Renesmee
Z wrażenia aż się zachwiałam, przez krótką chwilę mając wrażenie, że Rufus
próbuje mówić do mnie w jakimś innym, obcym języku. Spojrzałam na wampira z niedowierzaniem,
czekając na wyjaśnienia albo jakiekolwiek oznaki tego, że coś pomyliłam, ale on
po prostu się we mnie wpatrywał, na dodatek w sposób jednoznacznie
sugerujący, że dobrze zrozumiałam –
i że nawet gdybym chciała, nic nie sprawiłoby, że odwołałby te słowa. Cóż,
nie tak po prostu, zresztą byłoby to możliwe tylko w jednej sytuacji:
gdyby mnie okłamał.
Pokręciłam z niedowierzaniem
głową, chociaż i to nie miało sensu. Miej więcej wtedy pojęłam, co miał na
myśli, kiedy stwierdził, że najpewniej będzie musiał mnie z ranić. Co
prawda Seth nie był mi aż tak bliski jak Jacob jeszcze kilka lat temu, ale to
nie zmieniało faktu, że pozostawał moim przyjacielem. Ba! Biorąc pod uwagę
plany, które mieli Sue i Charlie, mogłam chyba zacząć uznawać chłopaka za
rodzinę. Dopiero kiedy sobie to uświadomiłam, z opóźnieniem dotarło do
mnie, że w takim wypadku jakiekolwiek plany wesela schodziły na dalszy
plan, a uroczystości najpewniej miały przeistoczyć się w stypę. W tamtej
chwili również dotarło do mnie to, dlaczego Claire wyglądała na tak zszokowaną,
kiedy wróciła do domu, a tym bardziej z jakiego powodu przy pierwszej
okazji uciekła do pokoju.
–
Renesmee…?
Po tonie
Rufusa poznałam, że próbował zwrócić na siebie moją uwagę już od dłuższej
chwili. Natychmiast przymusiłam się do tego, by wziąć się w garść i w pośpiechu
przenieść wzrok na obserwującego mnie wampira. Przesunął się bliżej, być może
podejrzewając, że będzie musiał mnie pochwycić, to jednak okazało się zbędne.
Do pewnego stopnia zaskoczyło mnie odkrycie, że w którymś momencie się
popłakałam, bo w oszołomieniu nie zarejestrowałam tego momentu. Wciąż
oszołomiona, otarłam twarz, próbując znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie tego,
skąd w ogóle brały się łzy. Czułam, że wszystko jest nie tak i wyłącznie
na tej jednej myśli byłam w stanie się skoncentrować.
– Jak
właściwie…? – zaczęłam i zaraz urwałam, sama niepewna, co tak naprawdę chciałam
powiedzieć. Z powątpiewaniem spojrzałam na swojego rozmówce, wciąż nie
dowierzając. – Nie… To nie ma sensu – stwierdziłam, zwracając się bardziej do
siebie niż do kogoś innego.
– Obecność
Claudii tutaj? Jak najbardziej.
Jedynie potrząsnęła
głową, bynajmniej nie motywy wampirzycy uznając za największy problem. Miałam
wrażenie, że do tonu Rufusa wkradła się dziwna, dość charakterystyczna nuta,
kiedy wspomniał o stwórczyni Dimitra, ale i nad tym nie chciałam się
zastanawiać. Nawet jeśli mój szwagier z jakiegoś powodu uwziął się na
wampirzycę, wolałam nie wiedzieć co za tym stoi. W gruncie rzeczy wolałam
już nie szukać zrozumieniu w bardzo wielu kwestiach, nie chcąc brać pod
uwagę tego, co mogłoby z nich wynikać. To i tak nie było istotne,
skoro Seth…
– Dlaczego?
– wyrwało mi się. Z wolna wyprostowałam się, na wszystkie możliwe sposoby
próbując wziąć się w garść. Cokolwiek by się nie wydarzyło, zawsze miało
jakąś przyczynę, a skoro tak, chciałam dowiedzieć się przynajmniej tyle. –
Co tam się stało? Tylko nie próbuj kręcić, bo naprawdę…
Urwałam,
właściwie sama niepewna, co powiedzieć, żeby moje słowa zabrzmiały choć
odrobinę groźnie. Miałam wrażenie, że przynajmniej tymczasowo jestem na dobrej
drodze, by zrobić z siebie idiotkę, tym bardziej że próba wyciągnięcia
jakichkolwiek informacji od Rufusa z natury bywała problematyczna. To
sprawiało, że czułam się tym bardziej bezradna, co bynajmniej nie poprawiało mi
nastroju.
– Dobre
pytanie – przyznał w zamyśleniu wampir, jak gdyby nigdy nic chwytając mnie
za ramię. Chociaż nie byłam pewna dlaczego, nie widziałam powodu, dla którego
miałabym próbować się odsunąć. – Trzeba by zapytać Claire, ale oczywiście nie
zamierzam tego robić… Zresztą chyba wiem, ale to dalej bez sensu. Cóż, nie tyle
to, że wpojony zmiennokształtny mógłby chcieć bronić swojej… wybranki – przyznał niechętnie,
ostrożnie dobierając słowa – ale sama Claudia. Czego chciała od Claire?
Miałam
wrażenie, że wiedział albo przynajmniej podejrzewał w czym rzecz, ale nic
nie wskazywało na to, by planował mnie uświadomić. Spojrzałam na Rufusa z powątpiewaniem,
ale ostatecznie powstrzymałam się od jakichkolwiek komentarzy, dochodząc do
wniosku, że próba wpływania na tego wampira i tak nie miała sensu.
Zdążyłam przywyknąć, że mówił przede wszystkim wtedy, kiedy akurat miał na to
ochotę, zresztą w oszołomieniu i tak nie miałam siły do tego, żeby
się kłócić. Już i tak ledwo docierało do mnie to, co wiedziałam już teraz,
a jakby tego było mało…
Słodka
bogini, to po prostu do mnie nie dochodziło. Znałam Setha odkąd tylko sięgałam
pamięcią, nie wspominając o tym, że się przyjaźniliśmy. Zwłaszcza teraz,
biorąc pod uwagę to, jakie plany mieli Charlie i Sue… Och, nawet nie wyobrażałam
sobie, że miałabym którekolwiek z nich powiadomić – a już zwłaszcza
matkę chłopaka. Nie chciałam też myśleć o Lei, teraz bardziej niż
wcześniej świadoma, jakie relacje łączyły rodzeństwo. Ta dziewczyna zawsze troszczyła
się od Setha, gotowa zrobić wszystko, byleby go ochronić, a jednak… Cóż,
nie udało się.
I właśnie to
nie miało dla mnie sensu, zresztą nie po raz pierwszy. Chwilami wątpiłam, by
jakakolwiek śmierć miała w sobie choć trochę logiki, o sprawiedliwości
nie wspominając. To po prostu…
– Słuchasz
mnie?
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem koncentrując spojrzenie na wpatrzonym
we mnie Rufusie. Trudno było mi stwierdzić, czy faktycznie mógł być rozeźlony
tym, że myślami byłam daleko, bynajmniej nie zwracając uwagi na to, co próbował
mi powiedzieć. W gruncie rzeczy w którymś momencie w ogóle
przestałam być świadoma tego, że mówił coś więcej, pomijając wcześniejsze
spekulacje na temat Claudii.
– Nie –
przyznałam, a wampir wymownie uniósł brwi.
– Przynajmniej
szczerze. – Naukowiec jedynie wywrócił oczami. – Mówiłem o tym, co teraz.
Abstrahując od Claudii i śmierci tego chłopaka…
– To brzmi
tak, jakby było ci wszystko jedno – przerwałam mu chłodno, nie mogąc się
powstrzymać.
Rzucił mi
wymowne, na swój sposób poirytowane spojrzenie, co samo w sobie mogło
wystarczyć mi za odpowiedź, ale przynajmniej tymczasowo wolałam się nad nią nie
zastanawiać. Tak było prościej, bo przynajmniej mogło mi zaoszczędzić
niepotrzebnych nerwów. Och, to był Rufus, tak? Do przewidzenia wydawało się to,
że bywał nieczuły, zwłaszcza w przypadku osób, które nie miały dla niego
znaczenia. Tak było chociażby z Sethem, którego i tak z trudem
tolerował u bok Claire. Takie przynajmniej miałam wrażenie, wolałam jednak
nie pytać o to, czy śmierć chłopaka w jakimkolwiek stopniu była mu na
rękę.
– Ach… Nie
patrz się na mnie w ten sposób – obruszył się wampir. – I tak wiem,
co sobie myślisz – dodał, a ja drgnęłam, nagle zaniepokojona.
– Czyżby? –
zapytałam, chociaż wcale nie byłam pewna, czy chcę poznać odpowiedź. Czasami
było prościej uniknąć takiej konieczności. – Nagle rozwinąłeś w sobie
zdolności telepatyczne czy…?
– Nie bądź
złośliwa – przerwa mi zniecierpliwionym tonem. – I nie płacz, bo wtedy
wyglądasz strasznie. Wybacz, że akurat ja muszę ci to powiedzieć.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, co najmniej zaskoczona kierunkiem, który obrała rozmowa.
Otarłam twarz wierzchem dłoni, bezskutecznie próbując doprowadzić się do
porządku, chociaż w gruncie rzeczy obojętne było mi to, jak wyglądałam. W głowie
miałam pustkę, a gdyby nie to, pewnie już dawno wróciłabym do domu, by móc
zdecydować, co zrobić teraz, kiedy już wiedziałam o Secie. Czułam, że
powinnam zacząć się sprawą tak szybko, jak to możliwe, ale to przecież wcale
nie było takie proste. W zasadzie miałam wrażenie, że powinnam zapytać o najistotniejsze
kwestie, takie jak sposób w jaki… to
się stało albo ciało, ale… po prostu nie potrafiłam.
– Szczerze
mówiąc, nie obchodzi mnie to – mruknęłam, z opóźnieniem decydując się zareagować
na słowa wciąż obserwującego mnie wampira. – I nie, nie pomagasz mi. Jeśli
w ten sposób zamierzasz pocieszać Claire…
– Oboje
wiemy, że się do tego nie nadaję – przerwał mi szorstko. – Zresztą ona śpi,
tak? Nie sądzę, żeby…
Urwał tak
gwałtownie, że w pierwszym odruchu nawet tego nie zarejestrowałam.
Potrzebowałam dłuższej chwili, by zorientować się, że coś jest nie tak, a panująca
cisza jest zdecydowanie zbyt nienaturalna i na swój sposób niepokojąca.
Wzięłam kilka głębszych wdechów, chcąc w ten sposób się uspokoić i łatwiej
skoncentrować na tym, co działo się wokół mnie, po czym z wolna
przeniosłam wzrok na szwagra, po wyrazie jego twarzy próbując ocenić, czego
powinnam się po nim spodziewać. Zdążyłam poznać go na tyle dobrze, by
zorientować się, że coś zdecydowanie było na rzeczy – i to najdelikatniej
rzecz ujmując, chociaż wciąż nie byłam pewna, gdzie leżał problem. Wiedziałam
jedynie, że milczący, przesadnie wręcz skoncentrowany Rufus, na dodatek
spoglądający na mnie w jakże niepokojąc, przenikliwy sposób, zdecydowanie
nie wróżył niczego dobrego.
Zawahałam
się, nagle zaniepokojona. Nie miałam pojęcia, co powinnam sądzić o jego
reakcji, ale naprawdę zaczynałam się martwić. Machinalnie napięłam mięśnie, po
czym niespokojnie powiodłam wzrokiem dookoła, wręcz gotowa przysiąc, że za
chwilę dostrzegę coś, czego nie powinnam. Co prawda instynkt nie podpowiadał
mi, by cokolwiek nam zagrażało, ale zachowanie Rufusa i stan, w którym
się znajdowałam, jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że mogłam coś przeoczyć.
Z drugiej strony, być może problem wcale nie leżał w potencjalnym
zagrożeniu, ale Rufusie i jego specyficznym nastroju, który… mógł oznaczać
dosłownie wszystko.
– Ehm…
Wszystko w porządku? – zaryzykowałam, przez krótką chwilę sama niepewna,
czy powinnam się wycofać.
Napięłam
mięśnie, coraz bardziej podenerwowana. Czułam się coraz dziwniej z tym, że
wampir dosłownie przenikał mnie spojrzeniem, właściwie nie mrugając. Mogłam
tylko zgadywać, co takiego sobie myślał, a pewnie i tak nie zgadłabym
w czym rzecz. Cokolwiek chodziło mi po głowie…
– Tak… Tak
sądzę – stwierdził, ale jego ton wydawał się sugerować coś zupełnie innego. To
nie był pierwszy raz, kiedy z miejsca przestałam czuć się przy Rufusie
bezpieczna. – Mam pomysł. A ty możesz mi pomóc – dodał, tym samym
skutecznie wytrącając mnie z równowagi.
– Jaki
znowu…?
Jedynie
potrząsnął głową.
– Zobaczysz
– stwierdził lakonicznie.
Zaraz po
tym bez słowa chwycił mnie za rękę i bez słowa pociągnął za sobą, nie
dając nawet szansy na to, żebym spróbowała zaprotestować.
Elena
W milczeniu wpatrywała się w sufit,
jakby od niechcenia wodząc wzrokiem po delikatnych, ledwo zauważalnych pęknięciach.
Milczała, ale to nie wydawało się złe, przynajmniej na razie. Nie przypominała
sobie, kiedy ostatnim razem udawało jej się po prostu trwać w ciszy, kiedy
tuż obok była Rose, ale jako dziecko robiła tak często. Kiedyś wszystko było
dużo prostsze, a przynajmniej Elena miałam takie wrażenie.
– Nie
pamiętam, kiedy ostatnio widziałam cię aż tak bardzo przygnębioną – usłyszała i to
wystarczyło, żeby skutecznie wyrwać dziewczynę z zamyślenia.
– Wydaje ci
się – zaoponowała machinalnie, ale nawet z jej perspektywy to brzmiało jak
jedno, wielkie kłamstwo. – Kłócę się ze swoimi cały czas, prawda?
– Może. Ale
to coś innego – stwierdziła z uporem Rosalie.
Kiedy Elena
uniosła głowę, przekonała się, że wampirzyca stała przy szafie, jakby od
niechcenia przerzucając ubrania. Miała wrażenie, że Rose tylko szukała sposobu,
żeby zająć czymś ręce, wyraźnie czymś podenerwowana. Cisza miała w sobie
coś nienaturalnego, innego niż do tej pory. To było tak, jakby siostra miała w planach
o coś zapytać, ale powstrzymywała się, być może obawiając reakcji na
ewentualne słowa.
– Nie
rozumiem – stwierdziła zgodnie z prawdą Elena. Usiadła, odrzucając jasne
włosy na plecy. – Rose, daj spokój. Wiele razy miałam do kogoś pretensje, bo…
– Ale nigdy
nie byłaś aż tak smutna – oznajmiła z przekonaniem wampirzyca. – Może
ostatnio nie byłam najlepszą partnerką do rozmowy, ale to niczego nie zmienia,
Eleno. Znam cię, wiesz? Znam cię od dziecka.
Cóż, to
akurat była prawda, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w dużym stopniu
wychowywała się właśnie pod okiem Rose. Chwilami wciąż nie była pewna czy to
dobrze, nie wspominając o tym, jak bardzo zmieniła się w ostatnim
czasie. Rafa dość jasno pokazał, że nie zawsze to, jak się zachowywała, było
dla niego właściwe, ale…
Och, tak, w końcu
marzyła, by na każdym kroku rozważać to, czego chciał Rafael!
– Hm,
pomyślmy… – powiedziała cicho, nagle rozżalona. Nie chciała być złośliwa,
przynajmniej na razie, skoro powoli zaczynała porozumiewać się z Rose, ale
to okazało się silniejsze od niej. – Może dlatego, że chodzi o mojego
męża?
Wampirzyca
jedynie westchnęła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Dalej mam
wrażenie, że to nie to – stwierdziła, tym samym skutecznie wzbudzając w Elenie
wątpliwości.
– Uważasz,
że ja i Rafael to coś tak niepoważnego, że nie mam powodów cierpieć? –
niemalże warknęła.
O dziwo,
tym razem Rose skinęła głową, zupełnie jakby właśnie usłyszała coś, czego
oczekiwała od dłuższego czasu.
–
Bynajmniej – oznajmiła z przekonaniem. – I dlatego sądzę, że nie o wszystkim
mi mówisz. Bo nie zachowujesz się tak, jakbyście po prostu się pokłócili. Co
jak co, ale pod tym względem też cię znam, Eleno.
Aż zachłysnęła
się powietrzem, co najmniej wytrącona z równowagi tym oświadczeniem.
Najgorsze w tym wszystkim okazało się to, że wampirzyca przecież miała
rację, chociaż dziewczyna z uporem nie chciała tego przyznać. Jasne, że w grę
wchodziło coś więcej, niż tylko zwykła kłótnia. Trudno, żeby traktowała to, że
własny mąż ją uderzył, jak coś porównywalnego do sprzeczki, nie wspominając o tym,
tym bardziej że droczyła się z Rafaelem niemalże na każdym kroku. Gdyby
chodziło o kłótnię, nie zachowywałaby się w ten sposób, a przynajmniej
nie w aż tak dobitny, zauważalny sposób. Och, wręcz przeciwnie – wtedy
najpewniej byłaby wręcz przesadnie dumna, unikając demona aż do chwili, w której
oboje doszliby do wniosku, że to męczące. Przecież zawsze wracała, prawda?
Prędzej czy później, ale…
Cóż, ale
nie tym razem. Tak przynajmniej sądziła, nie wyobrażając sobie, że miałaby
przejść do porządku dziennego z tym, co stało się, kiedy Rafael stracił
kontrolę. To wciąż ją dręczyło, sprawiając, że czuła się bezradna – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. Gdyby przynajmniej wiedziała, co powinna teraz
zrobić, może byłoby prościej, ale nie miała pojęcia – i właśnie to w tym
wszystkim wydawało się najgorsze. Bezradność dawała jej się we znaki bardziej
niż cokolwiek innego, stopniowo doprowadzając Elenę do szału. Mogła udawać, że
odejście rozwiązuje problem, bo do pewnego stopnia tak właśnie było, ale takie
rozwiązanie na dłuższą metę nie miało racji bytu. Nie, skoro sprawy między nią a Rafą
zaszły aż tak daleko, a perspektywa rozstania jawiła jej się jako coś, co
nie powinno się wydarzyć. Mogła udawać, że podjęła decyzję, ale to było jak
próba okłamania samej siebie i zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Prawda była
taka, że chciała coś zrobić, ale nie miała pojęcia co i w jaki
sposób. Pragnęła dać demonowi jakieś rozwiązanie, ale również to wydawało się
nie wchodzić w grę. Jak miałaby, skoro on i tak nie był w stanie
zrozumieć tego, co ją dręczyło? Ktoś, kto przez wieki trwał w pewnych przekonaniach,
nie był w stanie zmienić się ot tak. W gruncie rzeczy wątpiła w to,
czy taka zmiana w ogóle miała okazać się możliwa. To wszystko po prostu
było trudne, z kolei ona…
– Elena? –
Głos Rosalie skutecznie przywołał ją do porządku. Nie zarejestrowała momentu, w którym
wampirzyca dosłownie zmaterializowała się u jej boku, w następnej
sekundzie siadając przy niej i jak gdyby nigdy nic obejmując dziewczynę
ramieniem. Mimowolnie zadrżała od różnicy temperatur, ale nie próbowała się
odsuwać, w gruncie rzeczy czerpiąc ze wzajemnej bliskości przyjemność. –
Powiedz mi, co się stało. Cokolwiek by to nie było, ty naprawdę nie musisz…
– To jest
sprawa między mną a Rafaelem – przerwała, nim zdążyła ugryźć się w język.
Westchnęła, aż nazbyt świadoma, że jej słowa nie zabrzmiały w szczególnie uprzejmy
sposób. Wręcz przeciwnie – coś w ich brzmieniu sprawiło, że z miejsca
zapragnęła się zreflektować. – Wybacz, nie to miałam na myśli. Ja po prostu…
– W porządku.
– Rose nieznacznie potrząsnęła głową. – Muszę przyzwyczaić się do myśli o tym,
że masz męża… – Wampirzyca zamilkła, wyraźnie nieprzekonana do takie stanu
rzeczy. Przez jej twarz przemknął cień, jednak prawie natychmiast wzięła się w garść,
jakimś cudem będąc w stanie wysilić się na uśmiech. Zwłaszcza w przypadku
kogoś takiego jak Rosalie, okazało się to sporym postępem. – Ale wiesz, że to
niczego nie zmienia, prawda? Nawet jeśli… to demon.
– Całkiem
przyjaźnie nastawiony demon – poprawiła machinalnie, a Rose prychnęła,
przez krótką chwilę niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać.
– Tylko dla
ciebie – stwierdziła w końcu.
– Możliwe –
przyznała niechętnie Elena. To też
dyskusyjna kwestia, pomyślała mimochodem, ale powstrzymała się od
komentarza. To było zbyt bliskie tematowi, którego zdecydowanie nie chciała
poruszać, niezależnie od sytuacji. – Zresztą nie o to chodzi. Myśl sobie
co chcesz, ale Rafael nigdy… – Urwała, w ostatniej chwili powstrzymując
się od stwierdzenia, że demon by jej nie skrzywdził. Ledwo powstrzymała się od
dotknięcia twarzy, przez krótką chwilę znów mając wrażenie, że policzek pulsuje
ciepłem równie mocno, co i po uderzeniu. – Wiem co robię.
To też
brzmiało jak kłamstwo, ale nie chciała się nad tym rozwodzić. Prawda jednak
była taka, że nie miała pojęcia, w co tak naprawdę próbowała brnąć.
Działała instynktownie, w gruncie rzeczy od samego początku robiąc coś, co
większość pewnie i tak uznałaby za największą głupotę. Sam Rafael dawał
jej to do zrozumienia i to tak wiele razy, że wcale nie byłaby zdziwiona,
gdyby uznał ją za idiotkę. W gruncie rzeczy chyba tak właśnie było, co
zresztą niejednokrotnie sugerował. W efekcie sama już nie była pewna, co
tak naprawdę o niej myślał, tym bardziej że ktoś taki jak serafin
zdecydowanie byłby zdolny do tego, żeby ją okłamać.
Słodka
bogini, w takich momentach sama nie była pewna, jakim cudem w ogóle
zdołali się porozumieć. Ba! Patrząc na to z perspektywy czasu, nie
potrafiła wytłumaczyć, w jaki sposób doszło do tego, że byli razem. Taki
związek wydawał się bez sensu, ale…
– W porządku
– oznajmiła cicho Rosalie. Wciąż nie brzmiała na przekonaną, ale wszystko
wskazywało na to, że za wszelką cenę usiłowała uniknąć kłótni. Elena nie była
pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale zdecydowanie była
wampirzycy za to wdzięczna. – A teraz się ubieraj. Wybacz, że to mówię,
ale przy całej mojej miłości, nie jestem w stanie na ciebie patrzeć.
– Że co
proszę…?
O dziwo,
Rosalie jakimś cudem wysiliła się na uśmiech. W tamtej chwili nie wydawała
się ani rozeźlona, ani złośliwa, a przynajmniej Elena nie miała takiego
wrażenia. Znała tę wampirzycę na tyle dobrze, by wiedzieć, że takie zachowanie
zdarzało jej się rzadko – i że zwykle wiązało się z tym, że na czymś
albo na kimś wyjątkowo jej zależało.
– Nie
zamierzam czekać i patrzeć, jak się zadręczasz – stwierdziła zgodnie z prawdą.
– Może to nienajlepszy moment, ale i tak nie usiedzę w domu. Czekam w garażu
i… Hm, sama zobaczysz, dokąd cię zabieram – stwierdziła, a potem jak gdyby
nigdy nic ruszyła w stronę drzwi.
– Rose…?
Nie
doczekała się odpowiedzi. Chwilę później została sama, bezmyślnie wpatrując się
w przestrzeń i wręcz nie dowierzając temu, że Rosalie tak po prostu podjęła
za nią decyzję, nie dając okazji, żeby zaprotestować.
Westchnęła,
po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Nie miała pojęcia, czego tak
naprawdę chciała, ale…
A potem
gdzieś za oknem usłyszała łagodny trzepot ptasich skrzydeł i ostatecznie
doszła do wniosku, że jest jej wszystko jedno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz