Beatrycze
To nie miało sensu. Próbowała
zrozumieć dokąd to wszystko zmierza, ale nie była w stanie, zbyt
oszołomiona sytuacją, by choćby próbować. Niespokojnie wodziła wzrokiem
dookoła, spoglądając na obecnych, ale na żadnym z nich nie będąc w stanie
się skoncentrować. Próbowała zrozumieć, ale to było tak, jakby Lawrence nagle
zaczął przemawiać w jakimś innym języku. W efekcie choć dobrze
wiedziała, co takiego powiedział, nie potrafiła ot tak przyjąć tego do
wiadomości.
Rafael
milczał, ale nie poczuła się z tego powodu źle. Wręcz przeciwnie – nie
miała nic przeciwko, zbytnio obawiając się tego, jak mógłby zareagować na
wybuch Lawrence’a. Mocniej chwyciła wampira za ramię, przez krótką chwilę mając
ochotę poprosić go o powrót do samochodu, a później udanie się… w zasadzie
gdziekolwiek. Musiała się uspokoić, zdecydowanie nie chcąc być świadkiem jak
mężczyzna się denerwuje, rzucając na wszystkich wokół. Dawno nie widziała go aż
do tego stopnia wytrąconego z równowagi, być może nawet bardziej niż
wtedy, gdy dowiedział się, co takiego spotkało ją w drodze do La Push. W gruncie
rzeczy miała wrażenie, że L. był na dobrej drodze do tego, żeby zapragnąć kogoś
zabić, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
I jeszcze
te słowa… Wiedział, co się dzieje, najpewniej rozumiejąc o wiele więcej od
niej – i to zarówno na temat tego snu, jak i…
– Hm… Nie
zapędzasz się odrobinę? – Głos Rafaela skutecznie sprowadził Beatrycze na
ziemię. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zorientować się, że demon zwracał
się do Lawrence’a. – Pomijając roszczeniowy ton, który najwyraźniej jest u was
rodzinny – podjął ze względnym spokojem, uśmiechając się nieco cynicznie – to
nie sądzę, żebym był zobowiązany cokolwiek ci tłumaczyć.
– Twój
ojciec poluje na Beatrycze, a jednak ty najbardziej przejmujesz się roszczeniowym
tonem?! – zniecierpliwił się Lawrence.
Rafael
wywrócił oczami.
– Owszem,
bo z mojej perspektywy nie ma żadnego problemu – stwierdził pozbawionym
choćby cienia zdenerwowania tonem. Zaraz po tym spoważniał, ostatecznie
decydując się odezwać ponownie: – Wydawało mi się, że już dawno ustaliliśmy, że
moje intencje są oczywiste. Jest jedna osoba dla której jestem skłonny się
poświęcać – dodał w niemalże łagodny sposób. – A zresztą…
– Co
takiego? – Mogła przewidzieć, że Lawrence tak po prostu nie odpuści, wyraźnie
nie zamierzając dać za wygraną. – Są z Eleną takie same, to raz. Dwa,
jeśli nie do ciebie, to do kogo, do jasnej cholery, powinienem przyjść z tą
sprawą i…?
– Dość!
Beatrycze
drgnęła, mimo wszystko zaskoczona tym, że akurat Carlisle zdecydował się
podnieść głos. Spojrzała na niego bezradnie, sama niepewna w jaki sposób
się zachować. Jeśli miała być ze sobą szczera, miała ochotę wejść pomiędzy
Lawrence’a i Rafaela, by powstrzymać ich przed zrobieniem czegoś głupiego,
chociaż czuła, że to nie było najlepszym pomysłem – najdelikatniej rzecz
ujmując. Mogła tylko zgadywać, czego powinna spodziewać się po tej dwójce, tym
bardziej że nawet nie była pewna jak daleko mógł posunąć się demon. Mimo
wszystko czuła się przy nim co najmniej źle, mogąc co najwyżej spróbować zaufać
temu, że nie miał powodu, żeby kogokolwiek skrzywdzić.
Usłyszała
pośpieszne kroki, co skutecznie przykuło jej uwagę. Natychmiast poderwała
głowę, w następnej sekundzie koncentrując wzrok na Elenie. Dziewczyna
pojawiła się na schodach, na krótką chwilę zamierając, by łatwiej móc ocenić
sytuację. Przez jej twarz przemknął cień, ale nie skomentowała nawet słowem
tego, że Lawrence i Rafael wyglądali jakby mieli w planach rzucić się
sobie do gardła. Chwilę jeszcze wodziła wzrokiem dookoła, ostatecznie rzucając
pytające spojrzenie ojcu, nie czekała jednak na to, aż Carlisle udzieli jej
jakichkolwiek wyjaśnień.
– Co jest?
– Elena pokonała kilka ostatnich stopni, decydując się dołączyć do wyraźnie
podenerwowanego towarzystwa. – Pomijając to, że znowu działacie sobie na nerwy
– dodała po chwili zastanowienia.
– On mnie?
– rzucił z powątpiewaniem Rafael. – Skądże. Raczej mnie… bawi.
– Och… To
uważasz za zabawne? – warknął Lawrence, dla podkreślenia swoich słów nerwowo
nachylając się do przodu. Z gardła wyrwało mu się gniewne, ostrzegawcze
warknięcie, które skutecznie przyprawiło Beatrycze o dreszcze. – Jak ty…
– Ej,
wystarczy! – jęknęła Elena, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie
wiem, co z wami nie tak, ale nie podoba mi się to. O co chodzi z Beatrycze
i twoim ojcem? – zapytała wprost, zwracając się bezpośrednio do Rafaela.
Coś w jej
reakcji dało kobiecie dość jasno do zrozumienia, że również Elena wiedziała o wiele
więcej, niż początkowo mogłoby się wydawać. Beatrycze zawahała się, czując nieprzyjemny
uścisk w żołądku, kiedy do głowy przyszło jej, że najpewniej kolejny raz
wszyscy zostali wtajemniczeni w to, co dla niej pozostawało zagadką. Być
może w grę wchodził zwykły przypadek, ale to w gruncie rzeczy nie
miało znaczenia… Nie dla niej, zwłaszcza po tym jak wcześniej próbowali ją
okłamywać. Jakby tego było mało, naprawdę zaczynała się bać, całą sobą czując,
że działo się coś bardzo niedobrego. Biorąc pod uwagę fakt, że Lawrence zwracał
się do demona, nawiązując do jego ojca…
Ciemność… We wszystko zamieszana jest sama
Ciemność, uświadomiła sobie i to po raz kolejny wytrąciło kobietę z równowagi.
Skąd wiedziała? Nie miała pojęcia – świadomość po prostu się pojawiła, zupełnie
jakby ta jedna kwestia od samego początku była czymś dla niej oczywistym.
Dlaczego wcześniej nie wpadła na to, kto do niej szeptał? Nie rozpoznała głosu,
który przecież wydawał się tak bardzo znajomy…?
– Ciemność
pragnie mnie odzyskać – nie tyle zapytała, co najzwyczajniej w świecie
stwierdziła fakt.
Nie czuła
się szczególnie zaniepokojona takim stanem rzeczy. W gruncie rzeczy z równym
powodzeniem mogłaby mówić o pogodzie – pewnie nawet nie zauważyłaby
różnicy. Nie czuła strachu, chociaż ten wciąż majaczył gdzieś na granicy jej
świadomości, skutecznie mieszając Beatrycze w głowie. Wrażenie było takie,
jakby od samego początku wiedziała, że ucieka przed czymś nieuniknionym, ale po
prostu o tym zapomniała. Teraz to wróciło i chociaż nadal nie
rozumiała wszystkiego, podświadomie wyczuła, że sprawy miały się w co
najmniej niepokojący sposób. To było oczywiste, tak jak i świadomość, że
najpewniej i tak nie miała prawa zawalczyć z istotą, która z jakiegoś
powodu pragnęła przywołać ją do siebie. Mogła błagać Lawrence’a, żeby coś z tym
zrobił, ale co to tak naprawdę mogło zmienić? Pewne rzeczy były nieuniknione, a skoro
tak…
Poczuła na
sobie co najmniej zaskoczone spojrzenia pozostałych, ale właściwie nie zwróciła
na nie uwagi. Była spokojna, myślami gdzieś daleko, gdzie bezskutecznie
próbowała uporządkować to, co faktycznie wiedziała albo czuła. Pewne rzeczy po
prostu wracały, wydając jej się czymś oczywistym, chociaż w żaden sposób
nie łączyły się ze wspomnieniami, którymi dysponowała. Wiedziała jedynie, że to
gdzieś w niej jest – przeszłość, do której nie potrafiła dotrzeć i która
chwilami dawała o sobie znać. W efekcie przebłyski, których
doświadczała, wydawały się Beatrycze czymś naturalnym, tak jak możliwość
oddychania, wypowiadania poszczególnych słów albo rozumienia ich znaczenia.
Niepamięć bolała, wciąż kładąc się cieniem na wszystko to, co ją otaczało, ale
była w stanie zignorować te niedogodności. Cóż, w gruncie rzeczy nie
miała wyboru, w zamian mogąc co najwyżej spróbować skoncentrować się na
tym, co wiedziała z całą pewnością, choć i to wcale nie musiało być
aż takie proste.
Żadnych
spektakularnych obrazów, które majaczyłyby w jej głowie, przeszywającego
bólu albo całego kalejdoskopu bodźców, który zaatakowałby jej zmysły. Nic z tych
rzeczy.
Tylko
zrozumienie.
–
Beatrycze? – Aż poderwała głowę, kiedy ktoś wypowiedział jej imię. Nie miała
problemów z tym, żeby odszukać wzrokiem Edwarda, chociaż nie
zarejestrowała momentu, w którym wampir dołączył do towarzystwa w przedpokoju.
W tamtej chwili wpatrywał się w nią uważnie, tym samym skutecznie
przypominając kobiecie o tym, że ze swoimi zdolnościami mógł być aż nazbyt
świadom tego, co działo się w jej głowie. – Wszystko w porządku…?
–
Absolutnie tak – zapewniła pośpiesznie. – Przecież nic się nie dzieje, prawda?
Tylko to, co musiało…
– Wybacz,
że pytam o to w taki sposób, ale… O czym ty bredzisz, radości? –
warknął Lawrence, spoglądając na nią trochę tak, jakby widzieli się pierwszy
raz.
Wzruszyła
ramionami, początkowo niepewna w jaki sposób powinna mu odpowiedzieć. W zamyśleniu
przeniosła wzrok na wampira, wciąż spokojna i świadoma tego, że był
podenerwowany. Martwił się o nią i nie miała co do tego wątpliwości,
na każdym kroku mogąc przekonać się, że była dla niego ważna. To też było
oczywiste, już od samego początku, a przy tym równie naturalne, co i konieczność
oddychania.
– Nie jestem
pewna – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale też nie jestem głupia. Ja…
Ciemność mnie wzywa, tak? – zapytała, pod wpływem impulsu spoglądając na
Rafaela. – A przed nią nie da się uciec.
– Nie
jestem wtajemniczony we wszystkie rozkazy mego ojca – stwierdził lakonicznie
demon.
Nie zraziła
jej ani ta odpowiedź, ani to, że zachowywał się w niemalże oschły,
obojętny sposób. Widziała, że trzymał się blisko Eleny, nie pierwszy raz
zresztą, bo przy każdej możliwej okazji podążał za nią niczym cień. Nie
potrzeba było ani głębszego zastanowienia, ani dodatkowych wyjaśnień, żeby
zorientować się, że tylko ta dziewczyna zmuszała go do tego, że w ogóle
chciał przebywać w tym domu i w jakimkolwiek towarzystwie.
Również obserwując tę dwójkę w apartamentowcu wiedziała, że poza Eleną nie
liczył się nikt inny – a więc również bezpieczeństwo kogoś takiego jak
ona, niezależnie od tego, czy wyglądała dokładnie tak samo jak ta dziewczyna.
– Twój…
Twój ojciec – odezwał się po chwili wahania Carlisle, zwracając się
bezpośrednio do demona. – Czy nie mówiłeś, że się od niego odwróciłeś? Elena…
– Dla Eleny
zrobiłbym to bez chwili wahania – oznajmił z naciskiem Rafael. – Z tym,
że mój związek z lilan
tymczasowo nie jest problematyczny. Jak długo tak jest, nie mam powodu, żeby
ingerować. Z mojej perspektywy zagrożenie ze strony ojca nie istnieje,
przynajmniej na razie.
–
Tymczasowo… – Elena zesztywniała, po czym zmierzyła demona wzrokiem. – Nie wiem
czegoś?
– Nie do
końca rozumiem – przyznał sam zainteresowany.
Dziewczyna
zacisnęła dłonie w pięści, wyraźnie podenerwowana. Mimo wszystko po
wyrazie jej twarzy trudno było stwierdzić, jakie w tamtej chwili targały
nią emocje.
– Nie
mówiłeś mi wcześniej nic takiego. To znaczy… – zaczęła i zawahała się na
moment. – Widziałeś się z ojcem, Rafa?
– Czy to
naprawdę jest dla ciebie takie dziwne? – zapytał jakby od niechcenia serafin. –
Wezwał mnie do siebie w zasadzie na chwilę. Nie odmówiłem, bo chcę
wiedzieć na czym stoimy.
– A ja
o tym nie wiem, bo…? – drążyła Elena.
Nieśmiertelny
jedynie wywrócił oczami.
– Ponieważ
nie pytałaś, lilan – stwierdził takim
tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Nie jestem tutaj od
tego, żeby ze wszystkiego się spowiadać. W gruncie rzeczy… to dla mnie
bardzo nienaturalne – przyznał, ignorując fakt, że dziewczyna spojrzała na
niego tak, jakby miała ochotę mu przyłożyć.
– Ach… W końcu
to drobiazg, prawda? – zadrwiła, potrząsając z niedowierzaniem głową. –
Spotkanie z Ciemnością i te sprawy…
– Cóż,
jakby nie patrzeć, dla mnie to jak najbardziej drobiazg – oznajmił z naciskiem Rafael. – Wiem, że czasami
bywa u ciebie ciężko z kojarzeniem faktów, więc wytłumaczę ci to
najprościej jak potrafię: jestem synem Ciemności. Zwierzchnikiem ojca. Wzywał
mnie do siebie tak często, jak tylko było mu to na rękę przez te wszystkie
lata… I najwyraźniej nic nie zmieniło się pod tym względem – dodał po
chwili zastanowienia. – Mam cię chronić. Tylko
ciebie – podkreślił, tym samym ucinając wszelakie dyskusje. – Nie muszę z nim
walczyć, skoro nasze priorytety się ze sobą pokrywają.
– Ale moje
niekoniecznie! – zniecierpliwiła się dziewczyna, spoglądając na Rafaela tak,
jakby widziała go po raz pierwszy. – Swoją drogą, pięknie dziękuję, że
zasugerowałeś, że jestem głupia.
–
Powiedziałem jedynie, że miewasz problemy z kojarzeniem faktów – podsunął
jej usłużnie. – Resztę sobie dopowiedziałaś.
Gdyby wzrok
mógł zabijać, Elena bez wątpienia miałaby kogoś na sumieniu.
– Niekoniecznie
pojmujesz koncepcję rodziny, prawda? – zapytała w końcu, ostrożnie dobierając
słowa.
– Rozumiem
ją na tyle dobrze, ile powinienem, przynajmniej moim zdaniem – stwierdził ze
spokojem Rafael. – Tobie przysięgałem i ty jesteś ważna. To jedno
ustaliliśmy dawno temu.
– Ale
Beatrycze… – zaczęła z uporem Elena, jednak tym razem serafin nie pozwolił
jej dokończyć.
–
Czegokolwiek chce ojciec, nie mam na to wpływu. Mówiłem już, że nie miałem
pojęcia w jakim celu kolekcjonuje kobiet z tej rodziny… To jest jedna
z tych kwestii o których mi nie powiedział, najpewniej nie bez powodu.
– Rafael westchnął, wyraźnie sfrustrowany. – Widziałem dość, żeby wiedzieć,
czego spodziewać się po Ciemności. Tak czy inaczej… – Nagle zamilkł, po czym z zaciekawieniem
spojrzał na Lawrence’a. – A skąd w ogóle to nagłe zainteresowanie
moim ojcem, hm?
Beatrycze
mimowolnie zadrżała, kiedy powiódł wzrokiem dookoła, na krótko koncentrując na
niej spojrzenie lśniących, intensywnie niebieskich oczu. Przywodzące na myśl
czyste niebo tęczówki zdecydowanie nie pasowały do kogoś, kto z łatwością
mógł zabić, a w przeszłości bez wątpienia robił to nie raz. Od samego
początku czuła się przy demonie dziwnie, co jak nic miało związek zarówno z otaczającą
go aurą, jak i parą kruczoczarnych skrzydeł, których nie była w stanie
tak po prostu zignorować. Widziała je wyraźnie, złożone na plecach, przez co
nie mogła dostrzec ich w całej okazałości, ale to wystarczyło, żeby
wzbudzić w niej wątpliwości.
– Po co
pytasz, skoro i tak nie jesteś zainteresowany tematem? – obruszył się Lawrence.
– L… –
upomniała go machinalnie. – Wcale nie musieliśmy tutaj przyjeżdżać. Ja nie… –
zaczęła, ale wampir nie pozwolił jej skończyć.
– Nikt nie
powie mi, że sny, które mają swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, są
normalne! – nie wtrzymał, wyraźnie bliski tego, żeby stracić nad sobą kontrolę.
– Powiedziałaś, że się skaleczyłaś i faktycznie krwawiłaś po przebudzeniu.
Teraz z kolei twierdziłaś, że do ciebie mówił, więc nie próbuj mi wmawiać,
że nie dzieje się nic wartego uwagi. – Zamilkł, żeby złapać oddech. Chociaż
powietrze było wampirom zbędne do normalnego funkcjonowania, zdecydowanie
potrzebował go, żeby móc cokolwiek powiedzieć. – Nie widzieliście jej godzinę
temu – powiedział w końcu, siląc się na spokój. Była przerażona i wręcz
błagała, żebym nie pozwolił, żeby Ciemność ją zabrała. Tak więc przepraszam
bardzo, że za moment trafi mnie szlag!
Coś w jego
słowach sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej winna, choć być może nie
powinna. Wciąż nie rozumiała, co tak naprawdę się wydarzyło, świadoma co
najwyżej tego, że L. po raz kolejny wiedział o wiele więcej, aniżeli był
skłonny się przyznać. Pomyślała, że powinna być na niego z tego powodu
zła, jednak nic podobnego nie miało miejsca, przynajmniej na razie. Pomyślała,
że była zbyt zmęczona, żeby należycie się tym przejąć, a może po prostu
zaczynało być jej wszystko jedno. Wiedziała, że Lawrence się troszczył i to
rozbrajało ją w stopniu wystarczającym, by nie potrafiła dłużej się na
niego złościć. Wręcz przeciwnie – jakaś jej cząstka pragnęła ugiąć się na tyle,
żeby tak po prostu do wampira podejść, otoczyć go ramionami i poprosić,
żeby się uspokoił. Nie chciała, by przejmował się z jej powodu albo zrobił
coś głupiego – i to zwłaszcza w związku z kwestiami na które nie
miał wpływu
Problem
polegał na tym, że sprawy wcale nie były takie proste jak mogłaby tego
oczekiwać. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że L. był w na tyle podłym
nastroju, by nie chcieć brać nawet najbardziej kojących słów pod uwagę. Znów
zaczęła mieć wątpliwości co do tego, co wampir byłby w stanie zrobić,
gdyby naszła taka potrzeba, a ona wyjątkowo zaczęłaby go irytować. Uczucie
bliskości, które oboje odczuwali nie tak dawno temu, spędzając czas razem i czując
się dobrze, tymczasowo zniknęło i to na dodatek na jej życzenie. Teraz
żałowała, że nie trzymała języka za zębami, chociaż zarazem wciąż miała
wrażenie, że szczerość pozostawała najlepszym na co mogła się zdecydować. Co
prawda nie przypuszczała, że to mogłoby zabrnąć aż tak daleko i że
ostatecznie znajdą się tutaj, ale…
Potrząsnęła
głową, próbując jakkolwiek nad sobą zapanować i przynajmniej spróbować się
uspokoić. Poczuła na sobie wymowne, przenikliwe spojrzenie Edwarda, co
przypomniało jej, że wampir miał bezpośredni dostęp do myśli wszystkich
obecnych, ale zdołała ten fakt zignorować. Cóż, nawet jeśli wiedział, co
takiego chodziło jej do głowie, nie skomentował tego nawet słowem za co była mu
wdzięczna. Cokolwiek działo się między nią a Lawrence’m wydawało się na
tyle intymne i wyjątkowe, że chciała zachować to wyłącznie dla siebie.
– O ile
mi wiadomo, to ty powinieneś bardzo dużo wiedzieć o snach i wpływaniu
na rzeczywistość – powiedział cicho Carlisle, decydując się przerwać przeciągającą
się ciszę. Spojrzał na ojca w sposób, który wydał się Beatrycze niemniej
niepokojący, co i wypowiedziane przez wampira słowa.
Przez twarz
Lawrence’a przemknął cień, ale nawet jeśli miał coś do powiedzenia, ostatecznie
nie odezwał się choćby słowem. Jak wielu
rzeczy wciąż o tobie nie wiem…?, pomyślała dziwnie oszołomiona, ale
również to pytanie nie wydało się Beatrycze aż tak ważne, jak mogłaby go
oczekiwać. Możliwe, że tak naprawdę wiedziała – i że rozumiała L.
niezależnie od tego, co i z jakiego powodu robił w przeszłości.
Być może tak było kiedyś, chociaż teraz nie miała prawa o tym pamiętać – i to
niezależnie od tego jak źle się przez to czuła.
Zawahała
się, zaniepokojona ciszą, która na powrót zapadła. Miała wrażenie, że milczenie
doprowadza ją do szału, zresztą tak jak i sposób w jaki spoglądali na
siebie ojciec i syn. Carlisle był spokojny, zresztą jak zwykle, chociaż
była gotowa przysiąc, że taki stan kosztował go mnóstwo energii. Jeśli chodziło
o Lawrence’a, Beatrycze wyraźnie widziała, że balansował gdzieś na granicy
wybuchu. Nie miała pojęcia jakim cudem ostatecznie udało mu się opanować, ale
to wydawało się najmniej istotne. Milczał i to było dobre, bo ostatnim,
czego tak naprawdę potrzebowała, było słuchanie jakiejkolwiek kłótni – a już
zwłaszcza takiej, która miałaby związek z tą dwójką. Nie rozumiała
dlaczego tak ważne było dla niej to, żeby obaj doszli do porozumienia, ale to w gruncie
rzeczy nie miało znaczenia.
– Idź
zapolować, co? – Głos Carlisle’a ją zaskoczy, zresztą jak i wypowiedziane
przez wampira słowa. Lawrence również spojrzał na syna co najmniej tak, jakby
widział go po raz pierwszy. – Mówię poważnie.
– Coś mi
sugerujesz? – obruszył się L.
Carlisle
westchnął, wyraźnie mając problem z tym, żeby zachować panowanie nad sobą.
Miała wrażenie, że starał się przede wszystkim przez wzgląd na nią, ale to i tak
wydało się Beatrycze nienaturalne. Jego charakter… Cóż, bez wątpienia różnił
się od tego Lawrence’a, co zresztą miała okazję zaobserwować niemalże na każdym
kroku. Chociaż zwłaszcza stojąc obok siebie wydawali jej się zadziwiająco wręcz
podobni, w rzeczywistości dzieliło ich dosłownie wszystko. Jakby tego było
mało, jakaś jej cząstka chciała to zmienić, ale zarazem kobieta nie miała
pojęcia, w jaki sposób mogłaby doprowadzić do tego, żeby choć spróbowali
się ze sobą porozumieć.
– Jednie
tyle, że jesteś zdenerwowany… I masz ciemne oczy – podjął ze spokojem
Carlisle. – Beatrycze może tu zostać, a ty… Och, po prostu się uspokój.
Nie musiała
pytać, żeby zorientować się, że Lawrence’owi zdecydowanie nie spodobała się
taka sugestia – i to niezależnie od tego, jak dobre intencje przejawiałby
jego rozmówca. Sądziła, że doczeka się protestów albo czegoś jeszcze gorszego,
co ostatecznie zapoczątkuje kłótnie, ale nic podobnego nie miało miejsca.
L.
westchnął, po czym w poddańczym geście wyrzucił obie ręce ku górze,
wyraźnie sfrustrowany.
– Świetnie –
rzucił z irytacją.
Zaraz po
tym odwrócił się i po prostu wyszedł, nawet nie zaszczyciwszy nikogo z obecnych
choćby spojrzeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz