Renesmee
– Nie podoba mi się to.
Rufus
rzucił mi spojrzenie sugerujące, że niekoniecznie podzielał moje obawy. W zasadzie
wszystko wskazywało na to, że na swój sposób go bawiłam, przejmując się
rzeczami, których on sam nie uważał za istotne.
– Co
takiego? – zapytał w końcu, siląc się na cierpliwość. – Moim zdaniem, to
bardzo proste.
– Jak dla
kogo – rzuciłam z przekąsem.
Wampir
spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
– Nie
sądziłem, że przerasta cię perspektywa zamienienia kilka słów ze znajomym.
Wypuściłam
powietrze ze świstem, w duchu modląc się o cierpliwość. W istocie
nie wymagał ode mnie niczego skomplikowanego, twierdząc, że w zupełności
wystarczy, jeśli wskażę mu gabinet Castiela i – ewentualnie – odciągnę
uwagę samego zainteresowanego, ale i tak miałam wątpliwości. Co prawda to
wydawało się lepsze, niż gdybym pozwoliła szwagrowi działać na własną rękę i mieszać
komukolwiek w głowie, ale…
Och,
zdecydowanie zaczynałam być przewrażliwiona.
– I co
później? – drążyłam, poniekąd po to, żeby zmienić temat. Nie podobał mi się
sposób, w jaki wampir spoglądał na mnie za każdym razem, kiedy któreś z nas
wspominało o Castielu. – Z Cassandrą. Będziesz wiedział, jak się
nazywa i gdzie mieszka, ale…
– Złożymy
jej wizytę – stwierdził takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. – Nie wysilałbym się, żeby poczytać sobie kartę choroby, najpewniej
zmyśloną, prawda?
W pierwszym
odruchu zamierzałam mu odpowiedzieć, gotowa dalej podkreślać targające mną
wątpliwości, ale powstrzymałam się. W zamian skinęłam głową, dochodząc do
wniosku, że to brzmiało rozsądnie – i to o wiele bardziej, niż
mogłabym sobie tego życzyć. Rufus wydawał się dobrze wiedzieć, co i dlaczego
chciał zrobić, zresztą nie mogłam zaprzeczyć, że po ostatnich rozmowach
zdecydowanie byłam za tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do Cassandry. Co prawda
wiedziałam, że szwagier nie towarzyszył mi dlatego, że jakkolwiek martwił się o nieświadomą
tego, co się z nią działo, dziewczynę, ale o tym akurat starałam się
nie myśleć. Liczyło się, że wydawał się rozsądny w stopniu wystarczającym,
bym chcąc nie chcąc doszła do wniosku, że powinnam na nim polegać.
Inną
kwestią było to, że nieświadomie jeszcze bardziej zmartwił mnie wzmianką o dokumentach
Cassandry. Co prawda w tym przypadku oczywistym wydawało się, że nikt nie
miał szans poprawnie zdiagnozować dziewczyny, ale sama myśl o zmienionej
karcie w nieprzyjemny sposób kojarzyła mi się z tym, przez co
przeszła Joce. Co więcej, w obu przypadkach miało to jakiś związek z Castielem,
nawet jeśli sam zainteresowany wydawał się absolutnie nieświadomy jakichkolwiek
komplikacji. Chciałam wierzyć, że to zwykły zbieg okoliczności, ale Rufus
zdecydowanie mi tego nie ułatwiał, zwłaszcza mówiąc o rzekomych kłamstwach
mojego znajomego.
Nie
rozmawialiśmy więcej, co jak najbardziej było mi na rękę. Raz po raz z obawami
spoglądałam na podążającego za mną wampira, ten jednak wydawał się w pełni
spokojny i obojętny na obecność ludzi. Właściwie sama nie byłam pewna,
czego spodziewałam się po Rufusie, zwłaszcza że wielokrotnie miałam okazję
przekonać się, że kiedy trzeba było, w towarzystwie potrafił zachowywać
się w naprawdę czarujący sposób, ale i tak czułam się nieswojo.
Naukowiec w ostatnim czasie był nieprzewidywalny, zamartwiając się o Laylę
w stopniu wystarczającym, by w którymś momencie jednak puściły mu
nerwy.
– Ile czasu
będziesz potrzebował? – zapytałam w końcu. Nie musiałam podnosić głosu, by
usłyszał mnie nawet pomimo panującego na korytarzu gwaru.
– Och, nie
przejmuj się… Sądząc po tym, jak wyglądają wasze rozmowy, będę miał go w nadmiarze
– zapewnił mnie pośpiesznie.
– Co to
niby miało znaczyć? – obruszyłam się.
Rufus
jedynie wywrócił oczami.
– Nie mów
mi, że nie zauważyłaś, bo nie uwierzę – rzucił z wyraźnym rozbawieniem. – A wmawiacie
mi, że jestem ignorantem w kwestii uczuć…
– Pleciesz
od rzeczy – zarzuciłam mu, nerwowo zaciskając dłonie w pięści.
– Doprawdy?
– Uśmiechnął się, wciąż siląc na niemalże uprzejmy ton. – Nawet dla mnie
oczywistym jest, że twój… znajomy –
rzucił z naciskiem – jest tobą zainteresowany. Podejrzewam, że gdyby ktoś
spoglądał w ten sposób na Laylę, już dawno bym go zabił. I to tyle w temacie.
Prychnęłam,
nie mogąc się powstrzymać. To nie był pierwszy raz, kiedy komentował to, jak
prezentowały się relacje moje i Castiela, a to bez wątpienia o czymś
świadczyło. Słodka bogini, to naprawdę było aż do tego stopnia widoczne? Nie
byłam zainteresowana tym mężczyzną – w żadnych wypadku – z kolei to,
że był dla mnie taki miły niczego nie znaczyło, przynajmniej z mojej
perspektywy. Do tego próbowałam się przekonać, zwłaszcza po tym, jak Castiel
wprost powiedział mi, że zrozumiał dawane przez Gabriela sygnały. Chciałam
przynajmniej udawać, że pod tym względem nie mam powodów do obaw, ale skoro
nawet Rufus sugerował, że mogłoby być inaczej…
Nieznacznie
potrząsnęłam głową, by odrzucić od siebie niechciane myśli. Nie chciałam się
tym przejmować, w zamian próbując skupić się na tym, co najważniejsze. To
Cassandra była priorytetem, niezależnie od tego, jak wiele miałam w związku
z tym wątpliwości.
Zawahałam
się, próbując przypomnieć sobie, czy Castiel wspominał mi cokolwiek o konkretnych
godzinach pracy. Nie miałam nawet pewności, czy faktycznie takie posiadał, czy
może pojawiał się na uczelni według uznania, kiedy tylko było mu to na rękę.
Chyba nawet liczyłam, że gabinet okaże się zamknięty i pusty, bo to
rozwiązałoby jakikolwiek problem z zagadywaniem kogokolwiek. Nie miałam
najmniejszych problemów z wykorzystaniem telepatii do otwarcia zamka, by
wpuścić Rufusa, zwłaszcza że nikt z obecnych na korytarzu nie zwracał na
nas uwagi. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to sprawka wampira, który – byłam
w stanie się o to założyć – nie miałby najmniejszych obiekcji, by
mieszać w głowach wszystkim wokół, byleby zapewnić sobie chwilę spokoju.
Tak czy inaczej, wszystko wydawało się nam sprzyjać, przez co tym bardziej
miałam nadzieję, że jakakolwiek dywersja okaże się zbędna.
Przystanęłam
przy odpowiednich drzwiach, po czym cicho westchnęłam, bez trudu orientując
się, że ktoś jednak był w środku. Krótko obejrzałam się przez ramię, by przekonać
się, że zostałam sama – przynajmniej teoretycznie, bo wiedziałam, że Rufus
kręcił się gdzieś w pobliżu. To nie poprawiło mi nastroju, ale nie dałam
sobie czasu na wątpliwości, ostatecznie jak gdyby nigdy nic decydując się
zapukać – i to na tyle głośno, by mieć pewność, że nawet człowiek będzie w stanie
usłyszeć mnie przy gwarze prowadzonych na korytarzu rozmów.
– Proszę.
Natychmiast
nacisnęłam klamkę. W porę udało mi się wysilić na zachęcający, promienny
uśmiech, a przynajmniej miałam nadzieję, że nie wyglądałam jak skończona
idiotka z jednej ze sztucznych reklam w telewizji. Z drugiej
strony, być może Castielowi i tak nie zrobiłoby to różnicy, zwłaszcza że
na mój widok natychmiast poderwał się z miejsca, momentalnie
odwzajemniając gest, który go obdarowałam. Widziałam, że wyraźnie się
rozpogodził, nie wspominając o tym, że oczy zabłysły mu na mój widok. To
dało mi do myślenia, szczególnie po wszystkim, co zasugerował mi Rufus.
– Cześć. –
Mój głos zabrzmiał o wiele pogodniej, niż w rzeczywsitości się czułam.
Przyjęłam to z ulgą, w duchu modląc o to, by nie zachowywać się w zbytnio
podejrzany sposób. – Masz chwilę?
– Jasne, że
tak – zapewnił, po czym wymownie rozejrzał się po pomieszczeniu. – Jak widać –
dodał z bladym uśmiechem.
Dyskretnie
rozejrzałam się po pomieszczeniu, szybko orientując się, że było malutkie. W zasadzie
poczułam się niemalże klaustrofobicznie, mimowolnie zaczynając zastanawiać nad
tym, jakim cudem na tak niewielkiej powierzchni zmieściło się biurko i dwie
pokaźnych rozmiarów komody.
–
Przytulnie tutaj – rzuciłam zaczepnym tonem. – No i w końcu wpadłam,
tak?
– Akurat
wtedy, kiedy nie mam ci nic do zaproponowania – stwierdził, krzywiąc się
mimowolnie. Wymownie uniosłam brwi, niepewna jak powinnam interpretować jego
słowa. – Choćby kawy – zreflektował się pośpiesznie. – Aktualnie zabijam za
kawę, więc…
– Więc
idziemy na kawę – dopowiedziałam, nie dając sobie czasu, żeby się rozmyślić.
Castiel
rzucił mi bliżej nieokreślone spojrzenie, przez dłuższą chwilę wyglądając na
chętnego, żeby o coś zapytać, ale ostatecznie tego nie zrobił. W zamian
uśmiechnął się w sposób, który na pewno prezentował się dużo lepiej niż
mój wyraźnie wymuszony wyraz twarzy. Jakkolwiek by nie było, nawet jeśli mój
towarzysz miał jakieś uwagi, powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy,
ostatecznie podrywając się na równe nogi, by do mnie dołączyć.
– Ale nie
tutaj – zadecydował, tym samym jeszcze bardziej mnie dezorientując. – Automaty
to zło… Chyba że nie masz czas – zreflektował się pośpiesznie, ale tylko
pokręciłam głową.
– Wciąż jestem…
w podłym nastroju – powiedziałam w końcu.
Nie byłam
szczególnie zachwycona kolejnym wspólnym wyjściem z Castielem, zwłaszcza
że tym samym zostawiałam Rufusa samego na uczelni, ale ostatecznie zdecydowałam
się nad tym nie zastanawiać. Wampir od samego początku dawał mi do zrozumienia,
że wiedział, co robi, nie miałam więc innego wyboru, jak tylko spróbować to zaakceptować.
Przestałam o tym
myśleć, kiedy Castiel znalazł się przy mnie, kiwając głową w stronę drzwi.
Jako pierwsza wyszłam na korytarz, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem
oczami, aż nazbyt świadoma, że mężczyzna kolejny raz próbował czarować mnie
zachowaniem. Co prawda istniała możliwość, że jednak byłam przewrażliwiona, ale
szczególnie po rozmowie z Rufusem w bardziej dokładny sposób
analizowałam to, jak Castiel postępował względem mnie.
– O ile
pozwolisz, znam jedno miejsce – stwierdził ze spokojem mój towarzysz. – Tuż
obok uczelni, więc obejdzie się bez samochodu… A szkoda, zwłaszcza jeśli
znów przyjechałaś tym cudeńkiem.
– Jak
zawsze – zapewniłam z uśmiechem.
Castiel
wzniósł oczy ku górze.
– Cholera –
mruknął, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Trudno. I tak nie
mogłam pozwolić sobie na dłuższą przerwę.
– Damy radę
– stwierdziłam, myślami już będąc gdzieś daleko.
Skinął
głową, najwyraźniej nie widząc powodu do ciągnięcia tematu. Dyskretnie
rozejrzałam się dookoła, kiedy Castiel zamykał za sobą drzwi do gabinetu,
szukając wzrokiem Rufus, ale nie byłam w stanie go wypatrzeć. W ciągu
zaledwie kilku minut korytarz zdążył opustoszeć, co uświadomiło mi, że zajęcia
najpewniej już się zaczęły, to jednak najwyraźniej nie przeszkadzało wampirowi w tym,
żeby się ukryć.
Westchnęłam
w duchu, po czym w pośpiechu ruszyłam za Castielem w głąb
korytarza. Wcześniej jeszcze raz obejrzałam się przez ramię, wymownie
spoglądając na zamknięte drzwi gabinetu i przywołując do siebie moc, by
móc zrobić z niej użytek.
Jakimś
cudem udało mi się uśmiechnąć, kiedy z oddali doszło mnie ledwo słyszalne
kliknięcie otwierającego się zamka.
Jocelyne
Napięła mięśnie, po czym
gwałtownie nabrała powietrza do płuc. Nie chciała, żeby tutaj był, ale nie
potrafiła powiedzieć mu tego wprost, w duchu modląc się o to, żeby
Dallas sam zorientował się, czego oczekiwała. Już raz rozmawiali i nie
przyniosło to niczego dobrego. Co więcej, Joce zdecydowanie nie czuła się
gotowa na kolejną rozmowę, mając wrażenie, że o wiele prościej byłoby,
gdyby wszystko rozeszło się po kościach.
Wystarczyłoby,
żeby odszedł i więcej się nie pojawiał. Podejrzewała, że to brzmiało
okropnie, zwłaszcza po wszystkim, co między nimi zaszło, ale… Po prostu czuła,
że takie rozwiązanie byłoby najwłaściwsze. Sam Dallas musiał czuć, że coś jest
nie tak – i że tak naprawdę tutaj nie pasował, nawet jeśli ona trzymała go
w świecie żywych. Na pierwszy rzut oka widać było, że taki stan rzeczy nie
miał racji bytu, nawet jeśli zarazem perspektywa stracenia chłopaka po raz
drugi ją również bolała.
Problem
jednak polegał na tym, że przecież nigdy Dallasa nie odzyskała. On był niczym
cień; iluzja, która tak naprawdę nie miała racji bytu. Nawet gdyby chciała,
utrzymanie go przy sobie okazałoby się trudne i niemożliwe dla nich oboje.
Nie chciała tego, w duchu wręcz modląc się o to, żeby chłopak jakimś
cudem to zrozumiał – wyczytał z jej aury albo przynajmniej postawy, bo nie
miała pojęcia, w jaki sposób odbierały ją duchy. Rosa twierdziła, że
świeciła, przyciągając tych, którzy z jakiegokolwiek powodu potrzebowali
pomocy albo… czegokolwiek innego, ale nie miała pojęcia, jak wiele było w tym
prawdy.
– Joce?
Łagodny
szept skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Zawahała się, częściowo
uspokojona, kiedy przekonała się, że Dallas brzmiał niemalże troskliwie. To
równie dobrze mogło być wyłącznie wyobrażeniem, ale… Tak, czuła się lepiej, mogąc
upewnić się, że się na nią nie złościł. Co prawda z jakiegoś powodu czuła
się wyjątkowo wręcz spięta, ale…
Coś otarło
się o jej pierś, sprawiając, że dziewczyna wzdrygnęła się niespokojnie. Z opóźnieniem
przypomniała sobie o zalegającym na jej klatce piersiowej kocie, zwłaszcza
kiedy ten wydał z siebie przeciągłe prychnięcie. Wsunęła palce w ciepłe
futerko, próbując stworzenie uspokoić, chociaż w rzeczywistości szukała w ten
sposób ulgi dla samej siebie. Cóż, nie pomogło, ale za to na chwilę zdołała
zapomnieć o obserwującym ją duchu – co prawda tylko na kilka sekund, to
jednak wydawało się lepsze niż nic.
– Joce,
jesteś aż do tego stopnia na mnie zdenerwowana? – zapytał spiętym tonem Dallas,
ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Zresztą martwiłem się, wiesz? Rosa mówiła
mi, że ostatnio nie czułaś się najlepiej – dodał i coś w jego słowach
sprawiło, że dłużej w stanie nie była go ignorować. – To moja wina? Mam na
myśli…
– Nie.
Odezwała
się tak cicho, że przez krótką chwilę miała wątpliwości, czy faktycznie
zdecydowała się wypowiedzieć to jedno słowo na głos. Dopiero milczenie ze
strony Dallasa, który wyraźnie zamarł, czekając na jej dalszą reakcję,
uświadomiło jej, że jak najbardziej musiał ją słyszeć.
Jęknęła w duchu,
coraz bardziej wytrącona z równowagi. W porządku, jednak się
odezwała, więc tym bardziej czuła się w obowiązku pociągnąć rozmowę dalej,
ale nie była pewna, w jaki sposób miała tego dokonać. Z drugiej
strony, Dallas naprawdę brzmiał na zatroskanego, a to również musiało o czymś
świadczyć. Była wręcz w stanie wyobrazić sobie jego minę, szczególnie, że w ośrodku
długie godziny siedział przy niej, kiedy dosłownie płakała, nie będąc w stanie
znieść bólu głowy. W takim wypadku tym bardziej była mu coś winna,
niezależnie od sytuacji.
Z wolna
usiadła, chcąc nie chcąc decydując się otworzyć oczy. Wcześniej w porę
pochwyciła niesforną kulkę futra, która towarzyszyła jej przez cały ten czas,
machinalnie przygarniając kota do siebie. Nie była pewna, czy to jej
wyobraźnia, czy coś innego, ale wyraźnie czuła pulsujące ciepło, bijące od
kociaka. Zwierzątko również zamarło, nie tyle zaniepokojone, co po prostu
ostrożne. Taki stan rzeczy dał Joce do myślenia, zwłaszcza że kot zupełnie
inaczej reagował na Rosę, od razu zaczynając się łasić i do dziewczyny
wyrywać.
– To
bardziej… skomplikowane – odezwała się z opóźnieniem, uświadamiając sobie,
że zdecydowanie zbyt długo trwała w ciszy. W końcu przeniosła wzrok
na Dallasa, przekonując się, że bezszelestnie przysiadł na brzegu jej łóżka. –
Ale już mi lepiej, dziękuję. Podobno on ma mi pomagać – dodała z bladym
uśmiechem, wymownie spoglądając na zawartość swoich ramion.
Dallas
jedynie uniósł brwi.
– Kot? –
rzucił z nieco wymuszonym uśmiechem.
– Dlaczego
nie?
Chłopak
jedynie parsknął śmiechem.
– Nic, nic…
Po prostu bardziej pasuje mi to do czarownic – stwierdził zaczepnym tonem.
Zaraz po tym zamilkł, po czym lekko przekrzywił głowę, wydając się nad czymś zastanawiać.
– Nie wiem o czymś?
– Jesteś
okropny! – obruszyła się, bez zastanowienia nachylając na tyle, by spróbować trzepnąć
go w ramię.
Zdołała się
uśmiechnąć, rozbawienie jednak zniknęło równie nagle, co się pojawiło. W zamian
zamarła, nerwowo zaciskając w pieść palce dłoni, która dosłownie chwilę
wcześniej dosłownie przeniknęła przez ramię Dallasa. Zacisnęła usta, po czym
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując zrozumieć, dlaczego tak nagle
zrobiło jej się przykro, skoro wcześniej podobne rzeczy miewały miejsce nader
często. Przecież nie raz widziała, jak przenikał przez przedmioty albo Rosa
unosiła się nad ziemią, zwłaszcza kiedy była podekscytowana. Oglądała to wystarczająco
wiele razy, aż nazbyt świadoma z kim obcuje, Co więcej, do tej pory to nie
miało znaczenia, a ona po prostu czuła ulgę, mając przy sobie czy to
przyjaciółkę, czy też Dallasa.
Coś
chłodnego musnęło jej policzek, skutecznie wyrywając z zamyślenia.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, zaskoczona nie tylko pieczeniem pod powiekami,
ale przede wszystkim widokiem Dallasa, który nachylił się na tyle blisko, że
wręcz była w stanie go wyczuć. Znała przenikliwy chłód, jakże
charakterystyczny dla bliskości ducha, nie wspominając o momencie, w którym
z jakiegoś powodu próbowali się dotknąć. Trudno, by było inaczej, skoro
Dallas przy każdej nadarzającej się okazji przesiadywał tuż obok, imitując
fizyczną bliskość i powtarzając, że tak naprawdę nic się nie zmieniło.
– Hej, Joce,
co jest…? – Chłopak zamilkł, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. –
Nie lubię, kiedy przeze mnie płaczesz.
– Nie
płaczę – obruszyła się, chociaż to zabrzmiało nader dziecinnie.
– Na pewno –
mruknął i nie musiała pytać, by wiedzieć, że w najmniejszym nawet
stopniu jej nie wierzył. Gdyby nie to, że czuła się przygnębiona, nie
zdziwiłaby się odkryciem, że Dallas próbował się z niej naigrywać. –
Wszystko jest w porządku, tak? Jestem tutaj… To nie wystarczy?
Zadrżała,
kiedy przesunął się w taki sposób, że dosłownie znalazła się w jego
objęciach. Tak przynajmniej pomyślała w pierwszej chwili, już z przyzwyczajenia
pozwalając Dallasowi zrobić to, co zawsze – ułożyć ramiona w taki sposób,
że z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak owijają się wokół niej. To nie
było prawdziwe, nie wspominając o tym, że nie mogła pozwolić sobie nawet
na coś tak oczywistego, jak wtulenie się w jego tors. Dobrze wiedziała,
jak łatwo było naruszyć względną równowagę tego, co działo się między nimi – iluzji
bliskości i dotyku, którą zdążyli opracować i która do tej pory jej
wystarczyła.
Zacisnęła
usta, widząc jak kot korzysta z okazji, żeby oswobodzić się z uścisku,
którym dotychczas go obdarowywała. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy
stworzonko jak gdyby nigdy nic przemknęło bezpośrednio przez Dallasa, w następnej
sekundzie zeskakując z łóżka i wkrótce po tym znikając dziewczynie z oczu.
Och, no
tak… To też było do przewidzenia, prawda? W końcu trwali w iluzji.
A Dallasa
tak naprawdę nie było.
Dallas umarł.
– Tak
dobrze? – usłyszała tuż przy uchu. Nie odpowiedziała, ale chłopak najwyraźniej
tego nie oczekiwał, skupiony na przemawianiu do niej w taki sposób, jakby
była małym, wystraszonym dzieckiem – cicho i kojąco, byleby tylko sprawić,
żeby poczuła się lepiej. – Cii, Joce… Przepraszam, że ostatnio źle nam się
rozmawiało, ale to już się nie powtórzy, tak? Możliwe, że niepotrzebnie na
ciebie naciskałem.
Być może
mówił coś jeszcze, ale praktycznie nie słuchała, świadoma tylko i wyłącznie
tego, że czuła się dosłownie jak w potrzasku. Bała się poruszyć, a tym
bardziej odezwać, całą sobą chłonąc to, że Dallas był obok. Dotychczas to
wystarczyło, tak? Może faktycznie sprawy były w o wiele prostszy,
bardziej oczywisty sposób, niż mogłoby się do tej pory. Możliwe, że to ona się
myliła, a jej dar faktycznie cokolwiek zmieniał, chociaż…
– Dallas – wyszeptała,
w następnej chwili urywając, żeby złapać oddech. – Myślałeś w ogóle o tym,
co ci powiedziałam? O… Sam wiesz.
Odpowiedziała
jej wymowna, przeciągła cisza. To sprawiło, że z miejsca zapragnęła się
wycofać, ale zmusiła się do spokojnego siedzenia. W duchu odliczała
kolejne sekundy, gotowa wręcz błagać, żeby w końcu się odezwać.
– Jasne –
powiedział w końcu i zabrzmiało to względnie spokojnie. – Wydaje mi
się, że… jesteś jeszcze bardzo zagubiona. Ja zresztą też.
–
Zagubiona… – powtórzyła cicho.
W pokoju na
powrót zapanowała cisza, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. W zamian
zamknęła oczy, całą sobą koncentrując się na Dallasie i jego ramionach.
Ten jeden
raz chciała pozwolić sobie na to, żeby jednak trwać w iluzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz