Claire
Wypuściła powietrze ze
świstem, bezskutecznie próbując się uspokoić. Mimo wszystko było coś kojącego w brzmieniu
głosu, który usłyszała w słuchawce, zwłaszcza że ten należał do osoby, którą
nade wszystko chciała zobaczyć.
– Claire…
Hej, Claire, jesteś tam? – ponaglił Seth i to wystarczyło, żeby
zorientowała się, że od dłuższej chwili trwała w bezruchu, bezmyślnie
wpatrując się w przestrzeń.
– T-tak… –
zreflektowała się pośpiesznie. – Wszystko w porządku.
To brzmiało
jak kłamstwo i to nie tylko dlatego, że miała wątpliwości względem
własnych słów. Mimowolnie skrzywiła się, uświadamiając sobie, że jej własny głos
brzmiał dziwnie, nieznacznie drżąc, chociaż próbowała nad tym zapanować.
Chciała dyskretnie odchrząknąć w nadziei, że to jakkolwiek poprawi jej
stan, ale szybko przekonała się, że to nie miało sensu, wątpiła zresztą, by
Seth jakkolwiek zignorował oznaki tego, że cokolwiek mogłoby być nie tak.
– Dobre mi
nic… Co się stało? – zaniepokoił się, wyraźnie zmartwiony jej tonem. –
Płaczesz? Mam takie wrażenie, ale…
– Nie, nie…
Wydaje ci się – przerwała mu pośpiesznie. Dla pewności otarła policzki, korzystając
z tego, że nie mógł jej widzieć. W istocie nie płakała, chociaż
podświadomie czuła, że była tego bliska, na wszystkie możliwe sposoby próbując
zapanować nad emocjami. Teraz, kiedy te stopniowo wymykały się spod kontroli,
zadanie okazało się o wiele trudniejsze. – Ja… Nic takiego, jasne? Po
prostu… trochę się martwię – przyznała niechętnie.
Wiedziała,
że najpewniej się pogrąża, ale co innego mogła mu powiedzieć? Był w rezerwacie,
co najmniej godzinę drogi od niej, o ile pokusiłby się o złamanie
kilku przepisów drogowych. Och, ewentualnie pozostawała jeszcze jego wilcza
postać, tym bardziej że jako zmiennokształtny potrafił dorównać prędkością
wampirowi. To również o czymś świadczyło, sugerując chociażby tyle, że
gdyby tylko zechciał, mógłby do niej dotrzeć, ale… nie chciała tego. Ostatnim,
czego tak naprawdę potrzebowała, było to, żeby po raz kolejny odciągać go od
rezerwatu i obowiązków. Zresztą i tak nie mogła czekać, aż nazbyt
świadoma, że nie powinna zostawać w jednym miejscu dłużej niż to
konieczne.
Niespokojnie
powiodła wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się, że wciąż była sama. W zasięgu
wzroku nie widziała żywej duszy, świadoma co najwyżej obecności ludzi
zamieszkujących pobliskie domy albo przechadzających się częściej uczęszczanymi
uliczkami. To nic nie znaczyło, przynajmniej z jej perspektywy, bo żaden
ze śmiertelników nie stanowił dla niej niebezpieczeństwa… Cóż, teoretycznie,
zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co powiedział ojciec Marissy o jakiejś
organizacji, która się z nim kontaktowała. Szukali jej, wyraźnie
sugerując, że mogłaby mieć jakiś związek z nieobecnością dziewczyny,
zresztą słusznie, ale wciąż nie była pewna, co powinna o tym sądzić. Ta
kwestia zresztą i tak mogła poczekać, wyparta przez coś o wiele
ważniejszego – niebezpieczeństwo, którego z założenia być nie powinno, a które
mogło oznaczać dosłownie wszystko.
– Claire,
co się dzieje? – Nie musiała pytać, żeby zorientować się, że Seth był coraz
bardziej zaniepokojony. To, że nie potrafiła udzielić mu żadnej, choć częściowo
sensownej odpowiedzi na pytania, które zadawał, jedynie pogarszało sytuację.
Nie to chciała osiągnąć, po raz kolejny robiąc wszystko na opak. Zwłaszcza
kiedy chodziło o niego, najwyraźniej miała do tego jakieś szczególne
zdolności. – Wiem, że coś jest nie tak i… Nie ma cię w domu, prawda? –
dodał po chwili, a ona westchnęła.
– Skąd
wiesz?
Po drugiej
stronie na dłuższą chwilę zapanowała cisza.
– Bo
dopiero co u ciebie byłem – stwierdził z rozbrajającą szczerością.
Uniosła brwi, zdecydowanie nie spodziewając się takiej odpowiedzi. – Nessie powiedziała
mi, że wyszłaś… I że nic nie zmieniło się, jeśli chodzi o twoją mamę.
O to chodzi?
– Poniekąd –
przyznała w dość lakoniczny sposób. Zawahała się, próbując zapanować nad
pustką w głowie i powiedzieć cokolwiek, co zabrzmiałoby choć odrobinę
sensowniej. – I o Marissę. Musiałam… pójść w jedno miejsce.
– Dlaczego
mam wrażenie, że wydarzyło się coś niedobrego?
Tym razem
nie była w stanie odpowiedzieć, dłuższą chwilę milcząc i próbując
zrozumieć, dlaczego obraz stał się dziwnie niewyraźny. Zamrugała kilkukrotnie,
co przynamniej na chwilę poprawiło sytuację, jednak prawie natychmiast wszystko
znów wydało się dziewczynie zamazane. Gniewnym ruchem otarła oczy rękawem,
próbując zrozumieć, dlaczego zbierało jej się na płacz. W końcu nic
szczególnego się nie działo, prawda? Co najwyżej istniała szansa, że bliskie
dla Marissy osoby spotkało coś bardzo złego. To nic nie znaczyło, zwłaszcza w świecie
nieśmiertelnych… Chyba powinna się do tego przyzwyczaić, a jednak powtarzając
w myślach tych kilka, pozornie prostych stwierdzeń, czuła się okropnie.
Nie miała pojęcia, czy poza Adamem i Antonem Issie miała kogoś jeszcze,
zwłaszcza że kiedyś wspominała o mamie – o tym, że ta jako pierwsza
zabrała ją na lodowisko – ale…
– Powiedz
mi gdzie jesteś. Zaraz przy tobie będę – usłyszała i tych kilka słów
wystarczyło, żeby wyrwać coraz bardziej niespokojną dziewczynę z zamyślenia.
Zamrugała
kilkukrotnie, próbując doprowadzić się do porządku. W pierwszym odruchu
otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie
chociaż słowa. Mogła się tego po Secie spodziewać, ale i tak coś w jego
deklaracji sprawiło, że momentalnie zrobiło jej się cieplej. To, jak zawsze się
o nią troszczył, niezmiennie wprawiało ją w stan, którego nawet nie
potrafiła opisać słowami. Wiedziała jedynie, że bez znaczenia jest, czy w grę
wchodziło wyłącznie wpojenie, czy cokolwiek innego. Liczyło się przede
wszystkim to, jak się przy nim czuła – i że za każdym razem dawał jej o wiele
więcej, niż sobie zasłużyła, chociaż już dawno przestała przed tym oponować.
W pierwszym
odruchu mimo wszystko chciała mu powiedzieć, że ma sobie darować, ale nie
zrobiła tego. Pewnie i tak by nie posłuchał, zresztą nie mogła zaprzeczyć,
że go potrzebowała. Chciała, żeby tutaj był – ktokolwiek, byleby tylko mogła
poczuć się lepiej. Potrzebowała wsparcia w jakiejkolwiek formie, pragnąc
wpaść w ramiona pierwszej osobie, która tylko zechciałaby ją pocieszyć,
nawet jeśli ten sposób jawił się jak swego rodzaju ucieczka. Wiedziała jedynie,
że nie chciała być sama, a tym bardziej siedzieć w tym ciemnym zaułku
i czekać na coś, czego nawet nie potrafiła sprecyzować. Cały czas niemalże
na każdym kroku słyszała, że nie wolno się rozdzielać, przynajmniej na razie,
póki nie mieli pojęcia, czego spodziewać się po potencjalnych wrogach.
Bezpieczniej było trzymać się razem, a skoro tak…
– Chyba…
Wiesz, chyba się boję – przyznała zgodnie z prawdą. Nie miała pojęcia,
dlaczego akurat te słowa w pierwszej kolejności przyszły jej do głowy, ale
nie mogła powstrzymać się przed wyrzuceniem ich z siebie.
– Okej, w porządku…
Pośpieszę się, jeśli w końcu podasz mi adres – rzucił spiętym tonem
chłopak. – Najlepiej prześlij mi go, okej? I tak musze się rozłączyć,
żeby… No, sama wiesz – rzucił wymijająco, jednak jakiekolwiek dodatkowe
wyjaśnia były absolutnie zbędne.
Och, tak –
rozumiała i to może nawet lepiej, niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać.
Wiedziała, że pod postacią wilka przemieszczał się w o wiele
pewniejszy, szybszy sposób. Jakiś czas temu sama myśl o jego zwierzęcej formie
przyprawiała ją o dreszcze, ale teraz to zniknęło, a Claire
przekonała się, że nie miała nic przeciwko bliskości piaskowego wilka. Wręcz
tęskniła za nim, mimochodem zauważając, że czekanie w towarzystwie
czuwającego na nią zwierzęcia, nie byłoby takie złe. Podejrzewała, że Rufus nie
miał być zachwycony tym, że zamiast bezpiecznie wrócić do domu, mogłaby kręcić
się w pobliżu domu Marissy, chcąc jak najszybciej upewnić się, czy
wszystko w porządku, ale nie zamierzała się tym przejmować. Wampir mógł
myśleć sobie, co tylko chciał, ale prawda była taka, że nie potrafiła
zignorować faktu, że został miejscu co najmniej niebezpieczny. Wiedział co robi
czy też nie, martwiła się, zwłaszcza teraz, kiedy nie miała pojęcia, co takiego
działo się z jej własną matką.
Ewentualnie
była po prostu głupia. Takie rozwiązanie też wydawało się dość prawdopodobne,
ale i tym nie zamierzała się przejmować. W tamtej chwili przede
wszystkim potrzebowała Setha i choć szczątkowej pewności, że nic złego nie
stało się tym, którzy pozostawali dla niej ważni. Tym, jak rozmawiać z Marissą,
równi dobrze mogła przejmować się później.
– Trafisz
gdzie trzeba? – zapytała, nawet nie próbując ukryć obaw. – Seattle jest
ogromne, a ja…
– Claire, wychowałem
się tutaj – przypomniał usłużnie chłopak. – Nie w Seattle, ale wystarczająco
blisko, żeby poznać to miasto… Zresztą ciebie znajdę dosłownie wszędzie.
Słodka
bogini, rozbrajał ją za każdym razem, kiedy zachowywał si w ten sposób. Co
więcej, jego słowa sprawiały, że czuła się naprawdę bezpieczna. Co prawda to
nie było to samo, co możliwość wpadnięcia chłopakowi w ramiona i upewnienia
się, że faktycznie nie miała się czego obawiać, ale na dobry początek musiało
wystarczyć. To tylko kwestia czasu,
pomyślała stanowczo, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła przekonać nawet
samej siebie, że cokolwiek mogłoby mieć szansę wróci do normy. Wręcz przeciwnie
– wszystko w niej aż krzyczało, że powinna się martwić i że wkrótce
wydarzy się coś niedobrego, a jednak…
– Okej –
rzuciła z opóźnieniem, po czym w pośpiechu rozłączyła się, nie chcąc
pozwolić sobie na wątpliwości.
Zdołała
wystukać krótką wiadomość, samą siebie zaskakując tym, że wciąż była w stanie
utrzymać telefon w dłoniach. Była spięta, nawet bardzo, mając problem z tym,
żeby zapanować nad emocjami. Wciąż czuła wilgoć pod powiekami, ale przynajmniej
nie płakała, dochodząc do wniosku, że to nie najlepszy moment na okazywanie
słabości. Teraz musiała zachować czujność, zwłaszcza że wciąż nie mogła
jednoznacznie stwierdzić, że była bezpieczna. Czuła, że wciąż znajdowała się
zdecydowanie zbyt blisko domu Marissy, chociaż nie na tyle, by fizycznie
doświadczała obecności tamtej istoty. Mimo wszystko wolała być ostrożna,
niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, niemalże będąc w stanie
sobie wyobrazić, że coś czai się w ciemnościach, z uporem ją
obserwując. Nie chciała o tym myśleć, ale wątpliwości były o wiele
silniejsze od niej, stopniowo doprowadzając dziewczynę do szaleństwa. Gdyby
przynajmniej mogła udawać, że nie działo się nic wartego uwagi…
Po prostu weź się w garść, nakazała
sobie stanowczo. Nawet mówienie do siebie wydawało się lepsze od całkowitego
trwania w marazmie. Nic się nie
dzieje, tak? Przynajmniej na razie…
To nie
brzmiało szczególnie pocieszająco, ale nie chciała się nad tym zastanawiać.
Ostatecznie zaczęła niespokojnie krążyć, zwłaszcza kiedy chłód zaczął dawać jej
się we znaki na tyle, by doświadczenie zaczęło jawić się jako coś naprawdę
nieprzyjemnego. Machinalnie napięła mięśnie, wciąż zaniepokojona i gotowa
do ucieczki. Pełna napięcia cisza doprowadzała ją do szału, nienaturalnie wręcz
głośna, przez co znoszenie jej okazało się nie lada wyzwaniem. Nie przypominała
sobie, kiedy ostatnim razem czuła się aż do tego stopnia źle, świadoma przede
wszystkim mieszającego się z poczuciem winy strachu oraz narastającego
przygnębienia. Miała wrażenie, że kolejne sekundy wleką się w nieskończoność,
coraz bardziej i bardziej, zupełnie jakby czas nagle stanął w miejscu,
chociaż to przecież było niemożliwe.
Palce zacisnęła
wokół zawieszki przy bransoletce od Lucasa. Przy okazji przesunęła palcami po
plecionce, którą podarował jej Seth, a która dla takich jak on miała ogromne
znaczenie. To do pewnego stopnia sprawiło, że poczuła się lepiej, chociaż nie
na tyle, by zdołać się rozluźnić. W duchu próbowała pocieszać się myślą,
że chłopak już był w drodze, prędzej czy później mając się pojawić. Wtedy
najpewniej wszystko wróciłoby do normy, przynajmniej teoretycznie, a przecież
właśnie tego potrzebowała, prawda? To, że czuła się zaniepokojona, było
naturalne, poza tym miała prawo się bać. Oczywiście, że w obecnej sytuacji
mogła czuć się niemalże przytłoczona nadmiarem emocji i informacji, nade
wszystko żałując, że poruszając się pod postacią wilka, Seth nie był w stanie
jednoznacznie rozmawiać przez telefon. Może gdyby mogła mu się zwierzyć, wtedy
czekanie stałoby się choć odrobinę mniej uciążliwe, chociaż zastanawiając się
nad tym, szczerze wątpiła, by cokolwiek poza powrotem Rufusa mogło przynieść jej
ukojenie.
Tak czy
inaczej, wtedy przynajmniej mogłaby się zwierzyć albo chociaż mieć poczucie, że
wcale nie była sama. Pomyślała, że może jednak telefon do Lucasa nie był takim
złym pomysłem, wydając się dobrą alternatywą przynajmniej do czasu pojawienia
się Setha. Co prawda podejrzewała, że przyjaciel pofatygowałby się do, ledwo
tylko zorientowałby się, że była sama w obcym miejscu, ale z drugiej
strony… Czy to faktycznie byłoby takie złe? Wtedy przynajmniej nie byłaby sama,
zresztą Lucasowi mogła opowiedzieć o tym, co dręczyło ją najbardziej –
kolejnym haiku, które dręczyło ją jeszcze w domu Marissy, zanim sprawy
dodatkowo się skomplikowały. Nade wszystko pragnęła to z siebie wyrzucić,
choć to nie z Pavarottim tak naprawdę chciała porozmawiać na temat tego
wiersza. Instynktownie czuła, że poszczególne linijki miały prawo zrozumieć
tylko dwie osoby – Allegra i Isabeau – jednak nie chciała zastanawiać się
nad tym, co tak naprawdę to oznaczało. To mogło poczekać, Claire zaś czuła się
zbyt wymęczona, by dokładać sobie problemów.
Najgorszy w tym
wszystkim pozostawał wciąż odczuwany przez dziewczynę strach. Dawno nie
doświadczyła czegoś tak intensywnego, choć zarazem wrażenie nie było aż tak
gwałtowne i paraliżujące, jak jej dotychczasowe reakcje na wilki. Tym
razem w grę wchodziło coś innego – uczucie na swój sposób subtelne i mające
swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu. Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że
to swoiste ostrzeżenie. Rodzaj przeczucia, które nakazywało jej mieć się na
baczności, co w pierwszym odruchu nawet chciała zrzucić na instynkt,
jednak czuła, że chodzi o coś więcej. To było… coś innego, a przy tym
o wiele bardziej złożonego, nawet jeśli nie potrafiła tego nazwać. Ten lęk
towarzyszył jej jeszcze w domu Marissy, w zasadzie na długo przed
tym, jak zdecydowała się przekroczyć próg. Początkowo sądziła, że wszystko
sprowadzało się do wrażenia, że w każdej chwili może spodziewać się
nadejścia kolejnego wiersza, ale teraz, znając treść haiku, wiedziała, że obawy
wiązały się z czymś jeszcze bardziej odmiennym. Co prawda nadal nie
potrafiła tego zidentyfikować, ale…
Pamiętaj.
Mimowolnie
zadrżała, przypominając sobie to jedno, jedyne słowo. W jakiś pokrętny sposób
ją prześladowało, zwłaszcza teraz, kiedy w grę mógłby wchodzić kolejny
wiersz. Gdyby nie to, że towarzyszył jej tata, pewnie długo nie zdecydowałaby pójść
akurat do łazienki. Nawet kiedy patrzyła na swoje odbicie, czekając aż znajome
mrowienie w dłoni ustąpi, a przynajmniej stanie się choć trochę
bardziej znośne, podświadomie obawiała się, że znów napisze te same słowa –
wiersz, który znała praktycznie na pamięć i który ostatnim razem tak
skutecznie wytrącił ją z równowagi. Chyba nawet spodziewała się
doświadczyć po raz kolejny porównywalnej paniki albo – chociaż to wydawało się
nieprawdopodobne – znów dostrzec krwawe ślady na tafli lustra. To nie było
normalne, ale nic nie mogła poradzić na to, że wciąż pamiętała, czego
doświadczyła w łazience Clearwaterów. Czegoś takiego po prostu nie dało
się wyrzucić z pamięci, niezależnie od tego, jak bardzo by się stała.
Chciała
wierzyć, że wszystko pozostawało wyłącznie wytworem jej wyobraźni albo snem na
jawie, ale to również nie wchodziło w grę. W ostatnim czasie nie
rozumiała bardzo wielu rzeczy, gotowa wręcz przysiąc, że powoli traciła zmysły.
Doświadczenie samo w sobie okazało się nawet gorsze od tego, które
pamiętała sprzed lat, kiedy wciąż miała wątpliwości względem własnych
umiejętności. Zarówno wtedy, jak i teraz, nade wszystko potrzebowała
wsparcia, żałując, że działo się zbyt wiele, by mogła tak po prostu pójść do
kogoś bliskiego i porozmawiać. Kilka razy wahała się, czy próba
poproszenia Rufusa o pomoc byłaby dobrym pomysłem, ale do tej pory nie
miała po temu okazji, za każdym razem się wycofując. To, że wampir praktycznie
nie bywał w domu, utrudniało jakąkolwiek rozmowę, zresztą nie sądziła,
żeby miał cierpliwość do słuchania jakichkolwiek zwierzeń. Fakt, że bywał
sceptycznie nastawiony do wielu nie do końca wytłumaczalnych kwestii, również
wzbudzało w niej wątpliwości, przez co znów czuła się dokładnie tak jak
wtedy, gdy przymierzała się do powiedzenia mu o wierszach. Obawiała się,
że po prostu odprawi ją z niczym, tak jak lata temu, niezależnie od tego,
czy byłaby w stanie taką reakcję zrozumieć.
O bogini,
zdecydowanie miała powody, żeby się stresować. Gdyby nie to, że Layla była
bezpieczna, kiedy niepokojące haiku pojawiło się po raz pierwszy, Claire może
nawet zdołałaby przekonać samą siebie, że wszystko tak naprawdę sprowadzało się
do stresu. Wszystko wydawało się lepsze niż faktyczne wytłumaczenie, którego co
prawda nie znała, ale podejrzewała, że zdecydowanie nie przypadłoby jej do
gustu.
Chłód i narastające
zmęczenie dawały jej się we znaki, przez co ostatecznie zdecydowała się
zatrzymać. Wiedziała, że to nie najlepszy pomysł, ale i tak nie
powstrzymała się przed oparciem plecami o ścianę jednego z budynków.
Zaraz po tym ciężko osunęła się do pozycji siedzącej, obojętna na bijące od
bruku zimno – w końcu jako istota w połowie śmiertelna i tak nie
była w stanie rozchorować się w tak błahy sposób. Palce wplotła we
włosy, przeczesując je nerwowo, a ostatecznie decydując się ukryć twarz w dłoniach.
Na dłuższą chwilę zamarła w bezruchu, skupiona przede wszystkim na
miarowym oddychaniu. Chociaż nie sądziła, że w ten sposób zdoła się
chociaż częściowo uspokoić, ostatecznie metoda okazała się skuteczna,
pozwalając dziewczynie zapanować nad emocjami. To wciąż pozostawało zdecydowanie
zbyt skomplikowane, a jakby tego było mało…
Cichy
szelest wyrwał ją z zamyślenia. W pierwszym odruchu zignorowała go,
uznając za coś nieistotnego, a przynajmniej nie związanego z nią.
Dopiero kiedy dźwięk się powtórzył i rozpoznała w nim ciche, wyraźnie
zmierzające w jej stronę kroki, pośpiesznie poderwała głowę, nieco
nieprzytomnie rozglądając się dookoła. Serce nieprzyjemnie tłukło jej się w piersi,
zdecydowanie zbyt głośno, przynajmniej z perspektywy kogoś obdarowanego
wyostrzonymi zmysłami. Podejrzliwie zmrużyła oczy, po czym machinalnie jeszcze
mocniej napięła mięśnie, choć nie sądziła, że w jej przypadku w ogóle
będzie to jeszcze możliwe. I tak czuła się co najmniej źle, obolała i zmęczona,
to jednak nie wpłynęło na nią na tyle źle, by nie zorientowała się, że
ktokolwiek ją obserwował. To wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić Claire
z równowagi, sprawiając, że dziewczyna w pośpiechu poderwała się na
równe nogi, dla pewności przybierając pozycję obronną, gdyby nagle okazało się,
że będzie musiała walczyć.
Przez kilka
sekund panowała niemalże nieprzenikniona, zmącona przede wszystkim jej
przyśpieszonym pulsem i urywanym oddechem, cisza. Dopiero po dłuższej
chwili intruz znów się poruszył, a Claire zdołała dostrzec w ciemnościach
nieśpiesznie zmierzającą ku niej sylwetkę. W pierwszym odruchu pomyślała
nawet, że to Seth, ale prawie natychmiast dotarło do niej, że to mało
prawdopodobne. Przybysz – czy może raczej przybyszka, bo na to wskazywała
sylwetka – poruszał się zdecydowanie zbyt lekko, co samo w sobie wydawało
się Claire podejrzane. Wkrótce po tym zorientowała się, że prawie na pewno ma
przed sobą kobietę, na dodatek o wyróżniających się nawet w ciemnościach
rubinowych tęczówkach. Świetnie, więc na domiar złego miała przed sobą kogoś,
kto mógł potraktować ją jak potencjalny obiad albo… No cóż, gorzej.
Cofnęła się
w popłochu, mocno przywierając plecami do ściany i żałując, że nie
miała żadnej drogi ucieczki. Od samego początku ryzykowała, świadoma, że
przebywanie w tak opustoszałym miejscu, jest niczym prośba o nieszczęście,
ale dopiero na widok zmierzającej ku niej wampirzycy, w pełni dotarło do
niej, jak głupio postąpiła. To, że pozwoliła się rozproszyć i zajść w tak
prosty sposób, również o czymś świadczyło, a jakby tego było mało…
Kobieta
zatrzymała się nagle, zamierając i już tylko przypatrując się coraz
bardziej podenerwowanej Claire.
W zaułku na
powrót zapadła długa, przeciągająca się cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz