Renesmee
Nie mogłam się skoncentrować.
Rozmowa z Cassandrą i treść ogłoszenia, które zobaczyłam wkrótce po
tym, nie dawały mi spokoju chociaż za wszelką cenę próbowałam zająć myśli czymś
innym. Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć, zresztą podświadomie czułam,
że coś jest nie tak. Co prawda nie znałam chłopaka z plakatu, ale wszystko
wskazywało na to, że przed zniknięciem studiował na tej samej uczelni. To
niejako potwierdzało słowa Castiela o tym, że w tym miejscu działo
się coś dziwnego – z tym, że wciąż nie byłam pewna co, a tym bardziej
w jaki sposób miałabym się do tego odnieść.
Na
zajęciach byłam prawie niczym duch, wręcz błogosławiąc fakt, że nikt nie
zwracał na mnie większej uwagi. Przez większość czasu i tak działałam jak
automat, ale dzięki wyostrzonym zmysłom i pamięci mogłam sobie na to
pozwolić. Zwykle i tak uciekałam w rysunek za każdym razem, kiedy
byłam zdenerwowana, więc konieczność skupienia się na płótnie czy kartce
papieru jawiła się wręcz jako prawdziwe wybawienie. W gruncie rzeczy
wszystko wydawało się lepsze od zamartwiania i odliczania do godziny
powrotu do domu, choć i tego wcale nie byłam aż tak pewna. Wciąż istniało
wiele kwestii, którymi musiałam się zając, niezależnie od tego, czy miałam na
to ochotę.
– Nessie?
Hej, Renesmee!
Aż
wzdrygnęłam się, słysząc znajomy głos. Z jakiegoś powodu serce zabiło mi
szybciej, kiedy po rozejrzeniu się po korytarzu w końcu zauważyłam
machającego do mnie Castiela. W tłumie nie tak łatwo było mi go wyczuć,
zresztą poświęcałam otoczeniu tak niewiele uwagi, że mężczyzna nie musiał się
wysilać, by mnie zaskoczyć. Natychmiast ruszyłam w jego stronę, mimowolnie
zastanawiając się nad tym, czy powinnam powiedzieć mu o Cassandrze i tym,
jak przebiegło moje poranne spotkanie z dziewczyną. Chociaż nie miałam, z jakiegoś
powodu miałam wątpliwości, nie pierwszy raz zastanawiając się nad tym, czy
faktycznie robiłam dobrze, darząc tego śmiertelnika aż taką sympatią. Zwłaszcza
po tym, jak skończyła się jego próba pomocy Joce, Gabriel był do Castiela
negatywnie nastawiony – i to najdelikatniej rzecz ujmując – z kolei
ja…
W pośpiechu
odrzuciłam od siebie niechciane myśli. To nie miało znaczenia, a przynajmniej
chciałam w to uwierzyć.
– Nie
słyszałaś mnie, kiedy wcześniej cię wolałem? – zapytał Castiel, ledwo znalazłam
się na tyle blisko, by nie musiał podnosić głosu. – Wydawałaś się zamyślona,
ale…
–
Niekoniecznie mam dzisiaj nastrój – uświadomiłam go.
Znów
zaczęłam się wahać, gorączkowo zastanawiając nad tym, co powinnam zrobić.
Cassie mówiła rzeczy, które mnie niepokoiły, nie mogłam jednak tak po prostu
zapomnieć, że coś było z tą dziewczyną nie tak. W końcu nie bez
powodu przychodziła akurat do Castiela, prawda?
Sam
zainteresowany uniósł brwi, po czym zmierzył mnie wzrokiem. Po wyrazie jego
twarzy trudno było mi stwierdzić, co takiego sobie myślał, a tym bardziej
czego powinnam się po nim spodziewać.
– Właśnie
widzę – przyznał w końcu, starannie dobierając słowa. – Masz jeszcze
jakieś zajęcia?
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta. Teoretycznie chciałam jak najszybciej wracać do domu, tym
bardziej że Gabriel z oczywistych względów bywał przewrażliwiony, ale z drugiej
strony…
– W zasadzie…
– zaczęłam, Castiel jednak wyraźnie nie zamierzał czekać na odpowiedź.
– Chcesz
pogadać? – zaproponował, po czym znacząco skinął głową na drzwi, które – jak
zdążyłam zapamiętać – prowadziły do jego gabinetu.
– Nie
byłoby prościej, gdybyśmy znowu wybrali się na przejażdżkę? – zaproponowałam w końcu.
– Znów jestem lexusem, więc… – Urwałam, w następnej sekundzie jakimś cudem
będąc w stanie wysilić się na uśmiech, zwłaszcza kiedy zauważyłam jego
minę.
– Kusisz –
zarzucił mi i to wystarczyło, żebym zorientowała się, że wygrałam. –
Dlaczego kobiety zawsze muszą kusić?
Jedynie
parsknęłam śmiechem, na swój sposób uspokojona. Z jakiegoś powodu w pierwszym
odruchu przyszło mi do głowy, że Castiel nie był do końca zadowolony z tego,
że nie zgodziłam się z nim pójść, szybko jednak odrzuciłam od siebie taką
możliwość. Byłam przewrażliwiona, co w połączeniu ze zmęczeniem
niezmiennie dawało mi się we znaki. Co więcej, wciąż wahałam się nad rozmową o Cassandrze,
co zwłaszcza w sytuacji, w której Castiel sam wyrywał się do tego,
żeby ze mną pogadać, wydawało mi się coraz bardziej kuszącą perspektywą. Być
może powinnam, zwłaszcza że przecież chodziło o kogoś, kto – o ile dobrze
zrozumiałam – był jego pacjentką. Jeśli zachowywała się niepokojąco,
zdecydowanie powinien o tym wiedzieć.
Milczeliśmy
w drodze do samochodu. W pośpiechu wślizgnęłam się do środka,
zajmując miejsce za kierownicą i – poniekąd dla zachowania pozorów –
włączając ogrzewanie. Wciąż musiałam przyzwyczajać się do ludzkich odruchów,
zaś regularne wizyty na uczelni znacznie mi to ułatwiały. Musiałam być ostrożna
i to nie tylko przez wzgląd na Volturi, ale przede wszystkim problemów,
które spadłyby na nas wszystkich, gdybyśmy zbytnio wrzucali się w oczy.
– Więc? –
rzucił niemalże pogodnym tonem Castiel, obserwując jak odpalam silnik i próbuję
wymanewrować samochód z parkingu. – Nie żebym był uciążliwy, ale gdybyś
chciała powiedzieć mi, co cię dręczy…?
– Zawsze tak
bezpośrednio zaczynasz rozmowę? – przerwałam mu zaczepnie, chcąc zyskać na
czasie.
– Mało to
profesjonalne, prawda? – przyznał niechętnie. – Ale ty przecież nie jesteś moją
pacjentką – zauważył, a ja westchnęłam.
– Skoro o tym
mowa, to chyba jest coś, co powinnam ci powiedzieć – przyznałam, zanim zdążyłam
ugryźć się w język.
Castiel
uniósł brwi, ale przynajmniej nie próbował mnie poganiać. Co prawda wyczułam,
że zdążyłam go zaintrygować, ale próbowałam o tym nie myśleć, przez
dłuższą chwilę koncentrując się przede wszystkim na drodze i samochodzie.
To pozwoliło mi się rozluźnić na tyle, by zebrać myśli i jednak przejść do
rzeczy.
Ufasz mu, tak?, pomyślałam mimochodem. Cokolwiek jest między nim a Cassandrą,
powinien wiedzieć jak ona się zachowuje.
Chociaż
brzmiało to sensownie, z jakiegoś powodu wciąż czułam się tak, jakbym
popełniała olbrzymi błąd.
–
Pamiętasz… – zaczęłam i zaraz urwałam. Przełknęłam z trudem, próbując
oczyścić gardło i jakkolwiek doprowadzić się do porządku. – Chodzi mi o tę
dziewczynę, którą ostatnio widziałam przed twoim gabinetem. Wtedy, kiedy byłam
na uczelni z Emmett’em – dodałam, chociaż po spojrzeniu Castiela wyczułam,
że dobrze wiedział, kogo miałam na myśli.
– Cassie
Thomas… A co z nią?
Coś w jego
pytaniu mnie zaniepokoiło, bo brzmiało tak, jakby spodziewał się najgorszego.
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, prawie natychmiast przenosząc wzrok z powrotem
na drogę. Czułam się dziwnie, samej sobie nie potrafiąc wyjaśnić, dlaczego
obecność Castiela nagle zaczęła mnie krępować. Chciałam zrzucić wszystko na
stres i przygnębienie śmiercią Setha, ale prawda była taka, że chodziło o coś
więcej – o reakcję Cassandry i to, jak jasno zasugerowała mi, że nie
powinnam temu mężczyźnie ufać. Nie miałam powodu, żeby brać jej słowa na
poważnie, ale z drugiej stronie… Och, czy Rufus przypadkiem nie
zasugerował mi czegoś podobnego, twierdząc, że „mój znajomy” miał w zwyczaju
okazyjnie kłamać?
Wciąż nie
miałam pojęcia, co powinnam sądzić o słowach szwagra, to zresztą na
dłuższą metę nie miało znaczenia. Wiedziałam jedynie, że najrozsądniej byłoby,
gdybym zaczęłam uważać. Nieraz słyszałam, że zasada ograniczonego zaufania
sprowadzała się zawsze, więc i tym razem wydała mi się sensowna.
– Nie chcę siać plotek ani nic z tych
rzeczy – zapewniłam pośpiesznie – ale widziałam ją rano. I szczerze
mówiąc, nie wyrażała sobie o tobie zbyt przychylnie.
– Ach…
Castiel w zamyśleniu
skinął głową. Wyglądał na spokojnego, a przynajmniej takie odniosłam
wrażenie. W gruncie rzeczy byłam gotowa przysiąc, że po moich słowach
nieznacznie się rozluźnił, chociaż nie sądziłam, że będzie do tego zdolny. Z jakiegoś
powodu sama również poczułam się pewniej, choć i tego nie potrafiłam samej
sobie wyjaśnić.
–
Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć – odezwałam się ponownie, chcąc przerwać
przeciągającą się ciszę. – Zajmujesz się nią, prawda? Jest dziwna, ale… –
Urwałam, po czym wzruszyłam ramionami. – Przez chwilę miałam wrażenie, że się
na mnie rzuci i to tylko dlatego, że na nią patrzyłam.
– Cassandra
ma… różne problemy – przyznał z wahaniem Castiel. – I czasami bywa
emocjonalna, ale nie sądzę, żeby mogła cię skrzywdzić. Dziwi mnie tylko to, że
przyszła na uczelnie – dodał w zamyśleniu, zwracając się bardziej do
siebie niż do mnie. – Szczerze mówiąc, to unikała mnie od dnia, w którym widziałaś
nas ostatnim razem. Nie żebym był tym zaskoczony.
Mogłam
próbować wnikać w szczegóły, ale wiedziałam, że i tak powiedziałby mi
niewiele. Bynajmniej nie poczułam się z tego powodu urażona, aż nazbyt
świadoma, że tego wymagała od niego praca. Zwłaszcza dzięki Carlisle’owi byłam
świadom istnienia tajemnicy lekarskiej, a przynajmniej zakładałam, że
właśnie to usłyszałabym przy próbie zadania jakiegokolwiek pytania. Z tego
też powodu powstrzymałam się od jakichkolwiek uwag, w zamian skupiając na
drodze. Cóż, mogłam przynajmniej założyć, że mam czyste sumienie, nawet jeśli
wciąż nie byłam pewna, czy rozmawianie o Cassandrze należało do
najrozsądniejszych posunięć.
Castiel
milczał przez dłuższą chwilę, ale to mi nie przeszkadzało. Z czasem
zaczęłam się rozluźniać, tym bardziej że w jego zachowaniu nie
dostrzegałam niczego, co wydałoby mi się niewłaściwe. Wręcz przeciwnie – wciąż
czarował mnie równie mocno, co i podczas pierwszego spotkania, kiedy
zachowywał się w całkowicie nieporadny, ale za to niezwykle uprzejmy
sposób.
– Pomijając
Cassandrę… Dręczy cię coś jeszcze, prawda? – usłyszałam i tym razem
zabrzmiało to niemal troskliwie, przez co nawet gdybym chciała, nie
potrafiłabym zarzucić mu wścibstwa.
–
Powiedzmy, że się martwię – odpowiedziałam wymijająco. Wzruszyłam ramionami,
próbując udawać, że w grę wchodziło coś, co w gruncie rzeczy i tak
nie miało większego znaczenia. – Próbujesz urządzić mi tu sesję czy jak? –
rzuciłam, próbując jakkolwiek rozluźnić atmosferę, ale czułam, że idzie mi to
marnie.
– O nie,
nie – za to musiałabyś mi jeszcze zapłacić. – Castiel posłał mi blady uśmiech.
– A tak na poważnie, to wybacz, jeśli odebrałaś to w ten sposób.
Uznajmy, że to moje zboczenie… Zawsze łatwo prowadziło mi się rozmowy na te…
bardziej osobiste tematy – przyznał, po czym wzruszył ramionami. – Tak czy
inaczej, nie naciskam. Po prostu widzę, że jesteś przygaszona.
Westchnęłam,
chcąc nie chcąc musząc przyznać mu rację. Na pewno tak było, z kolei to,
że akurat Castiel mógłby mnie wypytywać nie wydało mi się szczególnie dziwne.
Od początku łatwo wyczuwał, kiedy miałam gorszy nastrój, zwykle prowadząc
rozmowy w taki sposób, że prędzej czy później i tak mówiłam mu o wiele
więcej, niż początkowo chciałam. Tak było z Jocelyne, co zresztą
ostatecznie doprowadziło do pojawienia się tematu ośrodka. Projekt Beta zdecydowanie nie przebiegł w taki sposób, jak
którekolwiek z nas mogłoby oczekiwać, ale nie potrafiłam mieć mu tego za
złe. Liczyło się, że Joce była cała, o całej reszcie z kolei wolałam
nawet nie myśleć. Cóż, to, co się wydarzyło, tak czy inaczej nie dotyczyło
nieświadomego faktycznej działalności ośrodka Castiela.
– Szczerze
mówiąc, coś złego spotkało kogoś bardzo dla mnie ważnego. To wszystko –
powiedziałam w końcu, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
– Wypadek?
– Mój rozmówca rzucił mi wymowne, niemalże troskliwe spojrzenie.
– Ja… Można
tak powiedzieć – odpowiedziałam wymijająco.
Cóż,
zdecydowanie nie nazwałabym tego „wypadkiem”, ale sama tylko sugestia Castiela
wydała mi się niezwykle wygodną wymówką. Mimowolnie mocniej zacisnęłam dłonie
na kierownicy, zła na siebie za to, że w ogóle zaczęłam ten temat. To był jeden
z tych momentów, kiedy nieświadomie pozwalałam sobie na o wiele
więcej niż powinnam. Przez to tym trudniej było mi stwierdzić, co tak naprawdę
względem Castiela czułam, zwłaszcza względem zaufania. To było skomplikowane, a może
po prostu myślałam tak przez to, jak zachowywała się Cassandra. Słuchając go i widząc
jak zareagował na moje wzmianki o dziewczynie, czułam się spokojniejsza,
stopniowo dochodząc do wniosku, że zdecydowanie nie miałam powodów do niepokoju.
– W porządku
– zapewnił mnie pośpiesznie Castiel. – Albo raczej powinienem powiedzieć, że mi
przykro… Niezależnie od tego, co się stało.
– Dziękuję.
Z wolna
wypuściłam powietrze, całą energię wkładając w to, żeby nad sobą
zapanować. Wciąż miałam do niego dość istotne pytanie, ale nie byłam pewna, w jaki
sposób powinnam je zadać.
– Co u Joce,
hm? – zapytał, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Może przynajmniej z nią
jest lepiej, o ile wiesz, co mam na myśli.
– Tak… Już
doszła do siebie – zapewniłam pośpiesznie, bo to poniekąd była prawda.
Pomijając, że wciąż się o nią martwiłam, teraz przynajmniej rozumiałam, co
takiego się z nią działo. Cóż, ona również. – Castiel…
– Co znowu?
– ponaglił mnie, kiedy się zawahałam. – Tylko nie mów, że nic, bo i tak
nie uwierzę. Jesteś tak spięta i oficjalna, że naprawdę zaczynam się
obawiać.
Uniosłam
brwi, co najmniej zaskoczona jego słowami. Zachowywałam się nienaturalnie?
Możliwe, chociaż próbowałam tego nie robić. Z drugiej strony, nie mogłam
pozbyć się wrażenia, że chcąc nie chcąc rozmawiałam z Castielem zupełnie
inaczej niż do tej pory, chociaż zdecydowanie nie miałam po temu powodów.
– W zasadzie…
– Westchnęłam, po czym potrząsnęłam głową. Mogłam dalej krążyć wokół właściwego
tematu, ale to przecież nie miało sensu. – Dobra. Martwi mnie jedna rzecz…
Poniekąd związana z Cassandrą, ale niekoniecznie.
– Nie
bardzo rozumiem…
– Kiedy
rozmawiałam z nią rano, stała przy ogłoszeniu o zaginięciu. Może ty
coś wiesz, bo nie widziałam wcześniej tych plakatów, ale… – Urwałam, sama
niepewna, czego tak naprawdę chciałam się dowiedzieć. – Mówiłeś mi, że coś
dziwnego dzieje się na uczelni, ale nie sądziłam, że jest aż tak źle.
Tym razem
nie doczekałam się natychmiastowej odpowiedzi, co z miejsca zmartwiło mnie
jeszcze bardziej. Dla pewności zwolniłam, woląc nie ryzykować, że przypadkiem
zrobię coś, czego później mogłabym żałować. Dyskretnie obserwowałam Castiela,
nie pierwszy raz próbując ocenić jego nastrój, choć i tym razem przyszło
mi to z trudem. Miałam wrażenie, że był zmartwiony, a przy tym
bardzo, ale to bardzo zmęczony, to jednak mogło oznaczać dosłownie wszystko.
– Mówisz o Ryanie?
– zapytał w końcu, a ja skinęłam głową.
W pamięci
wciąż miałam zarówno wyszczególnione na plakacie imię, jak i czarno-białe
zdjęcie chłopaka – albo raczej mężczyzny – na pierwszy rzut oka wyglądającego
na kogoś w moim wieku. Zdążyłam zorientować się, że był najpewniej
ciemnowłosy, a przynajmniej to sugerowały odcienie na zdjęciu.
Teoretycznie nie wyróżniał się niczym szczególnym, ja zaś mimowolnie pomyślałam
o tym, że być może minęłam go na korytarzach uczelni wielokrotnie, nawet
nie zdając sobie z tego sprawy. Jakkolwiek by jednak nie było, teraz
zdawałam sobie sprawę, że najpewniej spotkało go coś niedobrego, co niezmiennie
nie dawało mi spokoju. To i fakt, że akurat Cassandra się nim
interesowała, wydało mi się… wyjątkowo dziwne, choć równie dobrze mogłam być
przewrażliwiona, nie pierwszy raz szukając dziury w całym.
– Tak.
Znasz go? – upewniłam się, decydując się postawić sprawę jasno.
Castiel z wolna
skinął głową, wyraźnie zmartwiony.
– Mówiłem,
że na tej uczelni dzieje się coś niedobrego – przypomniał mi cicho. – Ale nie
myśl o tym, przynajmniej na razie. Po prostu… uważaj na siebie, Renesmee –
zasugerował i z jakiegoś powodu tych kilka słów wystarczyło, żeby
skutecznie przyprawić mnie o dreszcze.
Cokolwiek
się działo, zdecydowanie miałam powody do niepokoju. Zachowanie Castiela
również nie dawało mi spokoju, tym bardziej że miałam wrażenie, że mężczyzna
wiedział o wiele więcej, niż raczył przyznać. Obawiałam się, że wmieszał
się w coś, o czym nie miał pojęcia, a to zdecydowanie nie mogło
skończyć się dobrze. Miałam wrażenie, że chciał pomóc, co zresztą wcale mnie
nie dziwiło, zwłaszcza że zdążyłam poznać jego charakter, to jednak nie
zmieniało faktu, że bardzo łatwo mógł wpakować się w kłopoty. Jeśli się
nie myliłam, a w grę rzeczywiście wchodziły nadnaturalne siły, to
zdecydowanie nie wyglądało dobrze. Sęk w tym, że przecież nie mogłam tak
po prostu powiedzieć o tym Castielowi, niezależnie od tego, czy w ten
sposób miałabym szansę go ochronić. Nie zrozumiałby, a nawet jeśli, prawda
mogłaby się okazać bardziej niebezpieczna niż trwanie w nieświadomości.
Nie
rozmawialiśmy więcej, ale nie czułam się z tego powodu źle. W gruncie
rzeczy towarzystwo mnie uspokajało, przez co poczułam się dziwnie, kiedy
ostatecznie zostałam w samochodzie sama. Jedyną korzyścią wydawało się to,
że znajdowałam się blisko domu, chociaż przez mętlik w głowie droga i tak
wydawała mi się dłużyć w nieskończoność. Wciąż nie byłam pewna, co
powinnam ze sobą zrobić, raz po raz wracając pamięcią do tego, że musiałam
zobaczyć się z Sue. Ostatecznie zmusiłam się do pośpiesznego napisania SMS-a
z prośbą o spotkanie, mimowolnie krzywiąc się, gdy prawie natychmiast
otrzymałam wyjątkowo entuzjastyczną odpowiedź z zaproszeniem. Coś ścisnęło
mnie w gardle, zaraz też zjechałam na pobocze, nie ufając sobie na tyle,
by próbować jechać dalej, zwłaszcza wyboistą, leśną drogą. Ostatnim, czego
potrzebowałam, to wylądować na jakimś drzewie, tym samym dowodząc, że doskonały
refleks i rzekomo idealna koncentracja wcale nie były czymś aż tak
wyjątkowym, jak mogłoby się wydawać.
Słodka
bogini, wszystko było nie tak. W tamtej chwili zaczęłam żałować, że w ogóle
ruszaliśmy się z Miasta Nocy, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że nawet po
tym, co się tam wydarzyło, wciąż pozostawało o wiele bezpieczniejsze od
zaludnionego Seattle. Próbowałam szukać sensu w tym, co się działo, nie
mogąc pozbyć się wrażenia, że wszystko łączyło się w logiczną całość, ale
nie potrafiłam. W zamian pozostały mi co najwyżej przeczucia, a może
po prostu naiwna wiara w to, że konkretny klucz istniał, nawet jeśli nie
potrafiłam go dostrzec.
Westchnęłam,
po czym w pośpiechu spróbowałam wziąć się w garść. Tkwienie w pojedynkę
w środku lasu zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, podejrzewałam
zresztą, że Gabriel zabiłby mnie, gdyby wiedział, że jakkolwiek ryzykowałam. Co
prawda teraz, kiedy Marcy była martwa, dość mało prawdopodobnym wydawało się,
by natura stanowiła zagrożenie, ale nie potrafiłam ot tak zapomnieć o tym,
co wydarzyło się w dokach. Inną kwestią pozostawało to, że wampirzyca,
którą zabił Rufus, wcale nie musiała okazać się tą najbardziej niebezpieczną. I tak
błądziliśmy na ślepo, mierząc się z czymś nie do końca dla nas jasnym, co
samo w sobie mogło okazać się… wyjątkowo niebezpieczne.
Poczucie
bycia obserwowaną pojawiło się z chwilą, w której zaparkowałam przed
domem. Mimowolnie napięłam mięśnie, po czym w pośpiechu wyślizgnęłam się z samochodu,
uważnie wodząc wzrokiem dookoła. Ulżyło mi, kiedy zauważyłam przypatrującą mi
się z werandy Isabeau, zwłaszcza kiedy nabrałam pewności, że wampirzyca
nie wyglądała na szczególnie zmartwioną. Cóż, mogłam przynajmniej założyć, że
nie miała kolejnej wizji, tym bardziej że jej oczy miały naturalny, niebieski
kolor.
– Co to za
zapach? – rzuciła zamiast powitania, ledwo tylko ruszyłam w jej stronę.
– Jaki
zapach? – mruknęłam wymijająco. Przecież dobrze wiedziałam, że miała na myśli
Castiela. – Wracam z uczelni, tak? Tam jest pełno ludzi – dodałam, ale
wampirzyca jedynie potrząsnęła głową.
– Nie o to
mi chodzi… – Zamilkła, po czym wzruszyła ramionami. – Mam wrażenie, że dziwnie
pachniesz… I już na pewno gdzieś to czułam, chociaż nie pamiętam kiedy i dlaczego
– stwierdziła po chwili zastanowienia.
Uniosłam
brwi, niepewna, co takiego powinnam sądzić o jej słowach. Wydawała się
zamyślona i poważna, co zwłaszcza w przypadku Isabeau wydało mi się
niepokojące. Wiele rzeczy, które zdarzało się mówić mojej szwagierce, wzbudzało
we mnie wątpliwości, zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego,
jak łatwo mogło dojść do ewentualnego nieszczęścia.
– Coś… jest
nie tak? – zapytałam w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Isabeau
uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób, po czym wzruszyła
ramionami.
– Jeszcze
zobaczymy – stwierdziła wymijająco.
Z tymi
słowami odwróciła się i jak gdyby nigdy nic wróciła do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz