26 listopada 2017

Dwieście czterdzieści jeden

Elena
– Niebiański Ogień… – powtórzyła tępo. Czuła się niemalże jak w transie, dodatkowo mając wrażenie, że Mira mówiła do niej w jakimś obcym języku.
– Albo Piekielny – stwierdziła jakby od niechcenia demonica. – Wersje są różne, zwłaszcza patrząc z perspektywy minionych wieków. Tak czy inaczej, to coś bardzo niebezpiecznego, zwłaszcza w rękach kogoś takiego jak ty.
– Nie rozumiem…
Miriam prychnęła, wyraźnie poirytowana.
– Nie oczekuję, tym bardziej że sama jestem zaskoczona. Przyznaję, nie jestem młoda, ale mimo wszystko… – Kobieta zamilkła, po czym westchnęła przeciągle. – Nie wiem, co z tobą nie tak, ale odkąd się pojawiłaś, doświadczamy naprawdę dziwnych rzeczy. Ja, Rafael… No i to, czego chce nasz ojciec – przyznała po chwili zastanowienia. – W zasadzie to dzieje się już od powrotu Isobel, ale to ty wydajesz się przełomem. Szczerze powiedziawszy, zdążyłam zwątpić w prawdziwość niektórych historii i to, że wciąż istnieją anioły. Może to dziwnie brzmi, skoro sama jestem demonem, ale mimo wszystko…
– Anioły?
Tym razem demonica jęknęła, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie chętnej, by w pośpiechu się oddalić.
– Będziesz jak ta papuga powtarzać wszystko, co powiem? – zniecierpliwiła się, zakładając ramiona na piersi. – Tak, sama też nie dowierzam. Bez urazy, ale dla mnie jesteś tępą idiotką, nie aniołem… Chociaż kolor skrzydeł i to, co przed chwilą odwaliłaś, mówią same za siebie.
Elena otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez krótką chwilę czując się trochę tak, jakby ktoś ją uderzył. Jasne, Miriam od samego początku nie należała do najuprzejmiejszych osób, ale jej słowa i tak na dłuższą chwilę wytrąciły dziewczynę z równowagi. Gdyby nie to, że demonica wciąż pozostawała jedyną osobą, która miała szansę udzielić jej sensownych wyjaśnień, pewnie bez chwili wahania sama by odeszła, wcześniej jasno dając szwagierce do zrozumienia, co sądziła o niej i całej tej sytuacji.
– Jakaś ty miła – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Z trudem zmusiła się do zachowania spokoju i zmiany tematu na taki, który wydał jej się o wiele bardziej interesujący. – Zresztą nieważne. O jakich historiach mówiłaś i… Czym jest ten ogień? Co to było?
Próbowała brzmieć na przynajmniej częściowo zdecydowaną, by nie dać Mirze się zbyć, to jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć. Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, po czym w pośpiechu wsunęła je do kieszeni spodni, chcąc ukryć jakiekolwiek oznaki tego, że mogłaby mieć problem z zachowaniem panowania nad sobą. W tamtej chwili musiała zachować zdrowy rozsądek, chociaż zwłaszcza przy Mirze to okazało się trudne.
Demonica nie odpowiedziała od razu, wyraźnie nad czymś myśląc. Elena zawahała się, gotowa przysiąc, że kobieta tak naprawdę myślała nad tym ile i dlaczego mogła jej zdradzić. Nie podobała jej się perspektywa ewentualnego kłamstwa, ale nie skomentowała tego nawet słowem.
– Wielokrotnie słyszałam, że od początku istnienia świata Ciemność i Światłość bezustannie ze sobą walczyły. Właściwie nie wiadomo już dlaczego… Tak po prostu było, zresztą motyw ten przewija się przez dziesiątki ówczesnych wierzeń.
– Będziemy rozmawiać o religii? – zniecierpliwiła się Elena. – No i… Ciemność to wasz ojciec, prawda? O nim mówisz – dodała, ostrożnie dobierając słowa.
Miriam z wolna skinęła głową.
– A przez Światłość rozumiem boginię, którą wszyscy tak zawzięcie czcicie – oznajmiła wprost. – Wasze cudowne uosobienie dobra, które – w przeciwieństwie do mojego ojca – równie dobrze można uznać za jakąś tanią bajeczkę.
W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, ale powstrzymała się, uświadamiając sobie, że to w gruncie rzeczy prawda. Nigdy szczególnie nie skupiała się na wierzeniach wampirów, kwestii Selene i tego, co chociażby Alessia, Allegra czy Isabeau robiły w świątyni. Znała niektóre historie, widziała ceremonie, a w niektórych nawet uczestniczyła, jednak to wszystko wydawało się zaledwie nic nieznaczącym dodatkiem – ot zwykłą tradycją, którą nieśmiertelni pielęgnowali, dokładnie tak jak ludzie czynili ze swoimi wierzeniami. Nigdy nie brała pod uwagę, że Selene mogłaby istnieć, co zresztą tyczyło się również Ciemności. W zasadzie w przypadku drugiej z istot, poglądy Eleny zmieniły się dopiero z chwilą, w której poznała Rafaela.
Dziewczyna zawahała się, coraz bardziej zdezorientowana. Miała mętlik w głowie, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć w co powinna albo tak naprawdę chciała wierzyć. Być może zwłaszcza po tym, jak cudem wróciła do żywych, wiara w boginię nieśmiertelnych powinna przyjść jej równie naturalnie, co i w to, że gdzieś istniała kolekcjonująca dusze jej przodkiń Ciemność. Cóż, tak nie było, a do Eleny wciąż nie docierało bardzo wiele, w większości istotnych kwestii.
Drgnęła, czując na sobie przenikliwe spojrzenie Miriam. O dziwo kobieta milczała, powstrzymując się od jakichkolwiek uwag i po prostu dłuższą chwilę milcząc, być może w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję ze strony Eleny. Ostatecznie demonica musiała dojść do wniosku, że traci czas, bo z cichym westchnieniem pokusiła się o to, by odezwać się ponownie.
– Jak wspomniałam, Ciemność i Selene od zawsze ze sobą walczyli – każde na swój sposób, trwając przy poglądach, które uważali za słuszne. My, demony, istniejemy na podobieństwo ojca i po to, żeby mu służyć, ale to pewnie zauważyłaś. Tak czy inaczej, skoro jesteśmy my, w naturalny sposób istnieją również wybrańcy waszej bogini… I wcale nie mam tu na myśli oddanych jej kapłanek – przyznała i zawahała się na dłuższą chwilę. – Isobel chciała cię zabić, bo wierzyła w opowieści o Świetle, które przyniesie jej zgubę. Zabawne, ale wychodzi na to, że dopiero teraz na własne życzenie stworzyła sobie kogoś, kto ma szansę ją zabić… A przynajmniej jest bardziej niebezpieczny od rozpieszczonej pół-wampirzycy z niewyparzoną gębą.
– Nie mogłaś sobie darować, prawda?
Miriam parsknęła śmiechem.
– Oczywiście, że nie – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością. – Mówisz tak, jakbyś sama mogła darować sobie okazję… – Na ustach demonicy pojawił się blady uśmiech. – Ile razy zabawiłaś się kosztem mojego brata?
– To…coś innego – żachnęła się Elena, ale i ona nie powstrzymała się od uśmiechu.
– Ustalmy to sobie raz na zawsze: nie będę dla ciebie miła. I wątpię w to, żebym mogła cię polubić – dodała pośpiesznie. – Ale na razie nie wkurwiasz mnie na tyle, żebym chciała cię zabić… Zresztą i tak nie mogę, więc…
– Zrozumiałam.
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, nie kryjąc dezorientacji. Chwilami naprawdę nie rozumiała Miriam, a już zwłaszcza tego, czego powinna się po niej spodziewać. Z drugiej strony, w którymś momencie przestała traktować demonicę jako potencjalnego wroga – najpewniej już w chwili, w której ta zaciągnęła ją za sobą na bal, by pomóc Rafaelowi. Od tamtego czasu praktycznie nie miały okazji, żeby porozmawiać, to zresztą wydawało się mało istotne, bo Elena szczerze wątpiła w to, żeby jakiekolwiek podziękowania okazały się tym, czego oczekiwała Miriam.
Cóż, inną kwestią pozostawało to, że może nawet mogłaby szwagierkę polubić, gdyby nie to, że przez większość czasu działały sobie na nerwy.
– Opowiedz mi o tym ogniu – zasugerowała, chcąc przerwać przeciągającą się ciszę. – I mieczu… Skąd, do cholery, wzięłam miecz?
– Dobrze pytanie. Zastanawiałam się nad tym, jakie są szanse, że znów ćwiczyłaś z Rafaelem, ale…
– Co niby miałabym ćwiczyć z Rafaelem?!
Miriam westchnęła, wyraźnie poirytowana.
– Przestaniesz mi w końcu przerywać? Byłabym wdzięczna! – stwierdziła, nie kryjąc rozdrażnienia. – Świat, z którego pochodzimy… Rany, jakby ci to wytłumaczyć? Po prostu działa inaczej. To coś… nadnaturalnego, tak jak i nasze skrzydła. Przynajmniej to Rafa ci mówił, prawda? Są metafizyczne. Istniejąc tutaj możemy udawać ludzi, chociaż w każdej chwili jesteśmy w stanie pokazać swoją… prawdziwą formę. – Zamilkła, po czym uśmiechnęła się gorzko. – Nie żeby mi to odpowiadało. Zdecydowanie bardziej wolałam okres, kiedy nie musiałam ukrywać tego, kim naprawdę jestem.
– Metafizyczne skrzydła… I wasz świat – powtórzyła z wahaniem Elena. Gdzieś w pamięci zamajaczyło jej dziwnie odległe, zamazane wspomnienie miejsca, którego w żaden sposób nie potrafiła nazwać. Pamiętała tylko, że tam była, pośpiesznie podążając za kimś, kto ostrzegał ją przed niebezpieczeństwem. – Coś jak… piekło albo czyściec? Świat, w którym rządzi wasz ojciec?
– Piekło? Serio? – Mira wywróciła oczami. – I co jeszcze? Kotły ze smołą i…
– Przecież wiesz, co mam na myśli! – zniecierpliwiła się Elena. – Próbuję cię zrozumieć, tak? Mówisz mi o innych światach, więc…
– Na wrota piekielne, prościej byłoby, gdybym rozmawiała z telepatą – stwierdziła z rozdrażnieniem demonica. – Wysil się trochę, bo nie zamierzam tracić całego wieczoru na wyjaśnienia. Pomyśl chociażby o świecie snów, na który każde z nas z łatwością potrafi wpłynąć. Takich światów potrafi być więcej, a każdy z nich rządzi się swoimi prawami… I cóż, jest równie prawdziwy, co ten, w którym jesteśmy. – Mira zawahała się na dłuższą chwilę. – Ta wasza mała nekromantka jest dobrym przykładem. Porusza się na granicy dwóch światów… I mogę się założyć, że gdybyś ją zapytała, natychmiast uświadomiłaby cię, że każdy z nich jest dla niej jak najbardziej prawdziwy.
– Joce… Więc umarli znajdują się… w innym miejscu?
– Jakaś ty bystra – zadrwiła Mira. – Nie ma ich tutaj, a twoja kuzynka ich widzi, więc to chyba oczywiste. Gdzieś muszą być, prawda? Idąc tym tropem, weź pod uwagę własnego klona. Albo samą siebie. Gdzie byłaś, kiedy Isobel cię zabiła, co Eleno?
– Beatrycze nie jest moim klonem – wymamrotała, bynajmniej nie zamierzając odpowiadać na kolejne pytanie demonicy.
Czuła, że tego zaczyna być zbyt wiele. Niczego już nie rozumiała, bezskutecznie próbując nadążyć za tym, co się działo i uporządkować fakty.
– My również mamy swój świat… My, demony. I wierz mi, że wbrew wszystkiemu jest bardzo podobny do tego, który sama widujesz na co dzień – odezwała się ponownie Miriam, ponownie podejmując główny wątek. – Nie raz trzymałam w dłoniach broń, którą mogłabym zabić wampira. Coś więcej niż metale, które są ci znane i które tu na nieśmiertelnych nie robią żadnego wrażenia… Metafizyczne, doskonałe ostrze – samą esencję Ognia Piekielnego… Wystarczyłoby jedno draśnięcie, a urządziłabyś w salonie przyjemne ognisko. Nie spodziewałam się, że akurat ty będziesz do tego zdolna.
– Ja przecież nie…
– Nie zrobiłaś tego specjalnie. Jasne. – Mira potrząsnęła głową. – To akurat widać na pierwszy rzut oka. Ale skoro byłaś w stanie zmaterializować to tutaj, co jeszcze potrafisz? Gdyby to było aż takie proste, Rafael i Hunter pozabijaliby się przy pierwszej okazji.
Elena nie odpowiedziała, w zamian w pośpiechu wycofując się. To było niczym impuls, który zmusił ją do wykonania kilku nerwowych kroków w tył. Oddech nieznacznie jej przyśpieszył, nagle urywany i płytki, co w najmniejszym stopniu nie pomagało dziewczynie w złapaniu oddechu. W głowie wciąż miała mętlik, już nawet nie próbując zrozumieć tego, co sugerowała jej Miriam – począwszy od tego, że jednak jakimś cudem była w stanie zabić Jane. Nie wyobrażała sobie tego, co mogłaby zdziałać, gdyby wyjątkowo ją poniosło, a tym bardziej co by było, gdyby pozostawała w pełni świadoma swoich zdolności.
– Mira… Jeszcze jedna rzecz – powiedziała tak cicho, że ledwo mogła samą siebie zrozumieć. Kobieta nagląco skinęła głową, tym samym dając Elenie przyzwolenie, żeby mówić dalej. – Jeśli chodzi o Jane… Podejrzewasz Huntera, tak? Jane i Hunter…?
– A kogóż innego? – mruknęła jakby od niechcenia demonica.
Elena z wolna skinęła głową, chcąc nie chcąc przyznając jej rację. Cóż, przynajmniej na pierwszy rzut oka to wydawało się sensowne, zwłaszcza że istniał tylko jeden demon, który miał złe zamiary względem niej i jej najbliższych. Biorąc pod uwagę charakter piekielnej bliźniaczki, ta dwójka jak najbardziej mogła się porozumieć, chociaż z drugiej strony…
Zanim bez słowa odeszła, zostawiając Mirę i w pośpiechu kierując się w stronę domu, Elena w oszołomieniu pomyślała o tym, że szwagierka jednak mogła kłamać.
Renesmee
– Jak to: wyleciała przez okno?!
Gdyby wzrok mógł zabijać, najpewniej już dawno miałabym kogoś na sumieniu. Co prawda w ostatnim czasie miałam dość powodów do niepokoju, ale żadna informacja nie wytrąciła mnie z równowagi aż do tego stopnia. Nawet sprawa Cassandry czy kolejnych dziwnych pomysłów Rufusa wydały mi się nieistotne w chwili, w której z chwilą mojego powrotu do domu dowiedziałam się, że coś jest nie tak – i że na dodatek sprawa tak czy inaczej dotyczyła Jocelyne.
Nerwowo spojrzałam na stojącą przede mną grupkę. Cicho westchnęłam, kiedy mój wzrok na krótką chwilę spoczął na Claire, zwłaszcza że ta nadal wyglądała marnie. Ostatecznie to Marco skupiłam całą uwagę, zwłaszcza że wampir zachowywał się we wręcz nieznośnie spokojny sposób, biorąc pod uwagę to, o czym mnie informował.
– Mały wypadek – wyjaśnił mi usłużnie, kiedy zorientował się, że to na nim zamierzałam się skupić. – Poza tym była cała, kiedy ostatnio sprawdzałem, więc… No, prawie – zreflektował się, a ja z miejsca zapragnęłam mu przyłożyć. – Prawie cała, ale…
– Co, na litość bogini, znaczy „prawie cała”?! – warknęłam, coraz bliższa tego, żeby jednak zrobić coś, czego być może miało przyjść mi żałować.
Miałam wrażenie, że Marco stroi sobie ze mnie żarty, choć to w najmniejszym stopniu nie miałoby sensu. Musiałam wręcz zmusić się do tego, by zachować przynajmniej względny spokój, zwłaszcza że z każdą kolejną sekundą czułam się coraz bardziej rozdrażniona i zaniepokojona zarazem. Wiedziałam, że powinnam się uspokoić, chociażby przez wzgląd na Joce i to, by mieć szansę dowiedzieć się więcej, ale to zdecydowanie nie było w obecnej sytuacji proste.
– Bolała ją ręka, więc Gabriel zabrał ją do lekarza. Tyle. Sama z nią porozmawiaj, kiedy wrócą – rzucił z wyraźnym zniecierpliwieniem Marco. – Naprawdę nie musicie krzyczeć akurat na mnie, gdy tylko wydarzy się cokolwiek złego.
Wypuściłam powietrze ze świstem, na swój sposób poruszona jego słowami. Nigdy nie traktowałam go jak wroga, czego nie dało się powiedzieć o Gabrielu, ale mimo wszystko… Och, to zdecydowanie nie było uczciwe. To, że Marco próbował wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia akurat w ten sposób, tym bardziej nie poprawiło mi nastroju, choć jak na złość okazało się działać. Tak przynajmniej pomyślałam, wytrącona z równowagi na tyle, by zamilknąć i jednak zmusić się do zachowania spokoju. Z drugiej strony, być może to Marco próbował na mnie wpłynąć, ale nawet jeśli tak było, z jakiegoś powodu nie potrafiłam mieć do niego o to pretensji.
Westchnęłam, po czym nerwowo przeczesałam włosy palcami. Słodka bogini, kolejny raz działo się coś, co mi umknęło. Co prawda obwinianie się za to, że nie było mnie w domu akurat w chwili, w której doszło do wypadku, wydawało się bez sensu, ale i tak czułam się okropnie. Jakby nie patrzeć, znów chodziło o Joce, przez co w naturalny sposób martwiłam się o wiele bardziej, niż w przypadku kogokolwiek innego.
– Zaraz… Powiedziałeś, że Gabriel zabrał ją do lekarza – rzuciłam pod wpływem impulsu, na powrót zwracając się ku Marco. Wampir spojrzał na mnie z powątpiewaniem, po czym z wolna skinął głową. – Do Carlisle’a? Akurat teraz pojechali do Cullenów? – drążyłam, czując, że na samą myśl zaczynam blednąć.
– Mówiła, że boli ją ręka, więc…
Nawet nie czekałam, aż wampir dokończy, błyskawicznie materializując się tuż przed nim. Nigdy nie czułam dystansu względem Marco, w przeciwieństwie do Gabriela po prostu nie wierząc w to, że mógłby zrobić mi krzywdy.
– Akurat teraz?! – jęknęłam, coraz bardziej zaniepokojona. – Słodka bogini, przecież mieli spotkać się z Volturi. Joce nie… – zaczęłam, ale mój rozmówca postawił mi przerwać.
– Pojechała z Gabrielem – przypomniał mi. – Wydawało mi się, że komu jak komu, ale mojemu synowi akurat ufasz.
Nie miałam wątpliwości, że Gabriel zirytowałby się na te słowa, nawet jeśli było prawdziwe. Jedynie spojrzałam na Marco, po czym chcąc nie chcąc skinęłam głową, wciąż robiąc wszystko, byleby się uspokoić. Tak, w porządku. Joce była z ojcem, który prędzej dałby się zabić, niż pozwolił zrobić któremukolwiek z naszych dzieci krzywdę. To zdecydowanie powinno mnie uspokoić, a jednak wciąż czułam się źle, pełna złych przeczuć i wątpliwości.
– Powinnam tam jechać – stwierdziłam, ale Marco w odpowiedzi na moje słowa jedynie wywrócił oczami.
– Po co? Zaraz wrócą – oznajmił z przekonaniem. – Zresztą ty i twoja panika na nic się tam nie zdacie. Po prostu usiądź i przestań się patrzeć na mnie tak, jakbyś chciała mnie zabić.
– Wcale nie panikuję – obruszyłam się, ale moje słowa nie zrobiły na wampirze najmniejszego nawet wrażenia.
– Jasne, jasne – zadrwił. – Ty nie panikujesz, a ja mam doskonały kontakt z Gabrielem. Wszystko się zgadza.
Otworzyłam usta, gotowa znowu zacząć się z nim kłócić, nim jednak zdołałam wykrztusić z siebie chociaż słowo, ktoś bezceremonialnie chwycił mnie za nadgarstek. Drgnęłam, po czym błyskawicznie odwróciłam się, zwracając bezpośrednio ku stojącemu tuż obok mnie Rufusowi.
– Jeśli już skończyłaś, mogłabyś być na tyle dobra, by na coś mi się przydać – stwierdził takim tonem, jakbym faktycznie nie robiła niczego szczególnego, a jedynie utrudniała wszystkim wokół życie.
– Wydaje mi się, że przez cały dzień próbuję ci się na coś przydać – obruszyłam się.
Nie musiałam tłumaczyć, co tak naprawdę mam na myśli, zwłaszcza że oboje dopiero co wróciliśmy do domu. Sądząc po tym, że Rufus wydawał się mieć całkiem dobrym nastrój, zakładałam, że udało mu się dostać do informacji, których potrzebował. Wciąż miałam wątpliwości co do tego, czy dopuszczanie go do Cassandry było dobrym pomysłem, ale wszystko wydawało się lepsze od bezsensownego kręcenia się w kółko. Być może wręcz powinnam się cieszyć, że wciąż mogłam mieć go na oku, skoro teoretycznie prosił mnie o pomoc. Co prawda sama kwestia „prośby” pozostawała dość naciąganym stwierdzeniem, z kolei sam Rufus mógł okazać się równie nieprzewidywalny, co zazwyczaj, ale nie miałam innego wyboru, jak tylko spróbować mu zaufać.
– Skoro tak twierdzisz… Więc tym bardziej byłoby miło, gdybyś postarała się być przydatna jeszcze przez chwilę – stwierdził, a ja z niedowierzaniem potrząsnęłam głową.
– Nie ruszam się już dzisiaj z domu – zapowiedziałam, chcąc z góry dać mu do zrozumienia, że zdecydowanie nie zamierzałam niepokoić Cassandry o tej porze. Nie sądziłam zresztą, by to był dobry pomysł, skoro Rufus wydawał się… wyjątkowo pobudzony, przynajmniej na pierwszy rzut oka. – Więc jeśli się gdzieś wybierasz…
– Nic z tych rzeczy – zapewnił mnie pośpiesznie. – Zaraz ci wyjaśnię, ale najpierw…
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, gdy jak gdyby nigdy nic ode mnie odskoczył, by jak gdyby nigdy nic skoncentrować się na Claire. Dziewczyna wciąż wyglądała marnie, co najwyraźniej nie uszło uwadze wampira, by wyraźnie złagodniał, kiedy skupił się na niej. Czasami wciąż zadziwiało mnie to, jak wielki wpływ miała na niego córka, choć zarazem miałam dość czasu, by się do tego przyzwyczaić.
Rufus wyraźnie się zawahał, myśląc nad czymś i ostatecznie zwracając się do trzymającego się blisko dziewczyny Lucasa.
– Bądź taki dobry i zabierz gdzieś Claire – powiedział i od biedy można było uznać to za rodzaj prośby.
– Tato…?
Spojrzał na Claire, bynajmniej nieprzejęty tym, że mogłaby być zdezorientowana.
– Nawet ja widzę, że siedzenie w domu ci nie służy. Co prawda to nienajlepszy moment, ale… – Urwał, po czym westchnął przeciągle. – Po prostu się gdzieś przejdźcie, choćby do miasta… Gdziekolwiek, byleby w bezpieczne miejsce – oznajmił, po czym spojrzał na Lucasa. – Jeśli coś jej się stanie, zabiję cię… Ale to chyba oczywiste, prawa? – W tamtej chwili jego głos zabrzmiał niemalże pogodnie. Zaraz po tym po postu się odwrócił, najwyraźniej uznając, że nie ma potrzeby, by dłużej rozwodził się nad tym, czego oczekiwał. – Świetnie. Teraz możesz mi się przydać – dodał i nie miałam wątpliwości, że mówił do mnie.
Chociaż początkowo miałam wątpliwości, z chwilą, w której wampir zdecydował się odprawić Claire, w końcu dotarło do mnie, co planował zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa