12 sierpnia 2017

Dwieście trzydzieści cztery

Jocelyne
Miała wrażenie, że pytanie, które zadała, jest pozbawione sensu. Z powątpiewaniem spojrzała na Marco, przez krótką chwilę mając ochotę go przeprosić i pośpiesznie się wycofać, ale coś w spojrzeniu wampira skutecznie ją przed tym powstrzymało.
– Dallasa… – powtórzył, po czym zamilkł, wydając się nad czymś intensywnie zastanawiać. – To coś, co cię zaatakowało, ma imię?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez krótką chwilę czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Wciąż miała problem ze skupieniem, nie wspominając o jakiejkolwiek próbie zebrania myśli, to jednak wydawało się najmniej istotną kwestią. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego, co niejako potwierdził Marco, a co zaczęła podejrzewać z chwilą, w której doszła do wniosku, że duch mógłby wysysać z niej energię. Wcześniej nie brała tego pod uwagę, ale jeśli się nie myliła…
Słodka bogini, Dallas, pomyślała w oszołomieniu. Wnioski, które w naturalny sposób przychodziły jej do głowy, zdecydowanie zaczynały wzbudzać w niej czyste przerażenie.
Ból w ramieniu skutecznie sprowadził ją na ziemię, choć na moment pozwalając przestać myśleć o tym, co dręczyło ją najbardziej. Zamrugała nieco nieprzytomnie, na powrót przenosząc wzrok na Marco, zwłaszcza gdy ten spróbował wziąć ją na ręce.
– Nie musisz… – zaczęła, ale coś w spojrzeniu wampira skutecznie powstrzymało ją przed dodaniem czegokolwiek więcej.
– Wezmę cię do domu – oznajmił z przekonaniem, którego powoli zaczynała mu zazdrościć. Wydawał się spokojny i w pełni opanowany, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Sama była jednym wielkim kłębkiem nerwów, niezdolna choćby spróbować się uspokoić. – Boli cię coś jeszcze? Joce…
– Co się stało?!
Aż wzdrygnęła się, słysząc inny, w pełni znajomy głos. Dopiero po chwili zauważyła bladą jak papier Claire, w towarzystwie podążającego za nią niemalże jak cień Lucasa. Mimo wszystko nie była zaskoczona tym, że zamieszanie przyciągnęło więcej osób, zwłaszcza biorąc pod uwagę sytuację. Podejrzewała, że zwłaszcza widok wybitego okna nie był tym, czego wszyscy się spodziewali, nie wspominając o Marco w roli wybawcy. Wiedziała, że wampir nie bez powodu przez większość czasu trzymał się na dystans, nie chcąc prowokować Gabriela, nie zmieniało to jednak faktu, że w tamtej chwili czuła się przy nieśmiertelnym bezpieczna.
Usłyszała cichy, nieco zdławiony okrzyk i to pozwoliło jej skupić wzrok na Beatrycze. Dostrzegła kobietę w oknie jednego z pokoi gościnnych, przynajmniej na pierwszy rzut oka sprawiającą wrażenie równie przerażonej, co i Claire. To wystarczyło, by Joce spróbowała się uśmiechnąć, chcąc choć odrobinę uspokoić wszystkich wokół, podświadomie jednak czuła, że to zdecydowanie zbyt mało, by mogło przynieść skutek.
– Ach… Nic szczególnego – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem Marco. – Wracamy do domu, tak? I żadnych pytań – dodał z naciskiem.
Coś w tych słowach mogłoby przynieść jej ulgę, gdyby ni świadomość, że sprawy zdecydowanie nie miały ułożyć się w aż tak prosty sposób. Była wdzięczna, że Marco nie próbował naciskać, nie zmieniało to jednak faktu, że wampir zdecydowanie nie miał odpuścić sobie pytań. Nie musiała się nad tym zastanawiać, by zorientować się, że w grę wchodziła jedna z tych sytuacji, kiedy milczenie zdecydowanie nie miało racji bytu.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wciąż podenerwowana. Niby co powinna o tym myśleć? W głowie miała pustkę, w tamtej chwili marząc przede wszystkim o możliwości zamknięcia oczu i ucieczki w sen. To wydawało się o wiele prostsze niż konieczność zastanawiania się nad tym, czy Dallas…
Och, gdyby to jeszcze było takie proste! Powiedzieć, że się martwiła, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia, nie wspominając o tym, że przecież chodziło o Dallasa – a więc o osobę, na której niezależnie od wszystkiego jej zależało. Nie miała pojęcia, czego właśnie doświadczyła i co takiego działo się z chłopakiem, ale nie podobało jej się to. Czuła, że powinna coś zrobić, ale nie miała pojęcia jak i dlaczego powinna się do tego zabrać. Wiedziała jedynie, że najpewniej musiała porozmawiać z Rosą, jednak i to wydawało się trudne, skoro od dłuższego czasu nie miała z dziewczyną kontaktu. Po tym, jak Rufus próbował na nią naciskać, najwyraźniej postanowiła trzymać się na dystans, co samo w sobie również wydało się Jocelyne martwiące.
Słodka bogini, wszystko było nie tak. Dosłownie wszystko, a jakby tego było mało…
– Joce!
Zesztywniała, zresztą nie jako jedyna, bo również Marco zamarł w odpowiedzi na znajomy głos. Jocelyne w pośpiechu poderwała głowę, dopiero po chwili będąc w stanie skupić się na zmierzających od strony lasu Gabrielu i Isabeau. To tata jako pierwszy przyśpieszył, dosłownie w ułamek sekundy później materializując się u ich boku i w pośpiechu wyciągając ku niej ręce.
– Niczego nie zrobiłem – oznajmił spiętym tonem Marco, bez słowa protestu luzując uścisk. Chłodne ramiona zniknęły, ustępując miejsca nagrzanym i jak najbardziej znajomym. Rozluźniła się, na swój sposób uspokojona, chociaż objęcia Gabriela okazały się o wiele mniej kojące,, zwłaszcza w przypadku wciąż pulsującego bólem ramienia. Chłód skóry Marco pomagał, choć wcześniej nie była tego aż tak bardzo świadoma. – Joce jest… – zaczął raz jeszcze wampir, jednak tym razem nie było mu dane dokończyć.
– Przecież o nic cię nie oskarżam – zauważył przytomnie Gabriel.
To wystarczyło, żeby na powrót zapanowała cisza – dość wymowna i pełna napięcia, ale znośna. Zdążyła już doświadczyć czegoś podobnego po tym, jak Lawrence znalazł ją rozpaloną w lesie, co zdecydowanie nie przypadło jej bliskim do gustu. Wiedziała, że tata nie był zachwycony perspektywą zawdzięczania czegokolwiek Marco, jednak sądząc po tym, że oboje trwali w ciszy, najwyraźniej próbowali skupić się na swego rodzaju impasie.
– W porządku – stwierdził w końcu wampir. – O ile się orientuję, poobijała się, ale nic poważnego się nie stało. To znaczy… Poza ręką, tak, Jocelyne?
Poczuła się dziwnie, kiedy cała uwaga jak na zawołanie skupiła się na niej. Nie odpowiedziała od razu, reagując dopiero w chwili, w której tata bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie, wolną ręką odgarniając jej włosy z twarzy.
– Coś cię boli, księżniczko? Co się stało? – zapytał we względnie spokojny sposób, wyczuła jednak, że w rzeczywistości aż trząsł się od nadmiaru emocji. – Joce, słodka bogini… Mogę?
Zawahała się, skutecznie wytrącona z równowagi tym jednym, jedynym pytaniem. Wiedziała, co chciał zrobić i choć zdawała sobie sprawę z tego, że nie zamierzał jej skrzywdzić, mimo wszystko zaczęła się zawahała. Wciąż trzęsła się od nadmiaru emocji, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, czy miało na to wpływ cokolwiek więcej. Co prawda w grę wchodziło również to, że było jej zimno, temperatura jednak nie miała aż tak wielkiego znaczenia, przynajmniej w tamtej chwili.
Nie odezwała się nawet słowem, nie ufając sobie i własnemu głosowi, to jednak musiało wystarczyć Gabrielowi, by uznać jej zachowanie jako przyzwolenie. Przez krótką chwilę jeszcze lustrował jej twarz wzrokiem, być może szukając jakich oznak tego, że sama próba przeniknięcia umysłu mogłaby skończyć się wybuchem, ostatecznie jednak musiał dojść do wniosku, że nie ma powodów do obaw. Zamknęła oczy, dochodząc do wniosku, że w gruncie rzeczy jest jej wszystko jedno i próbując przynajmniej częściowo się uspokoić. Już i tak czuła się zmęczona, z kolei ukrywanie czegokolwiek mijało się z celem, o czym zdążyła się przekonać jakiś czas temu.
Tata był ostrożny, co w najmniejszym nawet stopniu nie wydało się Jocelyne dziwne. Wyraźnie czuła jego obecność, tym bardziej że nie istniał żaden powód, dla których miałby maskować swoje działania. Coś w świadomości, że mógłby wniknąć do jej umysłu, przyniosło dziewczynie ukojenie, chociaż nie przypuszczała, że to w ogóle będzie możliwe. Nie zmieniało to jednak faktu, że w znajomych objęciach czuła się bezpieczna, zwłaszcza po tym jak Dallas…
Och, wolała o tym nie myśleć.
Z tym, że niezależnie od tego, co i dlaczego robiła, nic nie było w stanie sprawić, żeby odcięła się od tego, co się wydarzyło. Zwłaszcza kiedy wyczuła, że Gabriel sztywnieje, wyraźnie wytrącony z równowagi tym, co wychwycił w jej wspomnieniach, zorientowała się, że to nie będzie takie łatwe. Co prawda wciąż milczała, w duchu wręcz modląc się o to, by przynajmniej tymczasowo darować sobie poruszanie niechcianego tematu, wiedziała jednak, że prędzej czy późnej sama również będzie musiała się z tym zmierzyć. Zwłaszcza po tym, co się wydarzyło, nie widziała innego wyjścia, tym bardziej że pewne kwestie wciąż do niej nie docierały. Musiała porozmawiać z Rosą, ale to również przynajmniej tymczasowo nie wchodziło w grę.
– Joce… – usłyszała tuż przy uchu. Ramiona ojca bardziej stanowczo owinęły się wokół niej – wciąż na tyle mocno, by czuła się bezpiecznie i zarazem wystarczająco ostrożnie, żeby nie sprawić jej bólu. – Czy on… nadal tu jest?
Zacisnęła usta, coraz bardziej podenerwowana. Oddychała szybko i płytko, nawet nie próbując udawać, że czuła się jakkolwiek pewniej. Ostatecznie ograniczyła się do nieznacznego potrząśnięcia głową, wciąż nie ufając sobie na tyle, by choćby próbować się odezwać.
Gabriel westchnął, bynajmniej nie uspokojony. Nie musiała pytać, by zorientować się, że był zły – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– W porządku – powiedział w końcu. Była świadoma, że zachowanie spokoju kosztowało go mnóstwo energii. – Wezmę cię do domu i zadzwonię po Damiena. Do tego czasu…
– I co wtedy? – Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że Marco zdecyduje się wtrącić. W gruncie rzeczy zdążyła prawie zapomnieć o jego obecności, bliska tego, żeby ułożyć się w ramionach Gabriela na tyle wygodnie, by jednak zasnąć. – Nie mam szczególnie wielkiego doświadczenia, ale jestem w stanie rozpoznać złamanie. Przynajmniej wydaje mi się, że…
– Och, wydaje ci się? – rzucił jakby od niechcenia Gabriel.
Marco zamilkł na dłuższą chwilę, ostatecznie jednak nie zdecydował się na to, żeby się wycofać.
– Tak czy inaczej, mogła coś złamać – powtórzył z naciskiem, starannie dobierając słowa.
– Damien sobie poradzi – stwierdził z przekonaniem tata.
Wciąż czuła jego mentalną obecność, choć tym razem sprowadzało się to przede wszystkim do kojącej, wypełniającej całej jej ciało energii. Wiedziała, że próbował ją uspokoić, jednocześnie skupiając się na tym, co do tej pory robił Marco, a więc ograniczaniu bólu, który odczuwała. W efekcie nie czuła się źle, chociaż i tak nie miała w sobie dość odwagi, by nawet nieznacznie poruszyć ramieniem.
– Na pewno? – drążył z uporem Marco. – Nie umniejszam zdolności Damiena, ale skąd pewność, że nie doszło do przesunięcia? Moc nie wystarczy, jeśli będzie trzeba nastawić rękę.
– W wolnej chwili skończyłeś medycynę? – obruszył się Gabriel, nie kryjąc irytacji.
Joce spojrzała na niego z powątpiewaniem, przez krótką chwilę wahając się nad tym, czy nie powinna się wtrącić. Dokładnie tego mogła się spodziewać po każdej rozmowie tej dwójki, ale i tak poczuła się jeszcze bardziej osaczona niż do tej pory. Prawda była taka, że w większości przypadków nie potrafiła sobie wyobrazić, że Marco mógłby zrobić cokolwiek złego. Jasne, wiedziała dość, by odczuwać czyste przerażenie na samo wspomnienie tego, co wydarzyło się w przeszłości, ale poszczególne historie brzmiały jak odległe, pozbawione większego znaczenia opowieści – coś, co w rzeczywistości nie miało racji bytu. Nie, skoro za każdym razem, kiedy miała do czynienia z tym wampirem, wydawał się miły i niemalże troskliwy.
Jasne, to nie było takie proste. Problem polegał na tym, że nie potrafiła ot tak ocenić Marco, skoro dla niej był dobry. Być może z perspektywy Gabriela to nie miało znaczenia, ale…
– Nie. – Głos wampira był cichy i niemniej opanowany, co i jego syna. W tamtej chwili wręcz poraziło ją to, jak bardzo ta dwójka była do siebie podobna. – Ale przez jakiś czas miałem pod swoją opieką dwójkę dzieci, którym zdarzały się… różne wypadki. Wiesz jak to bywa – dodał jakby od niechcenia, Joce jednak wyraźnie wyczuła, że Gabriel jeszcze bardziej się spiął.
– Oczywiście masz w tym momencie na myśli bliźniaki Beau… W końcu blisko wiek spędziliście w swoim towarzystwie, czyż nie?
Przez twarz Marco przemknął cień, ostatecznie jednak wampir powstrzymał się od komentarza. W zamian jakby od niechcenia wzruszył ramionami, wyraźnie próbując rozluźnić atmosferę.
– Najpewniej – rzucił jakby od niechcenia.
Gabriel w zamyśleniu pokiwał głową. Joce machinalnie przywarła do niego mocniej, aż nazbyt świadoma tego, jak bardzo był podenerwowany. W takich chwilach ją niepokoił, ale nie odważyła się poprosić go o to, żeby przestał. Wolała milczeć, tym bardziej że tata już i tak wydawał się zbytnio zmartwiony, by ot tak mogła o tym zapomnieć.
– Świetnie. – Ciepłe ramiona bardziej stanowczo owinęły się wokół niej. – W takim razie wezmę Joce do Carlisle’a i będzie po problemie. Jakieś jeszcze złote rady dla mnie, czy już skończyłeś udawać doświadczonego rodzica?
Marco nie odpowiedział, zresztą Gabriel wydawał się nie zwracać uwagi na to, czy wampir choćby słowem skomentuje zadane mu pytanie. Jocelyne wciąż milczała, niemalże z ulgą przyjmując moment, w którym trzymający ją nieśmiertelny w końcu ruszył się z miejsca, w zaledwie ułamek sekundy później materializując się w pobliżu garażu. W tamtej chwili już nawet nie próbowała zastanawiać się nad tym, co i dlaczego miało miejsce, w duchu modląc się o to, by również Gabriel powstrzymał się od zadawania jakichkolwiek niechcianych pytań.
– Tato… Jesteś zły? – zapytała pod wpływem impulsu, tym samym skutecznie nakłaniając go do tego, by przeniósł na nią wzrok.
– Nie na ciebie, księżniczko – zapewnił, ale to zdecydowanie nie było odpowiedzią, którą chciała otrzymać.
– Marco niczym nie zawinił – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Mam na myśli…
Coś w spojrzeniu, które jej rzucił, w zupełności wystarczyło, by zamilkła.
– Widziałem dość – stwierdził z pozornym spokojem Gabriel. Przez jego twarz przemknął cień, wszystko jednak działo się tak szybko, że prawie tego nie zarejestrowała. – Zresztą to teraz nieważne. Spróbuj odpocząć, co? – Zamilkł na dłuższą chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Dalej cię boli?
Potrząsnęła głową, praktycznie nie zwracając uwagi na pulsowanie w ramieniu. Wiedziała, że to zasługa ojca i choć niepokoiło ją to, że mógłby brać odczuwany przez nią ból na siebie, zdecydowała się tego nie komentować. Już i tak miała wrażenie, że atmosfera jest zdecydowanie zbyt napięta, co wystarczyło, by zechciała coś z tym faktem zrobić. Próbowała się uspokoić, co zwłaszcza po zniknięciu Dallasa wychodziło jej w dość prosty sposób, chociaż to nadal w najmniejszym nawet stopniu nie rozwiązywało problemu.
Westchnęła cicho, kiedy Gabriel jak gdyby nigdy nic nachylił się, by móc ucałować ją w czoło. Czuła się przy nim bezpieczna, choć zarazem martwiło ją to, jak bardzo był zdenerwowany.
– Cokolwiek się stanie, ten chłopak więcej cię nie skrzywdzi – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze gorzej niż do tej pory.
Nie miała pojęcia, co powinna sądzić o tej obietnicy, ale nawet bez pytania wiedziała, że tata zamierzał zrobić wszystko, byleby móc ją wypełnić.
Dallas
– Dallas… Dallas, hej!
Zesztywniał, słysząc tuż za sobą znajomy głos. Wciąż czuł się roztrzęsiony po tym, co wydarzyło się chwilę wcześniej, w najmniejszym nawet stopniu nie potrafiąc wytłumaczyć czy to, czego doświadczył, w ogóle mogło być prawdziwe. Nie był w stanie się skoncentrować, jego myśli zaś raz po raz uciekały ku Joce, momentu jej upadku i tego, co wydarzyło się później.
O Boże, dotykał jej. Nie mógłby wymyślić czegoś takiego, zwłaszcza w sytuacji, gdy tak bardzo się o nią martwił. To wciąż do niego nie docierało, tym bardziej że samo stwierdzenie w najmniejszym nawet stopniu nie powinno mieć sensu, a jednak…
Och, nie wymyślił sobie tego!
– Dallas!
Wzdrygnął się, po czym błyskawicznie odwrócił, przez krótką chwilę mając ochotę powiedzieć coś wyjątkowo złośliwego. Zrezygnował, kiedy dostrzegł niepokój w oczach Rosy, a ta dodatkowo wzdrygnęła się i odsunęła, co najmniej jakby spodziewała się, że ktoś za moment ją zaatakuje. Chłopak ze świstem wypuścił zbędne mu do normalnego funkcjonowania powietrze, jednocześnie mocno zaciskając dłonie w pięści, żeby łatwiej nad sobą zapanować.
– Słyszę cię – wycedził przez zaciśnięte zęby. Rosa miała skłonność do tego, by wręcz piszczeć, zwłaszcza gdy była podenerwowana. W większości wypadków takie zachowanie nie robiło na nim wrażenia, ale w tamtej chwili drażniła go o wiele bardziej niż którekolwiek z nich mogłoby przypuszczać. – Coś ważnego? Jestem za…
– Gdzieś ty był? – przerwała, bezceremonialnie wchodząc mu w słowo. – I co się stało? Wyglądasz okropnie – oznajmiła, uważnie lustrując wzrokiem jego twarz.
Łatwo zaczynała się martwić, niezależnie od tego, czy istniał po temu jakikolwiek sensowny sposób. Cóż, tym razem zdecydowanie istniało co najmniej kilka powodów, by wzbudził w niej wątpliwości, to jednak w najmniejszym stopniu nie poprawiało Dallasowi nastroju. Nie miał cierpliwości ani do rozmowy, ani tym bardziej do tłumaczenia się przed kimś, kto z sobie tylko znanego powodu próbował się nim opiekować. Kto jak kto, ale Rosa zdecydowanie nie była mu nic winna, zresztą ze wzajemnością, bowiem to, że się nim przejmowała, pozostawało wyłącznie jej decyzją.
Z uporem milczał, naiwnie wierząc w to, że w ten sposób nakłoni ją do tego, żeby dała mu spokój. Wpatrywała się w niego we wręcz przesadnie przenikliwy sposób, co samo w sobie wydało się Dallasowi irytujące. Jakby tego było mało, wciąż ledwo nad sobą panował, co w najmniejszym nawet stopniu nie ułatwiało mu zadania. Nie miał głowy do prowadzenia jakiejkolwiek rozmowy, zwłaszcza z kimś takim jak Rosa. Jak ją uwielbiał, tak w tamtej chwili jedynie podsycała irytację, którą odczuwał jeszcze w pokoju Joce, zanim uczucie to zaczęło wymykać się spod kontroli.
Och, nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej czuł się aż do tego stopnia zły. Pamiętał zaniepokojone spojrzenie Joce – wręcz czyste przerażenie – i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej namieszać mu w głowie. Przecież tak nie powinno być, nie wspominając o tym, że przeraził ją aż do tego stopnia, by… Cóż, sprawy się skomplikowały. To nie powinno mieć miejsca, zresztą jak i wiele innych kwestii, począwszy od tego, co mu powiedziała. W którymś momencie coś się między nimi popsuło, z kolei Jocelyne zdecydowanie nie ułatwiała mu prób naprawienia relacji, która przecież powinna być dla niej ważna. Nie rozumiał tego i w gruncie rzeczy nie chciał pojąć, już i tak wystarczająco wytrącony z równowagi tym, co się wydarzyło.
Nie chciała mu pomóc. Nie chciała, żeby wrócił, chociaż już raz to zrobiła, co znaczyło, że jednak była wystarczająco potężna. Zdążył się o tym przekonać, kiedy jej dotknął – i przez moment naprawdę był żywy, zanim…
– Dallas, na litość bogini, straszysz mnie! – Głos Rosy skutecznie sprowadził go na ziemię. Zamrugał nieco nieprzytomnie, po czym przeniósł wzrok na wpatrzoną w niego dziewczynę akurat w chwili, w której ta wyciągnęła przed siebie ręce, próbując chwycić go za ramiona. – Słuchasz mnie w ogóle? Pytałam, co się stało i…
– Możesz w końcu sobie darować? – przerwał jej, stanowczo chwytając ją za nadgarstki.
Zesztywniała, kiedy chwycił ją tylko i wyłącznie po to, by chwilę później bezceremonialnie odepchnąć Rosę od siebie. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, chyba pierwszy raz w jego towarzystwie powstrzymując się od powiedzenia czegokolwiek. Nie był pewien, co powinien o tym sądzić, ale nie chciał się nad tym zastanawiać, skupiony wyłącznie na perspektywie znalezienia się gdzieś, gdzie mógłby na spokojnie pomyśleć.
– Dallas… Dallas, proszę…
Nawet nie próbował się odzywać. Krótko spojrzał na Rosę, a potem po prostu rozpłynął się w powietrzu, zostawiając zaniepokojoną duszę samą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa