10 czerwca 2017

Dwieście cztery

Claire
Obudziła się gwałtownie, roztrzęsiona i z bólem głowy Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zorientować się, że wcale nie znajdowała się w tym dziwnym, pogrążonym w mroku świecie. Otworzyła oczy, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, niespokojnie spoglądając na pogrążony w półmroku gabinet. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że go zna, chociaż kiedy Rufus przyprowadził ją do szpitala, zdecydowanie nie była w stanie skoncentrować się na pomieszczeniu, do którego ostatecznie zabrał ich Carlisle.
Wypuściła powietrze ze świstem, bliska tego, żeby jednak okazać frustrację. Nie w ten sposób wyobrażała sobie ani ten dzień, ani… Cóż, w zasadzie wszystko inne. Serce jak na zawołanie zabiło jej mocniej, nieprzyjemnie tłukąc się o żebra i zdradzając przede wszystkim odczuwane przez dziewczynę zdenerwowanie. Pamiętała, że straciła przytomność, choć tak bardzo próbowała nad sobą zapanować. Co więcej, nie chciała nigdzie puścić ojca, ale jakoś nie miała złudzeń co do tego, czy omdleniem zdołała powstrzymać go przed zrobieniem czegoś, co już zdążył zaplanować.
Z wolna usiadła, nie ufając własnemu ciału na tyle, by pozwolić sobie na więcej. Poruszała się trochę jak w transie, powoli i bardzo metodycznie, wręcz przesadnie koncentrując się na poszczególnych czynnościach. Nerwowym gestem przeczesała ciemne włosy palcami, odgarniając je na bok, by nie wpadały jej do oczu. Z opóźnieniem zarejestrowała, że przez cały czas nerwowo napinała mięśnie i to na dodatek tak mocno, że doświadczenie samo w sobie okazało się niemal bolesne. Czuła się dziwnie, zupełnie jakby w każdej chwili spodziewała się dostrzec w ciemnościach coś, czego być nie powinno. W głowie wciąż miała mętlik, mimochodem rozpamiętując to, czego doświadczyła – kolejne słowa, które wypowiedziało jej własne odbicie, choć to przecież nie było możliwe. To przynajmniej próbowała sobie wmówić, chociaż paradoksalnie wierzyła we wszystko o wiele bardziej, aniżeli powinna.
Słodka bogini, to nie miało sensu. Fakt, że próbowała przeanalizować słowa, które napawały ją aż tak silnym niepokojem, jednocześnie stopniowo zacierając w pamięci dziewczyny, tym bardziej.
– Claire?
Poderwała głowę, zaskoczona tym, że ktokolwiek wypowiedział jej imię. W pierwszym odruchu wzdrygnęła się, w następnej sekundzie prostując niczym struna na wąskiej, skórzanej leżance, którą zajmowała. Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż wystraszona, zanim ostatecznie skupiła wzrok na stojącym w progu Carlisle’u, przy okazji przekonując, że spoglądał na nią z progu pomieszczenia. Po jego spojrzeniu poznała, że był zatroskany, chociaż wyraźnie mu ulżyło, kiedy przekonał się, że była przytomna.
Ze świstem wypuściła powietrze, sama niepewna, co tak naprawdę powinna czuć. Wiedziała, że nie ma co spodziewać się Rufusa, skoro uparł się… załatwiać sprawy po swojemu. Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, czując stopniowo narastający, jeszcze silniejszy niż do tej pory niepokój. Martwiła się o niego, co zresztą wydawało się czymś co najmniej zrozumiałym, przynajmniej z jej perspektywy. Jakby tego było mało, bez wampira czuła się zagubiona, bezskutecznie próbując utrzymać resztek wpływu. Pozwolił jej ograniczyć emocje, przez co może i czuła się otępiała, ale przynajmniej mogła łatwiej odsuwać od siebie to, czego tak bardzo się bała. Gdyby nagle okazało się, że jednak powinna mierzyć się z nadmiarem sprzecznych, skrajnych emocji…
– Nic mi nie jest – odezwała się z opóźnieniem zdecydowanie zbyt znaczącym, by mieć szansę przekonać kogokolwiek, że mówiła prawdę.
Nie, skoro samej sobie nie wierzyła. Przełknęła z trudem, wręcz porażona brzmieniem własnego głosu. Dłonie zacisnęła na krawędzi leżanki, po czym z wolna nachyliła się do przodu, przez krótką chwilę świadoma wyłącznie łomotania w skroniach i zawrotów głowy. Znał ten stan, a przynajmniej sądziła, że tak jest, bowiem bardzo rzadko czuła się źle z powodu któregokolwiek ze swoich wierszy. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem doświadczyła aż do tego stopnia gwałtownego, co wytrąciłoby ją z równowagi. Tym razem wszystko wydawało się kumulować, wręcz ją przytłaczając, przez co utrata przytomności nie wydała się dziewczynie niczym dziwnym. Cóż, gdyby nie sen, którego doświadczyła, może poczułaby się lepiej, mogąc choć na moment odciąć się od przesadnie wręcz wyostrzonych bodźców – i to tylko pod warunkiem, że umysł by jej na to pozwolił, wciąż bronić się przed najbardziej wyrazistymi impulsami.
Nie zauważyła ruchu, ale wyczuła, że Carlisle się przemieścił. Nie zaprotestowała, kiedy zmierzył ją wzrokiem, ostatecznie wyciągając dłoń ku jej twarzy.
– Na pewno? – zapytał z powątpiewaniem, odgarniając jej włosy z twarzy. – Rufus twierdził, że tylko zemdlałaś. Byłaś… zmęczona.
– Trudno, żeby było inaczej – stwierdziła z rezerwą. Miała wrażenie, że krążyli niebezpiecznie blisko tematu, którego zdecydowanie nie chciała poruszać. – Jak długo…? – Urwała, po czym wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że kończenie pytania i tak jest zbędne.
– Prawie godzinę, ale to nic takiego. Nie wyglądasz na chorą, więc wszystko w porządku – zapewnił pośpiesznie jak wampir, ale to wydawało się mocno naciąganą teorią. Nie, zdecydowanie nic nie było właściwe.
Wiedziała, że jego słowa dotyczyły przede wszystkim tego, jak sprawy miały się w związku z jej fizycznym stanem. Co jak co, ale nawet Rufus nie zostawiłby jej samej, gdyby choć podejrzewał, że mogłaby być ranna. Cóż, nie była, skoro nikt nie miał okazji choćby podnieść na nią ręki. To, co wydarzyło się w tamtej uliczce… Claudia nie miała zamiaru albo po prostu nie zdążyła zaatakować, więc tym bardziej nie istniał żaden powód, by ktokolwiek musiał się o nią martwić. To, że czuła się trochę tak, jakby ktoś wyrwał jej serce, wcale nie znaczyło, że mogłaby potrzebować pomocy jakiegokolwiek lekarza.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, przynajmniej próbując trzymać je na tyle daleko, na ile to miało okazać się możliwe. Czuła, że Carlisle wciąż ją obserwował, co prawda milcząc, ale bez wątpienia martwiąc się o to, że mogłaby zwlekać z odpowiedzią. Ostatnim, czego potrzebowała, było zadręczanie osób, które zdecydowanie nie powinny się nią przejmować. Przynajmniej to próbowała sobie wmówić, chociaż zarazem wiedziała, że to nie będzie możliwe. Carlisle się troszczył, zresztą nie jako jedyny, a to w znaczącym stopniu komplikowało sytuację.
– Tak… Już wszystko w porządku. – Nawet myślenie o tym, że mówiła wyłącznie o stanie fizycznym, nie potrafiło sprawić, by poczuła się jakkolwiek lepiej. Nieznacznie potrząsnęła głową, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. – Tata wyszedł, prawda? Powiedział, że ma taki zamiar i…
Carlisle mimowolnie się skrzywił, tym samym potwierdzając jej obawy. Poznała po jego reakcji, że wampira w najmniejszym nawet stopniu nie satysfakcjonowało to, co chodziło naukowcowi po głowie. Miała wrażenie, że zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w Volterze – śmierci Eleny, która, jakby nie patrzeć, powinna przebywać bezpiecznie w hotelu, właśnie pod opieką Rufusa – relacje doktora z jej ojcem znacznie się oziębiły. Nie żeby zakładała, że ktokolwiek ot tak potrafił porozumieć się z tym wampirem, ale Carlisle mimo wszystko zawsze kojarzył jej się z kimś wyjątkowo cierpliwym. Problem polegał na tym, że w ostatnim czasie kwestia ta uległa zmianie, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem.
Jakkolwiek by nie było, wyraźnie czuła, że wampir się o nią troszczył. Wiedziała, że z Esme traktowali Laylę trochę tak, jakby była jednym z ich przybranych dzieci, co również miało związek z tym, jak spoglądali na nią. Co więcej, nie była w stanie przejść wobec takiego stanu rzeczy obojętnie, wręcz musząc przyznać, że ta troska sprawiała, że czuła się przynajmniej odrobinę lepiej.
– Znasz Rufusa – stwierdził cicho Carlisle, a ona westchnęła, po czym chcąc nie chcąc skinęła głową. Znała. Może nie aż tak dobrze jak mama, ale wiedziała wystarczająco dużo, tym bardziej że zwykle spędzała z nim tyle czasu, ile było możliwe. – Nie powiedział mi niczego, ale wiem, że dzieje się coś niedobrego. Claire, kochana, zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś zmęczona, ale musisz mi powiedzieć, co jest nie tak.
– Powiedziałabym, gdybym rozumiała – przyznała z wahaniem. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby spróbować zebrać myśli i jednoznacznie stwierdzić, co takiego powinna mu powiedzieć. – Seth nie żyje. Na tę chwilę wiem tylko tyle…
To nie do końca była prawda, ale z trudem mogła skoncentrować na czymkolwiek więcej. Chociaż nie sądziła, że będzie do tego zdolna, ostatecznie zdołała poderwać na równe nogi. Lekko zachwiała się, ale zdołała uchwycić równowagę, jednocześnie dla pewności odsuwając na tyle, by znaleźć się poza zasięgiem rąk obserwującego ją wampira. Prawda była taka, że czuła się do tego stopnia wytrącona z równowagi, że ustanie w miejscu nie wchodziło w grę, jednocześnie jednak nie ufała sobie na tyle, by zacząć krążyć.
Carlisle milczał co w znacznym stopniu było jej na rękę. Nie chciała rozmawiać, a przynajmniej nie z nim – i to nie tylko dlatego, że miała wątpliwości co do tego, jak wiele mogła powiedzieć. Wielu kwestii wciąż nie rozumiała, zaczynając od tej istoty, na którą najpewniej polował Rufus, a skoro tak…
– Muszę zadzwonić – stwierdziła lakonicznie, jednak decydując się odezwać. Nie odwróciła się, żeby sprawdzić, co takiego sądził o całej sytuacji Carlisle, to zresztą nie było dla niej najważniejsze. – Nie wytrzymam w tym miejscu, poza tym… – Urwała, sama niepewna, jak powinna mu wytłumaczyć, co takiego czuła.
– Odwiozę cię do domu – zapewnił pośpiesznie. – Do Nessie i Gabriela… Tak będzie bezpieczniej – wyjaśnił, a Claire odwróciła się, żeby jednak na niego spojrzeć.
– To znaczy?
Być może zaczynała szukać dziury w całym, dając się ponieść emocjom, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że chodziło o coś o wiele ważniejszego, niż tylko to, że mogłaby woleć wrócić do miejsca, gdzie znajdowało się mniej osób. Czuła się zmęczona, ale nie na tyle, by przestać zwracać uwagę na szczegóły, te zresztą wciąż nie dawały dziewczynie spokoju. Coś było na rzeczy, ale…
– Mamy pewne problemy – przyznał w końcu Carlisle. Obserwował ją uważnie, zupełnie jakby podejrzewał, że nie była gotowa, żeby słuchać o kolejnych problemach. Może i nie była, ale to nie znaczyło, że zamierzała tak po prostu odpuścić. Nie mogłaby, zresztą… – Na dniach spodziewamy się wizyty Volturi. Im mniej z nas będzie się w to mieszać, tym lepiej.
– Volturi… – powtórzyła, wymownie unosząc brwi ku górze.
Nie znała Włochów, a przynajmniej nie osobiście, nawet pomimo wizyty w Volterze. Wszystko zostało zorganizowane tak, by nie musiała ryzykować spotkania z kimkolwiek, kto mógłby okazać się niebezpieczny. Inną kwestią pozostawało to, że niekoniecznie bała się klanu, zdecydowanie bardziej przejmując samą Isobel. Co prawda czuła, że ich pojawienie się nie przyniesie niczego dobrego, złe przeczucia jednak nie sprawiały, że miała ochotę uciekać.
Zerknęła na Carlisle’a, po wyrazie jego twarzy próbując stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się po nim spodziewać. Przynajmniej nie próbował naciskać na rozmowę, co jak najbardziej było dziewczynie na rękę. Znów zaczęła niespokojnie krążyć, ostatecznie przystając przy oknie, by móc wyjrzeć na zewnątrz. Nie miała pewności, na którym piętrze się znajdowała – zbytnio oszołomiona nadmiarem emocji nie zwracała uwagi na to, dokąd prowadził ją Rufus – ale odległość nie przeszkadzała jej w ocenie tego, co działo się na zewnątrz. Chwilę obserwowała zmierzających w różne strony ludzi, właściwie nie koncentrując się na żadnej konkretnej osobie. W głowie miała pustkę, ale tak było lepiej – na swój sposób bezpieczniej, bo gdyby miała skoncentrować się na wszystkim ostatnich wydarzeniach, najpewniej po prostu by oszalała.
Na zewnątrz było ciemno, ale to również jej nie przeszkadzało. Przywykła do późnej poty, tym bardziej że w Mieście Nocy mimo wszystko wolała funkcjonować po zachodzie słońca. Tak było wygodniej, biorąc pod uwagę fakt, że zarówno Layla, jak i Rufus, niekoniecznie mieli ochotę gdziekolwiek się ruszać w środku dnia.
Przestała o tym myśleć, w pośpiechu sięgając po komórkę. Chwilę obracała telefon w rękach, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy gdyby spróbowała zadzwonić do ojca, zignorowałby ją, czy może jednak pokusił o to, żeby odebrać. Ostatecznie porzuciła ten pomysł, podejrzewając czego mogłaby się spodziewać. Prawda była taka, że mimo wszystko znała Rufusa o wiele lepiej, niż ona sam mógłby zakładać, zresztą… Och, słodka bogini, to nie rozmowy na odległość potrzebowała. W zasadzie wątpiła, żeby ktokolwiek mógł ot tak sprawić, by poczuła się jakkolwiek lepiej. Trwała w dziwnym stanie, którego nie rozumiała, balansując gdzieś pomiędzy nieunikniona rozpaczą, a względnym, wymuszonym spokojem. Wciąż uciekała, niezależnie od wszystkiego próbując trzymać na dystans emocje, których zdecydowanie nie chciała dopuścić do siebie.
Nie teraz. To może i nie miało sensu, ale…
– Claire…?
Drgnęła, prostując się niczym struna i machinalnie napinając mięśnie. Chciała odwrócić się, by móc spojrzeć na Carlisle’a, ale ostatecznie nie zrobiła tego, nie ufając sobie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Czuła się dziwnie, mając wrażenie, że bardzo niewiele brakuje, by jednak pozwoliła sobie na płacz, a na to zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić…
Cóż, nie tutaj. I nie teraz.
– Nic mi nie jest – odpowiedziała z opóźnieniem. – Zaraz przyjdę, w porządku? Po prostu muszę zadzwonić. Tylko tyle.
– Wszystko jest w porządku – zapewnił ją pośpiesznie Carlisle. – Nie chodzi mi o to, żeby na ciebie naciskać. Zastanawia mnie tylko… to, co powiedziałaś, zanim straciłaś przytomność – przyznał w końcu, a ona zesztywniała, przez krótką chwilę sama niepewna, w jaki sposób powinna zareagować.
Ach, jej wiersz… Pamiętała go, zresztą trudno byłoby wyrzucić z pamięci coś, co mogło mieć aż tak wielkie znaczenie, ale zdecydowanie nie był czymś, co chciała rozpamiętywać?
– I tak tego nie rozumiem – powiedziała zgodnie z prawdą. – Nie wiem kogo dotyczy. Po prostu czuję, że coś się wydarzy, ale… to wszystko.
– Nie masz żadnych podejrzeć, co takiego…
Energicznie pokręciła głową, być może o wiele gwałtowniej, aniżeli powinna. Wzrokiem uciekła gdzieś w bok, z uporem unikając spojrzenia wampira. Próbowała udawać, że nie działo się nic wartego uwagi, nie chcąc go martwić i po cichu licząc na to, że Carlisle chociaż na chwilę zostawi ją samą. Wciąż chciała zadzwonić, w gruncie rzeczy zdolna myśleć tylko o jednej osobie, choć zarazem szczerze wątpiła, by ta mogła jej pomóc. Z drugiej strony… Lucas zawsze słuchał. I był, więc na dobry początek musiało wystarczyć.
Nie była pewna, jak długo tkwiła w ciszy, próbując zebrać myśli. Mogła też tylko zgadywać, co takiego myślał sobie Carlisle, kiedy w końcu zdecydował się wycofać. Wiedziała, że mimo wszystko był zmartwiony, zresztą jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że gdyby tylko mógł, natychmiast zrobiłby cokolwiek, by mieć szansę jej pomóc, ale to wcale nie było takie proste. W ostatnim czasie nic z czym się spotykała, nie było takie, jakie powinno. Gubiła się w tym, trwając w ciągłym napięciu, zupełnie jakby od samego początku podejrzewała, że wydarzy się coś co najmniej niedobrego. Jakby tego było mało, wciąż odczuwała ten niepokój, jakimś cudem jeszcze silniejszy, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Skoro śmierć Setha mogłaby być zaledwie początkiem…
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, chyba jedynie cudem nie zaczynając się nim krztusić. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby się uspokoić, z trudem zmuszając się do panowania nad emocjami. Sama nie była pewna, co takiego decydowało, że w ogóle była do tego zdolna, ale i to nie miało dla Claire znaczenia. W tamtej chwili nie chciała zastanawiać się nad niczym, niezależnie od tego, jak trudnym miało się to okazać zadaniem. Uciekała, co może i nie miało sensu, ale tym również nie chciała się przejmować. Czuła się pusta, ale to wydawało się lepsze od bólu, którego tak czy inaczej doświadczała. Wszystko- wydawało się lepszą alternatywą, nawet zmęczenie, któremu tym razem nie zamierzała ulec. Nie mogłaby, skoro po zamknięciu oczu też nie miała co liczyć na choćby odrobinę spokoju.
Sen z lustrem nie dawał dziewczynie spokoju, chociaż zarazem nie potrafiła skoncentrować się na poszczególnych wspomnieniach i słowach, które wypowiedziało jej odbicie. Być może niepotrzebnie traciła czas, próbując tego dokonać, tym bardziej że koszmar nie miał żadnego związku z rzeczywistością, ale… Och, dlaczego czuła się tak, jakby okłamywała samą siebie? Próbowała pojąć coś, co po prostu nie miało sensu, niezależnie od tego, jak bardzo się starała. Chciała uporządkować to szaleństwo, niezależnie od tego, jak trudne by się to okazało, a jednak… nie potrafiła. Miała wrażenie, że spogląda na w gruncie rzeczy gotowy, ułożony z dziesiątek pozornie niepasujących do siebie elementów obrazek, próbując doszukać się w nim sensu. Co więcej, może nawet mogłaby to zrobić, gdyby nie wrażenie, że wszystko wokół obserwowała zza grubej, zamglonej szyby. Widziała kształt, który wydawał się logiczny i możliwy do zrozumienia, ale to nie wystarczyło, by pojęła wszystko.
Patrząc na sytuację z tej perspektywy, tym bardziej nie potrafiła pojąc tego snu. Jakby tego było mało, wspomnienia po prostu uciekały – stopniowo zamazywały się w jej pamięci, tak jak i każdy inny koszmar, którego doświadczyła, który prędzej czy później zapominała, skoro nie miał dla niej znaczenia. Może i tym razem było tak samo, a jednak wyraźnie się czuła, że tym razem w grę wchodziło coś innego i o wiele bardziej wartościowego. Już raz zignorowała taki sen – słowa na lustrze które ostatecznie okazały się mieć aż tak wielkie znaczenie… Może gdyby nie popełniła tego błędu, byłaby w stanie cokolwiek zdziałać, ale teraz…
Och, teraz wszystko przepadło.
„Lustro łatwo zniszczyć” – przypomniała sobie i to wystarczyło, żeby nieprzyjemnie zadrżała, czując stopniowo przybierający na sile ucisk w żołądku. Ręce nieznacznie jej zadrżały, przez co czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła upuścić telefon. Pośpiesznie wzmogła uścisk, po czym skupiła się na wybraniu konkretnego numeru, niemalże metodycznie wciskając kolejne przyciski przy przeglądaniu kontaktów. Nie od razu zdecydowała się zadzwonić, przez krótką chwilę sama niepewna, czy próba rozmowy z kimkolwiek miała sens, skoro nawet samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, czego tak naprawdę chciała. Skoro sobie nie radziła, jak mogłaby oczekiwać, że ktokolwiek inny zdoła rozwiązać wszystkie problemy albo…?
– Claire? – Znajomy głos skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym wolną ręką otarła policzki, z zaskoczeniem uprzytomniając sobie, że jednak płakała. Nie zwróciła uwagi na to, kiedy zaczęła, a jednak wyraźnie czuła wilgoć i nieprzyjemne pieczenie pod powiekami. – Hej, Claire, co jest? Jesteś tam? – ponaglił Lucas, tym samym jasno dając dziewczynie do zrozumienia, że milczała zdecydowanie zbyt długo, by zabrzmiało to naturalnie.
Przełknęła z trudem, bezskutecznie próbując oczyścić gardło. Bała się nawet głębiej odetchnąć, a tym bardziej się odezwać, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że wampir z miejsca zorientowałby się, że nie czuła się najlepiej. Teoretycznie i tak nie istniał żaden powód, dla którego miałaby próbować to ukrywać, ale z drugiej strony… Och, nie chciała martwić Lucasa. Nie w ten sposób, niezależnie od tego, czy mogłaby liczyć na zrozumienie z jego strony, a tym bardziej czy tego potrzebowała.
Ręce znów jej zadrżały, więc jeszcze mocniej chwyciła telefon. Przez krótką chwilę mając wrażenie, że niewiele brakuje, by zmiażdżyła urządzenie, ale nic podobnego nie miało miejsce. Po prostu stała, tępo wpatrując się w przestrzeń, a poza tym…
– Ja… Tak, jestem – wyrzuciła z siebie na wydechu, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów. – Niedługo będę i… Zobaczymy się, tak? Cały czas tu jesteś i…
– Nie bardzo rozumiem – stwierdził spiętym tonem. Dziwnie brzmiał za każdym razem, kiedy poważniał i się denerwował. – Hej, Claire, co…?
– Później – stwierdziła tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie.
Wraz z tym jednym słowem, po prostu się rozłączyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa