4 czerwca 2017

Dwieście

Rufus
Nawet się nie zawahał. Z chwilą, w której wyczuł ruch i zorientował się, że potencjalny przeciwnik znajduje się w zasięgu jego rąk, po prostu zaatakował. Hybryda – młody chłopak, jak zdążył ocenić, gdy jakby od niechcenia obrzucił wzrokiem bladą twarz tej istoty – aż zachłysnęła się powietrzem, w następnej sekundzie zamierając i ciężko osuwając się na podłogę. Rufus jakby od niechcenia cofnął się o krok, spoglądając na nieruchome ciało, poniekąd po to, by upewnić się, że kawałek drewna, którym przeszył chłopaka, ostatecznie znalazł się dokładnie tam, gdzie powinien.
Wypuścił powietrze ze świstem, bardziej rozdrażniony niż faktycznie zaniepokojony sytuacją. Widział, że to nie był koniec, aż nazbyt świadom, że prowizoryczny kołek, którym się posłużył, powinien co najwyżej unieruchomić tę istotę. Skoro była wystarczająco silna, żeby przeżyć, również to nie powinno okazać się szczególnym wyzwaniem, tym bardziej że w grę nie wchodziła posrebrzana broń. Cóż, w innym wypadku najpewniej musiałby spalić ciało, żeby doprowadzić sprawy do końca, ale nie zamierzał tego robić. W gruncie rzeczy to, że jedynie unieruchomił tego dzieciaka, jak najbardziej było mu na rękę. Podejrzewał, że Renesmee nie miała być zachwycona, skoro zamierzał sprowadzić jej do domu potencjalnie niebezpieczną istotę, ale nie dbał o to, zresztą tak jak o wiele innych kwestii. Nie przejmował się, czy ten chłopak zginie, ale przynajmniej tymczasowo potrzebował go „żywego”, o ile tym mianem można było określić kogoś, kto po części był martwy. Tak czy inaczej, w pierwszej kolejności musieli porozmawiać – i to niekoniecznie w przyjemny, pokojowy sposób.
Cóż, to też musiało poczekać.
Zawahał się, krótką chwilę nasłuchując, żeby upewnić się, czy oby na pewno nic więcej nie czaiło się w domu. Zauważył, że temperatura wróciła do normy, co najpewniej znaczyło, że poza dzieciakiem, którego unieruchomił, nie musiał spodziewać się nikogo więcej. To do pewnego stopnia poprawiło mu nastrój, chociaż nie na tyle, by w pełni się rozluźnił. Cóż, jakby nie patrzeć, zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażał sobie wizytę w tym domu, nie wspominając o tym, że wolał nie zastanawiać się obrotem, który przybrałyby sprawy, gdyby puścił Claire samą. Już i tak podejrzewał, że czekała ich dłuższa rozmowa, ale z dwojga złego wolał kolejny raz tłumaczyć się z przeszłości, niż dodatkowo zamartwiać o to, że dziewczynie mogło stać się coś złego. I tak czul, że powinien ją znaleźć, najlepiej tak szybko, jak tylko byłoby to możliwe. Kazał jej uciekać, więc zakładał, że znalazła jakieś bezpieczne miejsce, ale… Cóż, musiał się upewnić, już z przyzwyczajenia woląc kontrolować to, co się z nią działo.
Sęk w tym, że to nie rozwiązywało sprawy tego, co stało się w domu. Jakby od niechcenia spojrzał na rozłożone na ziemi ciało, intensywnie zastanawiając się nad tym, co powinien w pierwszej kolejności zrobić. Teraz miał pewność, że w grę wchodziła istota, której z założenia nigdy więcej nie powinien oglądać. Nie przypominał sobie, kiedy konkretnie doszło do ostatniej takiej anomalii, zresztą chyba wolał nie wiedzieć. Cokolwiek się działo, nie było normalne i to zaczynając od obecności kogoś, kto dysponował zdolnościami o wiele silniejszymi, aniżeli miał szansę opanować, po jakąś bezimienną organizację, która miała z całym tym szaleństwem związek. Próbował określić, czego tak naprawdę powinien się spodziewać i jakie działania podjąć, ale wciąż towarzyszyła mu świadomość, że działał na ślepi – i że to nie miało prawa skończyć się dobrze.
Dźwięk cichych, choć bez wątpienia ludzkich kroków, skutecznie wyrwał go z zamyślenia. Wampir przemieścił się, w następnej sekundzie znów materializując się przy schodach, woląc upewnić się, z czym tym razem miał do czynienia. Zaraz po tym na krótką chwilę zamarł, wymownie unosząc brwi na widok lufy pistoletu, z którego próbował mierzyć do niego wyraźnie podenerwowany Anton.
– Bez przesady – żachnął się Rufus, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie celuj we mnie, jeśli łaska.
– Ale… – Mężczyzna zawahał się, bynajmniej nie śpiesząc do wykonania polecenia. – Tutaj dzieje się coś innego. Nie ufam sobie, a co dopiero… – zaczął, jednak nie dane było mu dokończyć.
– Przestań we mnie mierzyć albo przysięgam, że bardzo szybko zweryfikuję to, czy jestem prawdziwy – wycedził przez zaciśnięte zęby, momentalnie tracąc cierpliwość.
Jeszcze kiedy mówił, błyskawicznie przemieścił się, w ułamku sekundy pokonując dzielącą go od Antona odległość. Gdyby miał do czynienia z kimś bardziej opanowanym, nie zaryzykowałby, tym bardziej że nie miał pewności, czy częściowo świadomy sytuacji człowiek przypadkiem nie dysponował bardziej śmiercionośnym rodzajem broni, ale w tym przypadku nie miał najmniejszego problemu z dotarciem do celu i pozbyciem się pistoletu. Metal wydał nienaturalnie wręcz głośni huk, kiedy uderzył o panele, ostatecznie lądując gdzieś poza zasięgiem wzroku i rąk Antona.
Na dłuższą chwilę zapanowała cisza, przerywana wyłącznie przyśpieszonym oddechem i pulsem jedynego obecnego człowieka. Rufus odczekał jeszcze kilka sekund, żeby upewnić się, że więcej nie czekają go żadne niechciane niespodzianki, po czym zwrócił się bezpośrednio do swojego rozmówcy.
– Świetnie… A gdzie ten drugi? – zapytał wprost, chociaż podejrzewał, że dobrze zna odpowiedź. Podejrzewał, że Claire bardziej byłaby w stanie docenić, że choć jeden z tych śmiertelników miał się dobrze.
– Adam jest… – Mężczyzna urwał, wyraźnie nie będąc w stanie dokończyć. – Widziałem jak coś… Ta istota go…
– Dobrze, zrozumiałem – przerwał, nie zamierzając tracić czasu na głupstwa. Przecież wiedział, co takiego byli w stanie zdziałać sprowokowani nieśmiertelni. – Właśnie dlatego nie należy dzwonić pod numery, których się nie zna… Cokolwiek to znaczy – dodał, po czym raptownie spoważniał. – Nasza wcześniejsza rozmowa. Organizacja, która kazała wam się kontaktować, tak? Co wiecie?
– To Adam miał z nimi kontakt, nie ja – padło w odpowiedzi. Rufus ledwo powstrzymał się przed sfrustrowanym jękiem, gotowy przysiąc, że właśnie wrócił do punktu wyjścia. Prowadzenie rozmowy w ten sposób było stratą czasu, zresztą wciąż musiał znaleźć Claire. – Chodziło o Issie, tak? Cały czas chodziło o to, że chcieliśmy znaleźć Marissę…
Być może mówił coś jeszcze, ale to już nie wydało się Rufusowi interesujące. Odsunął się, z braku lepszych perspektyw zaczynając niespokojnie krążyć, by mieć szansę zebrać myśli. Skoro tak, tym bardziej musiał skoncentrować się na chłopaku, którego unieruchomił, a który mógł okazać się jedynym dostępnym tropem. Teraz tym bardziej musiał wymyślić cokolwiek, byleby zabrać tę istotę ze sobą niezależnie od tego, jak bardzo okazałoby się to problematyczne. To stawiało Rufusa w dość nieciekawym położeniu, skoro nie był sam, raz po raz myśląc o tym, że przecież musiał jeszcze sprawdzić jak poradziła sobie Claire.
Wciąż o tym myślał, kiedy zorientował się, że Anton się przemieścił. Nie odezwał się nawet słowem, pewien, że mężczyzna więcej nie spróbuje go zaatakować. Nie był na tyle zdesperowany i to niezależnie od tego, jak silne targały nim emocje… A przynajmniej Rufusowi pozostawało mieć na to nadzieję, chociaż to wcale nie musiało być takie oczywiste.
– To jest… – Spięty głos tym razem doszedł go od strony miejsca, gdzie zostawił tamtego dzieciaka, co uświadomiło mu, że Anton najpewniej zobaczył… Hm, ciało. – Nie żyje?
– Poniekąd – stwierdził wymijającym tonem Rufus.
Cóż, jeśli się uprzeć, to stwierdzenie wcale nie było takie dalekie od rzeczywistości. Inną kwestią pozostawało to, czy podejmowanie jakichkolwiek konkretnych działań miało sens. Nie przejmował się wiedzą tego mężczyzny, bo tylko szaleniec rozpowiadałby na prawo i lewo o tym, czego doświadczył. Jedynym problemem mogli być ludzie, o których wspominał Anton, a których działań Rufus wciąż nie był pewien, ale… to tymczasowo musiało poczekać.
– Nie rozumiem…
Wampir westchnął, po czym chcąc nie chcąc przeniósł wzrok na swojego rozmówcę.
– Może i lepiej – powiedział, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów. – W gruncie rzeczy nie ma tu niczego do rozumienia.
– Marissa…
– Podejrzewam, że i tak wiesz, jaka jest prawda – uciął stanowczo.
Zaraz po ty zawahał się, przez dłuższą chwilę sam niepewny, co takiego powinien zrobić. Mógł powiedzieć prawdę, zwłaszcza że szczerze wątpił, by ten mężczyzna miał cokolwiek do stracenia. To, że troszczył się o wnuczkę, wydawało się dość oczywiste – całkowicie naturalne, tak jak i to, że mógłby być w szoku. Ludzkie emocje niezmiennie Rufusa drażniły, ale to jeszcze nie znaczyło, że ich nie rozumiał, w gruncie rzeczy dostrzegając o wiele więcej, aniżeli mógłby sobie tego życzyć.
Było jeszcze inne rozwiązanie, bardziej wymagające, ale możliwe, że najlepsze. Oczywiście mógł skłamać, wprost oznajmiając, że Marissa nie żyła, co też nie byłoby tak dalekim od prawdy stwierdzeniem, ale… Nie, to nie wchodziło w grę, przynajmniej na razie. Claire zdecydowanie by tego nie wybaczyła, więc pozostawała jeszcze inna, najlepsza dla wszystkich opcja – z tym, że również ona musiała poczekać.
– Ta dziewczyna… Cóż, ma się w porządku, przynajmniej teoretycznie – powiedział w końcu. – Jest… inna. I ta inność sprawia, że tymczasowo nie ma jej w Seattle.
– Issie żyje…
Niecierpliwie skinął głową, nie zamierzając wnikać w szczegóły. Im mniej mówił, tym lepiej.
– Claire przyszła tutaj właśnie przez Marissę. Tak czy inaczej, to teraz musi poczekać, zwłaszcza po tym, co się stało – wyjaśnił, po czym w pośpiechu ciągnął dalej, siląc się na pewny, nieznoszący sprzeciwu ton. – Muszę wyjść… Dosłownie na chwilę, ale to najmniej istotne. Sęk w tym, że on – skinął głową na unieruchomionego chłopaka – ma się stąd nie ruszać nawet na centymetr, jasne?
– Ale… To żyje? – zapytał z niedowierzaniem Anton, kolejny raz wystawiając cierpliwość Rufusa na próbę.
– Na tyle, na ile. Na tę chwilę nigdzie się nie wybiera i tego się trzymajmy – rzucił nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Podejrzewam, że niekoniecznie satysfakcjonuje cię widok trupa na dywanie, więc daj mi po prostu robić swoje.
Niekoniecznie mnie satysfakcujnuje…? – powtórzył w oszołomieniu mężczyzna.
Jego reakcja nie zrobiła na Rufusie najmniejszego nawet wrażenia, zwłaszcza że zdążył przywyknąć do podobnego zachowania ze strony części swoich rozmówców. Porozumienie od zawsze bywał problematyczne, szczególnie w przypadku ludzi, to jednak nieszczególnie naukowca martwiło. Nie zależało mu na tym, a jedynym, czego tak naprawdę potrzebował, pozostawała przynajmniej odrobina spokoju. Gdyby do tego wszystkiego miał w końcu okazję zebrać myśli, być może wszystko stałoby się dużo prostsze, choć i w taką możliwość zaczynał szczerze wątpić.
Nie dodał niczego więcej, po prostu zostawiając Antona z nieruchomym ciałem obcego nieśmiertelnego. Wiedział, że powinien się pośpieszyć, nie tylko przez wzgląd na Claire, ale dość spore ryzyko tego, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak. Niekoniecznie satysfakcjonował go fakt korzystania z pomocy człowieka, na dodatek wyraźnie zszokowanego, ale jak się nie ma, co się lubi… Jakby nie patrzeć, nie miał innego wyboru, zresztą musiał zrobić córkę. Przynajmniej na dobry początek odszukanie Claire pozostawało priorytetem, na którym nade wszystko pragnął się skupić.
Tym razem nie miał żadnego problemu z dotarciem i skorzystaniem z drzwi wejściowych. Ulica wyglądała na opustoszałą, zresztą przez wzgląd na porę z łatwością zdołał wykorzystać ciemność, by dla pewności ukryć się przed wzrokiem osób, które zdecydowanie nie powinny go zobaczyć. Już dawno zdołał opanować tę umiejętność niemalże do perfekcji, w efekcie bez trudu poruszając się w błyskawiczny, w pełni swobodny sposób. Znalezienie tropu, który należał do Claire, przyszło mu niepokojąco wręcz łatwo, ale to było do przewidzenia, tym bardziej że dziewczyna nie dysponowała telepatycznymi zdolnościami. Pomijając ją, wyraźnie wyczuł coś więcej, co skutecznie go zaniepokoiło, zwłaszcza kiedy przekonał się, że nie jest w stanie rozróżnić poszczególnych tropów. Mniej więcej wtedy wyczuł, że wydarzyło się coś niedobrego, więc przyśpieszył, sam niepewny, czego tak naprawdę powinien się spodziewać.
Do cholery, oczywiście, że to musiało skończyć się w ten sposób. Chyba już zdążył przywyknąć do myśli, że niemalże na każdym kroku cos szło nie tak, jak powinno. Musiał się pośpieszyć,, choć zarazem to wydawało się bez sensu. Do głowy nawet przyszło mu, że być może powinien spróbować do kogoś zadzwonić, ale prawie natychmiast odrzucił od siebie ten pomysł, nie mając cierpliwości do tłumaczenia się przez telefon. Claire musiał zająć się osobiście, przynajmniej do czasu upewnienia się, że była cała, jeśli zaś chodziło o przebitego kołkiem chłopaka, to szczerze wątpił, żeby ktokolwiek poszedł mu na rękę i powstrzymał się od jakichkolwiek pytań. Pozostawało mu mieć nadzieję, że na tę chwilę okolica była bezpieczna, a Anton w zupełności wystarczy, żeby powstrzymać nieruchome ciało przed zrobieniem czegoś wyjątkowo głupiego..
Wszelakie myśli uleciały z jego głowy z chwilą, w której w końcu znalazł Claire. Na krótką chwilę zamarł, wytrącony z równowagi zarówno obecnością innych, wciąż świeżych zapachów – w tym również  jednego bardzo znajomego, skoro należał do chłopaka, który cały czas kręcił się wokół dziewczyny. Kiedy do tego wszystkiego zauważył martwe ciało pokaźnych rozmiarów wilka. To oraz skulona na ziemi, ledwo łapiąca oddech Claire, w zupełności wystarczyło, żeby uświadomić Rufusowi, że jak najbardziej wydarzyło się coś złego – z tym, że nie miał pojęcia co takiego.
Clairie… – Początkowo nawet nie drgnęła, kiedy zmaterializował się tuz obok niej. Przeniosła na niego wzrok dopiero w chwili, w której stanowczo chwycił ją za ramiona zmuszając to tego, by spojrzała mu w twarz. – Popatrz na mnie. Nic ci…?
Nie pozwoliła mu dokończyć, w pierwszym odruchu zamierając, by w następnej sekundzie wybuchnąć niepochamowanym płaczem. Zesztywniał, kiedy dosłownie wpadła mu w ramiona, trzęsąc się i szlochając niemalże równie rozdzierająco, co i po tym, co prawie spotkało ją w hotelu kilka lat wcześniej. Pozwolił jej na to, z braku lepszych pomysłów czekając aż się uspokoi, chociaż to wydawało się czymś z góry skazanym na niepowodzenie. Dawno nie widział jej aż do tego stopnia przerażonej, może nawet bardziej niż w domu, kiedy dotarło do niej, że polująca istota jest czymś zupełnie innym, aniżeli to, co miała już okazję poznać.
Chwilę jeszcze pozwalał dziewczynie tulić się do siebie, już z przyzwyczajenia przeczesując włosy córki i dając jej okazję, by mogła nad sobą zapanować. Dopiero kiedy to nie pomogło, pośpiesznie odsunął ją na długość wyciągniętych ramion, wcześniej odsuwając od wilka, bo obecność martwego zmiennokształtnego zdecydowanie jej nie służyła.
– Nic ci nie jest? – zapytał spiętym tonem, bo ta jedna kwestia nie dawała mu spokoju. Nie czuł, żeby krwawiła, co go uspokoiło, ale nie na tyle, by całkiem przestał się przejmować. – Dziecko, odpowiedz mi! Claire… – ponaglił, bardziej stanowczo ujmując jej twarz w obie dłonie. Z chwilą, w której przymusił ją do spojrzenia sobie w oczy, w końcu skupiła się na nim na tyle, by mówienie nabrało sensu. – Coś cię boli? To ważne.
– Ja nie…
Nie próbował jej powstrzymywać, kiedy z jękiem przesunęła się bliżej, by móc się w niego wtulić. To wydawało się lepsze, niż gdyby nadal miała klęczeć nad tym chłopakiem, zanosząc szlochem. I tak płakała, ale nie widział sensu w powstrzymywaniu jej, przynajmniej tak długo, jak z nim współpracowała. W tamtej chwili wydawała się krucha i delikatna, na dodatek o wiele bardziej niż do tej pory. Zwłaszcza w takich chwilach widział w niej dziecko, ale to nie miało znaczenia. Wiedział, że musiał wypytać ją o kilka rzeczy – o to, co się wydarzyło – ale to mogło poczekać. Czuł, że drżała, a kiedy musnął palcami jej policzek, przekonał się, że była wyziębiona. Gdyby nie to, że takie rozwiązanie wydawało się w przypadku pół-wampira niemożliwe, ostatecznie doszedłby do wniosku, że jakimś cudem mogłaby się rozchorować, jeśli jeszcze jakiś czas pobędzie na dworze.
– Dobrze… W porządku – zadecydował, siląc się na łagodny ton głosu. Podejrzewał, że szło mu to marnie, tym bardziej że nie był Laylą, ale musiało wystarczyć. Już kilka razy przyniosło skutki, więc może również w tym wypadku miało rację bytu, zwłaszcza wzmocnione wpływem. – Cały czas patrz na mnie, tak? Jesteś bezpieczna, Claire – dodał z naciskiem. – A teraz powiedz mi, co się stało.
Jęknęła, przez dłuższą chwilę sprawiając wrażenie chętnej, żeby zaprotestować. Chociaż wcześniej jakimś cudem uspokoiła się na tyle, by siedzieć względnie spokojnie, po prostu spoglądając mu w twarz, z chwilą, w której zaczął ją wypytywać, znowu się spięła, wyraźnie bliska płaczu. Być może powinien się wycofać, ale nie zdobył się na to, nie potrafiąc ot tak zignorować faktu, że ktokolwiek mógł próbować ją skrzywdzić. Jeśli wciąż znajdował się w pobliżu…
– To nie ma sensu – jęknęła dziewczyna. – Seth przyszedł, bo ja się bałam i… Poprosiłam go, chociaż nie powinnam.
– Dobrze zrobiłaś – zapewnił ją pośpiesznie. Co jak co, ale pod wieloma względami ten chłopak był praktyczny, nie wspominając o tym, że niezmiennie Rufusa zadziwiał. To, że wszystkie działania tego dzieciaka, wydawały się skupione na dobru Claire, również wydało się wampirowi… dość istotne. – Nie myśl teraz o tym, co się stało. Claire, posłuchaj… Patrz na mnie, tak? Pomogę ci się uspokoić, ale musisz mi powiedzieć, co się stało – powtórzył, starannie dobierając słowa.
Odcięcie jej od emocji okazało się o wiele trudniejsze, niż początkowo zakładał, zwłaszcza że raz po raz go rozpraszała. O wiele bardziej naturalnie przychodziło mu panowanie nad sobą, szczególnie kiedy w grę wchodziło odcięcie się od uczuć. Tak czy inaczej, nie był telepatą, a wpływ pozostawał o wiele bardziej ograniczony od pełnej ingerencji w umysł. Wiedział, w jaki sposób powinien ją poprowadzić, by miała szansę się „wyłączyć”, ale Claire wydawała się w na tyle złym stanie, by nawet jemu wpłynięcie na nią przyszło z trudem.
Wciąż drżała, kiedy otoczył ją ramionami, bardziej stanowczo przyciągając do siebie. W pewnym momencie znieruchomiała, wtulona w niego, zupełnie jakby sama bliskość przynosiła jej chociaż częściowe ukojenie. Machinalnie przeczesał włosy dziewczyny palcami, ostatecznie decydując się wziąć ją na ręce. W pierwszym odruchu wydawała się chętna, żeby zaprotestować, najpewniej martwiąc się o ciało, ale uciszył ją spojrzeniem. Tutaj i tak nie była w stanie niczego zdziałać, zresztą ostatnim, czego potrzebował, było obserwowanie, jak katuje się przez obecność trupa. Być może to brzmiało okropnie, ale nie dbał o to, skoncentrowany przede wszystkim na Claire – a już zwłaszcza tym, żeby zabrać ją w jakieś bezpieczne miejsce.
– Potem porozmawiamy – zadecydował, bo nic nie wskazywało na to, żeby miała udzielić mu jakichkolwiek sensownych odpowiedzi. – Najpierw zabiorę cię gdzieś, gdzie będziesz bezpieczna. Chyba mam pomysł, ale to za chwilę… Mam coś jeszcze do załatwienia – dodał po chwili wahania, a Claire wyprostowała się niczym struna, wyraźnie jego słowami zaniepokojona.
– Chcesz mnie gdzieś zostawić albo…? – zaczęła i aż zachłystnęła się powietrzem. Oczy znowu jej się zaszkliły, tym samym omal nie doprowadzając go do szału, bo ostatnim, czego potrzebował, było to, żeby znowu zaczęła płakać. – Tato…
Potrząsnął głową.
– Cii… Nie samą. Zresztą na razie jestem tutaj, tak? – dodał pośpiesznie. Nie wyglądała na przekonaną, ale przynajmniej przestała sprawiać wrażenie chętnej, żeby mu się wyrwać. – Po prostu musisz mi zaufać, moja mała – zadecydował, chociaż również to nie zabrzmiało aż tak kojąco, jak mógłby tego oczekiwać.
Nie odpowiedziała, ale nie był pewien czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Machinalnie nachylił się nad nią, by móc ucałować ją w czoło, choć i to najpewniej na niewiele miało się zdać. Co prawda już nie była bliska histerii, częściowo za sprawą wpływu i tego, co na niej wymógł, ale oszołomienie w każdej chwili mogło ustąpić. Cokolwiek się wydarzyło, nie prezentowało się dobrze, a jakby tego było mało…
Och, to i tak nie było istotne. W tamtej chwili liczyło się przede wszystkim to, że musiał zabrać Claire w jakieś bezpieczne miejsce – i nic ponadto.

1 komentarz:

  1. Hej wszystkim ;)
    No i rozdział dwieście, nie pierwszy raz na tym blogu, ale i tak mi dziwnie. Mam nadzieję, że mordercze zapędy po tym, co zrobiłam, minęły, a jak nie… To przypominam, że to po prostu ja i to nie pierwsza moja akcja w tym stylu :D
    Dziękuję wszystkim, którzy są, bo to dla mnie bardzo ważne. Jakby nie patrzeć, trwam przy LITT już tyle lat i na razie nigdzie się nie wybieram. Pozostaje mi mieć nadzieję, że doprowadzę wszystko do końca tak, jak sobie zaplanowałam, a Wy nie będziecie mieć mnie dość.
    Na koniec może jeszcze ładnie poinformuję, że w TEJ ankiecie, organizowanej przez KOOW, możecie anonimowo wypowiedzieć się na temat LITT i dwóch innych moich blogów. Mimo wszystko zapraszam również osoby, które boją się komentować albo nie mają na to czasu, bo tam jednorazowo możecie szczerze i anonimowo napisać mi, co sądzicie o mojej twórczości :)
    Pozdrawiam!

    Wasza Nessa :3

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa