Renesmee
– To jest zły pomysł… Mówię
poważnie, naprawdę zły – wyrzuciłam z siebie na wydechu.
Zmieniłam
pozycję, próbując przytrzymać telefon ramieniem, by oswobodzić ręce.
Podejrzewałam, że gdybym była człowiekiem, prowadzenie samochodu przy
jednoczesnej rozmowie nie byłoby najlepszym pomysłem, ale starałam się o tym
nie myśleć. W zasadzie w porównaniu z problemami, które
dostrzegałam niemalże na każdym kroku, to wydawało się mało znaczącym
szczegółem, tym bardziej że nie miałam problemów z koncentracją. Wręcz
przeciwnie – przesadnie wręcz próbowałam skupić się na drodze, z dwojga
złego woląc kontrolować sytuację niż pogrążać się w niechcianych myślach.
– Coś się
stało, Nessie? – zapytał mnie natychmiast Carlisle. – Wydajesz się zdenerwowana
– przyznał, a ja westchnęłam, bynajmniej niezaskoczona wnioskami, które
wyciągnął.
– To przez
Setha – powiedziałam w końcu, co zresztą wcale nie było takie dalekie od
prawdy. – Zresztą nie o to chodzi. Jeśli chodzi o Beatrycze…
– Nie
będzie problematyczna – zapewnił mnie pośpiesznie.
Ledwo
powstrzymałam się przed wywróceniem oczami, słysząc te słowa. Nie, zdecydowanie
nie to brałam pod uwagę, próbując przekonać go, że obecność człowieka pod tym
samym dachem nie była szczególnie trafionym pomysłem. Jeśli miałam być szczera,
moje obawy wynikały właśnie z tego, że Beatrycze mogłaby stać się krzywda,
zwłaszcza biorąc pod uwagę aktualną sytuację. Problem polegał na tym, że nie
miałam zielonego pojęcia, jak powinnam wyjaśnić to Carlisle’owi na tyle, by
niepotrzebnie nie wdawać się w szczegóły. Co jak co, ale obawiałam się, że
niekoniecznie pojąłby wszystko to, co miałabym mu do powiedzenia.
– Nie
uważam, że będzie – powiedziałam w końcu, starannie dobierając słowa.
Ledwo powstrzymałam się od cisnącego mi się na usta przekleństwa, nie pierwszy
raz w ciągu ostatnich kilku minut zmuszona zatrzymać samochód. Byłam
przyzwyczajona do wiecznie zakorkowanych ulic Seattle, zwłaszcza w porannych
godzinach, gdzie każdy śpieszył się do pracy, szkoły bądź na uczelnie, ale tym
razem wyjątkowo nie obraziłabym się na „zieloną falę”. Bezruch mi nie służył,
niezależnie od jego przyczyny. – Po prostu… to zły pomysł.
– Czegoś mi
nie mówisz, skarbie – usłyszałam w odpowiedzi.
Westchnęłam,
tym bardziej że to nawet nie było pytanie. W gruncie rzeczy to, że
unikałam odpowiedzi, ograniczając się do lakonicznych, pozornie pozbawionych
znaczenia stwierdzeń, pozostawało aż nadto oczywiste. Inną kwestią pozostawało
to, że Carlisle znał mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, kiedy zaczynałam
kręcić. To było do przewidzenia, co zresztą w najmniejszym nawet stopniu
nie sprawiło, że poczułam się lepiej.
– Powiedzmy,
że to zły moment – powiedziałam w końcu. Wiedziałam, że to żadne
wytłumaczenie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Wchodzenie w szczegóły
zdecydowanie nie było czymś, na co miałam ochotę. – Chociażby przez względu na
Rufusa. Zachowuje się… nieznośnie – dodałam, bo to wcale nie było aż takie
dalekie od prawdy.
Rozmowa z wampirem
wciąż nie dawała mi spokoju, zwłaszcza po tym, co zasugerował. Co więcej,
miałam niejasne wrażenie, że pomysł naukowca na swój sposób intrygował
Gabriela, chociaż nie sądziłam, że tych dwóch mogłoby się porozumieć w jakiejkolwiek
kwestii. Tak czy inaczej, naprawdę niepokoiłam się tym, dokąd mogłoby to
doprowadzić, tym bardziej że Isabeau jasno dała nam wszystkim do zrozumienia,
że wymuszenie podróży poza ciałem mogło okazać się niebezpieczne. Jasne, sama
również martwiłam się o Laylę, to jednak nie zmieniało faktu, że szukanie
jej za wszelką cenę przynajmniej z mojej perspektywy nie wchodziło w grę.
Znałam tę dziewczynę i nie miałam wątpliwości, że dostałaby szału, gdyby
dowiedziała się, że ktokolwiek ryzykował z jej powodu. Wiedziałam również,
jak daleko byli w stanie posunąć się Gabriel i Rufus, a to na
dłuższą metę naprawdę mnie martwiło.
Och, tak
czy inaczej, zainteresowanie kroplami astralnymi wydawało się niczym, jeśli
wciąż pod uwagę istotę, którą mieliśmy w piwnicy. Nie miałam pojęcia, co
tym razem planował Rufus, ale cholernie mi się to nie podobało. Przynajmniej
tymczasowo trwaliśmy w swoistym impasie, jeśli chodziło o schodzenie
tam i podejmowanie jakichkolwiek kroków, ale wiedziałam, że taki stan nie
będzie trwał wiecznie. Właściwie sama nie byłam pewna, co powinnam o tym
myśleć; próbę od izolowania Isabeau rozumiałam, tym bardziej że nikt nie
próbował zrobić wampirzycy krzywdy, kiedy nie do końca pozostawała sobą, ale w przypadku
tego chłopaka… Cóż, na pewno nie chodziło o to, by przetrzymać go w celach
towarzyskich. W zasadzie dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, co
spróbowałby zrobić Rufus, gdybyśmy tylko mu pozwolili, a to… zdecydowanie
nie wchodziło w grę, ja z kolei nawet nie chciałam o tym myśleć.
Słodka
bogini, nie pod moim dachem. I nie, kiedy w domu były Joce i Claire,
zwłaszcza że ta druga dopiero co doświadczyła szoku. Wciąż spała, kiedy
wychodziłam, przez co mogłam się co najwyżej domyślać, jak prezentowała się
sytuacja, to jednak nie zmieniało faktu, że o wiele lepiej byłoby, gdyby
Rufus skupił się na córce, zamiast działać impulsywnie.
– Nessie?
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, po czym chcąc nie chcąc skoncentrowałam się na rozmowie.
Carlisle wydawał się zmartwiony, co nie pomagało mi w zachowaniu spokoju.
Cóż, najwyraźniej nie miałam już co liczyć na to, że tak po prostu odwiodę go
od zadawania pytań.
–
Zamyśliłam się – przyznałam przepraszającym tonem, mając wrażenie, że próbował
zwrócić moją uwagę już od dłuższej chwili.
– Co się
dzieje? – zapytał w sposób sugerujący, że tym razem nie miałam innego
wyboru, jak tylko odpowiedzieć szczerze. – I co z Rufusem? Widziałem,
że był zdenerwowany, ale… Jak trzyma się Claire? – dodał po chwili wahania.
– Nie
jestem pewna – przyznałam zgodnie z prawdą. – Gabriel z nią siedział.
Nie
musiałam tłumaczyć, w jakim celu, bo to wydawało się oczywiste. To, że
kontrolował sny, niejako rozwiązywało problem, przynajmniej na początku, bo
ucieczka w zmęczenie zdecydowanie nie miała racji bytu na dłuższą metę.
– Jeśli chodzi
o Setha…
Ledwo
powstrzymałam zdławiony jęk.
– Wciąż nie
powiedziałam ani Sue, ani Lei – przyznałam niechętnie. – Wiem, że to powinnam
być ja, ale na tę chwilę… Ale załatwię to.
Miałam
wrażenie, że to najlepsze rozwiązanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę mój związek z watahą
i Charliem. Podejrzewałam, że już i tak popełniałam błąd, wahając się
i zwlekając, ale to po prostu do mnie nie docierało. Musiałam jak najszybciej
zmusić się do wizyty w Forks, zdecydowanie nie zamierzając zniżać się do
przekazywania takich informacji przez telefon, ale…
– Mogę się
tym zająć – zapewnił mnie pośpiesznie Carlisle.
Jedynie potrząsnęłam
głową, chociaż nie był w stanie tego zobaczyć. Przytrzymałam komórkę ręką,
żeby poprawić jej pozycję i nie ryzykować, że mogłaby mi wypaść.
– Poradzę
sobie – oznajmiłam z uporem. – Ale to później. Teraz jadę na uczelnię,
więc… – zaczęłam, chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę, wampir jednak nie
dał mi po temu okazji.
– Dalej nie
powiedziałaś mi, co się dzieje – zauważył przytomnie. – Naprawdę chodzi tylko o Rufusa,
czy martwi cię coś innego?
– Mamy
napiętą atmosferę – powiedziałam w końcu, starannie dobierając słowa. –
Jeśli Beatrycze to nie przeszkadza, to w ostateczności… Chociaż to zły
pomysł – powtórzyłam z uporem.
Och, obecność
człowieka zdecydowanie nie była najlepszym pomysłem, przynajmniej na razie. Co
prawda wiedziałam, że na dniach mogliśmy spodziewać się wizyty Volturi, co
również wszystko komplikowało, wyjaśniając dlaczego Carlisle szukał dla kobiety
bezpiecznego miejsca, ale szczerze wątpiłam, żeby akurat nasz dom pozostawał najlepszym
rozwiązaniem.
–
Porozmawiamy o tym jeszcze, w porządku? Wiesz, że bardzo byś mi tym
pomogła – przypomniał mi dziadek, a ja westchnęłam, aż nazbyt świadoma, że
znalazłam się niejako między młotem a kowadłem. – Uważaj na siebie. Jeśli
chcesz, mogę powiedzieć Emmett’owi, żeby po zajęciach znowu po ciebie
przyjechał.
– Poradzę
sobie – zapewniłam, po czym w końcu skorzystałam z okazji, żeby się
rozłączyć.
Odrzuciłam
telefon na tylne siedzenie, by mieć powód, żeby więcej po niego nie sięgać. Na
powrót skupiłam się na drodze, chociaż przez tempo, w jakim się
poruszałam, mimo wszystko raz po raz musiałam mierzyć się z niechcianymi,
niespójnymi myślami. W głowie miałam pustkę, zwłaszcza kiedy zastanawiałam
się nad Beatrycze i tym, co powinnam zrobić. Gdyby nie sytuacja, nie
wahałabym się przed pomocą, ale teraz… Cóż, wszystko było inne, o czym
zresztą Carlisle doskonale wiedział. Co prawda nie mogłam pozbyć się wrażenia,
że dom mój i Gabriela wciąż pozostawał lepszym miejscem, niż ciągnie
Trycze po hotelach albo ryzykowanie, że Volturi jednak ją zobaczą. Pomijając,
że była bliźniaczo podobna do Eleny, obecność człowieka mogła okazać się
przysłowiowym gwoździem do trudny, skoro od lat szukali dobrego pretekstu, by
wystąpić przeciwko nam.
Och, była
jeszcze Isobel, o której nie potrafiłam tak po prostu zapomnieć. Nie
miałam pojęcia, jak powinniśmy postrzegać Włochów po tym, jak dali się omotać
matce wampirów. Do tej pory wydarzenia z balu jawiły mi się jako coś
niezwykle odległego, co w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, równie
dobrze mogąc jawić się jako zły sen, który ostatecznie dobiegł końca. Sęk w tym,
że to była rzeczywistość, z którą jakoś musieliśmy się zmierzyć, a to
wcale nie musiało być takiego proste – i to zwłaszcza po masakrze, którą w przypływie
gniewu zorganizował Rafael. Wcześniej nie miałam odwagi zastanawiać się nad
konsekwencjami, które mogło pociągnąć za sobą aż takie przerzedzenie straży
przybocznej, ale teraz…
Odrzuciłam
od siebie niechciane myśli, po czym w pośpiechu włączyłam radio, chcąc
skupić myśli na czymś neutralnym. Szło mi to marnie, ale wszystko wydawało się
lepsze od trwania w ciszy i metodycznego posuwania się naprzód. Nie
byłam pewna, jak wielki dystans dzielił mnie od uczelni, ale chciałam pokonać
go jak najszybciej. Inną kwestią pozostawało to, że zdecydowanie nie
wyobrażałam sobie tego, by przez cały dzień udawać, że wszystko w porządku,
ale prawda była taka, że nie miałam innego wyboru. Miałam wrażenie, że
zachowywanie pozorów jest istotne, przynajmniej tymczasowo i niezależnie
od tego, czy miałam na to ochotę.
Zanim
dotarłam do celu, wiecznie zachmurzone niebo nad Seattle otworzyło się i znowu
zaczął padać śnieg.
W milczeniu powiodłam wzrokiem
po zaśnieżonym campusie. Nie śpieszyłam się, aż nazbyt świadoma, że do
rozpoczęcia zajęć wciąż miałam sporo czasu. Chociaż było zimno, co skutecznie
zagoniło większość studentów do budynku, coś w przenikliwym chłodzie
powietrza sprawiało, że czułam się lepiej. Bez pośpiechu krążyłam,
zastanawiając się nad tym, co powinnam ze sobą zrobić i czy przypadkiem
nie popełniałam błędu, upierając się tu przyjechać. Prawda była taka, że
absolutnie nie miałam głowy do przesiadywania na uczelni, ale to wydawało się
lepsze od tkwienia w domu. Co więcej, wciąż chodziło o pozory, ale…
Odrzuciłam
od siebie niechciane myśli, bezskutecznie próbując się uspokoić. Chciałam
skoncentrować się na czymkolwiek inny, chociaż wątpiłam, żeby to było możliwe –
przynajmniej do momentu, w którym zorientowałam się, że nie jestem na
dworze sama. Właściwie sama nie byłam pewna, dlaczego ten fakt wydał mi się
dziwny, a tym bardziej co takiego skłoniło mnie do zainteresowania się
skrytą w cieniu budynku, zwróconą do mnie plecami postacią. Jako pierwsze
moją uwagę przykuły długie, czarne włosy, sięgające niemalże do pasa znajdującej
się w niewielkim oddaleniu ode mnie dziewczyny. Potrzebowałam dłuższej
chwili, żeby uświadomić sobie, że gdzieś już ją widziałam – roztrzęsioną,
wściekłą i zapłakaną, kiedy w popłochu uciekała z gabinetu
Castiela.
Przystanęłam,
po czym zawahałam się, przez dłuższą chwilę już tylko wpatrując w plecy
dziewczyny. Być może wyczuła, że nie jest sama, tym bardziej że ludzie często
dostrzegali równie wiele, co i obdarzone wyostrzonymi zmysłami istoty
nieśmiertelne. Nie miałam pojęcia, czego powinnam spodziewać się po Cassandrze
tym razem, ale z jakiegoś powodu coś w jej widoku mnie zaniepokoiło.
Pomijając to, co powiedział mi Castiel i zaobserwowałam sama, nie mogłam
pozbyć się wrażenia, że w tej śmiertelniczce było coś niewłaściwego. Nie
potrafiłam tego sprecyzować, ale…
–
Przestaniesz się na mnie gapić?
Aż wzdrygnęłam
się, słysząc to pełne wyrzutu, niemalże gniewne pytanie. Zamrugałam nieco
nieprzytomnie, jednocześnie napinając mięśnie, co najmniej jakbym podejrzewała,
że ktoś spróbuje mnie zaatakować. W pierwszym odruchu miałam ochotę
zaoponować albo powiedzieć cokolwiek, co mogłoby usprawiedliwić to, co robiłam,
ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. W zamian mogłam co najwyżej
bezmyślnie wpatrywać się w Cassandrę, samej sobie nie potrafiąc
wytłumaczyć, co takiego powinnam ze sobą zrobić.
–
Przepraszam – wykrztusiłam z siebie w końcu. – Ja po prostu…
Zamilkłam,
tym bardziej że dziewczyna błyskawicznie odwróciła się w moją stronę,
dosłownie taksując mnie spojrzeniem. Machinalnie cofnęłam się o krok, nie
mogąc pozbyć się wrażenia, że w jej oczach było coś drapieżnego.
Wiedziałam, że to niemożliwe, zwłaszcza że miałam do czynienia z człowiekiem,
ale i tak poczułam się co najmniej osaczona. Niespokojnie powiodłam
wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się, że jesteśmy same; wszystko na to
wskazywało, a przynajmniej ja nie dostrzegałam żadnych oznak, które
świadczyłyby o obecności jakiejkolwiek innej osoby. Nie byłam pewna czy
mnie to cieszyło, czy może uspokajało, zresztą chyba nie chciałam tego
wiedzieć.
Cassandra
przez dłuższą chwilę milczała, wydając się nad czymś intensywnie zastanawiać.
Obrzuciła mnie zaciekawionym, niepokojącym spojrzeniem, po czym jak gdyby nigdy
nic sięgnęła do przewieszonej przez ramię torebki, by wyjąć z niej parę
okularów przeciwsłonecznych. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie
czegoś takiego, nie tylko przez wzgląd na sytuację, ale przede wszystkim na
fakt, że mieliśmy styczeń.
– Znam cię –
oznajmiła w końcu dziewczyna. Po jej tonie trudno było mi stwierdzić, czy
powinnam uznać to za zarzut. – Widziałam cię przy gabinecie, kiedy… Ach! –
Wyprostowała się niczym struna, przez krótką chwilę wyglądając na chętną, żeby
rzucić się na mnie z pięściami. Biorąc pod uwagę to, że już widziałam ją
zdenerwowaną, bardzo łatwo mogłam sobie wyobrazić, jak rzuca się na prawo i lewo,
gotowa kogoś skrzywdzić. – On cię przysłał, tak? Nie da mi spokoju?
– Castiel? –
upewniłam się, coraz bardziej zdezorientowana.
Uświadomiłam
sobie, że najpewniej popełniłam błąd, wypowiadając imię, które tak bardzo
dziewczynę drażniło. Znów machinalnie zaczęłam cofać, kiedy Cassandra
gwałtownie przesunęła się w moją stronę, wyraźne zdenerwowana. Byłam
pewna, że gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno byłabym martwa – i to pomimo
przeciwsłonecznych okularów, które nosiła.
– A kto
inny? Mówiłam mu już, że ma trzymać się z daleka i…? – Urwała, po czym
energicznie pokręciła głową. – To jego wina!
– Nie
rozumiem…
Nie dała mi
szansy, żeby dokończyć. W zamian gwałtownie przystanęła i już tylko
stała, wciąż uważnie mnie obserwując. Po sposobie, w jaki napinała mięśnie
i się zachowywała, miałam wrażenie, że musiała wkładać mnóstwo energii w to,
żeby nad sobą panować. Byłam w stanie z łatwością wyobrazić sobie
taki stan rzeczy, zwłaszcza po doświadczeniach z Rufusem i innymi
zarażonymi, zanim ostatecznie stali się wampirami. Problem polegał na tym, że
przecież miałam przed sobą śmiertelniczkę – a przynajmniej zakładałam, że
pod tym jednym względem się nie pomyliłam, a Cassandra faktycznie była
człowiekiem.
Nie byłam
pewna, jak długo trwałyśmy w ciszy, wzajemnie się obserwując. Po dłuższej
chwili dziewczyna w końcu się wyprostowała, jednocześnie wypuszczając
powietrze ze świstem. Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że nie tylko ona
zachowywała się dziwnie, ale że również ja napięłam mięśnie i przybrałam
pozycję obronną, gotowa rzucić się do walki, gdyby zaszła taka potrzeba. To
było tak, jakbym miała przed sobą potencjalnego drapieżcę, podczas gdy sama
pozostawałam co najwyżej wystawioną na atak ofiarą.
– Mogę ci
jakoś pomóc? – wypaliłam, próbując zatrzeć wcześniejsze złe wrażenie. Przecież
tak naprawdę nie zrobiłam jej niczego, niezależnie od tego, co mogła sobie
myśleć. – Cassandro…
– Tak jaki i on?
– przerwała mi cierpko. Bynajmniej nie wdawała się zaskoczona tym, że mogłabym
znać jej imię. – Dziękuję bardzo, już to słyszałam. Skończyło się jak skończyło
– stwierdziła i coś w jej tonie przyprawiło mnie o dreszcze.
– To znaczy
jak?
Jedynie potrząsnęła
głową.
– Skoro nie
wiesz, tym lepiej dla ciebie – oznajmiła z przekonaniem.
Na dłuższą
chwilę zamilkła, już tylko biernie mnie obserwując. Przez okulary trudno było
mi stwierdzić, co takiego chodziło jej po głowie, a tym bardziej w jaki
sposób traktowała mnie. Nie miałam pewności, czy jednak nie zamierzała mnie
zaatakować, chociaż zarazem wszystko wydawało się wskazywać na to, że jednak
nad sobą panowała, niezależnie od tego, jak wiele musiała poświęcić na to
energii.
Zawahałam
się, coraz bardziej zdezorientowana. W niemalże gorączkowy sposób analizowałam
w głowie wszystko to, czego się dowiedziałam – jej słowa, a już
zwłaszcza to, co powiedziała o Castielu. Sęk w tym, że nie potrafiłam
doszukać się w tym sensu, świadoma co najwyżej tego, że Cassie była
rozżalona. Co jak co, ale musiała mieć swoje powody, nawet jeśli najprostszym
rozwiązaniem wydawało się to, że mogłaby być najzwyczajniej w świecie
niezrównoważona.
– Jeśli
przyjaźnisz się z Castielem, to lepiej na niego uważaj. Nic z tego,
co mówi, nie jest warte zaufania – oznajmiła cicho dziewczyna, jednak decydując
się przerwać panującą ciszę.
– Co
właściwie…? – zaczęłam, chcąc o coś zapytać, jednak nie dała mi po temu
okazji.
Mimowolnie wzdrygnęłam
się, kiedy bezceremonialnie przemknęła tuż obok mnie. W pierwszym odruchu
chciałam ją zatrzymać, ale nie zrobiłam tego, podświadomie czując, że samą
próbą mogłabym co najwyżej pogorszyć sytuację. Wciąż zdezorientowana, w pośpiechu
odprowadziłam dziewczynę wzrokiem, mimowolnie zastanawiając nad tym, czego
dopiero co doświadczyłam. Miałam wrażenie, że sytuacja sama w sobie
pozostawała absolutnie niedorzeczna – cała to rozmowa i zachowanie
Cassandry. Próbowałam zrozumieć, jednak to wydawało się pozbawione sensu,
zwłaszcza że sama zainteresowana niekoniecznie paliła się do tego, żeby powiedzieć
mi coś więcej.
To nie ma znaczenia. Zresztą Castiel mówił,
że tutaj dzieją się dziwne rzeczy, pomyślałam, ale z jakiegoś powodu
nie potrafiłam w to uwierzyć. Wszystko we mnie aż krzyczało, że działo się
coś więcej, ale w żaden sposób nie byłam w stanie stwierdzić w czym
rzecz. Gdybym przynajmniej miała jakiś punkt zaczepienia…
Zamierzałam
wrócić do budynku, nagle czując się co najmniej nieswojo z tym, że
mogłabym tkwić na zewnątrz. Chciałam się wycofać i mieć szansę wyciszyć
przed zajęciami, nim jednak zdążyłam choćby ruszyć się z miejsca, coś
innego przykuło moją uwagę. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na miejsce, w którym
stała Cassandra. W gruncie rzeczy to nie tyle konkretny punkt campusu
wydał mi się intrygujący, ale wyglądające na stosunkowo świeże, zawieszone na
ścianie uczelni ogłoszenie. Z wolna podeszłam bliżej, już z odległości
dostrzegając, że mam do czynienia z czymś co najmniej niepokojącym.
Wyraźnie widziałam czarno-białe zdjęcie, przedstawiające – jak szybko się
przekonałam – obcego mi chłopaka. I bez wczytywaniu się w informację
zorientowałam się, że raczej nie spotkało go nic dobrego, kiedy zaś dostrzegłam
wzmianki o zaginięciu, coś nieprzyjemnie ścisnęło mnie w gardle.
W porządku,
to nie musiało o niczym świadczyć, zwłaszcza w mieście tak dużym
Seattle. Równie nieistotne mogło okazać się zachowanie Cassie, a także to,
co powiedział mi Castiel na temat tego, co działo się na uczelni, ale…
Słodka
bogini, prawda była taka, że już dawno przestałam wierzyć w przypadki. Co
prawda wciąż nie miałam pojęcia, co i dlaczego działo się w tym
mieście, ale nie podobało mi się to. Chciałam dowiedzieć się więcej, chociaż
zarazem wcale nie byłam pewna, czy to najlepszy pomysł i czy poznanie
prawdy faktycznie było mi potrzebne do szczęścia. Być może niepotrzebnie się
angażowałam, w gruncie rzeczy przejęta przede wszystkim tym, że widziałam
Cassandrę w towarzystwie Castiela, jednak i to nie musiało okazać się
aż takie oczywiste.
Nie, skoro
wciąż byłam gotowa przysiąc, że zanim Cassie ubrała okulary, dostrzegłam w jej
oczach czerwone błyski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz