17 czerwca 2017

Dwieście siedem

Renesmee
Z wrażenia aż się zachwiałam, przez krótką chwilę mając wrażenie, że Rufus próbuje mówić do mnie w jakimś innym, obcym języku. Spojrzałam na wampira z niedowierzaniem, czekając na wyjaśnienia albo jakiekolwiek oznaki tego, że coś pomyliłam, ale on po prostu się we mnie wpatrywał, na dodatek w sposób jednoznacznie sugerujący, że dobrze zrozumiałam – i że nawet gdybym chciała, nic nie sprawiłoby, że odwołałby te słowa. Cóż, nie tak po prostu, zresztą byłoby to możliwe tylko w jednej sytuacji: gdyby mnie okłamał.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, chociaż i to nie miało sensu. Miej więcej wtedy pojęłam, co miał na myśli, kiedy stwierdził, że najpewniej będzie musiał mnie z ranić. Co prawda Seth nie był mi aż tak bliski jak Jacob jeszcze kilka lat temu, ale to nie zmieniało faktu, że pozostawał moim przyjacielem. Ba! Biorąc pod uwagę plany, które mieli Sue i Charlie, mogłam chyba zacząć uznawać chłopaka za rodzinę. Dopiero kiedy sobie to uświadomiłam, z opóźnieniem dotarło do mnie, że w takim wypadku jakiekolwiek plany wesela schodziły na dalszy plan, a uroczystości najpewniej miały przeistoczyć się w stypę. W tamtej chwili również dotarło do mnie to, dlaczego Claire wyglądała na tak zszokowaną, kiedy wróciła do domu, a tym bardziej z jakiego powodu przy pierwszej okazji uciekła do pokoju.
– Renesmee…?
Po tonie Rufusa poznałam, że próbował zwrócić na siebie moją uwagę już od dłuższej chwili. Natychmiast przymusiłam się do tego, by wziąć się w garść i w pośpiechu przenieść wzrok na obserwującego mnie wampira. Przesunął się bliżej, być może podejrzewając, że będzie musiał mnie pochwycić, to jednak okazało się zbędne. Do pewnego stopnia zaskoczyło mnie odkrycie, że w którymś momencie się popłakałam, bo w oszołomieniu nie zarejestrowałam tego momentu. Wciąż oszołomiona, otarłam twarz, próbując znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie tego, skąd w ogóle brały się łzy. Czułam, że wszystko jest nie tak i wyłącznie na tej jednej myśli byłam w stanie się skoncentrować.
– Jak właściwie…? – zaczęłam i zaraz urwałam, sama niepewna, co tak naprawdę chciałam powiedzieć. Z powątpiewaniem spojrzałam na swojego rozmówce, wciąż nie dowierzając. – Nie… To nie ma sensu – stwierdziłam, zwracając się bardziej do siebie niż do kogoś innego.
– Obecność Claudii tutaj? Jak najbardziej.
Jedynie potrząsnęła głową, bynajmniej nie motywy wampirzycy uznając za największy problem. Miałam wrażenie, że do tonu Rufusa wkradła się dziwna, dość charakterystyczna nuta, kiedy wspomniał o stwórczyni Dimitra, ale i nad tym nie chciałam się zastanawiać. Nawet jeśli mój szwagier z jakiegoś powodu uwziął się na wampirzycę, wolałam nie wiedzieć co za tym stoi. W gruncie rzeczy wolałam już nie szukać zrozumieniu w bardzo wielu kwestiach, nie chcąc brać pod uwagę tego, co mogłoby z nich wynikać. To i tak nie było istotne, skoro Seth…
– Dlaczego? – wyrwało mi się. Z wolna wyprostowałam się, na wszystkie możliwe sposoby próbując wziąć się w garść. Cokolwiek by się nie wydarzyło, zawsze miało jakąś przyczynę, a skoro tak, chciałam dowiedzieć się przynajmniej tyle. – Co tam się stało? Tylko nie próbuj kręcić, bo naprawdę…
Urwałam, właściwie sama niepewna, co powiedzieć, żeby moje słowa zabrzmiały choć odrobinę groźnie. Miałam wrażenie, że przynajmniej tymczasowo jestem na dobrej drodze, by zrobić z siebie idiotkę, tym bardziej że próba wyciągnięcia jakichkolwiek informacji od Rufusa z natury bywała problematyczna. To sprawiało, że czułam się tym bardziej bezradna, co bynajmniej nie poprawiało mi nastroju.
– Dobre pytanie – przyznał w zamyśleniu wampir, jak gdyby nigdy nic chwytając mnie za ramię. Chociaż nie byłam pewna dlaczego, nie widziałam powodu, dla którego miałabym próbować się odsunąć. – Trzeba by zapytać Claire, ale oczywiście nie zamierzam tego robić… Zresztą chyba wiem, ale to dalej bez sensu. Cóż, nie tyle to, że wpojony zmiennokształtny mógłby chcieć bronić swojej… wybranki – przyznał niechętnie, ostrożnie dobierając słowa – ale sama Claudia. Czego chciała od Claire?
Miałam wrażenie, że wiedział albo przynajmniej podejrzewał w czym rzecz, ale nic nie wskazywało na to, by planował mnie uświadomić. Spojrzałam na Rufusa z powątpiewaniem, ale ostatecznie powstrzymałam się od jakichkolwiek komentarzy, dochodząc do wniosku, że próba wpływania na tego wampira i tak nie miała sensu. Zdążyłam przywyknąć, że mówił przede wszystkim wtedy, kiedy akurat miał na to ochotę, zresztą w oszołomieniu i tak nie miałam siły do tego, żeby się kłócić. Już i tak ledwo docierało do mnie to, co wiedziałam już teraz, a jakby tego było mało…
Słodka bogini, to po prostu do mnie nie dochodziło. Znałam Setha odkąd tylko sięgałam pamięcią, nie wspominając o tym, że się przyjaźniliśmy. Zwłaszcza teraz, biorąc pod uwagę to, jakie plany mieli Charlie i Sue… Och, nawet nie wyobrażałam sobie, że miałabym którekolwiek z nich powiadomić – a już zwłaszcza matkę chłopaka. Nie chciałam też myśleć o Lei, teraz bardziej niż wcześniej świadoma, jakie relacje łączyły rodzeństwo. Ta dziewczyna zawsze troszczyła się od Setha, gotowa zrobić wszystko, byleby go ochronić, a jednak… Cóż, nie udało się.
I właśnie to nie miało dla mnie sensu, zresztą nie po raz pierwszy. Chwilami wątpiłam, by jakakolwiek śmierć miała w sobie choć trochę logiki, o sprawiedliwości nie wspominając. To po prostu…
– Słuchasz mnie?
Zamrugałam nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem koncentrując spojrzenie na wpatrzonym we mnie Rufusie. Trudno było mi stwierdzić, czy faktycznie mógł być rozeźlony tym, że myślami byłam daleko, bynajmniej nie zwracając uwagi na to, co próbował mi powiedzieć. W gruncie rzeczy w którymś momencie w ogóle przestałam być świadoma tego, że mówił coś więcej, pomijając wcześniejsze spekulacje na temat Claudii.
– Nie – przyznałam, a wampir wymownie uniósł brwi.
– Przynajmniej szczerze. – Naukowiec jedynie wywrócił oczami. – Mówiłem o tym, co teraz. Abstrahując od Claudii i śmierci tego chłopaka…
– To brzmi tak, jakby było ci wszystko jedno – przerwałam mu chłodno, nie mogąc się powstrzymać.
Rzucił mi wymowne, na swój sposób poirytowane spojrzenie, co samo w sobie mogło wystarczyć mi za odpowiedź, ale przynajmniej tymczasowo wolałam się nad nią nie zastanawiać. Tak było prościej, bo przynajmniej mogło mi zaoszczędzić niepotrzebnych nerwów. Och, to był Rufus, tak? Do przewidzenia wydawało się to, że bywał nieczuły, zwłaszcza w przypadku osób, które nie miały dla niego znaczenia. Tak było chociażby z Sethem, którego i tak z trudem tolerował u bok Claire. Takie przynajmniej miałam wrażenie, wolałam jednak nie pytać o to, czy śmierć chłopaka w jakimkolwiek stopniu była mu na rękę.
– Ach… Nie patrz się na mnie w ten sposób – obruszył się wampir. – I tak wiem, co sobie myślisz – dodał, a ja drgnęłam, nagle zaniepokojona.
– Czyżby? – zapytałam, chociaż wcale nie byłam pewna, czy chcę poznać odpowiedź. Czasami było prościej uniknąć takiej konieczności. – Nagle rozwinąłeś w sobie zdolności telepatyczne czy…?
– Nie bądź złośliwa – przerwa mi zniecierpliwionym tonem. – I nie płacz, bo wtedy wyglądasz strasznie. Wybacz, że akurat ja muszę ci to powiedzieć.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, co najmniej zaskoczona kierunkiem, który obrała rozmowa. Otarłam twarz wierzchem dłoni, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku, chociaż w gruncie rzeczy obojętne było mi to, jak wyglądałam. W głowie miałam pustkę, a gdyby nie to, pewnie już dawno wróciłabym do domu, by móc zdecydować, co zrobić teraz, kiedy już wiedziałam o Secie. Czułam, że powinnam zacząć się sprawą tak szybko, jak to możliwe, ale to przecież wcale nie było takie proste. W zasadzie miałam wrażenie, że powinnam zapytać o najistotniejsze kwestie, takie jak sposób w jaki… to się stało albo ciało, ale… po prostu nie potrafiłam.
– Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to – mruknęłam, z opóźnieniem decydując się zareagować na słowa wciąż obserwującego mnie wampira. – I nie, nie pomagasz mi. Jeśli w ten sposób zamierzasz pocieszać Claire…
– Oboje wiemy, że się do tego nie nadaję – przerwał mi szorstko. – Zresztą ona śpi, tak? Nie sądzę, żeby…
Urwał tak gwałtownie, że w pierwszym odruchu nawet tego nie zarejestrowałam. Potrzebowałam dłuższej chwili, by zorientować się, że coś jest nie tak, a panująca cisza jest zdecydowanie zbyt nienaturalna i na swój sposób niepokojąca. Wzięłam kilka głębszych wdechów, chcąc w ten sposób się uspokoić i łatwiej skoncentrować na tym, co działo się wokół mnie, po czym z wolna przeniosłam wzrok na szwagra, po wyrazie jego twarzy próbując ocenić, czego powinnam się po nim spodziewać. Zdążyłam poznać go na tyle dobrze, by zorientować się, że coś zdecydowanie było na rzeczy – i to najdelikatniej rzecz ujmując, chociaż wciąż nie byłam pewna, gdzie leżał problem. Wiedziałam jedynie, że milczący, przesadnie wręcz skoncentrowany Rufus, na dodatek spoglądający na mnie w jakże niepokojąc, przenikliwy sposób, zdecydowanie nie wróżył niczego dobrego.
Zawahałam się, nagle zaniepokojona. Nie miałam pojęcia, co powinnam sądzić o jego reakcji, ale naprawdę zaczynałam się martwić. Machinalnie napięłam mięśnie, po czym niespokojnie powiodłam wzrokiem dookoła, wręcz gotowa przysiąc, że za chwilę dostrzegę coś, czego nie powinnam. Co prawda instynkt nie podpowiadał mi, by cokolwiek nam zagrażało, ale zachowanie Rufusa i stan, w którym się znajdowałam, jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że mogłam coś przeoczyć. Z drugiej strony, być może problem wcale nie leżał w potencjalnym zagrożeniu, ale Rufusie i jego specyficznym nastroju, który… mógł oznaczać dosłownie wszystko.
– Ehm… Wszystko w porządku? – zaryzykowałam, przez krótką chwilę sama niepewna, czy powinnam się wycofać.
Napięłam mięśnie, coraz bardziej podenerwowana. Czułam się coraz dziwniej z tym, że wampir dosłownie przenikał mnie spojrzeniem, właściwie nie mrugając. Mogłam tylko zgadywać, co takiego sobie myślał, a pewnie i tak nie zgadłabym w czym rzecz. Cokolwiek chodziło mi po głowie…
– Tak… Tak sądzę – stwierdził, ale jego ton wydawał się sugerować coś zupełnie innego. To nie był pierwszy raz, kiedy z miejsca przestałam czuć się przy Rufusie bezpieczna. – Mam pomysł. A ty możesz mi pomóc – dodał, tym samym skutecznie wytrącając mnie z równowagi.
– Jaki znowu…?
Jedynie potrząsnął głową.
– Zobaczysz – stwierdził lakonicznie.
Zaraz po tym bez słowa chwycił mnie za rękę i bez słowa pociągnął za sobą, nie dając nawet szansy na to, żebym spróbowała zaprotestować.
Elena
W milczeniu wpatrywała się w sufit, jakby od niechcenia wodząc wzrokiem po delikatnych, ledwo zauważalnych pęknięciach. Milczała, ale to nie wydawało się złe, przynajmniej na razie. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem udawało jej się po prostu trwać w ciszy, kiedy tuż obok była Rose, ale jako dziecko robiła tak często. Kiedyś wszystko było dużo prostsze, a przynajmniej Elena miałam takie wrażenie.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam cię aż tak bardzo przygnębioną – usłyszała i to wystarczyło, żeby skutecznie wyrwać dziewczynę z zamyślenia.
– Wydaje ci się – zaoponowała machinalnie, ale nawet z jej perspektywy to brzmiało jak jedno, wielkie kłamstwo. – Kłócę się ze swoimi cały czas, prawda?
– Może. Ale to coś innego – stwierdziła z uporem Rosalie.
Kiedy Elena uniosła głowę, przekonała się, że wampirzyca stała przy szafie, jakby od niechcenia przerzucając ubrania. Miała wrażenie, że Rose tylko szukała sposobu, żeby zająć czymś ręce, wyraźnie czymś podenerwowana. Cisza miała w sobie coś nienaturalnego, innego niż do tej pory. To było tak, jakby siostra miała w planach o coś zapytać, ale powstrzymywała się, być może obawiając reakcji na ewentualne słowa.
– Nie rozumiem – stwierdziła zgodnie z prawdą Elena. Usiadła, odrzucając jasne włosy na plecy. – Rose, daj spokój. Wiele razy miałam do kogoś pretensje, bo…
– Ale nigdy nie byłaś aż tak smutna – oznajmiła z przekonaniem wampirzyca. – Może ostatnio nie byłam najlepszą partnerką do rozmowy, ale to niczego nie zmienia, Eleno. Znam cię, wiesz? Znam cię od dziecka.
Cóż, to akurat była prawda, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w dużym stopniu wychowywała się właśnie pod okiem Rose. Chwilami wciąż nie była pewna czy to dobrze, nie wspominając o tym, jak bardzo zmieniła się w ostatnim czasie. Rafa dość jasno pokazał, że nie zawsze to, jak się zachowywała, było dla niego właściwe, ale…
Och, tak, w końcu marzyła, by na każdym kroku rozważać to, czego chciał Rafael!
– Hm, pomyślmy… – powiedziała cicho, nagle rozżalona. Nie chciała być złośliwa, przynajmniej na razie, skoro powoli zaczynała porozumiewać się z Rose, ale to okazało się silniejsze od niej. – Może dlatego, że chodzi o mojego męża?
Wampirzyca jedynie westchnęła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Dalej mam wrażenie, że to nie to – stwierdziła, tym samym skutecznie wzbudzając w Elenie wątpliwości.
– Uważasz, że ja i Rafael to coś tak niepoważnego, że nie mam powodów cierpieć? – niemalże warknęła.
O dziwo, tym razem Rose skinęła głową, zupełnie jakby właśnie usłyszała coś, czego oczekiwała od dłuższego czasu.
– Bynajmniej – oznajmiła z przekonaniem. – I dlatego sądzę, że nie o wszystkim mi mówisz. Bo nie zachowujesz się tak, jakbyście po prostu się pokłócili. Co jak co, ale pod tym względem też cię znam, Eleno.
Aż zachłysnęła się powietrzem, co najmniej wytrącona z równowagi tym oświadczeniem. Najgorsze w tym wszystkim okazało się to, że wampirzyca przecież miała rację, chociaż dziewczyna z uporem nie chciała tego przyznać. Jasne, że w grę wchodziło coś więcej, niż tylko zwykła kłótnia. Trudno, żeby traktowała to, że własny mąż ją uderzył, jak coś porównywalnego do sprzeczki, nie wspominając o tym, tym bardziej że droczyła się z Rafaelem niemalże na każdym kroku. Gdyby chodziło o kłótnię, nie zachowywałaby się w ten sposób, a przynajmniej nie w aż tak dobitny, zauważalny sposób. Och, wręcz przeciwnie – wtedy najpewniej byłaby wręcz przesadnie dumna, unikając demona aż do chwili, w której oboje doszliby do wniosku, że to męczące. Przecież zawsze wracała, prawda? Prędzej czy później, ale…
Cóż, ale nie tym razem. Tak przynajmniej sądziła, nie wyobrażając sobie, że miałaby przejść do porządku dziennego z tym, co stało się, kiedy Rafael stracił kontrolę. To wciąż ją dręczyło, sprawiając, że czuła się bezradna – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Gdyby przynajmniej wiedziała, co powinna teraz zrobić, może byłoby prościej, ale nie miała pojęcia – i właśnie to w tym wszystkim wydawało się najgorsze. Bezradność dawała jej się we znaki bardziej niż cokolwiek innego, stopniowo doprowadzając Elenę do szału. Mogła udawać, że odejście rozwiązuje problem, bo do pewnego stopnia tak właśnie było, ale takie rozwiązanie na dłuższą metę nie miało racji bytu. Nie, skoro sprawy między nią a Rafą zaszły aż tak daleko, a perspektywa rozstania jawiła jej się jako coś, co nie powinno się wydarzyć. Mogła udawać, że podjęła decyzję, ale to było jak próba okłamania samej siebie i zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Prawda była taka, że chciała coś zrobić, ale nie miała pojęcia co i w jaki sposób. Pragnęła dać demonowi jakieś rozwiązanie, ale również to wydawało się nie wchodzić w grę. Jak miałaby, skoro on i tak nie był w stanie zrozumieć tego, co ją dręczyło? Ktoś, kto przez wieki trwał w pewnych przekonaniach, nie był w stanie zmienić się ot tak. W gruncie rzeczy wątpiła w to, czy taka zmiana w ogóle miała okazać się możliwa. To wszystko po prostu było trudne, z kolei ona…
– Elena? – Głos Rosalie skutecznie przywołał ją do porządku. Nie zarejestrowała momentu, w którym wampirzyca dosłownie zmaterializowała się u jej boku, w następnej sekundzie siadając przy niej i jak gdyby nigdy nic obejmując dziewczynę ramieniem. Mimowolnie zadrżała od różnicy temperatur, ale nie próbowała się odsuwać, w gruncie rzeczy czerpiąc ze wzajemnej bliskości przyjemność. – Powiedz mi, co się stało. Cokolwiek by to nie było, ty naprawdę nie musisz…
– To jest sprawa między mną a Rafaelem – przerwała, nim zdążyła ugryźć się w język. Westchnęła, aż nazbyt świadoma, że jej słowa nie zabrzmiały w szczególnie uprzejmy sposób. Wręcz przeciwnie – coś w ich brzmieniu sprawiło, że z miejsca zapragnęła się zreflektować. – Wybacz, nie to miałam na myśli. Ja po prostu…
– W porządku. – Rose nieznacznie potrząsnęła głową. – Muszę przyzwyczaić się do myśli o tym, że masz męża… – Wampirzyca zamilkła, wyraźnie nieprzekonana do takie stanu rzeczy. Przez jej twarz przemknął cień, jednak prawie natychmiast wzięła się w garść, jakimś cudem będąc w stanie wysilić się na uśmiech. Zwłaszcza w przypadku kogoś takiego jak Rosalie, okazało się to sporym postępem. – Ale wiesz, że to niczego nie zmienia, prawda? Nawet jeśli… to demon.
– Całkiem przyjaźnie nastawiony demon – poprawiła machinalnie, a Rose prychnęła, przez krótką chwilę niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać.
– Tylko dla ciebie – stwierdziła w końcu.
– Możliwe – przyznała niechętnie Elena. To też dyskusyjna kwestia, pomyślała mimochodem, ale powstrzymała się od komentarza. To było zbyt bliskie tematowi, którego zdecydowanie nie chciała poruszać, niezależnie od sytuacji. – Zresztą nie o to chodzi. Myśl sobie co chcesz, ale Rafael nigdy… – Urwała, w ostatniej chwili powstrzymując się od stwierdzenia, że demon by jej nie skrzywdził. Ledwo powstrzymała się od dotknięcia twarzy, przez krótką chwilę znów mając wrażenie, że policzek pulsuje ciepłem równie mocno, co i po uderzeniu. – Wiem co robię.
To też brzmiało jak kłamstwo, ale nie chciała się nad tym rozwodzić. Prawda jednak była taka, że nie miała pojęcia, w co tak naprawdę próbowała brnąć. Działała instynktownie, w gruncie rzeczy od samego początku robiąc coś, co większość pewnie i tak uznałaby za największą głupotę. Sam Rafael dawał jej to do zrozumienia i to tak wiele razy, że wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby uznał ją za idiotkę. W gruncie rzeczy chyba tak właśnie było, co zresztą niejednokrotnie sugerował. W efekcie sama już nie była pewna, co tak naprawdę o niej myślał, tym bardziej że ktoś taki jak serafin zdecydowanie byłby zdolny do tego, żeby ją okłamać.
Słodka bogini, w takich momentach sama nie była pewna, jakim cudem w ogóle zdołali się porozumieć. Ba! Patrząc na to z perspektywy czasu, nie potrafiła wytłumaczyć, w jaki sposób doszło do tego, że byli razem. Taki związek wydawał się bez sensu, ale…
– W porządku – oznajmiła cicho Rosalie. Wciąż nie brzmiała na przekonaną, ale wszystko wskazywało na to, że za wszelką cenę usiłowała uniknąć kłótni. Elena nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale zdecydowanie była wampirzycy za to wdzięczna. – A teraz się ubieraj. Wybacz, że to mówię, ale przy całej mojej miłości, nie jestem w stanie na ciebie patrzeć.
– Że co proszę…?
O dziwo, Rosalie jakimś cudem wysiliła się na uśmiech. W tamtej chwili nie wydawała się ani rozeźlona, ani złośliwa, a przynajmniej Elena nie miała takiego wrażenia. Znała tę wampirzycę na tyle dobrze, by wiedzieć, że takie zachowanie zdarzało jej się rzadko – i że zwykle wiązało się z tym, że na czymś albo na kimś wyjątkowo jej zależało.
– Nie zamierzam czekać i patrzeć, jak się zadręczasz – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Może to nienajlepszy moment, ale i tak nie usiedzę w domu. Czekam w garażu i… Hm, sama zobaczysz, dokąd cię zabieram – stwierdziła, a potem jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę drzwi.
– Rose…?
Nie doczekała się odpowiedzi. Chwilę później została sama, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń i wręcz nie dowierzając temu, że Rosalie tak po prostu podjęła za nią decyzję, nie dając okazji, żeby zaprotestować.
Westchnęła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę chciała, ale…
A potem gdzieś za oknem usłyszała łagodny trzepot ptasich skrzydeł i ostatecznie doszła do wniosku, że jest jej wszystko jedno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa