28 czerwca 2017

Dwieście szesnaście

Renesmee
Nie mogłam się skoncentrować. Rozmowa z Cassandrą i treść ogłoszenia, które zobaczyłam wkrótce po tym, nie dawały mi spokoju chociaż za wszelką cenę próbowałam zająć myśli czymś innym. Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć, zresztą podświadomie czułam, że coś jest nie tak. Co prawda nie znałam chłopaka z plakatu, ale wszystko wskazywało na to, że przed zniknięciem studiował na tej samej uczelni. To niejako potwierdzało słowa Castiela o tym, że w tym miejscu działo się coś dziwnego – z tym, że wciąż nie byłam pewna co, a tym bardziej w jaki sposób miałabym się do tego odnieść.
Na zajęciach byłam prawie niczym duch, wręcz błogosławiąc fakt, że nikt nie zwracał na mnie większej uwagi. Przez większość czasu i tak działałam jak automat, ale dzięki wyostrzonym zmysłom i pamięci mogłam sobie na to pozwolić. Zwykle i tak uciekałam w rysunek za każdym razem, kiedy byłam zdenerwowana, więc konieczność skupienia się na płótnie czy kartce papieru jawiła się wręcz jako prawdziwe wybawienie. W gruncie rzeczy wszystko wydawało się lepsze od zamartwiania i odliczania do godziny powrotu do domu, choć i tego wcale nie byłam aż tak pewna. Wciąż istniało wiele kwestii, którymi musiałam się zając, niezależnie od tego, czy miałam na to ochotę.
– Nessie? Hej, Renesmee!
Aż wzdrygnęłam się, słysząc znajomy głos. Z jakiegoś powodu serce zabiło mi szybciej, kiedy po rozejrzeniu się po korytarzu w końcu zauważyłam machającego do mnie Castiela. W tłumie nie tak łatwo było mi go wyczuć, zresztą poświęcałam otoczeniu tak niewiele uwagi, że mężczyzna nie musiał się wysilać, by mnie zaskoczyć. Natychmiast ruszyłam w jego stronę, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy powinnam powiedzieć mu o Cassandrze i tym, jak przebiegło moje poranne spotkanie z dziewczyną. Chociaż nie miałam, z jakiegoś powodu miałam wątpliwości, nie pierwszy raz zastanawiając się nad tym, czy faktycznie robiłam dobrze, darząc tego śmiertelnika aż taką sympatią. Zwłaszcza po tym, jak skończyła się jego próba pomocy Joce, Gabriel był do Castiela negatywnie nastawiony – i to najdelikatniej rzecz ujmując – z kolei ja…
W pośpiechu odrzuciłam od siebie niechciane myśli. To nie miało znaczenia, a przynajmniej chciałam w to uwierzyć.
– Nie słyszałaś mnie, kiedy wcześniej cię wolałem? – zapytał Castiel, ledwo znalazłam się na tyle blisko, by nie musiał podnosić głosu. – Wydawałaś się zamyślona, ale…
– Niekoniecznie mam dzisiaj nastrój – uświadomiłam go.
Znów zaczęłam się wahać, gorączkowo zastanawiając nad tym, co powinnam zrobić. Cassie mówiła rzeczy, które mnie niepokoiły, nie mogłam jednak tak po prostu zapomnieć, że coś było z tą dziewczyną nie tak. W końcu nie bez powodu przychodziła akurat do Castiela, prawda?
Sam zainteresowany uniósł brwi, po czym zmierzył mnie wzrokiem. Po wyrazie jego twarzy trudno było mi stwierdzić, co takiego sobie myślał, a tym bardziej czego powinnam się po nim spodziewać.
– Właśnie widzę – przyznał w końcu, starannie dobierając słowa. – Masz jeszcze jakieś zajęcia?
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta. Teoretycznie chciałam jak najszybciej wracać do domu, tym bardziej że Gabriel z oczywistych względów bywał przewrażliwiony, ale z drugiej strony…
– W zasadzie… – zaczęłam, Castiel jednak wyraźnie nie zamierzał czekać na odpowiedź.
– Chcesz pogadać? – zaproponował, po czym znacząco skinął głową na drzwi, które – jak zdążyłam zapamiętać – prowadziły do jego gabinetu.
– Nie byłoby prościej, gdybyśmy znowu wybrali się na przejażdżkę? – zaproponowałam w końcu. – Znów jestem lexusem, więc… – Urwałam, w następnej sekundzie jakimś cudem będąc w stanie wysilić się na uśmiech, zwłaszcza kiedy zauważyłam jego minę.
– Kusisz – zarzucił mi i to wystarczyło, żebym zorientowała się, że wygrałam. – Dlaczego kobiety zawsze muszą kusić?
Jedynie parsknęłam śmiechem, na swój sposób uspokojona. Z jakiegoś powodu w pierwszym odruchu przyszło mi do głowy, że Castiel nie był do końca zadowolony z tego, że nie zgodziłam się z nim pójść, szybko jednak odrzuciłam od siebie taką możliwość. Byłam przewrażliwiona, co w połączeniu ze zmęczeniem niezmiennie dawało mi się we znaki. Co więcej, wciąż wahałam się nad rozmową o Cassandrze, co zwłaszcza w sytuacji, w której Castiel sam wyrywał się do tego, żeby ze mną pogadać, wydawało mi się coraz bardziej kuszącą perspektywą. Być może powinnam, zwłaszcza że przecież chodziło o kogoś, kto – o ile dobrze zrozumiałam – był jego pacjentką. Jeśli zachowywała się niepokojąco, zdecydowanie powinien o tym wiedzieć.
Milczeliśmy w drodze do samochodu. W pośpiechu wślizgnęłam się do środka, zajmując miejsce za kierownicą i – poniekąd dla zachowania pozorów – włączając ogrzewanie. Wciąż musiałam przyzwyczajać się do ludzkich odruchów, zaś regularne wizyty na uczelni znacznie mi to ułatwiały. Musiałam być ostrożna i to nie tylko przez wzgląd na Volturi, ale przede wszystkim problemów, które spadłyby na nas wszystkich, gdybyśmy zbytnio wrzucali się w oczy.
– Więc? – rzucił niemalże pogodnym tonem Castiel, obserwując jak odpalam silnik i próbuję wymanewrować samochód z parkingu. – Nie żebym był uciążliwy, ale gdybyś chciała powiedzieć mi, co cię dręczy…?
– Zawsze tak bezpośrednio zaczynasz rozmowę? – przerwałam mu zaczepnie, chcąc zyskać na czasie.
– Mało to profesjonalne, prawda? – przyznał niechętnie. – Ale ty przecież nie jesteś moją pacjentką – zauważył, a ja westchnęłam.
– Skoro o tym mowa, to chyba jest coś, co powinnam ci powiedzieć – przyznałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Castiel uniósł brwi, ale przynajmniej nie próbował mnie poganiać. Co prawda wyczułam, że zdążyłam go zaintrygować, ale próbowałam o tym nie myśleć, przez dłuższą chwilę koncentrując się przede wszystkim na drodze i samochodzie. To pozwoliło mi się rozluźnić na tyle, by zebrać myśli i jednak przejść do rzeczy.
Ufasz mu, tak?, pomyślałam mimochodem. Cokolwiek jest między nim a Cassandrą, powinien wiedzieć jak ona się zachowuje.
Chociaż brzmiało to sensownie, z jakiegoś powodu wciąż czułam się tak, jakbym popełniała olbrzymi błąd.
– Pamiętasz… – zaczęłam i zaraz urwałam. Przełknęłam z trudem, próbując oczyścić gardło i jakkolwiek doprowadzić się do porządku. – Chodzi mi o tę dziewczynę, którą ostatnio widziałam przed twoim gabinetem. Wtedy, kiedy byłam na uczelni z Emmett’em – dodałam, chociaż po spojrzeniu Castiela wyczułam, że dobrze wiedział, kogo miałam na myśli.
– Cassie Thomas… A co z nią?
Coś w jego pytaniu mnie zaniepokoiło, bo brzmiało tak, jakby spodziewał się najgorszego. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, prawie natychmiast przenosząc wzrok z powrotem na drogę. Czułam się dziwnie, samej sobie nie potrafiąc wyjaśnić, dlaczego obecność Castiela nagle zaczęła mnie krępować. Chciałam zrzucić wszystko na stres i przygnębienie śmiercią Setha, ale prawda była taka, że chodziło o coś więcej – o reakcję Cassandry i to, jak jasno zasugerowała mi, że nie powinnam temu mężczyźnie ufać. Nie miałam powodu, żeby brać jej słowa na poważnie, ale z drugiej stronie… Och, czy Rufus przypadkiem nie zasugerował mi czegoś podobnego, twierdząc, że „mój znajomy” miał w zwyczaju okazyjnie kłamać?
Wciąż nie miałam pojęcia, co powinnam sądzić o słowach szwagra, to zresztą na dłuższą metę nie miało znaczenia. Wiedziałam jedynie, że najrozsądniej byłoby, gdybym zaczęłam uważać. Nieraz słyszałam, że zasada ograniczonego zaufania sprowadzała się zawsze, więc i tym razem wydała mi się sensowna.
–  Nie chcę siać plotek ani nic z tych rzeczy – zapewniłam pośpiesznie – ale widziałam ją rano. I szczerze mówiąc, nie wyrażała sobie o tobie zbyt przychylnie.
– Ach…
Castiel w zamyśleniu skinął głową. Wyglądał na spokojnego, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. W gruncie rzeczy byłam gotowa przysiąc, że po moich słowach nieznacznie się rozluźnił, chociaż nie sądziłam, że będzie do tego zdolny. Z jakiegoś powodu sama również poczułam się pewniej, choć i tego nie potrafiłam samej sobie wyjaśnić.
– Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć – odezwałam się ponownie, chcąc przerwać przeciągającą się ciszę. – Zajmujesz się nią, prawda? Jest dziwna, ale… – Urwałam, po czym wzruszyłam ramionami. – Przez chwilę miałam wrażenie, że się na mnie rzuci i to tylko dlatego, że na nią patrzyłam.
– Cassandra ma… różne problemy – przyznał z wahaniem Castiel. – I czasami bywa emocjonalna, ale nie sądzę, żeby mogła cię skrzywdzić. Dziwi mnie tylko to, że przyszła na uczelnie – dodał w zamyśleniu, zwracając się bardziej do siebie niż do mnie. – Szczerze mówiąc, to unikała mnie od dnia, w którym widziałaś nas ostatnim razem. Nie żebym był tym zaskoczony.
Mogłam próbować wnikać w szczegóły, ale wiedziałam, że i tak powiedziałby mi niewiele. Bynajmniej nie poczułam się z tego powodu urażona, aż nazbyt świadoma, że tego wymagała od niego praca. Zwłaszcza dzięki Carlisle’owi byłam świadom istnienia tajemnicy lekarskiej, a przynajmniej zakładałam, że właśnie to usłyszałabym przy próbie zadania jakiegokolwiek pytania. Z tego też powodu powstrzymałam się od jakichkolwiek uwag, w zamian skupiając na drodze. Cóż, mogłam przynajmniej założyć, że mam czyste sumienie, nawet jeśli wciąż nie byłam pewna, czy rozmawianie o Cassandrze należało do najrozsądniejszych posunięć.
Castiel milczał przez dłuższą chwilę, ale to mi nie przeszkadzało. Z czasem zaczęłam się rozluźniać, tym bardziej że w jego zachowaniu nie dostrzegałam niczego, co wydałoby mi się niewłaściwe. Wręcz przeciwnie – wciąż czarował mnie równie mocno, co i podczas pierwszego spotkania, kiedy zachowywał się w całkowicie nieporadny, ale za to niezwykle uprzejmy sposób.
– Pomijając Cassandrę… Dręczy cię coś jeszcze, prawda? – usłyszałam i tym razem zabrzmiało to niemal troskliwie, przez co nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym zarzucić mu wścibstwa.
– Powiedzmy, że się martwię – odpowiedziałam wymijająco. Wzruszyłam ramionami, próbując udawać, że w grę wchodziło coś, co w gruncie rzeczy i tak nie miało większego znaczenia. – Próbujesz urządzić mi tu sesję czy jak? – rzuciłam, próbując jakkolwiek rozluźnić atmosferę, ale czułam, że idzie mi to marnie.
– O nie, nie – za to musiałabyś mi jeszcze zapłacić. – Castiel posłał mi blady uśmiech. – A tak na poważnie, to wybacz, jeśli odebrałaś to w ten sposób. Uznajmy, że to moje zboczenie… Zawsze łatwo prowadziło mi się rozmowy na te… bardziej osobiste tematy – przyznał, po czym wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, nie naciskam. Po prostu widzę, że jesteś przygaszona.
Westchnęłam, chcąc nie chcąc musząc przyznać mu rację. Na pewno tak było, z kolei to, że akurat Castiel mógłby mnie wypytywać nie wydało mi się szczególnie dziwne. Od początku łatwo wyczuwał, kiedy miałam gorszy nastrój, zwykle prowadząc rozmowy w taki sposób, że prędzej czy później i tak mówiłam mu o wiele więcej, niż początkowo chciałam. Tak było z Jocelyne, co zresztą ostatecznie doprowadziło do pojawienia się tematu ośrodka. Projekt Beta zdecydowanie nie przebiegł w taki sposób, jak którekolwiek z nas mogłoby oczekiwać, ale nie potrafiłam mieć mu tego za złe. Liczyło się, że Joce była cała, o całej reszcie z kolei wolałam nawet nie myśleć. Cóż, to, co się wydarzyło, tak czy inaczej nie dotyczyło nieświadomego faktycznej działalności ośrodka Castiela.
– Szczerze mówiąc, coś złego spotkało kogoś bardzo dla mnie ważnego. To wszystko – powiedziałam w końcu, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
– Wypadek? – Mój rozmówca rzucił mi wymowne, niemalże troskliwe spojrzenie.
– Ja… Można tak powiedzieć – odpowiedziałam wymijająco.
Cóż, zdecydowanie nie nazwałabym tego „wypadkiem”, ale sama tylko sugestia Castiela wydała mi się niezwykle wygodną wymówką. Mimowolnie mocniej zacisnęłam dłonie na kierownicy, zła na siebie za to, że w ogóle zaczęłam ten temat. To był jeden z tych momentów, kiedy nieświadomie pozwalałam sobie na o wiele więcej niż powinnam. Przez to tym trudniej było mi stwierdzić, co tak naprawdę względem Castiela czułam, zwłaszcza względem zaufania. To było skomplikowane, a może po prostu myślałam tak przez to, jak zachowywała się Cassandra. Słuchając go i widząc jak zareagował na moje wzmianki o dziewczynie, czułam się spokojniejsza, stopniowo dochodząc do wniosku, że zdecydowanie nie miałam powodów do niepokoju.
– W porządku – zapewnił mnie pośpiesznie Castiel. – Albo raczej powinienem powiedzieć, że mi przykro… Niezależnie od tego, co się stało.
– Dziękuję.
Z wolna wypuściłam powietrze, całą energię wkładając w to, żeby nad sobą zapanować. Wciąż miałam do niego dość istotne pytanie, ale nie byłam pewna, w jaki sposób powinnam je zadać.
– Co u Joce, hm? – zapytał, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Może przynajmniej z nią jest lepiej, o ile wiesz, co mam na myśli.
– Tak… Już doszła do siebie – zapewniłam pośpiesznie, bo to poniekąd była prawda. Pomijając, że wciąż się o nią martwiłam, teraz przynajmniej rozumiałam, co takiego się z nią działo. Cóż, ona również. – Castiel…
– Co znowu? – ponaglił mnie, kiedy się zawahałam. – Tylko nie mów, że nic, bo i tak nie uwierzę. Jesteś tak spięta i oficjalna, że naprawdę zaczynam się obawiać.
Uniosłam brwi, co najmniej zaskoczona jego słowami. Zachowywałam się nienaturalnie? Możliwe, chociaż próbowałam tego nie robić. Z drugiej strony, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że chcąc nie chcąc rozmawiałam z Castielem zupełnie inaczej niż do tej pory, chociaż zdecydowanie nie miałam po temu powodów.
– W zasadzie… – Westchnęłam, po czym potrząsnęłam głową. Mogłam dalej krążyć wokół właściwego tematu, ale to przecież nie miało sensu. – Dobra. Martwi mnie jedna rzecz… Poniekąd związana z Cassandrą, ale niekoniecznie.
– Nie bardzo rozumiem…
– Kiedy rozmawiałam z nią rano, stała przy ogłoszeniu o zaginięciu. Może ty coś wiesz, bo nie widziałam wcześniej tych plakatów, ale… – Urwałam, sama niepewna, czego tak naprawdę chciałam się dowiedzieć. – Mówiłeś mi, że coś dziwnego dzieje się na uczelni, ale nie sądziłam, że jest aż tak źle.
Tym razem nie doczekałam się natychmiastowej odpowiedzi, co z miejsca zmartwiło mnie jeszcze bardziej. Dla pewności zwolniłam, woląc nie ryzykować, że przypadkiem zrobię coś, czego później mogłabym żałować. Dyskretnie obserwowałam Castiela, nie pierwszy raz próbując ocenić jego nastrój, choć i tym razem przyszło mi to z trudem. Miałam wrażenie, że był zmartwiony, a przy tym bardzo, ale to bardzo zmęczony, to jednak mogło oznaczać dosłownie wszystko.
– Mówisz o Ryanie? – zapytał w końcu, a ja skinęłam głową.
W pamięci wciąż miałam zarówno wyszczególnione na plakacie imię, jak i czarno-białe zdjęcie chłopaka – albo raczej mężczyzny – na pierwszy rzut oka wyglądającego na kogoś w moim wieku. Zdążyłam zorientować się, że był najpewniej ciemnowłosy, a przynajmniej to sugerowały odcienie na zdjęciu. Teoretycznie nie wyróżniał się niczym szczególnym, ja zaś mimowolnie pomyślałam o tym, że być może minęłam go na korytarzach uczelni wielokrotnie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jakkolwiek by jednak nie było, teraz zdawałam sobie sprawę, że najpewniej spotkało go coś niedobrego, co niezmiennie nie dawało mi spokoju. To i fakt, że akurat Cassandra się nim interesowała, wydało mi się… wyjątkowo dziwne, choć równie dobrze mogłam być przewrażliwiona, nie pierwszy raz szukając dziury w całym.
– Tak. Znasz go? – upewniłam się, decydując się postawić sprawę jasno.
Castiel z wolna skinął głową, wyraźnie zmartwiony.
– Mówiłem, że na tej uczelni dzieje się coś niedobrego – przypomniał mi cicho. – Ale nie myśl o tym, przynajmniej na razie. Po prostu… uważaj na siebie, Renesmee – zasugerował i z jakiegoś powodu tych kilka słów wystarczyło, żeby skutecznie przyprawić mnie o dreszcze.
Cokolwiek się działo, zdecydowanie miałam powody do niepokoju. Zachowanie Castiela również nie dawało mi spokoju, tym bardziej że miałam wrażenie, że mężczyzna wiedział o wiele więcej, niż raczył przyznać. Obawiałam się, że wmieszał się w coś, o czym nie miał pojęcia, a to zdecydowanie nie mogło skończyć się dobrze. Miałam wrażenie, że chciał pomóc, co zresztą wcale mnie nie dziwiło, zwłaszcza że zdążyłam poznać jego charakter, to jednak nie zmieniało faktu, że bardzo łatwo mógł wpakować się w kłopoty. Jeśli się nie myliłam, a w grę rzeczywiście wchodziły nadnaturalne siły, to zdecydowanie nie wyglądało dobrze. Sęk w tym, że przecież nie mogłam tak po prostu powiedzieć o tym Castielowi, niezależnie od tego, czy w ten sposób miałabym szansę go ochronić. Nie zrozumiałby, a nawet jeśli, prawda mogłaby się okazać bardziej niebezpieczna niż trwanie w nieświadomości.
Nie rozmawialiśmy więcej, ale nie czułam się z tego powodu źle. W gruncie rzeczy towarzystwo mnie uspokajało, przez co poczułam się dziwnie, kiedy ostatecznie zostałam w samochodzie sama. Jedyną korzyścią wydawało się to, że znajdowałam się blisko domu, chociaż przez mętlik w głowie droga i tak wydawała mi się dłużyć w nieskończoność. Wciąż nie byłam pewna, co powinnam ze sobą zrobić, raz po raz wracając pamięcią do tego, że musiałam zobaczyć się z Sue. Ostatecznie zmusiłam się do pośpiesznego napisania SMS-a z prośbą o spotkanie, mimowolnie krzywiąc się, gdy prawie natychmiast otrzymałam wyjątkowo entuzjastyczną odpowiedź z zaproszeniem. Coś ścisnęło mnie w gardle, zaraz też zjechałam na pobocze, nie ufając sobie na tyle, by próbować jechać dalej, zwłaszcza wyboistą, leśną drogą. Ostatnim, czego potrzebowałam, to wylądować na jakimś drzewie, tym samym dowodząc, że doskonały refleks i rzekomo idealna koncentracja wcale nie były czymś aż tak wyjątkowym, jak mogłoby się wydawać.
Słodka bogini, wszystko było nie tak. W tamtej chwili zaczęłam żałować, że w ogóle ruszaliśmy się z Miasta Nocy, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że nawet po tym, co się tam wydarzyło, wciąż pozostawało o wiele bezpieczniejsze od zaludnionego Seattle. Próbowałam szukać sensu w tym, co się działo, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wszystko łączyło się w logiczną całość, ale nie potrafiłam. W zamian pozostały mi co najwyżej przeczucia, a może po prostu naiwna wiara w to, że konkretny klucz istniał, nawet jeśli nie potrafiłam go dostrzec.
Westchnęłam, po czym w pośpiechu spróbowałam wziąć się w garść. Tkwienie w pojedynkę w środku lasu zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, podejrzewałam zresztą, że Gabriel zabiłby mnie, gdyby wiedział, że jakkolwiek ryzykowałam. Co prawda teraz, kiedy Marcy była martwa, dość mało prawdopodobnym wydawało się, by natura stanowiła zagrożenie, ale nie potrafiłam ot tak zapomnieć o tym, co wydarzyło się w dokach. Inną kwestią pozostawało to, że wampirzyca, którą zabił Rufus, wcale nie musiała okazać się tą najbardziej niebezpieczną. I tak błądziliśmy na ślepo, mierząc się z czymś nie do końca dla nas jasnym, co samo w sobie mogło okazać się… wyjątkowo niebezpieczne.
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się z chwilą, w której zaparkowałam przed domem. Mimowolnie napięłam mięśnie, po czym w pośpiechu wyślizgnęłam się z samochodu, uważnie wodząc wzrokiem dookoła. Ulżyło mi, kiedy zauważyłam przypatrującą mi się z werandy Isabeau, zwłaszcza kiedy nabrałam pewności, że wampirzyca nie wyglądała na szczególnie zmartwioną. Cóż, mogłam przynajmniej założyć, że nie miała kolejnej wizji, tym bardziej że jej oczy miały naturalny, niebieski kolor.
– Co to za zapach? – rzuciła zamiast powitania, ledwo tylko ruszyłam w jej stronę.
– Jaki zapach? – mruknęłam wymijająco. Przecież dobrze wiedziałam, że miała na myśli Castiela. – Wracam z uczelni, tak? Tam jest pełno ludzi – dodałam, ale wampirzyca jedynie potrząsnęła głową.
– Nie o to mi chodzi… – Zamilkła, po czym wzruszyła ramionami. – Mam wrażenie, że dziwnie pachniesz… I już na pewno gdzieś to czułam, chociaż nie pamiętam kiedy i dlaczego – stwierdziła po chwili zastanowienia.
Uniosłam brwi, niepewna, co takiego powinnam sądzić o jej słowach. Wydawała się zamyślona i poważna, co zwłaszcza w przypadku Isabeau wydało mi się niepokojące. Wiele rzeczy, które zdarzało się mówić mojej szwagierce, wzbudzało we mnie wątpliwości, zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak łatwo mogło dojść do ewentualnego nieszczęścia.
– Coś… jest nie tak? – zapytałam w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Isabeau uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób, po czym wzruszyła ramionami.
– Jeszcze zobaczymy – stwierdziła wymijająco.
Z tymi słowami odwróciła się i jak gdyby nigdy nic wróciła do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa