4 maja 2017

Sto siedemdziesiąt dwa

Beatrycze
Ocknęła się gwałtownie, dziwnie roztrzęsiona. W głowie miała pustkę, nie wspominając o tym, że nie pamiętała, żeby cokolwiek jej się śniło, ale to nie było ważne. I tak wiedziała swoje – to, że najpewniej znowu stała przed tym dziwnym domem, wahając się przed wejściem do środka tak długo, aż było za późno. Nigdy nie podejmowała decyzji, raz po raz zadręczając się tym aż do chwili przebudzenia. To było błędne koło, w którym chcąc nie chcąc trwała, chociaż tak bardzo chciała się z tego wyrwać.
Lawrence’a nie było, ale już dawno zdążyła przywyknąć, że pojawiał się i znikał według uznania. Bez pośpiechu zmusiła się do tego, żeby wstać, nie przejmując się ani godziną, ani tym czy po raz kolejny miała być w apartamentowcu sama. To, że wciąż przebywali w tym miejscu, jak nic miało związek z sytuacją i jej bezpieczeństwem, chociaż wampir oczywiście nie powiedział tego wprost. Beatrycze wywracała oczami za każdym razem, kiedy podejrzewała, że mimo wszystko próbował ją zwodzić, ale nie próbowała naciskać. Chyba sama wolała być bliżej Cullenów, by mieć bezpośredni dostęp do informacji – i to niezależnie do tego, czy ci chętnie się nimi dzielili. Cóż, w razie co zawsze miała Camerona, a przynajmniej wciąż liczyła na to, że wampir w razie potrzeby będzie z nią równie szczery, co i zazwyczaj.
Z niejakim opóźnieniem uprzytomniła sobie, że nie jest w budynku sama. Aż wzdrygnęła się, kiedy po przejściu do salonu jej uwagę przykuł co prawda subtelny, ale jednak wrzucający się w oczy ruch. Zamarła na swoim miejscu, w pierwszym odruchu zamierzając się wycofać, póki nie uprzytomniła sobie, że spogląda wprost w rubinowe tęczówki wpatrzonego w nią Sage’a. Zwykle czuła się swobodnie w towarzystwie tego wampira, a jednak spoglądając na niego w tamtej chwili, poczuła się dziwnie spięta, choć dopiero po chwili dotarło do niej z jakiego powodu.
– O Boże… – wyrwało jej się. – Czy to jest krew?
Być może nie powinna być zdziwiona, a jednak na widok ciemnych śladów na jego ubraniu poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją pięścią w brzuch. Natychmiast zamarła, jednocześnie nerwowo napinając mięśnie i przez dłuższą chwilę musząc się zmuszać, by w ogóle mieć szansę się uspokoić. W pośpiechu wzięła kilka głębszych wdechów, dopiero po kilku następnych sekundach będąc w stanie zapanować nad mętlikiem w głowie i powstrzymać pragnienie, żeby jak najszybciej się wycofać.
– Ach… Wystraszyłem cię, mademoiselle? – zmartwił się, wyraźnie poruszony jej reakcją. Westchnął, po czym nerwowym ruchem przeczesał włosy palcami, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. – Wybacz mi, proszę. To tylko drobne komplikacje – wyjaśnił wymijająco.
– Komplikacje…
Sage potrząsnął głową.
– Nic złego się nie stało, Beatrycze. Ja tylko… – Westchnął cicho. – Pozwolisz, że doprowadzę się do porządku?
Nawet nie poczekał na odpowiedź, co nie zdarzało się często. W milczeniu odprowadziła mężczyznę wzrokiem, dochodząc do wniosku, że i tak nie ma większego wyboru. Mniej więcej w tamtej chwili zaczęła żałować, że nigdzie obok nie było Lawrence’a, tym bardziej że ten miałby największą szansę dowiedzieć się, co takiego miało miejsce, ale ostatecznie zmusiła się do zaakceptowania tej myśli. W porządku, coś się stało, a Sage miał na sobie odrobinę krwi. Biorąc pod uwagę fakt, że miała do czynienia z wampirem, taki widok zdecydowanie nie powinien szokować.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, choć na chwilę próbując wyrzucić z głowy to, co się działo. W pośpiechu podeszła do kanapy, ciężko na nią opadając i chcąc nie chcąc decydując się poczekać na swojego rozmówcę. Słyszała, że był w łazience, a szum przelewanej wody utwierdził ją w przekonaniu, że przynajmniej krwią nie musiała dalej się przejmować. Cóż, teoretycznie, bo to nie zmieniało faktu, że coś się wydarzyło, a zachowanie Sage’a wydawało się co najmniej niepokojące.
Nie była pewna jak długo siedziała w samotności, zanim wampir w końcu pojawił się w pomieszczeniu. Uniosła głowę, ostatecznie decydując się na niego spojrzeć i wysilając na blady uśmiech, chociaż nie była pewna na ile wiarygodnie jej to wyszło. Sage odwzajemnił gest, choć i w jego przypadku to wydało się Beatrycze co najmniej wymuszone. Z drugiej strony, może po prostu był zmęczony – oczywiście w sensie psychicznym, bo dobrze wiedziała, że fizyczne wykończenie nie wchodziło w grę. Zawahała się, mierząc mężczyznę wzrokiem, tym bardziej, że wciąż miał wilgotne włosy, a na sobie częściowo rozpiętą, narzuconą w pośpiechu białą koszulę. Z jakiegoś powodu poczuła się dziwnie zawstydzona, mimowolnie myśląc, że L. nie byłby zachwycony, gdyby wiedział, że mężczyzna nosił się przy niej w taki sposób.
Zazdrosny Lawrence… To mogłoby być ciekawe, chociaż…
– Czy wszystko w porządku? – Głos Sage’a skutecznie przywołał ją do porządku. Natychmiast przeniosła na niego wzrok, co najmniej oszołomiona. – Wybacz, proszę, że cię wystraszyłem, ale…
– Raczej zmartwiłeś – przerwała mu pośpiesznie. – Ta krew…
Wampir wysilił się na blady uśmiech.
– Nie jest moja.
– To wiem! – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Uważał, że była głupia czy jak? – Co się stało? Mam na myśli… Jesteś jakiś dziwny Sage – przyznała, a on westchnął, wyraźnie jej słowami poruszony.
– Tak uważasz? To bardzo możliwe, bo miałem… dość ciężką noc – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Mógłbym ci powiedzieć, że polowałem, ale pewnie byś nie uwierzyła.
– Teraz tym bardziej – stwierdziła zgodnie z prawdą.
Może się nie znała, ale nie sądziła, żeby wampir z doświadczeniem miał problem z prawidłowym ukąszeniem swojej ofiary. Sage miał w sobie coś wyjątkowego – rodzaj klasy, którą po prostu czuła, dostrzegając ją niemalże w każdym jego ruchu. Zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto mógłby ubrudzić się jedzeniem, o ile to określenie wchodziło w grę w przypadku istoty polującej na ludzi.
Odrzuciła od siebie tę myśl, nie chcąc rozwodzić się nad nieprzyjemnymi stronami wampiryzmu. To i tak nie było istotne, a może po prostu nie chciała brać tego pod uwagę, raz po raz wmawiając sobie, że nie ma powodów do niepokoju.
– Byłem świadkiem dość nieprzyjemnej sceny. Nie wiem czy uznasz to za właściwe usprawiedliwienie, ale… Cóż, nie wszyscy ludzie są dobrzy – powiedział w końcu, a ona uniosła brwi.
– Nigdy nie uważałam, że wszyscy są w porządku – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Co masz na myśli? Ty zabiłeś…
– Tylko kogoś, kto na to zasługiwał – uciął stanowczo Sage. – Nie jestem w stanie przejść obojętnie obok potrzebującej kobiety, nawet jeśli potrafi się obronić. Wobec kogoś, kto byłby w stanie posunąć się do gwałtu, tym bardziej nie mógłbym być obojętny.
Jego słowa sprawiły, że z miejsca zrobiło jej się zimno. Objęła się ramionami, nagle zaniepokojona, co zresztą nie uszło uwadze Sage’a, bo westchnął cicho, wyraźnie zmartwiony. Natychmiast rzucił jej przepraszające spojrzenie, ale nie próbował wycofywać swoich słów. Mimo wszystko była mu wdzięczna za to, że był z nią szczery, chociaż zarazem wciąż miała wrażenie, że nie mówił jej wszystkiego.
– Ale nikomu nic się nie stało, prawda? Mam na myśli… – zaczęła i zaraz urwała, dochodząc do wniosku, że sens jej wypowiedzi był aż nazbyt oczywisty.
Mężczyzna westchnął, po czym skinął głową.
– Jak wspomniałem, niektóre kobiety potrafią o siebie zadbać – wyjaśnił, siląc się na spokój.
– Nie tylko to cię martwi – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Sage rzucił jej zaciekawione spojrzenie. Był wampirem, więc panowanie nad emocjami przychodziło mu ot tak, czego raczej nie dało się powiedzieć o niej. Za każdym razem czuła się przez to dziwnie, aż nazbyt świadoma, że w każdej chwili mógłby ją jednak oszukać i nawet nie zorientowałaby się, że cokolwiek mogłoby być nie tak.
– To tak jak ciebie – stwierdził ze spokojem. – Dopiero świta. Nie chcę być wścibski, ale ostatnio często zrywasz się rano…
– Kiepsko sypiam – przyznała zgodnie z prawdą. Skoro w jego przypadku wymijające odpowiedzi wchodziły w grę, sama tym bardziej mogła sobie na nie pozwolić.
– Ach… – Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – To przez to, co się dzieje?
Beatrycze wzruszyła ramionami.
– A co się tak naprawdę dzieje?
Musiała zadać to pytanie, nawet jeśli nie miała pewności, czy w ten sposób zdoła wymóc na nim choćby szczątkowe odpowiedzi. Z drugiej strony chciała przynajmniej spróbować, niezależnie od tego, czy to miało sens. Wiedziała, że sprawy niezmiennie się komplikowały, co w połączeniu z napięciem, które aż biło od Sage’a czy Lawrence’a nie dawało kobiecie spokoju.
– To aż tak widać? – zapytał cicho mężczyzna, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Martwię się, bo ktoś dla mnie bliski może być w niebezpieczeństwie. To pewnie bez sensu, ale próbuję się na coś przydać.
Zaskoczył ją, bo mimo wszystko nie sądziła, że zdecyduje się na to, by z czegokolwiek próbować się zwierzać. Spojrzała na niego w co najmniej skonsternowany sposób, nie od razu decydując się odpowiedzieć. Zdążyła przywyknąć do tego, że wszyscy wokół próbowali ją zbywać, więc prowadzący normalną, szczerą rozmowę Sage mimo wszystko ją zadziwiał.
– Chodzi ci o Laylę? – wykrztusiła w końcu. Nie sądziła, że się znali, chociaż to o niczym nie świadczyło, skoro nie istniał żaden powód dla którego Sage wcześniej miałby jej się ze wszystkiego zwierzać.
– Więc wiesz… – Zawahał się na dłuższą chwilę. – Powiedzmy, że poznałem ją i jej brata, kiedy jeszcze byli dziećmi. Layla… Cóż, martwię się o nią. Sądząc po twojej minie, wciąż nie wróciła, więc zdecydowanie mam powody.
Ograniczała się do skinięcia głową, przez dłuższą chwilę niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa. Wiedziała dobrze, że tej dziewczyny wciąż nie było, nie tylko dlatego, że Jocelyne chodziła przygnębiona z tego powodu. Jakby tego było mało, samo wspomnienie Joce wystarczyło, żeby pomyślała również o ostatnich wydarzeniach – a już zwłaszcza notesie, który dotknęła i wzbudził w niej tak wiele skrajnych emocji.
Wciąż tego nie rozumiał. Pamiętała panikę w oczach Lawrence’a i własne roztrzęsienie, kiedy – wciąż będąc pod wpływem tych dziwnych obrazów – wprost zapytała go o dziecko. To wystarczyło, żeby wytrącić ją z równowagi i to w stopniu o wiele bardziej znaczącym, aniżeli mogłaby podejrzewać. Coś było na rzeczy, ale wciąż nie potrafiła tego zrozumieć, zresztą tak jak i wielu innych kwestii, które przez większość czasu nie dawały jej spokoju. Wiedziała już chociażby, że najpewniej umarła – i z jakiegoś powodu wciąż tutaj była, pozbawiona wspomnień i świadoma co najwyżej tego, że powinna pamiętać.
Och, jeszcze te sny… Sny, które powracały, chociaż…
– Beatrycze, wszystko w porządku?
Poderwała głowę, chcąc nie chcąc przenosząc wzrok na siedzącego tuż przed nią wampira. Sage wydawał się zmartwiony i to w niemniejszym stopniu co i ona, kiedy zaczęła wypytywać go o ewentualne problemy. Co więcej, miała wrażenie, że jak najbardziej jest mu pewne wyjaśnienia winna, a jednak…
– Och, to co zwykle – stwierdziła wymijająco. – Zadręczam się, bo nie pamiętam. Raczej nie pomożesz mi w tym.
– Ach, tak…
Nawet jeśli miał do powiedzenia cokolwiek jeszcze, zdecydował się zachować wszelakie uwagi dla siebie. Nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale przeciągająca się cisza jak najbardziej były jej na rękę.
– Położę się jeszcze, w porządku? Powiedz Lawrence’owi, że nie obraziłabym się, gdyby poświęcił mi chociaż trochę czasu, kiedy już się pojawi – rzuciła na odchodne, a wampir wysilił się na blady uśmiech.
– Nie ma problemu.
Mimo wszystko uspokojona, w pośpiechu skierowała się ku sypialni. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale miała złe przeczucia. Wciąż aż rwała się do tego, żeby porozmawiać z Cullenami, chociaż ostatnim razem wszystko przybrało co najmniej niewłaściwy obrót. Bała się, że to w każdej chwili mogło się powtórzyć, a jednak…
Nie ma obawy, Ophelio, przeszło jej przez myśl.
Gwałtownie zamarła, po czym ciężko oparła się o zamknięte drzwi pokoju, przez chwilę bliska tego, żeby z wrażenia aż osunąć się na ziemię. Nie pozwoliła sobie na to i to również w chwili, w której poczuła nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. W uszach wciąż dźwięczały jej te słowa – zwłaszcza imię, które tak nagle pojawiło się w głowie kobiety, niezmiennie Beatrycze dręcząc i wręcz doprowadzając do szału. Wzięła kilka głębszych wdechów, żeby łatwiej się uspokoić, to jednak okazało się bardziej skomplikowane, niż mogłaby tego oczekiwać.
Chwilami sama nie była pewna, co takiego działo się wokół niej. Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, ale w sypialni panowały przyjemny półmrok i nieprzenikniona, przeszywająca wręcz cisza. Była sama, może nie licząc Sage’a, którego przecież zostawiła w salonie, tym samym odcinając się od konieczności dalszej rozmowy. Nie było nikogo, kto mógłby chcieć cokolwiek jej powiedzieć, a tym bardziej byłby w stanie jakkolwiek ją dręczyć, a jednak…
To po prostu nie ma sensu.
Może gdyby tym razem jednak znalazł się ktoś, kto mógłby potwierdzić, że jej myśli były słuszne, poczułaby się chociaż odrobinę lepiej.

Ten sen był inny. Właściwie nie była pewna skąd to wie, ale przeświadczenie to zaczęło towarzyszyć Beatrycze już od chwili, w której uprzytomniła sobie, że znajduje się w całkowicie obcym miejscu. Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, machinalnie napinając mięśnie, kiedy odkryła, że stoi na zalanej słońcem polanie. Ciepłe promienie igrały na jej skórze, przyjemnie ją nagrzewając i sprawiając, że kobiecie choć do pewnego stopnia udało się rozluźnić. To było przyjemne, poza tym w niczym nie przypominało tych dziwnych snów, które dręczyły ją do tej pory – związanych z domem i wątpliwościami, które miała za każdym razem, kiedy zaczynała wahać się nad wejściem do środka.
Powiodła wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się, czy przypadkiem ktoś jej nie towarzyszy, ale w okolicy nie widziała żywej duszy. Zawahała się, sama niepewna czy samotność stanowiła najlepsze z możliwych rozwiązań, po chwili jednak doszła do wniosku, że to i tak nie miało znaczenia. Czuła się bezpieczna, a przy tym o wiele bardziej spokojna niż zazwyczaj, kiedy zaczynała zadręczać się domem i wciąż powracającymi majakami. W porządku, przebywała w miejscu, które jak najbardziej jej odpowiadało – na polanie, otoczona intensywnie zieloną trawą i kwiatami. Kiedy nabrała powietrza do płuc, przekonała się, że wręcz przesycała je słodycz tych drugich, co z miejsca wywołało na ustach kobiety blady uśmiech. Zdążyła już powiedzieć Lawrence’owi, że lubiła kwiaty; najwyraźniej pod tym względem nic nie uległo zmianie.
Musnęła palcami jedno z wyższych, sięgających jej do pasa źdźbeł, nawijając je sobie na palec. Trawa okazała się zadziwiająco zdrowa i na tyle mocna, by Beatrycze zaczęła mieć trudności z zerwaniem jej. Chciała odpuścić i poluzować uścisk, nim jednak choćby spróbowała to zrobić, aż syknęła, kiedy ostra krawędź przesunęła się po jej skórze. Wzdrygnęła się, po czym z niejakim oszołomieniem spojrzała na świeże nacięcie na opuszku – niewielkie i nic nieznaczące, co jednak nie przeszkodziło rance zacząć broczyć krwią. Skrzywiła się, po czym zacisnęła dłoń w pięść, próbując skupić się na czymkolwiek, co nie wiązałoby się z krwią. I tak śniła, zresztą nie było tutaj nikogo, kto mógłby jakkolwiek zareagować na zacięcie.
Cóż, być może tak było, ale Beatrycze i tak poczuła się zaniepokojona. Do głowy przyszło jej, że w ostatnim czasie zaczynała być wręcz przewrażliwiona, mimo wszystko postępując w taki sposób, żeby nie drażnić wampirów z którymi spotykała się na co dzień. L. zbyt wiele razy uczulał ją na to, że powinna być ostrożna, tym bardziej że z taką łatwością mógł ją skrzywdzić – i to niezależnie od tego, czy faktycznie tego chciał. Nie wierzyła w to, przynajmniej teoretycznie, bo zdążyła zaobserwować jak na nią patrzył za każdym razem, kiedy znajdowała się zbyt blisko. Nie wątpiła, że mógłby posunąć się bardzo daleko, gdyby tego zechciał, ale…
Jakiś dźwięk przykuł jej uwagę – coś z pogranicza szelestu i cichych, ledwo zauważalnych kroków. Cała zesztywniała, po czym wyprostowała się niczym struna, w ostatniej chwili powstrzymując przed odwróceniem i sprawdzeniem z kim miała do czynienia. W pierwszym odruchu spróbowała sobie nawet wmówić, że chodzi o wiatr albo coś równie nieistotnego, ale podświadomie czuła, że tak naprawdę okłamuje samą siebie. Kiedy do tego wszystkiego doszło nieprzyjemne uczucie bycia obserwowaną, pośpiesznie napięła mięśnie jeszcze mocniej, w równym stopniu pragnąć obejrzeć się, co i od razu rzucić do ucieczki – cokolwiek, byleby znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
Ostatecznie nawet nie drgnęła, czując się prawie jak sparaliżowana i niezdolna do tego, by choćby głębiej odetchnąć. Tkwiła w bezruchu, niespokojnie wpatrując się w przestrzeń i próbując zrozumieć, dlaczego serce waliło jej jak oszalałe, chyba jedynie cudem nie wyrywając się z piersi. Z jakiegoś powodu nagle poczuła nieprzyjemny, wręcz przenikliwy chłód, którego nawet nie próbowała opanować, zdolna co najwyżej tkwić w miejscu i… czekać, choć na pierwszy rzut oka to wydawało się bez sensu. To było tak, jakby aż prosiła się o nieszczęście, a jednak wciąż stała, w duchu odliczając kolejne sekundy i aż modląc się o to, żeby jednak okazało się, że była przewrażliwiona.
Och, to musiało wiązać się z jej wyobraźnią. W to przynajmniej próbowała uwierzyć, kiedy wyczuła ruch za plecami, a chwilę później zorientowała się, że ktoś jest zaraz za jej plecami. Całą sobą wręcz czuła, że ktoś stoi za nią – dosłownie na wyciągnięcie ręki, chociaż wciąż nie miała odwagi, żeby się odwrócić. W duchu zaczęła przekonywać samą siebie, że to i tak nie ma znaczenia, a ona jest sama, ale im bardziej uparcie usiłowała to sobie wmówić, tym wyraźniej czuła, że tak naprawdę oszukuje samą siebie.
A jednak niemożliwe było, żeby ktokolwiek stał tuż przy niej. Równie nieprawdopodobne wydawało się, że ktoś mógłby spróbować wyciągnąć ku niej ręce, a co dopiero ułożyć dłonie na jej ramionach. „Nie odwracaj się!” – krzyczało w niej dosłownie wszystko, Beatrycze zaś nie pozostało nic innego, jak spróbować się do tego rozkazu dostosować. Czuła, że oddech i puls jeszcze bardziej jej przyśpieszają, ale tym razem nie próbowała nad tym zapanować. Ona po prostu stała, uparcie tkwiąc w miejscu i… mogąc co najwyżej czekać – tak długo, aż wydarzyłoby się coś, przez co dłużej i tak nie byłaby w stanie pozostać obojętną.
Kolejne sekundy. Nie działo się nic, a jednak wciąż czuła zalegający na jej ramionach ciężar – bliskość kogoś, kogo powinna znać i kto wzbudzał w niej najgorsze z możliwych emocji. Czuła strach i przenikliwe zimno, w następnej sekundzie zaś uświadomiła sobie, że wcale nie stoi na środku zalanej słońcem polany – już nie. W zamian tkwiła w puste, otoczona mrokiem i świadoma przede wszystkim narastającego z każdą kolejną sekundą lęku. To oraz chłód – przenikliwe zimno, które z miejsca sprawiło, że zaczęła niekontrolowanie dygotać.
Cokolwiek się działo, nie było normalne. Nie mogło być, nie wspominając o tym, że przecież śniła. To wszystko było wytworem jej wyobraźni, zresztą…
– Przecież oboje wiemy, że prędzej czy później i tak do mnie wrócisz – usłyszała tuż przy uchu.
W tamtej chwili jej serce dosłownie się zatrzymało, by w następnej chwili przyśpieszyć tak gwałtownie, że ledwo była w stanie złapać oddech.
Ten głos… Znała go! Wiedziała o tym nawet pomimo tego, że w głowie przez cały czas miała pustkę, niezdolna zapanować nad targającymi nią uczuciami. Na pewno już kiedyś miała z nim do czynienia, całkiem niedawno, a jednak…
A potem ciemność ostatecznie ustąpiła miejsca przebudzeniu, zaś Beatrycze w końcu udało się otworzyć oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa