6 maja 2017

Sto siedemdziesiąt trzy

Beatrycze
 Evanescence – „My Immortal”

– Beatrycze…
Wzdrygnęła się, po czym otworzyła oczy. Na moment zamarła, dostrzegając nachyloną nad sobą postać. W pierwszym odruchu zapragnęła się odsunąć, ale już ułamek sekundy później dotarło do niej, że spoglądała wprost w lśniące, rubinowe tęczówki Lawrence’a. Przynajmniej początkowo tak było, bo prawie natychmiast oczy mężczyzny pociemniały, a on wzdrygnął się i odsunął, zachowując trochę tak, jakby było w niej coś, co go odpychało.
Ledwo powstrzymała grymas, w równym stopniu oszołomiona, co i zraniona jego zachowaniem. Natychmiast usiadła, prostując się niczym struna i dla pewności odsuwając, chociaż wciąż nie docierało do nie to, że L. mógłby chcieć zrobić jej krzywdę. Działała instynktownie, poruszając się trochę jak w transie i wciąż czując się tak, jakby trwała we śnie. W głowie miała pustkę, do pewnego stopnia wciąż pod wpływem majaków – a zwłaszcza wspomnienia trwania w ciemnościach oraz szeptu, który do tej pory dźwięczał jej w głowie.
Wzięła kilka głębszych wdechów, niemalże siłą zmuszając do tego, żeby mieć szansę się uspokoić. Spojrzała na Lawrence’a, próbując zrozumieć, dlaczego sprawiał wrażenie aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi. Przez krótką chwilę wzajemnie mierzyli się wzrokiem, ona walcząc z pragnieniem, żeby wpaść mu w ramiona i poczuć się choć odrobinę bezpiecznie. Wiedziała, że to najgorszy z możliwych pomysłów, niezależnie od tego, czego mogłaby oczekiwać – czy to od niego, czy też siebie samej. Nerwowo napięła mięśnie, niemniej spięta, co i jej towarzysz, chociaż za żadne skarby nie potrafiła wyjaśnić skąd brało się to uczucie.
– Co…? – zaczęła i prawie natychmiast urwała, kiedy coś ścisnęło ją w gardle. Z trudem przełknęła, sfrustrowana tym, że czuła się aż do tego stopnia oszołomiona. – Lawrence, ja…
– Krwawisz – oznajmił i to wystarczyło, żeby skutecznie zamknąć kobiecie usta.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, początkowo mając wrażenie, że mówił do niej w jakimś innym, obcym języku. Co takiego?, pomyślała, wciąż niezdolna do tego, żeby wykrztusić z siebie chociaż słowo. Czuła, że działo się coś niedobrego, a jednak…
Wypuściła powietrze ze świstem, próbując się uspokoić. Dopiero po krótkiej chwili udało jej się zapanować nad sobą na tle, by zrozumieć, co takiego do niej mówił. W pierwszym odruchu miała zamiar zaprotestować albo od razu stwierdzić, że tak naprawdę nie wie o co mu chodzi, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. W zamian z wolna uniosła dłoń, przejęta dziwnym, niepokojącym przeczuciem – myślą, która w równym stopniu wydała się Beatrycze niemożliwa, co i przerażająca.
A potem zamarła, bez trudu dostrzegając krew na palcach. Osoki nie było dużo, ale niewiele potrzebował wampir, żeby sam zapach wytrącił go z równowagi. Serce kobiety jak na zawołanie zabiło szybciej, tłukąc się w piersi tak mocno i szybko, że znów zaczęła mieć problemy ze złapaniem oddechu. Nieznacznie potrząsnęła głową, ale to oczywiście niczego nie zmieniło, skoro nadal widziała sączącą się łagodnie z rozcięcia na palcu…
Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie zacięła się we śnie.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, czując się trochę tak, jakby ktoś zdzielił ją z całej siły w brzuch. Natychmiast zacisnęła dłoń w pięść, po czym spróbowała owinąć się kołdrą, dochodząc do wniosku, że jest jej zimno. W rzeczywistości na wszystkie możliwe sposoby szukała czegoś, czym mogłaby zająć głowę i ręce, nie chcąc analizować tego, co przecież nie mogło być prawdziwe. Po prostu nie miało prawa takie być, skoro…
– Beatrycze, na litość bogini!
Głos Lawrence’a skutecznie przywołał kobietę do porządku. Aż wzdrygnęła się, po czym spojrzała na nieśmiertelnego tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. On sam wpatrywał się w nią z wyraźną obawą, zdradzając tak wiele sprzecznych ze sobą emocji, że nawet gdyby mogła zebrać myśli, nie byłaby w stanie uporządkować targających nim uczuć. Mogła tylko zgadywać, co takiego w tamtej chwili chodziło mu po głowie i dlaczego spoglądał na nią w tak dziwny, przenikliwy sposób. Wszystko w niej aż rwało się do ucieczki, chociaż pragnienie to wcale nie miało związku z wątpliwościami co do tego, czy miał być w stanie zachować samokontrolę. Nie, zdecydowanie nie obawiała się, że akurat Lawrence mógłby się na nią rzucić – i to niezależnie od tego, co sam zainteresowany wielokrotnie podkreślał w rozmowach, które prowadzili. Być może wiara w to, że mogłaby czuć się przy nim absolutnie bezpieczna, zakrawała na szaleństwo, ale kobieta nie dbała o to, skupiona przede wszystkim na innej z dręczących ją kwestii.
Może nie znała się na snach, ale nawet ona zdawała sobie sprawę z tego, że wytworzone przez umysł majaki nie powinny mieć swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości. To najzwyczajniej w świecie nie miało sensu, a może po prostu nie chciała, żeby okazało się, iż jest inaczej. Co prawda zdążyła oswoić się z myślą, że niemalże ze wszystkich stron otaczały ją nadnaturalne zjawiska, a jednak…
– Trycze, straszysz mnie. – Aż wzdrygnęła się, kiedy Lawrence dosłownie zmaterializował się przy niej. Nie usłyszała żeby wychodził, a jednak musiał, skoro z chwilą, w której bezceremonialnie ujął ją za rękę, przekonała się, że trzymał kawałek czegoś, co okazało się nasiąkniętym wodą ręcznikiem papierowym. Chociaż zacięcia nie była w stanie określić mianem jakiejkolwiek rany, a już zwłaszcza poważnej, obserwując w jaki sposób L. obchodził się z jej ręką poczuła się co najmniej dziwnie. – Wszystko w porządku? Strasznie zbladłaś, ale…
– Spojrzałeś na mnie tak dziwnie… – wyrzuciła z siebie na wydechu, zanim w ogóle zdążyła ugryźć się w język. Prawie natychmiast pożałowała tych słów, zwłaszcza kiedy zauważyła, że L. wyraźnie się spiął.
– Przestraszyłem cię – stwierdził tonem, który jasno dał jej do zrozumienia, że sama perspektywa go niepokoiła. Jego oczy pociemniały, co chciała zrzucić na ewentualne pragnienie, ale instynkt jasno podpowiadał jej, że w grę wchodziły przede wszystkim emocje – a już zwłaszcza to, że niejako zasugerowała, że mogłaby się go obawiać. – Wybacz, proszę, ale…
– Nie to miałam na myśli.
Rzuciła mu przepraszające spojrzenie, coraz bardziej spięta i niespokojna. W pośpiechu powiodła wzrokiem dookoła, chcąc choć na moment zająć czymś myśli, żeby mieć szansę poczuć się lepiej. Wciąż czuła się dziwnie roztrzęsiona, ale uczucie to w najmniejszym nawet stopniu nie wiązało się z tym, co działo się między nią a Lawrence’m. Myślami wciąż była przy tamtym śnie, a już zwłaszcza chwili, w której…
Przecież oboje wiemy, że prędzej czy później i tak do mnie wrócisz…
Zadrżała niekontrolowanie, sama niepewna w jaki sposób powinna interpretować te słowa. Powracały raz po raz, chociaż jak na ironię nie była w stanie przywołać brzmienia głosu, które je wypowiedział. W jej głowie jawiły się jako bezcielesny, bliżej nieokreślony szept – coś, co w gruncie rzeczy mogłoby być wytworem jej wyobraźni, gdyby nie… Właściwie co? Nie miała pojęcia, ale całą sobą czuła, że chodzi o coś więcej – i to pomimo tego, że nie była w stanie tego określić. Wiedziała jedynie, że właśnie wydarzyło się coś co najmniej nienormalnego, o czym nade wszystko chciała powiedzieć Lawrence’owi, ale zarazem nie potrafiła się na to zdobyć. Jak mogłaby, skoro sama tego nie rozumiała, dodatkowo ogarnięta przybierającym na sile, nieustępującym strachem?
– Beatrycze, co się dzieje? – odezwał się ponownie Lawrence, bez trudu orientując się, że cokolwiek było na rzeczy. Mimowolnie zadrżała, kiedy ujął jej twarz w obie dłonie, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. – Tylko nie mów mi, że nic, bo i tak nie uwierzę. To przeze mnie czy…?
– Nie! – przerwała mu pośpiesznie.
Zmrużył oczy, wciąż uważnie jej się przypatrując. Nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał ją puścić czy choćby trochę poluzować uścisk.
– Więc o co chodzi? Jeśli nie o mnie… – Urwał, po czym spojrzał na nią w sposób jednoznacznie sugerujący, że wciąż miał co do tego wątpliwości. – Nie okłamiesz mnie, więc nawet nie próbuj. I tak się dowiem.
– Wykorzystasz na mnie swoje zdolności? – zapytała cicho, nie mogąc się powstrzymać.
To było niemalże jak wyzwanie, ale nie dbała o to. Czuła się gotowa wręcz zacząć z nim walczyć, gdyby zaszła taka potrzeba – oczywiście niedosłownie, bo wiedziała, że fizyczne starcie nie wchodziło w grę, po prostu nie mogąc skończyć się dla niej szczęśliwie. W milczeniu wpatrywała się w swojego rozmówcę, wciąż niedowierzając temu, że mógłby choć sugerować, że wykorzysta na niej zdolność manipulowania umysłami. To zdecydowanie nie powinno mieć miejsca, a jednak L. wydawał się zdesperowany, co jedynie utwierdziło Beatrycze w przekonaniu, że musiała wyglądać co najmniej marnie.
Właściwie nie była pewna, skąd brało się towarzyszące jej podenerwowanie. Wiedziała jedynie, że uczucie to stopniowo wytrącało ją z równowagi, dręcząc bardziej niż cokolwiek innego. Wpatrywała się w Lawrence’a niemalże błagalnie, próbując doszukać się w jego spojrzeniu zrozumienia, choć jak na ironię nie miała prawa go oczekiwać, skoro wciąż nie powiedziała mu niczego. Z drugiej strony, co tak naprawdę powinna, skoro wciąż nie rozumiała sytuacji. Powinna zacząć bredzić o niepokojących snach, na dodatek takich, które zaczynały odzwierciedlać się w rzeczywistości, czy może…?
– Błagam, nie patrz się na mnie w ten sposób, bo zaczynam mieć wyrzuty sumienia! – jęknął, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. Mimowolnie zadrżała, kiedy przesunął się na tyle, by mogła poczuć bijący od jej ciała chłód. – Zrobiłem ci coś? Beatrycze, do cholery, kolejny raz nie wiem czy przypadkiem ci czymś nie zawiniłem! To nie jest normalne, a ty…
– Co ci po tym, że wszystko wyjaśnię, skoro najpewniej mnie nie zrozumiesz? – przerwała mu, nie kryjąc pobrzmiewającej w głosie goryczy. Uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. – Sama tego nie rozumiem.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nawet sobie nie będąc w stanie wytłumaczyć jak się czuła. W głowie miała pustkę, przez dłuższą chwilę świadoma przede wszystkim narastającego z każdą kolejną sekundą strachu, dodatkowo napędzającego wciąż odczuwane przez kobietę wątpliwości. Nie pierwszy raz czuła się zagubiona, próbując uporządkować coś, co po prostu nie miało sensu – przynajmniej do pewnego stopnia. Nieznacznie potrząsnęła głową, zupełnie jakby w ten sposób miała być w stanie cokolwiek zmienić. Cierpliwie czekała, w duchu czekając na… w zasadzie cokolwiek, co sprawiłoby, że mogłaby poczuć się lepiej. Co prawda wątpiła, żeby to w ogóle okazało się możliwe, ale nie dbała o to, nie pierwszy raz oczekując czegoś, co na pierwszy rzut oka wydawało się pozbawione sensu.
Nie od razu wyczuła ruch, kiedy Lawrence zdecydował się przemieścić. Drgnęła, po czym spróbowała się odsunąć, w pierwszym odruchu przekonana, że jednak wytrąciła go z równowagi na tyle, by spełnił swoje wcześniejsze groźby. Za wszelką cenę unikała spoglądania mu w oczy, chociaż przecież dobrze wiedziała, że to nie o kontakt wzrokowy chodziło – nie w przypadku Lawrence’a, który potrafił równie wprawnie mieszać w głowie samym tylko głosem, zapachem albo dotykiem. Z drugie strony, być może to wyłącznie w jej przypadku jego obecność okazała się dla niej czymś aż tak intensywnym. Chwilami naprawdę tego nie rozumiała, zdolna co najwyżej poddać się przytłaczającym ją emocjom albo wciąż próbować z nimi walczyć.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zrozumieć, że L. jednak nie zamierzał do czegokolwiek jej zmuszać. Wzięła kilka głębszych wdechów, uświadamiając sobie, że jak gdyby nigdy nic ją obejmował, trzymając w ramionach w taki sposób, że poczuła się trochę jak nieporadne, małe dziecko. Jakby tego było mało, taki stan w najmniejszym nawet stopniu nie wydawał się Beatrycze niewłaściwy, wręcz sprawiając, że z wolna zaczęła się rozluźniać. To wciąż do niej nie docierało, zresztą znajome ramiona nie rozwiązywały wszystkich problemów, ale przynajmniej przez chwilę wszystko wydawało się prostsze, ona z kolei poczuła się naprawdę bezpieczna.
W tamtej chwili było w porządku. Czuła, że to jedynie fałszywe poczucie, że nikt nie będzie w stanie jej skrzywdzić, ale to nie miało dla niej znaczenia. Dlaczego miałoby, skoro choć przez kilka sekund mogła udawać, że to wszystko faktycznie pozostawało pozbawionym znaczenia snem?
Wypuściła powietrze ze świstem, w końcu będąc w stanie się rozluźnić. Zaraz po tym – poruszając się trochę jak w transie – z wolna uniosła głowę. Zesztywniała, kiedy napotkała na spojrzenie wyraźnie pociemniałych, znajomych oczu, ale tym razem nie dała po sobie poznać, że czegokolwiek mogłaby się obawiać. Jest w porządku, pomyślała stanowczo i naprawdę była skłonna w to uwierzyć. Co prawda czuła, że przebywanie tak blisko niej kosztowało Lawrence’a mnóstwo energii, nawet jeśli już przestała krwawić, nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż mu ufała. Naiwnie, ale jak najbardziej prawdziwie.
Wiedziała już, że umarła i jakimś cudem wróciła. Co prawda mężczyzna nie powiedział jej tego wprost, ale jakiekolwiek wyjaśnienia pod tym względem były Beatrycze zbędne – w końcu i tak wiedziała swoje. Sama perspektywa niezmiennie ją przerażała, wzbudzając w kobiecie wątpliwości, ale z jakiegoś powodu była skłonna ją zaakceptować. To wydawało się równie naturalne, co i oddychanie, zupełnie jakby od samego początku zdawała sobie sprawę z tego, że coś podobnego miało miejsce. Chciała tego czy też nie, z jakiegoś powodu wróciła, najpewniej za sprawą Jocelyne, bo to składało się w logiczną całość – i to nie tylko dlatego, że wiedziała jakimi zdolnościami dysponowała ta dziewczyna. To właśnie Lawrence i Joce byli przy niej, kiedy otworzyła oczy na tamtym cmentarzu, a to bez wątpienia o czymś świadczyło.
Zabawne. Chyba powinna czuć się co najmniej przerażona, a jednak przez większość czasu czuła przede wszystkim troskę. Martwiła się tym wszystkim – swoją niepamięcią, stanem Joce i tym, że komuś mogłaby stać się krzywda. Czuła, że nie powinno jej tutaj być, skoro tak naprawdę nie należała do tego świata. Jasne, była człowiekiem, najzupełniej materialnym i żywym, ale czy to coś zmieniało? Jeśli kiedyś umarła, a teraz wróciła…
Może te sny właśnie to oznaczały – słowa, które zwiastowały rychły powrót do kogoś, kto nie chciał dać jej spokoju. Dom, którego nie pamiętała i do którego w równym stopniu chciała, co i obawiała się wejść…
– Miałam… dziwny sen.
Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że wypowiedziała tych kilka słów na głos, jednak decydując się odezwać. Spojrzała na Lawrence’a, ale ten z uporem milczał, po prostu ją obserwując i wciąż mocno tuląc do siebie. Wyczuła, że jego palce muskają jej włosy, przeczesując je raz po raz, ale nie poczuła się z tego powodu źle. To było w porządku, po prostu właściwe, tak jak i świadomość, że to akurat on zbliżał się do niej raz po raz.
Kochała go. Chyba jak najbardziej mogła to przed sobą przyznać – coś, co narastało w niej już od pierwszej chwili, a może po prostu było od zawsze, tak jak i świadomość wyrwania ze świata umarłych. Chociaż to nadal brzmiało jak brednia albo senny majak, z jakiegoś powodu całą sobą w to wierzyła.
– Nie rozumiem… – usłyszała w odpowiedzi i w tamtej chwili przez krótką chwilę miała ochotę się uśmiechnąć.
Spuściła głowę, pozwalając żeby jasne włosy opadły jej na twarz. Wciąż była świadoma jego bliskości i dotyku – wzajemnego przebywania tak blisko siebie, że chwilami z trudem łapała oddech. Jednocześnie wyczuwała rezerwę, która wydawała się bić od niemalże każdego ruchu Lawrence’a, ale ta w najmniejszym stopniu nie wydała się kobiecie niewłaściwa. Wiedziała jak na niego działa, samym tylko człowieczeństwem najzwyczajniej w świecie doprowadzając go do szału. Mogła tylko zgadywać jak objawiał się ten głód, skoro w przypadku niektórych nieśmiertelnych był aż tak silny, że byli w stanie wymordować nawet całe miasto, żeby go zaspokoić. To było coś, co w znacznym stopniu wykraczało poza zdolności pojmowania Beatrycze, nie dając kobiecie okazji na to, żeby w pełni zdołała go zrozumieć.
Nie miała pojęcia, co ostatecznie podkusiło ją do tego, żeby się przesunąć. Nie oswobodziła się z objęć Lawrence’a, nie chcąc nawet brać pod uwagę, że mógłby ją puścić. W zamian okręciła się w taki sposób, by swobodnie na niego spojrzeć, po czym – świadoma, że ryzykuje bardzo wiele – jak gdyby nigdy nic zarzuciła mu ramiona na szyję. Czuła się dziwnie, ale choć nie potrafiła w pełni sprecyzować targających nią emocji, podświadomie wiedziała, że są jak najbardziej pozytywnie. Przez krótką chwilę nie kontrolowała ani siebie, ani własnego ciała, w zamian w pełni poddając się pragnieniom, o których przez większość czasu nie miała pojęcia. Zaraz po tym po prostu nachyliła się do przodu, poruszając się przy tym o wiele pewniej niż w rzeczywistości się czuła, a potem…
Och.
W pierwszym odruchu Lawrence spojrzał na nią z niedowierzaniem, zupełnie jakby wątpił w to, czy dobre zrozumiał jej oczekiwania. Sądziła, że odmowi albo nagle odepchnie ją od siebie, zbytnio rozproszony pragnieniem i zapachem krwi, jednak nic podobnego nie miała miejsca. Z chwilą, w której to ona pierwsza zdecydowała się go pocałować, bezceremonialnie przygarnął Beatrycze do siebie, reagując tak gwałtownie, że do głowy przyszła jej irracjonalna myśl, że przesadziła i za chwilę poczuje zęby wbijające się w odsłonięte gardło. Nic podobnego nie miało miejsca, zaś w ułamek sekundy później była świadoma wyłącznie pocałunku oraz skrajnych emocji, które wywołała pieszczota.
To było gwałtowne i to w stopniu o wiele bardziej znaczącym, niż mogłaby się tego podejrzewać. W pierwszym momencie ta bliskość skutecznie wytrąciła kobietę z równowagi, przynajmniej do chwili, w której zapanowała nad sobą na tyle, by spróbować się Lawrence’owi odwzajemnić. Zatraciła się w tym, zresztą tak jak podczas tego pierwszego razu w tamtym domu, kiedy oboje zabrnęli aż tak daleko. Wtedy wszystko skończyło się o wiele zbyt szybko, przynajmniej z jej perspektywy, z kolei L. zaczął zachowywać się w co najmniej dziwny sposób, trochę jakby żałował, że pozwolił sobie na tak znaczącą chwilę słabości względem niej. Bała się, że tym razem doczeka się podobnej reakcji, ale usiłowała o tym nie myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że wszystko jest w porządku – że tak naprawdę nie ma powodów do obaw.
Aż zabrakło jej tchu, kiedy wylądowała na plecach. Czuła miękkość materaca, jakże odmienną od napierającego na nią cała i dłoni, które z siłą zaciskały się na jej ramionach. Oczy Beatrycze rozszerzyły się nieznacznie, kiedy podchwyciła spojrzenie Lawrence’a – pociemniałe, skupione tęczówki, zdradzające coś więcej, aniżeli tylko głód. Miała wrażenie, że na krótką chwilę pragnienie zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez coś o wiele silniejszego, a przy tym o wiele bardziej gwałtownego – rodzaj tęsknoty, która z miejsca zaczęła się jej udzielać, tym samym sprawiając, że coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle.
Czekał na nią. Nie miała pojęcia jak długo i ile kosztowało go to wysiłku, ale wiedziała, że tak właśnie było… A jednak teraz, kiedy w końcu wróciła, nie była w stanie dać mu tego, czego oczekiwał. Była zaledwie cieniem kogoś, kogo tak bardzo kochał – kobietą o tym samym ciele, ale bez choćby najmniej znaczącego, odległego wspomnienia. W tamtej chwili niepamięć wydała się Beatrycze czymś niemal bolesnym, przez co tym bardzie zapragnęła zrobić wszystko, byleby sobie przypomnieć – z tym, że już od dawna wiedziała, że to nie działało w taki sposób.
Nic nie jest takie, jakie powinno… Ja też.
– Proszę… – Przełknęła z trudem, kiedy coś ścisnęło ją w gardle. – Błagam, L.
Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wypowiedziała to jedno słowo na głos – co prawda tak cicho, że ledwo rozumiała samą siebie, ale Lawrence’owi to wystarczyło.
– Co takiego?
– Nie pozwól, żeby on znowu mnie do siebie zabrał…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa