Beatrycze
Ocknęła się gwałtownie,
dziwnie roztrzęsiona. W głowie miała pustkę, nie wspominając o tym,
że nie pamiętała, żeby cokolwiek jej się śniło, ale to nie było ważne. I tak
wiedziała swoje – to, że najpewniej znowu stała przed tym dziwnym domem,
wahając się przed wejściem do środka tak długo, aż było za późno. Nigdy nie
podejmowała decyzji, raz po raz zadręczając się tym aż do chwili przebudzenia.
To było błędne koło, w którym chcąc nie chcąc trwała, chociaż tak bardzo
chciała się z tego wyrwać.
Lawrence’a
nie było, ale już dawno zdążyła przywyknąć, że pojawiał się i znikał
według uznania. Bez pośpiechu zmusiła się do tego, żeby wstać, nie przejmując
się ani godziną, ani tym czy po raz kolejny miała być w apartamentowcu
sama. To, że wciąż przebywali w tym miejscu, jak nic miało związek z sytuacją
i jej bezpieczeństwem, chociaż wampir oczywiście nie powiedział tego
wprost. Beatrycze wywracała oczami za każdym razem, kiedy podejrzewała, że mimo
wszystko próbował ją zwodzić, ale nie próbowała naciskać. Chyba sama wolała być
bliżej Cullenów, by mieć bezpośredni dostęp do informacji – i to
niezależnie do tego, czy ci chętnie się nimi dzielili. Cóż, w razie co
zawsze miała Camerona, a przynajmniej wciąż liczyła na to, że wampir w razie
potrzeby będzie z nią równie szczery, co i zazwyczaj.
Z niejakim
opóźnieniem uprzytomniła sobie, że nie jest w budynku sama. Aż wzdrygnęła
się, kiedy po przejściu do salonu jej uwagę przykuł co prawda subtelny, ale
jednak wrzucający się w oczy ruch. Zamarła na swoim miejscu, w pierwszym
odruchu zamierzając się wycofać, póki nie uprzytomniła sobie, że spogląda
wprost w rubinowe tęczówki wpatrzonego w nią Sage’a. Zwykle czuła się
swobodnie w towarzystwie tego wampira, a jednak spoglądając na niego w tamtej
chwili, poczuła się dziwnie spięta, choć dopiero po chwili dotarło do niej z jakiego
powodu.
– O Boże…
– wyrwało jej się. – Czy to jest krew?
Być może
nie powinna być zdziwiona, a jednak na widok ciemnych śladów na jego
ubraniu poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją pięścią
w brzuch. Natychmiast zamarła, jednocześnie nerwowo napinając mięśnie i przez
dłuższą chwilę musząc się zmuszać, by w ogóle mieć szansę się uspokoić. W pośpiechu
wzięła kilka głębszych wdechów, dopiero po kilku następnych sekundach będąc w stanie
zapanować nad mętlikiem w głowie i powstrzymać pragnienie, żeby jak
najszybciej się wycofać.
– Ach…
Wystraszyłem cię, mademoiselle? –
zmartwił się, wyraźnie poruszony jej reakcją. Westchnął, po czym nerwowym
ruchem przeczesał włosy palcami, robiąc sobie na głowie jeszcze większy
bałagan. – Wybacz mi, proszę. To tylko drobne komplikacje – wyjaśnił
wymijająco.
–
Komplikacje…
Sage
potrząsnął głową.
– Nic złego
się nie stało, Beatrycze. Ja tylko… – Westchnął cicho. – Pozwolisz, że
doprowadzę się do porządku?
Nawet nie
poczekał na odpowiedź, co nie zdarzało się często. W milczeniu
odprowadziła mężczyznę wzrokiem, dochodząc do wniosku, że i tak nie ma
większego wyboru. Mniej więcej w tamtej chwili zaczęła żałować, że nigdzie
obok nie było Lawrence’a, tym bardziej że ten miałby największą szansę
dowiedzieć się, co takiego miało miejsce, ale ostatecznie zmusiła się do
zaakceptowania tej myśli. W porządku, coś się stało, a Sage miał na
sobie odrobinę krwi. Biorąc pod uwagę fakt, że miała do czynienia z wampirem,
taki widok zdecydowanie nie powinien szokować.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, choć na chwilę próbując wyrzucić z głowy to,
co się działo. W pośpiechu podeszła do kanapy, ciężko na nią opadając i chcąc
nie chcąc decydując się poczekać na swojego rozmówcę. Słyszała, że był w łazience,
a szum przelewanej wody utwierdził ją w przekonaniu, że przynajmniej
krwią nie musiała dalej się przejmować. Cóż, teoretycznie, bo to nie zmieniało
faktu, że coś się wydarzyło, a zachowanie Sage’a wydawało się co najmniej
niepokojące.
Nie była
pewna jak długo siedziała w samotności, zanim wampir w końcu pojawił
się w pomieszczeniu. Uniosła głowę, ostatecznie decydując się na niego
spojrzeć i wysilając na blady uśmiech, chociaż nie była pewna na ile
wiarygodnie jej to wyszło. Sage odwzajemnił gest, choć i w jego
przypadku to wydało się Beatrycze co najmniej wymuszone. Z drugiej strony,
może po prostu był zmęczony – oczywiście w sensie psychicznym, bo dobrze
wiedziała, że fizyczne wykończenie nie wchodziło w grę. Zawahała się,
mierząc mężczyznę wzrokiem, tym bardziej, że wciąż miał wilgotne włosy, a na
sobie częściowo rozpiętą, narzuconą w pośpiechu białą koszulę. Z jakiegoś
powodu poczuła się dziwnie zawstydzona, mimowolnie myśląc, że L. nie byłby
zachwycony, gdyby wiedział, że mężczyzna nosił się przy niej w taki
sposób.
Zazdrosny Lawrence… To mogłoby być ciekawe,
chociaż…
– Czy
wszystko w porządku? – Głos Sage’a skutecznie przywołał ją do porządku.
Natychmiast przeniosła na niego wzrok, co najmniej oszołomiona. – Wybacz,
proszę, że cię wystraszyłem, ale…
– Raczej
zmartwiłeś – przerwała mu pośpiesznie. – Ta krew…
Wampir
wysilił się na blady uśmiech.
– Nie jest
moja.
– To wiem!
– Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Uważał, że była głupia czy jak? –
Co się stało? Mam na myśli… Jesteś jakiś dziwny Sage – przyznała, a on
westchnął, wyraźnie jej słowami poruszony.
– Tak
uważasz? To bardzo możliwe, bo miałem… dość ciężką noc – przyznał, ostrożnie
dobierając słowa. – Mógłbym ci powiedzieć, że polowałem, ale pewnie byś nie
uwierzyła.
– Teraz tym
bardziej – stwierdziła zgodnie z prawdą.
Może się
nie znała, ale nie sądziła, żeby wampir z doświadczeniem miał problem z prawidłowym
ukąszeniem swojej ofiary. Sage miał w sobie coś wyjątkowego – rodzaj
klasy, którą po prostu czuła, dostrzegając ją niemalże w każdym jego
ruchu. Zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto mógłby ubrudzić się jedzeniem, o ile to określenie
wchodziło w grę w przypadku istoty polującej na ludzi.
Odrzuciła
od siebie tę myśl, nie chcąc rozwodzić się nad nieprzyjemnymi stronami wampiryzmu.
To i tak nie było istotne, a może po prostu nie chciała brać tego pod
uwagę, raz po raz wmawiając sobie, że nie ma powodów do niepokoju.
– Byłem
świadkiem dość nieprzyjemnej sceny. Nie wiem czy uznasz to za właściwe
usprawiedliwienie, ale… Cóż, nie wszyscy ludzie są dobrzy – powiedział w końcu,
a ona uniosła brwi.
– Nigdy nie
uważałam, że wszyscy są w porządku – stwierdziła zgodnie z prawdą. –
Co masz na myśli? Ty zabiłeś…
– Tylko
kogoś, kto na to zasługiwał – uciął stanowczo Sage. – Nie jestem w stanie
przejść obojętnie obok potrzebującej kobiety, nawet jeśli potrafi się obronić.
Wobec kogoś, kto byłby w stanie posunąć się do gwałtu, tym bardziej nie mógłbym
być obojętny.
Jego słowa
sprawiły, że z miejsca zrobiło jej się zimno. Objęła się ramionami, nagle
zaniepokojona, co zresztą nie uszło uwadze Sage’a, bo westchnął cicho, wyraźnie
zmartwiony. Natychmiast rzucił jej przepraszające spojrzenie, ale nie próbował
wycofywać swoich słów. Mimo wszystko była mu wdzięczna za to, że był z nią
szczery, chociaż zarazem wciąż miała wrażenie, że nie mówił jej wszystkiego.
– Ale
nikomu nic się nie stało, prawda? Mam na myśli… – zaczęła i zaraz urwała,
dochodząc do wniosku, że sens jej wypowiedzi był aż nazbyt oczywisty.
Mężczyzna
westchnął, po czym skinął głową.
– Jak
wspomniałem, niektóre kobiety potrafią o siebie zadbać – wyjaśnił, siląc
się na spokój.
– Nie tylko
to cię martwi – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Sage rzucił
jej zaciekawione spojrzenie. Był wampirem, więc panowanie nad emocjami przychodziło
mu ot tak, czego raczej nie dało się powiedzieć o niej. Za każdym razem
czuła się przez to dziwnie, aż nazbyt świadoma, że w każdej chwili mógłby
ją jednak oszukać i nawet nie zorientowałaby się, że cokolwiek mogłoby być
nie tak.
– To tak
jak ciebie – stwierdził ze spokojem. – Dopiero świta. Nie chcę być wścibski,
ale ostatnio często zrywasz się rano…
– Kiepsko
sypiam – przyznała zgodnie z prawdą. Skoro w jego przypadku
wymijające odpowiedzi wchodziły w grę, sama tym bardziej mogła sobie na
nie pozwolić.
– Ach… –
Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – To przez to, co się dzieje?
Beatrycze
wzruszyła ramionami.
– A co
się tak naprawdę dzieje?
Musiała
zadać to pytanie, nawet jeśli nie miała pewności, czy w ten sposób zdoła
wymóc na nim choćby szczątkowe odpowiedzi. Z drugiej strony chciała
przynajmniej spróbować, niezależnie od tego, czy to miało sens. Wiedziała, że
sprawy niezmiennie się komplikowały, co w połączeniu z napięciem,
które aż biło od Sage’a czy Lawrence’a nie dawało kobiecie spokoju.
– To aż tak
widać? – zapytał cicho mężczyzna, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Martwię
się, bo ktoś dla mnie bliski może być w niebezpieczeństwie. To pewnie bez
sensu, ale próbuję się na coś przydać.
Zaskoczył
ją, bo mimo wszystko nie sądziła, że zdecyduje się na to, by z czegokolwiek
próbować się zwierzać. Spojrzała na niego w co najmniej skonsternowany
sposób, nie od razu decydując się odpowiedzieć. Zdążyła przywyknąć do tego, że
wszyscy wokół próbowali ją zbywać, więc prowadzący normalną, szczerą rozmowę
Sage mimo wszystko ją zadziwiał.
– Chodzi ci
o Laylę? – wykrztusiła w końcu. Nie sądziła, że się znali, chociaż to
o niczym nie świadczyło, skoro nie istniał żaden powód dla którego Sage
wcześniej miałby jej się ze wszystkiego zwierzać.
– Więc
wiesz… – Zawahał się na dłuższą chwilę. – Powiedzmy, że poznałem ją i jej
brata, kiedy jeszcze byli dziećmi. Layla… Cóż, martwię się o nią. Sądząc
po twojej minie, wciąż nie wróciła, więc zdecydowanie mam powody.
Ograniczała
się do skinięcia głową, przez dłuższą chwilę niezdolna wykrztusić z siebie
chociaż słowa. Wiedziała dobrze, że tej dziewczyny wciąż nie było, nie tylko
dlatego, że Jocelyne chodziła przygnębiona z tego powodu. Jakby tego było
mało, samo wspomnienie Joce wystarczyło, żeby pomyślała również o ostatnich
wydarzeniach – a już zwłaszcza notesie, który dotknęła i wzbudził w niej
tak wiele skrajnych emocji.
Wciąż tego
nie rozumiał. Pamiętała panikę w oczach Lawrence’a i własne
roztrzęsienie, kiedy – wciąż będąc pod wpływem tych dziwnych obrazów – wprost
zapytała go o dziecko. To wystarczyło, żeby wytrącić ją z równowagi i to
w stopniu o wiele bardziej znaczącym, aniżeli mogłaby podejrzewać.
Coś było na rzeczy, ale wciąż nie potrafiła tego zrozumieć, zresztą tak jak i wielu
innych kwestii, które przez większość czasu nie dawały jej spokoju. Wiedziała
już chociażby, że najpewniej umarła – i z jakiegoś powodu wciąż tutaj
była, pozbawiona wspomnień i świadoma co najwyżej tego, że powinna pamiętać.
Och,
jeszcze te sny… Sny, które powracały, chociaż…
–
Beatrycze, wszystko w porządku?
Poderwała
głowę, chcąc nie chcąc przenosząc wzrok na siedzącego tuż przed nią wampira.
Sage wydawał się zmartwiony i to w niemniejszym stopniu co i ona,
kiedy zaczęła wypytywać go o ewentualne problemy. Co więcej, miała wrażenie,
że jak najbardziej jest mu pewne wyjaśnienia winna, a jednak…
– Och, to
co zwykle – stwierdziła wymijająco. – Zadręczam się, bo nie pamiętam. Raczej nie
pomożesz mi w tym.
– Ach, tak…
Nawet jeśli
miał do powiedzenia cokolwiek jeszcze, zdecydował się zachować wszelakie uwagi
dla siebie. Nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale
przeciągająca się cisza jak najbardziej były jej na rękę.
– Położę
się jeszcze, w porządku? Powiedz Lawrence’owi, że nie obraziłabym się,
gdyby poświęcił mi chociaż trochę czasu, kiedy już się pojawi – rzuciła na
odchodne, a wampir wysilił się na blady uśmiech.
– Nie ma
problemu.
Mimo
wszystko uspokojona, w pośpiechu skierowała się ku sypialni. Nie miała
pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale miała złe przeczucia.
Wciąż aż rwała się do tego, żeby porozmawiać z Cullenami, chociaż ostatnim
razem wszystko przybrało co najmniej niewłaściwy obrót. Bała się, że to w każdej
chwili mogło się powtórzyć, a jednak…
Nie ma obawy, Ophelio, przeszło jej
przez myśl.
Gwałtownie
zamarła, po czym ciężko oparła się o zamknięte drzwi pokoju, przez chwilę
bliska tego, żeby z wrażenia aż osunąć się na ziemię. Nie pozwoliła sobie
na to i to również w chwili, w której poczuła nieprzyjemne
pulsowanie w skroniach. W uszach wciąż dźwięczały jej te słowa –
zwłaszcza imię, które tak nagle pojawiło się w głowie kobiety, niezmiennie
Beatrycze dręcząc i wręcz doprowadzając do szału. Wzięła kilka głębszych
wdechów, żeby łatwiej się uspokoić, to jednak okazało się bardziej
skomplikowane, niż mogłaby tego oczekiwać.
Chwilami
sama nie była pewna, co takiego działo się wokół niej. Niespokojnie powiodła
wzrokiem dookoła, ale w sypialni panowały przyjemny półmrok i nieprzenikniona,
przeszywająca wręcz cisza. Była sama, może nie licząc Sage’a, którego przecież
zostawiła w salonie, tym samym odcinając się od konieczności dalszej
rozmowy. Nie było nikogo, kto mógłby chcieć cokolwiek jej powiedzieć, a tym
bardziej byłby w stanie jakkolwiek ją dręczyć, a jednak…
To po prostu nie ma sensu.
Może gdyby
tym razem jednak znalazł się ktoś, kto mógłby potwierdzić, że jej myśli były
słuszne, poczułaby się chociaż odrobinę lepiej.
Ten sen był inny. Właściwie nie była pewna skąd to wie, ale przeświadczenie
to zaczęło towarzyszyć Beatrycze już od chwili, w której uprzytomniła
sobie, że znajduje się w całkowicie obcym miejscu. Niespokojnie powiodła
wzrokiem dookoła, machinalnie napinając mięśnie, kiedy odkryła, że stoi na
zalanej słońcem polanie. Ciepłe promienie igrały na jej skórze, przyjemnie ją
nagrzewając i sprawiając, że kobiecie choć do pewnego stopnia udało się
rozluźnić. To było przyjemne, poza tym w niczym nie przypominało tych
dziwnych snów, które dręczyły ją do tej pory – związanych z domem i wątpliwościami,
które miała za każdym razem, kiedy zaczynała wahać się nad wejściem do środka.
Powiodła wzrokiem dookoła, chcąc upewnić
się, czy przypadkiem ktoś jej nie towarzyszy, ale w okolicy nie widziała żywej
duszy. Zawahała się, sama niepewna czy samotność stanowiła najlepsze z możliwych
rozwiązań, po chwili jednak doszła do wniosku, że to i tak nie miało
znaczenia. Czuła się bezpieczna, a przy tym o wiele bardziej spokojna
niż zazwyczaj, kiedy zaczynała zadręczać się domem i wciąż powracającymi
majakami. W porządku, przebywała w miejscu, które jak najbardziej jej
odpowiadało – na polanie, otoczona intensywnie zieloną trawą i kwiatami.
Kiedy nabrała powietrza do płuc, przekonała się, że wręcz przesycała je słodycz
tych drugich, co z miejsca wywołało na ustach kobiety blady uśmiech.
Zdążyła już powiedzieć Lawrence’owi, że lubiła kwiaty; najwyraźniej pod tym
względem nic nie uległo zmianie.
Musnęła palcami jedno z wyższych,
sięgających jej do pasa źdźbeł, nawijając je sobie na palec. Trawa okazała się
zadziwiająco zdrowa i na tyle mocna, by Beatrycze zaczęła mieć trudności z zerwaniem
jej. Chciała odpuścić i poluzować uścisk, nim jednak choćby spróbowała to
zrobić, aż syknęła, kiedy ostra krawędź przesunęła się po jej skórze.
Wzdrygnęła się, po czym z niejakim oszołomieniem spojrzała na świeże
nacięcie na opuszku – niewielkie i nic nieznaczące, co jednak nie
przeszkodziło rance zacząć broczyć krwią. Skrzywiła się, po czym zacisnęła dłoń
w pięść, próbując skupić się na czymkolwiek, co nie wiązałoby się z krwią.
I tak śniła, zresztą nie było tutaj nikogo, kto mógłby jakkolwiek zareagować
na zacięcie.
Cóż, być może tak było, ale Beatrycze i tak
poczuła się zaniepokojona. Do głowy przyszło jej, że w ostatnim czasie
zaczynała być wręcz przewrażliwiona, mimo wszystko postępując w taki
sposób, żeby nie drażnić wampirów z którymi spotykała się na co dzień. L.
zbyt wiele razy uczulał ją na to, że powinna być ostrożna, tym bardziej że z taką
łatwością mógł ją skrzywdzić – i to niezależnie od tego, czy faktycznie
tego chciał. Nie wierzyła w to, przynajmniej teoretycznie, bo zdążyła
zaobserwować jak na nią patrzył za każdym razem, kiedy znajdowała się zbyt blisko.
Nie wątpiła, że mógłby posunąć się bardzo daleko, gdyby tego zechciał, ale…
Jakiś dźwięk przykuł jej uwagę – coś z pogranicza
szelestu i cichych, ledwo zauważalnych kroków. Cała zesztywniała, po czym
wyprostowała się niczym struna, w ostatniej chwili powstrzymując przed
odwróceniem i sprawdzeniem z kim miała do czynienia. W pierwszym
odruchu spróbowała sobie nawet wmówić, że chodzi o wiatr albo coś równie
nieistotnego, ale podświadomie czuła, że tak naprawdę okłamuje samą siebie.
Kiedy do tego wszystkiego doszło nieprzyjemne uczucie bycia obserwowaną,
pośpiesznie napięła mięśnie jeszcze mocniej, w równym stopniu pragnąć
obejrzeć się, co i od razu rzucić do ucieczki – cokolwiek, byleby znaleźć
się jak najdalej od tego miejsca.
Ostatecznie nawet nie drgnęła, czując się
prawie jak sparaliżowana i niezdolna do tego, by choćby głębiej odetchnąć.
Tkwiła w bezruchu, niespokojnie wpatrując się w przestrzeń i próbując
zrozumieć, dlaczego serce waliło jej jak oszalałe, chyba jedynie cudem nie
wyrywając się z piersi. Z jakiegoś powodu nagle poczuła nieprzyjemny,
wręcz przenikliwy chłód, którego nawet nie próbowała opanować, zdolna co
najwyżej tkwić w miejscu i… czekać, choć na pierwszy rzut oka to wydawało
się bez sensu. To było tak, jakby aż prosiła się o nieszczęście, a jednak
wciąż stała, w duchu odliczając kolejne sekundy i aż modląc się o to,
żeby jednak okazało się, że była przewrażliwiona.
Och, to musiało wiązać się z jej
wyobraźnią. W to przynajmniej próbowała uwierzyć, kiedy wyczuła ruch za
plecami, a chwilę później zorientowała się, że ktoś jest zaraz za jej
plecami. Całą sobą wręcz czuła, że ktoś stoi za nią – dosłownie na wyciągnięcie
ręki, chociaż wciąż nie miała odwagi, żeby się odwrócić. W duchu zaczęła
przekonywać samą siebie, że to i tak nie ma znaczenia, a ona jest
sama, ale im bardziej uparcie usiłowała to sobie wmówić, tym wyraźniej czuła,
że tak naprawdę oszukuje samą siebie.
A jednak niemożliwe było, żeby ktokolwiek
stał tuż przy niej. Równie nieprawdopodobne wydawało się, że ktoś mógłby
spróbować wyciągnąć ku niej ręce, a co dopiero ułożyć dłonie na jej
ramionach. „Nie odwracaj się!” – krzyczało w niej dosłownie wszystko, Beatrycze
zaś nie pozostało nic innego, jak spróbować się do tego rozkazu dostosować.
Czuła, że oddech i puls jeszcze bardziej jej przyśpieszają, ale tym razem
nie próbowała nad tym zapanować. Ona po prostu stała, uparcie tkwiąc w miejscu
i… mogąc co najwyżej czekać – tak długo, aż wydarzyłoby się coś, przez co
dłużej i tak nie byłaby w stanie pozostać obojętną.
Kolejne sekundy. Nie działo się nic, a jednak
wciąż czuła zalegający na jej ramionach ciężar – bliskość kogoś, kogo powinna znać
i kto wzbudzał w niej najgorsze z możliwych emocji. Czuła strach
i przenikliwe zimno, w następnej sekundzie zaś uświadomiła sobie, że
wcale nie stoi na środku zalanej słońcem polany – już nie. W zamian tkwiła
w puste, otoczona mrokiem i świadoma przede wszystkim narastającego z każdą
kolejną sekundą lęku. To oraz chłód – przenikliwe zimno, które z miejsca
sprawiło, że zaczęła niekontrolowanie dygotać.
Cokolwiek się działo, nie było normalne. Nie
mogło być, nie wspominając o tym, że przecież śniła. To wszystko było
wytworem jej wyobraźni, zresztą…
– Przecież oboje wiemy, że prędzej czy
później i tak do mnie wrócisz – usłyszała tuż przy uchu.
W tamtej chwili jej serce dosłownie się
zatrzymało, by w następnej chwili przyśpieszyć tak gwałtownie, że ledwo
była w stanie złapać oddech.
Ten głos… Znała go! Wiedziała o tym
nawet pomimo tego, że w głowie przez cały czas miała pustkę, niezdolna
zapanować nad targającymi nią uczuciami. Na pewno już kiedyś miała z nim
do czynienia, całkiem niedawno, a jednak…
A potem ciemność ostatecznie ustąpiła
miejsca przebudzeniu, zaś Beatrycze w końcu udało się otworzyć oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz