Beatrycze
♪ Evanescence – „My Immortal”
– Beatrycze…
Wzdrygnęła
się, po czym otworzyła oczy. Na moment zamarła, dostrzegając nachyloną nad sobą
postać. W pierwszym odruchu zapragnęła się odsunąć, ale już ułamek sekundy
później dotarło do niej, że spoglądała wprost w lśniące, rubinowe tęczówki
Lawrence’a. Przynajmniej początkowo tak było, bo prawie natychmiast oczy
mężczyzny pociemniały, a on wzdrygnął się i odsunął, zachowując
trochę tak, jakby było w niej coś, co go odpychało.
Ledwo
powstrzymała grymas, w równym stopniu oszołomiona, co i zraniona jego
zachowaniem. Natychmiast usiadła, prostując się niczym struna i dla
pewności odsuwając, chociaż wciąż nie docierało do nie to, że L. mógłby chcieć
zrobić jej krzywdę. Działała instynktownie, poruszając się trochę jak w transie
i wciąż czując się tak, jakby trwała we śnie. W głowie miała pustkę,
do pewnego stopnia wciąż pod wpływem majaków – a zwłaszcza wspomnienia
trwania w ciemnościach oraz szeptu, który do tej pory dźwięczał jej w głowie.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, niemalże siłą zmuszając do tego, żeby mieć szansę się
uspokoić. Spojrzała na Lawrence’a, próbując zrozumieć, dlaczego sprawiał
wrażenie aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi. Przez krótką chwilę
wzajemnie mierzyli się wzrokiem, ona walcząc z pragnieniem, żeby wpaść mu w ramiona
i poczuć się choć odrobinę bezpiecznie. Wiedziała, że to najgorszy z możliwych
pomysłów, niezależnie od tego, czego mogłaby oczekiwać – czy to od niego, czy
też siebie samej. Nerwowo napięła mięśnie, niemniej spięta, co i jej
towarzysz, chociaż za żadne skarby nie potrafiła wyjaśnić skąd brało się to
uczucie.
– Co…? –
zaczęła i prawie natychmiast urwała, kiedy coś ścisnęło ją w gardle. Z trudem
przełknęła, sfrustrowana tym, że czuła się aż do tego stopnia oszołomiona. –
Lawrence, ja…
– Krwawisz
– oznajmił i to wystarczyło, żeby skutecznie zamknąć kobiecie usta.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, początkowo mając wrażenie, że mówił do niej w jakimś
innym, obcym języku. Co takiego?,
pomyślała, wciąż niezdolna do tego, żeby wykrztusić z siebie chociaż słowo.
Czuła, że działo się coś niedobrego, a jednak…
Wypuściła
powietrze ze świstem, próbując się uspokoić. Dopiero po krótkiej chwili udało
jej się zapanować nad sobą na tle, by zrozumieć, co takiego do niej mówił. W pierwszym
odruchu miała zamiar zaprotestować albo od razu stwierdzić, że tak naprawdę nie
wie o co mu chodzi, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. W zamian
z wolna uniosła dłoń, przejęta dziwnym, niepokojącym przeczuciem – myślą,
która w równym stopniu wydała się Beatrycze niemożliwa, co i przerażająca.
A potem
zamarła, bez trudu dostrzegając krew na palcach. Osoki nie było dużo, ale
niewiele potrzebował wampir, żeby sam zapach wytrącił go z równowagi.
Serce kobiety jak na zawołanie zabiło szybciej, tłukąc się w piersi tak
mocno i szybko, że znów zaczęła mieć problemy ze złapaniem oddechu.
Nieznacznie potrząsnęła głową, ale to oczywiście niczego nie zmieniło, skoro
nadal widziała sączącą się łagodnie z rozcięcia na palcu…
Dokładnie w tym
samym miejscu, gdzie zacięła się we śnie.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, czując się trochę tak, jakby ktoś zdzielił ją z całej siły w brzuch.
Natychmiast zacisnęła dłoń w pięść, po czym spróbowała owinąć się kołdrą,
dochodząc do wniosku, że jest jej zimno. W rzeczywistości na wszystkie
możliwe sposoby szukała czegoś, czym mogłaby zająć głowę i ręce, nie chcąc
analizować tego, co przecież nie mogło być prawdziwe. Po prostu nie miało prawa
takie być, skoro…
–
Beatrycze, na litość bogini!
Głos
Lawrence’a skutecznie przywołał kobietę do porządku. Aż wzdrygnęła się, po czym
spojrzała na nieśmiertelnego tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
On sam wpatrywał się w nią z wyraźną obawą, zdradzając tak wiele
sprzecznych ze sobą emocji, że nawet gdyby mogła zebrać myśli, nie byłaby w stanie
uporządkować targających nim uczuć. Mogła tylko zgadywać, co takiego w tamtej
chwili chodziło mu po głowie i dlaczego spoglądał na nią w tak
dziwny, przenikliwy sposób. Wszystko w niej aż rwało się do ucieczki,
chociaż pragnienie to wcale nie miało związku z wątpliwościami co do tego,
czy miał być w stanie zachować samokontrolę. Nie, zdecydowanie nie
obawiała się, że akurat Lawrence mógłby się na nią rzucić – i to
niezależnie od tego, co sam zainteresowany wielokrotnie podkreślał w rozmowach,
które prowadzili. Być może wiara w to, że mogłaby czuć się przy nim
absolutnie bezpieczna, zakrawała na szaleństwo, ale kobieta nie dbała o to,
skupiona przede wszystkim na innej z dręczących ją kwestii.
Może nie
znała się na snach, ale nawet ona zdawała sobie sprawę z tego, że
wytworzone przez umysł majaki nie powinny mieć swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości.
To najzwyczajniej w świecie nie miało sensu, a może po prostu nie
chciała, żeby okazało się, iż jest inaczej. Co prawda zdążyła oswoić się z myślą,
że niemalże ze wszystkich stron otaczały ją nadnaturalne zjawiska, a jednak…
– Trycze,
straszysz mnie. – Aż wzdrygnęła się, kiedy Lawrence dosłownie zmaterializował
się przy niej. Nie usłyszała żeby wychodził, a jednak musiał, skoro z chwilą,
w której bezceremonialnie ujął ją za rękę, przekonała się, że trzymał
kawałek czegoś, co okazało się nasiąkniętym wodą ręcznikiem papierowym. Chociaż
zacięcia nie była w stanie określić mianem jakiejkolwiek rany, a już
zwłaszcza poważnej, obserwując w jaki sposób L. obchodził się z jej
ręką poczuła się co najmniej dziwnie. – Wszystko w porządku? Strasznie
zbladłaś, ale…
– Spojrzałeś
na mnie tak dziwnie… – wyrzuciła z siebie na wydechu, zanim w ogóle
zdążyła ugryźć się w język. Prawie natychmiast pożałowała tych słów,
zwłaszcza kiedy zauważyła, że L. wyraźnie się spiął.
– Przestraszyłem
cię – stwierdził tonem, który jasno dał jej do zrozumienia, że sama perspektywa
go niepokoiła. Jego oczy pociemniały, co chciała zrzucić na ewentualne
pragnienie, ale instynkt jasno podpowiadał jej, że w grę wchodziły przede
wszystkim emocje – a już zwłaszcza to, że niejako zasugerowała, że mogłaby
się go obawiać. – Wybacz, proszę, ale…
– Nie to
miałam na myśli.
Rzuciła mu
przepraszające spojrzenie, coraz bardziej spięta i niespokojna. W pośpiechu
powiodła wzrokiem dookoła, chcąc choć na moment zająć czymś myśli, żeby mieć
szansę poczuć się lepiej. Wciąż czuła się dziwnie roztrzęsiona, ale uczucie to w najmniejszym
nawet stopniu nie wiązało się z tym, co działo się między nią a Lawrence’m.
Myślami wciąż była przy tamtym śnie, a już zwłaszcza chwili, w której…
Przecież oboje wiemy, że prędzej czy później
i tak do mnie wrócisz…
Zadrżała
niekontrolowanie, sama niepewna w jaki sposób powinna interpretować te
słowa. Powracały raz po raz, chociaż jak na ironię nie była w stanie przywołać
brzmienia głosu, które je wypowiedział. W jej głowie jawiły się jako
bezcielesny, bliżej nieokreślony szept – coś, co w gruncie rzeczy mogłoby
być wytworem jej wyobraźni, gdyby nie… Właściwie co? Nie miała pojęcia, ale
całą sobą czuła, że chodzi o coś więcej – i to pomimo tego, że nie
była w stanie tego określić. Wiedziała jedynie, że właśnie wydarzyło się
coś co najmniej nienormalnego, o czym nade wszystko chciała powiedzieć
Lawrence’owi, ale zarazem nie potrafiła się na to zdobyć. Jak mogłaby, skoro
sama tego nie rozumiała, dodatkowo ogarnięta przybierającym na sile,
nieustępującym strachem?
–
Beatrycze, co się dzieje? – odezwał się ponownie Lawrence, bez trudu orientując
się, że cokolwiek było na rzeczy. Mimowolnie zadrżała, kiedy ujął jej twarz w obie
dłonie, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. – Tylko nie mów mi, że nic,
bo i tak nie uwierzę. To przeze mnie czy…?
– Nie! –
przerwała mu pośpiesznie.
Zmrużył
oczy, wciąż uważnie jej się przypatrując. Nic nie wskazywało na to, żeby
zamierzał ją puścić czy choćby trochę poluzować uścisk.
– Więc o co
chodzi? Jeśli nie o mnie… – Urwał, po czym spojrzał na nią w sposób
jednoznacznie sugerujący, że wciąż miał co do tego wątpliwości. – Nie okłamiesz
mnie, więc nawet nie próbuj. I tak się dowiem.
– Wykorzystasz
na mnie swoje zdolności? – zapytała cicho, nie mogąc się powstrzymać.
To było
niemalże jak wyzwanie, ale nie dbała o to. Czuła się gotowa wręcz zacząć z nim
walczyć, gdyby zaszła taka potrzeba – oczywiście niedosłownie, bo wiedziała, że
fizyczne starcie nie wchodziło w grę, po prostu nie mogąc skończyć się dla
niej szczęśliwie. W milczeniu wpatrywała się w swojego rozmówcę,
wciąż niedowierzając temu, że mógłby choć sugerować, że wykorzysta na niej
zdolność manipulowania umysłami. To zdecydowanie nie powinno mieć miejsca, a jednak
L. wydawał się zdesperowany, co jedynie utwierdziło Beatrycze w przekonaniu,
że musiała wyglądać co najmniej marnie.
Właściwie
nie była pewna, skąd brało się towarzyszące jej podenerwowanie. Wiedziała
jedynie, że uczucie to stopniowo wytrącało ją z równowagi, dręcząc
bardziej niż cokolwiek innego. Wpatrywała się w Lawrence’a niemalże
błagalnie, próbując doszukać się w jego spojrzeniu zrozumienia, choć jak
na ironię nie miała prawa go oczekiwać, skoro wciąż nie powiedziała mu niczego.
Z drugiej strony, co tak naprawdę powinna, skoro wciąż nie rozumiała
sytuacji. Powinna zacząć bredzić o niepokojących snach, na dodatek takich,
które zaczynały odzwierciedlać się w rzeczywistości, czy może…?
– Błagam,
nie patrz się na mnie w ten sposób, bo zaczynam mieć wyrzuty sumienia! –
jęknął, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. Mimowolnie zadrżała,
kiedy przesunął się na tyle, by mogła poczuć bijący od jej ciała chłód. –
Zrobiłem ci coś? Beatrycze, do cholery, kolejny raz nie wiem czy przypadkiem ci
czymś nie zawiniłem! To nie jest normalne, a ty…
– Co ci po
tym, że wszystko wyjaśnię, skoro najpewniej mnie nie zrozumiesz? – przerwała
mu, nie kryjąc pobrzmiewającej w głosie goryczy. Uniósł brwi, wyraźnie
zaskoczony. – Sama tego nie rozumiem.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, nawet sobie nie będąc w stanie wytłumaczyć jak
się czuła. W głowie miała pustkę, przez dłuższą chwilę świadoma przede
wszystkim narastającego z każdą kolejną sekundą strachu, dodatkowo
napędzającego wciąż odczuwane przez kobietę wątpliwości. Nie pierwszy raz czuła
się zagubiona, próbując uporządkować coś, co po prostu nie miało sensu –
przynajmniej do pewnego stopnia. Nieznacznie potrząsnęła głową, zupełnie jakby w ten
sposób miała być w stanie cokolwiek zmienić. Cierpliwie czekała, w duchu
czekając na… w zasadzie cokolwiek, co sprawiłoby, że mogłaby poczuć się
lepiej. Co prawda wątpiła, żeby to w ogóle okazało się możliwe, ale nie
dbała o to, nie pierwszy raz oczekując czegoś, co na pierwszy rzut oka wydawało
się pozbawione sensu.
Nie od razu
wyczuła ruch, kiedy Lawrence zdecydował się przemieścić. Drgnęła, po czym
spróbowała się odsunąć, w pierwszym odruchu przekonana, że jednak
wytrąciła go z równowagi na tyle, by spełnił swoje wcześniejsze groźby. Za
wszelką cenę unikała spoglądania mu w oczy, chociaż przecież dobrze
wiedziała, że to nie o kontakt wzrokowy chodziło – nie w przypadku
Lawrence’a, który potrafił równie wprawnie mieszać w głowie samym tylko
głosem, zapachem albo dotykiem. Z drugie strony, być może to wyłącznie w jej
przypadku jego obecność okazała się dla niej czymś aż tak intensywnym. Chwilami
naprawdę tego nie rozumiała, zdolna co najwyżej poddać się przytłaczającym ją
emocjom albo wciąż próbować z nimi walczyć.
Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby zrozumieć, że L. jednak nie zamierzał do czegokolwiek jej
zmuszać. Wzięła kilka głębszych wdechów, uświadamiając sobie, że jak gdyby
nigdy nic ją obejmował, trzymając w ramionach w taki sposób, że
poczuła się trochę jak nieporadne, małe dziecko. Jakby tego było mało, taki
stan w najmniejszym nawet stopniu nie wydawał się Beatrycze niewłaściwy,
wręcz sprawiając, że z wolna zaczęła się rozluźniać. To wciąż do niej nie
docierało, zresztą znajome ramiona nie rozwiązywały wszystkich problemów, ale przynajmniej
przez chwilę wszystko wydawało się prostsze, ona z kolei poczuła się
naprawdę bezpieczna.
W tamtej
chwili było w porządku. Czuła, że to jedynie fałszywe poczucie, że nikt
nie będzie w stanie jej skrzywdzić, ale to nie miało dla niej znaczenia.
Dlaczego miałoby, skoro choć przez kilka sekund mogła udawać, że to wszystko
faktycznie pozostawało pozbawionym znaczenia snem?
Wypuściła
powietrze ze świstem, w końcu będąc w stanie się rozluźnić. Zaraz po
tym – poruszając się trochę jak w transie – z wolna uniosła głowę.
Zesztywniała, kiedy napotkała na spojrzenie wyraźnie pociemniałych, znajomych
oczu, ale tym razem nie dała po sobie poznać, że czegokolwiek mogłaby się
obawiać. Jest w porządku,
pomyślała stanowczo i naprawdę była skłonna w to uwierzyć. Co prawda
czuła, że przebywanie tak blisko niej kosztowało Lawrence’a mnóstwo energii,
nawet jeśli już przestała krwawić, nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż mu
ufała. Naiwnie, ale jak najbardziej prawdziwie.
Wiedziała
już, że umarła i jakimś cudem wróciła. Co prawda mężczyzna nie powiedział
jej tego wprost, ale jakiekolwiek wyjaśnienia pod tym względem były Beatrycze
zbędne – w końcu i tak wiedziała swoje. Sama perspektywa niezmiennie
ją przerażała, wzbudzając w kobiecie wątpliwości, ale z jakiegoś
powodu była skłonna ją zaakceptować. To wydawało się równie naturalne, co i oddychanie,
zupełnie jakby od samego początku zdawała sobie sprawę z tego, że coś
podobnego miało miejsce. Chciała tego czy też nie, z jakiegoś powodu wróciła,
najpewniej za sprawą Jocelyne, bo to składało się w logiczną całość – i to
nie tylko dlatego, że wiedziała jakimi zdolnościami dysponowała ta dziewczyna.
To właśnie Lawrence i Joce byli przy niej, kiedy otworzyła oczy na tamtym
cmentarzu, a to bez wątpienia o czymś świadczyło.
Zabawne.
Chyba powinna czuć się co najmniej przerażona, a jednak przez większość czasu
czuła przede wszystkim troskę. Martwiła się tym wszystkim – swoją niepamięcią,
stanem Joce i tym, że komuś mogłaby stać się krzywda. Czuła, że nie
powinno jej tutaj być, skoro tak naprawdę nie należała do tego świata. Jasne,
była człowiekiem, najzupełniej materialnym i żywym, ale czy to coś
zmieniało? Jeśli kiedyś umarła, a teraz wróciła…
Może te sny
właśnie to oznaczały – słowa, które zwiastowały rychły powrót do kogoś, kto nie
chciał dać jej spokoju. Dom, którego nie pamiętała i do którego w równym
stopniu chciała, co i obawiała się wejść…
– Miałam…
dziwny sen.
Z
opóźnieniem uświadomiła sobie, że wypowiedziała tych kilka słów na głos, jednak
decydując się odezwać. Spojrzała na Lawrence’a, ale ten z uporem milczał,
po prostu ją obserwując i wciąż mocno tuląc do siebie. Wyczuła, że jego
palce muskają jej włosy, przeczesując je raz po raz, ale nie poczuła się z tego
powodu źle. To było w porządku, po prostu właściwe, tak jak i świadomość,
że to akurat on zbliżał się do niej raz po raz.
Kochała go.
Chyba jak najbardziej mogła to przed sobą przyznać – coś, co narastało w niej
już od pierwszej chwili, a może po prostu było od zawsze, tak jak i świadomość
wyrwania ze świata umarłych. Chociaż to nadal brzmiało jak brednia albo senny
majak, z jakiegoś powodu całą sobą w to wierzyła.
– Nie
rozumiem… – usłyszała w odpowiedzi i w tamtej chwili przez
krótką chwilę miała ochotę się uśmiechnąć.
Spuściła
głowę, pozwalając żeby jasne włosy opadły jej na twarz. Wciąż była świadoma
jego bliskości i dotyku – wzajemnego przebywania tak blisko siebie, że chwilami
z trudem łapała oddech. Jednocześnie wyczuwała rezerwę, która wydawała się
bić od niemalże każdego ruchu Lawrence’a, ale ta w najmniejszym stopniu
nie wydała się kobiecie niewłaściwa. Wiedziała jak na niego działa, samym tylko
człowieczeństwem najzwyczajniej w świecie doprowadzając go do szału. Mogła
tylko zgadywać jak objawiał się ten głód, skoro w przypadku niektórych
nieśmiertelnych był aż tak silny, że byli w stanie wymordować nawet całe
miasto, żeby go zaspokoić. To było coś, co w znacznym stopniu wykraczało
poza zdolności pojmowania Beatrycze, nie dając kobiecie okazji na to, żeby w pełni
zdołała go zrozumieć.
Nie miała
pojęcia, co ostatecznie podkusiło ją do tego, żeby się przesunąć. Nie
oswobodziła się z objęć Lawrence’a, nie chcąc nawet brać pod uwagę, że
mógłby ją puścić. W zamian okręciła się w taki sposób, by swobodnie
na niego spojrzeć, po czym – świadoma, że ryzykuje bardzo wiele – jak gdyby
nigdy nic zarzuciła mu ramiona na szyję. Czuła się dziwnie, ale choć nie
potrafiła w pełni sprecyzować targających nią emocji, podświadomie
wiedziała, że są jak najbardziej pozytywnie. Przez krótką chwilę nie
kontrolowała ani siebie, ani własnego ciała, w zamian w pełni
poddając się pragnieniom, o których przez większość czasu nie miała
pojęcia. Zaraz po tym po prostu nachyliła się do przodu, poruszając się przy tym
o wiele pewniej niż w rzeczywistości się czuła, a potem…
Och.
W pierwszym
odruchu Lawrence spojrzał na nią z niedowierzaniem, zupełnie jakby wątpił w to,
czy dobre zrozumiał jej oczekiwania. Sądziła, że odmowi albo nagle odepchnie ją
od siebie, zbytnio rozproszony pragnieniem i zapachem krwi, jednak nic
podobnego nie miała miejsca. Z chwilą, w której to ona pierwsza
zdecydowała się go pocałować, bezceremonialnie przygarnął Beatrycze do siebie,
reagując tak gwałtownie, że do głowy przyszła jej irracjonalna myśl, że
przesadziła i za chwilę poczuje zęby wbijające się w odsłonięte
gardło. Nic podobnego nie miało miejsca, zaś w ułamek sekundy później była
świadoma wyłącznie pocałunku oraz skrajnych emocji, które wywołała pieszczota.
To było gwałtowne
i to w stopniu o wiele bardziej znaczącym, niż mogłaby się tego
podejrzewać. W pierwszym momencie ta bliskość skutecznie wytrąciła kobietę
z równowagi, przynajmniej do chwili, w której zapanowała nad sobą na
tyle, by spróbować się Lawrence’owi odwzajemnić. Zatraciła się w tym,
zresztą tak jak podczas tego pierwszego razu w tamtym domu, kiedy oboje
zabrnęli aż tak daleko. Wtedy wszystko skończyło się o wiele zbyt szybko,
przynajmniej z jej perspektywy, z kolei L. zaczął zachowywać się w co
najmniej dziwny sposób, trochę jakby żałował, że pozwolił sobie na tak znaczącą
chwilę słabości względem niej. Bała się, że tym razem doczeka się podobnej
reakcji, ale usiłowała o tym nie myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że
wszystko jest w porządku – że tak naprawdę nie ma powodów do obaw.
Aż zabrakło
jej tchu, kiedy wylądowała na plecach. Czuła miękkość materaca, jakże odmienną od
napierającego na nią cała i dłoni, które z siłą zaciskały się na jej
ramionach. Oczy Beatrycze rozszerzyły się nieznacznie, kiedy podchwyciła
spojrzenie Lawrence’a – pociemniałe, skupione tęczówki, zdradzające coś więcej,
aniżeli tylko głód. Miała wrażenie, że na krótką chwilę pragnienie zeszło
gdzieś na dalszy plan, wyparte przez coś o wiele silniejszego, a przy
tym o wiele bardziej gwałtownego – rodzaj tęsknoty, która z miejsca
zaczęła się jej udzielać, tym samym sprawiając, że coś nieprzyjemnie ścisnęło
ją w gardle.
Czekał na
nią. Nie miała pojęcia jak długo i ile kosztowało go to wysiłku, ale
wiedziała, że tak właśnie było… A jednak teraz, kiedy w końcu
wróciła, nie była w stanie dać mu tego, czego oczekiwał. Była zaledwie
cieniem kogoś, kogo tak bardzo kochał – kobietą o tym samym ciele, ale bez
choćby najmniej znaczącego, odległego wspomnienia. W tamtej chwili
niepamięć wydała się Beatrycze czymś niemal bolesnym, przez co tym bardzie zapragnęła
zrobić wszystko, byleby sobie przypomnieć – z tym, że już od dawna
wiedziała, że to nie działało w taki sposób.
Nic nie jest takie, jakie powinno… Ja też.
– Proszę… –
Przełknęła z trudem, kiedy coś ścisnęło ją w gardle. – Błagam, L.
Z
opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wypowiedziała to jedno słowo na głos – co
prawda tak cicho, że ledwo rozumiała samą siebie, ale Lawrence’owi to
wystarczyło.
– Co
takiego?
– Nie
pozwól, żeby on znowu mnie do siebie zabrał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz