Beatrycze
– Beatrycze? Co tutaj robisz?
Jest zimno.
Zadrżała,
po czym w pośpiechu odwróciła się na pięcie, by móc spojrzeć na swojego
rozmówcę. Carlisle pojawił się nagle, a przynajmniej ona miała takie
wrażenie, zbytnio oszołomiona, by koncentrować się na tym, co działo się wokół
niej. Próbowała skoncentrować się zarówno na wampirze, jak i raz jeszcze
spróbować przeanalizować to, czego dowiedziała się od Miriam, ale to okazało
się o wiele trudniejsze, niż początkowo mogłaby zakładać. Nie, skoro w głowie
miała mętlik, zaś widok syna L. wcale nie sprawił, że cokolwiek stało się
prostsze.
–
Zamyśliłam się – stwierdziła jakby od niechcenia. Wzruszyła ramionami, próbując
zachowywać się tak, jakby niczego dziwnego nie było w tym, że stała na
śniegu, właściwie nieprzygotowana na to, by w taką pogodę choć próbować
wychodzić z domu.
–
Zamyśliłaś… – Carlisle spojrzał na nią z powątpiewaniem, w następnej
sekundzie dosłownie materializując się u jej boku. Nie zaprotestowała,
kiedy zarzucił jej na ramiona kurtkę. – Nie zauważyłem, żebyś wychodziła. Coś
się stało? – zapytał raz jeszcze, ale kobieta jedynie potrząsnęła głową.
– Nie…
Niekoniecznie – stwierdziła wymijająco. Zaraz po tym spróbowała wysilić się na
uśmiech, próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto nie ma najmniejszego powodu, by
próbować cokolwiek ukrywać. – Potrzebowałam świeżego powietrza.
To była
mocno naciągana teoria, nie wspominając o tym, że absolutnie nie brzmiała
wiarygodnie, ale Beatrycze próbowała o tym nie myśleć. W zasadzie nie
musiała nawet pytać, by zorientować się, że Carlisle jej nie wierzył, nie
wspominając o tym, że na pewno się martwił. Cóż, jakkolwiek by nie było,
powstrzymał się od jakichkolwiek uwag, co jak najbardziej było jej na rękę.
Zdecydowanie nie zamierzała rozmawiać z kimkolwiek ani o Miriam, ani o domu
ze snów czy Ciemności, niezależnie od tego, czy mogła wampirowi zaufać. To było
coś, co musiała przeanalizować sama, ale nie miała pewności, jak powinna tego
dokonać.
– Jesteś
pewna? – zapytał z wahaniem Carlisle. Urwał, po czym rzucił jej znaczące,
zachęcające spojrzenie. Nie miała wątpliwości, że gdyby zdecydowała się z nim
porozmawiać, najpewniej zrobiłby wszystko, byleby poczuła się lepiej, jednak
nawet to nie przekonało kobiety do zmiany decyzji. – Beatrycze…
– Wszystko
ze mną w porządku – oznajmiła z przekonaniem, którego wcale nie
czuła. – Wejdziemy do środka? Zimno mi – dodała, aż nazbyt świadoma, że nie
będzie w stanie jej odmówić.
Mimo
wszystko poczuła ulgę, kiedy ruszyli się z miejsca. Wcześniej raz jeszcze
spojrzała w stronę lasu, wręcz przesadnie dokładnie omiatając wzrokiem
okolicę, ale nigdzie nie widziała jakichkolwiek śladów bytności Miriam. W gruncie
rzeczy z równym powodzeniem mogłaby sobie wyobrazić spotkanie z demonicą,
choć zarazem czuła, że to jak najbardziej miało miejsce. Dostała ostrzeżenie
albo wskazówkę, zależnie od tego, jak powinna rozumieć wiadomość, którą przez
córkę przekazała jej Ciemność. Wciąż nie była pewna, dlaczego akurat teraz ta
istota zdecydowała się na niemalże bezpośredni kontakt, ale to nie miało
znaczenia, tym bardziej że Mira nie zamierzała bawić się w posłańca. Sama
Beatrycze nie była pewna, jak miałaby poprowadzić ewentualną rozmowę z ojcem
demonów, nie tylko dlatego, że na samo wspomnienie tej istoty robiło jej się
słabo. Zdecydowanie nie zamierzała poświęcać Ciemności więcej uwagi, niż
okazałoby się to konieczne, podświadomie czując, że najrozsądniej uczyniłaby,
gdyby zaczęła trzymać się na dystans.
Prawda była
taka, że się bała. Nie potrafiła wyjaśnić czego, ale to i tak nie miało
znaczenia. Wiedziała już, że jest zagrożona, zresztą dobrze pamiętała emocje,
które targały nią w chwili, w której dosłownie błagała L. o to,
by nie pozwolił jej zabrać. Trudno, by reagowała inaczej na Ciemność, względem
której czuła wyłącznie niechęć, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że ta
istota z łatwością mogłaby ją zwieść.
Była
jeszcze inna kwestia, która nie dawała Beatrycze spokoju – i to zwłaszcza
teraz, kiedy otrzymała wskazówkę, chociaż…
– Carlisle?
– rzuciła pod wpływem impulsu, wciąż pogrążona we własnych myślach. – Mogę
zadać ci… dość dziwne pytanie?
Reakcja
była natychmiastowa, co zresztą mogła przewidzieć. Natychmiast poczuła na sobie
przenikliwe spojrzenie złocistych, znajomych oczu.
–
Oczywiście, że tak. Ale jeśli chodzi o Lawrence’a… – zaczął, jednak Beatrycze
nie pozwoliła mu dokończyć.
– Wiem, że
go dzisiaj nie było – zapewniła pośpiesznie. Nie miała nawet czasu, by kolejny
raz w duchu wykląć za to wampira, rozżalona jego zachowaniem. – Nie, nie o to
chodzi. Zastanawiam się tylko… czy znałam kiedyś kogoś o imieniu Ophelia.
Zaraz po
jej słowach zapanowała przenikliwa, wymowna cisza. Carlisle zamierzył ją
wzrokiem wyraźnie zaskoczony kierunkiem, który przybrała rozmowa. Beatrycze nie
pozostała mu dłużna, obserwując go w równie uważny sposób, by mieć szansę
stwierdzić, co takiego sobie myślał. Jak zwykle sprawiał wrażenie spokojnego,
przynajmniej na pierwszy rzut oka, prawda jednak była taka, że zdążyła poznać
go na tyle dobrze, by wyczuć, kiedy się niepokoił. Tym razem z pewnością
tak było, chociaż kobieta nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co stanowiło
przyczynę takiego stanu rzeczy – to, że przejmował się jej zachowaniem, czy
może… coś innego.
Nie była
pewna, jak długo trwali w milczeniu, obserwując się wzajemnie.
Podejrzewała, że o wiele krócej, niż jej się wydawało, nie zmieniało to
jednak faktu, że w przypadku wampira aż tak długa zwłoka nie była
normalna. Mimo wszystko nie skomentowała tego nawet słowem, w zamian
przymuszając się do uśmiechu i spokojnego czekania, zupełnie jakby pytanie,
które zadała, wcale nie miało dla niej wielkiego znaczenia.
– Ja… Nie
sądzę – przyznał w końcu Carlisle, a Beatrycze w zamyśleniu
pokiwała głową. Oczywiście, że nie mogło być łatwo. – Ale wypowiadałaś je już
wcześniej – dodał po chwili wahania.
– Naprawdę?
Wampir raz
jeszcze zlustrował ją wzrokiem, po czym skinął głową. Wciąż wydawał się mocno
zaniepokojony, co z jakiegoś powodu martwiło również ją. Zawsze czuła
wewnętrzną potrzebę, by poprawić nastrój zarówno jemu, jak i Lawrence’owi –
z tym, że nie miała pojęcia w jaki sposób.
– Może tego
nie pamiętasz, ale to była pierwsza rzecz, którą wypowiedziałaś w pokoju
Joce – wyjaśnił pośpiesznie. – Wtedy, kiedy zemdlałaś.
– Och… –
Zamilkła, coraz bardziej pełna wątpliwości. Z jakiegoś powodu wszystko tak
czy inaczej wydawało się prowadzić do tamtego momentu. – No tak…
Co tak
naprawdę wydarzyło się w pokoju Jocelyne? Pamiętała, że zemdlała, zresztą
miała wrażenie, że właśnie wtedy sny, których doświadczała, zaczęły się
zmieniać, ale to wciąż nie składało się w sensowną całość. Nie mogła
pozbyć się wrażenia, że chodziło o coś zdecydowanie więcej, aniżeli zwykły
przypadek. Ba! Pozostawała tego absolutnie pewna, w niemalże gorączkowy
sposób próbując uporządkować to, czego tak naprawdę doświadczyła, kiedy
siedziała przy Joce. Sęk w tym, że do głowy nie przychodziło jej nic
sensownego, pomijając to, że spokojnie siedziała przy dziewczynie, mając
nadzieję, że swoją obecnością pomoże jej się uspokoić i zasnąć. Dość mało
prawdopodobnym wydawało się, by w grę wchodził wyłącznie ten moment albo
sama Jocelyne, niezależnie od wyjątkowych zdolności, którymi dysponowała. Co
prawda mała Licavoli nie była taka zwykła, ale…
Zacisnęła
usta, czując narastającą frustrację. Nie, zdecydowanie coś jej umykało, ale nie
miała pojęcia dlaczego. Wciąż szukała powiązań, ale również szło jej dość
marnie. Przecież musiało być w tym coś więcej, co zresztą na swój sposób
zasugerowała jej Mira – to, że otrzymała dość wskazówek, by móc je wykorzystać i ruszyć
dalej.
Co takiego
zrobiła, zanim straciła przytomność i…?
A potem coś
sobie uświadomiła i z jakiegoś powodu puls Beatrycze gwałtownie przyśpieszył,
przez co poczuła się tak, jakby serce w każdej chwili mogło wyrwać się jej
się z piersi. Być może to tak naprawdę nie miało znaczenia, ale pamiętała
moment, w którym dotknęła pamiętnika Jocelyne – tego dziwnego, starego
notesu, który w jakiś pokrętny sposób wydawał się ją przyciągać. To nie
miało sensu – nie mogło mieć – a jednak Beatrycze miała wrażenie, że
właśnie znalazła rozwiązanie. Chciała tego czy nie, musiała upewnić się, co tak
naprawdę się działo. Jeśli do tego musiała podążać za nawet najbardziej
niedorzecznymi przeczuciami, trudno – w końcu i tak nie miała innego
wyboru.
– Jesteś
pewna, że wszystko w porządku? Dziwnie wyglądasz – doszedł ją zatroskany
głos Carlisle’a. Zamrugała nieco nieprzytomnie, w pośpiechu koncentrując
na nim wzrok.
– Jestem
zmęczona – stwierdziła wymijająco. – Zresztą nie o to chodzi. Ty też
jesteś podenerwowany – stwierdziła, chcąc zmienić temat. Mimo wszystko miała
wrażenie, że trafiła w sedno.
– Szczerze
mówiąc…
Uniosła
brwi, jednocześnie zakładając ramiona na piersiach, by sprawiać wrażenie
bardziej zdecydowanej. Zdołała się uśmiechnąć, na dodatek w dość szczery
sposób, chociaż nie sądziła, że w ogóle będzie do tego zdolna.
– Co się
dzieje? – zapytała wprost.
Podejrzewała,
że to nieuczciwe, że oczekiwała odpowiedzi, skoro sama nie była szczera, ale
nie chciała się nad tym zastanawiać. W zamian wolała się przydać, nawet
jeśli nie miała pewności, czy będzie do tego zdolna. Wciąż nie miała pewności,
czy zdoła cokolwiek osiągnąć, tym bardziej że wszyscy wciąż mieli w zwyczaju
traktować ją jak dziecko. Co prawda próbowała z tym walczyć, z kolei
te działania do pewnego stopnia przynosiły skutek, wciąż jednak nie miała
pewności, jak daleko sięgało zaufanie osób, które ją otaczały. Powtarzali, że
była częścią tej rodziny, a jednak chwilami wciąż miała wątpliwości – i to
nawet pomimo tego, że podświadomie czuła, że mówili prawdę.
– Nic
ponadto, co martwiło mnie ostatnio – przyznał w końcu Carlisle, starannie dobierając
słowa. – Na tę chwilę Volturi są priorytetem, chociaż wciąż nie mamy
konkretnych informacji. Nie chcę, żeby to zabrzmiało źle, ale wolałbym, żeby
cię tutaj nie było, kiedy się pojawią.
– Bo jestem
człowiekiem – dopowiedziała, bynajmniej nieurażona. – Tak, to wiem. Tyle że L.
tymczasowo mnie… Hm, wystawił – dodała, próbując nie okazywać rozżalenia z tego
powodu.
Zacisnęła
usta, ledwo powstrzymując się przed dodaniem czegoś złośliwego. Nie rozumiała,
co kierowało tym wampirem, ale nie podobało jej się to. W porządku, być
może w otoczeniu Cullenów z założenia powinna być bezpieczniejsza,
ale obawiała się, że to nie działało w ten sposób – nie w przypadku
Ciemności, która prędzej czy później zawsze dostawała to, czego chciała. Nie
miała pojęcia, skąd to wie, ale była gotowa przysiąc, że dobrze znała tę
istotę, a już na pewno wiedziała, w jaki sposób ta miała w zwyczaju
się zachowywać. Skoro nie chciała wracać do ojca demonów, to najpewniej
znaczyło, że już wcześniej miała z nim do czynienia – z tym, że z jakiegoś
powodu o tym zapomniała.
Napięła
mięśnie, ledwo powstrzymując dreszcz. Przez krótką chwilę była wręcz gotowa
przysiąc, że słyszy śmiech – gdzieś obok siebie, zupełnie jakby ktoś znajdował
się tuż za jej plecami, chociaż to wydawało się niemożliwe. To wystarczyło,
żeby z miejsca Beatrycze zrobiło się gorąco, nawet pomimo tego, że wciąż drżała.
Nie rozumiała, dlaczego Ciemność prowadziła jakiekolwiek gierki, skoro
najpewniej z powodzeniem mogła się dostać zarówno do niej, jak i do
Eleny. Cóż, w przypadku tej drugiej problem mógł stanowić Rafael, ale nie
sądziła, żeby na ojcu demona zrobiło to jakiekolwiek wrażenie. Z jakiegokolwiek
powodu zwlekał, musiał mieć pewność, że tak czy inaczej przyjdzie mu postawić
na swoim. Zwłoka musiała mieć jakiś cel i właśnie to najbardziej ją
przerażało.
– Lawrence
bywa trudny – powiedział cicho Carlisle, a ona parsknęła śmiechem, nie
mogąc się powstrzymać.
– Równie
często zachowuje się cudownie – przyznała po chwili zastanowienia. – Ale to
prawda. Przez większość czasu… naprawdę bywa trudny.
To brzmiało
jak marny eufemizm, nawet po części nie zdradzając tego, jakie emocje wzbudzało
w niej zachowanie wampira. Bywały momentu, kiedy miała ochotę nim
potrząsnąć, ale trudno było choćby myśleć o takim rozwiązaniu, skoro L.
fizycznie znajdował się poza zasięgiem jej rąk. Co więcej, coraz częściej miała
wrażenie, że to właśnie fakt bycia człowiekiem stanowił największy problem.
Możliwe, że gdyby przeszła przemianę, wszystko stałoby się prostsze, a ona
miałaby szansę dotrzymać tej cholernie upartej istocie kroku.
Zawahała
się, dziwnie podekscytowana samą perspektywą. Nigdy wcześniej nie zastanawiała
się nad tym, ale myśląc o tym teraz, uświadomiła sobie, że to idealne
rozwiązanie. Tak przynajmniej czuła, chociaż zarazem samej sobie nie potrafiła
wytłumaczyć, czego tak naprawdę chciała. Wiedziała, że to nie było proste, a stanie
się wampirem wymagało mnóstwa poświęceń. Z drugiej strony, co tak naprawdę
miała do stracenia, skoro tak czy inaczej znalazła się w samym środku tego
szaleństwa? Miała wrażenie, że to jak przeznaczenie, które w jej przypadku
zostało już przypieczętowane. Wróciła, ale to nie znaczyło, że mogła liczyć na
spokojne życie – nie w tej formie, tym bardziej że jako śmiertelniczka aż
prosiła się o to, by spotkało ją coś złego. To, że prędzej czy później coś
musiało się wydarzyć, wydawało się równe oczywiste, co i w jej
przypadku konieczność oddychania.
– Jestem
problemem, prawda? – wypaliła pod wpływem impulsu. – Albo raczej będę z perspektywy
Volturi. Nie byłoby dobrze, gdyby mnie zobaczyli…
– Coś
wymyślimy do tego czasu – zapewnił natychmiast Carlisle, Beatrycze jednak
wiedziała, że również przejmował się tą jedną kwestią.
– Mogłabym
też zostać wampirem – oznajmiła ze spokojem, nie mogąc powstrzymać się przed
wypowiedzeniem tych kilku słów na głos. Serce zabiło jej jeszcze mocniej,
zupełnie jakby dobrze wiedziało, że takie rozwiązanie równoznaczne byłoby z zatrzymaniem
go na resztę wieczności. – Wtedy już nie musielibyście martwić niczym – dodała,
przy końcu jakimś cudem będąc w stanie się uśmiechnąć.
Nie miała
pewności, czy jej zachowanie było choć po części normalne, ale myśląc o przemianie,
wcale nie czuła strachu – nie w takim natężeniu, jak mogłaby się tego
spodziewać. W zasadzie to brzmiało tak, jakby dyskutowała o czymś
najzupełniej naturalnym, co prędzej czy później musiało się wydarzyć. Prawda
była taka, że na swój sposób tego chciała, nie chcąc zastanawiać się nad
ewentualnymi konsekwencjami takiej decyzji. Nie pamiętała przeszłości, całe
swoje życie musząc budować na domysłach, przeczuciach i tym, co mówili jej
inni, więc jakie tak naprawdę miało znaczenie to, kim mogłaby się stać? Co więcej,
skoro ze wszystkich stron otaczali ją nieśmiertelni, na dodatek powtarzającym,
że była ich rodziną, dlaczego miała trwać w ludzkiej formie? Skoro miała
być częścią tego świata, pozostawanie śmiertelniczką po prostu nie miało sensu.
Carlisle
jak na zawołanie spojrzał na nią tak, jakby właśnie mu oznajmiła, że zamierza
popełnić samobójstwo. Poczuła się dziwnie pod jego spojrzeniem, ale nie
odwróciła wzroku, usiłując sprawiać wrażenie w pełni spokojnej i rozluźnionej.
Co prawda być może nierozsądnym pozostawało podejmowanie tego tematu akurat
teraz, właściwie pod wpływem impulsu, ale już i tak nie mogła się wycofać.
W gruncie rzeczy nie chciała, zbytnio obawiając się, że mogłaby stchórzyć,
a tego nie chciała. W głowie już i tak miała mętlik, a skoro
tak, tym bardziej pragnęła uczepić się przynajmniej jednego scenariusza, który wydawał
jej się sensowny. Przecież oboje wiedzieli, że jej obecność była
problematyczna, a skoro tak…
– O czym
ty mówisz? – Tym razem Carlisle nawet nie próbował udawać spokojnego. Aż wzdrygnęła
się, kiedy bezceremonialnie chwycił ją za ramię, być może nawet nie zdając
sobie sprawy z tego, co robił. Uścisk miał silny, chociaż wciąż panował
nad sobą na tyle, by nie miała wrażenia, że w każdej chwili mógłby zrobić
jej krzywdę. – Beatrycze, na litość boską…
– Nie jest
tak, jak mówię? – przerwała mu pośpiesznie. – Zresztą tu nawet nie chodzi o Volturi.
Dla mnie samej człowieczeństwo zaczyna być problematyczne – stwierdziła zgodnie
z prawdą.
– Nie
wiesz, co mówisz – oznajmił i coś w tych słowach sprawiło, że poczuła
się naprawdę rozżalona.
–
Oczywiście, tak jak i zawsze – mruknęła z przekąsem. Zacisnęła usta,
ledwo powstrzymując się przed dodaniem czegoś, czego później mogłaby pożałować.
– Mówicie mi, że jestem częścią tego wszystkiego. Jak, skoro tak bardzo się od
was różnię? – zapytała wprost, starannie dobierając słowa.
– To nie ma
znaczenia – zapewnił natychmiast Carlisle. – Jesteś częścią rodziny i tylko
to się liczy. Człowieczeństwo to… Powiedziałbym, że największa nagroda – dodał z przekonaniem.
– Najlepsze, co mogło cię spotkać.
– Mam przez
to rozumieć, że nie zasłużyłam na nieśmiertelność? – zapytała, a wampir
jedynie potrząsnął głową.
– W nieśmiertelności
nie ma niczego dobrego – oznajmił z naciskiem i zrozumiała, że
naprawdę w to wierzył. – Podejrzewam, że możesz być zagubiona, ale
przemiana naprawdę nie jest żadnym rozwiązaniem. Nikt z nas nigdy by tego
od ciebie nie oczekiwał.
– Nie
twierdzę, że ktokolwiek tego oczekuje – zapewniła zgodnie z prawdą. – Po
prostu czuję, że to najrozsądniejsze wyjście. Kolejny raz słyszę, że
przejmujesz się Volturi. O nich też wiem dość, żeby…
– I to
przeze mnie coś takiego przyszło ci do głowy? – przerwał jej, wyraźnie
wstrząśnięty.
Nie zdążyła
odpowiedzieć, bo w następnej chwili jak gdyby nigdy nic przesunął się w taki
sposób, by móc wziąć ją w ramiona. Pozwoliła mu na to, dziwnie uspokojona
tym gestem. To wydawało się właściwe, zresztą tak jak i to, że mogliby
przebywać razem. Doświadczała tego niemalże za każdym razem, samej sobie nie
potrafiąc wytłumaczyć, dlaczego przy wampirze czuła się aż tak dobrze. To było
coś innego, niż relacja, która łączyła ją z Lawrence’m – bardziej
niewinnego, a przynajmniej Beatrycze miała takie wrażenie. W efekcie
po prostu zamilkła i odwzajemniła uścisk, dochodząc do wniosku, że to najrozsądniejsze
wyjście, przynajmniej na razie. I tak miała wrażenie, że ta rozmowa
prowadziła donikąd, przynajmniej tymczasowo nie dając jej szansy na osiągnięcie
tego, czego oczekiwała. Wiedziała już, że Carlisle najpewniej nie miał ot tak
zgodzić się na jej przemianę, niezależnie od argumentów, którymi dysponowała, a skoro
tak…
Cóż, wciąż
pozostawała rozmowa z Lawrence’m, ale całą sobą czuła, że ta mogłaby
zakończyć się w podobny sposób. Co więcej, L. najpewniej miał zachować się
w o wiele bardziej gwałtowny sposób, tym bardziej że w ostatnim
czasie bywał aż nadto nerwowy. Musiała to rozegrać inaczej, nie wspominając o tym,
że wciąż pozostawała kwestia tego, co powiedziała jej Mira – znalezienia
odpowiedzi, na których najwyraźniej zależało również Ciemności. Wciąż miała
wątpliwości co do tego, czy powinna zaufać tej istocie, a tym bardziej
posłanej przez nią demonicy, ale przynajmniej tymczasowo nie miała wyboru.
Musiała przynajmniej spróbować, by mieć szansę cokolwiek zdziałać problem
jednak polegał na tym, że sama nie była pewna, od czego tak naprawdę powinna zacząć.
– Jeśli
chodzi o Volturi, nie musisz się przejmować… Jak wspomniałem, coś
wymyślimy i chyba nawet mam pomysł – stwierdził Carlisle, odsuwając ją od
siebie na długość wyciągniętych ramion. – Myślałem, żebyś na jakiś czas
przeniosła się do Nessie i Gabriela. Nie sądzę, żeby był z tym
problem, zresztą tam będziesz o wiele bezpieczniejsza.
– Skoro tak
uważasz… – mruknęła w roztargnieniu, uwagę poświęcając innej, dość
istotnej kwestii.
W pamięci
wciąż miała notes Jocelyne, co prawda niepewna, czy w ten sposób miała
szansę rozwiązać wszelakie problemy, ale… Cóż, musiała spróbować. W jakiś
pokrętny sposób perspektywa przenosin mogła jej to ułatwić, a przynajmniej
dać szansę na działanie w jakiejkolwiek formie. Wciąż nie miała pewności, w jaki
sposób powinna to rozegrać, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że ta
kwestia mogła poczekać. W większości przypadków i tak działała
impulsywnie, więc opracowywanie jakiegokolwiek planu i tak wydawało się
bez sensu, nawet jeśli mając jakąś konkretną koncepcję miałaby szansę poczuć
się pewnie.
Wysiliła
się na uśmiech, za wszelką cenę usiłując ukryć wciąż odczuwane zdenerwowanie. W tamtej
chwili sama nie była pewna, co martwiło ją najbardziej, ale nie chciała się nad
tym zastanawiać. Liczyło się to, że być może miała szansę poznać odpowiedzi na
niektóre z dręczących ją pytań, a to… Cóż, na pewno mogła uznać za
właściwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz