Beatrycze
W niejakim oszołomieniu
odprowadziła Lawrence’a wzrokiem. Przez krótką chwilę miała ochotę podążyć za
nim, a później… Cóż, zrobić cokolwiek, chociaż sama nie była pewna, która
perspektywa okazałaby się lepsza – przyłożenia mu i oznajmienia, że
kolejny raz zachowywał się okropnie, czy może wpadnięcia mu w ramiona w nadziei
na to, że dzięki temu poczuje się lepiej.
Ostatecznie
nie zrobiła niczego, w zamian po prostu tkwiąc w miejscu i bezmyślnie
wpatrując się w przestrzeń. Machinalnie objęła się ramionami, kiedy nagle
zrobiło jej się zimno, co bynajmniej nie miało związku z panującym na
zewnątrz chłodem. Kolejny raz miała w głowie pustkę, co najmniej
przytłoczona tym, czego zdołała się dowiedzieć. Podświadomie analizowała
poszczególne etapy rozmowy, nie tylko doszukując się sensu w wypowiedziach
pozostałych, ale przede wszystkim swoich własnych – z tym, że to po prostu
nie miało sensu.
W ostatnim
czasie mało co wydawało się go mieć.
– Cóż… –
Mimowolnie się wzdrygnęła, słysząc pełen wahania głos Edwarda. – To było…
ciekawe – stwierdził w końcu.
– Nie
bardzie niż zwykle – mruknął w odpowiedzi Rafael. – Zawsze doprowadzał
wszystkich do szału.
– Mhm… Jak
ty mnie – rzuciła niemalże uprzejmym tonem Elena.
Demon
uniósł brwi.
– Mam
rozumieć, że jesteś zła, lilan? – zapytał
po chwili zastanowienia. Beatrycze niezmiennie zachwycał sposób w jaki
wypowiadał to jedno, jedyne słowo.
– Dziwi cię
to? – obruszyła się sama zainteresowana.
O dziwo,
Rafael jedynie się uśmiechnął – i to na dodatek w dość cyniczny,
złośliwy sposób. Obie dłonie położył na ramionach Eleny, jakby od niechcenia
pocierając jej obojczyki. Nawet z odległości widać było, że dziewczyna
wyraźnie się spięła, co jednak nie nakłoniło ją do tego, żeby spróbowała się
odsunąć.
– W twoim
wypadku mało co mnie dziwi – stwierdził ze spokojem serafin. – Masz w zwyczaju
robić… naprawdę głupie rzeczy – dodał po chwili wahania – więc jestem skłonny
spodziewać się dosłownie wszystkiego, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
– To znaczy
jakiej? – zniecierpliwiła się dziewczyna.
Tym razem
drgnęła, by w następnej sekundzie odwrócić się w stronę Rafaela.
Jasne włosy opadły jej na twarz, ale zanim zdążyła je odgarnąć, demon zrobił to
za nią, jakby od niechcenia przesuwając dłonią po policzku żony.
– Takie jak
strofowanie mnie za coś, na co nie mam wpływu – oznajmił z naciskiem. –
Zresztą postawiłem sprawę jasno już dawno temu. Jestem dla ciebie, lilan. I tylko to się liczy, więc
nie wymagaj ode mnie czegoś ponadto, bo się rozczarujesz. Mamy inny sposób
spoglądania na świat, więc…
– Chociażby
spoglądania na rodzinę, tak? – przerwała mu.
Tym razem
nawet się nie uśmiechnął. Pozostawał wręcz nieznośnie spokojny, zupełnie jakby
rozmawiali o czymś tak neutralnym jak pogoda, a nie omawiali kwestię,
która wyraźnie doprowadzała Elenę do szału.
– Na przykład.
Przez twarz
dziewczyny przemknął cień.
–
Przerabialiśmy to, kiedy chodziło o bezpieczeństwo Liz – wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
– Owszem –
przyznał niechętnie, po czym skrzywił się nieznacznie. – Bo wtedy okazałaś się
na tyle lekkomyślna, by próbować mnie zaszantażować.
– Dalej
mogę to zrobi…
Coś w tych
słowach sprawiło, że Beatrycze drgnęła, nagle zaniepokojona. Ostatnim, czego
tak naprawdę potrzebowała, było to, żeby ktokolwiek interweniował w kwestii,
która mogła ściągnąć na wszystkich niebezpieczeństwo.
– Elena… –
zaczęła, ale nie miała okazji, żeby chociaż spróbować dojść do głosu, a tym
bardziej zaprotestować.
– Nie
wymagam cudów – zniecierpliwiła się dziewczyna. – Chcę jedynie wiedzieć o co
w tym chodzi, tak? Tyle chyba możesz zrobić, prawda? – dodała z naciskiem,
na powrót zwracając się bezpośrednio do Rafaela.
Demon
wywrócił oczami, wyraźnie sfrustrowany. Beatrycze nie musiała się wysilać, by
zorientować się, że absolutnie nie odpowiadała mu sytuacja, w której się
znalazł. Jej również to nie było na rękę, tym bardziej że całą sobą czuła, że
wszystko sprowadzało się do niej i Ciemności – tylko nich, zupełnie jakby
istniały jakieś niedokończone sprawy, których nie pamiętała, chociaż może
powinna. Nikt inny nie miał prawa się wtrącać, ale…
Zawahała
się, coraz bardziej niespokojna. Znów poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie
Edwarda, ale również tym razem wampir przemilczał temat, powstrzymując się od
jakichkolwiek uwag. Krótko spojrzała na Carlisle’a, ten jednak milczał, z uwagą
obserwując córkę, zupełnie jakby spodziewał się, że Elena w którymś
momencie oberwie od obejmującego ją demona. Po wyrazie twarzy syna L. trudno
było stwierdzić, jakie tak naprawdę targały nim emocje. Wiedziała jedynie, że
musiał mieć wątpliwości – z tym że nie była pewna, co tak naprawdę miało
na to wpływ: Lawrence, ona sama czy może to, co działo się między Eleną a Rafaelem.
–
Teoretycznie… – rzucił po dłuższej chwili wahania demon. – Ale wątpię, żeby
Ciemność chciała mi się zwierzać. Nie znam szczegółów od wieków, więc… – Urwał,
po czym wzruszył ramionami. – Niczego ci nie obiecam.
– Ale
spróbujesz, tak? – zniecierpliwiła się, najwyraźniej nie zamierzając dać za
wygraną.
Rafael
wzniósł oczy ku górze w niemej prośbie o cierpliwość.
– O ile
nie zamierzasz zrobić czegoś głupiego…
Elena
jedynie prychnęła w odpowiedzi, ale wyraźnie się uspokoiła,
usatysfakcjonowana ostatecznym efektem rozmowy. Dziewczyna z wolna
przesunęła się, jak gdyby nigdy nic nachylając w stronę demona i zarzucając
mu ramiona na szyję. Pozwolił jej na to, w następnej sekundzie
zdecydowanym ruchem przygarniając nieśmiertelną do siebie i pozwalając,
żeby wpadła mu w ramiona. Było coś niezwykle ostrożnego, wręcz pełnego
rezerwy, czego Beatrycze doszukała się w jego ramionach, jednak to nie
powstrzymało Rafaela w odwzajemnieniu się żonie – i to na dodatek w dość
pewny sposób, skoro jak gdyby nigdy nic postanowił ją pocałować. Było w tym
coś zaborczego, zupełnie jakby chciał podkreślić, że należała do niego, tym
bardziej że nie byli sami. Z jakiegoś powodu coś w ich zachowaniu
sprawiło, że Beatrycze poczuła się niemalże jak intruz, w pośpiechu
pragnąc się wycofać.
– Ja może…
– zaczęła i zaraz urwała, kiedy uwaga pozostałych jak na zawołanie skupiła
się na niej. Przełknęła z trudem, coraz bardziej podenerwowana. – Może
poszukać L…
– Daj mu
chwilę – zaoponował natychmiast Carlisle, jednak decydując się odezwać.
Beatrycze spojrzała na niego z powątpiewaniem, bez trudu doszukując się
napięcia w jego głosie. – Był zdenerwowany, więc… Poza tym dobrze by było,
gdybyśmy mogli porozmawiać – dodał, a po jego tonie poznała, że wahał się
nad tym od dłuższego czasu.
– O czym?
Skrzywiła
się, nie do końca usatysfakcjonowana sposobem, w jaki zabrzmiał jej głos.
Miała wrażenie, że wszystko sprowadzało się niemalże do swego rodzaju
ostrzeżenia, zupełnie jakby chciała sprawić, by wszyscy wokół trzymali się na
dystans, chociaż to zdecydowanie nie leżało w jej gestii. Natychmiast
spojrzała na Carlisle’a przepraszająco, nie pierwszy raz czując się przy nim
dziwnie. Wciąż tego nie rozumiała, zresztą tak jak i wielu innych kwestii,
ale starała się o tym nie myśleć.
Wampir raz
jeszcze krótko spojrzał na Elenę i Rafaela, po czym prawie natychmiast
uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
– Na górze,
w porządku? – poprosił, więc chcąc nie chcąc skinęła głową.
Wciąż miała
wątpliwości, w jakimś stopniu pragnąc podążyć za Lawrence’m, choć zarazem
zdawała sobie sprawę z tego, że to niekoniecznie musiało być dobrym
pomysłem. W pamięci wciąż miała te momenty, w których wampir wyraźnie
się przy niej spinał, wręcz musząc walczyć o to, żeby przypadkiem nie
zrobić jej krzywdę. Z uporem odsuwała od siebie poczucie zagrożenia,
chociaż to było głupie, a przynajmniej tak podpowiadał Beatrycze rozsądek.
Oszukiwanie samej siebie samo w sobie było nienajlepszym pomysłem, jeśli
zaś chodziło o bagatelizowanie niebezpieczeństwa…
Nie,
zdecydowanie nie chciała się nad tym rozwodzić.
Nie dając
sobie czasu na wątpliwości, w pośpiechu ruszyła za Carlisle’m. Poczuła się
dziwnie, wbiegając po znajomych już schodach, żeby dostać się na piętro, a później
do pokoju, w którym przecież była nie tak dawno temu. Dobrze pamiętała jak
skończyło się to ostatnim razem, kiedy bezpośrednio z gabinetu wampira
poszła do Joce, a później… doświadczyła czegoś co najmniej nienormalnego.
Sposób, w jaki wtedy spoglądał na nią Lawrence, prześladował ją aż do tej
pory, niezmiennie mieszając w głowie – i to w stopniu
porównywalnym do tego, w jaki czuła się teraz, reagując na myśli związane z wspomnieniami,
których nadal nie odzyskała.
– Ja… Co u Joce,
hm? – zapytała jakby od niechcenia, chcąc przerwać przeciągającą się ciszę.
Starannie zamknęła za sobą drzwi gabinetu, ledwo tylko weszła do środka. –
Ostatnio była taka przygnębiona…
– Mała
trochę chorowała, ale to nic takiego. Już wszystko w porządku – zapewnił
pośpiesznie Carlisle, ale Beatrycze wyczuła, że nie mówił wszystkiego. Nie
miała pojęcia jak prezentował się wyraz jej twarzy, ale najwyraźniej wyglądała
na wystarczająco nieprzekonaną, by doktor z westchnieniem pokusił się o dodatkowe
wyjaśnienia. – Jej dar bywa problematyczny, a przynajmniej tak sądzimy.
Poza tym wiele się dzieje… Ale to wiesz.
– Tak…
Chyba się domyślam – przyznała po chwili zastanowienia.
Nie dodała
niczego więcej, myślami wciąż gdzieś daleko. W milczeniu wpatrywała się w swojego
rozmówcę, próbując stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. O czym
chciał z nią rozmawiać? Gdyby to Edward poprosił ją o rozmowę, wtedy
naprawdę poczułaby się zagubiona, skoro wampir miał bezpośredni dostęp do jej
myśli, ale z Carlisle’m było inaczej, a przynajmniej tak sądziła. Na
pewno wiedziała, że się o nią martwił, wielokrotnie mając okazję się
przekonać, że była dla niego ważna. Co prawda wciąż tego nie rozumiała, ale już
dawno przestała pytać, wiedząc, że pod tym względem i tak niczego by nie
osiągnęła. Cóż, to była jedna z tych kwestii, w związku z którymi
musiała pozwolić sprawom rozwijać się własnym rytmem. Co prawda nie była z tego
zadowolona, ale… jaki tak naprawdę miała wybór?
Oparła się o drzwi,
wciąż z uporem tkwiąc przy wejściu. W milczeniu powiodła wzrokiem
dookoła, nie pierwszy raz przypatrując się licznym książkom, starannie
poustawianych na pokrywających większość ścian regałach, a także
oprawionych w ramy obrazach i zdjęciach. Było w tym coś kojącego
– rodzaj spokoju, którego byłaby skłonna szukać w bibliotece, chociaż jak
na ironię nie przypominała sobie, żeby była w jakiejkolwiek innej poza
nią. Nawet nie miała pewności, co takiego sądziła o książkach i czy w ogóle
potrafiła czytać, ale…
–
Beatrycze, co się dzieje? – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
Niespokojnie drgnęła, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na Carlisle’a,
coraz bardziej zdezorientowana.
– Nie
rozumiem…?
Wampir
jedynie potrząsnął głową.
– Ja też
nie i właśnie w tym rzecz. Zastanawiam się nad tym już od jakiegoś
czasu, zwłaszcza kiedy ty… – Urwał, ale jakiekolwiek wyjaśnienia wydały się
kobiecie zbędne. Wiedziała, że musiał mieć na myśli to, co wydarzyło się w pokoju
Joce, kiedy tak to po prostu straciła przytomność. – Teraz też mówiłaś rzeczy,
które… są dość interesujące – przyznał, starannie dobierając słowa.
– I tak
mam wrażenie, że wszyscy wokół rozumieją o wiele więcej ode mnie –
stwierdziła zgodnie z prawdą.
Nie
chciała, żeby to zabrzmiało jak zarzut i na szczęście nie miała poczucia,
żeby tak było. Zawahała się, po czym z wolna podeszła bliżej, ostatecznie
decydując się bez zbędnych zachęt zając miejsce naprzeciwko biurka. Czuła się
dziwnie oszołomiona, myślami wciąż będąc przy Lawrence’ie i rozmowie,
której dopiero co miała okazję doświadczyć. W efekcie doszła do wniosku,
że o wiele bezpieczniej będzie usiąść, chociaż zarazem czuła się na tyle
pobudzona, by w razie potrzeby zacząć niespokojnie krążyć, zupełnie jakby
to miało przynieść jej choćby cząstkowe ukojenie.
Niczego nie
rozumiała, chociaż może powinna. Czuła, że tak jest, a jednak kolejny raz
tkwiła w martwym punkcie, próbując doszukać się w szaleństwie
czegokolwiek, co wydałoby się znajome – jakiegoś punktu zaczepienia, który
pozwoliłby jej ruszyć dalej, chociaż to wcale nie było takie proste. To
niepamięć była w tym wszystkim najgorsza, a jednak…
– Więc
Lawrence ci nie powiedział – stwierdził w zamyśleniu Carlisle. Chociaż to
nie było pytanie, potrząsnęła głową.
– To nawet
mnie nie dziwi – przyznała zgodnie z prawdą. – Wiem, że nie mówicie mi
bardzo wielu rzeczy…
– To nie
tak.
Wzruszyła
ramionami w odpowiedzi na jego protest.
– Nie wnika
w to, dlaczego tak jest. L. powtarza, że powinnam sobie przypomnieć sama i może
coś w tym jest, ale to tak bardzo skomplikowane… A ja wciąż nie
pamiętam.
Poczuła na
sobie przenikliwe spojrzenie znajomych już, złocistych tęczówek. Było w tym
coś troskliwego, co mimo wszystko pozwoliło jej się rozluźnić, zarazem
wzbudzając w Beatrycze całą mieszankę podobnych, równie ciepłych uczuć.
Tak było od samego początku, a ona już nawet nie próbowała zastanawiać się
nad sensem targających nią emocji. To wydawało się zbędne, a przynajmniej
tak sądziła, wielokrotnie mając ochotę przekonać się, że zadawanie pytań może
doprowadzić co najwyżej do frustracji, jeśli nikt nie będzie w stanie na
nie odpowiedzieć.
Czuła, że
Carlisle uważnie jej się przypatruje, ale ignorowała tę świadomość. W zamian
z ciekawością rozejrzała się dookoła, chociaż przecież dobrze znała ten
pokój – już tutaj była, na dodatek więcej niż raz. Z drugiej strony, w niektórych
momentach wszystko wydawało się lepszą perspektywą od przesiadywania z ciszy,
zresztą zawsze mogła wytłumaczyć się ludzkimi zmysłami. Nie miała pojęcia jak
czuły się doświadczające dziesiątek bodźców jednocześnie wampiry, ale jej miały
prawo unikać szczegóły. Fakt, że zwykle bywała tutaj w nie do końca sprzyjających
okolicznościach dodatkowo wszystko komplikował, ale starała się o tym nie
myśleć.
– To
wszystko twoje, prawda? – zapytała jakby od niechcenia, podrywając się na równe
nogi. Zmiana tematu wydała się Beatrycze najbardziej sensowna, zresztą nie
mogła zaprzeczyć, że była ciekawa. Kiedy przebywała w domu Cullenów,
wielokrotnie rozmawiała czy to z Alice, czy z nów Bellą al.bo właśnie
Carlisle’m, ale to wciąż nie znaczyło, że wiedziała tak dużo, jak mogłaby tego
oczekiwać. – Nie tylko obrazy, ale…
– Nie da
się ukryć. – Czuła, że Carlisle się przemieścił, wciąż uważnie jej się
przypatrując. Mimo wszystko nie skomentował nawet słowem tego, że podeszła do
jednej wolnej od regałów z książkami ściany, wodząc wzrokiem po
zawieszonych na niej ramkach. – Wiesz, że żyjemy już dość długo. Długowieczność
wiąże się z koniecznością przenoszenia z miejsca na miejsce – dodał, a Beatrycze
uśmiechnęła się blado.
– Tak… Tak,
tego raczej się domyśliłam.
Zamilkła i przez
dłuższą chwilę już tylko wpatrywała się w poszczególne fotografie.
Niektóre nie przedstawiały konkretnych osób, ale przede wszystkim miejsca,
których nie znała, chociaż jej się podobały. Chociaż miała okazję przebywać już
w przynajmniej trzech różnych państwach, ani razu nie była w stanie
skupić się na zwiedzaniu. Cóż, w Londynie to nie wchodziło w grę,
skoro bardziej przejmowała się pustką w głowie oraz tym, że Lawrence
znalazł ją na cmentarzu. Miasto Nocy z kolei zdecydowanie nie przypominało
miejsca, które mogłaby uznać za punkt turystyczny. W gruncie rzeczy
całkiem musiałaby oszaleć, żeby uwierzyć w to, że chodzenie po tamtym miejscu
i podziwianie widoków jest dobrym pomysłem – i to zwłaszcza dla
kogoś, w kogo żyłach krążyła krew.
Inaczej
było z Seattle, ale i tutaj nie wszystko było takie, jak mogłaby tego
oczekiwać. Początkowo fascynowała się wszystkim jak dziecko, mając ochotę
poznawać i rozglądać się dookoła, ale teraz pragnienie to zeszło gdzieś na
dalszy plan, wyparte przez całą masę innych zmartwień. W efekcie uroki
metropolii zdecydowanie nie były czymś, co chciała poznawać, przynajmniej na
razie. Co więcej, chociaż o tym starała się nie myśleć, raczej trudno było
koncentrować się na jakimkolwiek zwiedzaniu, skoro każdy próbował prowadzić ją
za rączkę. Zawsze musiała mieć towarzystwo, najpewniej również wtedy, kiedy
sądziła, że przesiaduje sama w apartamentowcu. Cóż, zdążyła poznać
Lawrence’a na tyle dobrze, żeby zorientować się, że nie poznałby sobie
jakiekolwiek zaniedbanie w kwestii jej bezpieczeństwa.
Tak jak teraz…, pomyślała mimochodem. Zupełnie jakby to miało jakikolwiek sens, prawda…?
Mimowolnie
zadrżała, ani trochę nieusatysfakcjonowana kierunkiem, który przybrały jej
myśli. To zdecydowanie nie było coś, co z jakiegokolwiek powodu chciała roztrząsać.
Och, wręcz przeciwnie – pragnęła zapomnieć, przynajmniej tak długo, jak w pobliżu
nie było Lawrence’a z którym chciała porozmawiać. Może gdyby przekonała
go, że nie ma powodów do przejmowania się tym, na co żadne z nich nie
miało wpływu…
– Wszystko w porządku?
– zapytał z wahaniem Carlisle, więc poderwała głowę, żeby na niego
spojrzeć. Nawet nie zauważyła, kiedy tak naprawdę znalazł się tuż obok niej.
–
Zamyśliłam się – zapewniła, bo to w gruncie rzeczy nie było kłamstwem.
Zaraz po tym w pośpiechu przeniosła wzrok na ścianę przed sobą, z braku
lepszych pomysłów koncentrując się na pierwszym obrazie, który przykuł jej
uwagę. – A ten skąd? – zapytała jakby od niechcenia, muskając palcami
zdobioną, pozłacaną ramę.
Z niejakim
opóźnieniem zwróciła uwagę na to, co właściwie przedstawiał. Wiedziała jedynie,
że był największy, nieco już wyniszczony przez czas, ale nie na tyle, by
stracił na wyraźności kształtów czy intensywności kolorów. Była pewna, że obserwowała
go już wcześniej, chociaż wtedy nie zwracała uwagi na szczegóły – brukowane
uliczki miasta, majaczące w tle kamieniczki, ale też przede wszystkim
mężczyzn, którzy znaleźli się w centrum zainteresowania artysty, który
odpowiadał za dzieło. W pierwszym odruchu zauważyła, że była ich trójka –
wszyscy bladzi, nienaturalnie wręcz piękni i… na swój sposób niepokojący,
chociaż dla postronnego obserwatora stwierdzenie, co takiego było przyczyną
podobnego stanu rzeczy, mogłoby być problematyczne. Beatrycze wiedziała, a przynajmniej
zakładała, że wszystko sprowadzało się do tego, że mężczyźni byli wampirami. Co
prawda równie dobrze mogła zaczynać być przewrażliwiona w kwestii
nieśmiertelnych, tym bardziej, że napotykała ich niemalże na każdym kroku, ale…
A potem
gdzieś w tle doszukała się kogoś, w kim bez najmniejszego problemu
doszukała się Carlisle’a i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej namieszać
jej w głowie. Co jak co, ale ten obraz nie był zwykły – co do tego nie
miała wątpliwości.
– To…
trochę bardziej skomplikowane – przyznał cicho Carlisle. – Nie wiem ile
powiedział ci Lawrence – dodał po chwili zastanowienia.
– Ach…
Znowu L. – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Próbuj. Dużo rozmawialiśmy,
więc może przynajmniej raz pytam o coś, co mogę zrozumieć.
Poczuła na
sobie jego wymowne, nieco zatroskane spojrzenie, być może związane z goryczą,
która mimo wszystko pobrzmiewała w jej głosie. Nie chciała brzmieć na
rozżaloną, ale chwilami nie była w stanie się powstrzymać, zwłaszcza kiedy
raz po raz utwierdzała się w przekonaniu, że ktokolwiek mógłby ją
okłamywać.
– To są
właśnie Volturi, o ile rozumiesz co takiego mam na myśli. Powiedzmy, że…
spędziłem kilka lat u ich boku, zanim zdecydowałem się na samotne życie.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, powstrzymując się od komentarzy. W zamyśleniu pokiwała
głową, nie tyle wszystko rozumiejąc, co bardziej podejrzewając, że sytuacja z tymi
wampirami musiała prezentować się co najmniej marnie. Pamiętała moment, w którym
wpadła na Demetriego i zamieszanie, które w związku z tym
wynikło, co samo w sobie wydawało się tłumaczyć, w czym tak naprawdę
leżał problem.
– To nimi
się przejmujecie – powiedziała z wahaniem. – Wiem, że sytuacja jest
napięta… I coś się dzieje, prawda? Właśnie przez Volturi.
– Co do
tego też nie mamy pewności – przyznał niechętnie. – Przynajmniej na razie, ale
nie podoba mi się to. W najbliższym czasie… Cóż, na dniach wszystko
powinno się wyjaśnić – dodał, a ona uniosła brwi.
– To
znaczy?
Carlisle
westchnął, ale przynajmniej nie próbował jej zwodzić.
– Zdaniem
Alice już od jakiegoś czasu powinniśmy spodziewać się delegacji z Włoch –
wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa. Zaraz po tym skrzywił się, wyraźnie jakąś
myślą zmartwiony. – Teraz to już pewne. O ile nic się nie zmieni, wkrótce
będziemy mieli gości… A ja nie mam pojęcia, czego się po nich spodziewać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz