9 maja 2017

Sto siedemdziesiąt pięć

Beatrycze
To nie miało sensu. Próbowała zrozumieć dokąd to wszystko zmierza, ale nie była w stanie, zbyt oszołomiona sytuacją, by choćby próbować. Niespokojnie wodziła wzrokiem dookoła, spoglądając na obecnych, ale na żadnym z nich nie będąc w stanie się skoncentrować. Próbowała zrozumieć, ale to było tak, jakby Lawrence nagle zaczął przemawiać w jakimś innym języku. W efekcie choć dobrze wiedziała, co takiego powiedział, nie potrafiła ot tak przyjąć tego do wiadomości.
Rafael milczał, ale nie poczuła się z tego powodu źle. Wręcz przeciwnie – nie miała nic przeciwko, zbytnio obawiając się tego, jak mógłby zareagować na wybuch Lawrence’a. Mocniej chwyciła wampira za ramię, przez krótką chwilę mając ochotę poprosić go o powrót do samochodu, a później udanie się… w zasadzie gdziekolwiek. Musiała się uspokoić, zdecydowanie nie chcąc być świadkiem jak mężczyzna się denerwuje, rzucając na wszystkich wokół. Dawno nie widziała go aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi, być może nawet bardziej niż wtedy, gdy dowiedział się, co takiego spotkało ją w drodze do La Push. W gruncie rzeczy miała wrażenie, że L. był na dobrej drodze do tego, żeby zapragnąć kogoś zabić, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
I jeszcze te słowa… Wiedział, co się dzieje, najpewniej rozumiejąc o wiele więcej od niej – i to zarówno na temat tego snu, jak i…
– Hm… Nie zapędzasz się odrobinę? – Głos Rafaela skutecznie sprowadził Beatrycze na ziemię. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zorientować się, że demon zwracał się do Lawrence’a. – Pomijając roszczeniowy ton, który najwyraźniej jest u was rodzinny – podjął ze względnym spokojem, uśmiechając się nieco cynicznie – to nie sądzę, żebym był zobowiązany cokolwiek ci tłumaczyć.
– Twój ojciec poluje na Beatrycze, a jednak ty najbardziej przejmujesz się roszczeniowym tonem?! – zniecierpliwił się Lawrence.
Rafael wywrócił oczami.
– Owszem, bo z mojej perspektywy nie ma żadnego problemu – stwierdził pozbawionym choćby cienia zdenerwowania tonem. Zaraz po tym spoważniał, ostatecznie decydując się odezwać ponownie: – Wydawało mi się, że już dawno ustaliliśmy, że moje intencje są oczywiste. Jest jedna osoba dla której jestem skłonny się poświęcać – dodał w niemalże łagodny sposób. – A zresztą…
– Co takiego? – Mogła przewidzieć, że Lawrence tak po prostu nie odpuści, wyraźnie nie zamierzając dać za wygraną. – Są z Eleną takie same, to raz. Dwa, jeśli nie do ciebie, to do kogo, do jasnej cholery, powinienem przyjść z tą sprawą i…?
– Dość!
Beatrycze drgnęła, mimo wszystko zaskoczona tym, że akurat Carlisle zdecydował się podnieść głos. Spojrzała na niego bezradnie, sama niepewna w jaki sposób się zachować. Jeśli miała być ze sobą szczera, miała ochotę wejść pomiędzy Lawrence’a i Rafaela, by powstrzymać ich przed zrobieniem czegoś głupiego, chociaż czuła, że to nie było najlepszym pomysłem – najdelikatniej rzecz ujmując. Mogła tylko zgadywać, czego powinna spodziewać się po tej dwójce, tym bardziej że nawet nie była pewna jak daleko mógł posunąć się demon. Mimo wszystko czuła się przy nim co najmniej źle, mogąc co najwyżej spróbować zaufać temu, że nie miał powodu, żeby kogokolwiek skrzywdzić.
Usłyszała pośpieszne kroki, co skutecznie przykuło jej uwagę. Natychmiast poderwała głowę, w następnej sekundzie koncentrując wzrok na Elenie. Dziewczyna pojawiła się na schodach, na krótką chwilę zamierając, by łatwiej móc ocenić sytuację. Przez jej twarz przemknął cień, ale nie skomentowała nawet słowem tego, że Lawrence i Rafael wyglądali jakby mieli w planach rzucić się sobie do gardła. Chwilę jeszcze wodziła wzrokiem dookoła, ostatecznie rzucając pytające spojrzenie ojcu, nie czekała jednak na to, aż Carlisle udzieli jej jakichkolwiek wyjaśnień.
– Co jest? – Elena pokonała kilka ostatnich stopni, decydując się dołączyć do wyraźnie podenerwowanego towarzystwa. – Pomijając to, że znowu działacie sobie na nerwy – dodała po chwili zastanowienia.
– On mnie? – rzucił z powątpiewaniem Rafael. – Skądże. Raczej mnie… bawi.
– Och… To uważasz za zabawne? – warknął Lawrence, dla podkreślenia swoich słów nerwowo nachylając się do przodu. Z gardła wyrwało mu się gniewne, ostrzegawcze warknięcie, które skutecznie przyprawiło Beatrycze o dreszcze. – Jak ty…
– Ej, wystarczy! – jęknęła Elena, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie wiem, co z wami nie tak, ale nie podoba mi się to. O co chodzi z Beatrycze i twoim ojcem? – zapytała wprost, zwracając się bezpośrednio do Rafaela.
Coś w jej reakcji dało kobiecie dość jasno do zrozumienia, że również Elena wiedziała o wiele więcej, niż początkowo mogłoby się wydawać. Beatrycze zawahała się, czując nieprzyjemny uścisk w żołądku, kiedy do głowy przyszło jej, że najpewniej kolejny raz wszyscy zostali wtajemniczeni w to, co dla niej pozostawało zagadką. Być może w grę wchodził zwykły przypadek, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia… Nie dla niej, zwłaszcza po tym jak wcześniej próbowali ją okłamywać. Jakby tego było mało, naprawdę zaczynała się bać, całą sobą czując, że działo się coś bardzo niedobrego. Biorąc pod uwagę fakt, że Lawrence zwracał się do demona, nawiązując do jego ojca…
Ciemność… We wszystko zamieszana jest sama Ciemność, uświadomiła sobie i to po raz kolejny wytrąciło kobietę z równowagi. Skąd wiedziała? Nie miała pojęcia – świadomość po prostu się pojawiła, zupełnie jakby ta jedna kwestia od samego początku była czymś dla niej oczywistym. Dlaczego wcześniej nie wpadła na to, kto do niej szeptał? Nie rozpoznała głosu, który przecież wydawał się tak bardzo znajomy…?
– Ciemność pragnie mnie odzyskać – nie tyle zapytała, co najzwyczajniej w świecie stwierdziła fakt.
Nie czuła się szczególnie zaniepokojona takim stanem rzeczy. W gruncie rzeczy z równym powodzeniem mogłaby mówić o pogodzie – pewnie nawet nie zauważyłaby różnicy. Nie czuła strachu, chociaż ten wciąż majaczył gdzieś na granicy jej świadomości, skutecznie mieszając Beatrycze w głowie. Wrażenie było takie, jakby od samego początku wiedziała, że ucieka przed czymś nieuniknionym, ale po prostu o tym zapomniała. Teraz to wróciło i chociaż nadal nie rozumiała wszystkiego, podświadomie wyczuła, że sprawy miały się w co najmniej niepokojący sposób. To było oczywiste, tak jak i świadomość, że najpewniej i tak nie miała prawa zawalczyć z istotą, która z jakiegoś powodu pragnęła przywołać ją do siebie. Mogła błagać Lawrence’a, żeby coś z tym zrobił, ale co to tak naprawdę mogło zmienić? Pewne rzeczy były nieuniknione, a skoro tak…
Poczuła na sobie co najmniej zaskoczone spojrzenia pozostałych, ale właściwie nie zwróciła na nie uwagi. Była spokojna, myślami gdzieś daleko, gdzie bezskutecznie próbowała uporządkować to, co faktycznie wiedziała albo czuła. Pewne rzeczy po prostu wracały, wydając jej się czymś oczywistym, chociaż w żaden sposób nie łączyły się ze wspomnieniami, którymi dysponowała. Wiedziała jedynie, że to gdzieś w niej jest – przeszłość, do której nie potrafiła dotrzeć i która chwilami dawała o sobie znać. W efekcie przebłyski, których doświadczała, wydawały się Beatrycze czymś naturalnym, tak jak możliwość oddychania, wypowiadania poszczególnych słów albo rozumienia ich znaczenia. Niepamięć bolała, wciąż kładąc się cieniem na wszystko to, co ją otaczało, ale była w stanie zignorować te niedogodności. Cóż, w gruncie rzeczy nie miała wyboru, w zamian mogąc co najwyżej spróbować skoncentrować się na tym, co wiedziała z całą pewnością, choć i to wcale nie musiało być aż takie proste.
Żadnych spektakularnych obrazów, które majaczyłyby w jej głowie, przeszywającego bólu albo całego kalejdoskopu bodźców, który zaatakowałby jej zmysły. Nic z tych rzeczy.
Tylko zrozumienie.
– Beatrycze? – Aż poderwała głowę, kiedy ktoś wypowiedział jej imię. Nie miała problemów z tym, żeby odszukać wzrokiem Edwarda, chociaż nie zarejestrowała momentu, w którym wampir dołączył do towarzystwa w przedpokoju. W tamtej chwili wpatrywał się w nią uważnie, tym samym skutecznie przypominając kobiecie o tym, że ze swoimi zdolnościami mógł być aż nazbyt świadom tego, co działo się w jej głowie. – Wszystko w porządku…?
– Absolutnie tak – zapewniła pośpiesznie. – Przecież nic się nie dzieje, prawda? Tylko to, co musiało…
– Wybacz, że pytam o to w taki sposób, ale… O czym ty bredzisz, radości? ­­– warknął Lawrence, spoglądając na nią trochę tak, jakby widzieli się pierwszy raz.
Wzruszyła ramionami, początkowo niepewna w jaki sposób powinna mu odpowiedzieć. W zamyśleniu przeniosła wzrok na wampira, wciąż spokojna i świadoma tego, że był podenerwowany. Martwił się o nią i nie miała co do tego wątpliwości, na każdym kroku mogąc przekonać się, że była dla niego ważna. To też było oczywiste, już od samego początku, a przy tym równie naturalne, co i konieczność oddychania.
– Nie jestem pewna – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale też nie jestem głupia. Ja… Ciemność mnie wzywa, tak? – zapytała, pod wpływem impulsu spoglądając na Rafaela. – A przed nią nie da się uciec.
– Nie jestem wtajemniczony we wszystkie rozkazy mego ojca – stwierdził lakonicznie demon.
Nie zraziła jej ani ta odpowiedź, ani to, że zachowywał się w niemalże oschły, obojętny sposób. Widziała, że trzymał się blisko Eleny, nie pierwszy raz zresztą, bo przy każdej możliwej okazji podążał za nią niczym cień. Nie potrzeba było ani głębszego zastanowienia, ani dodatkowych wyjaśnień, żeby zorientować się, że tylko ta dziewczyna zmuszała go do tego, że w ogóle chciał przebywać w tym domu i w jakimkolwiek towarzystwie. Również obserwując tę dwójkę w apartamentowcu wiedziała, że poza Eleną nie liczył się nikt inny – a więc również bezpieczeństwo kogoś takiego jak ona, niezależnie od tego, czy wyglądała dokładnie tak samo jak ta dziewczyna.
– Twój… Twój ojciec – odezwał się po chwili wahania Carlisle, zwracając się bezpośrednio do demona. – Czy nie mówiłeś, że się od niego odwróciłeś? Elena…
– Dla Eleny zrobiłbym to bez chwili wahania – oznajmił z naciskiem Rafael. – Z tym, że mój związek z lilan tymczasowo nie jest problematyczny. Jak długo tak jest, nie mam powodu, żeby ingerować. Z mojej perspektywy zagrożenie ze strony ojca nie istnieje, przynajmniej na razie.
– Tymczasowo… – Elena zesztywniała, po czym zmierzyła demona wzrokiem. – Nie wiem czegoś?
– Nie do końca rozumiem – przyznał sam zainteresowany.
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści, wyraźnie podenerwowana. Mimo wszystko po wyrazie jej twarzy trudno było stwierdzić, jakie w tamtej chwili targały nią emocje.
– Nie mówiłeś mi wcześniej nic takiego. To znaczy… – zaczęła i zawahała się na moment. – Widziałeś się z ojcem, Rafa?
– Czy to naprawdę jest dla ciebie takie dziwne? – zapytał jakby od niechcenia serafin. – Wezwał mnie do siebie w zasadzie na chwilę. Nie odmówiłem, bo chcę wiedzieć na czym stoimy.
– A ja o tym nie wiem, bo…? – drążyła Elena.
Nieśmiertelny jedynie wywrócił oczami.
– Ponieważ nie pytałaś, lilan – stwierdził takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Nie jestem tutaj od tego, żeby ze wszystkiego się spowiadać. W gruncie rzeczy… to dla mnie bardzo nienaturalne – przyznał, ignorując fakt, że dziewczyna spojrzała na niego tak, jakby miała ochotę mu przyłożyć.
– Ach… W końcu to drobiazg, prawda? – zadrwiła, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Spotkanie z Ciemnością i te sprawy…
– Cóż, jakby nie patrzeć, dla mnie to jak najbardziej drobiazg – oznajmił z naciskiem Rafael. – Wiem, że czasami bywa u ciebie ciężko z kojarzeniem faktów, więc wytłumaczę ci to najprościej jak potrafię: jestem synem Ciemności. Zwierzchnikiem ojca. Wzywał mnie do siebie tak często, jak tylko było mu to na rękę przez te wszystkie lata… I najwyraźniej nic nie zmieniło się pod tym względem – dodał po chwili zastanowienia. – Mam cię chronić. Tylko ciebie – podkreślił, tym samym ucinając wszelakie dyskusje. – Nie muszę z nim walczyć, skoro nasze priorytety się ze sobą pokrywają.
– Ale moje niekoniecznie! – zniecierpliwiła się dziewczyna, spoglądając na Rafaela tak, jakby widziała go po raz pierwszy. – Swoją drogą, pięknie dziękuję, że zasugerowałeś, że jestem głupia.
– Powiedziałem jedynie, że miewasz problemy z kojarzeniem faktów – podsunął jej usłużnie. – Resztę sobie dopowiedziałaś.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Elena bez wątpienia miałaby kogoś na sumieniu.
– Niekoniecznie pojmujesz koncepcję rodziny, prawda? – zapytała w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
– Rozumiem ją na tyle dobrze, ile powinienem, przynajmniej moim zdaniem – stwierdził ze spokojem Rafael. – Tobie przysięgałem i ty jesteś ważna. To jedno ustaliliśmy dawno temu.
– Ale Beatrycze… – zaczęła z uporem Elena, jednak tym razem serafin nie pozwolił jej dokończyć.
– Czegokolwiek chce ojciec, nie mam na to wpływu. Mówiłem już, że nie miałem pojęcia w jakim celu kolekcjonuje kobiet z tej rodziny… To jest jedna z tych kwestii o których mi nie powiedział, najpewniej nie bez powodu. – Rafael westchnął, wyraźnie sfrustrowany. – Widziałem dość, żeby wiedzieć, czego spodziewać się po Ciemności. Tak czy inaczej… – Nagle zamilkł, po czym z zaciekawieniem spojrzał na Lawrence’a. – A skąd w ogóle to nagłe zainteresowanie moim ojcem, hm?
Beatrycze mimowolnie zadrżała, kiedy powiódł wzrokiem dookoła, na krótko koncentrując na niej spojrzenie lśniących, intensywnie niebieskich oczu. Przywodzące na myśl czyste niebo tęczówki zdecydowanie nie pasowały do kogoś, kto z łatwością mógł zabić, a w przeszłości bez wątpienia robił to nie raz. Od samego początku czuła się przy demonie dziwnie, co jak nic miało związek zarówno z otaczającą go aurą, jak i parą kruczoczarnych skrzydeł, których nie była w stanie tak po prostu zignorować. Widziała je wyraźnie, złożone na plecach, przez co nie mogła dostrzec ich w całej okazałości, ale to wystarczyło, żeby wzbudzić w niej wątpliwości.
– Po co pytasz, skoro i tak nie jesteś zainteresowany tematem? – obruszył się Lawrence.
– L… – upomniała go machinalnie. – Wcale nie musieliśmy tutaj przyjeżdżać. Ja nie… – zaczęła, ale wampir nie pozwolił jej skończyć.
– Nikt nie powie mi, że sny, które mają swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, są normalne! – nie wtrzymał, wyraźnie bliski tego, żeby stracić nad sobą kontrolę. – Powiedziałaś, że się skaleczyłaś i faktycznie krwawiłaś po przebudzeniu. Teraz z kolei twierdziłaś, że do ciebie mówił, więc nie próbuj mi wmawiać, że nie dzieje się nic wartego uwagi. – Zamilkł, żeby złapać oddech. Chociaż powietrze było wampirom zbędne do normalnego funkcjonowania, zdecydowanie potrzebował go, żeby móc cokolwiek powiedzieć. – Nie widzieliście jej godzinę temu – powiedział w końcu, siląc się na spokój. Była przerażona i wręcz błagała, żebym nie pozwolił, żeby Ciemność ją zabrała. Tak więc przepraszam bardzo, że za moment trafi mnie szlag!
Coś w jego słowach sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej winna, choć być może nie powinna. Wciąż nie rozumiała, co tak naprawdę się wydarzyło, świadoma co najwyżej tego, że L. po raz kolejny wiedział o wiele więcej, aniżeli był skłonny się przyznać. Pomyślała, że powinna być na niego z tego powodu zła, jednak nic podobnego nie miało miejsca, przynajmniej na razie. Pomyślała, że była zbyt zmęczona, żeby należycie się tym przejąć, a może po prostu zaczynało być jej wszystko jedno. Wiedziała, że Lawrence się troszczył i to rozbrajało ją w stopniu wystarczającym, by nie potrafiła dłużej się na niego złościć. Wręcz przeciwnie – jakaś jej cząstka pragnęła ugiąć się na tyle, żeby tak po prostu do wampira podejść, otoczyć go ramionami i poprosić, żeby się uspokoił. Nie chciała, by przejmował się z jej powodu albo zrobił coś głupiego – i to zwłaszcza w związku z kwestiami na które nie miał wpływu
Problem polegał na tym, że sprawy wcale nie były takie proste jak mogłaby tego oczekiwać. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że L. był w na tyle podłym nastroju, by nie chcieć brać nawet najbardziej kojących słów pod uwagę. Znów zaczęła mieć wątpliwości co do tego, co wampir byłby w stanie zrobić, gdyby naszła taka potrzeba, a ona wyjątkowo zaczęłaby go irytować. Uczucie bliskości, które oboje odczuwali nie tak dawno temu, spędzając czas razem i czując się dobrze, tymczasowo zniknęło i to na dodatek na jej życzenie. Teraz żałowała, że nie trzymała języka za zębami, chociaż zarazem wciąż miała wrażenie, że szczerość pozostawała najlepszym na co mogła się zdecydować. Co prawda nie przypuszczała, że to mogłoby zabrnąć aż tak daleko i że ostatecznie znajdą się tutaj, ale…
Potrząsnęła głową, próbując jakkolwiek nad sobą zapanować i przynajmniej spróbować się uspokoić. Poczuła na sobie wymowne, przenikliwe spojrzenie Edwarda, co przypomniało jej, że wampir miał bezpośredni dostęp do myśli wszystkich obecnych, ale zdołała ten fakt zignorować. Cóż, nawet jeśli wiedział, co takiego chodziło jej do głowie, nie skomentował tego nawet słowem za co była mu wdzięczna. Cokolwiek działo się między nią a Lawrence’m wydawało się na tyle intymne i wyjątkowe, że chciała zachować to wyłącznie dla siebie.
– O ile mi wiadomo, to ty powinieneś bardzo dużo wiedzieć o snach i wpływaniu na rzeczywistość – powiedział cicho Carlisle, decydując się przerwać przeciągającą się ciszę. Spojrzał na ojca w sposób, który wydał się Beatrycze niemniej niepokojący, co i wypowiedziane przez wampira słowa.
Przez twarz Lawrence’a przemknął cień, ale nawet jeśli miał coś do powiedzenia, ostatecznie nie odezwał się choćby słowem. Jak wielu rzeczy wciąż o tobie nie wiem…?, pomyślała dziwnie oszołomiona, ale również to pytanie nie wydało się Beatrycze aż tak ważne, jak mogłaby go oczekiwać. Możliwe, że tak naprawdę wiedziała – i że rozumiała L. niezależnie od tego, co i z jakiego powodu robił w przeszłości. Być może tak było kiedyś, chociaż teraz nie miała prawa o tym pamiętać – i to niezależnie od tego jak źle się przez to czuła.
Zawahała się, zaniepokojona ciszą, która na powrót zapadła. Miała wrażenie, że milczenie doprowadza ją do szału, zresztą tak jak i sposób w jaki spoglądali na siebie ojciec i syn. Carlisle był spokojny, zresztą jak zwykle, chociaż była gotowa przysiąc, że taki stan kosztował go mnóstwo energii. Jeśli chodziło o Lawrence’a, Beatrycze wyraźnie widziała, że balansował gdzieś na granicy wybuchu. Nie miała pojęcia jakim cudem ostatecznie udało mu się opanować, ale to wydawało się najmniej istotne. Milczał i to było dobre, bo ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, było słuchanie jakiejkolwiek kłótni – a już zwłaszcza takiej, która miałaby związek z tą dwójką. Nie rozumiała dlaczego tak ważne było dla niej to, żeby obaj doszli do porozumienia, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia.
– Idź zapolować, co? – Głos Carlisle’a ją zaskoczy, zresztą jak i wypowiedziane przez wampira słowa. Lawrence również spojrzał na syna co najmniej tak, jakby widział go po raz pierwszy. – Mówię poważnie.
– Coś mi sugerujesz? – obruszył się L.
Carlisle westchnął, wyraźnie mając problem z tym, żeby zachować panowanie nad sobą. Miała wrażenie, że starał się przede wszystkim przez wzgląd na nią, ale to i tak wydało się Beatrycze nienaturalne. Jego charakter… Cóż, bez wątpienia różnił się od tego Lawrence’a, co zresztą miała okazję zaobserwować niemalże na każdym kroku. Chociaż zwłaszcza stojąc obok siebie wydawali jej się zadziwiająco wręcz podobni, w rzeczywistości dzieliło ich dosłownie wszystko. Jakby tego było mało, jakaś jej cząstka chciała to zmienić, ale zarazem kobieta nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby doprowadzić do tego, żeby choć spróbowali się ze sobą porozumieć.
– Jednie tyle, że jesteś zdenerwowany… I masz ciemne oczy – podjął ze spokojem Carlisle. – Beatrycze może tu zostać, a ty… Och, po prostu się uspokój.
Nie musiała pytać, żeby zorientować się, że Lawrence’owi zdecydowanie nie spodobała się taka sugestia – i to niezależnie od tego, jak dobre intencje przejawiałby jego rozmówca. Sądziła, że doczeka się protestów albo czegoś jeszcze gorszego, co ostatecznie zapoczątkuje kłótnie, ale nic podobnego nie miało miejsca.
L. westchnął, po czym w poddańczym geście wyrzucił obie ręce ku górze, wyraźnie sfrustrowany.
– Świetnie – rzucił z irytacją.
Zaraz po tym odwrócił się i po prostu wyszedł, nawet nie zaszczyciwszy nikogo z obecnych choćby spojrzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa