7 maja 2017

Sto siedemdziesiąt cztery

Beatrycze
Wyczuła, że wampir sztywnieje, wyraźnie wytrącony z równowagi jej słowami. Zaraz po tym uniósł się w taki sposób, że dosłownie znalazł się tuż nad nią, spoglądając na Beatrycze w niepokojący, wręcz przeszywający sposób. Mimowolnie napięła mięśnie, nagle zaniepokojona, tym bardziej, że milczenie i reakcja L. dały jej do myślenia. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby w pełni zrozumieć, co takiego powiedziała i uświadomić sobie, że to zabrzmiało co najmniej źle – najdelikatniej rzecz ujmując.
– Co takiego? – Lawrence był poruszony i nie miała co do tego wątpliwości. – O czym mówisz? Beatrycze…
Potrząsnęła głowa, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wciąż niespokojna. Czuła, że wciąż ją obserwował, niemniej przenikliwie, co i wcześniej, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – im dłuższej się nad tym zastanawiała, tym więcej wątpliwości miała.
– Jak wiele mogę ci powiedzieć?
Musiała o to zapytać, chociaż czuła, że pytanie z perspektywy L. brzmiał w co najmniej głupi, jeśli nie wręcz raniący sposób. Nie odpowiedział od razu, ale nie uznała to najzupełniej naturalne, zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób w jaki się zachowywała. Przeciągająca się cisza miała w sobie coś irytującego, co niezmiennie doprowadzało Beatrycze do szału, ale nie miała odwagi jej przerwać. Całą sobą skupiała się na wzajemnej bliskości i wciąż obejmujących ją, zapewniających bezpieczeństwo ramionach, te jednak stopniowo przestawały jej wystarczać.
– Poważnie pytasz? – Mimo wszystko ulżyło jej, kiedy Lawrence w końcu się odezwał. Mimowolnie zadrżała, kiedy poczuła muśnięcie lodowatych palców na policzku. – Co się dzieje? Cokolwiek to jest, to oczywiste, że możesz mi powiedzieć.
– I uwierzysz mi niezależnie od wszystkiego? – drążyła dalej.
To wydawało się głupie, ale musiała wiedzieć. W gruncie rzeczy nawet nie zastanawiała się nad tym, czy Lawrence czasem jej nie okłamywał, bo nie wyobrażała sobie, że w obecnej sytuacji mógłby to zrobić. Z wolna ułożyła się w taki sposób, żeby móc na niego spojrzeć, chociaż po wyrazie twarzy nie była w stanie określić targających nim emocji. Wiedziała jedynie, że wpatrywał się w nią z niepokojem, wręcz błagając o to, żeby powiedziała mu w czym rzecz. Czuła to całą sobą i to wystarczyło, żeby zapragnęła przeprosić, wycofać się, a potem zapewnić go, że wcale nie było aż tak źle, jak mógłby sądzić po jej słowa, ale… nie potrafiła.
Tym razem L. nie próbował odpowiadać, w zamian bardziej stanowczo przyciągając ją do siebie. Zamknęła oczy, czując słodki, lodowaty oddech na policzku, po chwili zaś usta wampira jak gdyby nigdy nic musnęły jej wargi. Jęknęła cicho, ale odwzajemniła pocałunek, zadziwiona tym jak bardzo naturalnie im to przychodziło – to, że mogliby leżeć w swoich objęciach, dotykać się i całować. Od samego początku czuła się przy wampirze swobodnie, nie mając wątpliwości co do tego, że powinna go znać, teraz z kolei niemalże na każdym kroku utwierdzała się w tym przekonaniu. To, co działo się pomiędzy nimi, po prostu było właściwe, a skoro tak…
Och, oczywiście, że mogła mu powiedzieć – z tym, że wciąż nie była pewna czy powinna.
– Beatrycze?
Jego głos był łagodny, kiedy raz jeszcze wypowiedział jej imię. Było w tym coś czułego, bardziej niż do tej pory, a ona pierwszy raz poczuła, że zwracał się do niej jak wartej tego kobiety, aniżeli dziecka. Tym razem w jego oczach była kimś więcej – kochanką albo kimś równie ważnym – a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Nie była nawet pewna, kiedy w ogóle pojawiła się ta różnica, ale miała wrażenie, że jeszcze w tamtym pustym domu, gdzie pocałowali się po raz pierwszy… Przynajmniej z jej perspektywy. Również wtedy wszystko w niej krzyczało, że to nie było takie proste, teraz zaś pozostawała tego absolutnie pewna.
– Miałam… dziwny sen – powiedziała w końcu. – Chociaż… Sama nie wiem.
Lawrence uniósł brwi.
– Co takiego? – zapytał, nie zamierzając tak po prostu odpuścić. – Powiedz mi, jeśli chcesz, żebym ci pomógł. Jesteś podenerwowana, ale…
– Bo nie wiem, czy to faktycznie był sen.
Wcale nie poczuła się lepiej, kiedy w końcu zdołała wyrzucić z siebie tych kilka słów. Wręcz przeciwnie – coś w spojrzeniu, którym obdarował ją jej rozmówca, skutecznie przyprawiło Beatrycze o dreszcze, sprawiając, że ta z miejsca zapragnęła się wycofać.
– Nie rozumiem – przyznał cicho, ale jego ton sugerował, że najpewniej wiedział o wiele więcej, niż na tę chwilę był skłonny przyznać.
– Ja też nie – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Mam mętlik w głowie, L. To wszystko mi się miesza, ale…
– Więc zacznij od początku – zasugerował co prawda wciąż łagodnym, ale wyraźnie spiętym tonem. Zaraz po tym przesunął się w taki sposób, by móc bez przeszkód ująć Beatrycze pod brodę i nakłonić ją do spojrzenia sobie w oczy. – Po kolei. Opowiedz mi – nie tyle zażądał, co przede wszystkim poprosił, jednak w tych słowach wyczuła aż nazbyt charakterystyczną, kuszącą nutę.
Być może powinna mu mieć za złe to, że tak po prostu spełnił swoje groźby, posuwając się do wpłynięcia na jej umysł, ale nic podobnego nie miało miejsca. Odetchnęła, dopiero z chwilą, w której strach zszedł gdzieś na dalszy plan, a na nią zstąpił nieopisany wręcz spokój zdolna, uświadamiając sobie, że przez cały ten czas nerwowo napinała mięśnie. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby w pełni nad sobą zapanować i zebrać myśli, to jednak wystarczyło, żeby w końcu zdobyła się na wyrzucenie z siebie chociaż słowa.
– To… Sądzę, że nie pierwszy raz śniłam coś takiego – powiedziała w końcu. Przełknęła z trudem, próbując oczyścić gardło. – Ten sen… Wydawał się dobry, wiesz? Stałam na polanie i… Cóż, bardzo często patrzę na dom – przyznała po chwili zastanowienia. – Dom na polanie, chociaż tym razem go nie widziałam.
– Nie obraź się, ale to nie ma sensu – stwierdził z powagą Lawrence. – W końcu widziałaś czy nie widziałaś tego domu?
– Tym razem nie – powtórzyła z naciskiem. – Zresztą to teraz nieistotne. Ten sen…
Wampir uniósł się nieznacznie, wspierając na ręce, żeby łatwiej utrzymać z nią kontakt wzrokowy.
– Tak… Tak, co z nim? – zachęcił cicho.
Machinalnie zacisnęła w pięść dłoń, w którą się zraniła. Co prawda krew przestała już płynąc, ale to nie zmieniało faktu, że sytuacja zdecydowanie nie była normalna. Nie rozumiała bardzo wielu rzeczy, zwłaszcza związanych z tym, czego doświadczała po zamknięciu oczu.
– Uznasz, że zwariowałam, ale… – Wypuściła powietrze ze świstem. Jak miała powiedzieć mu coś takiego…? – Ale w tym śnie – podjęła w końcu – zraniłam się w dokładnie ten sam sposób. Wiem, że to niemożliwe, ale…
– Coś ty powiedziała?
Ton, którym się do niej zwrócił, skutecznie zamknął Beatrycze usta. Serce kobiety jak na zawołanie zabiło szybciej i mocniej, na krótką chwilę pozbawiając ją tchu, ale prawie nie była tego świadoma. Rozszerzonymi oczami spojrzała na Lawrence’a, aż nazbyt świadoma, że przez twarz mężczyzny jak na zawołanie przemknął cień. Tym razem była w pełni pewna tego, że się zdenerwował, nie tylko w ułamku sekundy prostując niczym struna, ale przede wszystkim sprawiając wrażenie kogoś, kto najchętniej pokusiłby się o zabicie pierwszej osoby, która wpadnie mu w ręce.
Zrobiło jej się zimno, kiedy Lawrence w takim pośpiechu zwiększył dzielący ich dystans. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, kiedy usiadł, jak gdyby nigdy nic zwiększając dzielący ich dystans. W tamtej chwili nie miała wątpliwości co do tego, że gdyby tylko mógł, zrobiłby coś, czego później przyszłoby mu żałować. Co prawda nic nie wskazywało na to, żeby akurat przeciwko niej zamierzał skierować swoja frustrację, ale i tak poczuła się co najmniej zaniepokojona. Z wolna usiadła, wciąż niespokojna i milcząca, mogąc co najwyżej niespokojnie obserwować i próbować stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się spodziewać.
– L…? – wyrzuciła z siebie po chwili wahania.
Energicznie pokręcił głową, zupełnie jakby próbował opędzić się od czegoś niezwykle irytującego. Był zdenerwowany, ale to nie powstrzymało go przed ponownym skoncentrowaniem się na niej.
– Co było dalej? To znaczy… – Urwał, po czym cicho westchnął, najpewniej doskonale zdajać sobie sprawę z tego, że ją wystraszył. Czuła, że serce tłucze jej się w piersi, uderzając tak szybko i nierówno, że ledwo mogła oddychać. Skoro sama niemalże słyszała to, że narząd niespokojnie trzepoce się w jej piersi, on tym bardziej musiał być do tego zdolny. – Te słowa, które wypowiedziałaś chwilę temu… Komu mam nie pozwolić cię zabrać, Beatrycze.
Jakimś cudem spięła się jeszcze bardziej, przez krótką chwilę czując się trochę tak, jakby ją uderzył. Samo wspomnienie szeptu, który usłyszała we śnie, skutecznie przyprawiało kobietę o dreszcze, a jakby tego było mało…
– Powiedział, że do niego wrócę – przyznała tak cicho, że Lawrence właściwie musiał czytać z ruchu jej warg, by mieć szansę zrozumieć poszczególne słowa.
– Kto? – zdenerwował się. – Beatrycze…
Potrzasnęła głową.
– Skąd mam wiedzieć?! – wyrzuciła z siebie na wydechu, nagle tracąc kontrolę. – Niczego już nie jestem pewna, L… Rozumiesz to? Śnie o miejscu, które pierwszy raz widziałam na oczy, ale z jakiegoś powodu mnie przyciąga. Jestem w stanie skaleczyć się we śnie, a po przebudzeniu odkrywam, że naprawdę krwawię i… O mój Boże – jęknęła, po czym ukryła twarz w dłoniach. – Słyszałam głos. Obiecywał mi, ale… Powiedział, że do niego wrócę – powtórzyła i coś ścisnęło ją w gardle.
Poczuła pieczenie pod powiekami, więc zamrugała pośpiesznie, nie chcąc pozwolić sobie na słabość. Wiedziała, że nie powinna, a jednak nie potrafiła ot tak nad sobą zapanować, mając wrażenie, że zabrnęła zbyt daleko, żeby sobie na to pozwolić. Kiedy na dodatek doszło ją głośne przekleństwo, a potem wyczula ruch, kiedy Lawrence poderwał się na równe nogi, zamarła w bezruchu, podświadomie czekając na wybuch – cokolwiek, co mogłaby uznać za co najmniej niepokojące. Chociaż to wydawało się nienaturalne, spodziewała się, że wampir będzie na nią zły – tak po prostu, bo przecież wszystko po raz kolejny spodziewało się do niej. Co prawda nie wyobrażała sobie, że mogłaby zacząć kontrolować sny, a jednak…
Cisza przeciągała się, ale Beatrycze prawie nie była tego świadoma. Zamarła w bezruchu, w duchu odliczając kolejne wdechy i wydechy, w nadziei na to, że w ten sposób zdoła się uspokoić. Czekała, chociaż to wydawało się bez sensu, skoro Lawrence wciąż milczał. W pewnej chwili przyszło jej do głowy, że wampir mógł niepostrzeżenie się ewakuować, ale nie miała dość odwagi, żeby unieść głowę i spróbować to sprawdzić. Wiedziała, że to nie miało sensu, a ona zachowywała się w co najmniej dziecinny sposób, ale nie potrafiła zmusić się do tego, by spróbować zachować się jakkolwiek inaczej.
– Ubierz się – usłyszała w końcu. Zamrugała nieco nieprzytomnie, zaskoczona stanowczym, wręcz szorstkim poleceniem, które ostatecznie padło z ust Lawrence’a. – Ja… będę czekał na ciebie w samochodzie.
– Nie rozumiem…
– Po prostu zrób to, o co cię proszę, Beatrycze – ponaglił, po czym westchnął cicho. – Nie patrz na mnie w ten sposób, dobrze? Jestem podenerwowany.
Nie dodał niczego więcej, ale to w gruncie rzeczy nie było istotne. Nie miała nawet okazji, żeby spróbować zareagować, bo L. bez słowa odwrócił się na pięcie i wyszedł, zostawiając ją samą. Wypuściła powietrze ze świstem, wciąż spięta i niespokojna, próbując zrozumieć, co takiego miało miejsce chwilę wcześniej, ale i to przychodziło jej z trudem. Wciąż czuła pieczenie pod powiekami, w głowie zaś miała pustkę, niezdolna w żaden sposób zapanować nad mętlikiem, który tworzyły poszczególne niespójne myśli. W efekcie przez kilka pierwszych sekund po prostu trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w miejsce, gdzie chwilę wcześniej stał Lawrence i próbując zrozumieć, dlaczego tak nagle zrobiło jej się zimno – i to nawet bardziej niż wtedy, gdy wampir trzymał ją w ramionach.
Po prostu weź się w garść, nakazała sobie stanowczo, ale to nie wystarczyło, żeby poczuła się jakkolwiek pewniej. Właściwie nie była pewna, jakim cudem zdołała w końcu dźwignąć się na równe nogi, a ostatecznie spełnić polecenie. Poruszała się trochę jak w transie, praktycznie nieświadoma tego, co i dlaczego próbowała zrobić. Wiedziała jedynie, że zamierzała wyjść i dołączyć do Lawrence, z kolei później…
Cóż, dopiero miało się okazać, czego tak naprawdę powinna się spodziewać – i chyba właśnie tego bała się najbardziej.

– Dokąd jedziemy?
Nie odpowiedział. Przez większość czasu po prostu milczał, tym samym sprawiając, że czuła się tak bardzo niespokojna. Czuła tłukące się w piersi serce, wciąż niespokojne i zdradziecko dające wszystkim wokół do zrozumienia, że była jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Chociaż próbowała zrobić cokolwiek, by mieć choć cień szansy na zapanowanie nad sobą, to przerastało ją pod każdym możliwym względem. W efekcie była trochę jak dziecko we mgle, nieudolnie szukające zrozumienia tam, gdzie być może wcale go nie było.
Wbiła wzrok w przednią szybę, obserwując sypiący gęsto, lśniący łagodnie w światłach reflektorów śnieg. Nie była pewna, która jest godzina, ale pora roku oraz to, że niebo przez większość czasu przysłaniały ciężkie chmury, robiły swoje. W efekcie Seattle miało w sobie coś przygnębiającego, a może to ona czuła się na tyle podle, by wszystko wokół odbierać w taki sposób. Jakkolwiek by nie było, zarówno pogoda, jak i Lawrence, wydawali się być przeciwko niej, niezmiennie wzbudzając w Beatrycze wątpliwości. Jakby tego było mało, obserwując drogę raz po raz przyłapywała się na tym, że próbowała doszukać się na niej czegokolwiek niewłaściwego…
Albo raczej kogoś, jak chociażby majaczącej pomiędzy wirującymi płatkami postaci. Zaczęła czuć się niespokojnie zwłaszcza od chwili, w której zdołali wyjechać w centrum, wkrótce po tym znajdując się na słabiej zaludnionych, częściowo zalesionych terenach, co nieprzyjemnie skojarzyło jej się z warunkami, w jakich tamta wampirzyca zaatakowała prowadzony przez Camerona samochód. Nie była w stanie wyobrazić sobie, że to mogłoby się powtórzyć, ale i tak miała wątpliwości.
– L, proszę…
Westchnął, po czym w końcu przeniósł na nią wzrok – tylko na chwilę, ale to musiało wystarczyć. Po wyrazie twarzy nie potrafiła stwierdzić, czy Lawrence był jakkolwiek zdenerwowany na nią, ale to w gruncie rzeczy nie było istotne.
– Nie pytaj mnie o nic, przynajmniej na razie… W porządku, Beatrycze? – Nieznacznie potrząsnął głową. – Zaraz trafi mnie szlag. Nie chciał bym powiedzieć czegoś, przez co pozuje się urażona, więc… po prostu odpuść.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nie miała innego wyboru. Spuściła wzrok, po chwili zaś znów skupiła się na obserwowaniu przenikającego za oknem krajobrazu. Wciąż musiała wręcz zmuszać się do zachowania spokoju, raz po raz powtarzając sobie, że prowokowanie Lawrence’a zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem. Cokolwiek się działo, wyraźnie wytrąciło go z równowagi, więc pogarszanie tego stanu jawiło się niczym prośba o coś co najmniej niepokojącego. Chyba wolała nie sprawdzać jak daleko sięgała cierpliwość tego nieśmiertelnego, zwłaszcza siedząc wraz z nim w pędzącym z dość znaczącą prędkością samochodzie.
W najgorszym wypadku wylądujemy na drzewie…, pomyślała, ale i to nie poprawiło jej nastroju. Wręcz przeciwnie, skoro jak najbardziej była w stanie wyobrazić sobie przebieg jakiegokolwiek wypadku. Nie chciała znów rozpamiętywać tego, co wydarzyło się w drodze do La Push, ale – jak na ironię – nawet to wydawało się lepsze od pozwolenia, żeby myśli swobodnie podążały własnymi torami. Ten stan był okropny, zresztą tak jak i konieczność duszenia w sobie tych wszystkich pytań i wątpliwości. Liczyła na to, że Lawrence udzieli jej jakichkolwiek wyjaśnień jeszcze w drodze, ale wszystko wskazywało na to, że nie miała na co liczyć.
Zawahała się, kiedy zdołała rozpoznać drogę, którą kierował się L. Śnieg ograniczał widoczność, ale nie na tyle, by nie rozpoznała zjazdu do domu Cullenów, tym bardziej że bywała w tym miejscu tak wiele razy. Mogła się tego spodziewać, a jednak i tak zaczęła się wahać, nie tyle przez świadomość dystansu z jakim Lawrence podchodziło do rodziny (zresztą ze wzajemnością), ale przede wszystkim przez pewność, że działo się coś niedobrego. Zdążyła poznać tego wampira na tyle dobrze, by wiedzieć, że bez istotnego powodu zdecydowanie nie pofatygowałby się do tego konkretnego domu. Skoro tutaj byli, coś zdecydowanie było na rzeczy, ale nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się spodziewać.
Powstrzymała się od jakichkolwiek pytań, dobrze wiedząc, że i tak nie uzyska odpowiedzi. Kiedy samochód zatrzymał się na podjeździe, chcąc nie chcąc wysiadła, wciąż uważnie obserwując Lawrence’a. Sytuacja zdecydowanie nie była normalna, tym bardziej, że dobrze wiedziała, iż w innym wypadku wampir jak nic poczekałby na moment, w którym by wysiadła. Tym razem tego nie zrobił, dosłownie wypadając z samochodu i prawie natychmiast kierując się ku drzwiom wejściowy – tak gwałtownie, że wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby z rozpędu je wywarzył. Była wręcz gotowa przysiąc, że to zrobi, przynajmniej do momentu, w którym te nie otworzyły się samoistnie.
– Lawrence…? – Powiedzieć, że Carlisle był zaskoczony, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia. Nawet z odległości Beatrycze zdołała zauważyć, że spojrzał na ojca z powątpiewaniem, wyraźnie zaniepokojony jego zachowaniem. – Alice wspominała, że chyba do nas jedziecie, ale co się…?
– Niech ta wasza urocza wróżka uświadomi mnie, gdzie podziewa się twój ulubiony zięć – przerwał mu Lawrence, nawet nie próbując wnikać w szczegóły.
– Co ty właściwie…?
Tym razem L. wyrwało się ostrzegawcze warknięcie.
– Nie zadawaj mi głupich pytań, bo naprawdę nie mam do tego cierpliwości. Szukam Rafaela i naprawdę nie obchodzi mnie w jaki sposób go ściągniecie!
Już sam fakt, że podniósł głos, wydał się Beatrycze niepokojący. To wszystko takie było, ale wtedy przynajmniej mogła spróbować to zaakceptować i zrozumieć. Cokolwiek się działo, nie było normalne i dostrzegała to jeszcze na długo przed tym, jak zdecydowała się wspomnieć L. o swoich snach. Wtedy nawet nie przypuszczała, że będzie miała do czynienia z aż tak gwałtowną reakcją, jeśli zaś chodziło o Rafaela…
Och, dlaczego chciał zobaczyć się akurat z tym demonem? Próbowała zrozumieć, ale w głowie miała pustkę niemniejszą co i w chwili, w której Lawrence kazał jej się ubrać i dołączyć do siebie poza apartamentowcem. Nie rozumiała bardzo wielu rzecz, łącznie z tym, co kierowało kimś, kogo przecież powinna znać – i to może nawet lepiej niż samą siebie.
– Co się stało? – ponowił pytanie Carlisle. Zauważyła, że przesunął się na tyle, by zablokować Lawrence’owi drogę, zupełnie jakby obawiał się wpuścić go do środka. – Lawrence, na litość Boską…
– Bóg raczej nie ma tutaj nic do rzeczy, ale o tym pogadamy sobie za chwilę. Któreś z was przyprowadzi mi tego demona czy nie? – zniecierpliwił się, ale przynajmniej nie próbował zrobić czegoś, czego później mógłby pożałować.
Beatrycze jęknęła, po czym w pośpiechu dołączyła do obu nieśmiertelnych. Nie pierwszy raz odniosła wrażenie, że Carlisle wyraźnie rozluźnił się na jej widok, zwłaszcza kiedy upewnił się, że wciąż była w dobrym stanie. Rzuciła mu przepraszające spojrzenie, po czym dla pewności chwyciła Lawrence’a za ramię, aż nazbyt świadoma, że nawet gdyby się na nim uwiesiła, nie byłaby w stanie nakłonić wampira do tego, żeby ot tak się wycofał.
– Daj spokój, L. Proszę… – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nie wiem, co się dzieje, ale naprawdę nie sądzę, żeby…
– Kto i czego znów ode mnie oczekuje – wszedł jej w słowo inny, znajomy glos.
Uniosła głowę, ponad ramieniem Carlisle’a bez trudu dostrzegając zmierzającego w ich stronę demona. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co tak naprawdę to oznaczało, Lawrence dosłownie zesztywniał, przez krótką chwilę wyglądając na chętnego, żeby spróbować kogoś zabić.
– Ty! – wyrzucił z siebie na wydechu. – Bądź taki dobry i wytłumacz mi, czego twój cholerny ojczulek chce od Beatrycze…
Wraz z tymi słowami zamarła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa