Layla
Słyszała kroki. Tak
przynajmniej sądziła, bezskutecznie próbując skoncentrować się na czymś więcej,
prócz raz po raz powracającemu pragnieniu. Nie była pewna, jak długo to trwało,
zresztą w którymś momencie upływający czas przestał mieć jakiekolwiek
znaczenie. Wiedziała jedynie, że trwała w tym szaleństwie wystarczająco
długo, by poważnie zacząć zastanawiać się nad tym, ile tak naprawdę dzieliło ją
od postradania zmysłów. Nie miała pojęcia, czy wampir może ostatecznie
zwariować przez brak krwi, ale wydawało się to dość prawdopodobne. Sądząc po
tym, co działo się w tym miejscu, chyba nawet nie byłaby zdziwiona, gdyby
okazało się, że to jak najbardziej prawdopodobne.
Napięła
mięśnie, już z przyzwyczajenia woląc potraktować intruza jak ewentualnego
wroga. Tak było za każdym razem, bo już dawno przestała spodziewać się
czegokolwiek dobrego. Z drugiej strony, jeśli już musiałaby wybierać, w najgorszym
wypadku wolała zobaczyć Simona, nawet jeśli w najmniejszym stopniu mu nie
ufała. Trudno było obdarzyć choćby szczątkowym zaufaniem którąkolwiek z obecnych
z tym miejscu osób, tym bardziej że wszyscy wydawali się równie
nienormalni. Inaczej nie potrafiła określić tego, co mogła zaobserwować
niemalże na każdym kroku – wariactwa, w które z jakiegoś powodu
została wciągnięta, chociaż zdecydowanie tego nie chciała. Wciąż próbowała
szukać w tym sensu, ale w którymś momencie zwątpiła w to, czy w ogóle
istniał. Jeśli to ją i jej podobnych mieli tutaj za potwory, tym bardziej
zastanawiała się nad tym, jak w takim razie określiliby siebie.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że nikt nawet nie próbował słuchać tego, co mówiła. Nie
miało znaczenia, czy próbowała tłumaczyć, krzyczeć czy w jakikolwiek
sposób przemówić im do rozsądku, bo efekt za każdym razem był dokładnie taki
sam. Przy Nicku ostatecznie nauczyła się milczeć, aż nazbyt świadoma, że tylko
szukał pretekstu, żeby ją „ukarać”, cokolwiek powinna przez to rozumieć. Nie
miała pojęcia, co ostatecznie zadecydowało o tym, że traktował ją jak
zwierzę, ale nie potrafiła mu współczuć, w zamian wręcz mając ochotę
udowodnić, że się nie mylił, a ona jak najbardziej potrafiła być
niebezpieczna. Mało kiedy życzyła komukolwiek źle, ale w przypadku tego
człowieka była skłonna pokusić uczynić wyjątek. Nie miała pewności, czy w ten
sposób nie dawała się sprowokować, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W większości
przypadków i tak ledwo mogła zmusić się do tego, by w ogóle próbować
myśleć.
Zawahała
się, po czym z wolna podkradła bliżej drzwi. Przykucnęła, opierając się o gładką,
przeszkloną powierzchnię, by móc wyjrzeć na zewnątrz. Korytarz sprawiał
wrażenie opustoszałego, zresztą jak i przez większość czasu. Chyba nawet
wolała, żeby tak było, raz po raz uspokajając się myślą o tym, że
pomijając pomieszczenie, w którym się znajdowała, reszta cel była pusta.
Gdyby chodziło wyłącznie o nią, mogłaby się uspokoić – oczywiście tylko do
pewnego stopnia, biorąc pod uwagę to, w jak beznadziejnym położeniu się
znajdowała.
– Kto tam
jest? – zaryzykowała, kiedy kroki ucichły. Być może po raz kolejny zaczynała
mieć przywidzenia, tak jak w momentach, w których balansując na
granicy snu czuła, że ktoś czule dotyka ją po twarzy, ale nie mogła pozbyć się
wrażenia, że tym razem chodziło o coś więcej. Ktoś krył się poza zasięgiem
jej wzroku, korzystając z tego, że obecność srebra i tak w znacznym
stopniu przytępiała jej zmysły. – Kto…? – zaczęła raz jeszcze, jednak tym razem
nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Ach,
jakaś ty nerwowa…
Uniosła
brwi, co najmniej zaskoczona brzmieniem znajomego głosu. Momentalnie spięła się
jeszcze bardziej, w ostatniej chwili powstrzymując przed natychmiastowym
poderwaniem na równe nogi. Wzrok wbiła w ciemność, bynajmniej
nieuspokojona tym, że Jaques w końcu pojawił się w zasięgu jej
wzroku. Chwilę tkwił w miejscu, po prostu ją obserwując i wydając
zastanawiać nad tym, co powinien zrobić w następnej kolejności. W tamtej
chwili z jakiegoś powodu zaczął przypominać Layli polującego drapieżnika,
który dopiero miał podjąć decyzję, czy w ogóle należało tracić czas na
polowanie na potencjalną ofiarę.
Zacisnęła
usta, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na pulsowanie kłów. Co prawda
krążąca w żyłach wampira krew nie była aż tak atrakcyjna, jak ta, którą
dysponowali odwiedzający ją ludzie, ale w sytuacji, w której czuła
się tak bardzo głodna, wszystko wydawało się równie satysfakcjonująca
alternatywą. Za wszelką cenę próbowała nad sobą zapanować, nie chcąc okazywać
słabości przed kimś, kto od samego początku wzbudzał w niej najgorsze z możliwych
odczuć, ale to okazało się wręcz niemożliwe. Czuła się zagubiona i tak
bardzo bezradna, zresztą wiedziała, że obecność Jaquesa nie wróżyła niczego
dobrego. Czegokolwiek chciał, musiała na niego uważać.
Milczała,
chociaż miała wielką ochotę na niego warknąć. Powstrzymały ją kły, które nie
pierwszy raz wydłużyły się w całkowicie niekontrolowany przez wampirzycę
sposób. Nie ufała sobie, aż nazbyt świadoma, jak łatwo mogło przyjść jej
utracenie kontroli. Teraz przynajmniej rozumiała, dlaczego wszyscy wokół woleli
trzymać się na dystans, zbliżając bezpośrednio do niej wyłącznie w momentach,
kiedy uważali, że to naprawdę konieczne. Zwykle to Simon ryzykował, Layla zaś
nie mogła pozbyć się wrażenia, że wciąż spoglądał na nią w dziwny, co
najmniej niewłaściwy sposób. To było coś innego niż troska czy fascynacja,
którymi się zasłaniał, a może to po prostu ona zaczynała być
przewrażliwiona. Jakkolwiek by nie było, liczyło się przede wszystkim
pragnienie, które niezmiennie dawało się jej we znaki, dodatkowo podsycając już
i tak odczuwane zmęczenie. Gdyby nie to, że najwyraźniej nie dało się
zagłodzić wampira na śmierć, pewnie już dawno zamknęłaby oczy raz na zawsze, o ile
oczywiście pozwoliliby jej tak po prostu umrzeć.
– Hm… –
Jaques przemieścił się, w następnej sekundzie dosłownie materializując
przy dzielącej ich szybie. Chociaż przy wyostrzonych zmysłach kontrolowanie
jego ruchów powinno przyjść jej z łatwością, sylwetka nieśmiertelnego
rozmazała się Layli przed oczami. – Coś marnie wyglądasz – stwierdził wampir
tonem, który pewnie uznałaby za naprawdę troskliwy, gdyby nie miała okazji
wcześniej go poznać.
– Bawi cię
to? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nie mogła się powstrzymać, chociaż
instynkt podpowiadał jej, że bezpieczniej byłoby milczeć.
Jaques
obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, bynajmniej nieurażony. Po wyrazie jego
twarzy nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co takiego chodziło mu po
głowie, to zresztą wydało się Layli mało istotne. Nie ufała mu, podświadomie
spodziewając się po wampirze wyłącznie tego, co najgorsze, zwłaszcza po tym,
jak zachowywał się wcześniej. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę łączyło go z tym
miejscem, nie będąc w stanie usprawiedliwić wampira nawet tym, że
najpewniej znajdowali się w równie marnej sytuacji. Czuła, że Jaques nie
miał wyboru – z tym, że w jego przypadku najwyraźniej łatwiejsze
okazało się zbratanie z wrogiem, podczas gdy ona wciąż próbowała walczyć.
– Może i tak
– stwierdził wymijająco wampir. Gdyby nie to, że przebywała w czymś, co
potrafiła określić wyłącznie mianem klatki Faradaya, doszłaby do wniosku, że reagował
bezpośrednio na jej myśli. – W zasadzie możesz myśleć sobie, co tylko
chcesz.
– Czego
chcesz? – zniecierpliwiła się.
Mogła
odejść, usiąść w kącie i spróbować go ignorować, ale z jakiegoś
powodu nie potrafiła się na to zdobyć. Nie mogła zaprzeczyć, że jego obecność
ją intrygowała, nie wspominając o tym, że do tej pory nie mieli okazji
porozmawiać w cztery oczy. Przy Simonie, a już zwłaszcza Nicku,
wampir zachowywał się inaczej, co zresztą wcale jej nie dziwiło. Jeśli się nie
myliła i faktycznie oboje przebywali tu na podobnych zasadach, Jaques miał
do powiedzenia równie niewiele, co i ona. Co więcej, choć to mogło być
wyłącznie wrażeniem, była gotowa przysiąc, że zachowywał się o wiele
swobodniej, niemalże pewnie, niż kiedy widywała go przy innych okazjach. Nie
miała pewności, co tak naprawdę powinna o tym sądzić, ale coś w zachowaniu
nieśmiertelnego nie dawało jej spokoju, nie pozwalając Layli tak po prostu
przejść wobec niechcianego towarzysza obojętnie.
– Pogadać –
stwierdził Jaques takim tonem, jakby to stanowiło najoczywistszą rzecz na
świecie. Nie wierzyła mu, ale powstrzymała się od komentarza, czekając na
rozwój sytuacji. – Pomyślałem, że możesz potrzebować towarzystwa, ale…
– Naprawdę
wyglądam, jakbym potrzebowała akurat rozmowy – przerwała mu, nie mogąc się
powstrzymać.
Jedynie
uśmiechnął się w złośliwy, niemalże wyzywający sposób.
– Nie –
przyznał z rozbrajającą wręcz szczerością. – Ale nie otworzyłbym sobie dla
ciebie żył, nawet gdybym mógł dostać się do środka.
– Nie
prosiłabym cię o to – obruszyła się, ale to z jakiegoś powodu jeszcze
bawet wampira rozbawiło.
– Naprawdę?
A mnie się wydawało, że jakiś czas temu wszyscy wiele byście zrobili,
byleby napić się o mojej krwi – zauważył, a w Layli aż się
zagotowało.
– To było
ponad wiek temu – oznajmiła, siląc się na cierpliwość. Wszelakie emocje i bodźce,
których doświadczała, wydawały się dziwnie przytłumione, zupełnie jakby
dochodziły do niej z oddali. – Poza tym wtedy nie mieliśmy pojęcia, jak
bardzo jesteś popieprzony.
Jaques
przekrzywił głowę, zupełnie jakby spojrzenie na nią pod innym kątem umożliwiało
mu wyciągnięcie dodatkowych wniosków. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że
doskonale bawił się jej kosztem, chociaż wciąż nie rozumiała, jaki tak naprawdę
miał w tym cel.
– Od kiedy
przeklinasz, co? To pasowałoby mi bardziej do Kristin – stwierdził w zamyśleniu.
– O ile wciąż żyje. Nie do końca jestem na bieżąco, o ile wiesz, co
takiego mam na myśli…
– Jak długo
tutaj jesteś? – zapytała, ale Jaques tylko potrząsnął głową.
– Jakoś
niekoniecznie mam ochotę na to, żeby się zwierzać – oznajmił nieco cierpkim
tonem. – Aczkolwiek próbuj. Może jakoś mnie przekonasz, żebym jednak to zrobił.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, sama niepewna, jak powinna interpretować jego
słowa. Naprawdę sądził, że chciała bawić się w jakiekolwiek gierki? Już i tak
czuła się sfrustrowana, wręcz rwąc się do tego, żeby kazać Jaquesowi iść do
diabła. Być może powinna to zrobić, a jednak nie potrafiła się na to
zdobyć, mając wrażenie, że rozmowa z wampirem mimo wszystko mogła wyjść
jej na dobre. Wiedziała, że nie powinna mu ufać, co zresztą od samego początku
pozostawało dla Layli jasne. Z drugie strony, gdyby odpowiednio
poprowadziła rozmowę i nakłoniła go do tego, żeby jednak zaczął się
zwierzać…
– W porządku
– rzuciła, siląc się na jak najbardziej spokojny, obojętny ton. – A jeśli
chodzi o Kristin, to akurat ma się dobrze. Wielu z nas się udało,
zresztą do tej pory trzymamy się razem… – Wzruszyła ramionami. – Moje dzieciaki
– dodała, jakimś cudem będąc w stanie wysilić się na uśmiech.
Nie była w stanie
jednoznacznie stwierdzić, co takiego myślał sobie Jaques, ale nie dbała o to.
Kwestia innych telepatów wydawała się bezpieczna, tym bardziej że Kristin i reszta
znajdowali się daleko. Zdecydowanie nie zamierzała rozwodzić się na temat
Miasta Nocy, zresztą nie miała pewności, czy ktoś już jakiś czas temu nie
wyciągnął jej od Jaquesa. Co prawda wydawało się to dość mało prawdopodobne, a nawet
jeśli… Cóż, miała wrażenie, że tylko szaleniec porwałby się w na miejsce,
którym rządziły wampiry. Była tutaj, bo dała się podejść, poza tym wtedy
poruszała się w pojedynkę, to jednak nie zmieniało faktu, że uwięzienie
wampira przez człowieka graniczyło z cudem. Miała przynajmniej nadzieję,
że Simonowi dopisał łut szczęścia, to jednak nie zmieniało faktu, że musiała
być ostrożna.
– Jakie to
ckliwe. – Jaques wywrócił oczami. Nie była zaskoczona jego reakcją, tym
bardziej że już wcześniej wydawał się traktować ją i pozostałych z góry.
– Zawsze byłaś cudownie słodka… Nie to co Isabeau.
– Beau już
dawno posłałaby cię do diabła – stwierdziła zgodnie z prawdą.
– A ty
nie? – rzucił zaczepnym tonem, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Och, nie
musiałabyś. W końcu sama możesz przywołać ognie piekielne…
Nie
skomentowała tego nawet słowem, zdecydowanie nie zamierzając przyznawać się, że
płomienie odmawiały jej posłuszeństwa. Chwilami miała wrażenie, że znów ją
opuszczą – po prostu odejdą, dokładnie tak jak w chwili, w której
mierzyła się z pierwszymi objawami przemiany. Już teraz miała wrażenie, że
przywołanie ognia przyszłoby jej z trudem, o ile wciąż było możliwe.
Moce raz po raz wymykały jej się spod kontroli, równie ulotne, co i przytomność.
Miała wrażenie, że samo otwarcie oczu wymagało od niej zdecydowanie zbyt wiele
energii, a to nie było normalne. Fakt, że wydawała się o wiele
podatniejsza na chłód, nawet pomimo wiecznej gorączki, również wzbudzał w wampirzycy
coraz silniejszy niepokój. Czuła, że działo się coś niedobrego, ale przyznanie
się do tego Jaquesowi zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Cisza miała
w sobie coś irytującego, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby ją
przerwać. Dyskretnie obserwowała Jaquesa, próbując udawać, że wcale nie
obawiała się tego, co mógłby zrobić. Wciąż czekała, aż zdradzi swoje faktyczne
intencje, gotowa przysiąc, że kierowało nim coś więcej, niż tylko chęć rozmowy
albo podręczenia jej, nic jednak nie wskazywało na to, by nieśmiertelny
zamierzał pokusić się o zrobienie czegoś wyjątkowo nieprzewidywalnego.
Miała wrażenie, że tylko obserwował, na dodatek w niemniej przenikliwy
sposób, co i ona sama.
– Nie
podoba ci się to, co robią, nie?
Prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać. Zaraz po tym przeniosła wzrok na Jaquesa w sposób
jednoznacznie sugerujący, że miała wątpliwości co do jego inteligencji.
Żartował sobie z niej? Stwierdzenie, że po prostu jej się „nie podobało”,
brzmiało równie źle, co znamienita większość eufemizmów, którymi posługiwał się
Rufus. Była przerażona, co jedynie wzmagało towarzyszące jej poczucie
bezradności. W efekcie sama nie była pewna, co powinna zrobić, by mieć
szansę nie tylko się stąd wydostać, ale jakkolwiek zapanować nad wszystkim tym,
co działo się niejako na jej oczach. Prawda była taka, że nawet gdyby zdołała
uciec, nie potrafiłaby tak po prostu zapomnieć, co takiego się tutaj działać.
Musiałaby coś zrobić, ale przynajmniej tymczasowo nie potrafiła sobie
wyobrazić, w jaki sposób miałaby się zachować, by mieć szansę osiągnąć
cel.
– Ślepy
jesteś czy tylko udajesz? – zniecierpliwiła się. Znalazła w sobie dość
siły, by jednak poderwać się na równe nogi, mając dość tego, że Jaques wydawał
się spoglądać na nią z góry. Z wolna przysunęła się do przeszklonej
ściany, dla pewności przytrzymując gładkiej powierzchni. – Widziałeś, co się
dzieje. Tamta dziewczyna…
– Oglądałem
to więcej razy, niż mogłoby się wydawać – stwierdził cierpko. – Idzie
przywyknąć – dodał, a Layla prawie zakrztusiła się powietrzem.
– Do
śmierci? – zapytała z niedowierzaniem. – Śmierci w taki sposób?
To brzmiało
jak jakiś marny żart, chociaż jej zdecydowanie nie było do śmiechu. Nie miała
pojęcia, czy Jaques robił to specjalnie, po raz kolejny próbując ją
sprowokować, czy naprawdę był aż do tego stopnia obojętny, nie zmieniało to
jednak faktu, że miała ochotę go uderzyć. Nie pierwszy raz zresztą, wciąż mając
żal do Simona o to, że powstrzymał ją ostatnim razem, na dodatek w tak
mało subtelny sposób, jakim było posłużenie się prądem. Istniało wiele kwestii,
których wciąż nie pojmowała, nawet pomimo tego, że miała z nimi
bezpośredni kontakt.
– To
naprawdę aż tak cię szokuje? Tak ci tylko przypomnę, że masz kły – zauważył
przytomnie wampir. Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie, wydając się nad
czymś zastanawiać. – Oboje zabijaliśmy. Zaprzeczysz temu?
– Nie –
przyznała niechętnie. – Ale ja nigdy nie… – zaczęła, ale Jaques nie pozwolił jej
dokończyć.
– Och,
jasne! Miałaś powody – rzucił z przekąsem. – Jak my wszyscy, jeśli dobrze
się nad tym zastanowić. Na tym polega przetrwanie, jeśli jeszcze się nie
zorientowałeś.
Ten
argument na dłuższą chwilę pozbawił ją animuszu, sprawiając, że po prostu
tkwiła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w swojego rozmówcę.
Chciała zaprotestować albo powiedzieć cokolwiek sensownego, ale prawda była
taka, że nie potrafiła. Nie mogła zaprzeczyć, że do pewnego stopnia miał rację,
nawet jeśli przyznanie się do tego zdecydowanie nie było Layli na rękę. Nie zmieniało
to jednak faktu, że śmierć – tak jak i wiele innych kwestii – wydawała się
być warunkowana nie tylko przez niektóre czynniki, ale przede wszystkim
perspektywę. Walczyli, żeby przetrwać, nieraz musząc posuwać się do czegoś, co w rzeczywsitości
było po prostu złe.
– Gdzie
jest przetrwanie w tym, co dzieje się tutaj? – zapytała, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
– Serio nie
zauważyłaś o co w tym chodzi? – Jaques spojrzał na nią w niemalże
pobłażliwy sposób. – To łowcy. Napędzani strachem i nienawiścią, o ile
wiesz, co takiego mam na myśli. Z ich perspektywy to jest słuszne – dodał z naciskiem.
– Zabijanie
sobie podobnych?
Wampir
wywrócił oczami.
– Raczej
szukanie broni – stwierdził ze spokojem. – Widziałaś co widziałaś, ale prawda
jest taka, że niektórym udaje się przetrwać przemianę i tą drogą. To coś…
naprawdę rzadkiego, ale efekty są interesujące.
– O czym
ty właściwie…? – zaczęła, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Jakie
znaczenie miało to, czy w ogóle była w stanie zrozumieć o czym
mówił? – Nieważne. To brzmi… niedorzecznie.
– A eksperymenty
Rufusa takie nie były? – rzucił jakby od niechcenia, Layla zaś tym razem nie
powstrzymała się od gniewnego warknięcia.
– Odczep
się w końcu ode mnie i mojego męża – wycedziła przez zaciśnięte zęby,
ale doczekała się wyłącznie tego, że Jaques parsknął śmiechem.
– Och… To
wy tak na poważnie? – rzucił, wymownie unosząc brwi. – No popatrz. Jak mi
groził, nie wyglądał na takiego, co miałby ochotę bawić się w domek z ogródkiem
i wesołą rodzinkę.
–
Przeginasz – stwierdziła chłodno.
Jedynie
wzruszył ramionami.
– Może. Ale
bądźmy szczerzy, co możesz w związku z tym zrobić? – zapytał niemalże
pogodnym tonem. – Ja jestem tutaj, a ty… Cóż, nie wyjdziesz.
Zacisnęła
dłonie w pięści tak mocno, że aż poczuła ból. Oddychała szybko i płytko,
już nawet nie próbując panować nad własnym ciałem i raz po raz
wysuwającymi się samoistnie kłami.
– Ja
przynajmniej nie próbuję się bratać z kimś, kto najchętniej by mnie zabił –
warknęła, jednak i te słowa nie zrobiły na jej rozmówcy wrażenia.
– Ja też
nie – oznajmił ze spokojem. – Uważasz, że z radością oddaję im swoją krew?
Nie wiem, może Simon jest w ciebie zapatrzony aż tak bardzo, że pyta, ale w moim
przypadku…
Jęknęła, po
czym odsunęła się, przez krótką chwilę mając ochotę w dziecinnym odruchu
zakryć uszy dłońmi. Nie, jej też zdecydowanie nikt nie pytał, ale wolała się
nad tym nie zastanawiać. Tym bardziej nie chciała myśleć o tym, do czego
była im ona potrzebna, raz po raz powtarzając sobie, że nie miała żadnego
wpływu na to, co się działo. To, że ktokolwiek próbować zabijać tylko po to,
żeby osiągnąć jednorazowy sukces, nie mieściło jej się w głowie, a tym
bardziej nie chciała być za to odpowiedzialna.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. Nie chciała dawać
Jaquesowi satysfakcji, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że do tego sprowadzała
się cała rozmowa – tego, że chciał wytrącić ją z równowagi, jakby mało
było, że na każdym kroku robił wszystko, byleby Laylę pogrążyć. Zdążyła się o tym
przekonać, kiedy kłamał w żywe oczy na temat wyjątkowości jej krwi,
najpewniej właśnie po to, by zapewnić sobie przynajmniej chwilę spokoju.
– Jak sam
zauważyłeś, ja jestem tutaj – powiedziała cicho, wymownie rozglądając się po
celi. – A ty tam. To chyba tyle, jeśli chodzi o to, co nas dzieli.
– Hm,
dopiero co o tym rozmawialiśmy – stwierdził ze spokojem. – Przetrwanie.
Nie
odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, nawet pomimo świadomości, że wciąż uważnie
ją obserwował. Nie chciała tego przyznać, ale w jakiś pokrętny sposób to
jedno, jedyne słowo warunkowało wszystko.
Cały czas
chodziło o przetrwanie, chociaż nie miała pewności, jak daleko mogło ich
to zaprowadzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz