27 czerwca 2017

Dwieście piętnaście

Renesmee
– To jest zły pomysł… Mówię poważnie, naprawdę zły – wyrzuciłam z siebie na wydechu.
Zmieniłam pozycję, próbując przytrzymać telefon ramieniem, by oswobodzić ręce. Podejrzewałam, że gdybym była człowiekiem, prowadzenie samochodu przy jednoczesnej rozmowie nie byłoby najlepszym pomysłem, ale starałam się o tym nie myśleć. W zasadzie w porównaniu z problemami, które dostrzegałam niemalże na każdym kroku, to wydawało się mało znaczącym szczegółem, tym bardziej że nie miałam problemów z koncentracją. Wręcz przeciwnie – przesadnie wręcz próbowałam skupić się na drodze, z dwojga złego woląc kontrolować sytuację niż pogrążać się w niechcianych myślach.
– Coś się stało, Nessie? – zapytał mnie natychmiast Carlisle. – Wydajesz się zdenerwowana – przyznał, a ja westchnęłam, bynajmniej niezaskoczona wnioskami, które wyciągnął.
– To przez Setha – powiedziałam w końcu, co zresztą wcale nie było takie dalekie od prawdy. – Zresztą nie o to chodzi. Jeśli chodzi o Beatrycze…
– Nie będzie problematyczna – zapewnił mnie pośpiesznie.
Ledwo powstrzymałam się przed wywróceniem oczami, słysząc te słowa. Nie, zdecydowanie nie to brałam pod uwagę, próbując przekonać go, że obecność człowieka pod tym samym dachem nie była szczególnie trafionym pomysłem. Jeśli miałam być szczera, moje obawy wynikały właśnie z tego, że Beatrycze mogłaby stać się krzywda, zwłaszcza biorąc pod uwagę aktualną sytuację. Problem polegał na tym, że nie miałam zielonego pojęcia, jak powinnam wyjaśnić to Carlisle’owi na tyle, by niepotrzebnie nie wdawać się w szczegóły. Co jak co, ale obawiałam się, że niekoniecznie pojąłby wszystko to, co miałabym mu do powiedzenia.
– Nie uważam, że będzie – powiedziałam w końcu, starannie dobierając słowa. Ledwo powstrzymałam się od cisnącego mi się na usta przekleństwa, nie pierwszy raz w ciągu ostatnich kilku minut zmuszona zatrzymać samochód. Byłam przyzwyczajona do wiecznie zakorkowanych ulic Seattle, zwłaszcza w porannych godzinach, gdzie każdy śpieszył się do pracy, szkoły bądź na uczelnie, ale tym razem wyjątkowo nie obraziłabym się na „zieloną falę”. Bezruch mi nie służył, niezależnie od jego przyczyny. – Po prostu… to zły pomysł.
– Czegoś mi nie mówisz, skarbie – usłyszałam w odpowiedzi.
Westchnęłam, tym bardziej że to nawet nie było pytanie. W gruncie rzeczy to, że unikałam odpowiedzi, ograniczając się do lakonicznych, pozornie pozbawionych znaczenia stwierdzeń, pozostawało aż nadto oczywiste. Inną kwestią pozostawało to, że Carlisle znał mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, kiedy zaczynałam kręcić. To było do przewidzenia, co zresztą w najmniejszym nawet stopniu nie sprawiło, że poczułam się lepiej.
– Powiedzmy, że to zły moment – powiedziałam w końcu. Wiedziałam, że to żadne wytłumaczenie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Wchodzenie w szczegóły zdecydowanie nie było czymś, na co miałam ochotę. – Chociażby przez względu na Rufusa. Zachowuje się… nieznośnie – dodałam, bo to wcale nie było aż takie dalekie od prawdy.
Rozmowa z wampirem wciąż nie dawała mi spokoju, zwłaszcza po tym, co zasugerował. Co więcej, miałam niejasne wrażenie, że pomysł naukowca na swój sposób intrygował Gabriela, chociaż nie sądziłam, że tych dwóch mogłoby się porozumieć w jakiejkolwiek kwestii. Tak czy inaczej, naprawdę niepokoiłam się tym, dokąd mogłoby to doprowadzić, tym bardziej że Isabeau jasno dała nam wszystkim do zrozumienia, że wymuszenie podróży poza ciałem mogło okazać się niebezpieczne. Jasne, sama również martwiłam się o Laylę, to jednak nie zmieniało faktu, że szukanie jej za wszelką cenę przynajmniej z mojej perspektywy nie wchodziło w grę. Znałam tę dziewczynę i nie miałam wątpliwości, że dostałaby szału, gdyby dowiedziała się, że ktokolwiek ryzykował z jej powodu. Wiedziałam również, jak daleko byli w stanie posunąć się Gabriel i Rufus, a to na dłuższą metę naprawdę mnie martwiło.
Och, tak czy inaczej, zainteresowanie kroplami astralnymi wydawało się niczym, jeśli wciąż pod uwagę istotę, którą mieliśmy w piwnicy. Nie miałam pojęcia, co tym razem planował Rufus, ale cholernie mi się to nie podobało. Przynajmniej tymczasowo trwaliśmy w swoistym impasie, jeśli chodziło o schodzenie tam i podejmowanie jakichkolwiek kroków, ale wiedziałam, że taki stan nie będzie trwał wiecznie. Właściwie sama nie byłam pewna, co powinnam o tym myśleć; próbę od izolowania Isabeau rozumiałam, tym bardziej że nikt nie próbował zrobić wampirzycy krzywdy, kiedy nie do końca pozostawała sobą, ale w przypadku tego chłopaka… Cóż, na pewno nie chodziło o to, by przetrzymać go w celach towarzyskich. W zasadzie dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, co spróbowałby zrobić Rufus, gdybyśmy tylko mu pozwolili, a to… zdecydowanie nie wchodziło w grę, ja z kolei nawet nie chciałam o tym myśleć.
Słodka bogini, nie pod moim dachem. I nie, kiedy w domu były Joce i Claire, zwłaszcza że ta druga dopiero co doświadczyła szoku. Wciąż spała, kiedy wychodziłam, przez co mogłam się co najwyżej domyślać, jak prezentowała się sytuacja, to jednak nie zmieniało faktu, że o wiele lepiej byłoby, gdyby Rufus skupił się na córce, zamiast działać impulsywnie.
– Nessie?
Zamrugałam nieco nieprzytomnie, po czym chcąc nie chcąc skoncentrowałam się na rozmowie. Carlisle wydawał się zmartwiony, co nie pomagało mi w zachowaniu spokoju. Cóż, najwyraźniej nie miałam już co liczyć na to, że tak po prostu odwiodę go od zadawania pytań.
– Zamyśliłam się – przyznałam przepraszającym tonem, mając wrażenie, że próbował zwrócić moją uwagę już od dłuższej chwili.
– Co się dzieje? – zapytał w sposób sugerujący, że tym razem nie miałam innego wyboru, jak tylko odpowiedzieć szczerze. – I co z Rufusem? Widziałem, że był zdenerwowany, ale… Jak trzyma się Claire? – dodał po chwili wahania.
– Nie jestem pewna – przyznałam zgodnie z prawdą. – Gabriel z nią siedział.
Nie musiałam tłumaczyć, w jakim celu, bo to wydawało się oczywiste. To, że kontrolował sny, niejako rozwiązywało problem, przynajmniej na początku, bo ucieczka w zmęczenie zdecydowanie nie miała racji bytu na dłuższą metę.
– Jeśli chodzi o Setha…
Ledwo powstrzymałam zdławiony jęk.
– Wciąż nie powiedziałam ani Sue, ani Lei – przyznałam niechętnie. – Wiem, że to powinnam być ja, ale na tę chwilę… Ale załatwię to.
Miałam wrażenie, że to najlepsze rozwiązanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę mój związek z watahą i Charliem. Podejrzewałam, że już i tak popełniałam błąd, wahając się i zwlekając, ale to po prostu do mnie nie docierało. Musiałam jak najszybciej zmusić się do wizyty w Forks, zdecydowanie nie zamierzając zniżać się do przekazywania takich informacji przez telefon, ale…
– Mogę się tym zająć – zapewnił mnie pośpiesznie Carlisle.
Jedynie potrząsnęłam głową, chociaż nie był w stanie tego zobaczyć. Przytrzymałam komórkę ręką, żeby poprawić jej pozycję i nie ryzykować, że mogłaby mi wypaść.
– Poradzę sobie – oznajmiłam z uporem. – Ale to później. Teraz jadę na uczelnię, więc… – zaczęłam, chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę, wampir jednak nie dał mi po temu okazji.
– Dalej nie powiedziałaś mi, co się dzieje – zauważył przytomnie. – Naprawdę chodzi tylko o Rufusa, czy martwi cię coś innego?
– Mamy napiętą atmosferę – powiedziałam w końcu, starannie dobierając słowa. – Jeśli Beatrycze to nie przeszkadza, to w ostateczności… Chociaż to zły pomysł – powtórzyłam z uporem.
Och, obecność człowieka zdecydowanie nie była najlepszym pomysłem, przynajmniej na razie. Co prawda wiedziałam, że na dniach mogliśmy spodziewać się wizyty Volturi, co również wszystko komplikowało, wyjaśniając dlaczego Carlisle szukał dla kobiety bezpiecznego miejsca, ale szczerze wątpiłam, żeby akurat nasz dom pozostawał najlepszym rozwiązaniem.
– Porozmawiamy o tym jeszcze, w porządku? Wiesz, że bardzo byś mi tym pomogła – przypomniał mi dziadek, a ja westchnęłam, aż nazbyt świadoma, że znalazłam się niejako między młotem a kowadłem. – Uważaj na siebie. Jeśli chcesz, mogę powiedzieć Emmett’owi, żeby po zajęciach znowu po ciebie przyjechał.
– Poradzę sobie – zapewniłam, po czym w końcu skorzystałam z okazji, żeby się rozłączyć.
Odrzuciłam telefon na tylne siedzenie, by mieć powód, żeby więcej po niego nie sięgać. Na powrót skupiłam się na drodze, chociaż przez tempo, w jakim się poruszałam, mimo wszystko raz po raz musiałam mierzyć się z niechcianymi, niespójnymi myślami. W głowie miałam pustkę, zwłaszcza kiedy zastanawiałam się nad Beatrycze i tym, co powinnam zrobić. Gdyby nie sytuacja, nie wahałabym się przed pomocą, ale teraz… Cóż, wszystko było inne, o czym zresztą Carlisle doskonale wiedział. Co prawda nie mogłam pozbyć się wrażenia, że dom mój i Gabriela wciąż pozostawał lepszym miejscem, niż ciągnie Trycze po hotelach albo ryzykowanie, że Volturi jednak ją zobaczą. Pomijając, że była bliźniaczo podobna do Eleny, obecność człowieka mogła okazać się przysłowiowym gwoździem do trudny, skoro od lat szukali dobrego pretekstu, by wystąpić przeciwko nam.
Och, była jeszcze Isobel, o której nie potrafiłam tak po prostu zapomnieć. Nie miałam pojęcia, jak powinniśmy postrzegać Włochów po tym, jak dali się omotać matce wampirów. Do tej pory wydarzenia z balu jawiły mi się jako coś niezwykle odległego, co w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, równie dobrze mogąc jawić się jako zły sen, który ostatecznie dobiegł końca. Sęk w tym, że to była rzeczywistość, z którą jakoś musieliśmy się zmierzyć, a to wcale nie musiało być takiego proste – i to zwłaszcza po masakrze, którą w przypływie gniewu zorganizował Rafael. Wcześniej nie miałam odwagi zastanawiać się nad konsekwencjami, które mogło pociągnąć za sobą aż takie przerzedzenie straży przybocznej, ale teraz…
Odrzuciłam od siebie niechciane myśli, po czym w pośpiechu włączyłam radio, chcąc skupić myśli na czymś neutralnym. Szło mi to marnie, ale wszystko wydawało się lepsze od trwania w ciszy i metodycznego posuwania się naprzód. Nie byłam pewna, jak wielki dystans dzielił mnie od uczelni, ale chciałam pokonać go jak najszybciej. Inną kwestią pozostawało to, że zdecydowanie nie wyobrażałam sobie tego, by przez cały dzień udawać, że wszystko w porządku, ale prawda była taka, że nie miałam innego wyboru. Miałam wrażenie, że zachowywanie pozorów jest istotne, przynajmniej tymczasowo i niezależnie od tego, czy miałam na to ochotę.
Zanim dotarłam do celu, wiecznie zachmurzone niebo nad Seattle otworzyło się i znowu zaczął padać śnieg.

W milczeniu powiodłam wzrokiem po zaśnieżonym campusie. Nie śpieszyłam się, aż nazbyt świadoma, że do rozpoczęcia zajęć wciąż miałam sporo czasu. Chociaż było zimno, co skutecznie zagoniło większość studentów do budynku, coś w przenikliwym chłodzie powietrza sprawiało, że czułam się lepiej. Bez pośpiechu krążyłam, zastanawiając się nad tym, co powinnam ze sobą zrobić i czy przypadkiem nie popełniałam błędu, upierając się tu przyjechać. Prawda była taka, że absolutnie nie miałam głowy do przesiadywania na uczelni, ale to wydawało się lepsze od tkwienia w domu. Co więcej, wciąż chodziło o pozory, ale…
Odrzuciłam od siebie niechciane myśli, bezskutecznie próbując się uspokoić. Chciałam skoncentrować się na czymkolwiek inny, chociaż wątpiłam, żeby to było możliwe – przynajmniej do momentu, w którym zorientowałam się, że nie jestem na dworze sama. Właściwie sama nie byłam pewna, dlaczego ten fakt wydał mi się dziwny, a tym bardziej co takiego skłoniło mnie do zainteresowania się skrytą w cieniu budynku, zwróconą do mnie plecami postacią. Jako pierwsze moją uwagę przykuły długie, czarne włosy, sięgające niemalże do pasa znajdującej się w niewielkim oddaleniu ode mnie dziewczyny. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby uświadomić sobie, że gdzieś już ją widziałam – roztrzęsioną, wściekłą i zapłakaną, kiedy w popłochu uciekała z gabinetu Castiela.
Przystanęłam, po czym zawahałam się, przez dłuższą chwilę już tylko wpatrując w plecy dziewczyny. Być może wyczuła, że nie jest sama, tym bardziej że ludzie często dostrzegali równie wiele, co i obdarzone wyostrzonymi zmysłami istoty nieśmiertelne. Nie miałam pojęcia, czego powinnam spodziewać się po Cassandrze tym razem, ale z jakiegoś powodu coś w jej widoku mnie zaniepokoiło. Pomijając to, co powiedział mi Castiel i zaobserwowałam sama, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w tej śmiertelniczce było coś niewłaściwego. Nie potrafiłam tego sprecyzować, ale…
– Przestaniesz się na mnie gapić?
Aż wzdrygnęłam się, słysząc to pełne wyrzutu, niemalże gniewne pytanie. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, jednocześnie napinając mięśnie, co najmniej jakbym podejrzewała, że ktoś spróbuje mnie zaatakować. W pierwszym odruchu miałam ochotę zaoponować albo powiedzieć cokolwiek, co mogłoby usprawiedliwić to, co robiłam, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. W zamian mogłam co najwyżej bezmyślnie wpatrywać się w Cassandrę, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, co takiego powinnam ze sobą zrobić.
– Przepraszam – wykrztusiłam z siebie w końcu. – Ja po prostu…
Zamilkłam, tym bardziej że dziewczyna błyskawicznie odwróciła się w moją stronę, dosłownie taksując mnie spojrzeniem. Machinalnie cofnęłam się o krok, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że w jej oczach było coś drapieżnego. Wiedziałam, że to niemożliwe, zwłaszcza że miałam do czynienia z człowiekiem, ale i tak poczułam się co najmniej osaczona. Niespokojnie powiodłam wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się, że jesteśmy same; wszystko na to wskazywało, a przynajmniej ja nie dostrzegałam żadnych oznak, które świadczyłyby o obecności jakiejkolwiek innej osoby. Nie byłam pewna czy mnie to cieszyło, czy może uspokajało, zresztą chyba nie chciałam tego wiedzieć.
Cassandra przez dłuższą chwilę milczała, wydając się nad czymś intensywnie zastanawiać. Obrzuciła mnie zaciekawionym, niepokojącym spojrzeniem, po czym jak gdyby nigdy nic sięgnęła do przewieszonej przez ramię torebki, by wyjąć z niej parę okularów przeciwsłonecznych. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego, nie tylko przez wzgląd na sytuację, ale przede wszystkim na fakt, że mieliśmy styczeń.
– Znam cię – oznajmiła w końcu dziewczyna. Po jej tonie trudno było mi stwierdzić, czy powinnam uznać to za zarzut. – Widziałam cię przy gabinecie, kiedy… Ach! – Wyprostowała się niczym struna, przez krótką chwilę wyglądając na chętną, żeby rzucić się na mnie z pięściami. Biorąc pod uwagę to, że już widziałam ją zdenerwowaną, bardzo łatwo mogłam sobie wyobrazić, jak rzuca się na prawo i lewo, gotowa kogoś skrzywdzić. – On cię przysłał, tak? Nie da mi spokoju?
– Castiel? – upewniłam się, coraz bardziej zdezorientowana.
Uświadomiłam sobie, że najpewniej popełniłam błąd, wypowiadając imię, które tak bardzo dziewczynę drażniło. Znów machinalnie zaczęłam cofać, kiedy Cassandra gwałtownie przesunęła się w moją stronę, wyraźne zdenerwowana. Byłam pewna, że gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno byłabym martwa – i to pomimo przeciwsłonecznych okularów, które nosiła.
– A kto inny? Mówiłam mu już, że ma trzymać się z daleka i…? – Urwała, po czym energicznie pokręciła głową. – To jego wina!
– Nie rozumiem…
Nie dała mi szansy, żeby dokończyć. W zamian gwałtownie przystanęła i już tylko stała, wciąż uważnie mnie obserwując. Po sposobie, w jaki napinała mięśnie i się zachowywała, miałam wrażenie, że musiała wkładać mnóstwo energii w to, żeby nad sobą panować. Byłam w stanie z łatwością wyobrazić sobie taki stan rzeczy, zwłaszcza po doświadczeniach z Rufusem i innymi zarażonymi, zanim ostatecznie stali się wampirami. Problem polegał na tym, że przecież miałam przed sobą śmiertelniczkę – a przynajmniej zakładałam, że pod tym jednym względem się nie pomyliłam, a Cassandra faktycznie była człowiekiem.
Nie byłam pewna, jak długo trwałyśmy w ciszy, wzajemnie się obserwując. Po dłuższej chwili dziewczyna w końcu się wyprostowała, jednocześnie wypuszczając powietrze ze świstem. Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że nie tylko ona zachowywała się dziwnie, ale że również ja napięłam mięśnie i przybrałam pozycję obronną, gotowa rzucić się do walki, gdyby zaszła taka potrzeba. To było tak, jakbym miała przed sobą potencjalnego drapieżcę, podczas gdy sama pozostawałam co najwyżej wystawioną na atak ofiarą.
– Mogę ci jakoś pomóc? – wypaliłam, próbując zatrzeć wcześniejsze złe wrażenie. Przecież tak naprawdę nie zrobiłam jej niczego, niezależnie od tego, co mogła sobie myśleć. – Cassandro…
– Tak jaki i on? – przerwała mi cierpko. Bynajmniej nie wdawała się zaskoczona tym, że mogłabym znać jej imię. – Dziękuję bardzo, już to słyszałam. Skończyło się jak skończyło – stwierdziła i coś w jej tonie przyprawiło mnie o dreszcze.
– To znaczy jak?
Jedynie potrząsnęła głową.
– Skoro nie wiesz, tym lepiej dla ciebie – oznajmiła z przekonaniem.
Na dłuższą chwilę zamilkła, już tylko biernie mnie obserwując. Przez okulary trudno było mi stwierdzić, co takiego chodziło jej po głowie, a tym bardziej w jaki sposób traktowała mnie. Nie miałam pewności, czy jednak nie zamierzała mnie zaatakować, chociaż zarazem wszystko wydawało się wskazywać na to, że jednak nad sobą panowała, niezależnie od tego, jak wiele musiała poświęcić na to energii.
Zawahałam się, coraz bardziej zdezorientowana. W niemalże gorączkowy sposób analizowałam w głowie wszystko to, czego się dowiedziałam – jej słowa, a już zwłaszcza to, co powiedziała o Castielu. Sęk w tym, że nie potrafiłam doszukać się w tym sensu, świadoma co najwyżej tego, że Cassie była rozżalona. Co jak co, ale musiała mieć swoje powody, nawet jeśli najprostszym rozwiązaniem wydawało się to, że mogłaby być najzwyczajniej w świecie niezrównoważona.
– Jeśli przyjaźnisz się z Castielem, to lepiej na niego uważaj. Nic z tego, co mówi, nie jest warte zaufania – oznajmiła cicho dziewczyna, jednak decydując się przerwać panującą ciszę.
– Co właściwie…? – zaczęłam, chcąc o coś zapytać, jednak nie dała mi po temu okazji.
Mimowolnie wzdrygnęłam się, kiedy bezceremonialnie przemknęła tuż obok mnie. W pierwszym odruchu chciałam ją zatrzymać, ale nie zrobiłam tego, podświadomie czując, że samą próbą mogłabym co najwyżej pogorszyć sytuację. Wciąż zdezorientowana, w pośpiechu odprowadziłam dziewczynę wzrokiem, mimowolnie zastanawiając nad tym, czego dopiero co doświadczyłam. Miałam wrażenie, że sytuacja sama w sobie pozostawała absolutnie niedorzeczna – cała to rozmowa i zachowanie Cassandry. Próbowałam zrozumieć, jednak to wydawało się pozbawione sensu, zwłaszcza że sama zainteresowana niekoniecznie paliła się do tego, żeby powiedzieć mi coś więcej.
To nie ma znaczenia. Zresztą Castiel mówił, że tutaj dzieją się dziwne rzeczy, pomyślałam, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłam w to uwierzyć. Wszystko we mnie aż krzyczało, że działo się coś więcej, ale w żaden sposób nie byłam w stanie stwierdzić w czym rzecz. Gdybym przynajmniej miała jakiś punkt zaczepienia…
Zamierzałam wrócić do budynku, nagle czując się co najmniej nieswojo z tym, że mogłabym tkwić na zewnątrz. Chciałam się wycofać i mieć szansę wyciszyć przed zajęciami, nim jednak zdążyłam choćby ruszyć się z miejsca, coś innego przykuło moją uwagę. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na miejsce, w którym stała Cassandra. W gruncie rzeczy to nie tyle konkretny punkt campusu wydał mi się intrygujący, ale wyglądające na stosunkowo świeże, zawieszone na ścianie uczelni ogłoszenie. Z wolna podeszłam bliżej, już z odległości dostrzegając, że mam do czynienia z czymś co najmniej niepokojącym. Wyraźnie widziałam czarno-białe zdjęcie, przedstawiające – jak szybko się przekonałam – obcego mi chłopaka. I bez wczytywaniu się w informację zorientowałam się, że raczej nie spotkało go nic dobrego, kiedy zaś dostrzegłam wzmianki o zaginięciu, coś nieprzyjemnie ścisnęło mnie w gardle.
W porządku, to nie musiało o niczym świadczyć, zwłaszcza w mieście tak dużym Seattle. Równie nieistotne mogło okazać się zachowanie Cassie, a także to, co powiedział mi Castiel na temat tego, co działo się na uczelni, ale…
Słodka bogini, prawda była taka, że już dawno przestałam wierzyć w przypadki. Co prawda wciąż nie miałam pojęcia, co i dlaczego działo się w tym mieście, ale nie podobało mi się to. Chciałam dowiedzieć się więcej, chociaż zarazem wcale nie byłam pewna, czy to najlepszy pomysł i czy poznanie prawdy faktycznie było mi potrzebne do szczęścia. Być może niepotrzebnie się angażowałam, w gruncie rzeczy przejęta przede wszystkim tym, że widziałam Cassandrę w towarzystwie Castiela, jednak i to nie musiało okazać się aż takie oczywiste.
Nie, skoro wciąż byłam gotowa przysiąc, że zanim Cassie ubrała okulary, dostrzegłam w jej oczach czerwone błyski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa