15 lipca 2017

Dwieście dwadzieścia pięć

Renesmee
Poczułam, że ktoś mnie obserwuje, ledwo tylko przekroczyłam próg. Poderwałam głowę, po czym uniosłam brwi, bez trudu dostrzegając przyczajonego w cieniu Rufusa. Byłam pewna, że właśnie o to mu chodziło, tym bardziej że ukrywanie się zwykle przychodziło mu z łatwością, zwłaszcza że w grę wchodziło wykorzystywanie ciemności.
– Ehm… Coś jest nie tak? – zapytałam z braku lepszych pomysłów.
Byłam zmęczona, nie tylko nieprzespaną nocą, ale przede wszystkim nadmiarem informacji. Sęk w tym, że nie byłam w stanie niczego poradzić na to, że nie potrafiłam ot tak opędzić się od niechcianych myśli. W efekcie chcąc nie chcąc raz po raz analizowałam to, co wiedziałam – począwszy od Cassandry, przez śmierć Setha oraz to, że w każdej chwili w mieście mogli pojawić się Volturi. Zwłaszcza to ostatnie dawało mi się we znaki, choć sama przynajmniej teoretycznie nie musiałam obawiać się spotkania z Włochami. Przynajmniej zakładaliśmy, że nie mieli być zainteresowani mną i Gabrielem, zwłaszcza biorąc pod uwagę zdolności telepatów, nie zmieniało to jednak faktu, że martwiłam się o najbliższych.
Nieznacznie potrząsnęłam głową, niemalże zmuszając do tego, żeby skoncentrować się na Rufusie. Spojrzałam na wampira wyczekująco, już z przyzwyczajenia próbując określić, w jakim był nastroju, to jednak okazało się niemożliwe. Na pierwszy rzut oka wydawał się wręcz niepokojąco spokojny, ale coś w jego postawie i sposobie, w jaki mnie obserwował, dało mi do myślenia.
– Wybierasz się może na uczelnię?
Spojrzałam na wampira z rezerwą, co najmniej zaskoczona jego pytaniem. Nie miałam pojęcia, czego oczekiwał, to zresztą wydawało się mało istotne, ale fakt, że akurat Rufus mógłby się interesować moimi studiami, wydawał się podejrzany.
– Nie jestem pewna – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Nie mam nastroju – dodałam, starannie dobierając słowa – zresztą powinnam w końcu pojechać do Forks. Za długo zwlekam.
– To bardzo niedobrze…
Uniosłam brwi, co najmniej wytrącona z równowagi jego słowami. Wiedziałam, że Rufus bywał czasami naprawdę trudny, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły emocje, ale nawet po nim nie spodziewałam się aż takiego braku empatii. Natychmiast spięłam się, rozważając to, żeby na niego warknąć albo po prostu ignorować i robić swoje, zanim ostatecznie zdołałby mnie sprowokować. Do tej pory miałam wątpliwości co do spotkania z Charliem i Sue, zresztą nie chciałam jechać tam sama. Gdybym tylko poprosiła Gabriela, przynajmniej ta jedna kwestia mogłaby się rozwiązać, ale…
Usłyszałam westchnienie, co skutecznie ściągnęło moją uwagę z powrotem na Rufusa. Poczułam się nieswojo, kiedy zorientowałam się, że mnie obserwował, na dodatek w dość przenikliwy, zdradzający frustrację sposób.
– Byłeś w piwnicy? – wypaliłam pod wpływem impulsu.
Ta kwestia wydała mi się istotna, choć zarazem wolałam nie poznać odpowiedzi. Nie chciałam zastanawiać się nad tym, co i dlaczego mógłby zdziałać ten wampir, gdyby tylko mu na to pozwolić. Łatwiej było udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca, co było dla mnie o tyle prostsze, że ostatnie wydarzenia i tak jawiły mi się jak sen. Dzięki Damienowi już nawet nie musiałam obawiać się siniaków na gardle, co samo w sobie było po prostu dobre, o ile w obecnej sytuacji takie stwierdzenie miało sens.
– Słodka bogini… Na razie nie – stwierdził i choć wcale nie musiałam mu wierzyć, nie miałam poczucia, by próbował mnie okłamać. – Tak, zdaję sobie sprawę, że Jocelyne jest w domu. Claire zresztą też.
– I tylko to cię powstrzymuje? – drążyłam, a przynajmniej miałam taki zamiar, bo Rufus nie zamierzał ciągnąć tej rozmowy w nieskończoność.
– Wiesz, że i tak zrobię po swojemu. Rozmawialiśmy zresztą o tym – przypomniał, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Tak, ale…
Wampir wydał z siebie wyraźnie sfrustrowany jęk.
– Och, dziewczyno, przestań mnie dręczyć! Mówisz tak, jakbyś mnie nie znała – obruszył się, po czym raptownie spoważniał, myślami wydając się być gdzieś daleko. – Abstrahując od tego, skupmy się może na tym, co najważniejsze. Nie pytałem o uczelnię bez powodu.
Gniewnie zmrużyłam oczy, coraz bardziej poirytowana. Jeśli zamierzał dręczyć mnie tylko dlatego, że mogłabym być przygnębiona śmiercią Setha, zdecydowanie nie mieliśmy o czym rozmawiać.
– Muszę poinformować matkę mojego przyjaciela, że jej syn nie żyje – oznajmiłam z rozbrajającą wręcz szczerością. Głos nieznacznie mi zadrżał, ale jakimś cudem udało mi się zachować przynajmniej względną powagę. – Chodzi o tego samego, który – tak dla przypomnienia – był również ważny dla twojej córki. Rozumiem, że możesz inaczej patrzeć na śmierć, ale naprawdę…
Gwałtownie urwałam, doszukawszy się w spojrzeniu Rufusa czegoś, co jednak kazało mi zamilknąć. Z wolna wypuściłam powietrze, próbując się uspokoić i zrozumieć, dlaczego kolejny raz czułam się tak, jakbym za moment miała się popłakać. Jak długo nie myślałam o Secie i wszystkim tym, co się działo, mogłam udawać, że pewne sprawy nie miały miejsca, ale na dłuższą metę to wcale nie było aż takie proste.
– Nie musisz przypominać mi o Claire, bo siedziałem przy niej całą noc. Nie pierwszy raz zresztą – oznajmił ze spokojem, bynajmniej nie sprawiając wrażenia urażonego. – Aczkolwiek masz rację… Tak, moje patrzenie na śmierć jest inne – dodał po chwili zastanowienia. – Albo raczej uważam, że nie należy skupiać się na zmarłych kosztem tych, którzy wciąż żyją.
– Nie rozumiem – przyznałam zgodnie z prawdą.
Rzucił mi bliżej nieokreślone spojrzenie, w najmniejszym stopniu nie zaskoczony moją reakcją. Prawda była taka, że Rufus bardzo często mówił o sprawach, które na pierwszy rzut oka wydawały się skomplikowane. Z drugiej strony, być może to on miał w zwyczaju niepotrzebnie utrudniać wszystko to, co w rzeczywistości pozostawało o wiele prostsze.
– Layla – powiedział w końcu. To wystarczyło, żebym trwała w milczeniu, po prostu bezmyślnie mu się przypatrując. – Albo raczej moje przypuszczenia, o których wyraziłem się dość jasno podczas naszej ostatniej rozmowy. Te… istoty – podjął, krzywiąc się mimowolnie – to nasz jedyny trop.
– Co ma do tego to, czy pojadę na uczelnię? – zniecierpliwiłam się.
Prościej było mi koncentrować się na tym, niż brać pod uwagę, czy miał rację. Zdecydowanie wolałam się nad tym nie zastanawiać, poniekąd dlatego, że podświadomie wręcz czułam, jaka była odpowiedź. To, co mówił, wydawało się wręcz niepokojąco oczywiste, składając się w sposób, który przyprawiał mnie o dreszcze. Z drugiej strony, być może to wszystko miało związek zwłaszcza z Rufusem i sposobem, w jaki potrafił zaprezentować nawet najbardziej niedorzeczne zagadnienia, ale…
– To chyba oczywiste, prawda? – obruszył się wampir. – Dziecko, chociaż ty jedna mnie nie załamuj.
– Nie mam takiego zamiaru – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Zresztą miałeś mnie tak nie nazywać.
Założyłam ramiona na piersiach, poniekąd po to, żeby wyglądać na bardziej zdecydowaną, jednak w rzeczywistości chciałam się rozgrzać. Mięśnie raz po raz napinałam w nerwowy sposób, tak mocno, że stało się to niemalże uciążliwe. W myślach odliczałam kolejne sekundy, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy to wszystko miało jakiekolwiek znaczenie, zwłaszcza dla Rufusa. Przecież go znałam, a tym bardziej znałam sposób, w jaki działał – a już zwłaszcza to, że jeśli coś sobie zaplanował, nikt ani nic nie miało być w stanie powstrzymać go przed osiągnięciem celu.
– Nieważne. – Wywrócił oczami, najzwyczajniej w świecie mnie ignorując. Chyba nawet zaczynałam się do tego przyzwyczajać. – Mógłbym zejść na dół i próbować dowiedzieć się czegoś od tamtego dzieciaka, ale… nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł. Powiedzmy, że jestem w na tyle podłym nastroju, by powiedzenie sobie „stop” w odpowiednim momencie mnie przerastało.
Drgnęłam w odpowiedzi na te słowa, nagle zaniepokojona. To nie był pierwszy raz, kiedy sugerował takie rzeczy, zresztą znałam możliwości Rufusa, ale i tak poczułam się niemalże osaczona.
Wampir westchnął, być może uświadamiając sobie znaczenie własnych słów. Obserwowałam go w milczeniu, kiedy jakby od niechcenia przeczesał sobie włosy palcami, wyraźnie próbując nad sobą zapanować.
– Tak czy inaczej – podjął w końcu – martwi mnie to, co powiedziałaś mi wczoraj. O tej dziewczynie, której nawet nie znasz.
– Cassandra – dopowiedziałam, ale Rufus jedynie niecierpliwie machnął ręką.
– Tak, tak… Ale samo imię niewiele mi mówi – zauważył przytomnie. – Mówiłaś za to, że ten twój Castiel ją zna, tak?
– O ile się orientuję, to jego pacjentka… Albo ktoś taki. – Zamilkłam, po czym spojrzałam na swojego rozmówcę w co najmniej poirytowany sposób. – Co niby znaczy „mój Castiel”? – obruszyłam się, ale i tym razem szwagier zdecydował się mnie zignorować.
– Jeśli jest tak, jak twierdzisz, tym bardziej powinienem dowiedzieć się czegoś więcej. Konieczność prowadzenia dokumentacji może okazać się w tym wypadku zbawienna – stwierdził, a ja prychnęłam, coraz bardziej podenerwowana sytuacją.
– O czym ty mówisz? – zapytałam, chociaż tak naprawdę chyba wolałam tego nie wiedzieć. – Chcesz wejść Castielowi do gabinetu czy jak?
– A ma go na uczelni? – Rufus wydawał się co najmniej usatysfakcjonowany takim rozwiązaniem.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, sama niepewna w jaki sposób powinnam się zachować. Co więcej, w chwilach takich jak ta nie miałam pojęcia czy wampir mówił poważnie, czy może sobie ze mnie żartował. Chyba prościej byłoby nie zadawać pytań, ale…
– Ma – powiedziałam w końcu, w duchu modląc się o cierpliwość. – Pomaga tam od jakiegoś czasu, najwyraźniej dość regularnie, bo widuję go często. Teraz już przynajmniej wiem dlaczego.
Rufus w zamyśleniu pokiwał głową, bynajmniej nie sprawiając wrażenia szczególnie zainteresowanego tym, co jeszcze miałam do powiedzenia.
– Dziwna sprawa – stwierdził, wydając się zwracać bardziej do samego siebie niż kogoś konkretnego. – Ale w porządku. Uznajmy, że to normalne.
– O co ci znowu chodzi? – zapytałam, chociaż szczerze wątpiłam w to, bym w końcu otrzymała jakąkolwiek satysfakcjonującą odpowiedź.
Wampir jedynie wzruszył ramionami.
– Mówiłem ci już, że twój znajomy… ma w sobie coś nietypowego – powiedział w końcu. – Ostatnim razem, kiedy miałem okazję go poznać.
– Nazwałeś go kłamcą – przypomniałam mu cierpko.
– Bo to prawda – stwierdził takim tonem, jakbyśmy właśnie rozmawiali o pogodzie. – To, co opowiadasz mi teraz, też brzmi dziwnie. Dziwnym trafem wylądował na tej samej uczelni, którą wybrałaś ty…
– A co to niby ma znaczyć? – niemalże warknęłam, coraz bliższa tego, żeby jednak stracić cierpliwość.
– Cokolwiek, ale trudno ciągnąć tę rozmowę, skoro od razu się frustrujesz.
– Ja wcale nie… – zaczęłam, ale tym razem nie dał mi dojść do włosa.
– Więc jak? – ponaglił spiętym tonem. – Wybierasz się na uczelnię, czy mam zająć się tym sam? Przyznaję, że takie rozwiązanie byłoby bardziej problematyczne, ale jakoś bym sobie poradził – stwierdził w niemalże beztroskim tonem.
Zacisnęłam usta, ledwo powstrzymując się od warknięcia. Dobrze znałam ten ton, nie wspominając o tym, że w ten sposób wampir z równym powodzeniem mógł mi po prostu grozić, dobrze wiedząc, jak zareaguję. Co prawda nie sądziłam, żeby Rufus mógł zrobić coś wybitnie głupiego na uczelni pełnej ludzi, ale nie wyobrażałam sobie, że miałabym tak po prostu pozostać obojętną na to, gdzie się wybierał.
Próbując zachować neutralny wyraz twarzy, słowa ruszyłam w stronę samochodu. Podejrzewałam, że to było na tyle, przynajmniej w kwestii tego, czy w ogóle miałam coś do powiedzenia na temat miejsca, w którym z jakiegokolwiek powodu chciałam cię znaleźć.
– Wsiadaj – rzuciłam tak cicho, że ledwo byłam w stanie zrozumieć samą siebie. To najwyraźniej mu wystarczyło, bo nawet się nie zawahał. – Kiedy po prostu cię zabiję – stwierdziłam, ale również to nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
Wszystko wskazywało na to, że zapowiadał się kolejny interesujący dzień.
Jocelyne
Wiedziała, że nie jest sama. Czuła to cała sobą, chociaż w pokoju nie widziała nikogo – czy to w formie cielesnej, czy też… niekoniecznie. W gruncie rzeczy Joce wciąż nie była pewna, co tak naprawdę składało się na ducha. Ektoplazma? Internet podsuwał różne teorie i rozwiązania, jednak dziewczyna nie miała pojęcia, które z historii powinna uznać za prawdziwe.
Zadrżała, nie tyle z zimna, co towarzyszącego jej przez większość czasu niepokoju. Już nie czuła się aż tak marnie jak wtedy, gdy dosłownie przelewała się Damienowi w rękach, co zresztą zawdzięczała zarówno bratu, jak i Carlisle’owi. Teraz przynajmniej rozumiała, co było tego przyczyną – to, że duchy w jakiś pokrętny sposób kusiła energia, którą emanowała i którą najwyraźniej mogły jej odebrać – ale wcale nie była dzięki temu pewniejsza. Jeśli miała być ze sobą szczera, czułą się samotna, przynajmniej tymczasowo nie mając co liczyć na obecność Rosy albo Dallasa. Ta pierwsza nie pojawiła się od chwili rozmowy z Rufusem, z kolei chłopak…
Cóż, miała wrażenie, że tak będzie lepiej. Wszystko wydawało się lepszą alternatywną, byleby tylko nie musiała tłumaczyć mu, dlaczego czuła się przy nim tak bardzo źle. Słuchanie jego zapewnień bolało, zwłaszcza że do Dallasa wciąż nie docierało, że jego śmierć jednak coś zmieniała. Mógł się o to irytować, buntować i powtarzać, że jej dar był niczym wybawienie, ale to nie działało w ten sposób – i to niezależnie od tego, czy jakaś jej cząstka tego chciała.
„To jest jak sen, Dallas… Nie rozumiesz tego?” – przypomniała sobie własne słowa. Długo zbierała się, żeby mu to wyjaśnić, zaś w wymęczeniu w pewnym momencie po prostu wybuchła, nie będąc w stanie dłużej udawać, że cokolwiek mogłoby być w porządku. – „Przecież oboje wiemy, że nawet mnie nie dotkniesz. Po prostu… śnimy”.
Nie potrafiła wyjaśnić tego inaczej, decydując się na tę analogię zwłaszcza po tych wszystkich razach, kiedy tata i Alessia pokazywali jej świat snów. Pamiętała fascynację, którą czuła za każdym razem, kiedy przebywali w tamtym miejscu, zwłaszcza kiedy unosiła się w ciemnościach, otoczona setkami symbolizujących aury gwiazd. To do tej pory wydawało jej się cudowne, tak jak i możliwość wpłynięcia na rzeczywistość, wciąż jednak miała świadomość, że to po prostu sen – i że iluzja miała rozpłynąć się z chwilą, w której otworzy oczy.
Z Dallasem było podobnie, o czym zresztą mogła wielokrotnie się przekonać. Pamiętała chwile, w których leżeli tuż obok siebie, a on szeptał kojące słowa, pobudzając jej wyobraźnię na tyle, by niemalże czuła bijące od jego ciała ciepło. To było przyjemne, zresztą tak jak i momenty, w których Dallas próbował układać ciało w taki sposób, że niemalże była w stanie poczuć jego objęcia. W takich chwilach bardzo łatwo mogła uwierzyć, że jednak miał rację – i że zdolności, którymi dysponowała, w zupełności wystarczyły, by naprawić wszystko to, co się wydarzyło. W końcu to było takie proste… Zamknięcie oczu, obecność i możliwość rozmowy, zwłaszcza że Dallas od początku miał w sobie coś, co sprawiało, że czuła się przy nim bezpieczna. Gdyby nie to, jak sprawy skomplikowały się po ucieczce z ośrodka, wszystko byłoby inne, a ona zdecydowanie nie wzbraniałaby się przed wejściem w jakikolwiek związek.
Sęk w tym, że to wcale nie było takie proste.
Pojmowała to za każdym razem, kiedy chwila zachwytu mijała, a do niej docierało, że to prawie jak stanie w miejscu – i dla niego, i dla niej. Co prawda Dallas nie powiedział jej tego wprost, ale mogła się domyślić, że niemożność dotknięcia jej była dla niego uciążliwa. To było tak, jakby przez cały czas dzieliła ich przeźroczysta, trwała bariera, przez którą nie potrafili przeniknąć. Trwali w dwóch różnych światach, w gruncie od samego początku, z tą tylko różnicą, że granica pomiędzy pół-wampirem a człowiekiem nie była ostateczna. Śmierć pod tym względem zmieniała wszystko, Jocelyne zaś wiedziała, że jeśli pozwoli sobie na więcej, przyjdzie jej tego żałować. Kochała Dallasa – na swój sposób na pewno – ale to niczego nie zmieniało, skoro tak naprawdę nie mieli przyszłości.
Czegokolwiek by nie zrobili, trwali w rozbiciu. Nie myślała o tym w chwili, w której uświadomiła sobie, że chłopak chciał czegoś więcej niż początkowo zakładała, ale w obecnej sytuacji nie potrafiła nie brać pod uwagi tego, jak wiele mogłaby stracić. Niby jak miała wiązać się z kimś, kogo widziała tylko ona? Co więcej, niezależnie od wszystkiego wiedziała, że dotyk był istotny – czy też raczej to, co niósł za sobą fizyczny kontakt. Wcześniej nie brała pod uwagę bycia matką, dopiero co zadręczając się tym, czy i kiedy w ogóle dostanie pierwszego okresu, ale teraz… Och, teraz to również wydawało się istotne, zwłaszcza że chyba tego chciała. Nie od razu, a na pewno nie w tym wieku, ale nie potrafiła wprost powiedzieć, że mogłaby zrezygnować z dzieci. To, że kiedyś miała ich zapragnąć, wydawało się niemalże oczywiste.
Przy Dallasie nie czekało jej nic innego, prócz stania w miejscu i kurczowego chwytania się iluzji. Również dla niego przebywanie w tym miejscu nie mogło być dobre, a przynajmniej Jocelyne miała wrażenie, że powinna kazać mu ruszyć dalej. Nie rozmawiała z Rosą na temat zaświatów, czy jakiegokolwiek miejsca, w którym trwały duchy, ale oczywistym wydawało się, że takie istniało. Również fakt, że wciąż mogła cieszyć się obecnością przyjaciółki, nie wróżył dobrze – bo to najpewniej świadczyło o tym, że duszę trzymało tu coś nader istotnego, nie pozwalając jej odejść w spokoju.  Tak przynajmniej sądziła, nie mogąc w żaden inny sensowny sposób wytłumaczyć tego, dlaczego nie spotykała duchów dosłownie na każdym kroku.
Inną kwestią pozostawało to, co zdążyła wyczytać w różnych historiach. O ile cokolwiek z tego miało rację bytu, zdecydowanie zbyt często dostrzegała wzmianki o udręczonych duszach, które potrzebowały pomocy. Myśląc o mężczyźnie ze śladem po kuli, podążającym za nią aż od domu, który oglądała z mamą, mogła sobie to wyobrazić. Możliwe, że chcieli po prostu ratunku – rozmowy z jedyną osobą, która ich widziała. Co prawda wciąż sobie tego nie wyobrażała, ale w jakiś pokrętny sposób myśl o tym, że rozwiązaniem mogła być po prostu zwykła wymiana zdań, dodawała dziewczynie pewności.
Coś otarło się o jej ramię, tym samym skutecznie przyprawiając Jocelyne o dreszcze. Drgnęła, po czym poruszyła się niespokojnie, rozluźniając się dopiero w chwili, w której dostrzegła siedzącego u jej boku kota. Wciąż nie wymyśliła dla niego imienia, ale to nie przeszkadzało jej w tym, by raz po raz zachwycać się prezentem od Allegry. Sama bliskość ciepłego ciałka sprawiała, że czuła się pewniej, niemalże będąc w stanie uwierzyć, że obecność kociaka wystarczy, żeby mogła przestać się obawiać czegokolwiek.
Uśmiechając się blado, ostrożnie uniosła stworzonko, ostrożnie układając je sobie na brzuchu. Palce zanurzyła w czarnym futerku, raz po raz przeczesując je, by mieć czym zając ręce. Przymknęła oczy, przez dłuższą chwilę koncentrując się na spokojnym oddechu zarówno swoim, jak i obecnego w pomieszczeniu kota. To wystarczyło, żeby zdołała się rozluźnić i choć na moment zapomnieć o dającym jej się we znaki wrażeniu, że ktoś dosłownie przenika ją wzrokiem. W efekcie była w stanie niemalże uwierzyć w to, że nie miała powodów do niepokoju i…
Prawie.
Nie wyczuła czegokolwiek, co świadczyłoby o ruch, a jednak mimo wszystko była w stanie przysiąc, że coś dosłownie zawisło tuż obok łóżka. Chciała odrzucić od siebie samą tylko myśl o takiej możliwości, raz po raz powtarzać sobie, że przecież była bezpieczna, to jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć.
Nie, skoro wyraźnie czuła charakterystyczny dla obecności ducha chłód. Co więcej, prawie na pewno wiedziała, kto jej się przyglądał, chociaż nie była pewna, czy istniał logiczny sposób, który pozwalałby w łatwy sposób rozróżnić jednego od umarłego od drugiego, jeśli ten akurat nie chciał się ujawnić.
Proszę, niech on po prostu sobie pójdzie… Proszę, pomyślała gorączkowo, ale to wydawało się z góry skazane na niepowodzenie.
– Jocelyne…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa