
Rufus
Nie był przyzwyczajony prosić
o pomoc. Niezależnie od przyczyny i tego, jakim tonem ostatecznie się
posługiwał, zdecydowanie nie miał do takiej konieczności przywyknąć,
niezależnie od sytuacji. Gdyby była inna, a on nie musiał przejmować się bezpieczeństwem
Claire, w żadnym wypadku nie trudziłby się ani próbą stwierdzenia, czy
kiedykolwiek brał numer od któregokolwiek z bliskich Renesmee, a tym bardziej
czekania, aż ktoś łaskawie odbierze. Trzy sygnały to było za długo, zwłaszcza z
perspektywy wampira, który w tym czasie już dawno zdążyłby przemieścić się o
kilka ładnych metrów, gdyby tylko miał pewność, że to nie jest strata czasu.
– To nie
jest dobry moment, Rufusie. – Carlisle nie ukrywał zaskoczenia, zresztą jak i
tego, że brzmiał na wyraźnie zmartwionego. Och, to było do przewidzenia,
zwłaszcza że w ostatnim czasie niekoniecznie si dogadywali. Do tego, że wszyscy
spoglądali na niego tak, jakby w każdej chwili mógł zrobić coś wybitnie
głupiego, również zdążył już przywyknąć. – Jestem w pracy, więc…
– Tyle
chciałem wiedzieć – przerwał mu bezceremonialnie naukowiec. Przynajmniej jeden
problem z głowy, o ile jego orientacja w Seattle jednak nie miała zawieść. To,
że rzadko interesował się kimkolwiek innym prócz Layli i Claire, a do tego
miasta w ogóle nie zamierzał przyjeżdżać, jeszcze nie znaczyło, że nie
zaobserwował tego, co kiedyś mogło się przydać. – Cokolwiek robisz, informuję
cię, że widzimy się za jakieś… dziesięć minut. Reszta mnie nie obchodzi –
oznajmił niemalże pogodnym tonem, nie zamierzając wnikać w szczegóły.
– Ale…
Rozłączył
się, tym samym ucinając wszelakie dyskusje. Nie było na to czasu, tym bardziej
że musiał się pośpieszyć – i to nie tylko przez wzgląd na Claire. Wciąż miał w
planach wrócić do domu Marissy po chłopaka, którego tam zostawił – i to na
dodatek pod opieką niekoniecznie świadomego człowieka, najwyraźniej mającego w
zwyczaju mierzyć do wszystkiego, co popadnie. Biorąc pod uwagę taki stan
rzeczy, zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić na odstawienie córki do domu albo czekanie,
aż ktokolwiek się do nich pofatyguje. Szpital, w którym pracował Carlisle,
wydawał się dobrym rozwiązaniem, przynajmniej na chwilę, bo dość mało
prawdopodobnym wydawało się, żeby coś złego spotkało Claire akurat tam. Jakoś
nie miał wątpliwości, że bliscy Renesmee nie daliby skrzywdzić dziewczyny, co
jak najbardziej było mu na rękę.
Podchwycił
spojrzenie jasnych, niemalże srebrzystych oczu Claire, tym samym uprzytomniając
sobie, że ta przez cały czas go obserwowała. Jeden rzut oka na jej bladą twarz wystarczył,
żeby zorientować się, że była zmartwiona – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Co prawda nie płakała, przynajmniej tymczasowo sprawiając wrażenie zbyt
zmęczonej i otępiałej, by sobie na to pozwolić, ale podejrzewał, że to jedynie
kwestia czasu. Cokolwiek stało się pod jego nieobecność, nie było dobre,
zwłaszcza biorąc pod uwagę, że chodziło o tego konkretnego chłopaka.
Świetnie,
gdyby wiedział, że tak to się skończy, sam by go zabił – i to na długo przed
tym, jak Claire przestała się go bać.
– Chcesz
mnie zostawić z Carlisle’m – stwierdziła dziewczyna, najwyraźniej będąc w
stanie skupić się bardziej niż początkowo zakładał. Nie był pewien czy to
dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale jakie to tak naprawdę miało znaczenie?
– Na
początek. Albo odstawi cię do domu, albo niech poszuka kogoś innego, żeby to
zrobił – cokolwiek, bylebyś bezpiecznie wróciła.
Zawahała
się, ale nie próbowała protestować. Wciąż ufnie się do niego tuliła, tym samym
skutecznie wprawiając wampira w konsternację, zwłaszcza że nadmiar emocji wciąż
pozostawał dla niego czymś, co niekoniecznie mógł zrozumieć.
– A ty
dokąd idziesz?
Ledwo
powstrzymał się przed wywróceniem oczami, tym bardziej że pytanie Claire
zabrzmiało zadziwiająco wręcz stanowczo. Rozbita czy nie, wciąż potrafiła się
skoncentrować, na dodatek dostrzegając więcej niż mógłby sobie tego życzyć. Być
może powinien czuć z tego powodu satysfakcję, skoro sam ją uczył zwracać uwagę
na szczegóły, ale nic podobnego nie miało miejsca – nie teraz, kiedy zbytnio
przejmował się innymi kwestiami, by pokusić się o jakiekolwiek wyjaśnienia.
– Na razie
jestem tutaj – uciął stanowczo, bardziej stanowczo przygarniając ją do siebie.
– Spróbuj chwilę odpocząć, co moja mała?
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem, ale ostatecznie usłuchała, co jak najbardziej było
wampirowi na rękę. Co prawda martwiła go, zwłaszcza po rozmowie w domu, kiedy z
takim uporem zadawała mu kolejne pytania, obojętna na jego wyraźne sugestie, że
to zły moment. Jasne, milczenie bardziej mu odpowiadało, tak jak i brak przeszkód
w działaniu, ale różnica w jej zachowaniu wydawała się wręcz namacalna. Nie
musiał ani pytać, ani spekulować, by zorientować się, że była w szoku – i że
sprawy miał się co najmniej źle, nawet jeśli Claire na pierwszy rzut oka
pozostawała spokojna.
Nie
skomentował tego nawet słowem, woląc nie ryzykować pogorszenia sytuacji. Mógł
pozwolić jej zasnąć, do czego zresztą wyraźnie dążyła od chwili, w której ją
znalazł, ale to nie było takie proste. Musiał zapytać ją o to, co się stało,
zwłaszcza że odpowiedź mogła okazać się kluczowa. Jeśli poza tamtym
dzieciakiem, w okolicy kręcił się ktoś jeszcze…
Nie odezwał
się nawet słowem, w pełni skoncentrowany na przemieszczaniu się. Claire
nieznacznie wszystko komplikowała, nie tylko do pewnego stopnia go opóźniając,
ale też zmuszając do poruszania bocznymi uliczkami. Co jak co, ale z
dziewczyną, która dosłownie przelewała mu się w rękach, zdecydowanie zwróciłby
na siebie uwagę, niezależnie od tego, czy pokusiłby się o poruszanie
ślamazarnym, ludzkim tempem. Ostatnim, czego potrzebował, to dodatkowo użerać
się ze śmiertelnikami, jakby już mało było problemów, które wszyscy mieli na
głowie w ostatnim czasie.
– W
porządku, Claire? – odezwał się w końcu, przystając, by łatwiej móc zajrzeć
dziewczynie w oczy. Poderwała głowę, utwierdzając Rufusa w przekonaniu, że
jednak nie zasnęła, dostosowując się do tego, o co ją prosił. – Dasz radę
przejść kawałek? Jesteśmy blisko, ale… Cóż, sama rozumiesz – stwierdził, bo
wyczucie obecności ludzi było czymś dziecinnie prostym, zwłaszcza dla wampira.
Nawet z odległości czuł krew, ta zresztą niezmiennie go drażniła, choć nie na
tyle, by zaczął obawiać się o samokontrolę.
– Nic mi
nie jest – zapewniła pośpiesznie dziewczyna, oboje jednak wiedzieli, że ta
teoria pozostawiała wiele do życzenia, przynajmniej w kwestii wiarygodności.
Spojrzał na
nią z powątpiewaniem, po czym skinął głową. Zachwiała się, kiedy pomógł jej
stanąć na nogi, zresztą wciąż trzymała się blisko, dosłownie uczepiona jego
ramienia. Zwłaszcza w ciemnościach wydawała się chorobliwie blada, co w
połączeniu z lśniącymi niezdrowo, zdradzającymi czyste przerażenie oczami,
nadawało jej dość przerażający wygląd. Gdyby nie to, że dobrze wiedział, kim
była, doszedłby do wniosku, że jednak mogła chorować, to jednak w przypadku pół-wampira
nie wchodziło w grę… Cóż, nie tak po prostu.
– Chodź.
Jeszcze kilka minut, tak? – rzucił spiętym tonem, właściwie sam niepewny, co
próbował jej obiecać.
Sen? Na
pewno tego potrzebowała, zresztą tak jak i powrotu do domu. Gdyby sprawy miały
się jakkolwiek inaczej, już dawno dałby znać Layli, całkowicie pewien, że w ten
sposób rozwiązałby wszystkie problemy. Ona wiedziałaby, co zrobić, nie tylko
idealne nadając się na pocieszycielkę, ale będąc przede wszystkim matką. Może
to nie było uczciwe, że wolał zrzucić odpowiedzialność na kogokolwiek innego,
ale nie dbał o to, aż nazbyt świadom, że nie był w stanie uspokoić Claire w
takim stopniu, jak tego potrzebowała. Emocje zdecydowanie nie były czymś, z
czym chciał mieć do czynienia, nie wspominając o tym, że targająca dziewczyną
mieszanka skutecznie przytłaczała również jego. Jak nigdy miał ułatwić jej
radzenie sobie z czymś, czego nie rozumiał, zwłaszcza w sytuacji, w której sam
miał ochotę zabić pierwszą osobę, która wpadnie mu w ręce?
– Tato…? –
Głos dziewczyny skutecznie wyrwał go z zamyślenia. Natychmiast przeniósł na nią
wzrok, próbując stwierdzić, czego tym razem powinien się spodziewać. – Hm…
Mógłbyś być trochę milszy – stwierdziła cicho, a Rufus ledwo powstrzymał się
przed prychnięciem. Żartowała sobie? – Dla Carlisle’a – dodała, jak nic mając
tę nieszczęsną rozmowę telefoniczną.
– Nie
jestem niemiły, tylko zdenerwowany… I nie, to nie jest to samo.
Sądząc po
spojrzeniu, które mu rzuciła, w tej jednej kwestii absolutnie się nie zgadzali.
– Dalej nie
wiem, co się dzieje – przyznała cicho, a on z westchnieniem wyciągnął dłoń, by
ująć ją pod brodę i zmusić do spojrzenia sobie w oczy.
– Mam za
mało czasu, żeby wszystko tłumaczyć. W domu porozmawiamy o… pewnych kwestiach –
stwierdził, siląc się na w miarę kojący, a przy tym stanowczy ton głosu. Przynajmniej
tymczasowo musiało wystarczyć, skoro nie był w stanie zrobić niczego więcej.
–
Obiecujesz?
Dlaczego w
ogóle musiała o to pytać? Byłby naiwny, gdyby sądził, że po tym wszystkim w
ogóle dałaby mu spokój, choć tak bez wątpienia byłoby prościej. Nie miał ochoty
spowiadać się z przeszłości – nie po raz kolejny – ale w przypadku Claire
ukrywanie prawdy, wydawało się co najmniej trefnym pomysłem, o czym zresztą
zdążył się przekonać. Już raz to zrobił i choć co prawda nadal dostrzegał sens
w sposobie, w jaki próbował ją chronić – i to nawet przez kłamstwo – w jakimś
stopniu zdawał sobie sprawę z tego, że drugi raz mogłaby mu tego nie wybaczyć.
Z drugiej strony, może po prostu chciał, żeby rozumiała, zwłaszcza po tym, co w
Lille opowiedział Layli. Claire od samego początku była względem niego zbyt
ufna, tak jak i Renesmee dostrzegając w nim o wiele więcej człowieczeństwa niż
powinna – z tym, że dziewczynę łatwiej mógł w ten sposób zranić.
Mimo
wszystko nie odpowiedział, w zamian mocniej chwytając ją za ramię. Chciał
udawać, że wszystko sprowadzało się do tego, że mieli wejść do budynku pełnego
ludzi, co w znacznym stopniu utrudniało rozmowę. Jasne, prawda była o wiele
bardziej skomplikowana, z czego również zdawał sobie sprawę, ale ta kwestia
mogła poczekać. Bardzo wiele z tego, co miał jej do powiedzenia, zamierzał
odłożyć na później.
Nie lubił
tłumów, a tym bardziej niepewności co do tego, gdzie powinien się udać, dlatego
z tym większym entuzjazmem przyjął fakt, że Carlisle najwyraźniej doszedł do
wniosku, że sprawa jest wystarczająco poważna, by ignorowanie jej nie wchodziło
w grę. Tak czy inaczej, wampir najwyraźniej czekał w pobliżu wejścia, co może i
wiązało się ze swego rodzaju wątpliwościami względem jego intencji, ale Rufus
absolutnie o to nie dbał. Cóż, zasada ograniczonego zaufania sprawdzała się
zawsze, w niektórych przypadkach jawiąc się wręcz jak swego rodzaju wybawienie.
– Co się
stało? – usłyszał, ledwo tylko znaleźli się na tyle blisko Cullena, by
jakiekolwiek słowa zabrzmiały naturalnie. Co prawda każde z nich usłyszałoby
nawet najcichszy szept nawet ze znacznej odległości, to jednak wyglądałoby co
najmniej dziwnie z perspektywy znajdujących się w pobliżu ludzi. – Czy Claire…?
– zaczął, natychmiast przenosząc wzrok na ledwo trzymającą się na nogach
dziewczynę, Rufus jednak wyłącznie potrząsnął głową.
– Jest
zdrowa. Nie byłbym spokojny, gdyby coś jej dolegało – stwierdził zgodnie z
prawdą.
– Jesteś
spokojny… – powtórzył z rezerwą Carlisle, nie kryjąc sceptycyzmu.
Świetnie,
więc nawet on nie szczędził sobie czegoś, co od biedy można było uznać za
sarkazm. Robiło się naprawdę interesująco…
– Na tyle,
na ile to możliwe – mruknął bez zainteresowania. – Jest jakieś miejsce, w
którym możemy porozmawiać. Nie mam za wiele czasu – dodał pośpiesznie,
decydując się przejść do rzeczy.
Tkwienie w
rejestracji, czy jaką tam rolę pełniła przechodnia sala przy wejściu,
zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem. Już i tak miał poczucie, że wszystko
idzie za wolno, nie wspominając o tym, że sama Claire nie ułatwiała mu zadania,
niemalże kurczowo uczepiona jego ramienia, zupełnie jakby liczyła, że w ten
sposób nakłoni go do zmiany decyzji. Miał ochotę z nią zostać, ale kwestia
wampira, który pozostał w tamtym domu, pozostawała zbyt istotna, by pozwolić
sobie na nadmierną ckliwość. Jeśli dopisałoby mu szczęście, wszystko i tak
okazałoby się kwestią co najwyżej godziny, miał zresztą wrażenie, że oboje tego
potrzebowali. Już teraz czuł, że dziewczyna była kłębkiem nerwów, co
niezmiennie dawało mu się we znaki, skutecznie utrudniając koncentrację.
Liczył, że kiedy wróci, Claire będzie spała, zwłaszcza że takie rozwiązanie jak
najbardziej mu odpowiadało. I tak podejrzewał, że najbliższe dni miały okazać
się… problematyczne, a skoro tak…
– To teraz
po kolei – zadecydował spiętym tonem Carlisle, ledwo tylko wprowadził ich do
niewielkiego, opustoszałego gabinetu. – Co się stało? Nic nie wyjaśniłeś przez
telefon, więc…
– Bo to nie
jest rozmowa na telefon – przerwał natychmiast Rufus. Och, to w ogóle nie był
materiał na jakąkolwiek rozmowę, przynajmniej z kimś, kogo poglądy bywał
zdecydowanie zbyt pacyfistyczne. To, co mógł Carlisle’owi zakomunikować,
zdecydowanie nie wiązało się z kwestią, w której mieliby szansę się porozumieć.
– Claire tu zostaje i dobrze by było, gdybyś zapewnił jej szybki powrót do
domu. W zasadzie… Masz telefon, tak, moja mała? Możesz do kogoś zadzwonić, byle
nie do bliźniaków, bo po ostatniej akcji nie ufam samochodom… Cóż, nie, jeśli
mieliby przyjechać sami – poprawił się niechętnie. – Ja tak czy inaczej mam coś
jeszcze do załatwienia i…
– Tak po
prostu wychodzisz? – zapytał z niedowierzaniem Carlisle, najwyraźniej nie
zamierzając tak po prostu odpuścić sobie zadawania pytań.
Rufus
przystanął, mimowolnie zastanawiając nad tym, dlaczego wszyscy wokół wydawali
się chętni, żeby doprowadzić go do szału. Już i tak ledwo nad sobą panował,
zdecydowanie nie mając cierpliwości ani do prowadzenia tej rozmowy, ani tym
bardziej udawania miłego.
– Hm…
Wszystko na to wskazuje– odezwał się, siląc na nieco wymuszony, pozbawiony
oznak wesołości uśmiech. – Wbrew przekonaniu, w którym żyła Lorena, nie
opanowałem przemiany w nietoperza, ani tym bardziej sztuki latania, więc chyba
nie mam wyboru, prawda? Na tę chwilę zostają mi tylko drzwi.
Wampir
spojrzał na niego z niedowierzaniem, przez dłuższą chwilę sprawiając wrażenie
chętnego, żeby zacząć się kłócić. Co prawda to wydawało się mało prawdopodobne,
ale z drugiej strony… Cóż, w ostatnim czasie działo się dość, by Rufusa
przestało dziwić cokolwiek – i to łącznie z tym, że akurat tego z Cullenów
mógłby być w stanie wytrącić z równowagi.
Wykorzystał
okazję, by ostatecznie zignorować Carlisle’a, w zamian woląc skoncentrować się
na Claire. Po wyrazie twarzy dziewczyny trudno było stwierdzić, co tak naprawdę
sobie myślała, a może po prostu wolał się nad tym nie zastanawiać, woląc
tymczasowo ignorować fakt, że mogłaby cierpieć. Westchnął, kiedy wyprostowała
się na krześle, na którym posadził ją zaraz po wejściu do gabinetu, po czym
spróbował nieznacznie ją od siebie odsunąć, kiedy w pośpiechu przesunęła się na
tyle, by spróbować wtulić się w jego tors.
– Masz po
prostu tu zostać – oznajmił z naciskiem. – Claire…
– Nie chcę –
zaoponowała i zabrzmiało to niema błagalnie. – Mamy nie ma, a ty…
– Właśnie
dlatego wychodzę – stwierdził, zupełnie jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. – Na godzinę, tak? Ustaliliśmy to.
Otworzyła i
zaraz zamknęła usta, wyraźnie nieusatysfakcjonowana jego propozycją. W tamtej
chwili zaczął żałować, że nie wyszedł od razu, ale to wcale nie było takie
proste. Claire była roztrzęsiona, co zresztą wcale go nie dziwiło, zresztą tak
jak i to, że mogłaby szukać poczucia bezpieczeństwa akurat u niego. Po tym, co
spotkało ją w hotelu, zachowywała się bardzo podobnie, chociaż starał się o tym
nie myśleć. Tym razem przynajmniej była cała i chwała bogini, bo nie
powstrzymywałby się, gdyby wiedział, że gdzieś w Seattle znajdował się ktoś,
kto pokusił się o podniesienie ręki na jego córkę. Wystarczyło, że nie miał
pojęcia, gdzie znajdowała się Layla. Gdyby miał przejmować się kimkolwiek więcej…
– Jesteś
tutaj bezpieczna, Claire. – To była chyba pierwsza z wypowiedzi Carlisle’a,
która wydała się Rufusowi praktyczna. Co prawda miał wątpliwości co do
zostawienia dziewczyny w miejscu, gdzie roiło się od ludzi, ale nie miał
większego wyboru. – Cokolwiek się stało…
– Claudia dopiero
co zabiła Setha, kiedy on… To nie jest cokolwiek
– jęknęła, ostatecznie tracąc cierpliwość.
Na kilka
sekund zapanowała wymowna, przenikliwa cisza. Claire w pośpiechu wyprostowała się
na krześle, blada jak papier i wyraźnie bliska płaczu. Ostatnim, czego tak
naprawdę potrzebował, było to, żeby dostała histerii, ale z drugiej strony…
– Seth nie
żyje? Seth Clearwater…? – powtórzył z niedowierzaniem Carlisle, dopiero po chwili
orientując się, że zadawanie jakichkolwiek pytań zdecydowanie nie było najlepszym
pomysłem. Nie, skoro w odpowiedzi Claire wzdrygnęła się, przez krótką chwilę
sprawiając wrażenie bliskiej ego, żeby jednak zemdleć.
– Och,
świetnie… Powtórz to przy niej jeszcze kilka razy – warknął gniewnie, coraz bardziej
rozdrażniony. – Jak wspomniałem, muszę iść, więc… – zaczął i zaraz urwał, dopiero
po chwili dostrzegając najistotniejszą kwestię. W pośpiechu ujął twarz Claire w
obie dłonie, tym samym nakłaniając ją do spojrzenia sobie w oczy. – Chwila… Co
takiego? Co przed chwilą powiedziałaś?
Początkowo
nie zwrócił na to uwagi, podejrzewając, że z tym, co miało miejsce, mógł mieć
związek dosłownie ktokolwiek, a już na pewno grupka, która z sobie znanych
powodów polowała na nich wszystkich, ale słowa Claire wyraźnie temu przeczyły.
Co więcej, osoba, o której wspominała, zdecydowanie nie miała prawa tutaj być.
Co prawda również Isabeau mówiła o Claudii, kiedy robili porządek w porcie, ale
to i tak nie miało sensu.
Szlag, nie
chciał, żeby go miało. Ta wampirzyca pojawiała się zdecydowanie zbyt często,
zresztą po wizycie w Lille zdecydowanie nie miał do tego cierpliwości.
– Claire,
do cholery…
– Wiem,
kogo widziałam. – Urwała, wyraźnie niechętna, żeby ciągnąć temat. Oddech miała
płytki i nienaturalnie urywany. – To znaczy… Na początku nie byłam pewna, ale…
Ale on tak się do niej zwracał. Chyba, bo…
– Kto? –
przerwał spiętym tonem.
Spróbował
nad sobą zapanować, zwłaszcza że już i tak wydawała się przerażona. Chociaż
miał wątpliwości, ostatecznie pokusił się o użycie wpływu, bo to wydawało się
najbardziej sensownym rozwiązaniem. Musiał ją uspokoić, co wcale nie okazało
się takie łatwe, skoro sam miał problemy z trzymaniem emocji w ryzach. To, że
Claudia jednak mogłaby kręcić się w okolicy, zdecydowanie nie było dobrą
informacją, a jakby tego było mało…
– Chłopak,
o którym wspominała mi mama… Nie mówił, więc założyłam, że to Oliver –
powiedziała w końcu Claire. Jej głos zabrzmiał dziwnie obojętnie, wręcz mechanicznie,
co miało związek z jego próbami mieszania w głowie, ale nie dbał o to. Inaczej
i tak nie byłaby w stanie odpowiedzieć. – Byli razem. A potem Seth…
– W
porządku – przerwał, w pośpiechu decydując się wycofać. To wydawało się
najrozsądniejsze, chociaż nadal musiał zapytać ją o jedną rzecz. – Claire…
Powiedz mi coś jeszcze, moja mała.
Spojrzała
na niego w nieco nieprzytomny, zdradzający przede wszystkim zmęczenie sposób. Mimo
wszystko nie zaprotestowała, co przyjął z ulgą, bo naciskanie na nią
zdecydowanie nie było tym, co w obecnej sytuacji zrobiłby z jakąkolwiek przyjemnością.
Wciąż próbował
patrzeć jej w oczy, woląc nie przerywać kontaktu wzrokowego. Dzięki temu wydawała
się spokojniejsza, zresztą tak było o wiele łatwiej utrzymać wpływ.
– Twój wiersz…
Pamiętasz? Niczego przy mnie nie napisałaś, ale znasz go, prawda? – Tym razem
nawet nie czekał na odpowiedź. – Czego dotyczył?
Być może
nie musiał pytać, zwłaszcza po tym, co się wydarzyło, ale coś w jej zachowaniu
nie dawała mu spokoju. Cokolwiek się działo, wolał mieć pewność, że przynajmniej
tymczasowo wiedział wszystko – i to niezależnie od tego, czy dotyczyło przyszłości,
czy może tego, co już się wydarzyło.
Miał
wrażenie, że minęła cała wieczność zanim Claire w końcu się odezwała. Zanim
zachwiała się i ostatecznie straciła przytomność, zdążyła jeszcze wyrzucić z
siebie trzy krótkie linijki.
Strzał
w ciemnościach
Potężna
strata
I
wybaczenie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz