25 listopada 2017

Dwieście czterdzieści

Elena
Wszystko potoczyło się tak szybko, że ledwo była w stanie za tym nadążyć. W jednej chwili tkwiła w bezruchu, niezdolna podjąć jakiejkolwiek decyzji, w następnej sekundzie zaś stała przed Jane, wręcz gotowa ją uderzyć. To było tak, jakby w przeciągu ułamków sekund ktoś wcisnął dotychczas ukryty przełącznik, w końcu pozwalając uwolnić Elenie to, co kumulowało się w niej przez cały ten czas. Już nie myślała, działając w pełni instynktownie i po prostu wiedząc, że wbrew wszystkiemu to ona miała całkowitą kontrolę nad sytuacją.
Potrzebowała dłużej chwili, by w pełni uprzytomnić sobie, co i dlaczego robiła. Wciąż czuła ciepło, które dotychczas rozchodziło się po całym ciele, by ostatecznie skumulować się w dłoniach. Uważnie obserwowała twarz Jane, dzięki czemu nie umknęła jej uwadze chwila, w której wampirzyca zesztywniała, wyraźnie czymś zszokowana. To odkrycie na krótką chwilę wytrąciło Elenę z równowagi, póki nie dotarło do niej, że całkowicie nieświadomie pozwoliła na to, by znów pojawiły się skrzydła – rozłożyste, białe i ze złocistymi końcówkami. Taki widok zdecydowanie nie był codziennością i to zwłaszcza dla kogoś, kto wyraźnie traktował ją z góry.
Z tym, że to nadal nie było wszystko.
Elena zamrugała, coraz bardziej oszołomiona. Nie była pewna, w którym momencie dotarło do niej, że przybrała dość charakterystyczną, gotową do ataku pozę – z tym, że zdecydowanie nie taką jak ktoś, kto planuje rzucić się przeciwnikowi do gardła. W tamtej chwili była gotowa prędzej zamachnąć się czymś, co miała w dłoniach i porządnie zdzielić z tym swoją przeciwniczkę. To tym bardziej nie miało sensu, skoro przez cały ten czas tkwiła w salonie z pustymi rękami, ale teraz…
A potem zrozumiała, skąd brało się towarzyszące jej przez cały ten czas ciepło i z wrażenia omal się nie wywróciła, w żaden sposób nie potrafiąc wytłumaczyć sobie, skąd w jej dłoniach wziął się długi, jarzący się łagodnym, ciepłym blaskiem miecz.
Nie, to zdecydowanie nie było normalne. Nic z tego, co robiła w ostatnim czasie, takie nie było. Jakby tego było mało, nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego, a tym bardziej nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek będzie miała do czynienia z bronią inną, aniżeli floret, którego używać nauczyła się przy Rafaelu. W efekcie na dłuższą chwilę zamarła, bezmyślnie wodząc wzrokiem po srebrzystym, lśniącym ostrzu – wyjątkowo… pięknym, jak nagle sobie uświadomiła. Wiedziała, że to nie był najlepszy moment na podziwianie broni, na dodatek takiej, która mogła ją uratować, ale nic nie była w stanie poradzić na towarzyszącą jej w tamtej chwili fascynację.
Słodka bogini, to zdecydowanie był miecz. Nerwowo zaciskała dłonie na rękojeści, pod palcami czując staranne zdobienia. To były kwiaty albo jakiś inny, najpewniej roślinny motyw? Och, niewykluczone, chociaż czuła się zbyt oszołomiona, by spróbować to sprawdzić. Nie była w stanie nawet określić, skąd brał się ten dziwny, jasny blask, który emitowała broń. Wiedziała jedynie, że kojarzył jej się z tym, który rzucał ogień, co zwłaszcza w połączeniu z ciepłem, które wciąż czuła, wydawało się dość wymowne.
Najważniejsze jednak pozostawało to, że pomimo rosnącego z każdą kolejną sekundą oszołomienia, nie miała wątpliwości, że w tamtej chwili z łatwością mogła sobie poradzić z Jane. Chociaż aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że zranienie wampira graniczyło z cudem, zwłaszcza kiedy w grę wchodziła broń biała, trzymając w dłoniach akurat ten miecz, całą sobą czuła, że to wystarczy.
To nie jest zwykła broń…
– Czym ty jesteś? – usłyszała, ale prawie nie zwróciła na te słowa uwagi.
Poruszając się trochę jak w transie, z wolna przeniosła wzrok na stojącą przed nią nieśmiertelną. Choć wampirzyca miała wystarczająco dużo czasu, by spróbować zaatakować zarówno Elenę, jak i kogokolwiek innego w pomieszczeniu, z jakiegoś powodu tego nie zrobiła. Wręcz przeciwnie – wyraźnie cofnęła się, gwałtownie zmniejszając dzielącą ją od broni odległość i spoglądając na Elenę tak, jakby widziała ją po raz pierwszy. W kilka zaledwie chwil cała dotychczasowa pewność siebie, którą dopiero co przejawiała nieśmiertelna, najzwyczajniej w świecie zniknęła, wyparta przez coś, czego w przypadku tej wampirzycy nikt się nie spodziewał: strach.
Jane się bała, zupełnie jakby ostrze w dłoniach Eleny naprawdę mogło zrobić jej krzywdę.
Cullenówna ze świstem wypuściła powietrze, po czym wyprostowała się, wcześniej bardziej stanowczo chwytając rękojeść miecza. Czuła, że dłonie nieznacznie jej drżą, ale nie dała niczego po sobie poznać, skupiona przede wszystkim na okazywaniu wyłącznie pewności siebie. Podejrzewała, że nie jest aż tak dobrą aktorką, ale w tamtej chwili tych kilka nieudolnych prób musiało wystarczyć. Nie mogła pokazać, że tak naprawdę nie wie, co się dzieje, jeśli nie chciała zniszczyć wszystkiego, co jakimś cudem udało jej się osiągnąć.
– Kimś, kto już powiedział ci, że masz przestać – powiedziała cicho, starannie dobierając słowa. Z zaskoczeniem przekonała się, że jej głos zabrzmiał o wiele pewniej niż czuła się w rzeczywistości. – Więc przestań – powtórzyła z naciskiem. – I wyjdź stąd, póki jeszcze daję ci szansę.
– Ty…
Jane zamilkła, wyraźnie zaniepokojona. Elena zdecydowanie nie spodziewała się tego, że jej słowa zrobią na wampirzycy jakiekolwiek wrażenie, przez co tym bardziej zszokował ją moment, w którym nieśmiertelna cofnęła się o krok. Rubinowe tęczówki z uwagą obserwowały ostrze, jedynie utwierdzając dziewczynę w przekonaniu, że broń nie była zwykła. Najwyraźniej Jane również to czuła, kierując się instynktem i najzwyklejszym w świecie pragnieniem przeżycia.
Nie była pewna, jak długo to trwało. Miała wrażenie, że w którymś momencie czas zatrzymał się, przez co z równym powodzeniem mogła stać naprzeciwko Jane albo kilka sekund, albo nawet całą wieczność. Miała wrażenie, że w rzeczywistości upłynęły całe godziny, a może nawet dni, zanim nieśmiertelna ostatecznie się wycofała, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszając w stronę wybitego okna, by błyskawicznie wydostać się na zewnątrz. Sama Elena potrzebowała dłuższej chwili, by w pełni przyswoić sobie to, co miało miejsce i zrozumieć, że jakimś cudem się udało – i że przynajmniej tymczasowo wszyscy byli bezpieczni, o ile to pojęcie miało jeszcze rację bytu w ich przypadku.
– O bogini… – wyrwało jej się, zanim ciężko osunęła się na kolana. Miecz wyślizgnął jej się z rąk, ale zamiast upaść na podłogę, najzwyczajniej w świecie zniknął, zupełnie jakby nigdy nie istniał. To samo stało się ze skrzydłami, zupełnie jakby ta inna, wciąż niezrozumiała przez Elenę cząstka jej osobowości zdecydowała się ustąpić, skoro już nie było powodu, by kogokolwiek bronić. – O… bogini.
Cisza dzwoniła jej w uszach, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Czuła się niemalże jak w transie, zesztywniała i niezdolna skupić się na poszczególnych emocjach i odbieranych przez zmysły bodźcach. Cała pewność siebie, którą do tej pory odczuwała, wydawała się zniknąć wraz ze skrzydłami i mieczem, pozostawiając po sobie wyłącznie narastającą z każdą kolejną sekundą dezorientację. „Jak?!” – tłukło jej się w głowie, ale nie było nikogo, kto mógłby w prosty sposób odpowiedzieć na to i wiele innych pytań.
Aż wzdrygnęła się, słysząc gwizdnięcie. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, przynajmniej do momentu, w którym po poderwaniu głowy zobaczyła stojącą pośród odłamków szkła Miriam. Podejrzewała, że w normalnym wypadku coś w widoku demonicy doprowadziłoby ją do szału, jednak w tamtej chwili nawet nie drgnęła, po prostu bezmyślnie wpatrując się w swoją – jakby nie patrzeć – szwagierkę. Chciała zapytać, co kobieta tutaj robi, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie, dochodząc do wniosku, że to bez sensu. Och, przecież wiedziała, prawda? Od samego początku mogła przewidzieć, że Rafael znajdzie jakiś sposób na to, by przynajmniej spróbować ją obserwować.
– Cóż… – Po wyrazie twarzy Miry trudno było stwierdzić, co tak naprawdę chodziło jej po głowie. – To było… interesujące – stwierdziła w końcu, a Elena prychnęła, coraz bardziej oszołomiona sytuacją.
– Interesujące? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Miriam jedynie wzruszyła ramionami.
– Zastanawiałam się, czy wejść wcześniej, ale… Hm, chyba nie żałuję, że poczekałam – stwierdziła w zamyśleniu.
Tym razem te słowa wpłynęły na Elenę na tyle, by zmusić ją do reakcji. Zanim zastanowiła się nad tym, co robi, błyskawicznie poderwała się na równe nogi i dosłownie zmaterializowała przed wciąż rozluźnioną demonicą. Miała wrażenie, że Miriam jest zdenerwowana o wiele bardziej, niż raczyła przyznać, ale nawet jeśli tak było, nie potrafiła zmusić kobiety do okazania jakichkolwiek konkretnych emocji.
– Żartujesz sobie ze mnie? – warknęła, nie mogąc się powstrzymać. Podejrzewała, że gdyby wzrok zabijał, już dawno miałaby kogoś na sumieniu. – Obserwowałaś, tak? I nie kiwnęłaś palcem?
– Jak na mój gust, poradziłaś sobie całkiem nieźle.
Naprawdę kiedyś ją zabiję…, pomyślała w oszołomieniu, ale powstrzymała się od wypowiedzenia tych kilku słów na głos. Och, wiedziała przecież, jak by się to skończyło. Jakby nie patrzeć, zdążyła poznać Miriam – złośliwą, irytującą i bez wątpienia czerpiącą przyjemność z tego, że mogła zabawić się cudzym kosztem. Co więcej, Elena wydawała się być jednym z bardziej lubianym przez demonicę obiektów, które ta mogła wyśmiać, więc rzucanie groźbami w najmniejszym stopniu nie miało poprawić sytuacji.
– Wiesz, co się stało – oznajmiła, nie tyle pytając, co machinalnie stwierdzając fakt. To wydawało się oczywiste. – Powiedz.
– Chcesz pomocy? – Mira zawahała się, po czym wymownie uniosła brwi ku górze. – Rafael nadaje się do tego o wiele bardziej, więc…
– Rozmawiam z tobą – zniecierpliwiła się Elena. – Naprawdę nie obchodzi mnie, czy tutaj jest – dodała z naciskiem, celowo podnosząc ton.
To wydawało się silniejsze od niej, a przynajmniej do tego próbowała się przekonać. Nie, zdecydowanie nie miało dla niej znaczenia, czy Rafa znajdował się gdzieś w pobliżu… Ani trochę. I nie, absolutnie nie potrzebowała pomocy akurat tego demona, skoro w zamian mogła porozmawiać z jego siostrą.
– Rany… Jacy wy oboje jesteście uparci. – Przez twarz Miry przemknął cień, choć to równie dobrze mogło być tylko wrażeniem. – Jak sobie chcesz, ale moim zdaniem powinniście…
– Co się tu stało? – zapytała z naciskiem Elena.
Spodziewała się, że Miriam nie da za wygraną, więc tym bardziej zaskoczyło ją to, że ta z cichym westchnieniem skinęła głową. Chwilę wydawała się nad czymś intensywnie myśleć, zanim ostatecznie skinęła głową w stronę okna.
– Przejdźmy się – zasugerowała.
Elena zawahała się, sama niepewna, czego tak naprawdę chciała. Z jednej strony, wszystko w niej aż rwało się do tego, by choć na moment wydostać się na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza, ale z drugiej…
– Elena? – usłyszała tuż za sobą. Drgnęła, po czym w pośpiechu odwróciła się, w ułamek sekundy później napotykając zatroskane spojrzenie Carlisle’a. Nie musiała pytać, by zorientować się, że był niemniej zszokowany od niej – i to najdelikatniej rzecz ujmując. – Nic ci nie jest? – zapytał natychmiast. – Czy…?
– Jestem cała – zapewniła pośpiesznie. – Ja… Muszę porozmawiać z Mirą – dodała, choć do jej głosu i tak wkradła się wyraźna niechęć.
– Mhm, tak… Palisz się do tego – rzuciła z przekąsem Miriam. Bynajmniej nie brzmiała na jakkolwiek przejętą sytuacją. – Trudno. Raczej cię nie zjem.
– To nie jest zabawne – rzuciła chłodno Elena.
Mina demonicy sugerowała, że z jej perspektywy sprawy wyglądały zgoła inaczej.
– A kto mówi, że jest?
Po tym pytaniu zapanowała dłuższa chwila wymownej, pełnej napięcia ciszy. Jedynie Miriam wydawała się obojętna, jakimś cudem będąc w stanie w pełni zapanować nad emocjami. Cokolwiek chodziło jej w tamtej chwili po głowie, nie dała niczego po sobie poznać.
– Tak czy inaczej, chcecie wyjść na zewnątrz – zauważył spiętym tonem Carlisle, z wolna podchodząc bliżej. – To zły pomysł, skoro…
– Och, eufemizmy! – Miriam parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Zresztą… Mamy się bać? W razie problemu nasz aniołek rozwiąże sprawę – zadrwiła, a Elena warknęła, coraz bardziej wytrącona z równowagi.
– Przestań – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Mówię jak jest – obruszyła się kobieta. – Więc? Chcesz pogadać czy nie, bo to robi się nudne? Rafael kazał mi dopilnować, że nic cię nie zabije, zresztą jak zwykle. Nie było mowy, że mam przydać się jakkolwiek inaczej, więc jeśli jednak nie masz ochoty rozmawiać…
– Dobra! – Elena zacisnęła usta, poirytowana. Dlaczego musiała być skazana akurat na Miriam…? – Ja… zaraz wrócę, w porządku? – zwróciła się do ojca, choć w gruncie rzeczy wcale nie czekała na przyzwolenie. – I tak przydasz się tutaj bardziej ode mnie – dodała, wymownie rozglądając się po salonie.
Zdążyła zauważyć, że opustoszał, kiedy sytuacja z Jane zaczęła wymykać się spod kontroli. Sama nie była pewna, co zrobić teraz, gdy sprawy zdawały się opanowane na tyle, by przestać obawiać się o czyjekolwiek bezpieczeństwo. Wciąż nie dochodziło do niej to, co się wydarzyło – począwszy od pojawienia się Jane i tego, że żadne z nich nie było w stanie powstrzymać jej ataku. Nie docierało do nie, że wampirzyca mogłaby być w stanie zaatakować kogokolwiek, zwłaszcza Rose i Gabriela, skoro do tej pory telepatia wystarczyła, by trzymać ją w ryzach. Nie przyjmowała również do wiadomości tego, że wampirzyca mogłaby mieć jakikolwiek związek z demonami – oczywiście pod warunkiem, że czegoś nie pomieszała i jej przeczucia były słuszne.
Cóż, nie pojmowała bardzo wielu kwestii, a to wciąż był zaledwie początek problemu.
Jej wzrok na ułamek sekundy spoczął na jeszcze jednej osobie, która została w salonie i której obecność wzbudzała w niej mieszane uczucia. Alec po prostu tkwił w miejscu, pozornie opanowany i na tyle niepozorny, że łatwo można było o nim zapomnieć. Milczał, jak gdyby nigdy nic wpatrując się w miejsce, gdzie nie tak dawno temu stała jego siostra. W tamtej chwili aż chciało się go o coś zapytać i zmusić do wyjaśnień, ale Elena powstrzymała się, dochodząc do wniosku, że to mogło zaczekać. I tak wolała zostawić to ojcu, przynajmniej na początek, póki sama potrzebowała wyjaśnień od kogoś innego.
Moment, w którym Miriam ruszyła się z miejsca, skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Demonica nawet na nią nie czekała, jak gdyby nigdy nic wyślizgując się na zewnątrz przez roztrzaskane okno. Elena wywróciła oczami, po czym w pośpiechu podążyła za nią, ostrożnie przeskakując nad wciąż najeżoną ostrymi odłamkami ramą. Mimo wszystko poczuła ulgę, kiedy znalazła się na świeżym powietrzu, ostatecznie chcąc nie chcąc ruszając w stronę lasu. Nie obawiała się tego, że ktokolwiek spróbuje ją zaatakować, zwłaszcza że – jak podświadomie czuła – najniebezpieczniejszą istotą w okolicy wydawała się ni mniej, ni więcej, ale właśnie Miriam.
Och, ewentualnie ja… Prawda?
Zadrżała i to bynajmniej nie z zimna. Natychmiast przyśpieszyła, chcąc jak najszybciej zrównać się z raźno zmierzającą przed siebie demonicą.
– Dokąd mnie prowadzisz? Bo jeśli sądzisz, że spotkam się z Rafaelem… – zaczęła, a Miriam jęknęła, wyraźnie sfrustrowana.
– Na wrota piekielne, serio? – Zamilkła, po czym potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Nie mój interes, o co znowu się pokłóciliście. Ale wiesz co? Wydawało mi się, że wiesz na co się piszesz, kiedy z takim uporem udawałaś, że jesteś w stanie owinąć sobie wokół palca demona.
– A co to niby miało znaczyć?
Elena przystanęła, wcześniej chwytając Miriam za ramię i zmuszając ją do tego samego. Kobieta natychmiast oswobodziła rękę, po czym w popłochu cofnęła się o krok, wyraźnie niechętna do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego.
– To, co słyszałaś. Nie mów mi, że nie poznałaś mojego brata… Tak do niego lgnęłaś. – Miriam parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – I co?
– Uderzył mnie – warknęła, coraz bardziej zniecierpliwiona. W tamtej chwili wszystkie inne kwestie zeszły na dalszy plan, wyparte przez narastającą z każdą kolejną sekundą złość.
– No i? Walczycie ze sobą od samego początku. – Ton Miriam sugerował, że naprawdę nie widziała w tym niczego złego. – I tak był przy tobie… wyjątkowo cierpliwy, przynajmniej jak na niego.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, nie kryjąc zaskoczenia. W pierwszym odruchu chciała zaprotestować albo od razu zapytać Mirę, czy ta całkiem postradała zmysły, ale powstrzymała się. Słodka bogini, wcześniej się nad tym nie zastanawiała, ale może zwłaszcza dla niej to było normalne. Dobrze pamiętała sposób, w jaki Rafa odnosił się do siostry, kiedy był na nią zły – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Skoro tak, a ta zawsze była mu posłuszna…
– Uważasz… Uważasz, że to normalne? – zapytała cicho, starannie dobierając słowa. – Jestem jego żoną, do cholery. I sama powiedziałaś, że ciągle walczymy, a jednak do tej pory… Och, no i nie mów mi, że zasłużyłam, bo to nieprawda! Może się na mnie złościć, ale nie ma prawa mnie bić i… – Urwała, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. – Mam na myśli…
– Idiotka – skwitowała cicho Mira. – Po wszystkim, co on zrobił, ty tak po prostu… – Raptownie urwała, po czym energicznie pokręciła głową. – Jeśli sama nie dostrzegasz w czym rzecz, ja ci tego nie wytłumaczę. Wiedz jedynie, że zachowując się jak rozpieszczona gówniara nie pomagasz żadnemu z was.
– A co to niby…?
Elena zamilkła, coraz bardziej oszołomiona. Spojrzała na kobietę z niedowierzaniem, sama niepewna, jak powinna interpretować jej słowa. Sama Miriam zdecydowanie nie paliła się do tego, by dodać cokolwiek więcej, uparcie milcząc i znów sprawiając wrażenie całkowicie obojętnej i rozluźnionej. Tym razem Elena nie miała wątpliwości, że to tylko pozory – rodzaj maski, którą tak dobrze znała i której szczerze zaczynała nienawidzić. Dostawała szału, kiedy Rafael postępował w ten sposób, jeśli zaś chodziło o jego siostrę…
Och, była gotowa przysiąc, że Miriam tak naprawdę chciała powiedzieć coś więcej – z tym, że z jakiegoś powodu się temu opierała. Co więcej, demonica wydawała się jedyną osobą, która dobrze znała Rafaela, nawet jeśli sam zainteresowany się tego wypierał. Zawsze była złośliwa i męcząca, a jednak od samego początku pozostawała wierna Rafaelowi. Została nawet po tym, jak ten dał jej do zrozumienia, że mógłby bez cienia wahania odwrócić się od Ciemności, a to zdecydowanie o czymś świadczyło.
Przez dłuższą chwilę obie trwały w ciszy, ograniczając się do wzajemnego mierzenia wzrokiem. Elena wciąż czuła się podenerwowana na tyle, by w każdej chwili z wrażenia móc rozpaść się na kawałki, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie miało sensu. Tkwiła w miejscu, niespokojnie drżąc i próbując jakkolwiek zmusić się do zachowania spokoju, choć to wymagało od niej mnóstwa wysiłku. W głowie wciąż miała mętlik, a jakby tego było mało…
– Miałaś powiedzieć mi, co się stało – zauważyła cicho, próbując skupić się na tym, co najważniejsze. Obecność Miry zaczynała być uciążliwa, zwłaszcza przez wzgląd na tematy, które ta z takim uporem poruszała.
Kobieta westchnęła, ale skinęła głową. Choć to równie dobrze mogło być tylko wrażeniem, Elena była gotowa przysiąc, że Mira poczuła się… rozczarowana.
– Jak sobie chcesz, aniołku.
– Zamierzasz być złośliwa? – obruszyła się. – Wcale nie muszę tutaj być, więc jeśli zamierzasz rozmawiać ze mną w ten sposób…
– Nie bądź taka wrażliwa – żachnęła się demonica. – Zresztą mówię jak jest. I tak, ja też jestem zaskoczona. Wiedziałam, że z Rafą namieszaliście, ale że aż tak…
– Do rzeczy! – jęknęła, chociaż nagle zwątpiła w to, czy chce poznać prawdę. – Co z tą Jane? I dlaczego mam wrażenie, że…
– Że nie przyszła sama? Och, co byśmy bez ciebie zrobili! – Miriam wywróciła oczami. – Dobrze wiedzieć, że przynajmniej obecność demona wyczujesz bez pomocy. Tak, to ktoś od nas… A skoro ostatecznie tak czy inaczej wszystko dotyczyło ciebie, stawiam na Huntera – stwierdziła, raptownie poważniejąc. – A teraz do rzeczy. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale prawie ją zabiłaś… Cóż, Niebiański Ogień potrafi być naprawdę niebezpieczny.
Elena zamarła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa