
Renesmee
Z niedowierzaniem wpatrywałam
się w Rufusa, nie pierwszy raz zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem
sobie ze mnie nie żartował. Co prawda powiązanie tego wampira z poczuciem
humoru wciąż bywało dla mnie problematyczne, ale to w sumie by do niego pasowało,
prawda? W przeszłości tak wiele razy mówił o rzeczach, które –
najdelikatniej rzecz ujmując – wzbudzały we wszystkich innych wątpliwości, że
wzięcie na poważnie kolejnego szaleństwa zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Może nawet powinnam przyzwyczaić się do tego, że szwagier przy każdej możliwej
okazji miał w zwyczaju wytrącać mnie z równowagi, ale to wcale nie
było takie proste, jak mogłabym tego oczekiwać.
Zawahałam
się, sama niepewna czy powinnam się śmiać, czekając aż wszystko odwoła, czy
może od razu przywalić mu w twarz. Wątpiłam, żeby po wymierzeniu mu ciosu
poczuła się jakkolwiek lepiej, co zresztą w przeszłości wielokrotnie dawał
mi do zrozumienia, ale jakie to tak właściwie miało znaczenie? Mogłam
przynajmniej spróbować, poza tym…
– Nie patrz
na mnie w ten sposób, dobrze? – rzucił jakby od niechcenia, zupełnie
jakbyśmy omawiali coś absolutnie neutralnego i niewartego tego, by tracić
nerwy. Gdyby wszystko faktycznie okazało się takie proste, zdecydowanie nie
miałabym nic przeciwko, ale w obecnej sytuacji zdecydowanie nie
zamierzałam pozwolić traktować się w ten sposób. – Już to przerabialiśmy, w sumie
nie tak dawno temu, więc…
– Tak, z Isabeau
– przerwałam mu, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Zamknąłeś ją w piwnicy
– dodałam, chociaż to wciąż brzmiało dla mnie jak abstrakcja.
W
odpowiedzi doczekałam się wyłącznie wymuszonego, pozbawionego wesołości
uśmiechu.
– I teoretycznie
wyszło jej to na dobre, tak? – zauważył, wciąż wręcz nieznośnie spokojny. – No,
do pewnego stopnia. Na Isabeau trzeba czegoś więcej, niż tylko kilku godzin w zamknięciu.
– Słyszałam
to! – doszło mnie gdzieś od strony schodów. Ze świstem wypuściłam powietrze,
ledwo powstrzymując się przed oświadczeniem obojgu, żeby się zamknęli.
– Tak czy
inaczej – podjął Rufus, najzwyczajniej w świecie wampirzycę ignorując –
przynajmniej w końcu macie jakiś użytek z piwnicy. Co prawda w Mieście
Nocy miałbym do dyspozycji coś bardziej odpowiedniego, ale…
–
Przepraszam bardzo, że przed kupnem domu nie poprosiłam Castiela, żeby
zainwestował w kraty – sarknęłam, nie mogąc się powstrzymać.
–
Przynajmniej wiesz, czego szukać następnym razem.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, tym bardziej że faktycznie brzmiał tak, jakby miał do mnie
pretensje. Już i tak byłam rozdrażniona, zwłaszcza po powrocie Claire,
która nie była w najlepszej formie. Co więcej, wciąż nie byłam pewna, co
takiego wiązało się z zachowaniem dziewczyny, świadoma co najwyżej tego,
że wydarzyło się coś niedobrego. To zdecydowanie nie poprawiało mi nastroju,
wręcz wzbudzając silniejszy niż do tej pory niepokój, przez co sama nie byłam
pewna, czego tak naprawdę powinnam się spodziewać. W efekcie z trudem
powstrzymałam się od zadawania jakichkolwiek pytań, w gruncie rzeczy chyba
woląc nie wiedzieć, gdzie tak naprawdę leżał problem. Tak było prościej,
zresztą czułam, że w odpowiedzi mogłam usłyszeć wyłącznie coś, co
zdecydowanie nie przypadłoby mi do gustu.
Pomijając
Claire, był jeszcze Rufus, który wytrącił mnie z równowagi bardziej od
jego wyraźnie roztrzęsionej córki. Nie chodziło już nawet o to, że wydawał
się być w tym dość specyficznym, drażniącym nastroju, który mógł oznaczać
dosłownie wszystko. Prawdziwy problem leżał w tym, że po raz kolejny
działał w sobie tylko znany sposób, na dodatek próbując wykorzystać
piwnicę jako potencjalne więzienie. Już samo to nie napawało mnie entuzjazmem,
bo połączenie Rufusa z próbą przetrzymywania kogokolwiek, zdecydowanie nie
kojarzyło mi się dobrze, a jakby tego było mało…
Cholera,
jak niby miałam się zachować, kiedy pojawił się z właściwie zaszlachtowanym,
obcym chłopakiem? Wolałam już nie zwracać uwagi na to, że najwyraźniej nie
widział niczego złego w tym, żeby postawić mnie przed faktem dokonanym,
nie widząc powodu, by choć próbować pytać mnie o zdanie. Podejrzewałam, że
pod nieobecność Layli mógł zachowywać się bardziej nieprzewidywalnie niż
zazwyczaj, zaś spoglądając na sytuację przez pryzmat tego, że się o dziewczynę
martwił, nawet mogłam to zrozumieć, ale… nic ponadto.
– Całkiem
ci już odbiło? – zapytałam w końcu, nie mogąc się powstrzymać. Co prawda
wątpiłam, żeby to pytanie zrobiło na nim jakiekolwiek wrażenie, ale to wydawało
się lepsze od trwania w ciszy i tępego wpatrywania w potencjalnego
rozmówcę.
–
Najpewniej nie bardziej niż zwykle – rzucił tonem sugerującym, że nie miał nic
przeciwko temu, żeby się mnie pozbyć.
Na dłuższą
chwilę zamilkłam, kolejny raz zaczynając się wahać. Jak nic musiał sobie ze
mnie żartować, chociaż zdecydowanie nie sprawiał wrażenia kogoś, kto dobrze się
bawił. W zasadzie po wyrazie jego twarzy, trudno mi było określić, czego
tak naprawdę powinnam się po nim spodziewać.
– Kto to
właściwie jest? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Jeśli sądził, że w którymś
momencie miałam machnąć ręką albo od razu oświadczyć, że tak naprawdę jest mi
wszystko jedno, zdecydowanie tracił czas. – Coś ty wymyślił? Nie zbywaj mnie
półsłówkami, bo naprawdę…
– Czy jeśli
cokolwiek ci wyjaśnię, dasz mi swobodę niezależnie od tego, co usłyszysz? –
przerwał mi w niemalże łagodny sposób.
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili będąc w stanie zebrać myśli i choć
spróbować mu odpowiedzieć.
–
Najpewniej nie – zgodziłam zgodnie z prawdą.
Rufus w zamyśleniu
skinął głową, najwyraźniej spodziewając się takiej odpowiedzi. Wciąż wydawał mi
się spięty, chociaż naturalnie nie mogłam stwierdzić, co takiego wiązało się z jego
nastrojem. Na pewno chodziło o Laylę i Claire, ale mimo wszystko…
– Więc
gdzie sens w tym, żebym tracił czas na wyjaśnienia?
W tamtej
chwil ledwo powstrzymałam się przed warknięciem, coraz bardziej rozdrażniona.
Czasami sama nie byłam pewna, jakim cudem ktokolwiek z nim wytrzymywał – i to
łącznie ze mną. Bywały momenty, kiedy byłam niemalże skłonna przyznać, że
zachowywał się cudownie i ludzko, ale to zdecydowanie nie był jeden z tych
dni. Co więcej, obawiałam się, że tylko ja w jakimkolwiek stopniu z tego
powodu ubolewałam.
– Taki, że
to jest mój dom – oznajmiłam z naciskiem.
– I z tego powodu chciałabym wiedzieć, co tutaj się dzieje. Tylko
poważnie, bo naprawdę… – zaczęłam, wampir jednak nie dał mi okazji do tego,
żeby dokończyć, bezceremonialnie materializując się obok i w niezbyt
subtelny sposób zatykając mi usta dłonią.
Spojrzałam
na niego z niedowierzaniem, machinalnie napinając mięśnie, kiedy mnie
dotknął. W pamięci wciąż miałam moment, w którym zrobił to ostatnim
razem, chwilę później dosłownie rzucając mi się do gardła. Co prawda zwłaszcza
teraz rozumiałam, dlaczego to co zrobić, świadoma, że najpewniej po raz kolejny
coś mu zawdzięczałam, ale to w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało.
Instynkt robił swoje, zresztą zwłaszcza w przypadku Rufusa trudno było mi
jednoznacznie określić, w jaki sposób powinnam się zachowywać. Sam
wielokrotnie powtarzał, że zasada ograniczonego zaufania sprawdzała się zawsze,
więc tym bardziej zamierzałam to wykorzystać.
Sądziłam,
że go zdenerwuje albo przynajmniej doprowadzę do tego, że wycofa się pod byle
pretekstem. Przez krótką chwilę sprawiał nawet wrażenie chętnego, żeby tak
postąpić, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Obserwowałam go z uporem,
próbując sprawiać wrażenie o wiele pewniejszej siebie, niż w rzeczywistości
się czułam. Nie byłam pewna, ile czasu tak naprawdę minęło, kiedy w końcu
zareagował, ale i tak wzdrygnęłam się mimowolnie, kiedy bezceremonialnie
chwycił mnie za rękę, by w następnej sekundzie ciągnąc w stronę
drzwi. W pośpiechu zdążyłam jeszcze zabrać kurtkę, dopiero na zewnątrz
będąc w stanie oswobodzić dłoń i spróbować się ubrać.
– Przejdźmy
się, skoro się upierasz – rzucił tonem sugerującym, że z jego perspektywy
zachowywałam się w wyjątkowo męczący sposób.
Prychnęłam,
mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy jednak sobie ze mnie nie żartował.
Mimo wszystko nie skomentowałam zachowania wampira nawet słowem, w zamian
musząc się wysilić, by spróbować dotrzymać mu kroku. Teraz już nie miałam
wątpliwości co do tego, że był w podłym nastroju, co zresztą zaczynało mi
się udzielać, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Cokolwiek się działo,
zdecydowanie nie było normalne, a przynajmniej nie w takim stopniu,
jak mogłabym tego oczekiwać. Mętlik w głowie coraz bardziej dawał mi się
we znaki, a jakby tego wszystkiego było mało, naprawdę już nie wiedziałam,
w jaki sposób powinnam z Rufusem rozmawiać, by mieć szansę
czegokolwiek się dowiedzieć.
Na zewnątrz
było ciemno, ale to mi nie przeszkadzało. Podejrzewałam, że Gabriel nie zareagowałby
entuzjastycznie, gdyby widział, że gdziekolwiek wyszłam, ale – jakby nie
patrzeć – przecież nie kręciłam się po lesie sama. Co prawda kwestia zaufania
mojego męża do Rufusa pozostawała wiele do życzenia, ale nad tym akurat wolałam
się nie zastanawiać.
– Więc? –
ponagliłam, w pośpiechu zrównując się z moim towarzyszem. Nie miałam
problemu z tym, żeby biegać, tacie zawdzięczając chociażby to, że
rozwinięcie dużej prędkości przychodziło mi z łatwością, ale to jeszcze
nie znaczyło, że miałam zamiar uganiać się za szwagrem po całej okolicy. –
Rufus, do cholery…
– Jak się
ma Claire? – przerwał mi, a ja prychnęłam, coraz bardziej sfrustrowana.
– Pomijając
to, że kiedy Carlisle ją przywiózł, wyglądała gorzej niż po balu? – mruknęłam,
po czym ciągnęłam dalej, woląc nie czekać na kolejne uwagi na temat tego, że
mogłabym odpowiadać mu pytaniem na pytane. – Śpi.
– To chyba
dobrze – stwierdził w zamyśleniu.
Spojrzałam
na wampira z powątpiewaniem, kolejny raz zastanawiając nad tym, co tak
naprawdę się wydarzyło. Na pewno chodziło o Claire, nie wspominając o tym,
że Rufus wciąż mnie zadziwiał, wyraźnie łagodniejąc, kiedy wspominał o córce.
– Nie
jestem pewna – przyznałam zgodnie z prawdą. – Zasnęła, bo Isabeau znalazła
dla niej coś na uspokojenie, a Gabriel cały czas kręci się obok, żeby
kontrolować sny. Nie powiedziała nam, co się stało, więc, do jasnej cholery…
– Wstrzymaj
się z przekleństwami, dobrze? – przerwał mi pośpiesznie, nagle przystając i zwracać
się w moją stronę. Poczułam się dziwnie, kiedy rzucił mi umęczone, na swój
sposób… niemalże troskliwe spojrzenie, którego w żaden sposób nie
potrafiłam zinterpretować. – I zacznij oddychać. Za chwilę ci wszystko
wytłumaczę, ale ostrzegam, że to ci się nie spodoba – stwierdził, tym samym
sprawiając, że uniosłam brwi, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, coraz bardziej zdezorientowana. Poczułam się dziwnie, kiedy w którymś
momencie chwycił mnie za ramiona, niemalże w ten sam sposób, co i w chwili,
w której planował mnie ugryźć. W zasadzie nawet o tym nie miałam
wcześniej okazji z nim porozmawiać, chociaż czułam, że powinnam
podziękować – i to niezależnie od tego, czy rozumiałam powagę tego, co tak
naprawdę stało się w dokach. Rufus miał to do siebie, że raz po raz
wytrącał mnie z równowagi, nie pozwalając określić, jaka reakcja na jego
zachowanie będzie najodpowiedniejsza. To mi nie pomagało, zresztą tak jak i spojrzenie,
którym obdarzył mnie z chwilą, w której machinalnie spojrzałam mu w oczy.
– Próbujesz
na mnie wpłynąć? – zapytałam pod wpływem impulsu, przez krótką chwilę wahając
nad tym, czy jednak nie lepiej byłoby, gdybym uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Czułam, że
puls znacznie mi przyśpiesza, a serce tłucze się w piersi tak szybko i mocno,
że na moment aż zabrakło mi tchu. Właściwie sama nie byłam pewna, skąd wzięła
się ta reakcja, a tym bardziej dlaczego nagle zaczęłam się denerwować,
przekonana, że za moment wydarzy się coś niedobrego. Rufus zachowywał się
dziwnie, może nawet bardziej niż zazwyczaj, z koeli ja czułam się coraz
bardziej zdezorientowana.
– Na razie
nie – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością, kolejny raz wystawiając
moje nerwy na próbę.
– Na razie…? – powtórzyłam z niedowierzaniem.
Jedynie
wzruszył ramionami.
– Wolałbym
nie musieć tego robić, więc… uspokój się, w porządku? Najlepiej od razu,
bo za chwilę będzie gorzej. Tak przynajmniej sądzę, bo bywasz… bardzo
emocjonalna.
Po jego
słowach nie potrafiłam stwierdzić, czy mogłam uznać je za rodzaj komplementu,
czy może przytyk. W pierwszym odruchu pomyślałam jedynie, że powinnam
zaprotestować i bardziej stanowczo wymóc na nim wyjaśnienia, coś jednak
przekonało mnie, żeby tego nie robić. Nie miałam poczucia, by narzucał mi
cokolwiek, choć to oczywiście wcale nie musiało być związane z prawdą. Gdyby
na mnie wpłynął, niekoniecznie musiałabym być tego świadoma, a skoro tak…
Z wolna
wypuściłam powietrze z płuc, próbując się rozluźnić. W porządku,
skoro tego chciał, mogłam ten jeden raz pójść mu na rękę. Naciskanie i słowne
przepychanki zwykle nie prowadziły do niczego dobrego, więc tym bardziej
spodziewałam się dosłownie wszystkiego. Ewentualnie później zawsze mogłam mu
przyłożyć, choć to niekoniecznie brzmiało jak dobry pomysł. Miałam wrażenie, że
Rufus niekoniecznie zachowywał się w ten sposób bez powodu albo tylko dlatego,
że był zdenerwowany. Jego słowa sugerowały, że chodzi o coś jeszcze, a ja…
Cóż, chyba zdążyłam się nauczyć, że w takich sytuacjach jednak lepiej mu
zaufać – i to niezależnie od tego, co podsuwała mi intuicja.
– W porządku
– powiedziałam w końcu, ostrożnie dobierając słowa. Wampir spojrzał na
mnie z powątpiewaniem, po czym z wolna skinął głową. Nawet jeśli był
sceptycznie nastawiony do mojej reakcji, postanowił zachować to dla siebie. –
Powiedzmy, że jestem spokojna. W końcu co złego mogło się wydarzyć, skoro
Claire wróciła z płaczem, a ty próbujesz trzymać w piwnicy
kolejnego wampira…
– To nie
wampir – poprawił mnie machinalnie.
Dziękuję bardzo! Od razu czuję się pewniej!
– Serio
uważasz, że to jest moim największym problemem? Obcy facet w piwnicy, to
wciąż obcy facet w piwnicy – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
– Tymczasem
ty znowu wydajesz się spięta, Nessie…
W tamtej
chwili miałam ochotę roześmiać się w pozbawiony wesołości, co najmniej
histeryczny sposób. Słodka bogini, to musiał być żart. Inaczej naprawdę nie
potrafiłam tego wytłumaczyć.
Musiałam
wyglądać na wyjątkowo sfrustrowaną albo – co bardziej prawdopodobne – wręcz
zdesperowaną, bo Rufus westchnął, po czym w końcu mnie puścił, by chwilę
później móc zwiększyć dzielącą nas odległość. Pozwoliłam mu na to, poniekąd
dlatego, że i tak nie miałam większego wyboru. Ramiona założyłam na
piersiach, chcąc sprawiać wrażenie bardziej stanowczej, ale wątpiłam, żeby to
zrobiło na nim jakiekolwiek wrażenie. W gruncie rzeczy wątpiłam w bardzo
wiele rzeczy, ale to zdecydowałam się zostawić na później, o ile w ogóle
miałam pokusić się o roztrząsanie tego tematu.
– Jak sobie
chcesz – dał za wygraną Rufus. Westchnął, po czym rzucił mi spojrzenie, które
jasno sugerowało, że wyjątkowo go irytowałam. Cóż, mogłam się tego spodziewać,
jak zwykle zresztą działając mu na nerwy tym, że w ogóle oczekiwałam
wyjaśnień. – Ale zacznijmy od Claire. Nasz… gość
– stwierdził w zamyśleniu – raczej nigdzie się nie wybiera.
– Chyba jednak
wolałabym, żebyś nie miał poczucia humoru – przyznałam, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
– Wierz mi,
że mnie też nie jest do śmiechu… I podejrzewam, że za chwilę zranię cię o wiele
bardziej, niż bym chciał, więc byłoby dobrze, gdybyś mi tego nie utrudniała.
– Co
właściwie…?
Zamilkłam,
co najmniej zaniepokojona jego słowami. W pośpiechu zmierzyłam wampira
wzrokiem, próbując ocenić, czy istniała szansa, żeby jednak spróbował rzucić mi
się do gardła, ale nic na to nie wskazywało. Zawahałam się, po czym z wolna
cofnęłam o krok, mimo wszystko woląc utrzymać dzielącą nas odległość.
Rufus nawet słowem nie skomentował mojego zachowania, ale wcale nie poczułam
się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – już nie miałam wątpliwości co do
tego, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś co najmniej niedobrego. Co
prawda wciąż nie byłam pewna w czym rzecz, ale… wszystko pozostawało
zaledwie kwestią czasu, prawda?
Machinalnie
zacisnęłam dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana. W duchu
odliczałam kolejne sekundy, nie pierwszy raz mając wrażenie, że czas ciągnie
się w nieskończoność. Oczekiwałam odpowiedzi, chociaż zarazem wcale nie
chciałam ich otrzymać, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że nie miały
przynieść ze sobą niczego dobrego.
– Claire niczego
nie powiedziała, tak? – Rufus nawet nie czekał na odpowiedź, myślami wydając
się być gdzieś daleko. – Nic dziwnego, bo to nie wygląda dobrze. Po pierwsze, w Seattle
jest Claudia – zapowiedział, a ja uniosłam brwi, coraz bardziej
zdezorientowana.
– Claudia… –
powtórzyłam tępo.
Wampir
wywrócił oczami.
– Tylko nie
pytaj o kogo chodzi, bo naprawdę coś mnie trafi – warknął i prawie
natychmiast złagodniał, uświadamiając sobie, że być może zbytnio go nosiło.
Cóż, z mojej perspektywy to zdecydowanie tak wyglądało. – Tak, jest w mieście.
A przynajmniej tak twierdzi Claire, ale nie o to chodzi. Nessie…
– Claire
została zaatakowana przez Claudie? – przerwałam mu, chcąc jak najszybciej uporządkować
sobie pewne kwestie. Próbowałam zapanować nad mętlikiem w głowie i w końcu
skupić się na tym, co próbował mi powiedzieć.
Rzucił mi
wymowne spojrzenie, tym samym jednoznacznie sugerując, że powinnam zamilknąć.
Chcąc nie chcąc dostosowałam się, chociaż wcale nie byłam taka pewna, czy to
najlepszy pomysł. Rufus mnie martwił, chociaż teraz przynajmniej rozumiałam,
dlaczego wydawał się aż do tego stopnia pobudzony. Kiedy chodziło o Claire,
bywał przewrażliwiony, zresztą Claudia pozostawała jedną z osób, które
wszyscy mieliśmy na czarnej liście. Sama nawet nie miałam okazji poznać
wampirzycy osobiście, ale po tym, co zrobiła Isabeau i Dimitrowi,
zdecydowanie nie zamierzałam choćby brać pod uwagę tego, że miałabym ją poznać,
a co dopiero próbować zrozumieć.
– Poniekąd,
ale nie o to chodzi. Zresztą nie rozmawiajmy o Claudii – zaproponował
Rufus, a ja cicho warknęłam, coraz bardziej poirytowana.
– Coś
kręcisz – zarzuciłam mu.
Byłam tego
pewna, tak jak i wrażenia, że próbował mnie zwodzić. Nie miałam pojęcia,
dokąd to wszystko zmierzało, ale zdecydowanie nie podobało mi się to. Rufus w takim
nastroju nigdy nie wróżył niczego dobrego – i to najdelikatniej rzecz
ujmując. Jakby tego było mało, miałam pewność, że w każdej chwili sprawy
mogły jeszcze bardziej się skomplikować, a to również mi się nie podobało.
W efekcie w równym stopniu pragnęłam zrozumieć, co i szczerze
bałam się tego, czego powinnam spodziewać się po rozmowie.
– Pewnie
tak, ale nie myśl o tym… Mówię poważnie, Renesmee. – Jeszcze kiedy mówił,
bezceremonialnie zmaterializował się u mojego boku. Drgnęłam, gdy znów
chwycił mnie za rękę, ale nie próbowałam protestować. – Swoją drogą, w porządku?
Mam na myśli to, że ostatnim razem… Sama wiesz.
– Tak… –
Nie musiał tłumaczyć mi, o co tak naprawdę pytał. To wydawało się
oczywiste, skoro w dokach praktycznie przelewałam mu się w rękach, a później
sam mnie ukąsił… I to bynajmniej nie dlatego, że stracił kontrolę. –
Dziękuję ci – dodałam, a Rufus parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.
– Zaraz
przestaniesz, chociaż to nie moja wina… I to nawet pomimo tego, co
wielokrotnie powtarzałem – stwierdził w zamyśleniu.
– Rufus, do
cholery…
– Słodka
bogini, naprawdę niczego nie podejrzewasz? Claire przecież… – Urwał, po czym z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Ten chłopak… Dla ciebie też coś znaczył, prawda?
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, sama już niepewna o czym do mnie mówił.
– Który
znowu…? – zaczęłam, mimowolnie myśląc o tym, kogo przyprowadził do
piwnicy. Potrzebowałam dłużej chwili, by pojąc o kim mowa. – Chwila… Co ma
do tego Seth?
– Hm,
zmartwiłaś się. Więc jednak miał znaczenie – stwierdził w zamyśleniu, a mnie
z miejsca uderzył czas przeszły.
–
Oczywiście, że ma! – obruszyłam się. Sądziłam, że kwestię Setha, Claire i wpojenia
mieliśmy już omówioną. – To mój przyjaciel. Poza tym niedługo wejdzie do
rodziny, więc… – podjęłam, ale tym razem wampir nie dał mi dokończyć.
– Obawiam
się, że niekoniecznie – stwierdził cicho, a ja przez nadmiar emocji miałam
problem z tym, żeby go zrozumieć. – Powiedziałem, że cię zranię, więc
musisz mi wybaczyć… Tak czy inaczej, wszystko wskazuje na to, że Claudia zabiła
tego dzieciaka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz