24 czerwca 2017

Dwieście trzynaście

Beatrycze
– Beatrycze? Co tutaj robisz? Jest zimno.
Zadrżała, po czym w pośpiechu odwróciła się na pięcie, by móc spojrzeć na swojego rozmówcę. Carlisle pojawił się nagle, a przynajmniej ona miała takie wrażenie, zbytnio oszołomiona, by koncentrować się na tym, co działo się wokół niej. Próbowała skoncentrować się zarówno na wampirze, jak i raz jeszcze spróbować przeanalizować to, czego dowiedziała się od Miriam, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż początkowo mogłaby zakładać. Nie, skoro w głowie miała mętlik, zaś widok syna L. wcale nie sprawił, że cokolwiek stało się prostsze.
– Zamyśliłam się – stwierdziła jakby od niechcenia. Wzruszyła ramionami, próbując zachowywać się tak, jakby niczego dziwnego nie było w tym, że stała na śniegu, właściwie nieprzygotowana na to, by w taką pogodę choć próbować wychodzić z domu.
– Zamyśliłaś… – Carlisle spojrzał na nią z powątpiewaniem, w następnej sekundzie dosłownie materializując się u jej boku. Nie zaprotestowała, kiedy zarzucił jej na ramiona kurtkę. – Nie zauważyłem, żebyś wychodziła. Coś się stało? – zapytał raz jeszcze, ale kobieta jedynie potrząsnęła głową.
– Nie… Niekoniecznie – stwierdziła wymijająco. Zaraz po tym spróbowała wysilić się na uśmiech, próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto nie ma najmniejszego powodu, by próbować cokolwiek ukrywać. – Potrzebowałam świeżego powietrza.
To była mocno naciągana teoria, nie wspominając o tym, że absolutnie nie brzmiała wiarygodnie, ale Beatrycze próbowała o tym nie myśleć. W zasadzie nie musiała nawet pytać, by zorientować się, że Carlisle jej nie wierzył, nie wspominając o tym, że na pewno się martwił. Cóż, jakkolwiek by nie było, powstrzymał się od jakichkolwiek uwag, co jak najbardziej było jej na rękę. Zdecydowanie nie zamierzała rozmawiać z kimkolwiek ani o Miriam, ani o domu ze snów czy Ciemności, niezależnie od tego, czy mogła wampirowi zaufać. To było coś, co musiała przeanalizować sama, ale nie miała pewności, jak powinna tego dokonać.
– Jesteś pewna? – zapytał z wahaniem Carlisle. Urwał, po czym rzucił jej znaczące, zachęcające spojrzenie. Nie miała wątpliwości, że gdyby zdecydowała się z nim porozmawiać, najpewniej zrobiłby wszystko, byleby poczuła się lepiej, jednak nawet to nie przekonało kobiety do zmiany decyzji. – Beatrycze…
– Wszystko ze mną w porządku – oznajmiła z przekonaniem, którego wcale nie czuła. – Wejdziemy do środka? Zimno mi – dodała, aż nazbyt świadoma, że nie będzie w stanie jej odmówić.
Mimo wszystko poczuła ulgę, kiedy ruszyli się z miejsca. Wcześniej raz jeszcze spojrzała w stronę lasu, wręcz przesadnie dokładnie omiatając wzrokiem okolicę, ale nigdzie nie widziała jakichkolwiek śladów bytności Miriam. W gruncie rzeczy z równym powodzeniem mogłaby sobie wyobrazić spotkanie z demonicą, choć zarazem czuła, że to jak najbardziej miało miejsce. Dostała ostrzeżenie albo wskazówkę, zależnie od tego, jak powinna rozumieć wiadomość, którą przez córkę przekazała jej Ciemność. Wciąż nie była pewna, dlaczego akurat teraz ta istota zdecydowała się na niemalże bezpośredni kontakt, ale to nie miało znaczenia, tym bardziej że Mira nie zamierzała bawić się w posłańca. Sama Beatrycze nie była pewna, jak miałaby poprowadzić ewentualną rozmowę z ojcem demonów, nie tylko dlatego, że na samo wspomnienie tej istoty robiło jej się słabo. Zdecydowanie nie zamierzała poświęcać Ciemności więcej uwagi, niż okazałoby się to konieczne, podświadomie czując, że najrozsądniej uczyniłaby, gdyby zaczęła trzymać się na dystans.
Prawda była taka, że się bała. Nie potrafiła wyjaśnić czego, ale to i tak nie miało znaczenia. Wiedziała już, że jest zagrożona, zresztą dobrze pamiętała emocje, które targały nią w chwili, w której dosłownie błagała L. o to, by nie pozwolił jej zabrać. Trudno, by reagowała inaczej na Ciemność, względem której czuła wyłącznie niechęć, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że ta istota z łatwością mogłaby ją zwieść.
Była jeszcze inna kwestia, która nie dawała Beatrycze spokoju – i to zwłaszcza teraz, kiedy otrzymała wskazówkę, chociaż…
– Carlisle? – rzuciła pod wpływem impulsu, wciąż pogrążona we własnych myślach. – Mogę zadać ci… dość dziwne pytanie?
Reakcja była natychmiastowa, co zresztą mogła przewidzieć. Natychmiast poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie złocistych, znajomych oczu.
– Oczywiście, że tak. Ale jeśli chodzi o Lawrence’a… – zaczął, jednak Beatrycze nie pozwoliła mu dokończyć.
– Wiem, że go dzisiaj nie było – zapewniła pośpiesznie. Nie miała nawet czasu, by kolejny raz w duchu wykląć za to wampira, rozżalona jego zachowaniem. – Nie, nie o to chodzi. Zastanawiam się tylko… czy znałam kiedyś kogoś o imieniu Ophelia.
Zaraz po jej słowach zapanowała przenikliwa, wymowna cisza. Carlisle zamierzył ją wzrokiem wyraźnie zaskoczony kierunkiem, który przybrała rozmowa. Beatrycze nie pozostała mu dłużna, obserwując go w równie uważny sposób, by mieć szansę stwierdzić, co takiego sobie myślał. Jak zwykle sprawiał wrażenie spokojnego, przynajmniej na pierwszy rzut oka, prawda jednak była taka, że zdążyła poznać go na tyle dobrze, by wyczuć, kiedy się niepokoił. Tym razem z pewnością tak było, chociaż kobieta nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co stanowiło przyczynę takiego stanu rzeczy – to, że przejmował się jej zachowaniem, czy może… coś innego.
Nie była pewna, jak długo trwali w milczeniu, obserwując się wzajemnie. Podejrzewała, że o wiele krócej, niż jej się wydawało, nie zmieniało to jednak faktu, że w przypadku wampira aż tak długa zwłoka nie była normalna. Mimo wszystko nie skomentowała tego nawet słowem, w zamian przymuszając się do uśmiechu i spokojnego czekania, zupełnie jakby pytanie, które zadała, wcale nie miało dla niej wielkiego znaczenia.
– Ja… Nie sądzę – przyznał w końcu Carlisle, a Beatrycze w zamyśleniu pokiwała głową. Oczywiście, że nie mogło być łatwo. – Ale wypowiadałaś je już wcześniej – dodał po chwili wahania.
– Naprawdę?
Wampir raz jeszcze zlustrował ją wzrokiem, po czym skinął głową. Wciąż wydawał się mocno zaniepokojony, co z jakiegoś powodu martwiło również ją. Zawsze czuła wewnętrzną potrzebę, by poprawić nastrój zarówno jemu, jak i Lawrence’owi – z tym, że nie miała pojęcia w jaki sposób.
– Może tego nie pamiętasz, ale to była pierwsza rzecz, którą wypowiedziałaś w pokoju Joce – wyjaśnił pośpiesznie. – Wtedy, kiedy zemdlałaś.
– Och… – Zamilkła, coraz bardziej pełna wątpliwości. Z jakiegoś powodu wszystko tak czy inaczej wydawało się prowadzić do tamtego momentu. – No tak…
Co tak naprawdę wydarzyło się w pokoju Jocelyne? Pamiętała, że zemdlała, zresztą miała wrażenie, że właśnie wtedy sny, których doświadczała, zaczęły się zmieniać, ale to wciąż nie składało się w sensowną całość. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że chodziło o coś zdecydowanie więcej, aniżeli zwykły przypadek. Ba! Pozostawała tego absolutnie pewna, w niemalże gorączkowy sposób próbując uporządkować to, czego tak naprawdę doświadczyła, kiedy siedziała przy Joce. Sęk w tym, że do głowy nie przychodziło jej nic sensownego, pomijając to, że spokojnie siedziała przy dziewczynie, mając nadzieję, że swoją obecnością pomoże jej się uspokoić i zasnąć. Dość mało prawdopodobnym wydawało się, by w grę wchodził wyłącznie ten moment albo sama Jocelyne, niezależnie od wyjątkowych zdolności, którymi dysponowała. Co prawda mała Licavoli nie była taka zwykła, ale…
Zacisnęła usta, czując narastającą frustrację. Nie, zdecydowanie coś jej umykało, ale nie miała pojęcia dlaczego. Wciąż szukała powiązań, ale również szło jej dość marnie. Przecież musiało być w tym coś więcej, co zresztą na swój sposób zasugerowała jej Mira – to, że otrzymała dość wskazówek, by móc je wykorzystać i ruszyć dalej.
Co takiego zrobiła, zanim straciła przytomność i…?
A potem coś sobie uświadomiła i z jakiegoś powodu puls Beatrycze gwałtownie przyśpieszył, przez co poczuła się tak, jakby serce w każdej chwili mogło wyrwać się jej się z piersi. Być może to tak naprawdę nie miało znaczenia, ale pamiętała moment, w którym dotknęła pamiętnika Jocelyne – tego dziwnego, starego notesu, który w jakiś pokrętny sposób wydawał się ją przyciągać. To nie miało sensu – nie mogło mieć – a jednak Beatrycze miała wrażenie, że właśnie znalazła rozwiązanie. Chciała tego czy nie, musiała upewnić się, co tak naprawdę się działo. Jeśli do tego musiała podążać za nawet najbardziej niedorzecznymi przeczuciami, trudno – w końcu i tak nie miała innego wyboru.
– Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Dziwnie wyglądasz – doszedł ją zatroskany głos Carlisle’a. Zamrugała nieco nieprzytomnie, w pośpiechu koncentrując na nim wzrok.
– Jestem zmęczona – stwierdziła wymijająco. – Zresztą nie o to chodzi. Ty też jesteś podenerwowany – stwierdziła, chcąc zmienić temat. Mimo wszystko miała wrażenie, że trafiła w sedno.
– Szczerze mówiąc…
Uniosła brwi, jednocześnie zakładając ramiona na piersiach, by sprawiać wrażenie bardziej zdecydowanej. Zdołała się uśmiechnąć, na dodatek w dość szczery sposób, chociaż nie sądziła, że w ogóle będzie do tego zdolna.
– Co się dzieje? – zapytała wprost.
Podejrzewała, że to nieuczciwe, że oczekiwała odpowiedzi, skoro sama nie była szczera, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W zamian wolała się przydać, nawet jeśli nie miała pewności, czy będzie do tego zdolna. Wciąż nie miała pewności, czy zdoła cokolwiek osiągnąć, tym bardziej że wszyscy wciąż mieli w zwyczaju traktować ją jak dziecko. Co prawda próbowała z tym walczyć, z kolei te działania do pewnego stopnia przynosiły skutek, wciąż jednak nie miała pewności, jak daleko sięgało zaufanie osób, które ją otaczały. Powtarzali, że była częścią tej rodziny, a jednak chwilami wciąż miała wątpliwości – i to nawet pomimo tego, że podświadomie czuła, że mówili prawdę.
– Nic ponadto, co martwiło mnie ostatnio – przyznał w końcu Carlisle, starannie dobierając słowa. – Na tę chwilę Volturi są priorytetem, chociaż wciąż nie mamy konkretnych informacji. Nie chcę, żeby to zabrzmiało źle, ale wolałbym, żeby cię tutaj nie było, kiedy się pojawią.
– Bo jestem człowiekiem – dopowiedziała, bynajmniej nieurażona. – Tak, to wiem. Tyle że L. tymczasowo mnie… Hm, wystawił – dodała, próbując nie okazywać rozżalenia z tego powodu.
Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując się przed dodaniem czegoś złośliwego. Nie rozumiała, co kierowało tym wampirem, ale nie podobało jej się to. W porządku, być może w otoczeniu Cullenów z założenia powinna być bezpieczniejsza, ale obawiała się, że to nie działało w ten sposób – nie w przypadku Ciemności, która prędzej czy później zawsze dostawała to, czego chciała. Nie miała pojęcia, skąd to wie, ale była gotowa przysiąc, że dobrze znała tę istotę, a już na pewno wiedziała, w jaki sposób ta miała w zwyczaju się zachowywać. Skoro nie chciała wracać do ojca demonów, to najpewniej znaczyło, że już wcześniej miała z nim do czynienia – z tym, że z jakiegoś powodu o tym zapomniała.
Napięła mięśnie, ledwo powstrzymując dreszcz. Przez krótką chwilę była wręcz gotowa przysiąc, że słyszy śmiech – gdzieś obok siebie, zupełnie jakby ktoś znajdował się tuż za jej plecami, chociaż to wydawało się niemożliwe. To wystarczyło, żeby z miejsca Beatrycze zrobiło się gorąco, nawet pomimo tego, że wciąż drżała. Nie rozumiała, dlaczego Ciemność prowadziła jakiekolwiek gierki, skoro najpewniej z powodzeniem mogła się dostać zarówno do niej, jak i do Eleny. Cóż, w przypadku tej drugiej problem mógł stanowić Rafael, ale nie sądziła, żeby na ojcu demona zrobiło to jakiekolwiek wrażenie. Z jakiegokolwiek powodu zwlekał, musiał mieć pewność, że tak czy inaczej przyjdzie mu postawić na swoim. Zwłoka musiała mieć jakiś cel i właśnie to najbardziej ją przerażało.
– Lawrence bywa trudny – powiedział cicho Carlisle, a ona parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
– Równie często zachowuje się cudownie – przyznała po chwili zastanowienia. – Ale to prawda. Przez większość czasu… naprawdę bywa trudny.
To brzmiało jak marny eufemizm, nawet po części nie zdradzając tego, jakie emocje wzbudzało w niej zachowanie wampira. Bywały momentu, kiedy miała ochotę nim potrząsnąć, ale trudno było choćby myśleć o takim rozwiązaniu, skoro L. fizycznie znajdował się poza zasięgiem jej rąk. Co więcej, coraz częściej miała wrażenie, że to właśnie fakt bycia człowiekiem stanowił największy problem. Możliwe, że gdyby przeszła przemianę, wszystko stałoby się prostsze, a ona miałaby szansę dotrzymać tej cholernie upartej istocie kroku.
Zawahała się, dziwnie podekscytowana samą perspektywą. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym, ale myśląc o tym teraz, uświadomiła sobie, że to idealne rozwiązanie. Tak przynajmniej czuła, chociaż zarazem samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, czego tak naprawdę chciała. Wiedziała, że to nie było proste, a stanie się wampirem wymagało mnóstwa poświęceń. Z drugiej strony, co tak naprawdę miała do stracenia, skoro tak czy inaczej znalazła się w samym środku tego szaleństwa? Miała wrażenie, że to jak przeznaczenie, które w jej przypadku zostało już przypieczętowane. Wróciła, ale to nie znaczyło, że mogła liczyć na spokojne życie – nie w tej formie, tym bardziej że jako śmiertelniczka aż prosiła się o to, by spotkało ją coś złego. To, że prędzej czy później coś musiało się wydarzyć, wydawało się równe oczywiste, co i w jej przypadku konieczność oddychania.
– Jestem problemem, prawda? – wypaliła pod wpływem impulsu. – Albo raczej będę z perspektywy Volturi. Nie byłoby dobrze, gdyby mnie zobaczyli…
– Coś wymyślimy do tego czasu – zapewnił natychmiast Carlisle, Beatrycze jednak wiedziała, że również przejmował się tą jedną kwestią.
– Mogłabym też zostać wampirem – oznajmiła ze spokojem, nie mogąc powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych kilku słów na głos. Serce zabiło jej jeszcze mocniej, zupełnie jakby dobrze wiedziało, że takie rozwiązanie równoznaczne byłoby z zatrzymaniem go na resztę wieczności. – Wtedy już nie musielibyście martwić niczym – dodała, przy końcu jakimś cudem będąc w stanie się uśmiechnąć.
Nie miała pewności, czy jej zachowanie było choć po części normalne, ale myśląc o przemianie, wcale nie czuła strachu – nie w takim natężeniu, jak mogłaby się tego spodziewać. W zasadzie to brzmiało tak, jakby dyskutowała o czymś najzupełniej naturalnym, co prędzej czy później musiało się wydarzyć. Prawda była taka, że na swój sposób tego chciała, nie chcąc zastanawiać się nad ewentualnymi konsekwencjami takiej decyzji. Nie pamiętała przeszłości, całe swoje życie musząc budować na domysłach, przeczuciach i tym, co mówili jej inni, więc jakie tak naprawdę miało znaczenie to, kim mogłaby się stać? Co więcej, skoro ze wszystkich stron otaczali ją nieśmiertelni, na dodatek powtarzającym, że była ich rodziną, dlaczego miała trwać w ludzkiej formie? Skoro miała być częścią tego świata, pozostawanie śmiertelniczką po prostu nie miało sensu.
Carlisle jak na zawołanie spojrzał na nią tak, jakby właśnie mu oznajmiła, że zamierza popełnić samobójstwo. Poczuła się dziwnie pod jego spojrzeniem, ale nie odwróciła wzroku, usiłując sprawiać wrażenie w pełni spokojnej i rozluźnionej. Co prawda być może nierozsądnym pozostawało podejmowanie tego tematu akurat teraz, właściwie pod wpływem impulsu, ale już i tak nie mogła się wycofać. W gruncie rzeczy nie chciała, zbytnio obawiając się, że mogłaby stchórzyć, a tego nie chciała. W głowie już i tak miała mętlik, a skoro tak, tym bardziej pragnęła uczepić się przynajmniej jednego scenariusza, który wydawał jej się sensowny. Przecież oboje wiedzieli, że jej obecność była problematyczna, a skoro tak…
– O czym ty mówisz? – Tym razem Carlisle nawet nie próbował udawać spokojnego. Aż wzdrygnęła się, kiedy bezceremonialnie chwycił ją za ramię, być może nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co robił. Uścisk miał silny, chociaż wciąż panował nad sobą na tyle, by nie miała wrażenia, że w każdej chwili mógłby zrobić jej krzywdę. – Beatrycze, na litość boską…
– Nie jest tak, jak mówię? – przerwała mu pośpiesznie. – Zresztą tu nawet nie chodzi o Volturi. Dla mnie samej człowieczeństwo zaczyna być problematyczne – stwierdziła zgodnie z prawdą.
– Nie wiesz, co mówisz – oznajmił i coś w tych słowach sprawiło, że poczuła się naprawdę rozżalona.
– Oczywiście, tak jak i zawsze – mruknęła z przekąsem. Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując się przed dodaniem czegoś, czego później mogłaby pożałować. – Mówicie mi, że jestem częścią tego wszystkiego. Jak, skoro tak bardzo się od was różnię? – zapytała wprost, starannie dobierając słowa.
– To nie ma znaczenia – zapewnił natychmiast Carlisle. – Jesteś częścią rodziny i tylko to się liczy. Człowieczeństwo to… Powiedziałbym, że największa nagroda – dodał z przekonaniem. – Najlepsze, co mogło cię spotkać.
– Mam przez to rozumieć, że nie zasłużyłam na nieśmiertelność? – zapytała, a wampir jedynie potrząsnął głową.
– W nieśmiertelności nie ma niczego dobrego – oznajmił z naciskiem i zrozumiała, że naprawdę w to wierzył. – Podejrzewam, że możesz być zagubiona, ale przemiana naprawdę nie jest żadnym rozwiązaniem. Nikt z nas nigdy by tego od ciebie nie oczekiwał.
– Nie twierdzę, że ktokolwiek tego oczekuje – zapewniła zgodnie z prawdą. – Po prostu czuję, że to najrozsądniejsze wyjście. Kolejny raz słyszę, że przejmujesz się Volturi. O nich też wiem dość, żeby…
– I to przeze mnie coś takiego przyszło ci do głowy? – przerwał jej, wyraźnie wstrząśnięty.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo w następnej chwili jak gdyby nigdy nic przesunął się w taki sposób, by móc wziąć ją w ramiona. Pozwoliła mu na to, dziwnie uspokojona tym gestem. To wydawało się właściwe, zresztą tak jak i to, że mogliby przebywać razem. Doświadczała tego niemalże za każdym razem, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, dlaczego przy wampirze czuła się aż tak dobrze. To było coś innego, niż relacja, która łączyła ją z Lawrence’m – bardziej niewinnego, a przynajmniej Beatrycze miała takie wrażenie. W efekcie po prostu zamilkła i odwzajemniła uścisk, dochodząc do wniosku, że to najrozsądniejsze wyjście, przynajmniej na razie. I tak miała wrażenie, że ta rozmowa prowadziła donikąd, przynajmniej tymczasowo nie dając jej szansy na osiągnięcie tego, czego oczekiwała. Wiedziała już, że Carlisle najpewniej nie miał ot tak zgodzić się na jej przemianę, niezależnie od argumentów, którymi dysponowała, a skoro tak…
Cóż, wciąż pozostawała rozmowa z Lawrence’m, ale całą sobą czuła, że ta mogłaby zakończyć się w podobny sposób. Co więcej, L. najpewniej miał zachować się w o wiele bardziej gwałtowny sposób, tym bardziej że w ostatnim czasie bywał aż nadto nerwowy. Musiała to rozegrać inaczej, nie wspominając o tym, że wciąż pozostawała kwestia tego, co powiedziała jej Mira – znalezienia odpowiedzi, na których najwyraźniej zależało również Ciemności. Wciąż miała wątpliwości co do tego, czy powinna zaufać tej istocie, a tym bardziej posłanej przez nią demonicy, ale przynajmniej tymczasowo nie miała wyboru. Musiała przynajmniej spróbować, by mieć szansę cokolwiek zdziałać problem jednak polegał na tym, że sama nie była pewna, od czego tak naprawdę powinna zacząć.
– Jeśli chodzi o Volturi, nie musisz się przejmować… Jak wspomniałem, coś wymyślimy i chyba nawet mam pomysł – stwierdził Carlisle, odsuwając ją od siebie na długość wyciągniętych ramion. – Myślałem, żebyś na jakiś czas przeniosła się do Nessie i Gabriela. Nie sądzę, żeby był z tym problem, zresztą tam będziesz o wiele bezpieczniejsza.
– Skoro tak uważasz… – mruknęła w roztargnieniu, uwagę poświęcając innej, dość istotnej kwestii.
W pamięci wciąż miała notes Jocelyne, co prawda niepewna, czy w ten sposób miała szansę rozwiązać wszelakie problemy, ale… Cóż, musiała spróbować. W jakiś pokrętny sposób perspektywa przenosin mogła jej to ułatwić, a przynajmniej dać szansę na działanie w jakiejkolwiek formie. Wciąż nie miała pewności, w jaki sposób powinna to rozegrać, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że ta kwestia mogła poczekać. W większości przypadków i tak działała impulsywnie, więc opracowywanie jakiegokolwiek planu i tak wydawało się bez sensu, nawet jeśli mając jakąś konkretną koncepcję miałaby szansę poczuć się pewnie.
Wysiliła się na uśmiech, za wszelką cenę usiłując ukryć wciąż odczuwane zdenerwowanie. W tamtej chwili sama nie była pewna, co martwiło ją najbardziej, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Liczyło się to, że być może miała szansę poznać odpowiedzi na niektóre z dręczących ją pytań, a to… Cóż, na pewno mogła uznać za właściwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa