Claire
Obudziła się gwałtownie,
roztrzęsiona i z bólem głowy Potrzebowała dłuższej chwili, żeby
zorientować się, że wcale nie znajdowała się w tym dziwnym, pogrążonym w mroku
świecie. Otworzyła oczy, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła,
niespokojnie spoglądając na pogrążony w półmroku gabinet. Z opóźnieniem
uprzytomniła sobie, że go zna, chociaż kiedy Rufus przyprowadził ją do
szpitala, zdecydowanie nie była w stanie skoncentrować się na
pomieszczeniu, do którego ostatecznie zabrał ich Carlisle.
Wypuściła
powietrze ze świstem, bliska tego, żeby jednak okazać frustrację. Nie w ten
sposób wyobrażała sobie ani ten dzień, ani… Cóż, w zasadzie wszystko inne.
Serce jak na zawołanie zabiło jej mocniej, nieprzyjemnie tłukąc się o żebra
i zdradzając przede wszystkim odczuwane przez dziewczynę zdenerwowanie.
Pamiętała, że straciła przytomność, choć tak bardzo próbowała nad sobą
zapanować. Co więcej, nie chciała nigdzie puścić ojca, ale jakoś nie miała
złudzeń co do tego, czy omdleniem zdołała powstrzymać go przed zrobieniem
czegoś, co już zdążył zaplanować.
Z wolna
usiadła, nie ufając własnemu ciału na tyle, by pozwolić sobie na więcej.
Poruszała się trochę jak w transie, powoli i bardzo metodycznie,
wręcz przesadnie koncentrując się na poszczególnych czynnościach. Nerwowym
gestem przeczesała ciemne włosy palcami, odgarniając je na bok, by nie wpadały
jej do oczu. Z opóźnieniem zarejestrowała, że przez cały czas nerwowo
napinała mięśnie i to na dodatek tak mocno, że doświadczenie samo w sobie
okazało się niemal bolesne. Czuła się dziwnie, zupełnie jakby w każdej
chwili spodziewała się dostrzec w ciemnościach coś, czego być nie powinno.
W głowie wciąż miała mętlik, mimochodem rozpamiętując to, czego
doświadczyła – kolejne słowa, które wypowiedziało jej własne odbicie, choć to
przecież nie było możliwe. To przynajmniej próbowała sobie wmówić, chociaż
paradoksalnie wierzyła we wszystko o wiele bardziej, aniżeli powinna.
Słodka
bogini, to nie miało sensu. Fakt, że próbowała przeanalizować słowa, które
napawały ją aż tak silnym niepokojem, jednocześnie stopniowo zacierając w pamięci
dziewczyny, tym bardziej.
– Claire?
Poderwała
głowę, zaskoczona tym, że ktokolwiek wypowiedział jej imię. W pierwszym
odruchu wzdrygnęła się, w następnej sekundzie prostując niczym struna na
wąskiej, skórzanej leżance, którą zajmowała. Zamrugała nieco nieprzytomnie,
wciąż wystraszona, zanim ostatecznie skupiła wzrok na stojącym w progu
Carlisle’u, przy okazji przekonując, że spoglądał na nią z progu
pomieszczenia. Po jego spojrzeniu poznała, że był zatroskany, chociaż wyraźnie
mu ulżyło, kiedy przekonał się, że była przytomna.
Ze świstem
wypuściła powietrze, sama niepewna, co tak naprawdę powinna czuć. Wiedziała, że
nie ma co spodziewać się Rufusa, skoro uparł się… załatwiać sprawy po swojemu.
Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, czując stopniowo narastający,
jeszcze silniejszy niż do tej pory niepokój. Martwiła się o niego, co
zresztą wydawało się czymś co najmniej zrozumiałym, przynajmniej z jej
perspektywy. Jakby tego było mało, bez wampira czuła się zagubiona,
bezskutecznie próbując utrzymać resztek wpływu. Pozwolił jej ograniczyć emocje,
przez co może i czuła się otępiała, ale przynajmniej mogła łatwiej odsuwać
od siebie to, czego tak bardzo się bała. Gdyby nagle okazało się, że jednak
powinna mierzyć się z nadmiarem sprzecznych, skrajnych emocji…
– Nic mi
nie jest – odezwała się z opóźnieniem zdecydowanie zbyt znaczącym, by mieć
szansę przekonać kogokolwiek, że mówiła prawdę.
Nie, skoro
samej sobie nie wierzyła. Przełknęła z trudem, wręcz porażona brzmieniem
własnego głosu. Dłonie zacisnęła na krawędzi leżanki, po czym z wolna
nachyliła się do przodu, przez krótką chwilę świadoma wyłącznie łomotania w skroniach
i zawrotów głowy. Znał ten stan, a przynajmniej sądziła, że tak jest,
bowiem bardzo rzadko czuła się źle z powodu któregokolwiek ze swoich
wierszy. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem doświadczyła aż do tego
stopnia gwałtownego, co wytrąciłoby ją z równowagi. Tym razem wszystko
wydawało się kumulować, wręcz ją przytłaczając, przez co utrata przytomności
nie wydała się dziewczynie niczym dziwnym. Cóż, gdyby nie sen, którego
doświadczyła, może poczułaby się lepiej, mogąc choć na moment odciąć się od
przesadnie wręcz wyostrzonych bodźców – i to tylko pod warunkiem, że umysł
by jej na to pozwolił, wciąż bronić się przed najbardziej wyrazistymi
impulsami.
Nie
zauważyła ruchu, ale wyczuła, że Carlisle się przemieścił. Nie zaprotestowała,
kiedy zmierzył ją wzrokiem, ostatecznie wyciągając dłoń ku jej twarzy.
– Na pewno?
– zapytał z powątpiewaniem, odgarniając jej włosy z twarzy. – Rufus
twierdził, że tylko zemdlałaś. Byłaś… zmęczona.
– Trudno,
żeby było inaczej – stwierdziła z rezerwą. Miała wrażenie, że krążyli
niebezpiecznie blisko tematu, którego zdecydowanie nie chciała poruszać. – Jak
długo…? – Urwała, po czym wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że
kończenie pytania i tak jest zbędne.
– Prawie
godzinę, ale to nic takiego. Nie wyglądasz na chorą, więc wszystko w porządku
– zapewnił pośpiesznie jak wampir, ale to wydawało się mocno naciąganą teorią.
Nie, zdecydowanie nic nie było właściwe.
Wiedziała,
że jego słowa dotyczyły przede wszystkim tego, jak sprawy miały się w związku
z jej fizycznym stanem. Co jak co, ale nawet Rufus nie zostawiłby jej
samej, gdyby choć podejrzewał, że mogłaby być ranna. Cóż, nie była, skoro nikt
nie miał okazji choćby podnieść na nią ręki. To, co wydarzyło się w tamtej
uliczce… Claudia nie miała zamiaru albo po prostu nie zdążyła zaatakować, więc
tym bardziej nie istniał żaden powód, by ktokolwiek musiał się o nią
martwić. To, że czuła się trochę tak, jakby ktoś wyrwał jej serce, wcale nie
znaczyło, że mogłaby potrzebować pomocy jakiegokolwiek lekarza.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, przynajmniej próbując trzymać je na tyle daleko, na
ile to miało okazać się możliwe. Czuła, że Carlisle wciąż ją obserwował, co
prawda milcząc, ale bez wątpienia martwiąc się o to, że mogłaby zwlekać z odpowiedzią.
Ostatnim, czego potrzebowała, było zadręczanie osób, które zdecydowanie nie
powinny się nią przejmować. Przynajmniej to próbowała sobie wmówić, chociaż
zarazem wiedziała, że to nie będzie możliwe. Carlisle się troszczył, zresztą
nie jako jedyny, a to w znaczącym stopniu komplikowało sytuację.
– Tak… Już
wszystko w porządku. – Nawet myślenie o tym, że mówiła wyłącznie o stanie
fizycznym, nie potrafiło sprawić, by poczuła się jakkolwiek lepiej. Nieznacznie
potrząsnęła głową, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. – Tata
wyszedł, prawda? Powiedział, że ma taki zamiar i…
Carlisle
mimowolnie się skrzywił, tym samym potwierdzając jej obawy. Poznała po jego
reakcji, że wampira w najmniejszym nawet stopniu nie satysfakcjonowało to,
co chodziło naukowcowi po głowie. Miała wrażenie, że zwłaszcza po tym, co
wydarzyło się w Volterze – śmierci Eleny, która, jakby nie patrzeć,
powinna przebywać bezpiecznie w hotelu, właśnie pod opieką Rufusa –
relacje doktora z jej ojcem znacznie się oziębiły. Nie żeby zakładała, że
ktokolwiek ot tak potrafił porozumieć się z tym wampirem, ale Carlisle
mimo wszystko zawsze kojarzył jej się z kimś wyjątkowo cierpliwym. Problem
polegał na tym, że w ostatnim czasie kwestia ta uległa zmianie, choć to
równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem.
Jakkolwiek
by nie było, wyraźnie czuła, że wampir się o nią troszczył. Wiedziała, że z Esme
traktowali Laylę trochę tak, jakby była jednym z ich przybranych dzieci,
co również miało związek z tym, jak spoglądali na nią. Co więcej, nie była
w stanie przejść wobec takiego stanu rzeczy obojętnie, wręcz musząc
przyznać, że ta troska sprawiała, że czuła się przynajmniej odrobinę lepiej.
– Znasz
Rufusa – stwierdził cicho Carlisle, a ona westchnęła, po czym chcąc nie
chcąc skinęła głową. Znała. Może nie aż tak dobrze jak mama, ale wiedziała
wystarczająco dużo, tym bardziej że zwykle spędzała z nim tyle czasu, ile
było możliwe. – Nie powiedział mi niczego, ale wiem, że dzieje się coś
niedobrego. Claire, kochana, zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś
zmęczona, ale musisz mi powiedzieć, co jest nie tak.
– Powiedziałabym,
gdybym rozumiała – przyznała z wahaniem. Potrzebowała dłuższej chwili,
żeby spróbować zebrać myśli i jednoznacznie stwierdzić, co takiego powinna
mu powiedzieć. – Seth nie żyje. Na tę chwilę wiem tylko tyle…
To nie do
końca była prawda, ale z trudem mogła skoncentrować na czymkolwiek więcej.
Chociaż nie sądziła, że będzie do tego zdolna, ostatecznie zdołała poderwać na
równe nogi. Lekko zachwiała się, ale zdołała uchwycić równowagę, jednocześnie
dla pewności odsuwając na tyle, by znaleźć się poza zasięgiem rąk obserwującego
ją wampira. Prawda była taka, że czuła się do tego stopnia wytrącona z równowagi,
że ustanie w miejscu nie wchodziło w grę, jednocześnie jednak nie
ufała sobie na tyle, by zacząć krążyć.
Carlisle
milczał co w znacznym stopniu było jej na rękę. Nie chciała rozmawiać, a przynajmniej
nie z nim – i to nie tylko dlatego, że miała wątpliwości co do tego,
jak wiele mogła powiedzieć. Wielu kwestii wciąż nie rozumiała, zaczynając od
tej istoty, na którą najpewniej polował Rufus, a skoro tak…
– Muszę
zadzwonić – stwierdziła lakonicznie, jednak decydując się odezwać. Nie
odwróciła się, żeby sprawdzić, co takiego sądził o całej sytuacji
Carlisle, to zresztą nie było dla niej najważniejsze. – Nie wytrzymam w tym
miejscu, poza tym… – Urwała, sama niepewna, jak powinna mu wytłumaczyć, co
takiego czuła.
– Odwiozę
cię do domu – zapewnił pośpiesznie. – Do Nessie i Gabriela… Tak będzie
bezpieczniej – wyjaśnił, a Claire odwróciła się, żeby jednak na niego
spojrzeć.
– To
znaczy?
Być może
zaczynała szukać dziury w całym, dając się ponieść emocjom, ale nie mogła
pozbyć się wrażenia, że chodziło o coś o wiele ważniejszego, niż
tylko to, że mogłaby woleć wrócić do miejsca, gdzie znajdowało się mniej osób.
Czuła się zmęczona, ale nie na tyle, by przestać zwracać uwagę na szczegóły, te
zresztą wciąż nie dawały dziewczynie spokoju. Coś było na rzeczy, ale…
– Mamy
pewne problemy – przyznał w końcu Carlisle. Obserwował ją uważnie,
zupełnie jakby podejrzewał, że nie była gotowa, żeby słuchać o kolejnych
problemach. Może i nie była, ale to nie znaczyło, że zamierzała tak po
prostu odpuścić. Nie mogłaby, zresztą… – Na dniach spodziewamy się wizyty
Volturi. Im mniej z nas będzie się w to mieszać, tym lepiej.
– Volturi… –
powtórzyła, wymownie unosząc brwi ku górze.
Nie znała Włochów,
a przynajmniej nie osobiście, nawet pomimo wizyty w Volterze.
Wszystko zostało zorganizowane tak, by nie musiała ryzykować spotkania z kimkolwiek,
kto mógłby okazać się niebezpieczny. Inną kwestią pozostawało to, że
niekoniecznie bała się klanu, zdecydowanie bardziej przejmując samą Isobel. Co
prawda czuła, że ich pojawienie się nie przyniesie niczego dobrego, złe
przeczucia jednak nie sprawiały, że miała ochotę uciekać.
Zerknęła na
Carlisle’a, po wyrazie jego twarzy próbując stwierdzić, czego tak naprawdę
powinna się po nim spodziewać. Przynajmniej nie próbował naciskać na rozmowę,
co jak najbardziej było dziewczynie na rękę. Znów zaczęła niespokojnie krążyć,
ostatecznie przystając przy oknie, by móc wyjrzeć na zewnątrz. Nie miała
pewności, na którym piętrze się znajdowała – zbytnio oszołomiona nadmiarem
emocji nie zwracała uwagi na to, dokąd prowadził ją Rufus – ale odległość nie
przeszkadzała jej w ocenie tego, co działo się na zewnątrz. Chwilę
obserwowała zmierzających w różne strony ludzi, właściwie nie koncentrując
się na żadnej konkretnej osobie. W głowie miała pustkę, ale tak było
lepiej – na swój sposób bezpieczniej, bo gdyby miała skoncentrować się na
wszystkim ostatnich wydarzeniach, najpewniej po prostu by oszalała.
Na zewnątrz
było ciemno, ale to również jej nie przeszkadzało. Przywykła do późnej poty,
tym bardziej że w Mieście Nocy mimo wszystko wolała funkcjonować po
zachodzie słońca. Tak było wygodniej, biorąc pod uwagę fakt, że zarówno Layla,
jak i Rufus, niekoniecznie mieli ochotę gdziekolwiek się ruszać w środku
dnia.
Przestała o tym
myśleć, w pośpiechu sięgając po komórkę. Chwilę obracała telefon w rękach,
mimowolnie zastanawiając nad tym, czy gdyby spróbowała zadzwonić do ojca,
zignorowałby ją, czy może jednak pokusił o to, żeby odebrać. Ostatecznie
porzuciła ten pomysł, podejrzewając czego mogłaby się spodziewać. Prawda była
taka, że mimo wszystko znała Rufusa o wiele lepiej, niż ona sam mógłby
zakładać, zresztą… Och, słodka bogini, to nie rozmowy na odległość
potrzebowała. W zasadzie wątpiła, żeby ktokolwiek mógł ot tak sprawić, by
poczuła się jakkolwiek lepiej. Trwała w dziwnym stanie, którego nie
rozumiała, balansując gdzieś pomiędzy nieunikniona rozpaczą, a względnym,
wymuszonym spokojem. Wciąż uciekała, niezależnie od wszystkiego próbując
trzymać na dystans emocje, których zdecydowanie nie chciała dopuścić do siebie.
Nie teraz.
To może i nie miało sensu, ale…
– Claire…?
Drgnęła,
prostując się niczym struna i machinalnie napinając mięśnie. Chciała
odwrócić się, by móc spojrzeć na Carlisle’a, ale ostatecznie nie zrobiła tego,
nie ufając sobie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Czuła się
dziwnie, mając wrażenie, że bardzo niewiele brakuje, by jednak pozwoliła sobie
na płacz, a na to zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić…
Cóż, nie
tutaj. I nie teraz.
– Nic mi
nie jest – odpowiedziała z opóźnieniem. – Zaraz przyjdę, w porządku?
Po prostu muszę zadzwonić. Tylko tyle.
– Wszystko
jest w porządku – zapewnił ją pośpiesznie Carlisle. – Nie chodzi mi o to,
żeby na ciebie naciskać. Zastanawia mnie tylko… to, co powiedziałaś, zanim
straciłaś przytomność – przyznał w końcu, a ona zesztywniała, przez
krótką chwilę sama niepewna, w jaki sposób powinna zareagować.
Ach, jej
wiersz… Pamiętała go, zresztą trudno byłoby wyrzucić z pamięci coś, co
mogło mieć aż tak wielkie znaczenie, ale zdecydowanie nie był czymś, co chciała
rozpamiętywać?
– I tak
tego nie rozumiem – powiedziała zgodnie z prawdą. – Nie wiem kogo dotyczy.
Po prostu czuję, że coś się wydarzy, ale… to wszystko.
– Nie masz
żadnych podejrzeć, co takiego…
Energicznie
pokręciła głową, być może o wiele gwałtowniej, aniżeli powinna. Wzrokiem
uciekła gdzieś w bok, z uporem unikając spojrzenia wampira. Próbowała
udawać, że nie działo się nic wartego uwagi, nie chcąc go martwić i po
cichu licząc na to, że Carlisle chociaż na chwilę zostawi ją samą. Wciąż
chciała zadzwonić, w gruncie rzeczy zdolna myśleć tylko o jednej
osobie, choć zarazem szczerze wątpiła, by ta mogła jej pomóc. Z drugiej
strony… Lucas zawsze słuchał. I był, więc na dobry początek musiało
wystarczyć.
Nie była
pewna, jak długo tkwiła w ciszy, próbując zebrać myśli. Mogła też tylko
zgadywać, co takiego myślał sobie Carlisle, kiedy w końcu zdecydował się
wycofać. Wiedziała, że mimo wszystko był zmartwiony, zresztą jakoś nie miała
wątpliwości co do tego, że gdyby tylko mógł, natychmiast zrobiłby cokolwiek, by
mieć szansę jej pomóc, ale to wcale nie było takie proste. W ostatnim
czasie nic z czym się spotykała, nie było takie, jakie powinno. Gubiła się
w tym, trwając w ciągłym napięciu, zupełnie jakby od samego początku
podejrzewała, że wydarzy się coś co najmniej niedobrego. Jakby tego było mało,
wciąż odczuwała ten niepokój, jakimś cudem jeszcze silniejszy, chociaż nie
sądziła, że to w ogóle możliwe. Skoro śmierć Setha mogłaby być zaledwie
początkiem…
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc, chyba jedynie cudem nie zaczynając się nim krztusić.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby się uspokoić, z trudem zmuszając się do
panowania nad emocjami. Sama nie była pewna, co takiego decydowało, że w ogóle
była do tego zdolna, ale i to nie miało dla Claire znaczenia. W tamtej
chwili nie chciała zastanawiać się nad niczym, niezależnie od tego, jak trudnym
miało się to okazać zadaniem. Uciekała, co może i nie miało sensu, ale tym
również nie chciała się przejmować. Czuła się pusta, ale to wydawało się lepsze
od bólu, którego tak czy inaczej doświadczała. Wszystko- wydawało się lepszą
alternatywą, nawet zmęczenie, któremu tym razem nie zamierzała ulec. Nie
mogłaby, skoro po zamknięciu oczu też nie miała co liczyć na choćby odrobinę
spokoju.
Sen z lustrem
nie dawał dziewczynie spokoju, chociaż zarazem nie potrafiła skoncentrować się
na poszczególnych wspomnieniach i słowach, które wypowiedziało jej
odbicie. Być może niepotrzebnie traciła czas, próbując tego dokonać, tym
bardziej że koszmar nie miał żadnego związku z rzeczywistością, ale… Och,
dlaczego czuła się tak, jakby okłamywała samą siebie? Próbowała pojąć coś, co
po prostu nie miało sensu, niezależnie od tego, jak bardzo się starała. Chciała
uporządkować to szaleństwo, niezależnie od tego, jak trudne by się to okazało, a jednak…
nie potrafiła. Miała wrażenie, że spogląda na w gruncie rzeczy gotowy,
ułożony z dziesiątek pozornie niepasujących do siebie elementów obrazek,
próbując doszukać się w nim sensu. Co więcej, może nawet mogłaby to
zrobić, gdyby nie wrażenie, że wszystko wokół obserwowała zza grubej, zamglonej
szyby. Widziała kształt, który wydawał się logiczny i możliwy do
zrozumienia, ale to nie wystarczyło, by pojęła wszystko.
Patrząc na
sytuację z tej perspektywy, tym bardziej nie potrafiła pojąc tego snu.
Jakby tego było mało, wspomnienia po prostu uciekały – stopniowo zamazywały się
w jej pamięci, tak jak i każdy inny koszmar, którego doświadczyła,
który prędzej czy później zapominała, skoro nie miał dla niej znaczenia. Może i tym
razem było tak samo, a jednak wyraźnie się czuła, że tym razem w grę
wchodziło coś innego i o wiele bardziej wartościowego. Już raz
zignorowała taki sen – słowa na lustrze które ostatecznie okazały się mieć aż
tak wielkie znaczenie… Może gdyby nie popełniła tego błędu, byłaby w stanie
cokolwiek zdziałać, ale teraz…
Och, teraz
wszystko przepadło.
„Lustro
łatwo zniszczyć” – przypomniała sobie i to wystarczyło, żeby nieprzyjemnie
zadrżała, czując stopniowo przybierający na sile ucisk w żołądku. Ręce
nieznacznie jej zadrżały, przez co czuła się tak, jakby w każdej chwili
mogła upuścić telefon. Pośpiesznie wzmogła uścisk, po czym skupiła się na
wybraniu konkretnego numeru, niemalże metodycznie wciskając kolejne przyciski
przy przeglądaniu kontaktów. Nie od razu zdecydowała się zadzwonić, przez
krótką chwilę sama niepewna, czy próba rozmowy z kimkolwiek miała sens,
skoro nawet samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, czego tak naprawdę chciała.
Skoro sobie nie radziła, jak mogłaby oczekiwać, że ktokolwiek inny zdoła
rozwiązać wszystkie problemy albo…?
– Claire? –
Znajomy głos skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, po czym wolną ręką otarła policzki, z zaskoczeniem
uprzytomniając sobie, że jednak płakała. Nie zwróciła uwagi na to, kiedy
zaczęła, a jednak wyraźnie czuła wilgoć i nieprzyjemne pieczenie pod
powiekami. – Hej, Claire, co jest? Jesteś tam? – ponaglił Lucas, tym samym
jasno dając dziewczynie do zrozumienia, że milczała zdecydowanie zbyt długo, by
zabrzmiało to naturalnie.
Przełknęła z trudem,
bezskutecznie próbując oczyścić gardło. Bała się nawet głębiej odetchnąć, a tym
bardziej się odezwać, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że wampir z miejsca
zorientowałby się, że nie czuła się najlepiej. Teoretycznie i tak nie
istniał żaden powód, dla którego miałaby próbować to ukrywać, ale z drugiej
strony… Och, nie chciała martwić Lucasa. Nie w ten sposób, niezależnie od
tego, czy mogłaby liczyć na zrozumienie z jego strony, a tym bardziej
czy tego potrzebowała.
Ręce znów
jej zadrżały, więc jeszcze mocniej chwyciła telefon. Przez krótką chwilę mając
wrażenie, że niewiele brakuje, by zmiażdżyła urządzenie, ale nic podobnego nie
miało miejsce. Po prostu stała, tępo wpatrując się w przestrzeń, a poza
tym…
– Ja… Tak,
jestem – wyrzuciła z siebie na wydechu, nawet nie zastanawiając się nad
doborem słów. – Niedługo będę i… Zobaczymy się, tak? Cały czas tu jesteś i…
– Nie
bardzo rozumiem – stwierdził spiętym tonem. Dziwnie brzmiał za każdym razem,
kiedy poważniał i się denerwował. – Hej, Claire, co…?
– Później –
stwierdziła tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie.
Wraz z tym
jednym słowem, po prostu się rozłączyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz