14 sierpnia 2017

Dwieście trzydzieści pięć

Beatrycze
Wycofała się w głąb pokoju, przyciskając obie dłonie do piersi. Czuła, że serce bije jej o wiele szybciej i mocniej niż powinno, zdradzając zdenerwowanie. Cóż, na pewno była zaniepokojona, chociaż to nawet po części nie oddawało tego, co się z nią działo. Miała wrażenie, że przerażenie stanowiło o wiele precyzyjniejsze określenie, zwłaszcza po tym, co zdążyła zaobserwować.
Wypuściła powietrze ze świstem, próbując się uspokoić. Uświadomiła sobie, że się trzęsie, co na krótką chwilę wytrąciło kobietę z równowagi. Z wolna uniosła dłonie, by energicznie potrzeć skronie, zaskoczona delikatnym pulsowaniem, które nagle poczuła. Ból głowy nie był niczym nowym, ale i tak wydał jej się czymś nienaturalnym, zupełnie jakby za tym stanem rzeczy stała jakaś konkretna przyczyna. Co więcej, była gotowa przysiąc, że coś jej umknęło, chociaż za żadne skarby nie potrafiła wytłumaczyć co i dlaczego.
Krzyk Joce i dźwięk tłuczonego szkła skutecznie przykuły ją zaalarmowały, przywołując do okna. Już kiedy zobaczyła dziewczynę na ziemi, chciała zrobić coś, żeby jej pomóc, przez krotką chwilę rozdarta pomiędzy natychmiastowym zawołaniem kogoś a osobistym wyjściem na zewnątrz. Ostatecznie nie zrobiła niczego, nie tyle przez pojawienie się Marco, ale postaci, która nagle zmaterializowała się nad pół-wampirzycą. Beatrycze nie miała pojęcia, co powinna o tym myśleć, ale na samo wspomnienie czuła się jeszcze dziwniej niż do tej pory, gotowa wręcz przysiąc, że wydarzyło się coś co najmniej niewłaściwego. Tak nie powinno być, a przynajmniej ona miała poczucie, że obecność tamtej istoty nie była właściwa. Och, czuła, że tak jest – i że to ten sam rodzaj anomalii, jak jej obecność. Różnica polegała na tym, że ona była żywa, podczas gdy tamten chłopak…
Z jakiegoś powodu wydawał się znajomy. Była gotowa przysiąc, że już gdzieś go widziała, najpewniej właśnie przy Joce, chociaż wspomnienie to okazało się odległe i bardzo niewyraźne. Kolejny raz miała poczucie, że spoglądała na świat jakby zza grubej, zamazanej szyby, która czyniła wszystko jeszcze bardziej zniekształconym niż do tej pory. Widziała kształty, ale nic ponadto, przez co nie miała szans jednoznacznie określić, co takiego działo się na jej oczach. Powoli zaczynała mieć tego dość, nic jednak nie była w stanie poradzić na to, co działo się wokół niej. Mogła co najwyżej próbować, chociaż w ostatnim czasie zdążyła przekonać się, że te działania i tak nie miały sensu – i to niezależnie od tego, jak bardzo by się starała.
Chciała sobie przypomnieć… Dlaczego nie była w stanie tego dokonać, nawet w sytuacji, w której całą sobą czuła, że powinna rozumieć o wiele więcej?!
Och, moja biedna Radość…
Zesztywniała, słysząc znajomy już szept. Głos jak zwykle wydawał się dochodzić znikąd, chociaż tym razem miała wrażenie, że ktoś stoi tuż za jej plecami, szepcąc wprost do ucha. Z miejsca poczuła chłód i zadrżała mimowolnie, nawet pomimo tego, że próbowała nad sobą zapanować, nie chcąc okazywać słabości.
Znała ten głos. Co więcej, nie słyszała go po raz pierwszy, chociaż o tym próbowała nie myśleć. Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, tym razem niemalże spazmatyczny i jednoznacznie dający do zrozumienia, że była przerażona. Czy z tego wszystkiego zaczynała tracić zmysły? Z jakiegoś powodu taka perspektywa wydała się Beatrycze kusząca, o wiele bardziej niż przyjęcie do wiadomości, że głos należał do konkretnej osoby… Albo raczej istoty. Pamiętała rozmowę z Mirą, zwłaszcza że demonica dość jasno dała jej do zrozumienia, kto i czego od niej oczekiwał. Wszystko wskazywało na to, że Ciemność zachowywała się coraz odważniej, wyraźnie nie zamierzając odpuścić.
– Proszę… – szepnęła tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie.
Odpowiedziało jej przenikliwe milczenie, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wciąż oddychała szybko i nierówno, dziwnie roztrzęsiona i pusta. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, by po chwili rozluźnić uścisk i wpleść palce w jasne włosy. Znów potarła skronie, już nie tyle próbując uporać się z bólem głowy, ale przede wszystkim próbując zająć czymś ręce. Wiedziała, że wszystko jest nie tak, a jakby tego było mało, wciąż nie miała pewności dokąd to wszystko zmierzało.
Miriam twierdziła, że Ciemność wymagała tylko jednego. W zasadzie to wyglądało tak, jakby ta istota chciała, by sobie przypomniała, ale… Och, przynajmniej teoretycznie to nie miało sensu. Skoro te wspomnienia były takie ważne, dlaczego podobno potężny byt po prostu nie mógł jej ich oddać.
Nie twoje wspomnienia. Jej, zaoponował łagodnie głos.
Znów zaczęła dygotać, coraz bliższa tego, by zacząć krzyczeć z frustracji. „Czyje?!” – miała ochotę zapytać, ale powstrzymała się, aż nazbyt świadoma, że to pytanie zabrzmiałoby co najmniej śmiesznie. Och, nie musiała pytać, skoro dobrze wiedziała, że rozwiązanie jest tylko jedno. Chodziło o Ophelię, kimkolwiek była i z jakiegokolwiek powodu pozostawała aż taka ważna.
Zaczęła nerwowo krążyć, mając problem z tym, żeby ustać w miejscu. Jej wzrok jak na zawołanie powędrował w stronę łóżka, gdzie pod pościelą zostawiła zabrany z pokoju Jocelyne notes. Wciąż nie miała odwagi go dotknąć, zwłaszcza kiedy w domu znajdowało się tyle osób, ale teraz… Czy widziała kogoś poza Claire, Lucasem i Marco? Nie miała pewności, ale chciała wierzyć, że pod nieobecność pozostałych jednak mogła pozwolić sobie na więcej. Przecież chciała dobrze, w pamięci wciąż mając to, co powiedziała jej demonica na temat tego, czego oczekiwała Ciemność. „To nie jest tego warte? Znajdź odpowiedzi i żyj swoim życiem”. Oczywiście, że to było tego warte. Chciała wierzyć, że tak jest, skupiona tylko i wyłącznie na tym, żeby w końcu się uwolnić. Nie pojmowała tego, ale podświadomie od samego początku czuła, że istnieje ktoś, kto jej zagrażał – istota do którego przynależała, chociaż jakimś cudem zdołała o tym zapomnieć. Gdyby tylko znalazła sposób na to, żeby to przerwać…
Więc śmiało, ponaglił głos. Uznaj to za wiążącą obietnicę, moja droga.
Wzięła kilka niepewnych, drżących wdechów, wciąż oszołomiona. Czy była naiwna, chcąc uwierzyć, że to faktycznie mogłoby okazać się aż takie proste? Nie miała pewności, ale to przynajmniej tymczasowo nie miało dla Beatrycze znaczenia. Przecież sama również potrzebowała odpowiedzi, od samego początku dążąc do odpowiedzi. Wiedziała przecież, że wszystko sprowadzało się do niej i tego, że zapomniała – tak po prostu odcięła się od przeszłości i tego, co się z nią wiązało. Kiedy wróciła, coś się zmieniło, a teraz ona musiała znaleźć sposób na to, żeby wszystko naprawiać.
Przystanęła, coraz pełniejsza wątpliwości. Wiedziała, co powinna zrobić, ale…
Ophelio.
Lawrence jak nic zdenerwowałby się, gdyby powiedziała mu, co takiego chodziło jej po głowie. Mogła sobie wyobrazić jego reakcję, zwłaszcza po tym, co powiedziała mu na temat Ciemności ostatnim razem. Przez krótką chwilę nawet miała ochotę do niego zadzwonić i zażądać, by natychmiast się do niej pofatygował, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. Nie, to nie był dobry pomysł, tym bardziej że przy wampirze zdecydowanie nie miałaby szans na działanie. Chciał ją chronić, niezależnie od konsekwencji, a to zdecydowanie nie było rozwiązaniem, o czym zresztą zdążyli się już przekonać. Wszystko i tak sprowadzało się do niej, a skoro tak…
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym z wolna podeszła bliżej łóżka. Zanim choćby zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, usiadła na łóżku, by po chwili sięgnąć po skórzaną książeczkę. Ręce zaczęły jej drżeć, z kolei wątpliwości jak na zawołanie przybrały na sile, potęgując mętlik w głowie. Nie chciała tego robić, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć czy bardziej się bała, czy może podejrzewała, że jednak postradała zmysły. Na co tak naprawdę liczyła? Nie miała pewności, zresztą tak jak i gwaranci, że z chwilą dotknięcia niepozornego przedmiotu wydarzy się cokolwiek. Z drugiej strony, równie dobrze mogła doprowadzić do czegoś, czego nie chciała, a to również nie prezentowało się dobrze.
Gdyby to wszystko było aż takie proste, być może poczułaby się przynajmniej odrobinę lepiej.
Dłuższą chwilę jeszcze walczyła ze sobą, nie potrafiąc zmusić się do działania, zanim ostatecznie podjęła decyzję. Wciąż lekko drżała, kiedy jej palce w końcu musnęły czarną okładkę książeczki. Przez kilka pierwszych sekund nic się nie wydarzyło, przez co poczuła się jeszcze bardziej idiotycznie, tkwiąc w bezruchu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Miała wrażenie, że robi z siebie idiotkę, ale…
A potem jednak pociemniało jej przed oczami, co skutecznie wytrąciło Beatrycze z równowagi. Drgnęła, w pierwszym odruchu chcąc się odsunąć, ale w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać. Przecież sama tego chciała, a skoro tak…
Po prostu musiała to zrobić.
Z chwilą, w której doszła do takich wniosków, wszystko zniknęło, a Beatrycze jak na zawołanie otoczyła ciemność.

Lubiła tutejsze ogrody – zadbane, ciche i jakże urzekające. Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy spacerowała żwirowymi ścieżkami, napawając się bliskością kwiatów, drzew i krzewów w pełni rozkwitu. Zachwycały ją zwłaszcza latem, kiedy ogród wydawał się tętnić życiem nawet wtedy, gdy nikogo poza nią nie było w pobliżu. Miała pewność, że tak jest, zwłaszcza że zazwyczaj wychodziła tuż przed wschodem słońca, niezmiennie odkrywając, że nie ma cudowniejszego doświadczenia, aniżeli moment, w którym ciepłe promienie muskały jej odsłoniętą skórę.
Tym razem nie mogła sobie na to pozwolić, ale nie czuła się z tego powodu źle. Bez pośpiechu szła przed siebie, obojętna na chłód i zalegający na ziemi śnieg. Puch tłumił jej kroki, dzięki czemu mogła poruszać się prawie bezszelestnie, a przynajmniej tak zwykle to sobie wyobrażała, nawet pomimo świadomości, że najpewniej oszukiwała samą siebie. Może i potrafiła poruszać się w sposób całkowicie niesłyszalny dla człowieka, ale w przypadku istot nieśmiertelnych najpewniej sprawy prezentowały się zgoła inaczej. Nawet nie musiała pytać, by wiedzieć, że nawet gdyby naprawdę się postarała, jej siostra znalazłaby ją bez najmniejszego wysiłku. Dla kogoś takiego musiała być niczym wyjątkowo hałaśliwe, aż proszące się o nauczkę zwierzę – coś, co z łatwością można upolować i ewentualnie zabić, choć jak na ironię Ophelia zdawała sobie sprawę z tego, że nikt nie miał prawa jej tknąć. Cóż, poza jednym wyjątkiem, ale skoro żyła, musiał istnieć jakoś konkretny, głębszy cel.
Chwilami tego nie rozumiała. W następnej chwili zwykle wypełniała ją nadzieja, której z uporem próbowała się trzymać.
Zawsze była tą, która miała skłonność do wiary w to, co na pierwszy rzut oka wydawało się pozbawione sensu.
Bez pośpiechu ruszyła przed siebie, raz po raz wciągając do płuc lodowate, zimowe powietrze. Nawet o tej porze roku ogród wciąż prezentował się niesamowicie, nie zrażając Ophelii tym, że na pierwszy rzut oka wyglądał na martwy. Wiedziała, że jest inaczej – że to tylko przejściowy stan uśpienia, który miał ustąpić wraz z nadejściem wiosny. Tak było zawsze – rok w rok przyrodą rządziły te same prawa, zapoczątkowując cały cykl zmian, które lubiła obserwować. Nic nie było stałe i to na swój sposób ją pocieszało, jedynie podsycając wiarę w to, że może kiedyś…
Och, wierzyła w swoją siostrę. Gdyby sytuacja faktycznie była beznadziejna, już dawno byłaby martwa, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie cieszyłaby się aż taką swobodą. Komuś, kim się gardzi, nie zapewnia się nietykalności, a tym bardziej nie pozwala cieszyć się czymś tak błahym jak spacer.
Zawahała się, wciąż pełna wątpliwości. Trwała w czymś, co potrafiła określić wyłącznie mianem impasu, a przynajmniej takie miała wrażenie. Na pierwszy rzut oka nie miała co liczyć na przyszłość – na nic więcej poza bycie więźniem w tym miejscu. Prawda była taka, że poza porannymi spacerami nie miała co liczyć na choćby chwilowy spokój. Wiedziała, że zawsze ktoś ją obserwował, podążał za nią i… pilnował, by nie została zraniona. Albo raczej żeby prezentowała się tak, jak powinna, skoro już istniała. Aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że dla siostry pozostawała problemem, którego prędzej czy później należało się pozbyć, chociaż to z jakiegoś powodu nie miało miejsca. Przez te wszystkie lata wampirzyca nie zdecydowała się na żaden konkretny krok, po prostu pozwalając Ophelii żyć i traktując ją niemalże jak powietrze.
– Nie zwykłam rozmawiać z powietrzem, droga siostro.
Nie powstrzymała dreszczu, który wstrząsnął całym jej ciałem z chwilą, w której usłyszała za plecami znajomy głos. Przez lata teoretycznie powinna przyzwyczaić się do tego, że wampiry miały w zwyczaju pojawiać się w najmniej oczekiwanych momentach, jednak przy ograniczonych, ludzkich zmysłach to zdecydowanie nie było takie proste.
Z wolna odwróciła się, by móc obrzucić swoją nieoczekiwaną towarzyszkę zaciekawionym spojrzeniem. Milczała, bo tak było prościej, zresztą już dawno doszła do wniosku, że to najrozsądniejsze, na co mogłaby się zdecydować. Cisza wydawała się bezpieczna, nie wspominając o tym, że jej siostra wyraźnie ją lubiła… O ile oczywiście istniało cokolwiek, co mogło wprawić tę istotę w dobry nastrój. Ophelia wolała nie liczyć momentów, kiedy to krew okazywała się działać w ten zbawienny sposób, to bowiem nie była prawdziwa radość. Przynajmniej ona nie wyobrażała sobie, że ktokolwiek mógłby w szczery, ludzki sposób celebrować czyjąkolwiek śmierć – i to pomimo tego, że wielokrotnie widziała błysk satysfakcji w rubinowych tęczówkach siostry za każdym razem, gdy tej zdarzało się ukrócić czyjeś istnienie.
O tak, ta istota była okrutna. Nie zmieniało to jednak faktu, że Ophelia z uporem doszukiwała się człowieczeństwa w kimś, kogo teoretycznie powinna tak dobrze znać.
– Co tutaj robisz? – Obojętny, wyprany z jakichkolwiek emocji głos, skutecznie sprowadził ją na ziemię. Drgnęła, po czym chcąc nie chcąc skoncentrowała się na swojej towarzyszce, aż nazbyt świadoma, że ta najpewniej kolejny raz lustrowała jej umysł. Zawsze to robiła, tym samym raz po raz wprawiając Ophelię w konsternację, zwłaszcza że o jakiejkolwiek prywatności nie było mowy. – Przychodzisz tu codziennie. Wciąż próbuję zrozumieć dlaczego.
– Żeby pomyśleć – oznajmiła ze spokojem Ophelia.
Przez twarz obserwującej ją wampirzycy przemknął cień. Doskonałe pod każdym względem oblicze wykrzywił grymas, ten jednak zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił.
– Codziennie?
W głosie kobiety słychać było powątpiewanie, wręcz czyste oskarżenie o kłamstwo. Wszystko przynajmniej wskazywało na to, że wampirzyca próbowała doszukać się w porannych spacerach czegoś więcej, choć zarazem musiała zdawać sobie sprawę z tego, że to nie miało sensu. Tylko głupiec kłamałby komuś takiemu jak ona, Ophelia zaś zdecydowanie nie należała do osób, które próbowałyby cokolwiek ukrywać. Och, widziała dość, by zdawać sobie sprawę z tego, że wytrącenie z równowagi kogoś takiego, jak jej siostra, zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze.
– Tutaj jest… tak spokojnie. – Zamilkła, po czym wzruszyła ramionami. – Te ogrody są piękne… Nie uważasz?
– Są doskonałe – odparła z rezerwą wampirzyca. – Dokładnie takie, jakie powinny być.
– Doceniasz piękno, zresztą tak jak i ja – zauważyła mimochodem Ophelia.
Odpowiedziała jej cisza, co zresztą było do przewidzenia. Każda próba rozmowy kończyła się w ten sposób, co zresztą nauczyło ją tego, że bezpieczniej jest milczeć. Wtedy przynajmniej miała pewność, że zdoła spędzić z siostrą przynajmniej chwilę, a to nie zdarzało się często. Z dwojga złego wolała już, kiedy trwały w ciszy, tym samym odnajdując swego rodzaju kompromis, niż gdy słowami przypadkiem doprowadzała do tego, że siostra odchodziła w pośpiechu. Cóż, zwykle kończyło się to właśnie tak, zupełnie jakby sama perspektywa głębszej wymiany zdań akurat z Ophelią, z jakiegokolwiek powodu napawała wampirzycę niepokojem.
Chwilami zastanawiała się, co to tak naprawdę oznaczało, ale nigdy nie próbowała zapytać o to wprost. Wiedziała, że odpowiedź i tak by nie przyszła, zresztą miała wrażenie, że ta w gruncie rzeczy była oczywista. Kątem oka obserwowała zapatrzoną w jeden z uśpionych krzewów siostrę i nie mogła pozbyć się wrażenia, że nieśmiertelna wyglądała bardzo ludzko – spokojna, milcząca i… na swój sposób zaintrygowana. Przez większość czasu zachowywała się tak, jakby niczego nie czuła, Ophelia jednak wierzyła, że to wyłącznie maska, mająca uchronić ją przed tym, co traktowała jak największą słabość. Och, słyszała to od siostry wielokrotnie – to, jak niszczycielskie miałyby okazać się uczucia i wszystko to, co z nimi związane. Dla niej sama perspektywa odcięcia się od emocji wydawała się niepojęta, ale najwyraźniej dla kogoś, kto osiągnął nieśmiertelność i tak niezwykłą moc, pozostawało to dziecinnie prostym zadaniem.
Czasami ją to przerażało, chociaż przez wzgląd na siostrę próbowała tego nie okazywać. Wiedziała, że mogłaby co najwyżej doprowadzić wampirzycę do szału samą tylko sugestią, że wciąż wierzyła w istnienie człowieczeństwa w jej przypadku. Chyba nigdy nie miała zrozumieć aż tak silnej nienawiści do gatunku ludzkiego – czystej pogardy, teraz podsyconej przez nieśmiertelność, będącej niczym gwarancja ostatecznego odcięcia od istot, które z założenia miały być słabsze. Liczyła się wyłącznie krew, bo ta zapewniała wampirom przetrwanie – niczym zwierzyna ludziom, jakkolwiek przerażające by się to nie wydawało.
Tym bardziej nie pojmowała, co takiego zapewniało jej nietykalność. Skoro była człowiekiem, to znaczyło, że siostra nią gardziła, a jednak…
– Piękno przemija – usłyszała i lekko zadrżała, co najmniej zaskoczona tym, że wampirzyca jednak zdecydowała się odezwać. – Przynajmniej w większości przypadków, zresztą… Jakie to ma właściwie znaczenie, co? Ten ogród… – Kobieta zamilkła, by w następnej sekundzie wyprostować się niczym struna. Jeśli w jej twarzy choć przez chwilę było cokolwiek ludzkiego, zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło. – Nie oceniam tego miejsca w kategorii „piękna”, jak to ujęłaś. Dla mnie liczy się wyłącznie to, na co zasłużyłam.
– Więc zasłużyłaś na piękno – zauważyła przytomnie Ophelia. – Zawsze ci to powtarzałam, czyż nie? Dla mojej siostry wszystko, co najlepsze.
I tym razem odpowiedziała jej cisza, tym razem jednak okazała się inna – pełna napięcia i na swój sposób… niepokojąca. Kiedy do tego wszystkiego wampirzyca obrzuciła ją obojętnym, przenikliwym spojrzeniem rubinowych tęczówek, Ophelia z miejsca zapragnęła się wycofać. Nie miała pojęcia, jakim cudem jej siostrze się to udawało, ale jeszcze jako człowiek miała wręcz wyjątkową zdolność przyprawiania innych o dreszcze samym tylko spojrzeniem. Niektórzy nawet mówili, że ta dziewczyna miała oczy demona – i to od dziecka, zupełnie jakby w niegdyś błękitnych tęczówkach faktycznie było coś, czego należało się lękać.
Sądząc po tym, kogo miała przed sobą, Ophelia chcąc nie chcąc musiała przyznać, że wszystkie te stwierdzenia przynajmniej po części miały w sobie coś prawdziwego.
– To zabawne, że wciąż uważasz, że twoje słowa mają dla mnie jakiejkolwiek znaczenie – stwierdziła cicho wampirzyca. – Tym bardziej bawi mnie, że jesteś aż do tego stopnia naiwna, droga siostro – dodała, kładąc nacisk na ostatnie słowa.
Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic odeszła, znikając równie bezszelestnie, co wcześniej się pojawiła. Ophelia z westchnieniem spuściła wzrok, próbując zwalczyć nieprzyjemny ucisk w gardle. To nie był pierwszy raz, kiedy siostra dawała jej do zrozumienia, że doszukiwanie się w niej człowieczeństwa była stratą czasu, nie zmieniało to jednak faktu, że ta świadomość bolała. Za każdym razem, kiedy wampirzyca w mniej lub bardziej subtelny sposób przypominała Ophelii, że jej istnienie pozostawało wyłącznie kolejnym kaprysem królowej, sprawiała jej ból – i to pomimo tego, że uczucie to już dawno powinno stracić na znaczeniu.
W takich chwilach naprawdę nie rozumiała, dlaczego wciąż próbowała. Z drugiej strony, w obecnej sytuacji i tak nie pozostało jej nic innego, zwłaszcza że i tak nie miała innego wyboru, jak tylko w tym trwać. Mogła cierpieć albo nawinie wierzyć, a skoro tak…
Skoro żyła, mogła sobie na to pozwolić, niezależnie od tego, czy miało to jakikolwiek sens.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa