Renesmee
Już po przekroczeniu progu
kuchni zorientowałam się, że atmosfera jest nieciekawa. Sage i Claire
milczeli, oboje dziwnie spięci, chociaż to wydawało się bardziej wyczuwalne w przypadku
dziewczyny. Krótko zerknęła w naszą stronę, po czym nieznacznie uniosła
brwi, być może zaskoczona, że nie towarzyszył nam Rufus. Jedynie wzruszyłam
ramionami, powstrzymując się przed powiedzeniem jej, że cokolwiek mogłoby być
nie tak. Już i tak wyglądała marnie, więc dorzucanie kolejnych powodów do
zmartwień wydawało się zbędne.
Jedynie
Isabeau wyglądała na względnie spokojną, choć w przypadku tej z sióstr
Gabriela to mogło być jedynie próbą sprawiania pozorów. Nie byłam zaskoczona
tym, że w rękach obracała kolejny kieliszek wina, bez pośpiechu sącząc
jego zawartość. W milczeniu wpatrywała się w przestrzeń i choć w pierwszym
momencie uznałam tę pozę za coś niepokojącego, kiedy zajrzałam jej w oczy,
przekonałam się, że nie zmieniły koloru. To była po prostu Isabeau – jak zwykle
poważna i w nastroju, którego nie byłam w stanie określić.
– Hm,
jednak nic jej nie jest… – rzuciła jakby od niechcenia. Zaraz po tym spojrzała w moją
stronę, po czym ze świstem wypuściła powietrze. – No, prawie.
Machinalnie
uniosłam dłoń do gardła, woląc nie zastanawiać się, jak wyglądała moja szyja.
To była chwila, zresztą czułam się bardziej pobudzona niż obolała czy
zaniepokojona. Jakby tego było mało, w głowie miałam pustkę, przez co tym
bardziej chciałam dowiedzieć się, jak Rufus zamierzał sensownie wytłumaczyć to,
co się wydarzyło. Już i tak czułam się podle, przez co zdecydowanie nie
miałam ochoty znosić wykrętów, nie wspominając o tym, że jakoś nie miałam
złudzeń co do podejścia Gabriela. Na swój sposób obawiałam się tego, co mogło
się wydarzyć, gdyby puściły mu nerwy, taki obrót spraw zresztą wydawał mi się
wręcz niepokojąco prawdopodobny.
– Zawsze
wiem, kiedy coś jest nie tak – stwierdził z rezerwą Gabriel. Nieznacznie
potrząsnął głową, wyraźnie poirytowany. – Nie wiem, co znowu kombinuje Rufus,
ale…
– Co
zrobił? – przerwała mu wyraźnie wytrącona z równowagi Claire.
Wyczułam,
że się zawahał. Sama również spojrzałam na dziewczynę z powątpiewaniem,
już chyba z przyzwyczajenia mając wątpliwości co do tego, jak wiele
mogliśmy jej powiedzieć. Zwykle nie byłam za tym, żeby traktować Claire jak
dziecko, ale w tamtej chwili wydawała mi się tak nienaturalnie krucha…
– Nic
szczególnego – stwierdził w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – To
znaczy…
– Znam tatę
– przypomniała.
Co do tego
tym bardziej nie miałam wątpliwości. Zerknęłam krótko na Gabriela, po czym raz
jeszcze bezwiednie dotknęłam szyi.
– To nie on
– powiedziałam w końcu, dochodząc do wniosku, że to najistotniejsze. –
Tylko coś w piwnicy. Rufus po prostu… ma dziwne pomysły.
– Ach, tak…
– Po minie Claire poznałam, że dobrze wiedziała, co takiego miałam na myśli.
– Wiesz, co
się dzieje? – zapytał wprost Gabriel, ale dziewczyna tylko potrząsnęła głową.
– Obiecał
mi wyjaśnić – przyznała, a ja ledwo powstrzymałam sfrustrowany jęk.
– Nie tobie
jednej.
Nie byłam
pewna czy to dobrze, czy nie, zresztą nie chciałam się nad tym zastanawiać.
Wiedziałam jedynie, że Claire coś niepokoiło, to jednak w najmniejszym
stopniu nie wydało mi się dziwne.
Chwilę
jeszcze wahałam się, zanim ostatecznie podeszłam do dziewczyny, by jak gdyby
nigdy nic otoczyć ją ramionami. Nawet jeśli w ten sposób ją zaskoczyłam,
nie dała niczego po sobie poznać, w zamian bez słowa się we mnie wtulając.
Nie miałam pewności, czy to cokolwiek da, ale nie mogłam się powstrzymać,
zwłaszcza że nie było Layli. Czułam się odpowiedzialna i to nie tylko
dlatego, że wampirzyca była przy Alessi i Damienie wtedy, kiedy ja nie
mogłam.
Wyczułam
ruch za plecami, więc odwróciłam się, żeby móc spojrzeć na Gabriela. Wydawał
się zamyślony, wydając się koncentrować na czymś, czego ja sama mogłam co
najwyżej się domyślać.
–
Zapraszałaś może gości, mi amore? –
zapytał w pewnym momencie, a ja uniosłam brwi, co najmniej
zaskoczona.
– Nie.
Dlaczego?
Westchnął,
wyraźnie rozdrażniony.
– Bo czuję
Carlisle’a i zastanawiam się, czego może chcieć… Zwłaszcza, że nie jest sam
– dodał i w tamtej chwili wszystko stało się dla mnie jasne.
– Cholera…
– wyrwało mi się. Gabriel spojrzał na mnie z zaciekawieniem, ale nie
skomentował mojej reakcji nawet słowem. – Carlisle pytał mnie, czy na kilka dni
mógłby podrzucić do nas Beatrycze. Mówiłam mu, że to zły pomysł, ale… Och,
ewentualnie martwi się, bo nie byłam w szczególnie dobrym nastroju, kiedy
rozmawialiśmy.
Jeszcze
kiedy mówiłam, poczułam na sobie przenikliwe spojrzenie Sage’a. Jeden rzut oka
na wampira wystarczył, żebym zorientowała się, że coś w moich słowach go
zaintrygowało, mężczyzna sam zdecydował się odezwać.
– To
Lawrence jednak nie zabrał Beatrycze w jakieś bezpieczne miejsce? –
zapytał, tym samym skutecznie mnie zaskakując.
– Nie
bardzo rozumiem…
– Znamy się
– zapewnił mnie z bladym uśmiechem. – Można powiedzieć, że dość dobrze, bo
na swój sposób mieszkamy razem… Ja, Lawrence i Beatrycze.
Po jego
słowach zapadła chwila wymownej ciszy, to jednak w najmniejszym stopniu
Sage’a nie speszyło. Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, próbując
przypomnieć sobie, ile tak naprawdę wiedziałam od Carlisle’a na temat jego
ojca, zwłaszcza od chwili powrotu Beatrycze. Co prawda nie było tego dużo,
zwłaszcza że omijaliśmy temat L. po tym, jak bez pozwolenia zabrał ze sobą
Joce, ale…
– Chwileczkę
– rzucił spiętym tonem Gabriel i to wystarczyło, żebym zorientowała się,
że myślał o tym samym, co i ja. – O ile się orientuję, Lawrence przebywał
ze swoim stwórcą. To znaczy…
– Zanim
mnie zlinczujesz, weź pod uwagę, że on naprawdę jest znośny – przerwał mu
pośpiesznie Sage. – Po prostu bywa odrobinę ciężki w obejściu, ale nic
ponadto.
– Ciężki w obejściu?! – wypaliłam,
przez krótką chwilę sama niepewna czy powinnam śmiać się, czy może płakać. –
Prawie pozabijał mi dzieci!
Być może to
była naciągana teoria, zresztą nie mogłam zaprzeczyć, że chcąc nie chcąc równie
wiele Lawrence’owi zawdzięczałam, ale to wcale nie było takie proste. Nie,
skoro z powodzeniem mogłam wskazać przynajmniej po jednej sytuacji, w której
omal nie zrobił czegoś naprawdę głupiego. Biorąc pod uwagę fakt, że wciąż
miałam do niego żal za zabranie ze sobą Jocelyne, tym bardziej czułam, że mogę
sobie na to pozwolić.
– Hm… Tak,
to brzmi trochę jak Lawrence.
Po wyrazie
twarzy Sage’a trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał. Zawahałam się,
wciąż podenerwowana, chyba jedynie cudem zmuszając się do zachowania spokoju.
Potrzebowałam dłuższej chwili, by jednak ruszyć się z miejsca, zwłaszcza
kiedy Gabriel bez słowa położył mi dłonie na ramionach, chcąc jakkolwiek mnie
uspokoić. Poddałam mu się, ostatecznie pozwalając, by posadził mnie na jednym z krzeseł,
samemu kucając tuż obok.
– Potem
poklniemy sobie na Lawrence’a – stwierdził, siląc się na powagę. – Lepiej
powiedz mi, jak zamierzamy rozegrać sprawy z Carlisle’m. Mówiłaś, że
chciał podrzucić nam Beatrycze, ale… – Urwał, po czym skinął głową, zachęcając
mnie do mówienia.
– Nie wiem
– przyznałam zgodnie z prawdą. – To nie jest dobry moment na trzymanie w domu
człowieka.
Rzuciłam mu
znaczące spojrzenie, podejrzewając, że i tak nie musiałam tłumaczyć
niczego więcej. Biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co coś próbowało mnie udusić,
zdecydowanie nie mieliśmy tu warunków dla Beatrycze. W gruncie rzeczy
miałam ochotę zejść na dół i porządnie Rufusem potrząsnąć, wcześniej
pytając, czy wziął pod uwagę chociażby Jocelyne. Co prawda fakt, że na swój
sposób narażał Claire, wydawał się dość wymowny, ale nad tym akurat wolałam się
nie zastanawiać.
– Macie
problem – nie tyle zapytał, co stwierdził Sage. Chcąc nie chcąc spojrzałam na
wampira, bynajmniej nie mając nastroju, by prowadzić rozmowę w ten sposób.
– Mogli mi powiedzieć. Nie niańczę
Lawrence’a, ale Trycze bym się zajął – stwierdził z powagą.
– Poradzimy
sobie – stwierdził z rezerwą Gabriel.
Po jego
nastroju trudno było mi poznać, co tak naprawdę czuł względem Sage’a. W gruncie
rzeczy sama nie byłam pewna, co takiego działo się wokół mnie, bardziej
zmęczona niż faktycznie zaniepokojona sytuacją. Potrzebowałam wyjaśnień, choć
zarazem miałam wątpliwości co do tego, czy zdołam je uporządkować na tyle sensownie,
by się nie pogubić. Co więcej, chcąc nie chcąc zaczęłam zastanawiać się nad
tym, co mogłoby się wydarzyć, kiedy już pojawią się Volturi, a to
zdecydowanie nie poprawiło mi nastroju.
– Gabrielu…
– zaczęłam, ale tej jedynie potrząsnął głową.
– Ja to załatwię,
w porządku? – zasugerował mi ze spokojem. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem,
ale nie próbowałam protestować. – Dajcie mi chwilę.
Odprowadziłam
go wzrokiem, po czym ukryłam twarz w dłoniach. W porządku, więc poza śmiercią
Setha, koniecznością przekazania informacji dalej i Cassandrą działo się
coś jeszcze, czego wciąż nie potrafiłam wytłumaczyć. To wciąż nie brzmiało
dobrze, ja zaś miałam wrażenie, że wciąż mogło być gorzej – i to
niezależnie od tego, czy takie rozwiązanie wydawało się choć po części
prawdopodobne.
– Cóż…
Poderwałam
głowę, by spojrzeć na Isabeau. Zwykle wręcz podziwiałam spokój, z jakim
się zachowywała, ale w tamtej chwili coś w jej postawie wręcz
działało mi na nerwy. Podejrzewałam, że to wyłącznie moje przewrażliwienie,
jednak już od dłuższego czasu dostrzegałam w wampirzycy coś, co nie dawało
mi spokoju. To mógł być smutek albo jakaś bardziej złożona, skomplikowana
emocji. Kto jak kto, ale Beau potrafiła udawać, że nic wartego uwagi nie miało
miejsca, ja jednak bez trudu zorientowałam się, że to wcale nie takie proste – i to
zwłaszcza w przypadku mojej szwagierki.
– Coś jest
nie tak? – zaryzykowałam, ale wampirzyca najzwyczajniej w świecie mnie
zignorowała.
– Może po
prostu potrzebuję powietrza – stwierdziła lakonicznie.
Nie odezwałam
się nawet słowem, kiedy również ona wyszła, dochodząc do wniosku, że to i tak
nie miałoby sensu. Jakiekolwiek kłótnie z Beau i tak nie miały sensu,
zwłaszcza że ta miała w zwyczaju robić dokładnie to, na co miała ochotę.
– Skoro tak
uważasz… – mruknęłam, ale w rzeczywistości nie miałam już przed sobą
nikogo, do kogo mogłabym się zwracać.
W kuchni
jak na zawołanie zapanowała wymowna, pełna napięcia cisza.
Isabeau
– Czy nie powiedziałem wam,
żebyście…? – Rufus urwał, po czym w wyrazie poirytowany sposób spojrzał w jej
stronę. – Och, świetnie – to ty. Jeszcze lepiej.
Wysiliła
się na blady, pozbawiony wesołości, ale za to jak najbardziej złośliwy uśmiech.
To przynajmniej planowała, chociaż zdecydowanie nie miała nastroju nawet do
tego, żeby się z kimkolwiek drażnić. Czuła, że coś jest nie tak, uczucie
to zaś niezmiennie dawało jej się we znaki, potęgując wszechogarniające
zmęczenie. Dobrze znała ten stan, ale powstrzymywała się przed poddaniem się
mu, w zasadzie sama nie pewna, czy powinna cieszyć się ze znajomych,
poprzedzających wizję symptomów. W ostatnim czasie widzenia przychodziły
nagle, nie dając jej nawet czasu na reakcję, co na dłuższą metę bywało naprawdę
frustrujące. Co prawda trwała w takim stanie już od lat, mało kiedy mogąc
cieszyć się „normalnością” – cokolwiek ten stan znaczył w przypadku kogoś,
kto regularnie obracał się wokół najgorszych nieszczęść.
Problem w tym,
że ucieczka nigdy nie wchodziła w grę. Cóż, nie w nieskończoność, ale
tego akurat zdążyła nauczyć się już jako dziecko.
– Co znowu
się dzieje, hm? – zapytała wprost, najzwyczajniej w świecie ignorując jego
słowa.
Oparła się o ścianę,
tym samym skutecznie blokując wampirowi dojście do schodów. Dla lepszego efektu
założyła ramiona na piersiach, próbując udawać, że sytuacja była najnormalniejsza
w świecie, co zresztą nie aż tak bardzo mijało się z prawdą. Jakby
nie patrzeć, z Rufusem zawsze rozmawiało jej się ciężko, nie wspominając o tym,
że nie przypominała sobie sytuacji, w której w trakcie nie miał
ochoty zrobić jej krzywdy.
– Zależy o co
pytasz – stwierdził z rezerwą Rufus. – A teraz bądź taka dobra i się
odsuń.
– To nie
jest odpowiedź na moje pytanie – zarzuciła mu.
– Bo go nie
sprecyzowałaś. Zresztą i tak nie widzę powodu, dla którego miałbym
odpowiadać akurat teraz – stwierdził ze spokojem. – Już i tak będziecie
wystarczająco uciążliwi.
–
Oczywiście, że będziemy. Biorąc pod uwagę, jak wygląda Renesmee…
– Śmiem
twierdzić, że dużo lepiej od ciebie – przerwał jej bezceremonialnie. – Rzadko
mówię przykre rzeczy kobietom, ale w twoim przypadku to akurat prawda. Z tym
że ja nie próbuję zawracać ci głowy tym, co i dlaczego ukrywasz… Bo coś
jest, prawda Isabeau? Od samego początku.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, co najmniej wytrącona z równowagi. Zdecydowanie nie tego
spodziewała się po tej rozmowie, słowa Rufusa zaś sprawiły, że z miejsca
zapragnęła się wycofać. Napięła mięśnie, coraz bardziej podenerwowana, przez
krótką chwilę czując się jak zwierzę, które ktoś nagle zapędził w ślepy
zaułek. Czuła, że popełniła błąd, dając po sobie znać, że cokolwiek mogłoby być
nie tak, ale nie była w stanie tego zmienić.
Wyprostowała
się niczym strona, nerwowo zaciskając usta. Zaraz po tym spojrzała na szwagra w niemalże
wyzywający sposób, to jednak nie zrobiło na wampirze najmniejszego nawet
wrażenia.
– Cóż… Tak
właśnie sądziłem – stwierdził ze spokojem. Nie sądziła, że się wycofa, nie
miała jednak zamiaru chociażby rozważać tego, czy w ogóle powinna być mu
wdzięczna. – A teraz zejdź mi z drogi.
Nawet nie
drgnęła, uparcie trwając przy swoim. To było niczym impuls, który zadecydował,
że w ogóle zdecydowała się tutaj przyjść. Nie była pewna, co podkusiło ją,
żeby jednak spróbować dostać się do piwnicy, ale nie mogła się powstrzymać. W innym
wypadku pomyślałaby, że to instynkt, który nakazał jej znaleźć jakieś
bezpieczne miejsce, gdzie nikt nie reagowałby w przesadnie gwałtowny
sposób, gdyby nagle poddała się widzeniu, ale w sytuacji, w której
wiedziała, że zastanie tutaj Rufusa, to wydawało się bez sensu.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, dziwnie podenerwowana. Dłonie zacisnęła w pięści,
obojętna na to, czy siła uścisku przypadkiem nie zacznie sprawiać jej bólu.
– Dobra…
Naprawdę zaczynasz mnie irytować, Isabeau – oznajmił Rufus. Tym razem w jego
głosie wyraźnie wyczuła frustrację, czego zresztą mogła się spodziewać. – Nie
wierzę, że muszę tłumaczyć ci takie rzeczy, na dodatek po tylu latach
znajomości, ale…
– Zacznij
pilnować Claire, w porządku? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Reakcja
była natychmiastowa, czego zresztą mogła się spodziewać. Mimowolnie wzdrygnęła
się, nerwowo napinając mięśnie i wysuwając kły, kiedy została
bezceremonialnie przyciśnięta do ściany. Gniewnie spojrzała na Rufusa, próbując
dać mu do zrozumienia, że ma się odsunąć, to jednak nie zrobiło na
nieśmiertelnym najmniejszego nawet wrażenia.
– Co
widziałaś? – zapytał natychmiast. – Śmierć tego kundla czy coś innego, skoro…? –
zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Nic –
oznajmiła z naciskiem. – A teraz mnie puść, bo rozwalę tobą ścianę.
Rzucił jej
spojrzenie, które w jasny sposób dało Isabeau do zrozumienia, że nie
uważał, by faktycznie posunęła się aż tak daleko, ostatecznie jednak chcąc nie
chcąc zdecydował się odsunąć. Wciąż dosłownie taksował ją wzrokiem, stojąc o wiele
bliżej, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Odczekała dłuższą chwilę, aż nazbyt
świadoma, że w ten sposób aż prosiła się o nieszczęście, testując
cierpliwość szwagra, ale nie dbała o to. Oboje byli zbyt dumni, tak
zresztą było, odkąd tylko sięgała pamięcią.
Westchnęła
cicho, po czym z wolna wyprostowała się, próbując udawać, że nic wartego
uwagi nie miało miejsca. To, że próbował ją zaatakować, nie robiło na niej
wrażenia, a przynajmniej chciała udawać, że właśnie tak było.
– W porządku
– powiedziała w końcu. – Przekazuję ostrzeżenia, kiedy akurat jakieś mam. Layla
by zrozumiała – dodała, a wampir rzucił jej wyraźnie poirytowane
spojrzenie.
– Jak
zdążyłaś zauważyć, od dłuższego czasu jej nie ma – rzucił z rezerwą, ale i to
Isabeau zdecydowała się zignorować.
– Tak czy
inaczej – podjęła Isabeau – nie widziałam niczego, również w kwestii
śmierci Setha. Zresztą cokolwiek bym zobaczyła, nie zmieniłoby się.
– Więc
dlaczego powiedziałaś, że…
– Do
cholery, nie wiem! – zniecierpliwiła się. Nie chciała podnosić głosu, nie tyle z obawy
przed reakcją Rufusa, bo ta nie miała dla niej znaczenia. Bardziej przejmowała
się, że ktokolwiek mógłby zwrócić na nich uwagę, chociaż zdecydowanie tego nie
chciała. – Nie wiem – powtórzyła ciszej, po czym dla pewności spojrzała w górę
schodów, by upewnić się, że wciąż ją sami. – W ostatnim czasie niczego nie
jestem pewna.
W gruncie
rzeczy zwracała się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Nerwowo
zacisnęła usta, nagle zaczynając niespokojnie krążyć i nie wyobrażając
sobie, że mogłaby ustać w miejscu. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim
razem czuła się aż do tego stopnia wytrącona z równowagi, może pomijając
moment, kiedy…
– Co ty
ukrywasz, Isabeau?
Zesztywniała,
ale nie od razu zareagowała na zadane jej przez wampira pytanie. Dłuższą chwilę
trwała w milczeniu, bezmyślnie wpatrując się w ciemność i raz po
raz zadając sobie pytanie, dlaczego przyszła akurat tutaj. W takich
chwilach nie rozumiała samej siebie, próbując udawać, że w rzeczywistości
miała pełną kontrolę nad tym co i dlaczego robiła. Tak było prościej,
zresztą wtedy nie musiała myśleć, co dla kogoś, kto przywykł poddawać się
instynktowi, wydawało się wręcz zbawienne.
– Nic, co
miałoby jakikolwiek związek z tobą – stwierdziła wymijająco.
Spodziewała
się, że zacznie naciskać, ale nic podobnego nie miało miejsca. Zawahała się,
ostatecznie przenosząc wzrok na wampira, by przekonać się, że po prostu ją
obserwował – i to w sposób wystarczająco przenikliwy, by poczuła się
nieswojo. Nie była pewna, co powinna sądzić o tym spojrzeniu, nie
zmieniało to jednak faktu, że poczuła się dziwnie, bardziej niż wcześniej mając
ochotę zniknąć wszystkim wokół z oczu.
– Jak
uważasz – powiedział w końcu Rufus. – Powidz mi tylko jedną rzecz… Nie
widziałaś niczego, co wiązałoby się z Laylą i Claire?
– Nic pod
tym względem się nie zmieniło – zapewniła pośpiesznie.
W
zamyśleniu skinął głową. Po jego zachowaniu i wyrazie twarzy trudno było
stwierdzić, czy wierzył w którekolwiek z wypowiedzianych przez nią
słów.
– Skoro tak
uważasz…
Zawahała
się, dziwnie zdezorientowana.
– I tyle?
– zapytała, nie mogąc się powstrzymać. – To znaczy…
–
Powiedzmy, że ci wierzę – stwierdził wymijająco. – I tak nie mam wyboru.
Zresztą widzę… że chodzi o coś innego.
– Och, ty
widzisz… – rzuciła z przekąsem.
Bawił się w psychoanalizę
czy coś innego? Nie miała pojęcia, ale nie podobało jej się to, zresztą jak i wrażenie,
że Rufus kolejny raz podejrzewał o wiele więcej, aniżeli mogłaby sobie
tego życzyć. To w przypadku tego wampira wydawało się już normą, co
bynajmniej nie sprawiało, że zdążyła się do jego zachowania przyzwyczaić.
– I tak
wiem, że widziałaś coś złego – stwierdził z rozbrajającą wręcz
szczerością. – Jeszcze zanim tu przyjechałaś. Może nie Laylę, ale…
– Nie, nie
Laylę – warknęła, kolejny raz reagując bez głębszego zastanowienia. – To… coś
innego, jak sam stwierdziłeś.
– Ale najpewniej
ma związek – oznajmił i to również nie było pytanie. Sam ten fakt sprawił,
że zapragnęła na niego warknąć. – Jeśli tak…
– Ktoś… –
Urwała, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Możliwe, że coś się stanie.
Ale nie Layli.
– Więc
komu? – ponaglił, chociaż musiał zdawać sobie sprawę z tego, że nie
otrzyma odpowiedzi.
– Komuś,
komu obiecałam milczenie – powiedziała w końcu.
Coś
ścisnęło ją w gardle, ledwo tylko wypowiedziała te słowa. Zabrnęła za
daleko, na dodatek w rozmowie z kimś, kto zwykle ją drażnił, ale to w jakiś
pokrętny sposób wydawało się sensowne. Nie miała pojęcia, czy faktycznie miało
sens, ale nie mogła zaprzeczyć, że mówiło jej się łatwiej, niż gdyby to Gabriel
zaczął ją wypytywać.
– Ach… –
usłyszała i coś w tonie Rufusa dało jej do myślenia. – Powiedz jej,
że… Ale to nie ma już znaczenia, prawda?
– Nie ma.
Jedynie
skinął głową, a potem w końcu zostawił ją samą. Dopiero w tamtej
chwili pozwoliła sobie, żeby oprzeć się o ścianę, zamknąć oczy i zanurzyć
się w ciszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz