Beatrycze
Nie lubiła jeździć samochodem.
Taka myśl przynajmniej przyszła Beatrycze do głowy, kiedy mimowolnie zaczęła
napinać mięśnie i wypytywać za oknem czegokolwiek, co mogłaby uznać za
ewentualne zagrożenie. Z łatwością mogła sobie wyobrazić moment, w którym
po raz kolejny coś spróbowałoby zaatakować pojazd, dokładnie tak jak w momencie,
w którym towarzyszyła Cameronowi i Claire. Co prawda to wydawało się
mało prawdopodobne, ale trudno było jej reagować inaczej.
Z drugiej
strony, być może wrażenie to miało związek z nieobecnością Lawrence’a i tym,
że naprawdę była na niego zła z tego powodu. Zostawił ją? Nie rozumiała
tego, co chodziło mu po głowie, a jeśli miała być ze sobą szczera,
naprawdę się bała. W pamięci wciąż miała rozmowę z Miriam i to,
co ta jej zasugerowała, nakazując szukać prawdy. Bratanie się z Ciemnością
zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem, ale jaki tak naprawdę miała wybór,
biorąc pod uwagę okoliczności?
Uparcie
milczała, to jednak wydawało się nie przeszkadzać Carlisle’owi. Była wampirowi
wdzięczna za tę ciszę, bo zdecydowanie nie miała ochoty z czegokolwiek się
tłumaczyć. Co więcej, patrząc na wampira, również bez pytania wiedziała, że się
przejmował. Potrafiła to zrozumieć, tak jak i to, dlaczego w pośpiechu
szukał jej bezpiecznego miejsca, nie chcąc żeby znalazła się w zasięgu
istot, które mogłyby jakkolwiek ją skrzywdzić. To sprawiało, że była w stanie
ignorować wrażenie, że kolejny raz ktoś próbował traktować ją jak szmacianą
laleczkę, którą można przerzucać z miejsca na miejsce. Wręcz przeciwnie –
nie zamierzała utrudniać, nie wspominając o tym, że przyjazd akurat do
domu Licavolich na swój sposób ją fascynował.
Nie
potrafiła tego wytłumaczyć, ale czuła, że to odpowiednie miejsce. Nie tyle
chodziło o sam budynek czy towarzystwo, w którym miała się znaleźć,
bo to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. O wiele ważniejsza
pozostawała perspektywa znalezienia się pod jednym dachem z Jocelyne, czy
też raczej…
Bezwiednie
zacisnęła dłonie na brzegach fotela. Co tak naprawdę chciała zrobić? Wciąż myślała
o tamtym notesie, choć równie dobrze przypadkiem mogło okazać się, że
zareagowała tak dziwnie, kiedy ostatnim razem miała go w rękach. Nie
wyobrażała sobie tego, tak jak i nie brała pod uwagę, że miałaby tak po
prostu wejść do pokoju dziewczyny i grzebać w jej rzeczach. Takie
rozwiązanie zdecydowanie nie wchodziło w grę, zwłaszcza, że nie była
złodziejką, ale z drugiej strony… Przecież nie chciała niczego ukraść,
tak? Potrzebowała odpowiedzi, a po sugestiach Miriam i własnych
przeczuciach miała wrażenie, że właśnie w ten sposób mogłaby je uzyskać.
Skoro Lawrence nie chciał przy niej być i jakkolwiek ułatwić zadania,
które miała, musiała sobie radzić w pojedynkę.
– Wszystko w porządku?
Uniosła
głowę z opóźnieniem, wcześniej siląc się na słodki, nieco wymuszony
uśmiech. Mimo wszystko przyszło jej to o wiele łatwiej, aniżeli mogłaby
przypuszczać, zwłaszcza że odpowiadała Carlisle’owi. Nie chciała go martwić, aż
nazbyt świadoma, że i tak przejmował się o wiele bardziej niż
powinien. Wciąż odkrywała, że ten wampir wzbudzał w niej całą mieszankę
ciepłych, pozytywnych emocji, które w znacznym stopniu wpływały na sposób,
w jaki pragnęła się do niego odnosić.
–
Oczywiście, że tak – zapewniła pospiesznie. – Jesteśmy prawie na miejscu, tak?
– dodała, wymownie spoglądając w okno.
– Zgadza
się. – Wampir zamilkł na dłuższą chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
– Nie mam innego pomysłu. Lawrence nie odbiera, więc…
– Rozumiem
to – przerwała mu pośpiesznie.
Dobrze
wiedziała, że L. nawet nie ruszał telefonu. Sama próbowała kilkukrotnie, przez
krótką chwilę mając nawet ochotę poprosić Carlisle’a, żeby zawiózł ją do domu
na obrzeżach, w którym wraz z Lawrence’m spędziła ostatnio tyle
czasu, ale powstrzymała się. W porządku, skoro wolał wszystkich ignorować i trzymać
się na dystans, jego sprawa. Nie zamierzała się narzucać, nie mogąc pozbyć się
wrażenia, że to byłoby żałosne – to, że mogłaby dopraszać się o uwagę. Nie
miała pojęcia, co takiego kierowało Cullenem, to zresztą nie miało dla niej
najmniejszego znaczenia – a przynajmniej to próbowała sobie wmówić. Coś
się działo, Beatrycze z kolei całą sobą czuła, że powinna skoncentrować
się właśnie na tym, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Carlisle
więcej się nie odezwał, co jak najbardziej było jej na rękę. Nie potrzebowała
dodatkowych informacji, żeby zorientować się, kiedy samochód zaparkował przed
domem, przy pierwszej możliwej okazji wyślizgując się na zewnątrz. Zadrżała na
chłodnym, zimowym powietrzu, po czym jakby od niechcenia powiodła wzrokiem
dookoła. Przywykła do widoku gęstego lasu i zalegającego na ziemi śniegu,
chociaż coś w widoku gęstwiny i tak sprawiło, że poczuła się
nieswojo. Przez krótką chwilę była wręcz w stanie wyobrazić sobie, że
spomiędzy drzew coś ją obserwuje – Mira albo ktokolwiek inny – co w najmniejszym
nawet stopniu nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej. W efekcie w pierwszym
odruchu wzdrygnęła się, kiedy dotarło do niej, że jak najbardziej ktoś
spoglądał na nią i Carlisle’a – z tą tylko różnicą, że nie od strony
lasu, ale domu.
Po wyrazie
twarzy Gabriela trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. Na
pierwszy rzut oka wyglądał na spokojnego, kiedy zaś na niego spojrzała,
zauważyła, że się uśmiechnął, wciąż jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że
wcale nie był aż tak pozytywnie nastawiony. Było coś nienaturalnego w bladości
jego skóry, przez co ostatecznie doszła do wniosku, że wyglądał na chorego albo
przynajmniej bardzo zmęczonego. To sprawiło, że nagle zaczęła wątpić w to,
czy przyjazd był dobrym pomysłem, niezależnie od tego, czy Gabriel i Renesmee
zawsze byli dla niej mili.
– Nessie
już mnie ostrzegła, że się pojawicie – zapewnił na wstępie Licavoli, prostując
się i ruszając w ich stronę. – Dobrze was widzieć, chociaż to
naprawdę jest zły moment – dodał z wyraźnym wahaniem.
– Co się
stało? – zapytał natychmiast Carlisle. – Dziwnie wyglądasz. Nessie też brzmiała
na zmartwioną, ale myślałem, że to przede wszystkim przez to, co wydarzyło się
wczoraj.
Gabriel
westchnął, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. Palcami przeczesał
ciemne włosy, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan.
– Właśnie
przez to, chociaż to bardziej skomplikowane – stwierdził wymijająco. – Będziemy
wiedzieć więcej, jak w końcu wyciągniemy coś od Rufusa… Ewentualnie mu
przyłożę – dodał ciszej, tym razem zwracając się bardziej do siebie niż
kogokolwiek innego. – To tez dobra opcja.
– Gabrielu…
– zaczął Carlisle, ale nie miał okazji, żeby dokończyć.
– Po prostu
chodźcie, skoro już tutaj jesteście – ponaglił, w pośpiechu zmieniając
temat. – Coś wymyślimy, zresztą tak będzie szybciej z wyjaśnieniami. Och,
poza tym Sage tutaj jest. – Krótko obejrzał się przez ramię. – Podobno się
znacie.
Beatrycze
uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia. Serce jak na zawołanie zabiło jej
mocniej, na swój sposób z podekscytowania, choć zarazem czuła, że nie ma
na co liczyć, przynajmniej w kwestii informacji, których mógł udzielić jej
Sage. Wiedziała, że nie chodził za Lawrence’m, nie wspominając o tym, że
nie zwierzali się sobie aż do tego stopnia, by wampir wiedział o każdym
kroku L. Z drugiej strony, chciała przynajmniej spróbować, niezależnie od
tego, czy po raz kolejny miała się rozczarować.
– Elena nas
przedstawiła – przyznał Carlisle. – A Beatrycze… Cóż, ona i Lawrence
spędzili z nim trochę czasu.
– Taak… –
Przez twarz Gabriela przemknął ledwo zauważalny cień. – To wiem.
Nie wydawał
się zadowolony z tego powodu, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie
wrażeniem. Chwilami sama nie była pewna, jak powinna rozumieć relacje, które
łączyły poszczególne osoby, tym bardziej że wiele z nich wiązało się z kwestiami,
które pozostawały jej obce. Być może gdyby pamiętała, co takiego wydarzyło się w przeszłości,
łatwiej mogłaby niektóre rzeczy rozumieć, jednak na tę chwilę wszystko tak czy
inaczej sprowadzało się do obserwacji.
– Joce jest
u siebie? – zapytała pod wpływem impulsu, chcąc przerwać zdecydowanie zbyt
ciężką, wymowną ciszę. – Dawno jej nie widziałam.
– Niedługo
będzie. Alessia i bliźniaki wyciągnęli ją do kina. – Gabriel wyraźnie się
zawahał. – W mieście są bezpieczni, zwłaszcza większą grupą. Och, poza tym
gdzieś w pobliżu jest Damien. Tak czy inaczej, została tylko Claire.
Nie musiała
pytać, żeby zorientować się, dlaczego ta ostatnia mogłaby nie być chętna na
jakiekolwiek wyjścia. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy przypomniała sobie,
co takiego miało miejsce, zaraz też odepchnęła od siebie niechciane myśli.
Śmierć wciąż wydawała się czymś abstrakcyjnym, przynajmniej jeśli dotyczyła
kogoś innego niż jej samej. Z jakiegoś powodu perspektywa tego, że w przeszłości
umarła, a swój powrót zawdzięczała Jocelyne, wydawała się Beatrycze czymś w pełni
akceptowalnym. To było tak, jak analizowanie konieczności oddychania – po
prostu w pełni naturalne.
Skinęła
głową, powstrzymując się od jakichkolwiek uwag. Carlisle również milczał,
przynajmniej do momentu, w którym Gabriel poprowadził ich w głąb
domu. Beatrycze machinalnie się spięła, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że
atmosfera była zbyt napięta, by poczuć się swobodnie. Udało jej się jedynie
uśmiechnąć na widok Sage’a, zwłaszcza że ten już na wstępie obdarował ją jednym
ze swoich znaczących spojrzeń. Wyczuła, że rozpogodził się na jej widok,
dodatkowo podrywając na równe nogi, zupełnie jakby samo jej pojawienie się
miało w sobie coś wyjątkowego.
– Dawno cię
nie widziałem, Beatrycze – oznajmił już na wstępie. Nie pierwszy raz miała
wrażenie, że dosłownie wyśpiewał jej imię.
– Możesz
winić L. – stwierdziła, wysilając się na blady uśmiech, chociaż sama wzmianka
o wampirze jedynie ją rozdrażniła. – Nie, nie wiem, gdzie on jest – dodała,
nie mogąc się powstrzymać.
– Jak wyżej
– przyznał z wahaniem Sage, nerwowo zaciskając usta. – Chociaż to dziwne,
że zostawił cię samą.
Zacisnęła
usta, powstrzymując się od odpowiedzi. W zamian ograniczyła się do
wzruszenia ramionami, próbując udawać, że te słowa wcale nie robiły na niej
wrażenia. To było trudne, tak jak i przekonywanie samej siebie, że L.
musiał mieć swoje powody w tym, co robił.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, po czym w milczeniu powiodła wzrokiem po
pomieszczeniu. Pomijając Sage’a, dostrzegła jeszcze milczącą, wpatrzoną w bliżej
nieokreślony punkt w przestrzeni Claire. W zasadzie dziewczyna
wyglądała tak, jakby miała ochotę zniknąć wszystkim z oczu, chociaż coś
najwyraźniej powstrzymywało ją przed podjęciem decyzji o wyjściu. Była
jeszcze wyraźnie podenerwowana Renesmee, bawiąca się stojącym na stole
kieliszkiem z winem. Na widok jeszcze jednego, tym razem opróżnionego,
porzuconego naczynia, Beatrycze zorientowała się, że powinna spodziewać się
obecności kogoś jeszcze, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać. Przecież
wiedziała, czego powinna się spodziewać, zwłaszcza że niekoniecznie była tu
mile widziana. Carlisle nie powiedział jej tego wprost, ale wyraźnie czuła, że
nie wybrali najlepszego momentu na odwiedziny, a tym bardziej proszenie
kogokolwiek o przysługę.
– Co się
stało? – Carlisle ponowił swoje wcześniejsze pytanie, tym razem zwracając się
do większego grona. – To znaczy…
– Cześć,
dziadku – rzuciła ze swojego miejsca Renesmee. – Mówiłam, że to niekoniecznie
dobry pomysł. W zasadzie… Hm, wciąż nie jestem pewna, czego powinniśmy się
spodziewać – przyznała, wydając mówić się bardziej do siebie niż kogokolwiek
innego.
– Dlatego
chcę wiedzieć, co się dzieje – stwierdził wampir, natychmiast poważniejąc.
Przesunął się bliżej, wciąż uważnie przypatrując się dziewczynie. – Wszystko w porządku?
Nie chcę nic mówić, ale twoja szyja…
Dopiero w tamtej
chwili Beatrycze zdecydowała się przyjrzeć dokładniej. Potrzebowała dłuższej
chwili, żeby zorientować się, że na gardle pół-wampirzycy dało się dopatrzeć
wyraźnych, zaczerwienionych śladów – i to na tyle dużych, by dojść do
wniosku, że dziewczyna wyglądała co najmniej tak, jakby ktoś próbował ją
udusić.
–
Komplikacje – stwierdziła wymijająco Renesmee. – Nic się nie stało. Gabriel był
obok.
– Ale mogło
mnie nie być – rzucił z rezerwą sam zainteresowany. – Zresztą nie o to
chodzi.
–
Mówiliście o Rufusie – przypomniał natychmiast Carlisle. – Nie chcę nic
sugerować, ale czy w takim razie on…
– Słodka
bogini, możecie w końcu przestać gdybać? Już raz dzisiaj tego słuchałem.
Beatrycze
aż się wzdrygnęła, zwłaszcza że była w stanie rozpoznać głos, który
rozległ się tuż za jej plecami. Mimowolnie napięła mięśnie, przez krótką chwilę
czując się co najmniej tak, jakby ktoś mógł ją uderzyć, choć t6o wydawało się
pozbawione sensu. Nie musiała pytać, żeby zorientować się, że Rufus był
poirytowany – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Przystanął w progu,
opierając się o framugę i obserwując ich z wyraźną rezerwą.
Miała wrażenie, że gdyby nie sytuacja, najzwyczajniej w świecie
zignorowałby wszystkich wokół i wyszedł. W gruncie rzeczy potrafiła
to sobie wyobrazić, zwłaszcza po tym jak zareagował, kiedy w chwili ich
pierwszego spotkania zorientował się, że naskoczył na nie tę osobę, którą
powinien.
Nawet jeśli
zwrócił na nią uwagę i tym razem pojął, że nie była Eleną, nie dał niczego
po sobie poznać. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, przez co zaskoczył ją
moment, w którym wampir jednak zdecydował się ruszyć w głąb
pomieszczenia.
– Na tę
chwilę wszyscy żyją, więc chyba możemy uznać to za sukces – zaczął, po czym
zamilkł, a jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku Claire. –
Nieważne. Po prostu przejdźmy do rzeczy, a potem w końcu zajmijmy się
ważniejszymi sprawami. Gdyby obyło się bez zbiorowych oskarżeń, byłoby bardzo
miło.
– Świetnie.
Więc co to było? – zapytał wprost
Gabriel, na dłuższą chwilę wyraźnie wytrącając swojego rozmówcę z równowagi.
– Nic
mojego, że tak się wyrażę – odparł wymijająco Rufus, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Próbowałem już to tłumaczyć Renesmee, ale oczywiście wiedziała lepiej…
Z Claire poszło mi zdecydowanie lepiej – dodał, a jego córka drgnęła,
sprawiając wyrwanej z głębokiego namysłu.
– Chyba
wciąż nie do końca rozumiem – przyznała tak cicho, że Beatrycze początkowo miała
problem z tym, żeby ją zrozumieć. – Tak mi się wydaje, ale…
Zamilkła,
po czym wzruszyła ramionami. Patrząc na bladą twarz dziewczyny, Beatrycze nie
potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy w grę wchodziło zmartwienie, żal
czy może coś jeszcze innego. Claire od samego początku wydawała jej się
niezwykle delikatna, przez co dojście do wniosku, że do tego wszystkiego
mogłaby być przerażona, wydawało się czymś aż nazbyt prostym i oczywistym.
– Znam tę
minę, Claire – stwierdził z porażającym wręcz spokojem Rufus. –
Powiedziałem ci dość, więc… Tak, najpewniej wiesz.
– Ale…
Energicznie
potrząsnęła głową, co najmniej jakby to, co podobno wiedziało, wciąż do niej
nie docierało. Wyglądała na wyraźnie zaniepokojoną, bardziej niż chwilę
wcześniej, choć Beatrycze nie sądziła, że to w ogóle możliwe.
– Mieliśmy z Claire…
wątpliwą przyjemność natrafić na istotę, której nie widziałem od bardzo dawna –
odezwał się ponownie Rufus, starannie dobierając słowa. – Zważywszy na to, co
to jest i co powiedziała mi Renesmee, możemy założyć, że mamy kłopoty.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę nieobecność Layli.
– Znów
mówisz od rzeczy – zarzucił mu Gabriel, ale to nie zrobiło na wampirze
najmniejszego wrażenia.
– Za chwilę
– stwierdził spiętym tonem. – Próbowałem tłumaczyć to Renesmee tak jak Claire, a więc…
w bardziej naukowy sposób, ale średnio nam to wyszło. Skoro tak, zapytam
wprost: czy któreś z was choćby podejrzewa, dlaczego żadnemu z nas
nigdy nie przyszło do głowy mieszać wampirzej krwi z ludzką? Swoją drogą,
to samo tyczy się demonów, ale już nie komplikujmy. Sęk w tym, że w obu
przypadkach efekt jest podobny.
Po jego
słowach zapadła cisza, co zaniepokoiło Beatrycze bardziej niż fakt, że niewiele
zrozumiała. Przez krótką chwilę miała ochotę o coś zapytać, ale
powstrzymała się, dochodząc do wniosku, że o wiele łatwiej będzie unikać
zwracania na siebie uwagi. W milczeniu wpatrywała się w wampira,
dopiero po dłuższej chwili decydując się przenieść wzrok na pozostałych. Nie
była w stanie stwierdzić, co takiego sobie myśleli, ale i bez
wnikania w temat wyczuła, że sytuacja zdecydowanie nie prezentowała się
dobrze.
– Chwila… –
Gabriel sprawiał wrażenie co najmniej wytrąconego z równowagi. – O czym
teraz mówimy? Mieszanie wampirzej i ludzkiej krwi… – zaczął, ale Rufus nie
dał mu dokończyć.
– Właśnie o tym
– stwierdził przesadnie wręcz spokojnym tonem. – Nigdy wam nie przyszło do
głowy? W końcu wampiry przemienione jadem były ludźmi.
– Sam
powiedziałeś, że na ludzi to i tak nie działa – obruszył się Gabriel.
Wampir
jedynie wywrócił oczami.
– Ten… wirus? – powiedział w końcu. – Nie.
Krew? A i owszem, chociaż nie mamy w zwyczaju dzielić się nią ze
śmiertelnikami. Zresztą efekty i tak są opłakane, niezależnie czy w grę
wchodzi demon, czy wampir. W tym leży największa różnica.
– Brałeś
pod uwagę przemienianie ludzi… wampirzą krwią, tak jak my robimy to jadem? – zapytał
z niedowierzaniem Carlisle, ale Rufus jedynie prychnął, wyraźnie
sfrustrowany.
– Słodka
bogini, słuchacie mnie w ogóle? Abstrahując od tego, czy w ogóle
byłbym chętny dzielić się moją krwią z człowiekiem – oznajmił z naciskiem,
nie szczędząc sobie sarkazmu – to rozwiązanie samo w sobie jest po prostu
nierealne. Mam tutaj na myśli kwestię przeżywalności i… Hm, naturalne ryzyko – przyznał
po chwili wahania. – To tak, jakby stworzyć sobie śmierć na życzenie. Zdolności
manipulowania rzeczywistością albo telepatia w rękach kogoś, kto
absolutnie nad nimi nie panuje. Dzieci nie są groźne, kiedy dorastają, bo ich
umiejętności rozwijają się powoli, zresztą wybuchy szybko wygasają… Widziałem
to chociażby po Jocelyne. W przypadku hybryd, o których mówię, efekt
jest nieprzewidywalny. I właśnie dlatego nikt z nas nie próbował
czegoś takiego.
Znów
zamilkł, bynajmniej nie sprawiając wrażenia ciszą, którą jak na zawołanie
zapadła po dalszych wyjaśnieniach. Beatrycze nie miała pewności, czy dobrze
rozumiała wszystko to, co mówił, ale z miejsca poczuła się zaniepokojona.
To było dziwne uczucie, tym bardziej że kolejny raz nie potrafiła wskazać
konkretnych przyczyn dręczącego ją lęki, wiedziała jednak, że zdecydowanie
miała powody, żeby go odczuwać.
Rozejrzała
się dookoła, jednak i tym razem nic nie wskazywało na to, żeby ktoś
zamierzał się odezwać. Rufus najwyraźniej też to dostrzegł, bo ostatecznie to
on przerwał ciszę, sprawiając przy tym wrażenie bardziej zniecierpliwionego niż
do tej pory.
– Jeszcze
jakieś pytania, czy w końcu dacie mi spokój? – rzucił, po czym w pośpiechu
przesunął się bliżej Claire. – Jeśli nie, to… – zaczął, jednak nie było mu dane
dokończyć.
– Layla –
powiedział cicho Gabriel. – Mówiłeś, że to się łączy. I o Renesmee,
ale w tej chwili…
– Pytasz,
jakby to nie było oczywiste. – Rufus z niedowierzaniem potrząsnął głową. –
Nie ma jej, a ktoś bawi się wampirzą krwią. Sądząc po tym, co dzieje się z dziewczyną,
o której wspominała mi Nessie, to coś więcej niż pojedynczy przypadek.
Resztę po prostu sobie dopowiedz – zaproponował ze spokojem, którego –
Beatrycze mogła się o to założyć – wcale nie odczuwał.
Dłuższą
chwilę jeszcze panowała znajoma już cisza, niezmiennie działając Beatrycze na
nerwy. Miała nadzieję, że i tym razem ktoś się odezwie, ciągnąc dalej
temat, jednak nic podobnego nie miało miejsca. W gruncie rzeczy nie było
takiej potrzeby, bo nawet ona pojęła, co takiego sugerował im Rufus – i co
wydało jej się wręcz niepokojąco logiczne, nieważne od sposobu w jaki by
to analizowała. Może i nie należała do osób, którym ot tak przychodziło
analizowanie sytuacji, nie wspominając o tym, że mało kiedy miała okazję dowiedzieć
się wszystkiego za pierwszym razem, ale biorąc pod uwagę okoliczności…
Cóż, wampirzą
krew była niebezpieczna, zresztą tak, jak i one same. Mogła to sobie
wyobrazić, tak jak i demony, które dysponowały tak niepokojącymi,
niejasnymi dla niej umiejętnościami. Nie chciała nawet zastanawiać się, na czym
miałoby polegać „mieszanie” posoki, a tym bardziej co sądzić o poziomie
umieralności. To i tak brzmiało źle, jednak nie tak bardzo jak sugestia
dotycząca Layli.
Nie było
jej, a ktoś bawił się wampirzą krwią – i to w jakiś pokrętny
sposób tłumaczyło wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz