Jocelyne
Nie od razu zorientowała się,
co takiego miało miejsce. Przez kilka pierwszych sekund tkwiła w bezruchu,
chwytając oddech w niemalże spazmatyczny sposób i próbując zebrać
myśli. Nie miała odwagi otworzyć oczu, a tym bardziej zastanowić się,
dlaczego czuła się do tego stopnia oszołomiona. Nie miała nawet pewności, kiedy
i jakim cudem wylądowała na ziemi, samej sobie nie będąc w stanie
wyjaśnić, dlaczego w ogóle leżała na ziemi.
– Joce…
Joce, o mój Boże!
Znajomy
głos wdarł się do jej podświadomości, skutecznie wytrącając dziewczynę z równowagi.
Jęknęła, po czym spróbowała poderwać się do pozycji siedzącej, nagle
oszołomiona. Syknęła, czując pulsujący ból w ramieniu, ale nawet to nie
powstrzymało ją przed ruchem, zwłaszcza że z miejsca poczuła potrzebę,
żeby uciec – i to niezależnie od tego, co mogłoby się wydarzyć.
Omal nie
wyszła z siebie, kiedy zauważyła unoszącego się zdecydowanie zbyt blisko
niej Dallasa. Duch znajdował się dosłownie na wyciągnięcie ręki, przez krótką
chwilę wyglądając na chętnego, żeby ją dotknąć. Oczywiście taka możliwość nie
wchodziła w grę, tak jak i to, że mógłby pomóc jej wstać, ale i tak
coś w ruchu chłopaka sprawiła, że z jękiem spróbowała odsunąć się
choćby o kilka centymetrów.
– Trzymaj
się z daleka – wyrzuciła z siebie na wydechu. – T-trzymaj… się…
Urwała,
niezdolna złapać oddechu. Uświadomiła sobie, że się trzęsie, co w najmniejszym
stopniu nie pomagało, skoro wciąż czuła, że całe jej ciało pulsuje bólem.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby uświadomić sobie, co się stało, ale nawet po
tym w pełni nie dowierzała temu, czego doświadczyła. Pękające żarówki,
naelektryzowane powietrze i Dallas, który… Och, przerażał ją. Mówił
rzeczy, których zdecydowanie nie chciała słuchać, oczekując czegoś, co
zdecydowanie ją przerastało i…
Potrząsnęła
głową, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. Jęknęła, po czym
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, mrugając energicznie, kiedy pociemniało jej
przed oczami. Pamiętała dźwięk tłuczonego szkła, a także moment, w którym
moc wymknęła się jej spod kontroli. Co więcej, dobrze pamiętała, że wszystko
wiązało się z tym, że próbowała się bronić – i to niezależnie od
tego, jak niedorzecznym wydawało się uznanie Dallasa za wroga. Przez myśl
przeszło jej, że przez krótką chwilę oboje zachowywali się tak, jakby nie byli
sobą, ale nie potrafiła się tym przejąć, zbytnio wytrącona z równowagi
nadmiarem emocji i wciąż dającym się we znaki bólem.
Wypadła
przez okno. Przez Dallasa…
To w żadnym
wypadku nie brzmiało dobrze.
Zacisnęła
zęby, próbując zmusić się do tego, żeby usiąść. Miała wrażenie, że ciało ciąży
jej w nieprzyjemny sposób, niezmiennie ciągnąc ku dołowi. Mimochodem
zarejestrowała, że wciąż leżała pośród szklanych odłamków, te jednak okazały
się zbyt drobne, by móc zrobić jej krzywdę. W pierwszym odruchu to odkrycie
wytrąciło ją z równowagi, zwłaszcza że nawet nie wyobrażała sobie, że
mogłaby doprowadzić okno do takiego stanu. Już wcześniej telepatia ją
oszałamiała, zwłaszcza kiedy moc wydawała się być całkowicie poza kontrolą,
w równym stopniu praktyczna, co i niszczycielska. Joce mimowolnie
zadrżała, wciąż oszołomiona, tym bardziej że to wydawało się co najmniej
ironiczne – to, że będąc niemalże człowiekiem, mogłaby dysponować energią
wystarczającą, żeby zabić, gdyby przyszła taka potrzeba.
Sęk w tym,
że to w najmniejszym nawet stopniu nie działało na Dallasa. Nie mogła
zabić ducha, zresztą nie wyobrażała sobie, że mogłaby tego zapragnąć. To
wszystko wydawało się pozbawione sensu, jedynie potęgując odczuwany przez nią
mętlik w głowie, czyniąc sytuację jeszcze bardziej skomplikowaną. Nie
potrafiła opisać tego, jak się czuła, ale nie podobało jej się to, zwłaszcza
kiedy uświadomiła sobie narastająca z każdą kolejną sekundą słabość. Nie
miała pojęcia, co to oznacza, ale była świadoma wyłącznie narastających z każdą
kolejną sekundą złych przeczuć. Co więcej, nie potrafiła nad nimi zapanować,
coraz pewniejsza, że działo się coś, w czym zdecydowanie nie chciała brać
udziału.
– Joce…
Jocelyne, przepraszam – odezwał się ponownie Dallas. Z drugiej strony, być
może odzywał się przed cały ten czas, chociaż przez większość czasu nie
zwracała na niego uwagi – nie miała pewności. To i tak nie miało
znaczenia, skoro tak bardzo pragnęła przed nim uciec. – Ja nie…
–
Powiedziałam, żebyś mnie zostawił!
Tym razem
skutecznie zamknęła mu usta, samą siebie zaskakując tym, że mogłaby zacząć
krzyczeć. Machinalnie przycisnęła obie dłonie do ust, próbując nad sobą
zapanować i jakkolwiek stłumić szloch. Nie miała pewności co do tego,
dlaczego płakała i dlaczego czuła się aż do tego stopnia przerażona, ale
nie chciała się nad tym zastanawiać. Coś było nie tak, ale również ta kwestia
zeszła gdzieś na dalszy plan, wyparta przez całą mieszankę innych, mniej
istotnych myśli. W gruncie rzeczy Jocelyne nie była pewna niczego, może
pomijając to, że wciąż leżała na ziemi, próbując zrobić wszystko, byleby Dallas
trzymał się od niej z daleka.
Jego
sylwetka wciąż wydawała się dziwna, raz po raz rozmazując się jej przed oczami.
Pomyślała, że tym razem mogła przynajmniej spróbować wyjaśnić to upadkiem
i ewentualnym uderzeniem w głowę, ale nie była w stanie przyjąć
do wiadomości, że rozwiązanie mogłoby okazać się aż takie proste. Chodziło
o coś innego – czuła to przecież wyraźnie, nawet jeśli wciąż nie potrafiła
sensownie wytłumaczyć. Istniało bardzo wiele kwestii, które w tamtej
chwili nie miały sensu, nie zmieniało to jednak faktu, że mogły okazać się
prawdziwe. Po prostu wiedziała, że takie były i że Dallas…
Och, poza
tym wciąż widziała ten dziwny cień. Otaczał go, przylegał do niego i narastał,
chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Był niczym druga, obca
sylwetka, która mogłaby w każdej chwili oddzielić się od pierwszej –
niezależnie od przyczyny i ewentualnych konsekwencji. Wciąż nie rozumiała
tej dziwnej, ciemnej aury, ale coś w istnieniu cienia ją przerażało,
jedynie potęgując wątpliwości, które odczuwała względem Dallasa.
– Joce, ja
przecież nie… – Chłopak zamilkł, po czym z niedowierzaniem potrząsnął
głową. – Chcę ci pomóc, tak? Po prostu pozwól mi, żebym… – zaczął, w następnej
sekundzie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągając ku niej rękę.
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego, co wydarzyło się z chwilą,
w której Dallas ją dotknął. Wciąż chciała, żeby trzymał się od niej
z daleka, choć podświadomie wiedziała, że nie musiała obawiać się
fizycznego kontaktu – nie, skoro nie miał ciała, które by mu to umożliwiło. Tak
przynajmniej sądziła, przez co omal nie wyszła z siebie, skoro zamiast
znajomego chłodu, towarzyszącego momentowi, w której Dallas miał z nią
jakąkolwiek styczność, wyraźnie poczuła uścisk ciepłych palców, które owinęły
się wokół jej nadgarstka. To wystarczyło, żeby zesztywniała, rozszerzonymi do
granic możliwości oczyma wpatrując się w pochyloną nad nią postać – kogoś,
kogo przecież znała bardzo dobrze, choć w ostatnim czasie coraz częściej
w to wątpiła.
Nigdy
wcześniej nie widziała go… takiego.
Znów pociemniało jej przed oczami, to jednak nie miało związku z odczuwanymi
przez dziewczynę zawrotami głowy. To było coś innego, potęgowanego przez
bliskość i dotyk Dallasa, chociaż dalej nie potrafiła wyjaśnić skąd to
wie. Liczyło się wyłącznie to, że całą sobą czuła,
że coś jest nie tak – i że jeśli natychmiast tego nie przerwie, wtedy
wydarzy się coś naprawdę niedobrego. Już i tak wszystko wydawało się nie
takie, jak powinno, przez co miała wrażenie, że tkwi w jakimś cholernym,
pozbawionym sensu śnie. Sęk w tym, że jednocześnie pozostawała w pełni
świadoma, że w grę wchodziła rzeczywistość, co jedynie komplikowało
sytuację, czyniąc ją jeszcze bardziej niedorzeczną.
To nie
powinno wyglądać w ten sposób. Wiedziała o tym, a jednak…
–
D-Dallas…?
Wpatrywał
się w nią dziwnie, wciąż zaciskając palce wokół jej nadgarstka. Wydawał
się oszołomiony w równym stopniu, co i ona, przez dłuższą chwilę po
prostu tkwiąc w miejscu i bezmyślnie lustrując wzrokiem jej twarz.
Wyraźnie słyszała jego przyśpieszony oddech, niemniej urywany i płytki, co
i sposób, w jaki sama chwytała powietrze. Wciąż nerwowo napinała
mięśnie, nie mając odwagi, by choćby spróbować się poruszyć, chociaż nade
wszystko pragnęła wyrwać rękę z niechcianego uścisku. Pragnęła zrobić
cokolwiek, byleby tylko oswobodzić się z uścisku chłopaka, ale nie
potrafiła się do tego zmusić, w pełni świadoma wyłącznie tego, że to
przecież niemożliwe, żeby Dallas jej dotykał. Nie mógł, skoro był martwy
i nic nie miało prawa doprowadzić do tego, żeby powrócił.
Och… Nic
prócz niej, co zdążyła udowodnić, jakimś cudem sprowadzając Beatrycze z powrotem
do świata żywych. Problem polegał na tym, że w tamtej chwili wyraźnie
czuła, że działo się coś innego, co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Nie
pamiętała, co wydarzyło się na cmentarzu, ale wiedziała, że nie była w nawet
niewielkim stopniu bliższa tego, żeby to powtórzyć. Tym razem chodziło o coś
innego, zdecydowanie bardziej niepokojącego, chociaż…
Jęknęła, po
czym zamknęła oczy, mając coraz większe problemy ze zmuszeniem się do tego, by
zachować je otwarte. Przez dłuższą chwilę czuła wyłącznie narastające zawroty
głowy, balansując gdzieś na granicy przytomności. Musiała niemalże zmuszać się
do tego, żeby utrzymać się resztek świadomości, raz po raz powtarzając sobie,
że omdlenie nie było najlepszym pomysłem. Gdyby sobie na to pozwoliła, wtedy
wydarzyłoby się coś niedobrego, chociaż…
Co takiego…?
Nie potrafiła
sobie odpowiedzieć. Czuła wyłącznie senność, coraz słabsza i bardziej
apatyczna. Wrażenie było takie, jakby z sekundy na sekundy życie dosłownie
z niej uciekało, umykając gdzieś między palcami i nie dając jej nawet
cienia szansy, by mogła powstrzymać ten proces. Była gotowa przysiąc, że
w ciągu zaledwie kilku chwil zabrnęła dalej niż w dniu, kiedy
przelewała się Damienowi w ramionach, całkowicie pozbawiona energii. To
było tak, jakby ktoś ją z nią wysysał, chociaż kiedy pomyślała o tym
w pierwszym odruchu, takie rozwiązanie wydało jej się co najmniej
niedorzeczne.
Z tym, że
przecież był tutaj Dallas. Co więcej, mógł jej dotknąć, zupełnie jakby był
prawdziwy, choć to przecież nie powinno mieć miejsca. Czuła, że to istotne,
choć wciąż nie potrafiła określić w czym tak naprawdę leżał problem. Miała
wrażenie, że dostrzegała już dość, by móc zrozumieć, ale to wydawało się
o wiele za trudne, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co się z nią
działo. Nawet myślenie wydawało się wyzwaniem, z kolei to…
– Joce…
Jocelyne, proszę!
Już nawet
nie była pewna czy głos, który słyszała, faktycznie należał do Dallasa. Chciała
odpowiedzieć – powiedzieć mu, żeby w końcu ją puścił… żeby sobie poszedł
i… – ale nie potrafiła się do tego zmusić. Mocniej zacisnęła powieki, po czym
nieznacznie potrząsnęła głową, niezdolna zdobyć się na nic więcej. Wciąż miała
poczucie, że niewiele brakuje, by ostatecznie zapadła się w ciemność,
w końcu będąc wstanie odpocząć, chociaż to zdecydowanie nie był najlepszy
moment na spanie. Wiedziała o tym, ale im dłużej próbowała walczyć z sennością,
tym więcej wątpliwości miała co do tego, czy w ogóle powinna w tym
trwać. Właściwie dlaczego próbowała się aż do tego stopnia forsować, skoro…?
To Dallas, prawda? Dallas by mnie nie
skrzywdził.
Dallas… by mnie nie… skrzywdził…
Z jakiegoś
powodu nawet w to nie potrafiła uwierzyć. W tamtej chwili wszystko
było nie tak i to również z Dallasem, chociaż wciąż mu o tym nie
powiedziała. Wiedziała, że powinna… Ba! Musiała zrobić cokolwiek, byleby
uświadomić mu, że sytuacja wymykała się spod kontroli, a on jednak ją
krzywdził, a jednak nie potrafiła się na to zdobyć. To wydawało się zbyt
trudne i skomplikowane, zresztą z jakiegoś powodu zwątpiła w to,
by chłopak ją wysłuchał. Gdyby choć przez moment słuchał tego, co miała mu do
powiedzenia, zdecydowanie nie znalazłaby się w takiej sytuacji, a jednak…
Wszystko
było nie tak.
Po prostu nie tak…
– W tej
chwili… zabieraj ręce… od mojej wnuczki!
Znajomy
głos doszedł do niej jakby z oddali, słowa jednak okazały się na tyle
wyraźne, by dotrzeć do jej częściowo zamglonego umysłu. Wręcz poraził ją
zarówno wydźwięk tego komunikatu, jak i emocje, które zdołała wychwycić –
przede wszystkim gniew, bo to właśnie on wydawał się potęgować wszystko inne.
To wystarczyło, żeby choć na moment pozwolić jej odzyskać świadomość, nim
jednak zdążyła zastanowić się, co i dlaczego powinna w związku
z tym zrobić, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Wyraźnie
wyczuła moc, zwłaszcza że ta ze świstem przecięła powietrze. Co więcej, tym
razem to zdecydowanie nie ona przywołała do siebie energię, tym bardziej że
czuła się zdecydowanie zbyt słabo, by zdobyć się na taki wysiłek. Samo
uderzenie zresztą okazało się zdecydowanie zbyt precyzyjne i zdecydowane,
w niczym nie przypominając niekontrolowanych wybuchów, które czasem jej
się zdarzały. Sama energia nie została wymierzana w nią, chociaż musiała
skumulować się gdzieś blisko, bo Joce wyraźnie wyczuła zarówno podmuch moczy,
jak i znajome uczucie świeżości po burzy. Znów zaczęła drżeć, tym razem
o wiele bardziej niż do tej pory, przez krótką chwilę mając ochotę skulić
się na ziemi, zakryć uszy dłońmi, a potem udawać, że wokół niej nie działo
się absolutnie nic wartego uwagi.
Uścisk
wokół jej nadgarstka zniknął nagle, tak jak i napięcie, które przez cały
ten czas odczuwała. Coś w tym odkryciu sprawiło, że jednak zmusiła się do
otwarcia oczu, w oszołomieniu uświadamiając sobie, że Dallas wycofał się
w popłochu, wyraźnie wytrącony z równowagi. Wciąż wyglądał dziwnie,
na krótką chwilę tracąc kształt i przypominając raczej chmurę dymu,
aniżeli konkretną osobę. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego, nade
wszystko pragnąć zgonić ten stan rzeczy na siłę uderzenia, ale całą sobą czuła,
że chodziło o coś innego – i że zdecydowanie nie działo się nic
dobrego. W gruncie rzeczy wszystko już od dłuższego czasu było nie tak,
stopniowo zmierzając ku nieuniknionemu. Nie miała pojęcia, co się wtedy
wydarzy, ale miała złe przeczucia, na dodatek coraz bliższe tego, żeby mogła je
potwierdzić.
Jakimś
cudem znalazła w sobie dość energii, żeby usiąść. Skrzywiła się, czując
pulsowanie w skroniach i wciąż odczuwalny ból w ramieniu, jednak
nie zwróciła na to uwagi. Przez krótką chwilę była w stanie skoncentrować
się wyłącznie na Dallasie, w pierwszym odruchu pragnąć go zawołać i powstrzymać
przed zrobienie czegoś głupiego. Czuła, że powinna go zatrzymać, zwłaszcza po
tym, co się wydarzyło, nim jednak zdążyła odezwać się choćby słowem, duch po
prostu zniknął, najzwyczajniej w świecie rozpływając się w powietrzu.
Wyczuła
ruch za plecami, co skutecznie przyprawiło ją o dreszcze. Drgnęła, gotowa
rzucić się do ucieczki, ale powstrzymały ją lodowate ramiona, które
bezceremonialnie owinęły się wokół niej.
– Jocelyne…
Joce, to tylko ja – usłyszała tuż przy uchu. Natychmiast zamarła, w zamian
z jękiem osuwając się w ramionach swojego opiekuna, całkowicie
obojętna na to, że miała do czynienia z Marco. Już wcześniej słyszała jego
głos, ale coś w bliskości wampira i tak wytrąciło ją z równowagi,
zwłaszcza że ten przez większość czasu trzymał się na dystans. – Zacznij
oddychać, bo zaraz mi odlecisz. Słyszysz…? Właśnie tak…
Machinalnie
dostosowała się do jego słów, w pośpiechu nabierając powietrza do płuc.
Wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła zemdleć, uczucie to
jednak zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez całą mieszankę innych
emocji. Wciąż nie docierało do niej to, co się wydarzyło, miała zresztą
wrażenie, że to nie miało znaczenie – przynajmniej przez chwilę, zwłaszcza że
i tak nie była w stanie się skupić. W milczeniu wpatrywała się
w miejsce, w którym zniknął Dallas, zupełnie jakby spodziewała się
zobaczyć tam coś, czego być nie powinno. Milczała, już nawet nie próbując
zapanowywać nad mętlikiem w głowie, zwłaszcza że to wydawało się bez
sensu.
Nie
zaprotestowała, kiedy Marco bardziej stanowczo otoczył ją ramionami, zmuszając
do tego, żeby usiadła. Emocje z wolna zaczęły opadać, pozostawiając po
sobie wyłącznie zmęczenie, a już zwłaszcza wciąż odczuwane wątpliwości.
Uświadomiła sobie, że się trzęsie, ale nie potrafiła nawet stwierdzić, co było
tego przyczyną. Z dwojga złego wolała udawać, że wszystko miało związek
z wciąż odczuwanym chłodem – czy to za sprawą podtrzymujących ją ramion,
czy to niskiej temperatury na zewnątrz. Na ziemi zalegał śnieg, a skoro
tak, tym bardziej miała prawo drżeć. To wydawało się sensowne, przynajmniej do
pewnego stopnia, bo jednocześnie pozostawała w pełni świadoma tego, że
oszukiwała samą siebie.
– Nic sobie
nie zrobiłaś? Jocelyne, odpowiedz mi! – ponaglił Marco. Aż wzdrygnęła się,
zaskoczona tym, że pokusił się o podniesienie głosu, by łatwiej zyskać jej
uwagę. – To… coś nic ci nie zrobiło? – podjął, kiedy okręciła się na tyle, żeby
spojrzeć mu w oczy.
Klęczał tuż
przy niej, wyraźnie przejęty. Zauważyła, że zwykle rubinowe tęczówki
pociemniały, przypominając dwa jarzące się w ciemności węgliki. Po wyrazie
twarzy wampira nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, co takiego
sobie myślał, ale nie była tym zaskoczona, zwłaszcza że podobny wyraz twarzy
niejednokrotnie widywała u Gabriela. Kiedy tata był zły, zwykle potrafiła
to wyczuć, ale na tym jej wiedza zwykle się kończyła, przynajmniej w kwestii
rozróżnienia poszczególnych emocji. Najwyraźniej z Marco bywało dokładnie
tak samo, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Co
więcej, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że tata nie byłby zachwycony,
gdyby w choć niewielkim stopniu przyrównała go do starszego z Licavolich.
Skup się, usłyszała w głowie głos
Marco. Zamrugała nieco nieprzytomnie, zaskoczona tym, że musiał posunąć się do
użycia telepatii, by zmusić ją do tego, żeby jednak się na nim skoncentrowała. Nic ci nie jest? Jocelyne…, ponowił
pytanie, jednocześnie próbując przymusić ją do tego, żeby odwróciła się w jego
stronę.
Cała
zesztywniała, kiedy chłodne palce zacisnęły się na jej ramieniu. Spróbowała
odsunąć się z jękiem, czując przede wszystkim pulsujący ból, który
rozszedł się niemalże po całej ręce, swoje źródło wydając się mieć gdzieś
w okolicach lewego barku. Nie była pewna jak upadła, ból zresztą wydawał
się do tej pory na tyle przytłumiony, że nie zwracała na niego uwagi, jednak
w miarę tego, jak adrenalina zaczęła opadać, w coraz większym stopniu
była świadoma tego, że dopiero co wypadła z okna. Cóż, po czymś takim
zdecydowanie nie miała prawa czuć się dobrze.
– Co jest?
Tutaj? – zreflektował się pośpiesznie Marco, natychmiast luzując uścisk.
Jedynie potrząsnęła głową, wciąż niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Nie
ufała ani sobie, ani tym bardziej własnemu głosowi, zwłaszcza walcząc
z coraz silniejszym mętlikiem w głowie. – Boli cię coś jeszcze? Joce…
– zaczął znów Marco, po czym westchnął, kiedy spróbowała się od niego odsunąć,
gdy ponownie ujął ją za rękę. – Daleko mi do Damiena, ale i tak… Tylko
zobaczę.
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem, zwłaszcza kiedy poczuła pulsujące ciepło
bijącej od wampira mocy. Coś w przyjemnych falach energii pomogło jej się
rozluźnić, w niewielkim stopniu redukując ból, chociaż to nie wystarczyło,
żeby wyeliminować go całkowicie. Wiedziała, że Marco nie był w stanie jej
uzdrowić, jej myśli zresztą raz po raz uciekały przy innej, o wiele
bardziej istotnej kwestii, która za żadne skarby nie chciała dać dziewczynie
spokoju.
– Ja…
Dziadku…? – wykrztusiła z siebie z wysiłkiem.
Marco
uniósł brwi, ale nawet słowem nie skomentował tego, jak się do niego zwracała.
Nie odrywał wzroku od jej ręki, wydając się skupionym wyłącznie na tym, żeby
przynieść jej choćby niewielką ulgę.
– Hm?
Nerwowo
przygryzła dolną wargę, coraz bardziej podenerwowana. To nie miało sensu, ale…
– Czy ty…
widziałeś Dallasa? – wypaliła pod wpływem impulsu.
Zaraz po
tym zapanowała długa, wymowna cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz