13 lipca 2017

Dwieście dwadzieścia trzy

Beatrycze
Nie lubiła jeździć samochodem. Taka myśl przynajmniej przyszła Beatrycze do głowy, kiedy mimowolnie zaczęła napinać mięśnie i wypytywać za oknem czegokolwiek, co mogłaby uznać za ewentualne zagrożenie. Z łatwością mogła sobie wyobrazić moment, w którym po raz kolejny coś spróbowałoby zaatakować pojazd, dokładnie tak jak w momencie, w którym towarzyszyła Cameronowi i Claire. Co prawda to wydawało się mało prawdopodobne, ale trudno było jej reagować inaczej.
Z drugiej strony, być może wrażenie to miało związek z nieobecnością Lawrence’a i tym, że naprawdę była na niego zła z tego powodu. Zostawił ją? Nie rozumiała tego, co chodziło mu po głowie, a jeśli miała być ze sobą szczera, naprawdę się bała. W pamięci wciąż miała rozmowę z Miriam i to, co ta jej zasugerowała, nakazując szukać prawdy. Bratanie się z Ciemnością zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem, ale jaki tak naprawdę miała wybór, biorąc pod uwagę okoliczności?
Uparcie milczała, to jednak wydawało się nie przeszkadzać Carlisle’owi. Była wampirowi wdzięczna za tę ciszę, bo zdecydowanie nie miała ochoty z czegokolwiek się tłumaczyć. Co więcej, patrząc na wampira, również bez pytania wiedziała, że się przejmował. Potrafiła to zrozumieć, tak jak i to, dlaczego w pośpiechu szukał jej bezpiecznego miejsca, nie chcąc żeby znalazła się w zasięgu istot, które mogłyby jakkolwiek ją skrzywdzić. To sprawiało, że była w stanie ignorować wrażenie, że kolejny raz ktoś próbował traktować ją jak szmacianą laleczkę, którą można przerzucać z miejsca na miejsce. Wręcz przeciwnie – nie zamierzała utrudniać, nie wspominając o tym, że przyjazd akurat do domu Licavolich na swój sposób ją fascynował.
Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale czuła, że to odpowiednie miejsce. Nie tyle chodziło o sam budynek czy towarzystwo, w którym miała się znaleźć, bo to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. O wiele ważniejsza pozostawała perspektywa znalezienia się pod jednym dachem z Jocelyne, czy też raczej…
Bezwiednie zacisnęła dłonie na brzegach fotela. Co tak naprawdę chciała zrobić? Wciąż myślała o tamtym notesie, choć równie dobrze przypadkiem mogło okazać się, że zareagowała tak dziwnie, kiedy ostatnim razem miała go w rękach. Nie wyobrażała sobie tego, tak jak i nie brała pod uwagę, że miałaby tak po prostu wejść do pokoju dziewczyny i grzebać w jej rzeczach. Takie rozwiązanie zdecydowanie nie wchodziło w grę, zwłaszcza, że nie była złodziejką, ale z drugiej strony… Przecież nie chciała niczego ukraść, tak? Potrzebowała odpowiedzi, a po sugestiach Miriam i własnych przeczuciach miała wrażenie, że właśnie w ten sposób mogłaby je uzyskać. Skoro Lawrence nie chciał przy niej być i jakkolwiek ułatwić zadania, które miała, musiała sobie radzić w pojedynkę.
– Wszystko w porządku?
Uniosła głowę z opóźnieniem, wcześniej siląc się na słodki, nieco wymuszony uśmiech. Mimo wszystko przyszło jej to o wiele łatwiej, aniżeli mogłaby przypuszczać, zwłaszcza że odpowiadała Carlisle’owi. Nie chciała go martwić, aż nazbyt świadoma, że i tak przejmował się o wiele bardziej niż powinien. Wciąż odkrywała, że ten wampir wzbudzał w niej całą mieszankę ciepłych, pozytywnych emocji, które w znacznym stopniu wpływały na sposób, w jaki pragnęła się do niego odnosić.
– Oczywiście, że tak – zapewniła pospiesznie. – Jesteśmy prawie na miejscu, tak? – dodała, wymownie spoglądając w okno.
– Zgadza się. – Wampir zamilkł na dłuższą chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Nie mam innego pomysłu. Lawrence nie odbiera, więc…
– Rozumiem to – przerwała mu pośpiesznie.
Dobrze wiedziała, że L. nawet nie ruszał telefonu. Sama próbowała kilkukrotnie, przez krótką chwilę mając nawet ochotę poprosić Carlisle’a, żeby zawiózł ją do domu na obrzeżach, w którym wraz z Lawrence’m spędziła ostatnio tyle czasu, ale powstrzymała się. W porządku, skoro wolał wszystkich ignorować i trzymać się na dystans, jego sprawa. Nie zamierzała się narzucać, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że to byłoby żałosne – to, że mogłaby dopraszać się o uwagę. Nie miała pojęcia, co takiego kierowało Cullenem, to zresztą nie miało dla niej najmniejszego znaczenia – a przynajmniej to próbowała sobie wmówić. Coś się działo, Beatrycze z kolei całą sobą czuła, że powinna skoncentrować się właśnie na tym, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Carlisle więcej się nie odezwał, co jak najbardziej było jej na rękę. Nie potrzebowała dodatkowych informacji, żeby zorientować się, kiedy samochód zaparkował przed domem, przy pierwszej możliwej okazji wyślizgując się na zewnątrz. Zadrżała na chłodnym, zimowym powietrzu, po czym jakby od niechcenia powiodła wzrokiem dookoła. Przywykła do widoku gęstego lasu i zalegającego na ziemi śniegu, chociaż coś w widoku gęstwiny i tak sprawiło, że poczuła się nieswojo. Przez krótką chwilę była wręcz w stanie wyobrazić sobie, że spomiędzy drzew coś ją obserwuje – Mira albo ktokolwiek inny – co w najmniejszym nawet stopniu nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej. W efekcie w pierwszym odruchu wzdrygnęła się, kiedy dotarło do niej, że jak najbardziej ktoś spoglądał na nią i Carlisle’a – z tą tylko różnicą, że nie od strony lasu, ale domu.
Po wyrazie twarzy Gabriela trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. Na pierwszy rzut oka wyglądał na spokojnego, kiedy zaś na niego spojrzała, zauważyła, że się uśmiechnął, wciąż jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że wcale nie był aż tak pozytywnie nastawiony. Było coś nienaturalnego w bladości jego skóry, przez co ostatecznie doszła do wniosku, że wyglądał na chorego albo przynajmniej bardzo zmęczonego. To sprawiło, że nagle zaczęła wątpić w to, czy przyjazd był dobrym pomysłem, niezależnie od tego, czy Gabriel i Renesmee zawsze byli dla niej mili.
– Nessie już mnie ostrzegła, że się pojawicie – zapewnił na wstępie Licavoli, prostując się i ruszając w ich stronę. – Dobrze was widzieć, chociaż to naprawdę jest zły moment – dodał z wyraźnym wahaniem.
– Co się stało? – zapytał natychmiast Carlisle. – Dziwnie wyglądasz. Nessie też brzmiała na zmartwioną, ale myślałem, że to przede wszystkim przez to, co wydarzyło się wczoraj.
Gabriel westchnął, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. Palcami przeczesał ciemne włosy, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan.
– Właśnie przez to, chociaż to bardziej skomplikowane – stwierdził wymijająco. – Będziemy wiedzieć więcej, jak w końcu wyciągniemy coś od Rufusa… Ewentualnie mu przyłożę – dodał ciszej, tym razem zwracając się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. – To tez dobra opcja.
– Gabrielu… – zaczął Carlisle, ale nie miał okazji, żeby dokończyć.
– Po prostu chodźcie, skoro już tutaj jesteście – ponaglił, w pośpiechu zmieniając temat. – Coś wymyślimy, zresztą tak będzie szybciej z wyjaśnieniami. Och, poza tym Sage tutaj jest. – Krótko obejrzał się przez ramię. – Podobno się znacie.
Beatrycze uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia. Serce jak na zawołanie zabiło jej mocniej, na swój sposób z podekscytowania, choć zarazem czuła, że nie ma na co liczyć, przynajmniej w kwestii informacji, których mógł udzielić jej Sage. Wiedziała, że nie chodził za Lawrence’m, nie wspominając o tym, że nie zwierzali się sobie aż do tego stopnia, by wampir wiedział o każdym kroku L. Z drugiej strony, chciała przynajmniej spróbować, niezależnie od tego, czy po raz kolejny miała się rozczarować.
– Elena nas przedstawiła – przyznał Carlisle. – A Beatrycze… Cóż, ona i Lawrence spędzili z nim trochę czasu.
– Taak… – Przez twarz Gabriela przemknął ledwo zauważalny cień. – To wiem.
Nie wydawał się zadowolony z tego powodu, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wrażeniem. Chwilami sama nie była pewna, jak powinna rozumieć relacje, które łączyły poszczególne osoby, tym bardziej że wiele z nich wiązało się z kwestiami, które pozostawały jej obce. Być może gdyby pamiętała, co takiego wydarzyło się w przeszłości, łatwiej mogłaby niektóre rzeczy rozumieć, jednak na tę chwilę wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do obserwacji.
– Joce jest u siebie? – zapytała pod wpływem impulsu, chcąc przerwać zdecydowanie zbyt ciężką, wymowną ciszę. – Dawno jej nie widziałam.
– Niedługo będzie. Alessia i bliźniaki wyciągnęli ją do kina. – Gabriel wyraźnie się zawahał. – W mieście są bezpieczni, zwłaszcza większą grupą. Och, poza tym gdzieś w pobliżu jest Damien. Tak czy inaczej, została tylko Claire.
Nie musiała pytać, żeby zorientować się, dlaczego ta ostatnia mogłaby nie być chętna na jakiekolwiek wyjścia. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy przypomniała sobie, co takiego miało miejsce, zaraz też odepchnęła od siebie niechciane myśli. Śmierć wciąż wydawała się czymś abstrakcyjnym, przynajmniej jeśli dotyczyła kogoś innego niż jej samej. Z jakiegoś powodu perspektywa tego, że w przeszłości umarła, a swój powrót zawdzięczała Jocelyne, wydawała się Beatrycze czymś w pełni akceptowalnym. To było tak, jak analizowanie konieczności oddychania – po prostu w pełni naturalne.
Skinęła głową, powstrzymując się od jakichkolwiek uwag. Carlisle również milczał, przynajmniej do momentu, w którym Gabriel poprowadził ich w głąb domu. Beatrycze machinalnie się spięła, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że atmosfera była zbyt napięta, by poczuć się swobodnie. Udało jej się jedynie uśmiechnąć na widok Sage’a, zwłaszcza że ten już na wstępie obdarował ją jednym ze swoich znaczących spojrzeń. Wyczuła, że rozpogodził się na jej widok, dodatkowo podrywając na równe nogi, zupełnie jakby samo jej pojawienie się miało w sobie coś wyjątkowego.
– Dawno cię nie widziałem, Beatrycze – oznajmił już na wstępie. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że dosłownie wyśpiewał jej imię.
– Możesz winić L. – stwierdziła, wysilając się na blady uśmiech, chociaż sama wzmianka o wampirze jedynie ją rozdrażniła. – Nie, nie wiem, gdzie on jest – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Jak wyżej – przyznał z wahaniem Sage, nerwowo zaciskając usta. – Chociaż to dziwne, że zostawił cię samą.
Zacisnęła usta, powstrzymując się od odpowiedzi. W zamian ograniczyła się do wzruszenia ramionami, próbując udawać, że te słowa wcale nie robiły na niej wrażenia. To było trudne, tak jak i przekonywanie samej siebie, że L. musiał mieć swoje powody w tym, co robił.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, po czym w milczeniu powiodła wzrokiem po pomieszczeniu. Pomijając Sage’a, dostrzegła jeszcze milczącą, wpatrzoną w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni Claire. W zasadzie dziewczyna wyglądała tak, jakby miała ochotę zniknąć wszystkim z oczu, chociaż coś najwyraźniej powstrzymywało ją przed podjęciem decyzji o wyjściu. Była jeszcze wyraźnie podenerwowana Renesmee, bawiąca się stojącym na stole kieliszkiem z winem. Na widok jeszcze jednego, tym razem opróżnionego, porzuconego naczynia, Beatrycze zorientowała się, że powinna spodziewać się obecności kogoś jeszcze, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać. Przecież wiedziała, czego powinna się spodziewać, zwłaszcza że niekoniecznie była tu mile widziana. Carlisle nie powiedział jej tego wprost, ale wyraźnie czuła, że nie wybrali najlepszego momentu na odwiedziny, a tym bardziej proszenie kogokolwiek o przysługę.
– Co się stało? – Carlisle ponowił swoje wcześniejsze pytanie, tym razem zwracając się do większego grona. – To znaczy…
– Cześć, dziadku – rzuciła ze swojego miejsca Renesmee. – Mówiłam, że to niekoniecznie dobry pomysł. W zasadzie… Hm, wciąż nie jestem pewna, czego powinniśmy się spodziewać – przyznała, wydając mówić się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.
– Dlatego chcę wiedzieć, co się dzieje – stwierdził wampir, natychmiast poważniejąc. Przesunął się bliżej, wciąż uważnie przypatrując się dziewczynie. – Wszystko w porządku? Nie chcę nic mówić, ale twoja szyja…
Dopiero w tamtej chwili Beatrycze zdecydowała się przyjrzeć dokładniej. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zorientować się, że na gardle pół-wampirzycy dało się dopatrzeć wyraźnych, zaczerwienionych śladów – i to na tyle dużych, by dojść do wniosku, że dziewczyna wyglądała co najmniej tak, jakby ktoś próbował ją udusić.
– Komplikacje – stwierdziła wymijająco Renesmee. – Nic się nie stało. Gabriel był obok.
– Ale mogło mnie nie być – rzucił z rezerwą sam zainteresowany. – Zresztą nie o to chodzi.
– Mówiliście o Rufusie – przypomniał natychmiast Carlisle. – Nie chcę nic sugerować, ale czy w takim razie on…
– Słodka bogini, możecie w końcu przestać gdybać? Już raz dzisiaj tego słuchałem.
Beatrycze aż się wzdrygnęła, zwłaszcza że była w stanie rozpoznać głos, który rozległ się tuż za jej plecami. Mimowolnie napięła mięśnie, przez krótką chwilę czując się co najmniej tak, jakby ktoś mógł ją uderzyć, choć t6o wydawało się pozbawione sensu. Nie musiała pytać, żeby zorientować się, że Rufus był poirytowany – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Przystanął w progu, opierając się o framugę i obserwując ich z wyraźną rezerwą. Miała wrażenie, że gdyby nie sytuacja, najzwyczajniej w świecie zignorowałby wszystkich wokół i wyszedł. W gruncie rzeczy potrafiła to sobie wyobrazić, zwłaszcza po tym jak zareagował, kiedy w chwili ich pierwszego spotkania zorientował się, że naskoczył na nie tę osobę, którą powinien.
Nawet jeśli zwrócił na nią uwagę i tym razem pojął, że nie była Eleną, nie dał niczego po sobie poznać. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, przez co zaskoczył ją moment, w którym wampir jednak zdecydował się ruszyć w głąb pomieszczenia.
– Na tę chwilę wszyscy żyją, więc chyba możemy uznać to za sukces – zaczął, po czym zamilkł, a jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku Claire. – Nieważne. Po prostu przejdźmy do rzeczy, a potem w końcu zajmijmy się ważniejszymi sprawami. Gdyby obyło się bez zbiorowych oskarżeń, byłoby bardzo miło.
– Świetnie. Więc co to było? – zapytał wprost Gabriel, na dłuższą chwilę wyraźnie wytrącając swojego rozmówcę z równowagi.
– Nic mojego, że tak się wyrażę – odparł wymijająco Rufus, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Próbowałem już to tłumaczyć Renesmee, ale oczywiście wiedziała lepiej… Z Claire poszło mi zdecydowanie lepiej – dodał, a jego córka drgnęła, sprawiając wyrwanej z głębokiego namysłu.
– Chyba wciąż nie do końca rozumiem – przyznała tak cicho, że Beatrycze początkowo miała problem z tym, żeby ją zrozumieć. – Tak mi się wydaje, ale…
Zamilkła, po czym wzruszyła ramionami. Patrząc na bladą twarz dziewczyny, Beatrycze nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy w grę wchodziło zmartwienie, żal czy może coś jeszcze innego. Claire od samego początku wydawała jej się niezwykle delikatna, przez co dojście do wniosku, że do tego wszystkiego mogłaby być przerażona, wydawało się czymś aż nazbyt prostym i oczywistym.
– Znam tę minę, Claire – stwierdził z porażającym wręcz spokojem Rufus. – Powiedziałem ci dość, więc… Tak, najpewniej wiesz.
– Ale…
Energicznie potrząsnęła głową, co najmniej jakby to, co podobno wiedziało, wciąż do niej nie docierało. Wyglądała na wyraźnie zaniepokojoną, bardziej niż chwilę wcześniej, choć Beatrycze nie sądziła, że to w ogóle możliwe.
– Mieliśmy z Claire… wątpliwą przyjemność natrafić na istotę, której nie widziałem od bardzo dawna – odezwał się ponownie Rufus, starannie dobierając słowa. – Zważywszy na to, co to jest i co powiedziała mi Renesmee, możemy założyć, że mamy kłopoty. Zwłaszcza biorąc pod uwagę nieobecność Layli.
– Znów mówisz od rzeczy – zarzucił mu Gabriel, ale to nie zrobiło na wampirze najmniejszego wrażenia.
– Za chwilę – stwierdził spiętym tonem. – Próbowałem tłumaczyć to Renesmee tak jak Claire, a więc… w bardziej naukowy sposób, ale średnio nam to wyszło. Skoro tak, zapytam wprost: czy któreś z was choćby podejrzewa, dlaczego żadnemu z nas nigdy nie przyszło do głowy mieszać wampirzej krwi z ludzką? Swoją drogą, to samo tyczy się demonów, ale już nie komplikujmy. Sęk w tym, że w obu przypadkach efekt jest podobny.
Po jego słowach zapadła cisza, co zaniepokoiło Beatrycze bardziej niż fakt, że niewiele zrozumiała. Przez krótką chwilę miała ochotę o coś zapytać, ale powstrzymała się, dochodząc do wniosku, że o wiele łatwiej będzie unikać zwracania na siebie uwagi. W milczeniu wpatrywała się w wampira, dopiero po dłuższej chwili decydując się przenieść wzrok na pozostałych. Nie była w stanie stwierdzić, co takiego sobie myśleli, ale i bez wnikania w temat wyczuła, że sytuacja zdecydowanie nie prezentowała się dobrze.
– Chwila… – Gabriel sprawiał wrażenie co najmniej wytrąconego z równowagi. – O czym teraz mówimy? Mieszanie wampirzej i ludzkiej krwi… – zaczął, ale Rufus nie dał mu dokończyć.
– Właśnie o tym – stwierdził przesadnie wręcz spokojnym tonem. – Nigdy wam nie przyszło do głowy? W końcu wampiry przemienione jadem były ludźmi.
– Sam powiedziałeś, że na ludzi to i tak nie działa – obruszył się Gabriel.
Wampir jedynie wywrócił oczami.
– Ten… wirus? – powiedział w końcu. – Nie. Krew? A i owszem, chociaż nie mamy w zwyczaju dzielić się nią ze śmiertelnikami. Zresztą efekty i tak są opłakane, niezależnie czy w grę wchodzi demon, czy wampir. W tym leży największa różnica.
– Brałeś pod uwagę przemienianie ludzi… wampirzą krwią, tak jak my robimy to jadem? – zapytał z niedowierzaniem Carlisle, ale Rufus jedynie prychnął, wyraźnie sfrustrowany.
– Słodka bogini, słuchacie mnie w ogóle? Abstrahując od tego, czy w ogóle byłbym chętny dzielić się moją krwiączłowiekiem – oznajmił z naciskiem, nie szczędząc sobie sarkazmu – to rozwiązanie samo w sobie jest po prostu nierealne. Mam tutaj na myśli kwestię przeżywalności i… Hm, naturalne ryzyko – przyznał po chwili wahania. – To tak, jakby stworzyć sobie śmierć na życzenie. Zdolności manipulowania rzeczywistością albo telepatia w rękach kogoś, kto absolutnie nad nimi nie panuje. Dzieci nie są groźne, kiedy dorastają, bo ich umiejętności rozwijają się powoli, zresztą wybuchy szybko wygasają… Widziałem to chociażby po Jocelyne. W przypadku hybryd, o których mówię, efekt jest nieprzewidywalny. I właśnie dlatego nikt z nas nie próbował czegoś takiego.
Znów zamilkł, bynajmniej nie sprawiając wrażenia ciszą, którą jak na zawołanie zapadła po dalszych wyjaśnieniach. Beatrycze nie miała pewności, czy dobrze rozumiała wszystko to, co mówił, ale z miejsca poczuła się zaniepokojona. To było dziwne uczucie, tym bardziej że kolejny raz nie potrafiła wskazać konkretnych przyczyn dręczącego ją lęki, wiedziała jednak, że zdecydowanie miała powody, żeby go odczuwać.
Rozejrzała się dookoła, jednak i tym razem nic nie wskazywało na to, żeby ktoś zamierzał się odezwać. Rufus najwyraźniej też to dostrzegł, bo ostatecznie to on przerwał ciszę, sprawiając przy tym wrażenie bardziej zniecierpliwionego niż do tej pory.
– Jeszcze jakieś pytania, czy w końcu dacie mi spokój? – rzucił, po czym w pośpiechu przesunął się bliżej Claire. – Jeśli nie, to… – zaczął, jednak nie było mu dane dokończyć.
– Layla – powiedział cicho Gabriel. – Mówiłeś, że to się łączy. I o Renesmee, ale w tej chwili…
– Pytasz, jakby to nie było oczywiste. – Rufus z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Nie ma jej, a ktoś bawi się wampirzą krwią. Sądząc po tym, co dzieje się z dziewczyną, o której wspominała mi Nessie, to coś więcej niż pojedynczy przypadek. Resztę po prostu sobie dopowiedz – zaproponował ze spokojem, którego – Beatrycze mogła się o to założyć – wcale nie odczuwał.
Dłuższą chwilę jeszcze panowała znajoma już cisza, niezmiennie działając Beatrycze na nerwy. Miała nadzieję, że i tym razem ktoś się odezwie, ciągnąc dalej temat, jednak nic podobnego nie miało miejsca. W gruncie rzeczy nie było takiej potrzeby, bo nawet ona pojęła, co takiego sugerował im Rufus – i co wydało jej się wręcz niepokojąco logiczne, nieważne od sposobu w jaki by to analizowała. Może i nie należała do osób, którym ot tak przychodziło analizowanie sytuacji, nie wspominając o tym, że mało kiedy miała okazję dowiedzieć się wszystkiego za pierwszym razem, ale biorąc pod uwagę okoliczności…
Cóż, wampirzą krew była niebezpieczna, zresztą tak, jak i one same. Mogła to sobie wyobrazić, tak jak i demony, które dysponowały tak niepokojącymi, niejasnymi dla niej umiejętnościami. Nie chciała nawet zastanawiać się, na czym miałoby polegać „mieszanie” posoki, a tym bardziej co sądzić o poziomie umieralności. To i tak brzmiało źle, jednak nie tak bardzo jak sugestia dotycząca Layli.
Nie było jej, a ktoś bawił się wampirzą krwią – i to w jakiś pokrętny sposób tłumaczyło wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa