
Rafael kazał mi dopilnować, że nic cię nie zabije, zresztą jak zwykle. Nie było
mowy, że mam przydać się jakkolwiek inaczej, więc jeśli jednak nie masz ochoty
rozmawiać…
– Dobra! –
Elena zacisnęła usta, poirytowana. Dlaczego musiała być skazana akurat na
Miriam…? – Ja… zaraz wrócę, w porządku? – zwróciła się do ojca, choć w gruncie
rzeczy wcale nie czekała na przyzwolenie. – I tak przydasz się tutaj
bardziej ode mnie – dodała, wymownie rozglądając się po salonie.
Zdążyła
zauważyć, że opustoszał, kiedy sytuacja z Jane zaczęła wymykać się spod
kontroli. Sama nie była pewna, co zrobić teraz, gdy sprawy zdawały się
opanowane na tyle, by przestać obawiać się o czyjekolwiek bezpieczeństwo.
Wciąż nie dochodziło do niej to, co się wydarzyło – począwszy od pojawienia się
Jane i tego, że żadne z nich nie było w stanie powstrzymać jej
ataku. Nie docierało do nie, że wampirzyca mogłaby być w stanie zaatakować
kogokolwiek, zwłaszcza Rose i Gabriela, skoro do tej pory telepatia
wystarczyła, by trzymać ją w ryzach. Nie przyjmowała również do wiadomości
tego, że wampirzyca mogłaby mieć jakikolwiek związek z demonami –
oczywiście pod warunkiem, że czegoś nie pomieszała i jej przeczucia były
słuszne.
Cóż, nie
pojmowała bardzo wielu kwestii, a to wciąż był zaledwie początek problemu.
Jej wzrok
na ułamek sekundy spoczął na jeszcze jednej osobie, która została w salonie
i której obecność wzbudzała w niej mieszane uczucia. Alec po prostu
tkwił w miejscu, pozornie opanowany i na tyle niepozorny, że łatwo
można było o nim zapomnieć. Milczał, jak gdyby nigdy nic wpatrując się w miejsce,
gdzie nie tak dawno temu stała jego siostra. W tamtej chwili aż chciało
się go o coś zapytać i zmusić do wyjaśnień, ale Elena powstrzymała
się, dochodząc do wniosku, że to mogło zaczekać. I tak wolała zostawić to
ojcu, przynajmniej na początek, póki sama potrzebowała wyjaśnień od kogoś
innego.
Moment, w którym
Miriam ruszyła się z miejsca, skutecznie wyrwał ją z zamyślenia.
Demonica nawet na nią nie czekała, jak gdyby nigdy nic wyślizgując się na
zewnątrz przez roztrzaskane okno. Elena wywróciła oczami, po czym w pośpiechu
podążyła za nią, ostrożnie przeskakując nad wciąż najeżoną ostrymi odłamkami
ramą. Mimo wszystko poczuła ulgę, kiedy znalazła się na świeżym powietrzu,
ostatecznie chcąc nie chcąc ruszając w stronę lasu. Nie obawiała się tego,
że ktokolwiek spróbuje ją zaatakować, zwłaszcza że – jak podświadomie czuła –
najniebezpieczniejszą istotą w okolicy wydawała się ni mniej, ni więcej,
ale właśnie Miriam.
Och, ewentualnie ja… Prawda?
Zadrżała i to
bynajmniej nie z zimna. Natychmiast przyśpieszyła, chcąc jak najszybciej
zrównać się z raźno zmierzającą przed siebie demonicą.
– Dokąd
mnie prowadzisz? Bo jeśli sądzisz, że spotkam się z Rafaelem… – zaczęła, a Miriam
jęknęła, wyraźnie sfrustrowana.
– Na wrota
piekielne, serio? – Zamilkła, po czym potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
– Nie mój interes, o co znowu się pokłóciliście. Ale wiesz co? Wydawało mi
się, że wiesz na co się piszesz, kiedy z takim uporem udawałaś, że jesteś w stanie
owinąć sobie wokół palca demona.
– A co
to niby miało znaczyć?
Elena
przystanęła, wcześniej chwytając Miriam za ramię i zmuszając ją do tego
samego. Kobieta natychmiast oswobodziła rękę, po czym w popłochu cofnęła
się o krok, wyraźnie niechętna do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego.
– To, co
słyszałaś. Nie mów mi, że nie poznałaś mojego brata… Tak do niego lgnęłaś. –
Miriam parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – I co?
– Uderzył
mnie – warknęła, coraz bardziej zniecierpliwiona. W tamtej chwili
wszystkie inne kwestie zeszły na dalszy plan, wyparte przez narastającą z każdą
kolejną sekundą złość.
– No i?
Walczycie ze sobą od samego początku. – Ton Miriam sugerował, że naprawdę nie
widziała w tym niczego złego. – I tak był przy tobie… wyjątkowo
cierpliwy, przynajmniej jak na niego.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, nie kryjąc zaskoczenia. W pierwszym odruchu chciała
zaprotestować albo od razu zapytać Mirę, czy ta całkiem postradała zmysły, ale
powstrzymała się. Słodka bogini, wcześniej się nad tym nie zastanawiała, ale
może zwłaszcza dla niej to było normalne. Dobrze pamiętała sposób, w jaki
Rafa odnosił się do siostry, kiedy był na nią zły – i to najdelikatniej
rzecz ujmując. Skoro tak, a ta zawsze była mu posłuszna…
– Uważasz…
Uważasz, że to normalne? – zapytała cicho, starannie dobierając słowa. – Jestem
jego żoną, do cholery. I sama powiedziałaś, że ciągle walczymy, a jednak
do tej pory… Och, no i nie mów mi, że zasłużyłam, bo to nieprawda! Może
się na mnie złościć, ale nie ma prawa mnie bić i… – Urwała, czując nieprzyjemny
ucisk w gardle. – Mam na myśli…
– Idiotka –
skwitowała cicho Mira. – Po wszystkim, co on zrobił, ty tak po prostu… –
Raptownie urwała, po czym energicznie pokręciła głową. – Jeśli sama nie
dostrzegasz w czym rzecz, ja ci tego nie wytłumaczę. Wiedz jedynie, że
zachowując się jak rozpieszczona gówniara nie pomagasz żadnemu z was.
– A co
to niby…?
Elena
zamilkła, coraz bardziej oszołomiona. Spojrzała na kobietę z niedowierzaniem,
sama niepewna, jak powinna interpretować jej słowa. Sama Miriam zdecydowanie
nie paliła się do tego, by dodać cokolwiek więcej, uparcie milcząc i znów
sprawiając wrażenie całkowicie obojętnej i rozluźnionej. Tym razem Elena nie
miała wątpliwości, że to tylko pozory – rodzaj maski, którą tak dobrze znała i której
szczerze zaczynała nienawidzić. Dostawała szału, kiedy Rafael postępował w ten
sposób, jeśli zaś chodziło o jego siostrę…
Och, była
gotowa przysiąc, że Miriam tak naprawdę chciała powiedzieć coś więcej – z tym,
że z jakiegoś powodu się temu opierała. Co więcej, demonica wydawała się
jedyną osobą, która dobrze znała Rafaela, nawet jeśli sam zainteresowany się
tego wypierał. Zawsze była złośliwa i męcząca, a jednak od samego
początku pozostawała wierna Rafaelowi. Została nawet po tym, jak ten dał jej do
zrozumienia, że mógłby bez cienia wahania odwrócić się od Ciemności, a to
zdecydowanie o czymś świadczyło.
Przez
dłuższą chwilę obie trwały w ciszy, ograniczając się do wzajemnego
mierzenia wzrokiem. Elena wciąż czuła się podenerwowana na tyle, by w każdej
chwili z wrażenia móc rozpaść się na kawałki, nawet jeśli na pierwszy rzut
oka nie miało sensu. Tkwiła w miejscu, niespokojnie drżąc i próbując
jakkolwiek zmusić się do zachowania spokoju, choć to wymagało od niej mnóstwa
wysiłku. W głowie wciąż miała mętlik, a jakby tego było mało…
– Miałaś
powiedzieć mi, co się stało – zauważyła cicho, próbując skupić się na tym, co
najważniejsze. Obecność Miry zaczynała być uciążliwa, zwłaszcza przez wzgląd na
tematy, które ta z takim uporem poruszała.
Kobieta
westchnęła, ale skinęła głową. Choć to równie dobrze mogło być tylko wrażeniem,
Elena była gotowa przysiąc, że Mira poczuła się… rozczarowana.
– Jak sobie
chcesz, aniołku.
–
Zamierzasz być złośliwa? – obruszyła się. – Wcale nie muszę tutaj być, więc
jeśli zamierzasz rozmawiać ze mną w ten sposób…
– Nie bądź
taka wrażliwa – żachnęła się demonica. – Zresztą mówię jak jest. I tak, ja
też jestem zaskoczona. Wiedziałam, że z Rafą namieszaliście, ale że aż
tak…
– Do
rzeczy! – jęknęła, chociaż nagle zwątpiła w to, czy chce poznać prawdę. –
Co z tą Jane? I dlaczego mam wrażenie, że…
– Że nie
przyszła sama? Och, co byśmy bez ciebie zrobili! – Miriam wywróciła oczami. –
Dobrze wiedzieć, że przynajmniej obecność demona wyczujesz bez pomocy. Tak, to
ktoś od nas… A skoro ostatecznie tak czy inaczej wszystko dotyczyło
ciebie, stawiam na Huntera – stwierdziła, raptownie poważniejąc. – A teraz
do rzeczy. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale prawie ją
zabiłaś… Cóż, Niebiański Ogień potrafi być naprawdę niebezpieczny.
Elena
zamarła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz