Beatrycze
Wycofała się w głąb
pokoju, przyciskając obie dłonie do piersi. Czuła, że serce bije jej o wiele
szybciej i mocniej niż powinno, zdradzając zdenerwowanie. Cóż, na pewno
była zaniepokojona, chociaż to nawet po części nie oddawało tego, co się z nią
działo. Miała wrażenie, że przerażenie
stanowiło o wiele precyzyjniejsze określenie, zwłaszcza po tym, co zdążyła
zaobserwować.
Wypuściła
powietrze ze świstem, próbując się uspokoić. Uświadomiła sobie, że się trzęsie,
co na krótką chwilę wytrąciło kobietę z równowagi. Z wolna uniosła
dłonie, by energicznie potrzeć skronie, zaskoczona delikatnym pulsowaniem,
które nagle poczuła. Ból głowy nie był niczym nowym, ale i tak wydał jej
się czymś nienaturalnym, zupełnie jakby za tym stanem rzeczy stała jakaś
konkretna przyczyna. Co więcej, była gotowa przysiąc, że coś jej umknęło,
chociaż za żadne skarby nie potrafiła wytłumaczyć co i dlaczego.
Krzyk Joce i dźwięk
tłuczonego szkła skutecznie przykuły ją zaalarmowały, przywołując do okna. Już
kiedy zobaczyła dziewczynę na ziemi, chciała zrobić coś, żeby jej pomóc, przez
krotką chwilę rozdarta pomiędzy natychmiastowym zawołaniem kogoś a osobistym
wyjściem na zewnątrz. Ostatecznie nie zrobiła niczego, nie tyle przez
pojawienie się Marco, ale postaci, która nagle zmaterializowała się nad pół-wampirzycą.
Beatrycze nie miała pojęcia, co powinna o tym myśleć, ale na samo
wspomnienie czuła się jeszcze dziwniej niż do tej pory, gotowa wręcz przysiąc,
że wydarzyło się coś co najmniej niewłaściwego. Tak nie powinno być, a przynajmniej
ona miała poczucie, że obecność tamtej istoty nie była właściwa. Och, czuła, że
tak jest – i że to ten sam rodzaj anomalii, jak jej obecność. Różnica
polegała na tym, że ona była żywa, podczas gdy tamten chłopak…
Z jakiegoś
powodu wydawał się znajomy. Była gotowa przysiąc, że już gdzieś go widziała,
najpewniej właśnie przy Joce, chociaż wspomnienie to okazało się odległe i bardzo
niewyraźne. Kolejny raz miała poczucie, że spoglądała na świat jakby zza
grubej, zamazanej szyby, która czyniła wszystko jeszcze bardziej
zniekształconym niż do tej pory. Widziała kształty, ale nic ponadto, przez co
nie miała szans jednoznacznie określić, co takiego działo się na jej oczach.
Powoli zaczynała mieć tego dość, nic jednak nie była w stanie poradzić na
to, co działo się wokół niej. Mogła co najwyżej próbować, chociaż w ostatnim
czasie zdążyła przekonać się, że te działania i tak nie miały sensu – i to
niezależnie od tego, jak bardzo by się starała.
Chciała
sobie przypomnieć… Dlaczego nie była w stanie tego dokonać, nawet w sytuacji,
w której całą sobą czuła, że powinna rozumieć o wiele więcej?!
Och, moja biedna Radość…
Zesztywniała,
słysząc znajomy już szept. Głos jak zwykle wydawał się dochodzić znikąd,
chociaż tym razem miała wrażenie, że ktoś stoi tuż za jej plecami, szepcąc
wprost do ucha. Z miejsca poczuła chłód i zadrżała mimowolnie, nawet
pomimo tego, że próbowała nad sobą zapanować, nie chcąc okazywać słabości.
Znała ten
głos. Co więcej, nie słyszała go po raz pierwszy, chociaż o tym próbowała
nie myśleć. Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, tym razem niemalże
spazmatyczny i jednoznacznie dający do zrozumienia, że była przerażona.
Czy z tego wszystkiego zaczynała tracić zmysły? Z jakiegoś powodu
taka perspektywa wydała się Beatrycze kusząca, o wiele bardziej niż
przyjęcie do wiadomości, że głos należał do konkretnej osoby… Albo raczej
istoty. Pamiętała rozmowę z Mirą, zwłaszcza że demonica dość jasno dała
jej do zrozumienia, kto i czego od niej oczekiwał. Wszystko wskazywało na
to, że Ciemność zachowywała się coraz odważniej, wyraźnie nie zamierzając odpuścić.
– Proszę… –
szepnęła tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie.
Odpowiedziało
jej przenikliwe milczenie, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wciąż
oddychała szybko i nierówno, dziwnie roztrzęsiona i pusta. Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, by po chwili rozluźnić uścisk i wpleść
palce w jasne włosy. Znów potarła skronie, już nie tyle próbując uporać
się z bólem głowy, ale przede wszystkim próbując zająć czymś ręce.
Wiedziała, że wszystko jest nie tak, a jakby tego było mało, wciąż nie
miała pewności dokąd to wszystko zmierzało.
Miriam
twierdziła, że Ciemność wymagała tylko jednego. W zasadzie to wyglądało
tak, jakby ta istota chciała, by sobie przypomniała, ale… Och, przynajmniej
teoretycznie to nie miało sensu. Skoro te wspomnienia były takie ważne,
dlaczego podobno potężny byt po prostu nie mógł jej ich oddać.
Nie twoje wspomnienia. Jej, zaoponował
łagodnie głos.
Znów
zaczęła dygotać, coraz bliższa tego, by zacząć krzyczeć z frustracji. „Czyje?!”
– miała ochotę zapytać, ale powstrzymała się, aż nazbyt świadoma, że to pytanie
zabrzmiałoby co najmniej śmiesznie. Och, nie musiała pytać, skoro dobrze
wiedziała, że rozwiązanie jest tylko jedno. Chodziło o Ophelię, kimkolwiek
była i z jakiegokolwiek powodu pozostawała aż taka ważna.
Zaczęła
nerwowo krążyć, mając problem z tym, żeby ustać w miejscu. Jej wzrok
jak na zawołanie powędrował w stronę łóżka, gdzie pod pościelą zostawiła
zabrany z pokoju Jocelyne notes. Wciąż nie miała odwagi go dotknąć,
zwłaszcza kiedy w domu znajdowało się tyle osób, ale teraz… Czy widziała
kogoś poza Claire, Lucasem i Marco? Nie miała pewności, ale chciała
wierzyć, że pod nieobecność pozostałych jednak mogła pozwolić sobie na więcej.
Przecież chciała dobrze, w pamięci wciąż mając to, co powiedziała jej
demonica na temat tego, czego oczekiwała Ciemność. „To nie jest tego warte?
Znajdź odpowiedzi i żyj swoim życiem”. Oczywiście, że to było tego warte.
Chciała wierzyć, że tak jest, skupiona tylko i wyłącznie na tym, żeby w końcu
się uwolnić. Nie pojmowała tego, ale podświadomie od samego początku czuła, że
istnieje ktoś, kto jej zagrażał – istota do którego przynależała, chociaż
jakimś cudem zdołała o tym zapomnieć. Gdyby tylko znalazła sposób na to,
żeby to przerwać…
Więc śmiało, ponaglił głos. Uznaj to za wiążącą obietnicę, moja droga.
Wzięła kilka
niepewnych, drżących wdechów, wciąż oszołomiona. Czy była naiwna, chcąc
uwierzyć, że to faktycznie mogłoby okazać się aż takie proste? Nie miała
pewności, ale to przynajmniej tymczasowo nie miało dla Beatrycze znaczenia.
Przecież sama również potrzebowała odpowiedzi, od samego początku dążąc do
odpowiedzi. Wiedziała przecież, że wszystko sprowadzało się do niej i tego,
że zapomniała – tak po prostu odcięła się od przeszłości i tego, co się z nią
wiązało. Kiedy wróciła, coś się zmieniło, a teraz ona musiała znaleźć
sposób na to, żeby wszystko naprawiać.
Przystanęła,
coraz pełniejsza wątpliwości. Wiedziała, co powinna zrobić, ale…
Ophelio.
Lawrence
jak nic zdenerwowałby się, gdyby powiedziała mu, co takiego chodziło jej po
głowie. Mogła sobie wyobrazić jego reakcję, zwłaszcza po tym, co powiedziała mu
na temat Ciemności ostatnim razem. Przez krótką chwilę nawet miała ochotę do
niego zadzwonić i zażądać, by natychmiast się do niej pofatygował, ale
prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. Nie, to nie był dobry
pomysł, tym bardziej że przy wampirze zdecydowanie nie miałaby szans na
działanie. Chciał ją chronić, niezależnie od konsekwencji, a to zdecydowanie
nie było rozwiązaniem, o czym zresztą zdążyli się już przekonać. Wszystko i tak
sprowadzało się do niej, a skoro tak…
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym z wolna podeszła bliżej łóżka.
Zanim choćby zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, usiadła na łóżku, by po
chwili sięgnąć po skórzaną książeczkę. Ręce zaczęły jej drżeć, z kolei
wątpliwości jak na zawołanie przybrały na sile, potęgując mętlik w głowie.
Nie chciała tego robić, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć czy bardziej się
bała, czy może podejrzewała, że jednak postradała zmysły. Na co tak naprawdę
liczyła? Nie miała pewności, zresztą tak jak i gwaranci, że z chwilą
dotknięcia niepozornego przedmiotu wydarzy się cokolwiek. Z drugiej
strony, równie dobrze mogła doprowadzić do czegoś, czego nie chciała, a to
również nie prezentowało się dobrze.
Gdyby to
wszystko było aż takie proste, być może poczułaby się przynajmniej odrobinę
lepiej.
Dłuższą
chwilę jeszcze walczyła ze sobą, nie potrafiąc zmusić się do działania, zanim
ostatecznie podjęła decyzję. Wciąż lekko drżała, kiedy jej palce w końcu
musnęły czarną okładkę książeczki. Przez kilka pierwszych sekund nic się nie
wydarzyło, przez co poczuła się jeszcze bardziej idiotycznie, tkwiąc w bezruchu
i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Miała wrażenie, że robi z siebie
idiotkę, ale…
A potem
jednak pociemniało jej przed oczami, co skutecznie wytrąciło Beatrycze z równowagi.
Drgnęła, w pierwszym odruchu chcąc się odsunąć, ale w ostatniej
chwili zdołała się powstrzymać. Przecież sama tego chciała, a skoro tak…
Po prostu
musiała to zrobić.
Z chwilą, w której
doszła do takich wniosków, wszystko zniknęło, a Beatrycze jak na zawołanie
otoczyła ciemność.
Lubiła tutejsze ogrody – zadbane, ciche i jakże urzekające. Nie
potrafiła zliczyć, jak wiele razy spacerowała żwirowymi ścieżkami, napawając się
bliskością kwiatów, drzew i krzewów w pełni rozkwitu. Zachwycały ją
zwłaszcza latem, kiedy ogród wydawał się tętnić życiem nawet wtedy, gdy nikogo
poza nią nie było w pobliżu. Miała pewność, że tak jest, zwłaszcza że zazwyczaj
wychodziła tuż przed wschodem słońca, niezmiennie odkrywając, że nie ma
cudowniejszego doświadczenia, aniżeli moment, w którym ciepłe promienie
muskały jej odsłoniętą skórę.
Tym razem nie mogła sobie na to pozwolić,
ale nie czuła się z tego powodu źle. Bez pośpiechu szła przed siebie,
obojętna na chłód i zalegający na ziemi śnieg. Puch tłumił jej kroki,
dzięki czemu mogła poruszać się prawie bezszelestnie, a przynajmniej tak
zwykle to sobie wyobrażała, nawet pomimo świadomości, że najpewniej oszukiwała
samą siebie. Może i potrafiła poruszać się w sposób całkowicie
niesłyszalny dla człowieka, ale w przypadku istot nieśmiertelnych
najpewniej sprawy prezentowały się zgoła inaczej. Nawet nie musiała pytać, by
wiedzieć, że nawet gdyby naprawdę się postarała, jej siostra znalazłaby ją bez
najmniejszego wysiłku. Dla kogoś takiego musiała być niczym wyjątkowo
hałaśliwe, aż proszące się o nauczkę zwierzę – coś, co z łatwością
można upolować i ewentualnie zabić, choć jak na ironię Ophelia zdawała
sobie sprawę z tego, że nikt nie miał prawa jej tknąć. Cóż, poza jednym
wyjątkiem, ale skoro żyła, musiał istnieć jakoś konkretny, głębszy cel.
Chwilami tego nie rozumiała. W następnej
chwili zwykle wypełniała ją nadzieja, której z uporem próbowała się
trzymać.
Zawsze była tą, która miała skłonność do
wiary w to, co na pierwszy rzut oka wydawało się pozbawione sensu.
Bez pośpiechu ruszyła przed siebie, raz po
raz wciągając do płuc lodowate, zimowe powietrze. Nawet o tej porze roku
ogród wciąż prezentował się niesamowicie, nie zrażając Ophelii tym, że na
pierwszy rzut oka wyglądał na martwy. Wiedziała, że jest inaczej – że to tylko
przejściowy stan uśpienia, który miał ustąpić wraz z nadejściem wiosny.
Tak było zawsze – rok w rok przyrodą rządziły te same prawa,
zapoczątkowując cały cykl zmian, które lubiła obserwować. Nic nie było stałe i to
na swój sposób ją pocieszało, jedynie podsycając wiarę w to, że może
kiedyś…
Och, wierzyła w swoją siostrę. Gdyby
sytuacja faktycznie była beznadziejna, już dawno byłaby martwa, nie wspominając
o tym, że zdecydowanie nie cieszyłaby się aż taką swobodą. Komuś, kim się
gardzi, nie zapewnia się nietykalności, a tym bardziej nie pozwala cieszyć
się czymś tak błahym jak spacer.
Zawahała się, wciąż pełna wątpliwości.
Trwała w czymś, co potrafiła określić wyłącznie mianem impasu, a przynajmniej
takie miała wrażenie. Na pierwszy rzut oka nie miała co liczyć na przyszłość –
na nic więcej poza bycie więźniem w tym miejscu. Prawda była taka, że poza
porannymi spacerami nie miała co liczyć na choćby chwilowy spokój. Wiedziała,
że zawsze ktoś ją obserwował, podążał za nią i… pilnował, by nie została zraniona.
Albo raczej żeby prezentowała się tak, jak powinna, skoro już istniała. Aż
nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że dla siostry pozostawała
problemem, którego prędzej czy później należało się pozbyć, chociaż to z jakiegoś
powodu nie miało miejsca. Przez te wszystkie lata wampirzyca nie zdecydowała
się na żaden konkretny krok, po prostu pozwalając Ophelii żyć i traktując
ją niemalże jak powietrze.
– Nie zwykłam rozmawiać z powietrzem,
droga siostro.
Nie powstrzymała dreszczu, który wstrząsnął
całym jej ciałem z chwilą, w której usłyszała za plecami znajomy
głos. Przez lata teoretycznie powinna przyzwyczaić się do tego, że wampiry
miały w zwyczaju pojawiać się w najmniej oczekiwanych momentach,
jednak przy ograniczonych, ludzkich zmysłach to zdecydowanie nie było takie
proste.
Z wolna odwróciła się, by móc obrzucić swoją
nieoczekiwaną towarzyszkę zaciekawionym spojrzeniem. Milczała, bo tak było
prościej, zresztą już dawno doszła do wniosku, że to najrozsądniejsze, na co
mogłaby się zdecydować. Cisza wydawała się bezpieczna, nie wspominając o tym,
że jej siostra wyraźnie ją lubiła… O ile oczywiście istniało cokolwiek, co
mogło wprawić tę istotę w dobry nastrój. Ophelia wolała nie liczyć
momentów, kiedy to krew okazywała się działać w ten zbawienny sposób, to
bowiem nie była prawdziwa radość. Przynajmniej ona nie wyobrażała sobie, że
ktokolwiek mógłby w szczery, ludzki sposób celebrować czyjąkolwiek śmierć –
i to pomimo tego, że wielokrotnie widziała błysk satysfakcji w rubinowych
tęczówkach siostry za każdym razem, gdy tej zdarzało się ukrócić czyjeś
istnienie.
O tak, ta istota była okrutna. Nie zmieniało
to jednak faktu, że Ophelia z uporem doszukiwała się człowieczeństwa w kimś,
kogo teoretycznie powinna tak dobrze znać.
– Co tutaj robisz? – Obojętny, wyprany z jakichkolwiek
emocji głos, skutecznie sprowadził ją na ziemię. Drgnęła, po czym chcąc nie
chcąc skoncentrowała się na swojej towarzyszce, aż nazbyt świadoma, że ta
najpewniej kolejny raz lustrowała jej umysł. Zawsze to robiła, tym samym raz po
raz wprawiając Ophelię w konsternację, zwłaszcza że o jakiejkolwiek
prywatności nie było mowy. – Przychodzisz tu codziennie. Wciąż próbuję zrozumieć
dlaczego.
– Żeby pomyśleć – oznajmiła ze spokojem
Ophelia.
Przez twarz obserwującej ją wampirzycy
przemknął cień. Doskonałe pod każdym względem oblicze wykrzywił grymas, ten
jednak zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił.
– Codziennie?
W głosie kobiety słychać było powątpiewanie,
wręcz czyste oskarżenie o kłamstwo. Wszystko przynajmniej wskazywało na
to, że wampirzyca próbowała doszukać się w porannych spacerach czegoś
więcej, choć zarazem musiała zdawać sobie sprawę z tego, że to nie miało
sensu. Tylko głupiec kłamałby komuś takiemu jak ona, Ophelia zaś zdecydowanie
nie należała do osób, które próbowałyby cokolwiek ukrywać. Och, widziała dość,
by zdawać sobie sprawę z tego, że wytrącenie z równowagi kogoś
takiego, jak jej siostra, zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze.
– Tutaj jest… tak spokojnie. – Zamilkła, po
czym wzruszyła ramionami. – Te ogrody są piękne… Nie uważasz?
– Są doskonałe – odparła z rezerwą
wampirzyca. – Dokładnie takie, jakie powinny być.
– Doceniasz piękno, zresztą tak jak i ja
– zauważyła mimochodem Ophelia.
Odpowiedziała jej cisza, co zresztą było do
przewidzenia. Każda próba rozmowy kończyła się w ten sposób, co zresztą
nauczyło ją tego, że bezpieczniej jest milczeć. Wtedy przynajmniej miała
pewność, że zdoła spędzić z siostrą przynajmniej chwilę, a to nie
zdarzało się często. Z dwojga złego wolała już, kiedy trwały w ciszy,
tym samym odnajdując swego rodzaju kompromis, niż gdy słowami przypadkiem
doprowadzała do tego, że siostra odchodziła w pośpiechu. Cóż, zwykle
kończyło się to właśnie tak, zupełnie jakby sama perspektywa głębszej wymiany
zdań akurat z Ophelią, z jakiegokolwiek powodu napawała wampirzycę
niepokojem.
Chwilami zastanawiała się, co to tak naprawdę
oznaczało, ale nigdy nie próbowała zapytać o to wprost. Wiedziała, że
odpowiedź i tak by nie przyszła, zresztą miała wrażenie, że ta w gruncie
rzeczy była oczywista. Kątem oka obserwowała zapatrzoną w jeden z uśpionych
krzewów siostrę i nie mogła pozbyć się wrażenia, że nieśmiertelna
wyglądała bardzo ludzko – spokojna, milcząca i… na swój sposób zaintrygowana.
Przez większość czasu zachowywała się tak, jakby niczego nie czuła, Ophelia
jednak wierzyła, że to wyłącznie maska, mająca uchronić ją przed tym, co
traktowała jak największą słabość. Och, słyszała to od siostry wielokrotnie –
to, jak niszczycielskie miałyby okazać się uczucia i wszystko to, co z nimi
związane. Dla niej sama perspektywa odcięcia się od emocji wydawała się
niepojęta, ale najwyraźniej dla kogoś, kto osiągnął nieśmiertelność i tak
niezwykłą moc, pozostawało to dziecinnie prostym zadaniem.
Czasami ją to przerażało, chociaż przez
wzgląd na siostrę próbowała tego nie okazywać. Wiedziała, że mogłaby co
najwyżej doprowadzić wampirzycę do szału samą tylko sugestią, że wciąż wierzyła
w istnienie człowieczeństwa w jej przypadku. Chyba nigdy nie miała zrozumieć
aż tak silnej nienawiści do gatunku ludzkiego – czystej pogardy, teraz
podsyconej przez nieśmiertelność, będącej niczym gwarancja ostatecznego
odcięcia od istot, które z założenia miały być słabsze. Liczyła się
wyłącznie krew, bo ta zapewniała wampirom przetrwanie – niczym zwierzyna
ludziom, jakkolwiek przerażające by się to nie wydawało.
Tym bardziej nie pojmowała, co takiego
zapewniało jej nietykalność. Skoro była człowiekiem, to znaczyło, że siostra
nią gardziła, a jednak…
– Piękno przemija – usłyszała i lekko
zadrżała, co najmniej zaskoczona tym, że wampirzyca jednak zdecydowała się
odezwać. – Przynajmniej w większości przypadków, zresztą… Jakie to ma
właściwie znaczenie, co? Ten ogród… – Kobieta zamilkła, by w następnej
sekundzie wyprostować się niczym struna. Jeśli w jej twarzy choć przez
chwilę było cokolwiek ludzkiego, zniknęło równie nagle, co wcześniej się
pojawiło. – Nie oceniam tego miejsca w kategorii „piękna”, jak to ujęłaś.
Dla mnie liczy się wyłącznie to, na co zasłużyłam.
– Więc zasłużyłaś na piękno – zauważyła
przytomnie Ophelia. – Zawsze ci to powtarzałam, czyż nie? Dla mojej siostry
wszystko, co najlepsze.
I tym razem odpowiedziała jej cisza, tym
razem jednak okazała się inna – pełna napięcia i na swój sposób…
niepokojąca. Kiedy do tego wszystkiego wampirzyca obrzuciła ją obojętnym,
przenikliwym spojrzeniem rubinowych tęczówek, Ophelia z miejsca zapragnęła
się wycofać. Nie miała pojęcia, jakim cudem jej siostrze się to udawało, ale
jeszcze jako człowiek miała wręcz wyjątkową zdolność przyprawiania innych o dreszcze
samym tylko spojrzeniem. Niektórzy nawet mówili, że ta dziewczyna miała oczy
demona – i to od dziecka, zupełnie jakby w niegdyś błękitnych
tęczówkach faktycznie było coś, czego należało się lękać.
Sądząc po tym, kogo miała przed sobą,
Ophelia chcąc nie chcąc musiała przyznać, że wszystkie te stwierdzenia
przynajmniej po części miały w sobie coś prawdziwego.
– To zabawne, że wciąż uważasz, że twoje
słowa mają dla mnie jakiejkolwiek znaczenie – stwierdziła cicho wampirzyca. –
Tym bardziej bawi mnie, że jesteś aż do tego stopnia naiwna, droga siostro – dodała, kładąc nacisk na
ostatnie słowa.
Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic odeszła,
znikając równie bezszelestnie, co wcześniej się pojawiła. Ophelia z westchnieniem
spuściła wzrok, próbując zwalczyć nieprzyjemny ucisk w gardle. To nie był
pierwszy raz, kiedy siostra dawała jej do zrozumienia, że doszukiwanie się w niej
człowieczeństwa była stratą czasu, nie zmieniało to jednak faktu, że ta
świadomość bolała. Za każdym razem, kiedy wampirzyca w mniej lub bardziej
subtelny sposób przypominała Ophelii, że jej istnienie pozostawało wyłącznie
kolejnym kaprysem królowej, sprawiała jej ból – i to pomimo tego, że uczucie
to już dawno powinno stracić na znaczeniu.
W takich chwilach naprawdę nie rozumiała,
dlaczego wciąż próbowała. Z drugiej strony, w obecnej sytuacji i tak
nie pozostało jej nic innego, zwłaszcza że i tak nie miała innego wyboru,
jak tylko w tym trwać. Mogła cierpieć albo nawinie wierzyć, a skoro
tak…
Skoro żyła, mogła sobie na to pozwolić,
niezależnie od tego, czy miało to jakikolwiek sens.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz