Jocelyne
♪ Bullet for My Valentine – „Say Goodnight” (acoustic)
Dallas milczał tak długo, aż
zaczęła podejrzewać, że w którymś momencie zniknął. Dopiero kiedy pokusiła
się o otwarcie oczu, zorientowała się, że duch wciąż tkwił obok,
przesadnie wręcz skupiony na ułożenia ciała w taki sposób, by znaleźli się
wystarczająco blisko siebie. Joce westchnęła, po czym nieznacznie potrząsnęła
głową, próbując w ten sposób usprawiedliwić fakt, że wkrótce po tym
jednak pokusiła się o to, żeby się odsunąć.
– Coś jest
nie tak, Joce? – zapytał, wyraźnie zmartwiony taką perspektywą.
– Dallas…
Zacisnęła
usta, powstrzymując się przed udzieleniem chłopakowi odpowiedzi. Niby w jaki
sposób miała wytłumaczyć mu coś, czego wyraźnie nie chciał zrozumieć? Gdyby
było inaczej, nie miałaby poczucia, że raz po raz wracali do punktu wyjścia. Co
więcej, jeśli Dallas faktycznie pojmowałby, że jego zachowanie ją raniło,
zdecydowanie nie ponawiałby go niemalże na każdym kroku.
Milczenie
się przeciągało, wiedziała jedynak, że zaczytanie tematu i tak nie ma
sensu. Dallas wiedział, co ją dręczyło, zwłaszcza że dała mu to dość jasno do
zrozumienia. Co prawda jak do tej pory jej sugestie sprowadzały się wyłącznie
do tego, że wycofywał się na chwilę, by prawie natychmiast spróbować podobnie,
nie zmieniało to jednak faktu, że musiał być świadom, w czym leżał
problem. Taką przynajmniej miała nadzieję, po cichu licząc, że Dallas w którymś
momencie po raz kolejny odejdzie, nawet pod najbardziej błahym pretekstem, by
nie zdążyli kolejny raz się posprzeczać.
– W porządku,
nie masz nastroju – usłyszała i coś w tym stwierdzeniu sprawiło, że
zapragnęła się roześmiać. Naprawdę uważał, że właśnie w tym widziała
problem? – Rozumiem to.
– Nie sądzę
– stwierdziła, nim zdążyła choćby spróbować ugryźć się w język.
Znów
zapanowała cisza, stopniowo zaczynając doprowadzać ją do szaleństwa. Nie
pojmowała, dlaczego raz po raz musieli przez to przechodzić, ta kwestia zresztą
wydawała się najmniej istotna. Liczyły się niepowodzenia, które zdecydowanie
nie miały przynieść niczego dobrego, niezależnie od tego, jak bardzo starałaby
się pewne kwestie ignorować.
– Jak
wspomniałem, jesteś zagubiona. Nie sądzę, żeby cokolwiek więcej było tutaj do
rozumienia – powiedział w zamyśleniu Dallas, kolejny raz wystawiając jej
nerwy na próbę.
– Naprawdę
uważasz, że wszystko sprowadza się tylko do mojego zagubienia?
Poderwała
się na równe nogi, nie będąc w stanie dłużej tkwić w miejscu. W pierwszym
odruchu zamarła, dziwnie oszołomiona, z zaskoczeniem przekonując się, że
czuła się naprawdę dziwnie, nie tylko za sprawą ciągłego napięcia. Wzięła kilka
głębszych wdechów, próbując się uspokoić i zapanować nad mętlikiem w głowie,
czuła jednak, że przy Dallasie to wcale nie miało być takie proste. Na każdym
kroku towarzyszyło jej poczucie, że coś jest nie tak, wciąż jednak nie
potrafiła jednoznacznie stwierdzić, w jaki sposób powinna rozumieć
targające nią uczucia.
Zawahała
się, dopiero po chwili decydując na podjęcie niespokojnego marszu. Nerwowo
rozejrzała się po pokoju, poniekąd żeby zyskać na czasie i przynajmniej
spróbować zebrać myśli. Czuła, że Dallas wciąż ją obserwował, nawet na moment
nie odrywając od dziewczyny wzroku i tym samym doprowadzając ją do szału.
Chciała mu o tym powiedzieć, ale powstrzymała się, po chwili zastanowienia
dochodząc, że również to nie miało sensu. W tamtej chwili liczyło się,
żeby pojął inną, o wiele bardziej istotną kwestię, to jednak mogło okazać
się co najmniej skomplikowanym zadaniem.
– Jasne…
Tak, jak najbardziej jestem zagubiona – powiedziała w końcu, starannie
dobierając słowa. To było oczywiste, ale i tak poczuła się dziwnie, kiedy
wypowiedziała te słowa na głos. – Przez cały ten czas. Od długich tygodni.
– Joce…
Drgnęła,
kiedy przemieścił się, przez krótką chwilę wyglądając na chętnego, żeby znów ją
objąć… Albo przynajmniej udawać, skoro w ich przypadku to i tak nie
było możliwe. Dallas zawahał się, spoglądając na nią z powątpiewaniem,
kiedy znów zaczęła niespokojnie krążyć. Trzymał się na dystans i to
wydawało się dobre, choć zarazem ją raniło, nawet jeśli doprowadziła do takiego
stanu rzeczy na własne życzenie. To okazało się o wiele trudniejsze,
aniżeli początkowo sądziła, chłopak zaś nieświadomie wszystko komplikował.
– Nie
rozumiesz, że… Że nie pomagasz, Dallas? – zapytała wprost. – Oboje wiemy, że
tak naprawdę oczekujesz niemożliwego. To nie jest coś, co… Po prostu nie –
dodała, chociaż zabrzmiało to nader dziecinnie.
– Tak
uważasz? – Dallas spoważniał. Wyczuła w jego tonie pełną napięcia nutę,
która jasno dała jej do zrozumienia, że nie zamierzał ot tak przyjąć do
wiadomości tego, co mu sugerowała. – Ty dalej…
– Dalej co?
– zniecierpliwiła się. – Zadręczam się tym, że nie żyjesz? Oczywiście, że tak!
– Zamilkła, żeby złapać oddech. – Nie
żyjesz.
Coś
ścisnęło ją w gardle, ledwo tylko wypowiedziała te słowa. Wydawały się
niewłaściwe, choć przecież jak najbardziej były prawdziwe, a ona miała
dość czasu, by oswoić się z takim stanem rzeczy. Dallas umarł, poniekąd na
jej oczach, chociaż to, że poszła za Aldero pozwoliło jej uniknąć momentu, w którym
ostatecznie uszło z chłopaka życie. Nie zmieniało to jednak faktu, że
wciąż go widziała, nawet pomimo tego, co się wydarzyło. Dallas z kolei
zdecydowanie nie powinien udawać, że jego śmierć nie miała znaczenia, zwłaszcza
że oboje wiedzieli, jaka była prawda.
Zauważyła,
że przez twarz chłopaka przemknął ledwo zauważalny, niepokojący cień. Napięła
mięśnie, wciąż niespokojnie go obserwując i czekając na reakcję. Chociaż
to wydawało się pozbawione sensu, wyraźnie widziała, jak latka piersiowa
Dallasa unosi się i opada w rytm wyraźnie niespokojnego oddechu. Z jakiegoś
powodu z miejsca zrobiło jej się jeszcze bardziej zimno. Co więcej,
odczuwany przez dziewczynę niepokój jeszcze bardziej przybrał na sile, dając
jej się we znaki na tyle, że natychmiast zapragnęła się wycofać. Nie sądziła,
że to w ogóle możliwe, by zaczęła bać się akurat Dallasa, ale…
– Okej…
Okej, łapię. – Jego głos zabrzmiał dziwnie, kiedy w końcu zdecydował się
odezwać. Napięła mięśnie, niespokojnie przysłuchując się poszczególnym słowom i przynajmniej
sprawiać wrażenie kogoś, kto czuł się o wiele pewniej niż w rzeczywistości.
– Wiem, że jest inaczej. Cały czas to powtarzałem i wydawało mi się…
Dlaczego akurat teraz, co Joce? Znaczy… Cały czas mnie widzisz. Jestem tutaj,
kiedy tego potrzebujesz i…
Coś w jego
słowach sprawiło, że z miejsca zapragnęła mu przerwać.
– To nie
działa w ten sposób – jęknęła, energicznie potrząsając w głową. –
Jesteś duchem, Dallas. Cały czas udajemy, ale… Ciebie tak naprawdę nie ma, tak?
Ja w ogóle mam być z kimś, kto nawet nie może mnie dotknąć? –
wyrzuciła z siebie na wydechu.
Ze świstem
wypuściła powietrze, wciąż podenerwowana. Mimo wszystko poczuła ulgę, kiedy w końcu
wyrzuciła z siebie te słowa, przez krótką chwilę będąc w stanie
zignorować obawy, które towarzyszyły jej przez cały ten czas. W duchu
odliczała kolejne sekundy, czekając na coś, czego nawet nie potrafiła
sprecyzować, choć wydawało jej się istotne. Bardzo wiele zależało od Dallasa,
ten jednak milczał, przez cały ten czas dosłownie taksując ją wzrokiem. Ta
świadomość sprawiała, że Jocelyne czuła się jeszcze bardziej nieswojo, nie
mogąc pozbyć się wrażenia, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś, co
tak czy inaczej nie powinno mieć miejsca.
Nie była
pewna, co takiego podkusiło ją, by jednak poderwać głowę. Spojrzała Dallasowi w oczy,
po czym machinalnie cofnęła się, porażona intensywnością jego spojrzenia. Po
sposobie, w jaki na nią patrzył, nie była w stanie jednoznacznie
stwierdzić, jakie targały nim emocje, to jednak wydawało się najgorsze. Fakt,
że na swój sposób pozostawał obojętny, a do tego mógłby być na nią zły…
– Więc to
cię boli, tak? – usłyszała i mimowolnie zadrżała, porażona tonem z jakim
zadał to pytanie. – Najbardziej dręczy cię to, że… już nie mam ciała? – Dallas
zacisnął usta. Czuła, że wyraźnie się nad czymś zastanawiał. Miała wrażenie, że
coś zmieniło się w jego postaci, ale również tego nie potrafiła
jednoznacznie określić, świadoma wyłącznie tego, że od dawna nie widziała
chłopaka aż tak poważnego. – Bądźmy szczerzy… To cię męczy, tak? Udawanie,
przenikanie się… – Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. – Wiesz, mnie brak
perspektywy na seks też nie zachwyca, ale czyż to nie sytuacja idealna?
Przynajmniej wiesz, że nie o to mi chodzi.
Chociaż nie
sądziła, że w obecnej sytuacji będzie zdolna się tym przejąć, z miejsca
poczuła, że się rumieni. W porządku, tak, poniekąd chodziło o seks,
ale pomimo tego, że uwzględnianie wszystkich aspektów związków wydawało się
naturalne, najzwyczajniej w świecie speszyła się na samą sugestię.
Chwilami wciąż czuła się jak dziecko, na dodatek zagubione i niedoświadczone
w najbardziej podstawowych kwestiach, przez co sama myśl o tym, że
Dallas mógłby być nią zainteresowany również pod tym względem, wydała jej się co najmniej dziwna.
– Tak… Nie…
Wiesz, co takiego mam na myśli! – obruszyła się. – Przestań sobie znowu
żartować.
– Nie
żartuję. To chyba oczywiste, że my moglibyśmy… – Chłopak znów urwał, po czym
potrząsnął głową. – Wiem, że nie jest tak samo. Nie mogę cię dotknąć, chociaż
próbuję… I wierz mi, dla mnie również to nie jest łatwe – stwierdził z powagą.
Tym razem nie próbowała się odsuwać, kiedy przesunął się na tyle, by w razie
potrzeby móc ją przeniknąć. – Ja też tęsknię za wieloma rzeczami, Joce. Za… Cóż,
czuciem. Ale – podjął pośpiesznie – to jest do przeskoczenia, tak? Dla ciebie
cały czas tutaj jestem. Do tej pory…
– To dla
mnie jak iluzja – oznajmiła wprost. – Jesteś przez cały ten czas i… To zabrzmi
źle, ale chyba w tym problem.
Zawahała
się, mając wrażenie, że tym razem posunęła się za daleko. Mieszała się we
własnych wyjaśnieniach, szukając sposobu na ubranie w słowa czegoś, czego
nawet samej sobie nie potrafiła wyjaśnić. W głowie miała pustkę, zaś
bliskość Dallasa jedynie wszystko komplikowała, sprawiając, że z każdym
kolejnym słowem czuła się coraz gorzej. To było tak, jakby miała do niego
pretensje o coś, co tak naprawdę nie miało znaczenia, ale… przecież nie o to
chodziło. Przejmowała się czymś, co było o wiele bardziej złożone, w już
zwłaszcza poczuciem, że jest dosłownie ciągnięta w dół.
Patrząc na
to wstecz, uświadomiła sobie, jak wiele czasu spędzali razem. Przesiadywała w pokoju,
dystansując się od najbliższych i tego, co wiązało się ze względnie
normalnym życiem. Próbowała dostosować się do Dallasa, w efekcie czując
się tak, jak we śnie. To nie było normalne, a jednak pomimo tego, że
zdawała sobie z tego sprawę, długo wmawiała sobie, że jest w tym
jakiś sens. Do tej pory miała na to nadzieję, chociaż…
– Nie rozumiem.
Głos
Dallasa skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Drgnęła, po czym rzuciła mu
przepraszające, co najmniej bezradne spojrzenie. Och, sama też nie była pewna,
co takiego miała na myśli… Albo raczej przekonywała samą siebie, że tak jest w istocie,
odsuwając o siebie to, co podświadomie wiedzieli oboje.
– Na pewno?
– Jocelyne z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Dallas, trzymam cię przy
sobie, chociaż tak być nie powinno. Ty przecież… – zaczęła i zaraz urwała,
kolejny raz wytrącona z równowagi. – Nie taka powinna być moja rola.
– O jakiej…
roli teraz rozmawiamy? – zapytał z powątpiewaniem
chłopak, ale w odpowiedzi znów zdobyła się wyłącznie na to, żeby potrząsnąć
głową.
– Mojej…
Jak nekromantki – powiedziała w końcu. – Tak mi się przynajmniej wydaje,
bo nie mam nikogo, kto wprost powiedziałbym mi, co powinnam robić. Ale wydaje
mi się, że…
– Co
takiego?
Napięła
mięśnie, coraz bardziej podenerwowana. Jego słowa w najmniejszym stopniu
nie sprawiały, że czuła się lepiej. Wręcz przeciwnie – im dłużej się nad tym
zastanawiała, tym bardziej zagubiona się czuła. Co więcej, chociaż zdecydowanie
nie chciała się do tego przyznać, spojrzenie Dallasa miało w sobie coś, co
coraz bardziej ją niepokoiło. Fakt, że chłopak w wyraźnie nerwowy sposób
zaczął ją poganiać, również wydawał się wszystko komplikować.
– Ja po
prostu…
Odsunęła
się o kilka kolejnych kroków, nie mogąc się powstrzymać. Dallas zacisnął
usta, ale przynajmniej na chwilę zastygł w bezruchu, pozwalając dziewczynie
się wycofać. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie, w efekcie czując się
niemalże jak zwierzyna łowna, zapędzona w pułapkę przez drapieżcę. Nie
miała pojęcia, czy to miało jakikolwiek sens, zwłaszcza że przecież ufała
Dallasowi, ale nie potrafiła ot tak odciąć się od złych przeczuć.
Po prostu się uspokój, nakazała sobie
stanowczo, biorąc kilka niepewnych wdechów, żeby łatwiej nad sobą zapanować.
Musiała zebrać myśli i doprowadzić sprawy do końca, szczególnie w tamtej
chwili nie wyobrażając sobie, że mogłaby się wycofać. To zdecydowanie nie
wchodziło w grę i to nie tylko dlatego, że Dallas zdecydowanie nie
pozwoliłby na to, by ot tak zmieniła temat.
– Lgniecie
do mnie nie bez powodu, prawda? – odezwała się w końcu. – Rosa już mi to
mówiła… O sposobie, w jaki mnie odbieracie i tak dalej. –
Wzruszyła ramionami. – Jestem dla was bardzo charakterystyczna, bo mam w sobie
dużo energii… Ale wydaje mi się, że chodzi o coś więcej. Przynajmniej
sądzę, że gdybym na co dzień nie była w stanie porozumieć się ze światem
zewnętrznym, byłabym zachwycona, gdyby nagle pojawiła się taka możliwość.
Dallas
uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony jej słowami.
– Jesteś
jak medium, więc pewnie coś w tym jest – przyznał po chwili zastanowienia.
– Znaczy… To chyba logiczne, nie? Niektórzy na pewno chcieliby, żebyś im
pomogła.
– Pomogła…
Właśnie – podchwyciła natychmiast. – Dlaczego widzę tylko garstkę tych, którzy
dla mnie przychodzą? Mam na myśli… Ktoś umiera cały czas, prawda? Po całych
wiekach zauważyłabym, gdyby na każdym kroku napotykała się na umarłych.
– Zadajesz
mi takie pytania, że naprawdę… – Dallas westchnął, ale przynajmniej wszystko
wskazywało na to, że specjalnie dla niej zamierzał się skupić. – Tak… Możliwe,
że Rosa coś mi wspominała. O tym jak to wygląda i tak dalej.
Uniosła
brwi, nie kryjąc zaskoczenia. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie
tego, że Rosa mogłaby zwierzać się Dallasowi z czegoś, co przed nią
trzymała w sekrecie.
– To
znaczy? – zapytała natychmiast. – To jest ważne, tak? Dla mnie…
– Nie
sądzę, żeby miało znaczenie – stwierdził z rezerwą chłopak.
Zacisnęła
usta, bardziej niż wcześniej świadoma, że ją okłamywał. Coś nieprzyjemnie ścisnęło
ją w gardle, jedynie podsycając odczuwane przez dziewczynę wątpliwości.
Już i tak mało co wiedziała o sobie, a jakby tego było mało,
wszystko wskazywało na to, że również Dallas próbował coś ukrywać.
– Powiedz
mi – poprosiła, spoglądając na niego niemalże błagalnie. – Niezależnie od tego,
co to jest. Ja naprawdę…
– Naprawdę
co? – przerwał spiętym tonem. – Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć, Joce?
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, przez krótką chwilę czując się tak, jakby ją
uderzył. Nagle zrobiło jej się jeszcze bardziej zimno, chociaż nie sądziła, że
to w ogóle możliwe. Już wcześniej miała wrażenie, że w Dallasie było
coś takiego, co wzbudzało jej niepokój, ale dopiero w tamtej chwili
dotarło do niej, że to coś więcej, niż po prostu przygnębienie. Była w stanie
zrozumieć to, że chłopak był zdenerwowany, zwłaszcza że próbowała poruszać
tematy, które dla nich oboje pozostawały niezwykle trudne, nie zmieniało to
jednak faktu, że w grę wchodziło coś o wiele bardziej złożonego.
Zawahała
się, coraz bardziej zdezorientowana. Choć to równie dobrze mogło być wyłącznie
jej wrażeniem, przez krótką chwilę miała wręcz ochotę przysiąc, że postać
Dallasa nieznacznie się zmieniła, początkowo zamazując przed jej oczami, a później…
ciemniejąc, o ile to miało jakikolwiek sens. Wrażenie było takie, jakby przy
duchu kręciło się coś jeszcze – druga przypominająca cień sylwetka, która nie
odstępowała go ani na krok. Jocelyne nie miała pojęcia, co to jest, a tym
bardziej czy istniał jakikolwiek powód, żeby się tego obawiała, ale
podświadomie czuła, że powinna uciekać.
Zesztywniała,
kiedy plecami uderzyła w coś, co dopiero po chwili zidentyfikowała jako
parapet okna. Wciąż niespokojnie obserwując Dallasa, machinalnie zacisnęła dłonie
na krawędzi przeszkody, mając nadzieję, że w ten sposób łatwiej zapanuje
nad dreszczami. Ani na moment nie odrywała wzroku od swojego rozmówcy, dzięki
czemu tym bardziej była świadoma, że przesunął się w jej stronę. Otworzyła
usta, gotowa zaprotestować, ale nie miała po temu okazji, zwłaszcza że Dallas
nagle znalazł się na tyle blisko, że dosłownie ją przenikał. Znów zaczęła
dygotać, już nie tylko za sprawą chłodu, ale z czystego przerażenia – i to
nawet pomimo tego, że prawdziwym szaleństwem wydawało się to, by akurat on
zamierzał ją skrzywdzić.
– Dallas… –
wyrwało jej się.
Miała
wrażenie, że światła w pokoju przygasły, chociaż starała się o tym
nie myśleć. Coś się zmieniło, Joce zaś całą sobą poczuła, jak atmosfera
gęstnieje. Niemalże czuła napięcie w powietrzu, prawie jak na krótko przed
burzą, kiedy już była w stanie wyczuć gromadzącą się gdzieś poza zasięgiem
jej wzroku energię. W efekcie nie pozostało jej nic innego, jak czekać na
uderzenie, choć sama nie miała pojęcia, w jaki sposób to miałoby się
przejawiać.
– Hej… Hej,
Joce, nie patrz tak na mnie – obruszył się Dallas. Omal nie wyszła z siebie,
kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnął rękę ku jej twarzy. – Dlaczego
jesteś taka…
– Jaka? –
wyrywało jej się.
Chłopak
nieznacznie potrząsnął głową, wydając się nad czymś intensywnie zastanawiać.
–
Przerażona – powiedział w końcu. – Boisz się mnie, Joce?
To wydawało
się niedorzeczne, a jednak nie potrafiła ot tak zaprotestować. W efekcie
milczała, bezmyślnie wpatrując w stojącego tuż przed nią chłopaka i zastanawiając
się nad tym, dlaczego wszystko w niej aż krzyczało, że powinna się od
niego odsunąć. Zamknęła oczy, czując jak od nadmiaru emocji i ciągłego
napięcia zaczyna kręcić jej się w głowie. Z drugiej strony, być może
przyczyną był sam Dallas, nieświadomie zabierający od niej to, co ją wyróżniało
i czego tak bardzo potrzebowała, żeby…
Nie tyle
zauważyła, co przede wszystkim wyczuła ruch. Zaraz po tym omal nie wyszła z siebie,
słysząc łagodny szept tuż przy uchu.
– Przecież wciąż
możemy to wszystko naprawić, prawda? Joce, kochana, już raz to zrobiłaś, więc
dlaczego nie spróbujesz w moim wypadku.
Nie
odpowiedziała, wręcz porażona tym, co jej sugerował. Wiedziała, że mówił o Beatrycze.
Wszystko w niej aż krzyczało, że tak było – i właśnie to najbardziej
ją przerażało. To, co wydarzyło się na cmentarzu, wciąż pozostawało dla niej
jedną wielką tajemnicą. Ledwo co pamiętała jakim cudem doprowadziła do powrotu
kobiety, nie wspominając o tym, że to samo w sobie wydawało się niewłaściwe.
Moment, w którym ocknęła się na tyle, by uświadomić sobie, jak daleko się
posunęła…
Słodka bogini,
Dallas dobrze wiedział, jak bardzo czuła się chora i zagubiona po tamtym
incydencie. Kto jak kto, ale on musiał to rozumieć, a przynajmniej
chciała, żeby tak było. Skoro przez cały ten czas trwał przy niej, pocieszając i powtarzając,
że wszystko będzie w porządku, tym bardziej nie chciała brać pod uwagę
innej możliwości.
Istniało
bardzo wiele kwestii, których dla pewności wolała nie roztrząsać.
I to
zaczynając od poczucia, że Dallas był inny, ten jeden raz wymagając od niej o wiele
więcej, aniżeli była w stanie przyjąć. Chciała zniknąć mu z oczu albo
przynajmniej poprosić, żeby się odsunął, jednak nie potrafiła wykrztusić z siebie
nawet słowa. Mogła co najwyżej czekać, wręcz porażona jego bliskością i mętlikiem
w głowie, który poczuła z chwilą, w której wypowiedział tych
kilka słów. W tam momencie nie liczyło się dla niego to, że była
przerażona, a jakby tego było mało…
– Joce…
Joce, nie chcesz tego? – zapytał wprost. – Naprawdę nie chcesz przywrócić mnie
do życia?
Nie
potrafiła odpowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz