Renesmee
Poczułam, że ktoś mnie
obserwuje, ledwo tylko przekroczyłam próg. Poderwałam głowę, po czym uniosłam
brwi, bez trudu dostrzegając przyczajonego w cieniu Rufusa. Byłam pewna,
że właśnie o to mu chodziło, tym bardziej że ukrywanie się zwykle
przychodziło mu z łatwością, zwłaszcza że w grę wchodziło
wykorzystywanie ciemności.
– Ehm… Coś
jest nie tak? – zapytałam z braku lepszych pomysłów.
Byłam
zmęczona, nie tylko nieprzespaną nocą, ale przede wszystkim nadmiarem
informacji. Sęk w tym, że nie byłam w stanie niczego poradzić na to,
że nie potrafiłam ot tak opędzić się od niechcianych myśli. W efekcie
chcąc nie chcąc raz po raz analizowałam to, co wiedziałam – począwszy od
Cassandry, przez śmierć Setha oraz to, że w każdej chwili w mieście
mogli pojawić się Volturi. Zwłaszcza to ostatnie dawało mi się we znaki, choć
sama przynajmniej teoretycznie nie musiałam obawiać się spotkania z Włochami.
Przynajmniej zakładaliśmy, że nie mieli być zainteresowani mną i Gabrielem,
zwłaszcza biorąc pod uwagę zdolności telepatów, nie zmieniało to jednak faktu,
że martwiłam się o najbliższych.
Nieznacznie
potrząsnęłam głową, niemalże zmuszając do tego, żeby skoncentrować się na
Rufusie. Spojrzałam na wampira wyczekująco, już z przyzwyczajenia próbując
określić, w jakim był nastroju, to jednak okazało się niemożliwe. Na
pierwszy rzut oka wydawał się wręcz niepokojąco spokojny, ale coś w jego
postawie i sposobie, w jaki mnie obserwował, dało mi do myślenia.
– Wybierasz
się może na uczelnię?
Spojrzałam
na wampira z rezerwą, co najmniej zaskoczona jego pytaniem. Nie miałam
pojęcia, czego oczekiwał, to zresztą wydawało się mało istotne, ale fakt, że
akurat Rufus mógłby się interesować moimi studiami, wydawał się podejrzany.
– Nie
jestem pewna – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Nie mam nastroju –
dodałam, starannie dobierając słowa – zresztą powinnam w końcu pojechać do
Forks. Za długo zwlekam.
– To bardzo
niedobrze…
Uniosłam
brwi, co najmniej wytrącona z równowagi jego słowami. Wiedziałam, że Rufus
bywał czasami naprawdę trudny, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły emocje, ale
nawet po nim nie spodziewałam się aż takiego braku empatii. Natychmiast spięłam
się, rozważając to, żeby na niego warknąć albo po prostu ignorować i robić
swoje, zanim ostatecznie zdołałby mnie sprowokować. Do tej pory miałam
wątpliwości co do spotkania z Charliem i Sue, zresztą nie chciałam
jechać tam sama. Gdybym tylko poprosiła Gabriela, przynajmniej ta jedna kwestia
mogłaby się rozwiązać, ale…
Usłyszałam
westchnienie, co skutecznie ściągnęło moją uwagę z powrotem na Rufusa.
Poczułam się nieswojo, kiedy zorientowałam się, że mnie obserwował, na dodatek w dość
przenikliwy, zdradzający frustrację sposób.
– Byłeś w piwnicy?
– wypaliłam pod wpływem impulsu.
Ta kwestia
wydała mi się istotna, choć zarazem wolałam nie poznać odpowiedzi. Nie chciałam
zastanawiać się nad tym, co i dlaczego mógłby zdziałać ten wampir, gdyby
tylko mu na to pozwolić. Łatwiej było udawać, że nic szczególnego nie miało
miejsca, co było dla mnie o tyle prostsze, że ostatnie wydarzenia i tak
jawiły mi się jak sen. Dzięki Damienowi już nawet nie musiałam obawiać się
siniaków na gardle, co samo w sobie było po prostu dobre, o ile w obecnej
sytuacji takie stwierdzenie miało sens.
– Słodka
bogini… Na razie nie – stwierdził i choć wcale nie musiałam mu wierzyć,
nie miałam poczucia, by próbował mnie okłamać. – Tak, zdaję sobie sprawę, że
Jocelyne jest w domu. Claire zresztą też.
– I tylko
to cię powstrzymuje? – drążyłam, a przynajmniej miałam taki zamiar, bo
Rufus nie zamierzał ciągnąć tej rozmowy w nieskończoność.
– Wiesz, że
i tak zrobię po swojemu. Rozmawialiśmy zresztą o tym – przypomniał, potrząsając
z niedowierzaniem głową.
– Tak, ale…
Wampir
wydał z siebie wyraźnie sfrustrowany jęk.
– Och,
dziewczyno, przestań mnie dręczyć! Mówisz tak, jakbyś mnie nie znała – obruszył
się, po czym raptownie spoważniał, myślami wydając się być gdzieś daleko. –
Abstrahując od tego, skupmy się może na tym, co najważniejsze. Nie pytałem o uczelnię
bez powodu.
Gniewnie
zmrużyłam oczy, coraz bardziej poirytowana. Jeśli zamierzał dręczyć mnie tylko
dlatego, że mogłabym być przygnębiona śmiercią Setha, zdecydowanie nie mieliśmy
o czym rozmawiać.
– Muszę
poinformować matkę mojego przyjaciela, że jej syn nie żyje – oznajmiłam z rozbrajającą
wręcz szczerością. Głos nieznacznie mi zadrżał, ale jakimś cudem udało mi się
zachować przynajmniej względną powagę. – Chodzi o tego samego, który – tak
dla przypomnienia – był również ważny dla twojej córki. Rozumiem, że możesz
inaczej patrzeć na śmierć, ale naprawdę…
Gwałtownie
urwałam, doszukawszy się w spojrzeniu Rufusa czegoś, co jednak kazało mi
zamilknąć. Z wolna wypuściłam powietrze, próbując się uspokoić i zrozumieć,
dlaczego kolejny raz czułam się tak, jakbym za moment miała się popłakać. Jak
długo nie myślałam o Secie i wszystkim tym, co się działo, mogłam
udawać, że pewne sprawy nie miały miejsca, ale na dłuższą metę to wcale nie
było aż takie proste.
– Nie
musisz przypominać mi o Claire, bo siedziałem przy niej całą noc. Nie
pierwszy raz zresztą – oznajmił ze spokojem, bynajmniej nie sprawiając wrażenia
urażonego. – Aczkolwiek masz rację… Tak, moje patrzenie na śmierć jest inne –
dodał po chwili zastanowienia. – Albo raczej uważam, że nie należy skupiać się na
zmarłych kosztem tych, którzy wciąż żyją.
– Nie
rozumiem – przyznałam zgodnie z prawdą.
Rzucił mi
bliżej nieokreślone spojrzenie, w najmniejszym stopniu nie zaskoczony moją
reakcją. Prawda była taka, że Rufus bardzo często mówił o sprawach, które
na pierwszy rzut oka wydawały się skomplikowane. Z drugiej strony, być
może to on miał w zwyczaju niepotrzebnie utrudniać wszystko to, co w rzeczywistości
pozostawało o wiele prostsze.
– Layla –
powiedział w końcu. To wystarczyło, żebym trwała w milczeniu, po
prostu bezmyślnie mu się przypatrując. – Albo raczej moje przypuszczenia, o których
wyraziłem się dość jasno podczas naszej ostatniej rozmowy. Te… istoty – podjął, krzywiąc się mimowolnie
– to nasz jedyny trop.
– Co ma do
tego to, czy pojadę na uczelnię? – zniecierpliwiłam się.
Prościej
było mi koncentrować się na tym, niż brać pod uwagę, czy miał rację.
Zdecydowanie wolałam się nad tym nie zastanawiać, poniekąd dlatego, że
podświadomie wręcz czułam, jaka była odpowiedź. To, co mówił, wydawało się
wręcz niepokojąco oczywiste, składając się w sposób, który przyprawiał
mnie o dreszcze. Z drugiej strony, być może to wszystko miało związek
zwłaszcza z Rufusem i sposobem, w jaki potrafił zaprezentować
nawet najbardziej niedorzeczne zagadnienia, ale…
– To chyba
oczywiste, prawda? – obruszył się wampir. – Dziecko, chociaż ty jedna mnie nie
załamuj.
– Nie mam
takiego zamiaru – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Zresztą miałeś mnie tak
nie nazywać.
Założyłam
ramiona na piersiach, poniekąd po to, żeby wyglądać na bardziej zdecydowaną,
jednak w rzeczywistości chciałam się rozgrzać. Mięśnie raz po raz
napinałam w nerwowy sposób, tak mocno, że stało się to niemalże uciążliwe.
W myślach odliczałam kolejne sekundy, mimowolnie zastanawiając nad tym,
czy to wszystko miało jakiekolwiek znaczenie, zwłaszcza dla Rufusa. Przecież go
znałam, a tym bardziej znałam sposób, w jaki działał – a już
zwłaszcza to, że jeśli coś sobie zaplanował, nikt ani nic nie miało być w stanie
powstrzymać go przed osiągnięciem celu.
– Nieważne.
– Wywrócił oczami, najzwyczajniej w świecie mnie ignorując. Chyba nawet
zaczynałam się do tego przyzwyczajać. – Mógłbym zejść na dół i próbować
dowiedzieć się czegoś od tamtego dzieciaka, ale… nie sądzę, żeby to był
najlepszy pomysł. Powiedzmy, że jestem w na tyle podłym nastroju, by
powiedzenie sobie „stop” w odpowiednim momencie mnie przerastało.
Drgnęłam w odpowiedzi
na te słowa, nagle zaniepokojona. To nie był pierwszy raz, kiedy sugerował
takie rzeczy, zresztą znałam możliwości Rufusa, ale i tak poczułam się
niemalże osaczona.
Wampir
westchnął, być może uświadamiając sobie znaczenie własnych słów. Obserwowałam
go w milczeniu, kiedy jakby od niechcenia przeczesał sobie włosy palcami,
wyraźnie próbując nad sobą zapanować.
– Tak czy
inaczej – podjął w końcu – martwi mnie to, co powiedziałaś mi wczoraj. O tej
dziewczynie, której nawet nie znasz.
– Cassandra
– dopowiedziałam, ale Rufus jedynie niecierpliwie machnął ręką.
– Tak, tak…
Ale samo imię niewiele mi mówi – zauważył przytomnie. – Mówiłaś za to, że ten
twój Castiel ją zna, tak?
– O ile
się orientuję, to jego pacjentka… Albo ktoś taki. – Zamilkłam, po czym
spojrzałam na swojego rozmówcę w co najmniej poirytowany sposób. – Co niby
znaczy „mój Castiel”? – obruszyłam się, ale i tym razem szwagier
zdecydował się mnie zignorować.
– Jeśli
jest tak, jak twierdzisz, tym bardziej powinienem dowiedzieć się czegoś więcej.
Konieczność prowadzenia dokumentacji może okazać się w tym wypadku
zbawienna – stwierdził, a ja prychnęłam, coraz bardziej podenerwowana
sytuacją.
– O czym
ty mówisz? – zapytałam, chociaż tak naprawdę chyba wolałam tego nie wiedzieć. –
Chcesz wejść Castielowi do gabinetu czy jak?
– A ma
go na uczelni? – Rufus wydawał się co najmniej usatysfakcjonowany takim
rozwiązaniem.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, sama niepewna w jaki sposób powinnam się zachować. Co
więcej, w chwilach takich jak ta nie miałam pojęcia czy wampir mówił
poważnie, czy może sobie ze mnie żartował. Chyba prościej byłoby nie zadawać
pytań, ale…
– Ma –
powiedziałam w końcu, w duchu modląc się o cierpliwość. – Pomaga
tam od jakiegoś czasu, najwyraźniej dość regularnie, bo widuję go często. Teraz
już przynajmniej wiem dlaczego.
Rufus w zamyśleniu
pokiwał głową, bynajmniej nie sprawiając wrażenia szczególnie zainteresowanego
tym, co jeszcze miałam do powiedzenia.
– Dziwna
sprawa – stwierdził, wydając się zwracać bardziej do samego siebie niż kogoś
konkretnego. – Ale w porządku. Uznajmy, że to normalne.
– O co
ci znowu chodzi? – zapytałam, chociaż szczerze wątpiłam w to, bym w końcu
otrzymała jakąkolwiek satysfakcjonującą odpowiedź.
Wampir
jedynie wzruszył ramionami.
– Mówiłem
ci już, że twój znajomy… ma w sobie coś nietypowego – powiedział w końcu.
– Ostatnim razem, kiedy miałem okazję go poznać.
– Nazwałeś
go kłamcą – przypomniałam mu cierpko.
– Bo to
prawda – stwierdził takim tonem, jakbyśmy właśnie rozmawiali o pogodzie. –
To, co opowiadasz mi teraz, też brzmi dziwnie. Dziwnym trafem wylądował na tej
samej uczelni, którą wybrałaś ty…
– A co
to niby ma znaczyć? – niemalże warknęłam, coraz bliższa tego, żeby jednak
stracić cierpliwość.
–
Cokolwiek, ale trudno ciągnąć tę rozmowę, skoro od razu się frustrujesz.
– Ja wcale
nie… – zaczęłam, ale tym razem nie dał mi dojść do włosa.
– Więc jak?
– ponaglił spiętym tonem. – Wybierasz się na uczelnię, czy mam zająć się tym
sam? Przyznaję, że takie rozwiązanie byłoby bardziej problematyczne, ale jakoś
bym sobie poradził – stwierdził w niemalże beztroskim tonem.
Zacisnęłam
usta, ledwo powstrzymując się od warknięcia. Dobrze znałam ten ton, nie
wspominając o tym, że w ten sposób wampir z równym powodzeniem
mógł mi po prostu grozić, dobrze wiedząc, jak zareaguję. Co prawda nie
sądziłam, żeby Rufus mógł zrobić coś wybitnie głupiego na uczelni pełnej ludzi,
ale nie wyobrażałam sobie, że miałabym tak po prostu pozostać obojętną na to,
gdzie się wybierał.
Próbując
zachować neutralny wyraz twarzy, słowa ruszyłam w stronę samochodu.
Podejrzewałam, że to było na tyle, przynajmniej w kwestii tego, czy w ogóle
miałam coś do powiedzenia na temat miejsca, w którym z jakiegokolwiek
powodu chciałam cię znaleźć.
– Wsiadaj –
rzuciłam tak cicho, że ledwo byłam w stanie zrozumieć samą siebie. To najwyraźniej
mu wystarczyło, bo nawet się nie zawahał. – Kiedy po prostu cię zabiję –
stwierdziłam, ale również to nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
Jocelyne
Wiedziała, że nie jest sama.
Czuła to cała sobą, chociaż w pokoju nie widziała nikogo – czy to w formie
cielesnej, czy też… niekoniecznie. W gruncie rzeczy Joce wciąż nie była
pewna, co tak naprawdę składało się na ducha. Ektoplazma? Internet podsuwał różne
teorie i rozwiązania, jednak dziewczyna nie miała pojęcia, które z historii
powinna uznać za prawdziwe.
Zadrżała,
nie tyle z zimna, co towarzyszącego jej przez większość czasu niepokoju. Już
nie czuła się aż tak marnie jak wtedy, gdy dosłownie przelewała się Damienowi w rękach,
co zresztą zawdzięczała zarówno bratu, jak i Carlisle’owi. Teraz przynajmniej
rozumiała, co było tego przyczyną – to, że duchy w jakiś pokrętny sposób
kusiła energia, którą emanowała i którą najwyraźniej mogły jej odebrać –
ale wcale nie była dzięki temu pewniejsza. Jeśli miała być ze sobą szczera,
czułą się samotna, przynajmniej tymczasowo nie mając co liczyć na obecność Rosy
albo Dallasa. Ta pierwsza nie pojawiła się od chwili rozmowy z Rufusem, z kolei
chłopak…
Cóż, miała
wrażenie, że tak będzie lepiej. Wszystko wydawało się lepszą alternatywną,
byleby tylko nie musiała tłumaczyć mu, dlaczego czuła się przy nim tak bardzo
źle. Słuchanie jego zapewnień bolało, zwłaszcza że do Dallasa wciąż nie
docierało, że jego śmierć jednak coś zmieniała. Mógł się o to irytować, buntować
i powtarzać, że jej dar był niczym wybawienie, ale to nie działało w ten
sposób – i to niezależnie od tego, czy jakaś jej cząstka tego chciała.
„To jest
jak sen, Dallas… Nie rozumiesz tego?” – przypomniała sobie własne słowa. Długo
zbierała się, żeby mu to wyjaśnić, zaś w wymęczeniu w pewnym momencie
po prostu wybuchła, nie będąc w stanie dłużej udawać, że cokolwiek mogłoby
być w porządku. – „Przecież oboje wiemy, że nawet mnie nie dotkniesz. Po
prostu… śnimy”.
Nie
potrafiła wyjaśnić tego inaczej, decydując się na tę analogię zwłaszcza po tych
wszystkich razach, kiedy tata i Alessia pokazywali jej świat snów.
Pamiętała fascynację, którą czuła za każdym razem, kiedy przebywali w tamtym
miejscu, zwłaszcza kiedy unosiła się w ciemnościach, otoczona setkami
symbolizujących aury gwiazd. To do tej pory wydawało jej się cudowne, tak jak i możliwość
wpłynięcia na rzeczywistość, wciąż jednak miała świadomość, że to po prostu sen
– i że iluzja miała rozpłynąć się z chwilą, w której otworzy
oczy.
Z Dallasem
było podobnie, o czym zresztą mogła wielokrotnie się przekonać. Pamiętała
chwile, w których leżeli tuż obok siebie, a on szeptał kojące słowa,
pobudzając jej wyobraźnię na tyle, by niemalże czuła bijące od jego ciała
ciepło. To było przyjemne, zresztą tak jak i momenty, w których
Dallas próbował układać ciało w taki sposób, że niemalże była w stanie
poczuć jego objęcia. W takich chwilach bardzo łatwo mogła uwierzyć, że
jednak miał rację – i że zdolności, którymi dysponowała, w zupełności
wystarczyły, by naprawić wszystko to, co się wydarzyło. W końcu to było
takie proste… Zamknięcie oczu, obecność i możliwość rozmowy, zwłaszcza że
Dallas od początku miał w sobie coś, co sprawiało, że czuła się przy nim
bezpieczna. Gdyby nie to, jak sprawy skomplikowały się po ucieczce z ośrodka,
wszystko byłoby inne, a ona zdecydowanie nie wzbraniałaby się przed
wejściem w jakikolwiek związek.
Sęk w tym,
że to wcale nie było takie proste.
Pojmowała
to za każdym razem, kiedy chwila zachwytu mijała, a do niej docierało, że
to prawie jak stanie w miejscu – i dla niego, i dla niej. Co
prawda Dallas nie powiedział jej tego wprost, ale mogła się domyślić, że
niemożność dotknięcia jej była dla niego uciążliwa. To było tak, jakby przez
cały czas dzieliła ich przeźroczysta, trwała bariera, przez którą nie potrafili
przeniknąć. Trwali w dwóch różnych światach, w gruncie od samego
początku, z tą tylko różnicą, że granica pomiędzy pół-wampirem a człowiekiem
nie była ostateczna. Śmierć pod tym względem zmieniała wszystko, Jocelyne zaś
wiedziała, że jeśli pozwoli sobie na więcej, przyjdzie jej tego żałować.
Kochała Dallasa – na swój sposób na pewno – ale to niczego nie zmieniało, skoro
tak naprawdę nie mieli przyszłości.
Czegokolwiek
by nie zrobili, trwali w rozbiciu. Nie myślała o tym w chwili, w której
uświadomiła sobie, że chłopak chciał czegoś więcej niż początkowo zakładała,
ale w obecnej sytuacji nie potrafiła nie brać pod uwagi tego, jak wiele
mogłaby stracić. Niby jak miała wiązać się z kimś, kogo widziała tylko
ona? Co więcej, niezależnie od wszystkiego wiedziała, że dotyk był istotny –
czy też raczej to, co niósł za sobą fizyczny kontakt. Wcześniej nie brała pod
uwagę bycia matką, dopiero co zadręczając się tym, czy i kiedy w ogóle
dostanie pierwszego okresu, ale teraz… Och, teraz to również wydawało się
istotne, zwłaszcza że chyba tego chciała. Nie od razu, a na pewno nie w tym
wieku, ale nie potrafiła wprost powiedzieć, że mogłaby zrezygnować z dzieci.
To, że kiedyś miała ich zapragnąć, wydawało się niemalże oczywiste.
Przy
Dallasie nie czekało jej nic innego, prócz stania w miejscu i kurczowego
chwytania się iluzji. Również dla niego przebywanie w tym miejscu nie
mogło być dobre, a przynajmniej Jocelyne miała wrażenie, że powinna kazać
mu ruszyć dalej. Nie rozmawiała z Rosą na temat zaświatów, czy
jakiegokolwiek miejsca, w którym trwały duchy, ale oczywistym wydawało się,
że takie istniało. Również fakt, że wciąż mogła cieszyć się obecnością
przyjaciółki, nie wróżył dobrze – bo to najpewniej świadczyło o tym, że
duszę trzymało tu coś nader istotnego, nie pozwalając jej odejść w spokoju.
Tak przynajmniej sądziła, nie mogąc w żaden
inny sensowny sposób wytłumaczyć tego, dlaczego nie spotykała duchów dosłownie
na każdym kroku.
Inną
kwestią pozostawało to, co zdążyła wyczytać w różnych historiach. O ile
cokolwiek z tego miało rację bytu, zdecydowanie zbyt często dostrzegała
wzmianki o udręczonych duszach, które potrzebowały pomocy. Myśląc o mężczyźnie
ze śladem po kuli, podążającym za nią aż od domu, który oglądała z mamą, mogła
sobie to wyobrazić. Możliwe, że chcieli po prostu ratunku – rozmowy z jedyną
osobą, która ich widziała. Co prawda wciąż sobie tego nie wyobrażała, ale w jakiś
pokrętny sposób myśl o tym, że rozwiązaniem mogła być po prostu zwykła
wymiana zdań, dodawała dziewczynie pewności.
Coś otarło
się o jej ramię, tym samym skutecznie przyprawiając Jocelyne o dreszcze.
Drgnęła, po czym poruszyła się niespokojnie, rozluźniając się dopiero w chwili,
w której dostrzegła siedzącego u jej boku kota. Wciąż nie wymyśliła
dla niego imienia, ale to nie przeszkadzało jej w tym, by raz po raz
zachwycać się prezentem od Allegry. Sama bliskość ciepłego ciałka sprawiała, że
czuła się pewniej, niemalże będąc w stanie uwierzyć, że obecność kociaka
wystarczy, żeby mogła przestać się obawiać czegokolwiek.
Uśmiechając
się blado, ostrożnie uniosła stworzonko, ostrożnie układając je sobie na
brzuchu. Palce zanurzyła w czarnym futerku, raz po raz przeczesując je, by
mieć czym zając ręce. Przymknęła oczy, przez dłuższą chwilę koncentrując się na
spokojnym oddechu zarówno swoim, jak i obecnego w pomieszczeniu kota.
To wystarczyło, żeby zdołała się rozluźnić i choć na moment zapomnieć o dającym
jej się we znaki wrażeniu, że ktoś dosłownie przenika ją wzrokiem. W efekcie
była w stanie niemalże uwierzyć w to, że nie miała powodów do niepokoju
i…
Prawie.
Nie wyczuła
czegokolwiek, co świadczyłoby o ruch, a jednak mimo wszystko była w stanie
przysiąc, że coś dosłownie zawisło tuż obok łóżka. Chciała odrzucić od siebie
samą tylko myśl o takiej możliwości, raz po raz powtarzać sobie, że
przecież była bezpieczna, to jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż
mogłaby sobie tego życzyć.
Nie, skoro
wyraźnie czuła charakterystyczny dla obecności ducha chłód. Co więcej, prawie
na pewno wiedziała, kto jej się przyglądał, chociaż nie była pewna, czy istniał
logiczny sposób, który pozwalałby w łatwy sposób rozróżnić jednego od
umarłego od drugiego, jeśli ten akurat nie chciał się ujawnić.
Proszę, niech on po prostu sobie pójdzie…
Proszę, pomyślała gorączkowo, ale to wydawało się z góry skazane na
niepowodzenie.
– Jocelyne…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz