Jocelyne
Odsuń się… Po
prostu się odsuń…
Nie miała odwagi wypowiedzieć
tych kilku słów na głos. Trwała w bezruchu, drżąc i próbując
zrozumieć, dlaczego czuła się aż do tego stopnia wytrącona z równowagi.
„To tylko Dallas” – miała ochotę powiedzieć, ale z jakiegoś powodu sama
perspektywa ułożenia tych słów w takiej kolejności wydawała się ją
przerastać. Miała wrażenie, że to wcale nie jest takie proste, w rzeczywistości
będąc jednym z największych kłamstw, z jakimi do tej pory miała do
czynienia. Coś się zmieniło, ale nie wiedziała jak i dlaczego, choćby
samej sobie nie będąc w stanie wytłumaczyć niepokoju, który narastał w niej
z każdą kolejną sekundą.
Oddychała szybko i płytko,
czując się co najmniej tak, jakby właśnie przebiegła dość znaczącą odległość. Z jakiegoś
powodu z miejsca zrobiło jej się gorąco, choć to zdecydowanie nie miało
związku z temperaturą w pomieszczeniu. Cóż, nie mogło, skoro zarazem
była świadoma, że w pokoju jak na zawołanie zrobiło się wręcz
nienaturalnie zimno. Już tego doświadczyła, dzięki czemu miała pewność, że
zmiany temperatury bez wątpienia wiązały się z Dallasem. Problem polegał
na tym, że mimo usilnych starań nie potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę się z tym
wiązało.
Wszystko było nie tak. Skoro
czuła czyste przerażenie na samą myśl o tym, że duch miałby się do niej
zbliżyć, sprawy zdecydowanie nie mogły mieć się dobrze.
– Joce…?
Brzmiał na zniecierpliwionego,
co zresztą wcale nie wydało się dziewczynie dziwne. Wiedziała, że milczała
zdecydowanie zbyt długo, by to okazało się naturalne, zwłaszcza biorąc pod
uwagę okoliczności. Czuła, że wciąż ją obserwował, dosłownie taksując wzrokiem i wydając
się być w stanie przeniknąć ją na wskroś. Wiedziała, że to niemożliwe, ale
i tak coś w tej perspektywie sprawiło, że z miejsca poczuła się
jeszcze bardziej niespokojna. Zaraz po tym skrzywiła się, wyraźnie czując, jak
coś w nieprzyjemny sposób wpija się w jej plecy Wciąż opierała się o parapet,
napierając nań na tyle mocno, jakby jakimś cudem mogła przesunąć się na tyle,
by znaleźć się jeszcze bliżej okna.
– Wszystko… w porządku –
wyrzuciła z siebie na wydechu, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że w rzeczywsitości
okłamywała nie tylko Dallasa, ale przede wszystkim samą siebie. – Ja po prostu…
– Co jest? – zaniepokoił się jej
rozmówca. Miała wrażenie, że sylwetka chłopaka na krótką chwilę zamazała jej
się przed oczami, kiedy ten przesunął się jeszcze bliżej. Wciąż czuła się
dziwnie, gotowa przysiąc, że coś jest nie tak, chociaż za żadne skarby nie
potrafiła tego sprecyzować. – Źle się poczułaś? Mam na myśli…
– Powiedziałam już, że nic mi
nie jest! – przerwała mu o wiele gwałtowniej, niż początkowo zamierzała.
Ze świstem wypuściła powietrze,
próbując się uspokoić. Dallas zamilkł, co teoretycznie powinno być jej na rękę,
a jednak wyłącznie podsyciło odczuwany przez Jocelyne niepokój. Nie
chciała zareagować w ten sposób, a tym bardziej znów zaczynać się
kłócić, to jednak okazało się o wiele silniejsze od niej. Jakby tego było
mało, pozostawała aż nazbyt świadoma tego, że siedziała dosłownie jak na
szpilkach, napięta do tego stopnia, że to okazało się niemalże bolesne. W efekcie
czuła się tak, jakby w każdej chwili ktoś mógł spróbować ją zaatakować,
chociaż to zdecydowanie nie powinno mieć miejsca.
Och… Była bezpieczna, tak? W końcu
siedziała w pokoju wyłącznie z Dallasem, a więc osobą, której
teoretycznie ufała. Nie było niczego, czego powinna się bać, a jednak…
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści,
coraz bardziej podenerwowana. Ledwo powstrzymała się przed przybraniem pozycji
obronnej, przez krótką chwilę bliska tego, by w pełni zdać się na
instynkt, niezależnie od tego, jak źle wyglądałoby to z perspektywy
obserwującego ją chłopka. Nie istniał żaden powód, dla którego powinna
traktować go jak wroga, a jednak coś w jego zachowaniu i sposobie,
w jaki próbował się do niej zwracać…
W tamtej chwili wszystko było
nie tak.
To, co sugerował, tym bardziej,
zwłaszcza że nie miała pojęcia, jak dokonała czegoś tak nienaturalnego w przypadku
Beatrycze. Ta kwestia wciąż ją dręczyła, zresztą tak jak i poczucie, że
zrobiła coś co najmniej niedobrego, za co powinna być na siebie zła. Co prawda
bliscy jasno dali jej do zrozumienia, że nie powinna się obwiniać, ale Jocelyne
nie sądziła, żeby to okazało się aż takie proste. Podświadomie wyczuwała, że
popełniła błąd, igrając z naturą i regułami, którymi ta się rządziła,
nawet jeśli te nigdy nie zostały określone wprost. Cóż, nie musiały, skoro
działając na oślep potrafiła określić, co i dlaczego mogło okazać się
niewłaściwe. Problem polegał na tym, że najczęściej dostrzegała to w chwili,
w której już nie miała szansy na naprawienie czegokolwiek.
– Przepraszam – zreflektowała
się, z opóźnieniem ponownie decydując się odezwać. – Nie chciałam…
krzyczeć – podjęła, starannie dobierając słowa. – Jestem zmęczona, Dallas.
– Chcesz, żebym sobie poszedł? –
zapytał wprost.
Drgnęła, bez trudu wyczuwając,
że był zdenerwowany. Co prawda na swój sposób wciąż brzmiał na zmartwionego,
jednak to nie niepokój zwrócił uwagę dziewczyny w pierwszej kolejności.
Chodziło o coś innego, czego wciąż nie potrafiła sprecyzować, ale napawało
ją wręcz czystym przerażeniem. Wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy,
ale w którymś momencie obecność Dallasa zaczęła sprawiać, że czuła się
niemalże tak, jakby balansowała na krawędzi przepaści, w każdej chwili
mogąc stracić równowagę. Wystarczył jeden nierozważny ruch, by wydarzyło się
coś, czego konsekwencje mogła sobie co najwyżej wyobrazić – i czego
zdecydowanie nie chciała doświadczyć.
To
głupie… W końcu… Dallas mnie nie skrzywdzi, prawda? Dallas mnie nie…
Zawahała się, coraz bardziej
oszołomiona. Skoro tak, dlaczego w ogóle musiała się nad tym zastanawiać? W którym
momencie tak naprawdę zwątpiła, czy jest przy chłopaku bezpieczna? Wcześniej
podobne pytania zdecydowanie nie przyszłyby jej do głowy, nie wspominając o tym,
że nie zawahałaby się nawet przez ułamek sekundy przed udzieleniem odpowiedzi.
Wiedziałaby, prawda? Znała Dallasa, a skoro tak…
Z tym, że coś się zmieniło, być
może już w chwili, w której umarł. Do tej pory nie zwracała na to
uwagi, skupiona przede wszystkim na tym, że wciąż do niej przychodził, ale taka
była prawda. Zaczęła rozumieć dopiero później, tak jak i w kwestii
tego, czy w ogóle powinien przy niej trwać, skoro był martwy. Czuła, że
powinna zrobić coś, żeby odszedł raz na zawsze, cokolwiek miałoby to oznaczać.
Pragnęła dla niego wszystkiego, co najlepsze, a to zdecydowanie nie
wiązało się ze wspólnym trwaniem w zawieszeniu i udawaniem, że nie
istniał żaden powód po temu, żeby się niepokoić. Wciąż się w tym gubiła,
nie mając pojęcia, co w związku z tym tak naprawdę powinna zrobić,
ale to w gruncie rzeczy nie miało w tamtej chwili znaczenia.
Nie, skoro się bała.
Chociaż to wydawało się
niedorzeczne, w tamtej chwili naprawdę bała się Dallasa.
– Chciałabym… odpocząć –
stwierdziła cicho, zmuszając się do tego, by jednak się odezwać. Z jakiegoś
powodu trwanie w ciszy zaczęło jawić się jako najgorsze z możliwych
rozwiązań. – Możemy porozmawiać kiedy indziej i…
– To znaczy kiedy? – Dallas z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Co z tobą jest, co Joce? Powiedziałem ci już, że
wyglądasz na przerażoną… I to na dodatek z mojego powodu – dodał,
przez krótką chwilę wpatrując się w nią w niemalże błagalny sposób,
być może licząc na to, że zaprotestuje. Cóż, nie zrobiła tego. – Nie jesteś
zmęczona, tylko chcesz mnie zbyć. I to akurat teraz, kiedy ja…
Zamilkł, co zaniepokoiło ją
bardziej nić cokolwiek innego. Przez kilka następnych sekund była świadoma
wyłącznie przenikliwej ciszy i własnego, nienaturalnie wręcz
przyśpieszonego oddechu. Już nawet nie próbowała nad sobą panować, mając
wrażenie, że to nie ona powinna się na tym koncentrować. Chociaż to wydawało
się co najmniej nienaturalne, w rzeczywsitości to nie ona pozostawała
najbardziej niepokojącą istotą w pokoju.
Postać Dallasa raz po raz
rozmazywała jej się przed oczami. Nerwowo zacisnęła palce na parapecie, chcąc
upewnić się, że nagle nie straci z równowagi, niezależnie od tego, co
mogłoby się wydarzyć. Wciąż czuła pulsujące ciepło, raz po raz rozchodzące się
po całym jej ciele, przez co nie mogła go ignorować. Jakby tego było mało, w oszołomieniu
uświadomiła sobie, że jakaś jej cząstka pragnęła rzucić się do ucieczki – tak
po prostu, zupełnie jakby istniał jakikolwiek po temu, by się na to
zdecydowała. To nie miało sensu, ale…
A potem uświadomiła sobie, że to
nie zawroty głowy są winne temu, co działo się z Dallasem. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, chcąc się upewnić, nic jednak nie było w stanie zmienić
tego, że sylwetka chłopaka wciąż się zamazywała. W tamtej chwili jak
najbardziej była skłonna uwierzyć w to, że miała do czynienia ze zjawą.
Przez większość czasu z łatwością mogła udawać, że jest inaczej, ale w tamtej
chwili wszystko było inne. Co więcej, wyraźnie widziała tę dziwną, ciemną
otoczkę – coś, co potrafiła określić wyłącznie mianem podążającego za Dallasem
cienia. Widziała go już wcześniej, jednak wciąż nie rozumiała, co tak naprawdę
oznaczał, a tym bardziej czy miała powody do niepokoju. W rzeczywistości
nie pojmowała niczego, kierując się przeczuciami i świadomością, że nie
wszystko było takie, jak powinno.
– Dallas, ty… – zaczęła, mając
ochotę poinformować go, że wyglądał dziwnie, jednak nie dał jej po temu okazji.
Prawie krzyknęła, kiedy
dosłownie zmaterializował się tuż przed nią. Poczuła chłód, gdy niematerialne
ciało przeniknęło przez jej własne, przy okazji przyprawiając dziewczynę o dreszcze.
Zaraz po tym wyprostowała się niczym struna, przyciskając dłonie do piersi,
kiedy uświadomiła sobie, że Dallas nieudolnie próbował chwycić ją za
nadgarstki.
– Myślisz, że to takie proste,
Joce? Może dla ciebie, ale ja… – Chłopak urwał, by złapać oddech, chociaż
zdecydowanie nie potrzebował powietrza do normalnego funkcjonowania. Już nie. –
Dlaczego nie chcesz mi pomóc?
– Ja… Co takiego?
Coś ścisnęło ją w gardle,
uniemożliwiając dodanie czegokolwiek więcej. Przez dłuższą chwilę po prostu
tępo się w niego wpatrywała, nie mając odwagi poruszyć się chociaż o milimetr.
Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, zdradzając o wiele więcej, niż
mogłaby sobie życzyć. Wiedziała, że nie powinna okazywać lęku, nie wspominając o tym,
że nie chciała zranić Dallasa, ale to okazało się o wiele silniejsze od
niej. Co więcej, to wydawało się ją przerastać, niezmiennie mieszając w głowie
i sprawiając, że nawet sensowne dobranie słów okazało się prawdziwym
wyzwaniem.
Dallas milczał, co również ją
zaniepokoiło. Wciąż trzymał się zdecydowanie zbyt blisko, by mogła poczuć się
swobodnie, dosłownie na nią napierając, chociaż fizycznie to zdecydowanie nie
było możliwe. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, skupiona przede
wszystkim na oddychaniu, jednak i to okazało się trudne. Miała wrażenie,
że brakuje jej tlenu, zupełnie jakby ten jakimś cudem zniknął, jedynie
podsycając to, jak dziwnie się czuła. Wrażenie było takie, jakby w każdej
chwili mogła upaść, ciągnięta w dół przez siłę, której nawet nie potrafiła
sprecyzować. To było tak, jakby ktoś dosłownie wysysał z niej energię,
zabierając wszystko to, czego potrzebowała i czyniąc całkowicie bezbronną.
Wzdrygnęła się, kiedy światło w pokoju
samoistnie rozbłysło, by po chwili równie gwałtownie przygasnąć. Nerwowo
rozejrzała się dookoła, spoglądając kolejno na stojącą na stoliku nocnym
lampkę, a ostatecznie przenosząc wzrok na wiszący w pokoju żyrandol.
Niemalże była w stanie usłyszeć przeskakujące iskry, przez krótką chwilę
wręcz gotowa przysiąc, że powietrze samoistnie się elektryzuje. Czuła to całą
sobą – ciągłe napięcie, na swój sposób znajome, chociaż o wiele bardziej
niepokojące niż do tej pory. Wiedziała, co potrafił Dallas – i to nawet
teraz, pomimo tego, że był duchem – jednak do tej pory nigdy nie zastanawiała
się nad tym, czy mógłby użyć swoich zdolności przeciwko niej. Wiedziała, że nie
zrobiłby tego świadomie, kiedy jednak pomyślała o tym, jak bardzo
podenerwowany jej słowami się wydawał…
– Dallas, proszę… – zaczęła
spiętym tonem. Głos nieznacznie jej zadrżał, więc pośpiesznie zamilkła, chcąc
mieć szansę choćby po części nad sobą zapanować. – Po prostu…
– Co takiego? Mam sobie
odpuścić? – przerwał jej natychmiast. – Ty już to zrobiłaś, nie?
– Ja wcale…
Omal nie wyszła z siebie,
słysząc dźwięk pękającego szkła. Potrzebowała dłuższej chwili, by uświadomić
sobie, że żarówki w pokoju po prostu eksplodowały – co prawda z daleka
od niej, ale to i tak wystarczyło, by poczuła się jeszcze bardziej
osaczona.
– Przestań już, dobrze?! –
Spodziewała się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego, że Dallas jednak
zdecyduje się podnieść głos. – Powiedz w końcu to, co oboje wiemy. Nie
chcesz, żebym wrócił, tak? Bawiliśmy się przez cały ten czas, a ty… Tylko
tyle, prawda?
– Nie rozumiem… – zaczęła raz
jeszcze, ale również tym razem nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Przestań kłamać mi w żywe
oczy!
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi
ze zdenerwowania, w pierwszym odruchu zamierając, by w następnej
sekundzie zacząć tłuc się tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie połamało
jej przy tym żeber. Chciała się cofnąć, ale nie miała gdzie, wątpiła zresztą,
żeby to jakkolwiek powstrzymało Dallasa. Jego sylwetka wciąż rozmazywała się
dziewczynie przed oczami, przez co o wiele wyraźniejszy stał się
otaczający ducha cień. Joce miała wręcz wrażenie, że ciemność wręcz się
rozrasta, stopniowo rosnąć w siłę i coraz bardziej przywierając do
rozeźlonej duszy. To również sprawiło, że odczuwany przez dziewczynę chłód
okazał się jeszcze trudniejszy do ignorowania, coraz bardziej dając jej się we
znaki i w aż nazbyt oczywisty sposób informując, że działo się coś
bardzo niedobrego. Fakt, że nigdy dotąd nie widziała Dallasa aż do tego stopnia
rozeźlonego, również nie poprawiał jej nastroju, wręcz podsycając już i tak
odczuwany od dłuższego czasu strach.
– D-dallas… – wyrzuciła z siebie
na wydechu. Nie pierwszy raz w nerwach zaczynała się jąkać, w efekcie
ledwo będąc w stanie złapać oddech, a co dopiero złożyć sensowne
zdanie. Czuła, że się trzęsie i to do tego stopnia, że nawet utrzymanie
się w pionie okazało się prawdziwym wyzwaniem. Z drugiej strony, to
równie dobrze mogło mieć związek z Dallasem i energią, którą duchy w jakiś
sposób mogły jej odebrać. – Ja wcale nie… Odsuń się ode mnie! – zarządziła,
prostując się niczym struna i usiłując sprawiać wrażenie choć po części
świadomej tego, co i dlaczego chciała osiągnąć.
Nawet nie drgnął, w zamian
po prostu lustrując ją wzrokiem. Wciąż był niepokojąco blisko, podczas gdy jego
sylwetka zamazywała się, pulsując w dziwny, co najmniej niepokojący
sposób. Cienie…Wszędzie cienie, przeszło
jej przez myśl, ale nie odezwała się nawet słowem, bojąc się, że jedynie
pogorszy sytuację. Gdyby ostrzeżenie go w ogóle wchodziło w grę, już
dawno spróbowałaby zrobić cokolwiek, ale podświadomie czuła, że to nie
zadziała. W tamtej chwili Dallas zdecydowanie nie wyglądał na chętnego, by
słuchać kogokolwiek, a już zwłaszcza jej.
– Odsunąć…? – powtórzył i zabrzmiało
to tak, jakby faktycznie zraniła go zarówno prośbą, jak i tym, że nie
próbowała się wycofać. Zdecydowanie nie zamierzała tego zrobić, wręcz utwierdzając
się w przekonaniu, że powinien trzymać się na dystans. – Jocelyne, ty
chyba nie myślisz, że…
– Boję się ciebie – oznajmiła
wprost. – Dallas, do cholery, przerażasz mnie!
Poczuła się dziwnie z chwilą,
w której wyrzuciła z siebie te słowa. W tamtej chwili już nawet
nie próbowała ukrywać prawdy, trzęsąc się tak bardzo, że sama zwątpiła w to,
jakim cudem wciąż dawała radę utrzymać się w pionie. Oddychała szybko i płytko,
co jedynie utrudniało zdziałanie czegokolwiek, zwłaszcza że miała wrażenie, że
balansowała gdzieś na granicy histerii. To i tak wydawało się lepsze od
tego, co w każdej chwili mogło stać się z Dallasem, szczególnie gdyby
ostatecznie stracił nad sobą kontrolę, ale…
Gdzieś za plecami usłyszała
dziwny, jakby znajomy dźwięk, który dopiero po chwili rozpoznała jako
grzechotanie szyby. Wcześniej nie zwróciła uwagi na moc, która stopniowo
kumulowała się w jej wnętrzu, wypełniając ciało i aż prosząc o sposób,
by wydostać się na zewnątrz. Nie pierwszy raz w emocjach zaczynała być bliska
zrobienia czegoś wyjątkowo głupiego, jak chociażby zaatakowanie kogoś, kogo nie
chciała skrzywdzić. Co prawda w przypadku ducha sprawy miały się trochę
inaczej, tym bardziej że fizyczne zranienie kogoś, kto i tak był martwy,
zdecydowanie nie wchodziło w grę, ale mimo wszystko poczuła się źle. Nie
chciała tego, co mogło się wydarzyć – i to nie tylko w sytuacji, w której
to Dallas posunąłby się za daleko. Wiedziała, że sama potrafiła zdziałać
naprawdę wiele, a gdyby pozwoliła sobie na chwilę nieuwagi, bardzo szybko
przyszłoby jej żałować.
Jęknęła, po czym uniosła dłonie,
by móc energicznie potrzeć skronie. Przez krótką chwilę miała ochotę zasłonić twarz,
a potem zacząć błagać Dallasa, żeby jednak odszedł, ale nie zdecydowała
się na to. W zamian mogła co najwyżej stać, w duchu modląc się o to,
żeby znaleźć jakiekolwiek wyjście. Wciąż czuła moc, a drżąca szyba jedynie
utwierdziła ją w przekonaniu, że nadal była bardzo bliska tego, żeby posunąć
się o krok dalej. Czuła cisnące jej się do oczu łzy, ale uparcie nie
pozwalała im płynąć, raz po raz powtarzając sobie, że nie powinna okazywać
słabości. Już i tak pozwoliła Dallasowi na zbyt wiele, co zresztą nie
przyniosło ze sobą niczego dobrego. Wystarczyło, żeby popełniła chociaż jeden
błąd, a wtedy…
Och, nie chciała się nad tym
zastanawiać – z tym, że jej niechciany towarzysz najwyraźniej za punkt
honoru wziął sobie to, by jednak doprowadzić ją do szaleństwa.
– Dlaczego musisz wszystko tak
utrudniać? – usłyszała wyraźnie oszołomiony głos chłopaka. – Myślałem, że…
Nie widziała, żeby się poruszył,
ale wciąż czuła, że był bardzo blisko… Za
blisko. Nie chciała tego, coraz bardziej spanikowana i świadoma przede
wszystkim tego, że powinna uciekać. Wciąż z uporem odchylała się do tyłu,
chcąc znaleźć się jak najdalej, chociaż przez wzgląd na jej położenie to
zdecydowanie nie miało racji bytu. Za plecami wciąż czuła nieprzyjemnie
wpijający się w jej ciało parapet, przez co z łatwością mogła sobie
wyobrazić, że Dallas napiera na nią z całą siłą, co najmniej tak, jakby
był materialny. Wiedziała, że nie miał szans na uwięzienie jej w taki
sposób, ale w tamtej chwili nawet nie próbowała zachowywać się logicznie.
Musiała uciekać, a skoro tak…
Po prostu musiała uciekać.
– Powiedziałam już, że masz się
ode mnie odsunąć!
Własny krzyk ją ogłuszył,
zresztą tak jak i huk tłuczonego szkła. Prawie nie była świadoma tego, że
szyba za jej plecami dosłownie eksplodowała, wyrzucając na zewnątrz budynku
cały grad szklanych odłamków. Temperatura po raz kolejny spadła, tym razem
jednak miało to związek przede wszystkim z lodowatym powietrzem, które jak
na zawołanie wdarło się do pokoju. Joce jęknęła, coraz bardzie oszołomiona, nie
zwracając najmniejszej uwagi na to, co działo się wokół niej.
Dallas wciąż tkwił tuż przed
nią, wyraźnie zaskoczony, to jednak nie miało dla niej najmniejszego znaczenia.
Po prostu mnie zostaw…, jęknęła w duchu,
odchylając się jeszcze bardziej w tył, chociaż to wydawało się nie mieć
sensu. Tak przynajmniej myślała do momentu, w którym przypomniała sobie,
że za nią już nie było okna, które mogłoby powstrzymać ją przed wydostaniem się
na zewnątrz. W rzeczywistości powstrzymywał ją tylko nisko położony
parapet, który…
– Joce!
Tym razem wyraźnie
zarejestrowała ruch, kiedy Dallas w pośpiechu przesunął się w jej
stronę, próbując ją pochwycić, jednak z niematerialnym ciałem nie miał na
to żadnych szans.
Zanim zdążyła choćby zastanowić
się nad tym, co to oznacza, po prostu wypadła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz