Rufus
Nawet się nie zawahał. Z chwilą,
w której wyczuł ruch i zorientował się, że potencjalny przeciwnik
znajduje się w zasięgu jego rąk, po prostu zaatakował. Hybryda – młody
chłopak, jak zdążył ocenić, gdy jakby od niechcenia obrzucił wzrokiem bladą
twarz tej istoty – aż zachłysnęła się powietrzem, w następnej sekundzie
zamierając i ciężko osuwając się na podłogę. Rufus jakby od niechcenia
cofnął się o krok, spoglądając na nieruchome ciało, poniekąd po to, by
upewnić się, że kawałek drewna, którym przeszył chłopaka, ostatecznie znalazł
się dokładnie tam, gdzie powinien.
Wypuścił
powietrze ze świstem, bardziej rozdrażniony niż faktycznie zaniepokojony
sytuacją. Widział, że to nie był koniec, aż nazbyt świadom, że prowizoryczny
kołek, którym się posłużył, powinien co najwyżej unieruchomić tę istotę. Skoro
była wystarczająco silna, żeby przeżyć, również to nie powinno okazać się
szczególnym wyzwaniem, tym bardziej że w grę nie wchodziła posrebrzana
broń. Cóż, w innym wypadku najpewniej musiałby spalić ciało, żeby doprowadzić
sprawy do końca, ale nie zamierzał tego robić. W gruncie rzeczy to, że
jedynie unieruchomił tego dzieciaka, jak najbardziej było mu na rękę.
Podejrzewał, że Renesmee nie miała być zachwycona, skoro zamierzał sprowadzić
jej do domu potencjalnie niebezpieczną istotę, ale nie dbał o to, zresztą
tak jak o wiele innych kwestii. Nie przejmował się, czy ten chłopak
zginie, ale przynajmniej tymczasowo potrzebował go „żywego”, o ile tym
mianem można było określić kogoś, kto po części był martwy. Tak czy inaczej,
w pierwszej kolejności musieli porozmawiać – i to niekoniecznie
w przyjemny, pokojowy sposób.
Cóż, to też
musiało poczekać.
Zawahał
się, krótką chwilę nasłuchując, żeby upewnić się, czy oby na pewno nic więcej
nie czaiło się w domu. Zauważył, że temperatura wróciła do normy, co
najpewniej znaczyło, że poza dzieciakiem, którego unieruchomił, nie musiał
spodziewać się nikogo więcej. To do pewnego stopnia poprawiło mu nastrój,
chociaż nie na tyle, by w pełni się rozluźnił. Cóż, jakby nie patrzeć,
zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażał sobie wizytę w tym domu, nie
wspominając o tym, że wolał nie zastanawiać się obrotem, który przybrałyby
sprawy, gdyby puścił Claire samą. Już i tak podejrzewał, że czekała ich
dłuższa rozmowa, ale z dwojga złego wolał kolejny raz tłumaczyć się
z przeszłości, niż dodatkowo zamartwiać o to, że dziewczynie mogło
stać się coś złego. I tak czul, że powinien ją znaleźć, najlepiej tak
szybko, jak tylko byłoby to możliwe. Kazał jej uciekać, więc zakładał, że
znalazła jakieś bezpieczne miejsce, ale… Cóż, musiał się upewnić, już z przyzwyczajenia
woląc kontrolować to, co się z nią działo.
Sęk w tym,
że to nie rozwiązywało sprawy tego, co stało się w domu. Jakby od
niechcenia spojrzał na rozłożone na ziemi ciało, intensywnie zastanawiając się
nad tym, co powinien w pierwszej kolejności zrobić. Teraz miał pewność, że
w grę wchodziła istota, której z założenia nigdy więcej nie powinien
oglądać. Nie przypominał sobie, kiedy konkretnie doszło do ostatniej takiej
anomalii, zresztą chyba wolał nie wiedzieć. Cokolwiek się działo, nie było
normalne i to zaczynając od obecności kogoś, kto dysponował zdolnościami
o wiele silniejszymi, aniżeli miał szansę opanować, po jakąś bezimienną
organizację, która miała z całym tym szaleństwem związek. Próbował
określić, czego tak naprawdę powinien się spodziewać i jakie działania
podjąć, ale wciąż towarzyszyła mu świadomość, że działał na ślepi – i że
to nie miało prawa skończyć się dobrze.
Dźwięk
cichych, choć bez wątpienia ludzkich kroków, skutecznie wyrwał go z zamyślenia.
Wampir przemieścił się, w następnej sekundzie znów materializując się przy
schodach, woląc upewnić się, z czym tym razem miał do czynienia. Zaraz po
tym na krótką chwilę zamarł, wymownie unosząc brwi na widok lufy pistoletu,
z którego próbował mierzyć do niego wyraźnie podenerwowany Anton.
– Bez
przesady – żachnął się Rufus, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie
celuj we mnie, jeśli łaska.
– Ale… –
Mężczyzna zawahał się, bynajmniej nie śpiesząc do wykonania polecenia. – Tutaj
dzieje się coś innego. Nie ufam sobie, a co dopiero… – zaczął, jednak nie
dane było mu dokończyć.
– Przestań
we mnie mierzyć albo przysięgam, że bardzo szybko zweryfikuję to, czy jestem
prawdziwy – wycedził przez zaciśnięte zęby, momentalnie tracąc cierpliwość.
Jeszcze
kiedy mówił, błyskawicznie przemieścił się, w ułamku sekundy pokonując
dzielącą go od Antona odległość. Gdyby miał do czynienia z kimś bardziej
opanowanym, nie zaryzykowałby, tym bardziej że nie miał pewności, czy częściowo
świadomy sytuacji człowiek przypadkiem nie dysponował bardziej śmiercionośnym
rodzajem broni, ale w tym przypadku nie miał najmniejszego problemu
z dotarciem do celu i pozbyciem się pistoletu. Metal wydał
nienaturalnie wręcz głośni huk, kiedy uderzył o panele, ostatecznie
lądując gdzieś poza zasięgiem wzroku i rąk Antona.
Na dłuższą
chwilę zapanowała cisza, przerywana wyłącznie przyśpieszonym oddechem i pulsem
jedynego obecnego człowieka. Rufus odczekał jeszcze kilka sekund, żeby upewnić
się, że więcej nie czekają go żadne niechciane niespodzianki, po czym zwrócił
się bezpośrednio do swojego rozmówcy.
– Świetnie…
A gdzie ten drugi? – zapytał wprost, chociaż podejrzewał, że dobrze zna
odpowiedź. Podejrzewał, że Claire bardziej byłaby w stanie docenić, że
choć jeden z tych śmiertelników miał się dobrze.
– Adam
jest… – Mężczyzna urwał, wyraźnie nie będąc w stanie dokończyć. –
Widziałem jak coś… Ta istota go…
– Dobrze,
zrozumiałem – przerwał, nie zamierzając tracić czasu na głupstwa. Przecież
wiedział, co takiego byli w stanie zdziałać sprowokowani nieśmiertelni. –
Właśnie dlatego nie należy dzwonić pod numery, których się nie zna… Cokolwiek
to znaczy – dodał, po czym raptownie spoważniał. – Nasza wcześniejsza rozmowa.
Organizacja, która kazała wam się kontaktować, tak? Co wiecie?
– To Adam
miał z nimi kontakt, nie ja – padło w odpowiedzi. Rufus ledwo
powstrzymał się przed sfrustrowanym jękiem, gotowy przysiąc, że właśnie wrócił
do punktu wyjścia. Prowadzenie rozmowy w ten sposób było stratą czasu,
zresztą wciąż musiał znaleźć Claire. – Chodziło o Issie, tak? Cały czas
chodziło o to, że chcieliśmy znaleźć Marissę…
Być może
mówił coś jeszcze, ale to już nie wydało się Rufusowi interesujące. Odsunął
się, z braku lepszych perspektyw zaczynając niespokojnie krążyć, by mieć
szansę zebrać myśli. Skoro tak, tym bardziej musiał skoncentrować się na
chłopaku, którego unieruchomił, a który mógł okazać się jedynym dostępnym
tropem. Teraz tym bardziej musiał wymyślić cokolwiek, byleby zabrać tę istotę
ze sobą niezależnie od tego, jak bardzo okazałoby się to problematyczne. To
stawiało Rufusa w dość nieciekawym położeniu, skoro nie był sam, raz po
raz myśląc o tym, że przecież musiał jeszcze sprawdzić jak poradziła sobie
Claire.
Wciąż
o tym myślał, kiedy zorientował się, że Anton się przemieścił. Nie odezwał
się nawet słowem, pewien, że mężczyzna więcej nie spróbuje go zaatakować. Nie
był na tyle zdesperowany i to niezależnie od tego, jak silne targały nim
emocje… A przynajmniej Rufusowi pozostawało mieć na to nadzieję, chociaż
to wcale nie musiało być takie oczywiste.
– To jest…
– Spięty głos tym razem doszedł go od strony miejsca, gdzie zostawił tamtego
dzieciaka, co uświadomiło mu, że Anton najpewniej zobaczył… Hm, ciało. – Nie
żyje?
– Poniekąd
– stwierdził wymijającym tonem Rufus.
Cóż, jeśli
się uprzeć, to stwierdzenie wcale nie było takie dalekie od rzeczywistości.
Inną kwestią pozostawało to, czy podejmowanie jakichkolwiek konkretnych działań
miało sens. Nie przejmował się wiedzą tego mężczyzny, bo tylko szaleniec
rozpowiadałby na prawo i lewo o tym, czego doświadczył. Jedynym
problemem mogli być ludzie, o których wspominał Anton, a których
działań Rufus wciąż nie był pewien, ale… to tymczasowo musiało poczekać.
– Nie
rozumiem…
Wampir
westchnął, po czym chcąc nie chcąc przeniósł wzrok na swojego rozmówcę.
– Może
i lepiej – powiedział, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów. –
W gruncie rzeczy nie ma tu niczego do rozumienia.
– Marissa…
–
Podejrzewam, że i tak wiesz, jaka jest prawda – uciął stanowczo.
Zaraz po ty
zawahał się, przez dłuższą chwilę sam niepewny, co takiego powinien zrobić.
Mógł powiedzieć prawdę, zwłaszcza że szczerze wątpił, by ten mężczyzna miał
cokolwiek do stracenia. To, że troszczył się o wnuczkę, wydawało się dość
oczywiste – całkowicie naturalne, tak jak i to, że mógłby być w szoku.
Ludzkie emocje niezmiennie Rufusa drażniły, ale to jeszcze nie znaczyło, że ich
nie rozumiał, w gruncie rzeczy dostrzegając o wiele więcej, aniżeli
mógłby sobie tego życzyć.
Było
jeszcze inne rozwiązanie, bardziej wymagające, ale możliwe, że najlepsze.
Oczywiście mógł skłamać, wprost oznajmiając, że Marissa nie żyła, co też nie
byłoby tak dalekim od prawdy stwierdzeniem, ale… Nie, to nie wchodziło
w grę, przynajmniej na razie. Claire zdecydowanie by tego nie wybaczyła,
więc pozostawała jeszcze inna, najlepsza dla wszystkich opcja – z tym, że
również ona musiała poczekać.
– Ta
dziewczyna… Cóż, ma się w porządku, przynajmniej teoretycznie – powiedział
w końcu. – Jest… inna. I ta inność sprawia, że tymczasowo nie ma jej
w Seattle.
– Issie
żyje…
Niecierpliwie
skinął głową, nie zamierzając wnikać w szczegóły. Im mniej mówił, tym
lepiej.
– Claire
przyszła tutaj właśnie przez Marissę. Tak czy inaczej, to teraz musi poczekać,
zwłaszcza po tym, co się stało – wyjaśnił, po czym w pośpiechu ciągnął
dalej, siląc się na pewny, nieznoszący sprzeciwu ton. – Muszę wyjść… Dosłownie
na chwilę, ale to najmniej istotne. Sęk w tym, że on – skinął głową na
unieruchomionego chłopaka – ma się stąd nie ruszać nawet na centymetr, jasne?
– Ale… To
żyje? – zapytał z niedowierzaniem Anton, kolejny raz wystawiając
cierpliwość Rufusa na próbę.
– Na tyle,
na ile. Na tę chwilę nigdzie się nie wybiera i tego się trzymajmy – rzucił
nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Podejrzewam, że niekoniecznie satysfakcjonuje
cię widok trupa na dywanie, więc daj mi po prostu robić swoje.
– Niekoniecznie mnie satysfakcujnuje…? –
powtórzył w oszołomieniu mężczyzna.
Jego
reakcja nie zrobiła na Rufusie najmniejszego nawet wrażenia, zwłaszcza że
zdążył przywyknąć do podobnego zachowania ze strony części swoich rozmówców.
Porozumienie od zawsze bywał problematyczne, szczególnie w przypadku
ludzi, to jednak nieszczególnie naukowca martwiło. Nie zależało mu na tym,
a jedynym, czego tak naprawdę potrzebował, pozostawała przynajmniej odrobina
spokoju. Gdyby do tego wszystkiego miał w końcu okazję zebrać myśli, być
może wszystko stałoby się dużo prostsze, choć i w taką możliwość
zaczynał szczerze wątpić.
Nie dodał
niczego więcej, po prostu zostawiając Antona z nieruchomym ciałem obcego
nieśmiertelnego. Wiedział, że powinien się pośpieszyć, nie tylko przez wzgląd
na Claire, ale dość spore ryzyko tego, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak.
Niekoniecznie satysfakcjonował go fakt korzystania z pomocy człowieka, na
dodatek wyraźnie zszokowanego, ale jak się nie ma, co się lubi… Jakby nie
patrzeć, nie miał innego wyboru, zresztą musiał zrobić córkę. Przynajmniej na
dobry początek odszukanie Claire pozostawało priorytetem, na którym nade
wszystko pragnął się skupić.
Tym razem
nie miał żadnego problemu z dotarciem i skorzystaniem z drzwi
wejściowych. Ulica wyglądała na opustoszałą, zresztą przez wzgląd na porę
z łatwością zdołał wykorzystać ciemność, by dla pewności ukryć się przed
wzrokiem osób, które zdecydowanie nie powinny go zobaczyć. Już dawno zdołał
opanować tę umiejętność niemalże do perfekcji, w efekcie bez trudu
poruszając się w błyskawiczny, w pełni swobodny sposób. Znalezienie
tropu, który należał do Claire, przyszło mu niepokojąco wręcz łatwo, ale to
było do przewidzenia, tym bardziej że dziewczyna nie dysponowała telepatycznymi
zdolnościami. Pomijając ją, wyraźnie wyczuł coś więcej, co skutecznie go
zaniepokoiło, zwłaszcza kiedy przekonał się, że nie jest w stanie
rozróżnić poszczególnych tropów. Mniej więcej wtedy wyczuł, że wydarzyło się
coś niedobrego, więc przyśpieszył, sam niepewny, czego tak naprawdę powinien
się spodziewać.
Do cholery,
oczywiście, że to musiało skończyć się w ten sposób. Chyba już zdążył
przywyknąć do myśli, że niemalże na każdym kroku cos szło nie tak, jak powinno.
Musiał się pośpieszyć,, choć zarazem to wydawało się bez sensu. Do głowy nawet
przyszło mu, że być może powinien spróbować do kogoś zadzwonić, ale prawie
natychmiast odrzucił od siebie ten pomysł, nie mając cierpliwości do
tłumaczenia się przez telefon. Claire musiał zająć się osobiście, przynajmniej
do czasu upewnienia się, że była cała, jeśli zaś chodziło o przebitego
kołkiem chłopaka, to szczerze wątpił, żeby ktokolwiek poszedł mu na rękę
i powstrzymał się od jakichkolwiek pytań. Pozostawało mu mieć nadzieję, że
na tę chwilę okolica była bezpieczna, a Anton w zupełności wystarczy,
żeby powstrzymać nieruchome ciało przed zrobieniem czegoś wyjątkowo głupiego..
Wszelakie
myśli uleciały z jego głowy z chwilą, w której w końcu
znalazł Claire. Na krótką chwilę zamarł, wytrącony z równowagi zarówno
obecnością innych, wciąż świeżych zapachów – w tym również jednego bardzo znajomego, skoro należał do
chłopaka, który cały czas kręcił się wokół dziewczyny. Kiedy do tego
wszystkiego zauważył martwe ciało pokaźnych rozmiarów wilka. To oraz skulona na
ziemi, ledwo łapiąca oddech Claire, w zupełności wystarczyło, żeby
uświadomić Rufusowi, że jak najbardziej wydarzyło się coś złego – z tym,
że nie miał pojęcia co takiego.
– Clairie… – Początkowo nawet nie drgnęła,
kiedy zmaterializował się tuz obok niej. Przeniosła na niego wzrok dopiero
w chwili, w której stanowczo chwycił ją za ramiona zmuszając to tego,
by spojrzała mu w twarz. – Popatrz na mnie. Nic ci…?
Nie
pozwoliła mu dokończyć, w pierwszym odruchu zamierając, by
w następnej sekundzie wybuchnąć niepochamowanym płaczem. Zesztywniał,
kiedy dosłownie wpadła mu w ramiona, trzęsąc się i szlochając
niemalże równie rozdzierająco, co i po tym, co prawie spotkało ją
w hotelu kilka lat wcześniej. Pozwolił jej na to, z braku lepszych
pomysłów czekając aż się uspokoi, chociaż to wydawało się czymś z góry
skazanym na niepowodzenie. Dawno nie widział jej aż do tego stopnia
przerażonej, może nawet bardziej niż w domu, kiedy dotarło do niej, że
polująca istota jest czymś zupełnie innym, aniżeli to, co miała już okazję
poznać.
Chwilę
jeszcze pozwalał dziewczynie tulić się do siebie, już z przyzwyczajenia
przeczesując włosy córki i dając jej okazję, by mogła nad sobą zapanować.
Dopiero kiedy to nie pomogło, pośpiesznie odsunął ją na długość wyciągniętych
ramion, wcześniej odsuwając od wilka, bo obecność martwego zmiennokształtnego
zdecydowanie jej nie służyła.
– Nic ci
nie jest? – zapytał spiętym tonem, bo ta jedna kwestia nie dawała mu spokoju.
Nie czuł, żeby krwawiła, co go uspokoiło, ale nie na tyle, by całkiem przestał
się przejmować. – Dziecko, odpowiedz mi! Claire… – ponaglił, bardziej stanowczo
ujmując jej twarz w obie dłonie. Z chwilą, w której przymusił ją
do spojrzenia sobie w oczy, w końcu skupiła się na nim na tyle, by
mówienie nabrało sensu. – Coś cię boli? To ważne.
– Ja nie…
Nie
próbował jej powstrzymywać, kiedy z jękiem przesunęła się bliżej, by móc
się w niego wtulić. To wydawało się lepsze, niż gdyby nadal miała klęczeć
nad tym chłopakiem, zanosząc szlochem. I tak płakała, ale nie widział
sensu w powstrzymywaniu jej, przynajmniej tak długo, jak z nim
współpracowała. W tamtej chwili wydawała się krucha i delikatna, na
dodatek o wiele bardziej niż do tej pory. Zwłaszcza w takich chwilach
widział w niej dziecko, ale to nie miało znaczenia. Wiedział, że musiał
wypytać ją o kilka rzeczy – o to, co się wydarzyło – ale to mogło
poczekać. Czuł, że drżała, a kiedy musnął palcami jej policzek, przekonał
się, że była wyziębiona. Gdyby nie to, że takie rozwiązanie wydawało się
w przypadku pół-wampira niemożliwe, ostatecznie doszedłby do wniosku, że
jakimś cudem mogłaby się rozchorować, jeśli jeszcze jakiś czas pobędzie na
dworze.
– Dobrze…
W porządku – zadecydował, siląc się na łagodny ton głosu. Podejrzewał, że
szło mu to marnie, tym bardziej że nie był Laylą, ale musiało wystarczyć. Już
kilka razy przyniosło skutki, więc może również w tym wypadku miało rację
bytu, zwłaszcza wzmocnione wpływem. – Cały czas patrz na mnie, tak? Jesteś
bezpieczna, Claire – dodał z naciskiem. – A teraz powiedz mi, co się stało.
Jęknęła,
przez dłuższą chwilę sprawiając wrażenie chętnej, żeby zaprotestować. Chociaż
wcześniej jakimś cudem uspokoiła się na tyle, by siedzieć względnie spokojnie,
po prostu spoglądając mu w twarz, z chwilą, w której zaczął ją
wypytywać, znowu się spięła, wyraźnie bliska płaczu. Być może powinien się
wycofać, ale nie zdobył się na to, nie potrafiąc ot tak zignorować faktu, że
ktokolwiek mógł próbować ją skrzywdzić. Jeśli wciąż znajdował się
w pobliżu…
– To nie ma
sensu – jęknęła dziewczyna. – Seth przyszedł, bo ja się bałam i… Poprosiłam go,
chociaż nie powinnam.
– Dobrze
zrobiłaś – zapewnił ją pośpiesznie. Co jak co, ale pod wieloma względami ten
chłopak był praktyczny, nie wspominając o tym, że niezmiennie Rufusa
zadziwiał. To, że wszystkie działania tego dzieciaka, wydawały się skupione na
dobru Claire, również wydało się wampirowi… dość istotne. – Nie myśl teraz
o tym, co się stało. Claire, posłuchaj… Patrz na mnie, tak? Pomogę ci się
uspokoić, ale musisz mi powiedzieć, co się stało – powtórzył, starannie
dobierając słowa.
Odcięcie
jej od emocji okazało się o wiele trudniejsze, niż początkowo zakładał,
zwłaszcza że raz po raz go rozpraszała. O wiele bardziej naturalnie
przychodziło mu panowanie nad sobą, szczególnie kiedy w grę wchodziło
odcięcie się od uczuć. Tak czy inaczej, nie był telepatą, a wpływ
pozostawał o wiele bardziej ograniczony od pełnej ingerencji w umysł.
Wiedział, w jaki sposób powinien ją poprowadzić, by miała szansę się
„wyłączyć”, ale Claire wydawała się w na tyle złym stanie, by nawet jemu
wpłynięcie na nią przyszło z trudem.
Wciąż
drżała, kiedy otoczył ją ramionami, bardziej stanowczo przyciągając do siebie.
W pewnym momencie znieruchomiała, wtulona w niego, zupełnie jakby
sama bliskość przynosiła jej chociaż częściowe ukojenie. Machinalnie przeczesał
włosy dziewczyny palcami, ostatecznie decydując się wziąć ją na ręce.
W pierwszym odruchu wydawała się chętna, żeby zaprotestować, najpewniej
martwiąc się o ciało, ale uciszył ją spojrzeniem. Tutaj i tak nie
była w stanie niczego zdziałać, zresztą ostatnim, czego potrzebował, było
obserwowanie, jak katuje się przez obecność trupa. Być może to brzmiało
okropnie, ale nie dbał o to, skoncentrowany przede wszystkim na Claire –
a już zwłaszcza tym, żeby zabrać ją w jakieś bezpieczne miejsce.
– Potem
porozmawiamy – zadecydował, bo nic nie wskazywało na to, żeby miała udzielić mu
jakichkolwiek sensownych odpowiedzi. – Najpierw zabiorę cię gdzieś, gdzie
będziesz bezpieczna. Chyba mam pomysł, ale to za chwilę… Mam coś jeszcze do
załatwienia – dodał po chwili wahania, a Claire wyprostowała się niczym
struna, wyraźnie jego słowami zaniepokojona.
– Chcesz
mnie gdzieś zostawić albo…? – zaczęła i aż zachłystnęła się powietrzem.
Oczy znowu jej się zaszkliły, tym samym omal nie doprowadzając go do szału, bo
ostatnim, czego potrzebował, było to, żeby znowu zaczęła płakać. – Tato…
Potrząsnął
głową.
– Cii… Nie
samą. Zresztą na razie jestem tutaj, tak? – dodał pośpiesznie. Nie wyglądała na
przekonaną, ale przynajmniej przestała sprawiać wrażenie chętnej, żeby mu się
wyrwać. – Po prostu musisz mi zaufać, moja mała – zadecydował, chociaż również
to nie zabrzmiało aż tak kojąco, jak mógłby tego oczekiwać.
Nie
odpowiedziała, ale nie był pewien czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Machinalnie nachylił się nad nią, by móc ucałować ją w czoło, choć
i to najpewniej na niewiele miało się zdać. Co prawda już nie była bliska
histerii, częściowo za sprawą wpływu i tego, co na niej wymógł, ale
oszołomienie w każdej chwili mogło ustąpić. Cokolwiek się wydarzyło, nie
prezentowało się dobrze, a jakby tego było mało…
Och, to
i tak nie było istotne. W tamtej chwili liczyło się przede wszystkim
to, że musiał zabrać Claire w jakieś bezpieczne miejsce – i nic
ponadto.
Hej wszystkim ;)
OdpowiedzUsuńNo i rozdział dwieście, nie pierwszy raz na tym blogu, ale i tak mi dziwnie. Mam nadzieję, że mordercze zapędy po tym, co zrobiłam, minęły, a jak nie… To przypominam, że to po prostu ja i to nie pierwsza moja akcja w tym stylu :D
Dziękuję wszystkim, którzy są, bo to dla mnie bardzo ważne. Jakby nie patrzeć, trwam przy LITT już tyle lat i na razie nigdzie się nie wybieram. Pozostaje mi mieć nadzieję, że doprowadzę wszystko do końca tak, jak sobie zaplanowałam, a Wy nie będziecie mieć mnie dość.
Na koniec może jeszcze ładnie poinformuję, że w TEJ ankiecie, organizowanej przez KOOW, możecie anonimowo wypowiedzieć się na temat LITT i dwóch innych moich blogów. Mimo wszystko zapraszam również osoby, które boją się komentować albo nie mają na to czasu, bo tam jednorazowo możecie szczerze i anonimowo napisać mi, co sądzicie o mojej twórczości :)
Pozdrawiam!
Wasza Nessa :3