Elena
– Niebiański Ogień… –
powtórzyła tępo. Czuła się niemalże jak w transie, dodatkowo mając
wrażenie, że Mira mówiła do niej w jakimś obcym języku.
– Albo
Piekielny – stwierdziła jakby od niechcenia demonica. – Wersje są różne,
zwłaszcza patrząc z perspektywy minionych wieków. Tak czy inaczej, to coś
bardzo niebezpiecznego, zwłaszcza w rękach kogoś takiego jak ty.
– Nie
rozumiem…
Miriam
prychnęła, wyraźnie poirytowana.
– Nie
oczekuję, tym bardziej że sama jestem zaskoczona. Przyznaję, nie jestem młoda,
ale mimo wszystko… – Kobieta zamilkła, po czym westchnęła przeciągle. – Nie
wiem, co z tobą nie tak, ale odkąd się pojawiłaś, doświadczamy naprawdę
dziwnych rzeczy. Ja, Rafael… No i to, czego chce nasz ojciec – przyznała
po chwili zastanowienia. – W zasadzie to dzieje się już od powrotu Isobel,
ale to ty wydajesz się przełomem. Szczerze powiedziawszy, zdążyłam zwątpić w prawdziwość
niektórych historii i to, że wciąż istnieją anioły. Może to dziwnie brzmi,
skoro sama jestem demonem, ale mimo wszystko…
– Anioły?
Tym razem
demonica jęknęła, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie chętnej, by w pośpiechu
się oddalić.
– Będziesz
jak ta papuga powtarzać wszystko, co powiem? – zniecierpliwiła się, zakładając
ramiona na piersi. – Tak, sama też nie dowierzam. Bez urazy, ale dla mnie
jesteś tępą idiotką, nie aniołem… Chociaż kolor skrzydeł i to, co przed
chwilą odwaliłaś, mówią same za siebie.
Elena
otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez krótką chwilę czując się trochę
tak, jakby ktoś ją uderzył. Jasne, Miriam od samego początku nie należała do
najuprzejmiejszych osób, ale jej słowa i tak na dłuższą chwilę wytrąciły
dziewczynę z równowagi. Gdyby nie to, że demonica wciąż pozostawała jedyną
osobą, która miała szansę udzielić jej sensownych wyjaśnień, pewnie bez chwili
wahania sama by odeszła, wcześniej jasno dając szwagierce do zrozumienia, co
sądziła o niej i całej tej sytuacji.
– Jakaś ty
miła – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Z trudem zmusiła się do zachowania
spokoju i zmiany tematu na taki, który wydał jej się o wiele bardziej
interesujący. – Zresztą nieważne. O jakich historiach mówiłaś i… Czym jest
ten ogień? Co to było?
Próbowała
brzmieć na przynajmniej częściowo zdecydowaną, by nie dać Mirze się zbyć, to
jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć.
Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, po czym w pośpiechu wsunęła je
do kieszeni spodni, chcąc ukryć jakiekolwiek oznaki tego, że mogłaby mieć
problem z zachowaniem panowania nad sobą. W tamtej chwili musiała
zachować zdrowy rozsądek, chociaż zwłaszcza przy Mirze to okazało się trudne.
Demonica
nie odpowiedziała od razu, wyraźnie nad czymś myśląc. Elena zawahała się,
gotowa przysiąc, że kobieta tak naprawdę myślała nad tym ile i dlaczego
mogła jej zdradzić. Nie podobała jej się perspektywa ewentualnego kłamstwa, ale
nie skomentowała tego nawet słowem.
–
Wielokrotnie słyszałam, że od początku istnienia świata Ciemność i Światłość
bezustannie ze sobą walczyły. Właściwie nie wiadomo już dlaczego… Tak po prostu
było, zresztą motyw ten przewija się przez dziesiątki ówczesnych wierzeń.
– Będziemy
rozmawiać o religii? – zniecierpliwiła się Elena. – No i… Ciemność to wasz
ojciec, prawda? O nim mówisz – dodała, ostrożnie dobierając słowa.
Miriam z wolna
skinęła głową.
– A przez
Światłość rozumiem boginię, którą wszyscy tak zawzięcie czcicie – oznajmiła
wprost. – Wasze cudowne uosobienie dobra, które – w przeciwieństwie do
mojego ojca – równie dobrze można uznać za jakąś tanią bajeczkę.
W pierwszym
odruchu chciała zaprotestować, ale powstrzymała się, uświadamiając sobie, że to
w gruncie rzeczy prawda. Nigdy szczególnie nie skupiała się na wierzeniach
wampirów, kwestii Selene i tego, co chociażby Alessia, Allegra czy Isabeau
robiły w świątyni. Znała niektóre historie, widziała ceremonie, a w
niektórych nawet uczestniczyła, jednak to wszystko wydawało się zaledwie nic
nieznaczącym dodatkiem – ot zwykłą tradycją, którą nieśmiertelni pielęgnowali,
dokładnie tak jak ludzie czynili ze swoimi wierzeniami. Nigdy nie brała pod
uwagę, że Selene mogłaby istnieć, co zresztą tyczyło się również Ciemności. W zasadzie
w przypadku drugiej z istot, poglądy Eleny zmieniły się dopiero z chwilą,
w której poznała Rafaela.
Dziewczyna
zawahała się, coraz bardziej zdezorientowana. Miała mętlik w głowie, samej
sobie nie potrafiąc wytłumaczyć w co powinna albo tak naprawdę chciała
wierzyć. Być może zwłaszcza po tym, jak cudem wróciła do żywych, wiara w boginię
nieśmiertelnych powinna przyjść jej równie naturalnie, co i w to, że
gdzieś istniała kolekcjonująca dusze jej przodkiń Ciemność. Cóż, tak nie było, a do
Eleny wciąż nie docierało bardzo wiele, w większości istotnych kwestii.
Drgnęła,
czując na sobie przenikliwe spojrzenie Miriam. O dziwo kobieta milczała,
powstrzymując się od jakichkolwiek uwag i po prostu dłuższą chwilę
milcząc, być może w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję ze strony Eleny.
Ostatecznie demonica musiała dojść do wniosku, że traci czas, bo z cichym
westchnieniem pokusiła się o to, by odezwać się ponownie.
– Jak
wspomniałam, Ciemność i Selene od zawsze ze sobą walczyli – każde na swój
sposób, trwając przy poglądach, które uważali za słuszne. My, demony,
istniejemy na podobieństwo ojca i po to, żeby mu służyć, ale to pewnie zauważyłaś.
Tak czy inaczej, skoro jesteśmy my, w naturalny sposób istnieją również
wybrańcy waszej bogini… I wcale nie mam tu na myśli oddanych jej kapłanek –
przyznała i zawahała się na dłuższą chwilę. – Isobel chciała cię zabić, bo
wierzyła w opowieści o Świetle, które przyniesie jej zgubę. Zabawne,
ale wychodzi na to, że dopiero teraz na własne życzenie stworzyła sobie kogoś,
kto ma szansę ją zabić… A przynajmniej jest bardziej niebezpieczny od
rozpieszczonej pół-wampirzycy z niewyparzoną gębą.
– Nie
mogłaś sobie darować, prawda?
Miriam
parsknęła śmiechem.
–
Oczywiście, że nie – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością. – Mówisz
tak, jakbyś sama mogła darować sobie okazję… – Na ustach demonicy pojawił się
blady uśmiech. – Ile razy zabawiłaś się kosztem mojego brata?
– To…coś
innego – żachnęła się Elena, ale i ona nie powstrzymała się od uśmiechu.
– Ustalmy
to sobie raz na zawsze: nie będę dla ciebie miła. I wątpię w to,
żebym mogła cię polubić – dodała pośpiesznie. – Ale na razie nie wkurwiasz mnie
na tyle, żebym chciała cię zabić… Zresztą i tak nie mogę, więc…
–
Zrozumiałam.
Potrząsnęła
z niedowierzaniem głową, nie kryjąc dezorientacji. Chwilami naprawdę nie
rozumiała Miriam, a już zwłaszcza tego, czego powinna się po niej
spodziewać. Z drugiej strony, w którymś momencie przestała traktować
demonicę jako potencjalnego wroga – najpewniej już w chwili, w której
ta zaciągnęła ją za sobą na bal, by pomóc Rafaelowi. Od tamtego czasu
praktycznie nie miały okazji, żeby porozmawiać, to zresztą wydawało się mało
istotne, bo Elena szczerze wątpiła w to, żeby jakiekolwiek podziękowania
okazały się tym, czego oczekiwała Miriam.
Cóż, inną
kwestią pozostawało to, że może nawet mogłaby szwagierkę polubić, gdyby nie to,
że przez większość czasu działały sobie na nerwy.
– Opowiedz
mi o tym ogniu – zasugerowała, chcąc przerwać przeciągającą się ciszę. – I mieczu…
Skąd, do cholery, wzięłam miecz?
– Dobrze
pytanie. Zastanawiałam się nad tym, jakie są szanse, że znów ćwiczyłaś z Rafaelem,
ale…
– Co niby
miałabym ćwiczyć z Rafaelem?!
Miriam
westchnęła, wyraźnie poirytowana.
–
Przestaniesz mi w końcu przerywać? Byłabym wdzięczna! – stwierdziła, nie
kryjąc rozdrażnienia. – Świat, z którego pochodzimy… Rany, jakby ci to
wytłumaczyć? Po prostu działa inaczej. To coś… nadnaturalnego, tak jak i nasze
skrzydła. Przynajmniej to Rafa ci mówił, prawda? Są metafizyczne. Istniejąc
tutaj możemy udawać ludzi, chociaż w każdej chwili jesteśmy w stanie
pokazać swoją… prawdziwą formę. – Zamilkła, po czym uśmiechnęła się gorzko. –
Nie żeby mi to odpowiadało. Zdecydowanie bardziej wolałam okres, kiedy nie
musiałam ukrywać tego, kim naprawdę jestem.
–
Metafizyczne skrzydła… I wasz
świat – powtórzyła z wahaniem Elena. Gdzieś w pamięci zamajaczyło jej
dziwnie odległe, zamazane wspomnienie miejsca, którego w żaden sposób nie
potrafiła nazwać. Pamiętała tylko, że tam była, pośpiesznie podążając za kimś,
kto ostrzegał ją przed niebezpieczeństwem. – Coś jak… piekło albo czyściec?
Świat, w którym rządzi wasz ojciec?
– Piekło?
Serio? – Mira wywróciła oczami. – I co jeszcze? Kotły ze smołą i…
– Przecież
wiesz, co mam na myśli! – zniecierpliwiła się Elena. – Próbuję cię zrozumieć,
tak? Mówisz mi o innych światach, więc…
– Na wrota
piekielne, prościej byłoby, gdybym rozmawiała z telepatą – stwierdziła z rozdrażnieniem
demonica. – Wysil się trochę, bo nie zamierzam tracić całego wieczoru na
wyjaśnienia. Pomyśl chociażby o świecie snów, na który każde z nas z łatwością
potrafi wpłynąć. Takich światów potrafi być więcej, a każdy z nich
rządzi się swoimi prawami… I cóż, jest równie prawdziwy, co ten, w którym
jesteśmy. – Mira zawahała się na dłuższą chwilę. – Ta wasza mała nekromantka
jest dobrym przykładem. Porusza się na granicy dwóch światów… I mogę się
założyć, że gdybyś ją zapytała, natychmiast uświadomiłaby cię, że każdy z nich
jest dla niej jak najbardziej prawdziwy.
– Joce… Więc
umarli znajdują się… w innym miejscu?
– Jakaś ty
bystra – zadrwiła Mira. – Nie ma ich tutaj, a twoja kuzynka ich widzi,
więc to chyba oczywiste. Gdzieś muszą być, prawda? Idąc tym tropem, weź pod
uwagę własnego klona. Albo samą siebie. Gdzie byłaś, kiedy Isobel cię zabiła,
co Eleno?
– Beatrycze
nie jest moim klonem – wymamrotała, bynajmniej nie zamierzając odpowiadać na
kolejne pytanie demonicy.
Czuła, że tego
zaczyna być zbyt wiele. Niczego już nie rozumiała, bezskutecznie próbując
nadążyć za tym, co się działo i uporządkować fakty.
– My
również mamy swój świat… My, demony. I wierz mi, że wbrew wszystkiemu jest
bardzo podobny do tego, który sama widujesz na co dzień – odezwała się ponownie
Miriam, ponownie podejmując główny wątek. – Nie raz trzymałam w dłoniach
broń, którą mogłabym zabić wampira. Coś więcej niż metale, które są ci znane i które
tu na nieśmiertelnych nie robią żadnego wrażenia… Metafizyczne, doskonałe
ostrze – samą esencję Ognia Piekielnego… Wystarczyłoby jedno draśnięcie, a urządziłabyś
w salonie przyjemne ognisko. Nie spodziewałam się, że akurat ty będziesz
do tego zdolna.
– Ja
przecież nie…
– Nie
zrobiłaś tego specjalnie. Jasne. – Mira potrząsnęła głową. – To akurat widać na
pierwszy rzut oka. Ale skoro byłaś w stanie zmaterializować to tutaj, co
jeszcze potrafisz? Gdyby to było aż takie proste, Rafael i Hunter
pozabijaliby się przy pierwszej okazji.
Elena nie
odpowiedziała, w zamian w pośpiechu wycofując się. To było niczym
impuls, który zmusił ją do wykonania kilku nerwowych kroków w tył. Oddech
nieznacznie jej przyśpieszył, nagle urywany i płytki, co w najmniejszym
stopniu nie pomagało dziewczynie w złapaniu oddechu. W głowie wciąż
miała mętlik, już nawet nie próbując zrozumieć tego, co sugerowała jej Miriam –
począwszy od tego, że jednak jakimś cudem była w stanie zabić Jane. Nie
wyobrażała sobie tego, co mogłaby zdziałać, gdyby wyjątkowo ją poniosło, a tym
bardziej co by było, gdyby pozostawała w pełni świadoma swoich zdolności.
– Mira…
Jeszcze jedna rzecz – powiedziała tak cicho, że ledwo mogła samą siebie
zrozumieć. Kobieta nagląco skinęła głową, tym samym dając Elenie przyzwolenie,
żeby mówić dalej. – Jeśli chodzi o Jane… Podejrzewasz Huntera, tak? Jane i Hunter…?
– A kogóż
innego? – mruknęła jakby od niechcenia demonica.
Elena z wolna
skinęła głową, chcąc nie chcąc przyznając jej rację. Cóż, przynajmniej na
pierwszy rzut oka to wydawało się sensowne, zwłaszcza że istniał tylko jeden
demon, który miał złe zamiary względem niej i jej najbliższych. Biorąc pod
uwagę charakter piekielnej bliźniaczki, ta dwójka jak najbardziej mogła się
porozumieć, chociaż z drugiej strony…
Zanim bez
słowa odeszła, zostawiając Mirę i w pośpiechu kierując się w stronę
domu, Elena w oszołomieniu pomyślała o tym, że szwagierka jednak
mogła kłamać.
Renesmee
– Jak to: wyleciała przez
okno?!
Gdyby wzrok
mógł zabijać, najpewniej już dawno miałabym kogoś na sumieniu. Co prawda w ostatnim
czasie miałam dość powodów do niepokoju, ale żadna informacja nie wytrąciła
mnie z równowagi aż do tego stopnia. Nawet sprawa Cassandry czy kolejnych
dziwnych pomysłów Rufusa wydały mi się nieistotne w chwili, w której z chwilą
mojego powrotu do domu dowiedziałam się, że coś jest nie tak – i że na
dodatek sprawa tak czy inaczej dotyczyła Jocelyne.
Nerwowo
spojrzałam na stojącą przede mną grupkę. Cicho westchnęłam, kiedy mój wzrok na
krótką chwilę spoczął na Claire, zwłaszcza że ta nadal wyglądała marnie.
Ostatecznie to Marco skupiłam całą uwagę, zwłaszcza że wampir zachowywał się we
wręcz nieznośnie spokojny sposób, biorąc pod uwagę to, o czym mnie
informował.
– Mały
wypadek – wyjaśnił mi usłużnie, kiedy zorientował się, że to na nim zamierzałam
się skupić. – Poza tym była cała, kiedy ostatnio sprawdzałem, więc… No, prawie –
zreflektował się, a ja z miejsca zapragnęłam mu przyłożyć. – Prawie
cała, ale…
– Co, na
litość bogini, znaczy „prawie cała”?! – warknęłam, coraz bliższa tego, żeby
jednak zrobić coś, czego być może miało przyjść mi żałować.
Miałam
wrażenie, że Marco stroi sobie ze mnie żarty, choć to w najmniejszym
stopniu nie miałoby sensu. Musiałam wręcz zmusić się do tego, by zachować
przynajmniej względny spokój, zwłaszcza że z każdą kolejną sekundą czułam
się coraz bardziej rozdrażniona i zaniepokojona zarazem. Wiedziałam, że
powinnam się uspokoić, chociażby przez wzgląd na Joce i to, by mieć szansę
dowiedzieć się więcej, ale to zdecydowanie nie było w obecnej sytuacji
proste.
– Bolała ją
ręka, więc Gabriel zabrał ją do lekarza. Tyle. Sama z nią porozmawiaj,
kiedy wrócą – rzucił z wyraźnym zniecierpliwieniem Marco. – Naprawdę nie
musicie krzyczeć akurat na mnie, gdy tylko wydarzy się cokolwiek złego.
Wypuściłam
powietrze ze świstem, na swój sposób poruszona jego słowami. Nigdy nie
traktowałam go jak wroga, czego nie dało się powiedzieć o Gabrielu, ale
mimo wszystko… Och, to zdecydowanie nie było uczciwe. To, że Marco próbował
wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia akurat w ten sposób, tym bardziej nie
poprawiło mi nastroju, choć jak na złość okazało się działać. Tak przynajmniej
pomyślałam, wytrącona z równowagi na tyle, by zamilknąć i jednak
zmusić się do zachowania spokoju. Z drugiej strony, być może to Marco
próbował na mnie wpłynąć, ale nawet jeśli tak było, z jakiegoś powodu nie potrafiłam
mieć do niego o to pretensji.
Westchnęłam,
po czym nerwowo przeczesałam włosy palcami. Słodka bogini, kolejny raz działo
się coś, co mi umknęło. Co prawda obwinianie się za to, że nie było mnie w domu
akurat w chwili, w której doszło do wypadku, wydawało się bez sensu,
ale i tak czułam się okropnie. Jakby nie patrzeć, znów chodziło o Joce,
przez co w naturalny sposób martwiłam się o wiele bardziej, niż w przypadku
kogokolwiek innego.
– Zaraz…
Powiedziałeś, że Gabriel zabrał ją do lekarza – rzuciłam pod wpływem impulsu,
na powrót zwracając się ku Marco. Wampir spojrzał na mnie z powątpiewaniem,
po czym z wolna skinął głową. – Do Carlisle’a? Akurat teraz pojechali do
Cullenów? – drążyłam, czując, że na samą myśl zaczynam blednąć.
– Mówiła,
że boli ją ręka, więc…
Nawet nie
czekałam, aż wampir dokończy, błyskawicznie materializując się tuż przed nim.
Nigdy nie czułam dystansu względem Marco, w przeciwieństwie do Gabriela po
prostu nie wierząc w to, że mógłby zrobić mi krzywdy.
– Akurat
teraz?! – jęknęłam, coraz bardziej zaniepokojona. – Słodka bogini, przecież
mieli spotkać się z Volturi. Joce nie… – zaczęłam, ale mój rozmówca
postawił mi przerwać.
– Pojechała
z Gabrielem – przypomniał mi. – Wydawało mi się, że komu jak komu, ale
mojemu synowi akurat ufasz.
Nie miałam
wątpliwości, że Gabriel zirytowałby się na te słowa, nawet jeśli było
prawdziwe. Jedynie spojrzałam na Marco, po czym chcąc nie chcąc skinęłam głową,
wciąż robiąc wszystko, byleby się uspokoić. Tak, w porządku. Joce była z ojcem,
który prędzej dałby się zabić, niż pozwolił zrobić któremukolwiek z naszych
dzieci krzywdę. To zdecydowanie powinno mnie uspokoić, a jednak wciąż
czułam się źle, pełna złych przeczuć i wątpliwości.
– Powinnam
tam jechać – stwierdziłam, ale Marco w odpowiedzi na moje słowa jedynie
wywrócił oczami.
– Po co?
Zaraz wrócą – oznajmił z przekonaniem. – Zresztą ty i twoja panika na
nic się tam nie zdacie. Po prostu usiądź i przestań się patrzeć na mnie
tak, jakbyś chciała mnie zabić.
– Wcale nie
panikuję – obruszyłam się, ale moje słowa nie zrobiły na wampirze najmniejszego
nawet wrażenia.
– Jasne,
jasne – zadrwił. – Ty nie panikujesz, a ja mam doskonały kontakt z Gabrielem.
Wszystko się zgadza.
Otworzyłam
usta, gotowa znowu zacząć się z nim kłócić, nim jednak zdołałam wykrztusić
z siebie chociaż słowo, ktoś bezceremonialnie chwycił mnie za nadgarstek.
Drgnęłam, po czym błyskawicznie odwróciłam się, zwracając bezpośrednio ku
stojącemu tuż obok mnie Rufusowi.
– Jeśli już
skończyłaś, mogłabyś być na tyle dobra, by na coś mi się przydać – stwierdził
takim tonem, jakbym faktycznie nie robiła niczego szczególnego, a jedynie
utrudniała wszystkim wokół życie.
– Wydaje mi
się, że przez cały dzień próbuję ci się na coś przydać – obruszyłam się.
Nie
musiałam tłumaczyć, co tak naprawdę mam na myśli, zwłaszcza że oboje dopiero co
wróciliśmy do domu. Sądząc po tym, że Rufus wydawał się mieć całkiem dobrym
nastrój, zakładałam, że udało mu się dostać do informacji, których potrzebował.
Wciąż miałam wątpliwości co do tego, czy dopuszczanie go do Cassandry było
dobrym pomysłem, ale wszystko wydawało się lepsze od bezsensownego kręcenia się
w kółko. Być może wręcz powinnam się cieszyć, że wciąż mogłam mieć go na
oku, skoro teoretycznie prosił mnie o pomoc. Co prawda sama kwestia „prośby”
pozostawała dość naciąganym stwierdzeniem, z kolei sam Rufus mógł okazać
się równie nieprzewidywalny, co zazwyczaj, ale nie miałam innego wyboru, jak
tylko spróbować mu zaufać.
– Skoro tak
twierdzisz… Więc tym bardziej byłoby miło, gdybyś postarała się być przydatna
jeszcze przez chwilę – stwierdził, a ja z niedowierzaniem
potrząsnęłam głową.
– Nie
ruszam się już dzisiaj z domu – zapowiedziałam, chcąc z góry dać mu
do zrozumienia, że zdecydowanie nie zamierzałam niepokoić Cassandry o tej
porze. Nie sądziłam zresztą, by to był dobry pomysł, skoro Rufus wydawał się…
wyjątkowo pobudzony, przynajmniej na pierwszy rzut oka. – Więc jeśli się gdzieś
wybierasz…
– Nic z tych
rzeczy – zapewnił mnie pośpiesznie. – Zaraz ci wyjaśnię, ale najpierw…
Spojrzałam
na niego z powątpiewaniem, gdy jak gdyby nigdy nic ode mnie odskoczył, by
jak gdyby nigdy nic skoncentrować się na Claire. Dziewczyna wciąż wyglądała
marnie, co najwyraźniej nie uszło uwadze wampira, by wyraźnie złagodniał, kiedy
skupił się na niej. Czasami wciąż zadziwiało mnie to, jak wielki wpływ miała na
niego córka, choć zarazem miałam dość czasu, by się do tego przyzwyczaić.
Rufus
wyraźnie się zawahał, myśląc nad czymś i ostatecznie zwracając się do
trzymającego się blisko dziewczyny Lucasa.
– Bądź taki
dobry i zabierz gdzieś Claire – powiedział i od biedy można było
uznać to za rodzaj prośby.
– Tato…?
Spojrzał na
Claire, bynajmniej nieprzejęty tym, że mogłaby być zdezorientowana.
– Nawet ja
widzę, że siedzenie w domu ci nie służy. Co prawda to nienajlepszy moment,
ale… – Urwał, po czym westchnął przeciągle. – Po prostu się gdzieś przejdźcie,
choćby do miasta… Gdziekolwiek, byleby w bezpieczne miejsce – oznajmił, po
czym spojrzał na Lucasa. – Jeśli coś jej się stanie, zabiję cię… Ale to chyba
oczywiste, prawa? – W tamtej chwili jego głos zabrzmiał niemalże pogodnie.
Zaraz po tym po postu się odwrócił, najwyraźniej uznając, że nie ma potrzeby,
by dłużej rozwodził się nad tym, czego oczekiwał. – Świetnie. Teraz możesz mi
się przydać – dodał i nie miałam wątpliwości, że mówił do mnie.
Chociaż
początkowo miałam wątpliwości, z chwilą, w której wampir zdecydował
się odprawić Claire, w końcu dotarło do mnie, co planował zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz