25 czerwca 2017

Dwieście czternaście

Layla
Słyszała kroki. Tak przynajmniej sądziła, bezskutecznie próbując skoncentrować się na czymś więcej, prócz raz po raz powracającemu pragnieniu. Nie była pewna, jak długo to trwało, zresztą w którymś momencie upływający czas przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Wiedziała jedynie, że trwała w tym szaleństwie wystarczająco długo, by poważnie zacząć zastanawiać się nad tym, ile tak naprawdę dzieliło ją od postradania zmysłów. Nie miała pojęcia, czy wampir może ostatecznie zwariować przez brak krwi, ale wydawało się to dość prawdopodobne. Sądząc po tym, co działo się w tym miejscu, chyba nawet nie byłaby zdziwiona, gdyby okazało się, że to jak najbardziej prawdopodobne.
Napięła mięśnie, już z przyzwyczajenia woląc potraktować intruza jak ewentualnego wroga. Tak było za każdym razem, bo już dawno przestała spodziewać się czegokolwiek dobrego. Z drugiej strony, jeśli już musiałaby wybierać, w najgorszym wypadku wolała zobaczyć Simona, nawet jeśli w najmniejszym stopniu mu nie ufała. Trudno było obdarzyć choćby szczątkowym zaufaniem którąkolwiek z obecnych z tym miejscu osób, tym bardziej że wszyscy wydawali się równie nienormalni. Inaczej nie potrafiła określić tego, co mogła zaobserwować niemalże na każdym kroku – wariactwa, w które z jakiegoś powodu została wciągnięta, chociaż zdecydowanie tego nie chciała. Wciąż próbowała szukać w tym sensu, ale w którymś momencie zwątpiła w to, czy w ogóle istniał. Jeśli to ją i jej podobnych mieli tutaj za potwory, tym bardziej zastanawiała się nad tym, jak w takim razie określiliby siebie.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nikt nawet nie próbował słuchać tego, co mówiła. Nie miało znaczenia, czy próbowała tłumaczyć, krzyczeć czy w jakikolwiek sposób przemówić im do rozsądku, bo efekt za każdym razem był dokładnie taki sam. Przy Nicku ostatecznie nauczyła się milczeć, aż nazbyt świadoma, że tylko szukał pretekstu, żeby ją „ukarać”, cokolwiek powinna przez to rozumieć. Nie miała pojęcia, co ostatecznie zadecydowało o tym, że traktował ją jak zwierzę, ale nie potrafiła mu współczuć, w zamian wręcz mając ochotę udowodnić, że się nie mylił, a ona jak najbardziej potrafiła być niebezpieczna. Mało kiedy życzyła komukolwiek źle, ale w przypadku tego człowieka była skłonna pokusić uczynić wyjątek. Nie miała pewności, czy w ten sposób nie dawała się sprowokować, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W większości przypadków i tak ledwo mogła zmusić się do tego, by w ogóle próbować myśleć.
Zawahała się, po czym z wolna podkradła bliżej drzwi. Przykucnęła, opierając się o gładką, przeszkloną powierzchnię, by móc wyjrzeć na zewnątrz. Korytarz sprawiał wrażenie opustoszałego, zresztą jak i przez większość czasu. Chyba nawet wolała, żeby tak było, raz po raz uspokajając się myślą o tym, że pomijając pomieszczenie, w którym się znajdowała, reszta cel była pusta. Gdyby chodziło wyłącznie o nią, mogłaby się uspokoić – oczywiście tylko do pewnego stopnia, biorąc pod uwagę to, w jak beznadziejnym położeniu się znajdowała.
– Kto tam jest? – zaryzykowała, kiedy kroki ucichły. Być może po raz kolejny zaczynała mieć przywidzenia, tak jak w momentach, w których balansując na granicy snu czuła, że ktoś czule dotyka ją po twarzy, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że tym razem chodziło o coś więcej. Ktoś krył się poza zasięgiem jej wzroku, korzystając z tego, że obecność srebra i tak w znacznym stopniu przytępiała jej zmysły. – Kto…? – zaczęła raz jeszcze, jednak tym razem nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Ach, jakaś ty nerwowa…
Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona brzmieniem znajomego głosu. Momentalnie spięła się jeszcze bardziej, w ostatniej chwili powstrzymując przed natychmiastowym poderwaniem na równe nogi. Wzrok wbiła w ciemność, bynajmniej nieuspokojona tym, że Jaques w końcu pojawił się w zasięgu jej wzroku. Chwilę tkwił w miejscu, po prostu ją obserwując i wydając zastanawiać nad tym, co powinien zrobić w następnej kolejności. W tamtej chwili z jakiegoś powodu zaczął przypominać Layli polującego drapieżnika, który dopiero miał podjąć decyzję, czy w ogóle należało tracić czas na polowanie na potencjalną ofiarę.
Zacisnęła usta, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na pulsowanie kłów. Co prawda krążąca w żyłach wampira krew nie była aż tak atrakcyjna, jak ta, którą dysponowali odwiedzający ją ludzie, ale w sytuacji, w której czuła się tak bardzo głodna, wszystko wydawało się równie satysfakcjonująca alternatywą. Za wszelką cenę próbowała nad sobą zapanować, nie chcąc okazywać słabości przed kimś, kto od samego początku wzbudzał w niej najgorsze z możliwych odczuć, ale to okazało się wręcz niemożliwe. Czuła się zagubiona i tak bardzo bezradna, zresztą wiedziała, że obecność Jaquesa nie wróżyła niczego dobrego. Czegokolwiek chciał, musiała na niego uważać.
Milczała, chociaż miała wielką ochotę na niego warknąć. Powstrzymały ją kły, które nie pierwszy raz wydłużyły się w całkowicie niekontrolowany przez wampirzycę sposób. Nie ufała sobie, aż nazbyt świadoma, jak łatwo mogło przyjść jej utracenie kontroli. Teraz przynajmniej rozumiała, dlaczego wszyscy wokół woleli trzymać się na dystans, zbliżając bezpośrednio do niej wyłącznie w momentach, kiedy uważali, że to naprawdę konieczne. Zwykle to Simon ryzykował, Layla zaś nie mogła pozbyć się wrażenia, że wciąż spoglądał na nią w dziwny, co najmniej niewłaściwy sposób. To było coś innego niż troska czy fascynacja, którymi się zasłaniał, a może to po prostu ona zaczynała być przewrażliwiona. Jakkolwiek by nie było, liczyło się przede wszystkim pragnienie, które niezmiennie dawało się jej we znaki, dodatkowo podsycając już i tak odczuwane zmęczenie. Gdyby nie to, że najwyraźniej nie dało się zagłodzić wampira na śmierć, pewnie już dawno zamknęłaby oczy raz na zawsze, o ile oczywiście pozwoliliby jej tak po prostu umrzeć.
– Hm… – Jaques przemieścił się, w następnej sekundzie dosłownie materializując przy dzielącej ich szybie. Chociaż przy wyostrzonych zmysłach kontrolowanie jego ruchów powinno przyjść jej z łatwością, sylwetka nieśmiertelnego rozmazała się Layli przed oczami. – Coś marnie wyglądasz – stwierdził wampir tonem, który pewnie uznałaby za naprawdę troskliwy, gdyby nie miała okazji wcześniej go poznać.
– Bawi cię to? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nie mogła się powstrzymać, chociaż instynkt podpowiadał jej, że bezpieczniej byłoby milczeć.
Jaques obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, bynajmniej nieurażony. Po wyrazie jego twarzy nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co takiego chodziło mu po głowie, to zresztą wydało się Layli mało istotne. Nie ufała mu, podświadomie spodziewając się po wampirze wyłącznie tego, co najgorsze, zwłaszcza po tym, jak zachowywał się wcześniej. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę łączyło go z tym miejscem, nie będąc w stanie usprawiedliwić wampira nawet tym, że najpewniej znajdowali się w równie marnej sytuacji. Czuła, że Jaques nie miał wyboru – z tym, że w jego przypadku najwyraźniej łatwiejsze okazało się zbratanie z wrogiem, podczas gdy ona wciąż próbowała walczyć.
– Może i tak – stwierdził wymijająco wampir. Gdyby nie to, że przebywała w czymś, co potrafiła określić wyłącznie mianem klatki Faradaya, doszłaby do wniosku, że reagował bezpośrednio na jej myśli. – W zasadzie możesz myśleć sobie, co tylko chcesz.
– Czego chcesz? – zniecierpliwiła się.
Mogła odejść, usiąść w kącie i spróbować go ignorować, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła się na to zdobyć. Nie mogła zaprzeczyć, że jego obecność ją intrygowała, nie wspominając o tym, że do tej pory nie mieli okazji porozmawiać w cztery oczy. Przy Simonie, a już zwłaszcza Nicku, wampir zachowywał się inaczej, co zresztą wcale jej nie dziwiło. Jeśli się nie myliła i faktycznie oboje przebywali tu na podobnych zasadach, Jaques miał do powiedzenia równie niewiele, co i ona. Co więcej, choć to mogło być wyłącznie wrażeniem, była gotowa przysiąc, że zachowywał się o wiele swobodniej, niemalże pewnie, niż kiedy widywała go przy innych okazjach. Nie miała pewności, co tak naprawdę powinna o tym sądzić, ale coś w zachowaniu nieśmiertelnego nie dawało jej spokoju, nie pozwalając Layli tak po prostu przejść wobec niechcianego towarzysza obojętnie.
– Pogadać – stwierdził Jaques takim tonem, jakby to stanowiło najoczywistszą rzecz na świecie. Nie wierzyła mu, ale powstrzymała się od komentarza, czekając na rozwój sytuacji. – Pomyślałem, że możesz potrzebować towarzystwa, ale…
– Naprawdę wyglądam, jakbym potrzebowała akurat rozmowy – przerwała mu, nie mogąc się powstrzymać.
Jedynie uśmiechnął się w złośliwy, niemalże wyzywający sposób.
– Nie – przyznał z rozbrajającą wręcz szczerością. – Ale nie otworzyłbym sobie dla ciebie żył, nawet gdybym mógł dostać się do środka.
– Nie prosiłabym cię o to – obruszyła się, ale to z jakiegoś powodu jeszcze bawet wampira rozbawiło.
– Naprawdę? A mnie się wydawało, że jakiś czas temu wszyscy wiele byście zrobili, byleby napić się o mojej krwi – zauważył, a w Layli aż się zagotowało.
– To było ponad wiek temu – oznajmiła, siląc się na cierpliwość. Wszelakie emocje i bodźce, których doświadczała, wydawały się dziwnie przytłumione, zupełnie jakby dochodziły do niej z oddali. – Poza tym wtedy nie mieliśmy pojęcia, jak bardzo jesteś popieprzony.
Jaques przekrzywił głowę, zupełnie jakby spojrzenie na nią pod innym kątem umożliwiało mu wyciągnięcie dodatkowych wniosków. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że doskonale bawił się jej kosztem, chociaż wciąż nie rozumiała, jaki tak naprawdę miał w tym cel.
– Od kiedy przeklinasz, co? To pasowałoby mi bardziej do Kristin – stwierdził w zamyśleniu. – O ile wciąż żyje. Nie do końca jestem na bieżąco, o ile wiesz, co takiego mam na myśli…
– Jak długo tutaj jesteś? – zapytała, ale Jaques tylko potrząsnął głową.
– Jakoś niekoniecznie mam ochotę na to, żeby się zwierzać – oznajmił nieco cierpkim tonem. – Aczkolwiek próbuj. Może jakoś mnie przekonasz, żebym jednak to zrobił.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, sama niepewna, jak powinna interpretować jego słowa. Naprawdę sądził, że chciała bawić się w jakiekolwiek gierki? Już i tak czuła się sfrustrowana, wręcz rwąc się do tego, żeby kazać Jaquesowi iść do diabła. Być może powinna to zrobić, a jednak nie potrafiła się na to zdobyć, mając wrażenie, że rozmowa z wampirem mimo wszystko mogła wyjść jej na dobre. Wiedziała, że nie powinna mu ufać, co zresztą od samego początku pozostawało dla Layli jasne. Z drugie strony, gdyby odpowiednio poprowadziła rozmowę i nakłoniła go do tego, żeby jednak zaczął się zwierzać…
– W porządku – rzuciła, siląc się na jak najbardziej spokojny, obojętny ton. – A jeśli chodzi o Kristin, to akurat ma się dobrze. Wielu z nas się udało, zresztą do tej pory trzymamy się razem… – Wzruszyła ramionami. – Moje dzieciaki – dodała, jakimś cudem będąc w stanie wysilić się na uśmiech.
Nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, co takiego myślał sobie Jaques, ale nie dbała o to. Kwestia innych telepatów wydawała się bezpieczna, tym bardziej że Kristin i reszta znajdowali się daleko. Zdecydowanie nie zamierzała rozwodzić się na temat Miasta Nocy, zresztą nie miała pewności, czy ktoś już jakiś czas temu nie wyciągnął jej od Jaquesa. Co prawda wydawało się to dość mało prawdopodobne, a nawet jeśli… Cóż, miała wrażenie, że tylko szaleniec porwałby się w na miejsce, którym rządziły wampiry. Była tutaj, bo dała się podejść, poza tym wtedy poruszała się w pojedynkę, to jednak nie zmieniało faktu, że uwięzienie wampira przez człowieka graniczyło z cudem. Miała przynajmniej nadzieję, że Simonowi dopisał łut szczęścia, to jednak nie zmieniało faktu, że musiała być ostrożna.
– Jakie to ckliwe. – Jaques wywrócił oczami. Nie była zaskoczona jego reakcją, tym bardziej że już wcześniej wydawał się traktować ją i pozostałych z góry. – Zawsze byłaś cudownie słodka… Nie to co Isabeau.
– Beau już dawno posłałaby cię do diabła – stwierdziła zgodnie z prawdą.
– A ty nie? – rzucił zaczepnym tonem, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Och, nie musiałabyś. W końcu sama możesz przywołać ognie piekielne…
Nie skomentowała tego nawet słowem, zdecydowanie nie zamierzając przyznawać się, że płomienie odmawiały jej posłuszeństwa. Chwilami miała wrażenie, że znów ją opuszczą – po prostu odejdą, dokładnie tak jak w chwili, w której mierzyła się z pierwszymi objawami przemiany. Już teraz miała wrażenie, że przywołanie ognia przyszłoby jej z trudem, o ile wciąż było możliwe. Moce raz po raz wymykały jej się spod kontroli, równie ulotne, co i przytomność. Miała wrażenie, że samo otwarcie oczu wymagało od niej zdecydowanie zbyt wiele energii, a to nie było normalne. Fakt, że wydawała się o wiele podatniejsza na chłód, nawet pomimo wiecznej gorączki, również wzbudzał w wampirzycy coraz silniejszy niepokój. Czuła, że działo się coś niedobrego, ale przyznanie się do tego Jaquesowi zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Cisza miała w sobie coś irytującego, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby ją przerwać. Dyskretnie obserwowała Jaquesa, próbując udawać, że wcale nie obawiała się tego, co mógłby zrobić. Wciąż czekała, aż zdradzi swoje faktyczne intencje, gotowa przysiąc, że kierowało nim coś więcej, niż tylko chęć rozmowy albo podręczenia jej, nic jednak nie wskazywało na to, by nieśmiertelny zamierzał pokusić się o zrobienie czegoś wyjątkowo nieprzewidywalnego. Miała wrażenie, że tylko obserwował, na dodatek w niemniej przenikliwy sposób, co i ona sama.
– Nie podoba ci się to, co robią, nie?
Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. Zaraz po tym przeniosła wzrok na Jaquesa w sposób jednoznacznie sugerujący, że miała wątpliwości co do jego inteligencji. Żartował sobie z niej? Stwierdzenie, że po prostu jej się „nie podobało”, brzmiało równie źle, co znamienita większość eufemizmów, którymi posługiwał się Rufus. Była przerażona, co jedynie wzmagało towarzyszące jej poczucie bezradności. W efekcie sama nie była pewna, co powinna zrobić, by mieć szansę nie tylko się stąd wydostać, ale jakkolwiek zapanować nad wszystkim tym, co działo się niejako na jej oczach. Prawda była taka, że nawet gdyby zdołała uciec, nie potrafiłaby tak po prostu zapomnieć, co takiego się tutaj działać. Musiałaby coś zrobić, ale przynajmniej tymczasowo nie potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób miałaby się zachować, by mieć szansę osiągnąć cel.
– Ślepy jesteś czy tylko udajesz? – zniecierpliwiła się. Znalazła w sobie dość siły, by jednak poderwać się na równe nogi, mając dość tego, że Jaques wydawał się spoglądać na nią z góry. Z wolna przysunęła się do przeszklonej ściany, dla pewności przytrzymując gładkiej powierzchni. – Widziałeś, co się dzieje. Tamta dziewczyna…
– Oglądałem to więcej razy, niż mogłoby się wydawać – stwierdził cierpko. – Idzie przywyknąć – dodał, a Layla prawie zakrztusiła się powietrzem.
– Do śmierci? – zapytała z niedowierzaniem. – Śmierci w taki sposób?
To brzmiało jak jakiś marny żart, chociaż jej zdecydowanie nie było do śmiechu. Nie miała pojęcia, czy Jaques robił to specjalnie, po raz kolejny próbując ją sprowokować, czy naprawdę był aż do tego stopnia obojętny, nie zmieniało to jednak faktu, że miała ochotę go uderzyć. Nie pierwszy raz zresztą, wciąż mając żal do Simona o to, że powstrzymał ją ostatnim razem, na dodatek w tak mało subtelny sposób, jakim było posłużenie się prądem. Istniało wiele kwestii, których wciąż nie pojmowała, nawet pomimo tego, że miała z nimi bezpośredni kontakt.
– To naprawdę aż tak cię szokuje? Tak ci tylko przypomnę, że masz kły – zauważył przytomnie wampir. Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie, wydając się nad czymś zastanawiać. – Oboje zabijaliśmy. Zaprzeczysz temu?
– Nie – przyznała niechętnie. – Ale ja nigdy nie… – zaczęła, ale Jaques nie pozwolił jej dokończyć.
– Och, jasne! Miałaś powody – rzucił z przekąsem. – Jak my wszyscy, jeśli dobrze się nad tym zastanowić. Na tym polega przetrwanie, jeśli jeszcze się nie zorientowałeś.
Ten argument na dłuższą chwilę pozbawił ją animuszu, sprawiając, że po prostu tkwiła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w swojego rozmówcę. Chciała zaprotestować albo powiedzieć cokolwiek sensownego, ale prawda była taka, że nie potrafiła. Nie mogła zaprzeczyć, że do pewnego stopnia miał rację, nawet jeśli przyznanie się do tego zdecydowanie nie było Layli na rękę. Nie zmieniało to jednak faktu, że śmierć – tak jak i wiele innych kwestii – wydawała się być warunkowana nie tylko przez niektóre czynniki, ale przede wszystkim perspektywę. Walczyli, żeby przetrwać, nieraz musząc posuwać się do czegoś, co w rzeczywsitości było po prostu złe.
– Gdzie jest przetrwanie w tym, co dzieje się tutaj? – zapytała, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Serio nie zauważyłaś o co w tym chodzi? – Jaques spojrzał na nią w niemalże pobłażliwy sposób. – To łowcy. Napędzani strachem i nienawiścią, o ile wiesz, co takiego mam na myśli. Z ich perspektywy to jest słuszne – dodał z naciskiem.
– Zabijanie sobie podobnych?
Wampir wywrócił oczami.
– Raczej szukanie broni – stwierdził ze spokojem. – Widziałaś co widziałaś, ale prawda jest taka, że niektórym udaje się przetrwać przemianę i tą drogą. To coś… naprawdę rzadkiego, ale efekty są interesujące.
– O czym ty właściwie…? – zaczęła, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Jakie znaczenie miało to, czy w ogóle była w stanie zrozumieć o czym mówił? – Nieważne. To brzmi… niedorzecznie.
– A eksperymenty Rufusa takie nie były? – rzucił jakby od niechcenia, Layla zaś tym razem nie powstrzymała się od gniewnego warknięcia.
– Odczep się w końcu ode mnie i mojego męża – wycedziła przez zaciśnięte zęby, ale doczekała się wyłącznie tego, że Jaques parsknął śmiechem.
– Och… To wy tak na poważnie? – rzucił, wymownie unosząc brwi. – No popatrz. Jak mi groził, nie wyglądał na takiego, co miałby ochotę bawić się w domek z ogródkiem i wesołą rodzinkę.
– Przeginasz – stwierdziła chłodno.
Jedynie wzruszył ramionami.
– Może. Ale bądźmy szczerzy, co możesz w związku z tym zrobić? – zapytał niemalże pogodnym tonem. – Ja jestem tutaj, a ty… Cóż, nie wyjdziesz.
Zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że aż poczuła ból. Oddychała szybko i płytko, już nawet nie próbując panować nad własnym ciałem i raz po raz wysuwającymi się samoistnie kłami.
– Ja przynajmniej nie próbuję się bratać z kimś, kto najchętniej by mnie zabił – warknęła, jednak i te słowa nie zrobiły na jej rozmówcy wrażenia.
– Ja też nie – oznajmił ze spokojem. – Uważasz, że z radością oddaję im swoją krew? Nie wiem, może Simon jest w ciebie zapatrzony aż tak bardzo, że pyta, ale w moim przypadku…
Jęknęła, po czym odsunęła się, przez krótką chwilę mając ochotę w dziecinnym odruchu zakryć uszy dłońmi. Nie, jej też zdecydowanie nikt nie pytał, ale wolała się nad tym nie zastanawiać. Tym bardziej nie chciała myśleć o tym, do czego była im ona potrzebna, raz po raz powtarzając sobie, że nie miała żadnego wpływu na to, co się działo. To, że ktokolwiek próbować zabijać tylko po to, żeby osiągnąć jednorazowy sukces, nie mieściło jej się w głowie, a tym bardziej nie chciała być za to odpowiedzialna.
Wzięła kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. Nie chciała dawać Jaquesowi satysfakcji, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że do tego sprowadzała się cała rozmowa – tego, że chciał wytrącić ją z równowagi, jakby mało było, że na każdym kroku robił wszystko, byleby Laylę pogrążyć. Zdążyła się o tym przekonać, kiedy kłamał w żywe oczy na temat wyjątkowości jej krwi, najpewniej właśnie po to, by zapewnić sobie przynajmniej chwilę spokoju.
– Jak sam zauważyłeś, ja jestem tutaj – powiedziała cicho, wymownie rozglądając się po celi. – A ty tam. To chyba tyle, jeśli chodzi o to, co nas dzieli.
– Hm, dopiero co o tym rozmawialiśmy – stwierdził ze spokojem. – Przetrwanie.
Nie odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, nawet pomimo świadomości, że wciąż uważnie ją obserwował. Nie chciała tego przyznać, ale w jakiś pokrętny sposób to jedno, jedyne słowo warunkowało wszystko.
Cały czas chodziło o przetrwanie, chociaż nie miała pewności, jak daleko mogło ich to zaprowadzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa