10 maja 2017

Sto siedemdziesiąt sześć

Beatrycze
W niejakim oszołomieniu odprowadziła Lawrence’a wzrokiem. Przez krótką chwilę miała ochotę podążyć za nim, a później… Cóż, zrobić cokolwiek, chociaż sama nie była pewna, która perspektywa okazałaby się lepsza – przyłożenia mu i oznajmienia, że kolejny raz zachowywał się okropnie, czy może wpadnięcia mu w ramiona w nadziei na to, że dzięki temu poczuje się lepiej.
Ostatecznie nie zrobiła niczego, w zamian po prostu tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Machinalnie objęła się ramionami, kiedy nagle zrobiło jej się zimno, co bynajmniej nie miało związku z panującym na zewnątrz chłodem. Kolejny raz miała w głowie pustkę, co najmniej przytłoczona tym, czego zdołała się dowiedzieć. Podświadomie analizowała poszczególne etapy rozmowy, nie tylko doszukując się sensu w wypowiedziach pozostałych, ale przede wszystkim swoich własnych – z tym, że to po prostu nie miało sensu.
W ostatnim czasie mało co wydawało się go mieć.
– Cóż… – Mimowolnie się wzdrygnęła, słysząc pełen wahania głos Edwarda. – To było… ciekawe – stwierdził w końcu.
– Nie bardzie niż zwykle – mruknął w odpowiedzi Rafael. – Zawsze doprowadzał wszystkich do szału.
– Mhm… Jak ty mnie – rzuciła niemalże uprzejmym tonem Elena.
Demon uniósł brwi.
– Mam rozumieć, że jesteś zła, lilan? – zapytał po chwili zastanowienia. Beatrycze niezmiennie zachwycał sposób w jaki wypowiadał to jedno, jedyne słowo.
– Dziwi cię to? – obruszyła się sama zainteresowana.
O dziwo, Rafael jedynie się uśmiechnął – i to na dodatek w dość cyniczny, złośliwy sposób. Obie dłonie położył na ramionach Eleny, jakby od niechcenia pocierając jej obojczyki. Nawet z odległości widać było, że dziewczyna wyraźnie się spięła, co jednak nie nakłoniło ją do tego, żeby spróbowała się odsunąć.
– W twoim wypadku mało co mnie dziwi – stwierdził ze spokojem serafin. – Masz w zwyczaju robić… naprawdę głupie rzeczy – dodał po chwili wahania – więc jestem skłonny spodziewać się dosłownie wszystkiego, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
– To znaczy jakiej? – zniecierpliwiła się dziewczyna.
Tym razem drgnęła, by w następnej sekundzie odwrócić się w stronę Rafaela. Jasne włosy opadły jej na twarz, ale zanim zdążyła je odgarnąć, demon zrobił to za nią, jakby od niechcenia przesuwając dłonią po policzku żony.
– Takie jak strofowanie mnie za coś, na co nie mam wpływu – oznajmił z naciskiem. – Zresztą postawiłem sprawę jasno już dawno temu. Jestem dla ciebie, lilan. I tylko to się liczy, więc nie wymagaj ode mnie czegoś ponadto, bo się rozczarujesz. Mamy inny sposób spoglądania na świat, więc…
– Chociażby spoglądania na rodzinę, tak? – przerwała mu.
Tym razem nawet się nie uśmiechnął. Pozostawał wręcz nieznośnie spokojny, zupełnie jakby rozmawiali o czymś tak neutralnym jak pogoda, a nie omawiali kwestię, która wyraźnie doprowadzała Elenę do szału.
– Na przykład.
Przez twarz dziewczyny przemknął cień.
– Przerabialiśmy to, kiedy chodziło o bezpieczeństwo Liz – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Owszem – przyznał niechętnie, po czym skrzywił się nieznacznie. – Bo wtedy okazałaś się na tyle lekkomyślna, by próbować mnie zaszantażować.
– Dalej mogę to zrobi…
Coś w tych słowach sprawiło, że Beatrycze drgnęła, nagle zaniepokojona. Ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, było to, żeby ktokolwiek interweniował w kwestii, która mogła ściągnąć na wszystkich niebezpieczeństwo.
– Elena… – zaczęła, ale nie miała okazji, żeby chociaż spróbować dojść do głosu, a tym bardziej zaprotestować.
– Nie wymagam cudów – zniecierpliwiła się dziewczyna. – Chcę jedynie wiedzieć o co w tym chodzi, tak? Tyle chyba możesz zrobić, prawda? – dodała z naciskiem, na powrót zwracając się bezpośrednio do Rafaela.
Demon wywrócił oczami, wyraźnie sfrustrowany. Beatrycze nie musiała się wysilać, by zorientować się, że absolutnie nie odpowiadała mu sytuacja, w której się znalazł. Jej również to nie było na rękę, tym bardziej że całą sobą czuła, że wszystko sprowadzało się do niej i Ciemności – tylko nich, zupełnie jakby istniały jakieś niedokończone sprawy, których nie pamiętała, chociaż może powinna. Nikt inny nie miał prawa się wtrącać, ale…
Zawahała się, coraz bardziej niespokojna. Znów poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie Edwarda, ale również tym razem wampir przemilczał temat, powstrzymując się od jakichkolwiek uwag. Krótko spojrzała na Carlisle’a, ten jednak milczał, z uwagą obserwując córkę, zupełnie jakby spodziewał się, że Elena w którymś momencie oberwie od obejmującego ją demona. Po wyrazie twarzy syna L. trudno było stwierdzić, jakie tak naprawdę targały nim emocje. Wiedziała jedynie, że musiał mieć wątpliwości – z tym że nie była pewna, co tak naprawdę miało na to wpływ: Lawrence, ona sama czy może to, co działo się między Eleną a Rafaelem.
– Teoretycznie… – rzucił po dłuższej chwili wahania demon. – Ale wątpię, żeby Ciemność chciała mi się zwierzać. Nie znam szczegółów od wieków, więc… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Niczego ci nie obiecam.
– Ale spróbujesz, tak? – zniecierpliwiła się, najwyraźniej nie zamierzając dać za wygraną.
Rafael wzniósł oczy ku górze w niemej prośbie o cierpliwość.
– O ile nie zamierzasz zrobić czegoś głupiego…
Elena jedynie prychnęła w odpowiedzi, ale wyraźnie się uspokoiła, usatysfakcjonowana ostatecznym efektem rozmowy. Dziewczyna z wolna przesunęła się, jak gdyby nigdy nic nachylając w stronę demona i zarzucając mu ramiona na szyję. Pozwolił jej na to, w następnej sekundzie zdecydowanym ruchem przygarniając nieśmiertelną do siebie i pozwalając, żeby wpadła mu w ramiona. Było coś niezwykle ostrożnego, wręcz pełnego rezerwy, czego Beatrycze doszukała się w jego ramionach, jednak to nie powstrzymało Rafaela w odwzajemnieniu się żonie – i to na dodatek w dość pewny sposób, skoro jak gdyby nigdy nic postanowił ją pocałować. Było w tym coś zaborczego, zupełnie jakby chciał podkreślić, że należała do niego, tym bardziej że nie byli sami. Z jakiegoś powodu coś w ich zachowaniu sprawiło, że Beatrycze poczuła się niemalże jak intruz, w pośpiechu pragnąc się wycofać.
– Ja może… – zaczęła i zaraz urwała, kiedy uwaga pozostałych jak na zawołanie skupiła się na niej. Przełknęła z trudem, coraz bardziej podenerwowana. – Może poszukać L…
– Daj mu chwilę – zaoponował natychmiast Carlisle, jednak decydując się odezwać. Beatrycze spojrzała na niego z powątpiewaniem, bez trudu doszukując się napięcia w jego głosie. – Był zdenerwowany, więc… Poza tym dobrze by było, gdybyśmy mogli porozmawiać – dodał, a po jego tonie poznała, że wahał się nad tym od dłuższego czasu.
– O czym?
Skrzywiła się, nie do końca usatysfakcjonowana sposobem, w jaki zabrzmiał jej głos. Miała wrażenie, że wszystko sprowadzało się niemalże do swego rodzaju ostrzeżenia, zupełnie jakby chciała sprawić, by wszyscy wokół trzymali się na dystans, chociaż to zdecydowanie nie leżało w jej gestii. Natychmiast spojrzała na Carlisle’a przepraszająco, nie pierwszy raz czując się przy nim dziwnie. Wciąż tego nie rozumiała, zresztą tak jak i wielu innych kwestii, ale starała się o tym nie myśleć.
Wampir raz jeszcze krótko spojrzał na Elenę i Rafaela, po czym prawie natychmiast uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
– Na górze, w porządku? – poprosił, więc chcąc nie chcąc skinęła głową.
Wciąż miała wątpliwości, w jakimś stopniu pragnąc podążyć za Lawrence’m, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że to niekoniecznie musiało być dobrym pomysłem. W pamięci wciąż miała te momenty, w których wampir wyraźnie się przy niej spinał, wręcz musząc walczyć o to, żeby przypadkiem nie zrobić jej krzywdę. Z uporem odsuwała od siebie poczucie zagrożenia, chociaż to było głupie, a przynajmniej tak podpowiadał Beatrycze rozsądek. Oszukiwanie samej siebie samo w sobie było nienajlepszym pomysłem, jeśli zaś chodziło o bagatelizowanie niebezpieczeństwa…
Nie, zdecydowanie nie chciała się nad tym rozwodzić.
Nie dając sobie czasu na wątpliwości, w pośpiechu ruszyła za Carlisle’m. Poczuła się dziwnie, wbiegając po znajomych już schodach, żeby dostać się na piętro, a później do pokoju, w którym przecież była nie tak dawno temu. Dobrze pamiętała jak skończyło się to ostatnim razem, kiedy bezpośrednio z gabinetu wampira poszła do Joce, a później… doświadczyła czegoś co najmniej nienormalnego. Sposób, w jaki wtedy spoglądał na nią Lawrence, prześladował ją aż do tej pory, niezmiennie mieszając w głowie – i to w stopniu porównywalnym do tego, w jaki czuła się teraz, reagując na myśli związane z wspomnieniami, których nadal nie odzyskała.
– Ja… Co u Joce, hm? – zapytała jakby od niechcenia, chcąc przerwać przeciągającą się ciszę. Starannie zamknęła za sobą drzwi gabinetu, ledwo tylko weszła do środka. – Ostatnio była taka przygnębiona…
– Mała trochę chorowała, ale to nic takiego. Już wszystko w porządku – zapewnił pośpiesznie Carlisle, ale Beatrycze wyczuła, że nie mówił wszystkiego. Nie miała pojęcia jak prezentował się wyraz jej twarzy, ale najwyraźniej wyglądała na wystarczająco nieprzekonaną, by doktor z westchnieniem pokusił się o dodatkowe wyjaśnienia. – Jej dar bywa problematyczny, a przynajmniej tak sądzimy. Poza tym wiele się dzieje… Ale to wiesz.
– Tak… Chyba się domyślam – przyznała po chwili zastanowienia.
Nie dodała niczego więcej, myślami wciąż gdzieś daleko. W milczeniu wpatrywała się w swojego rozmówcę, próbując stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. O czym chciał z nią rozmawiać? Gdyby to Edward poprosił ją o rozmowę, wtedy naprawdę poczułaby się zagubiona, skoro wampir miał bezpośredni dostęp do jej myśli, ale z Carlisle’m było inaczej, a przynajmniej tak sądziła. Na pewno wiedziała, że się o nią martwił, wielokrotnie mając okazję się przekonać, że była dla niego ważna. Co prawda wciąż tego nie rozumiała, ale już dawno przestała pytać, wiedząc, że pod tym względem i tak niczego by nie osiągnęła. Cóż, to była jedna z tych kwestii, w związku z którymi musiała pozwolić sprawom rozwijać się własnym rytmem. Co prawda nie była z tego zadowolona, ale… jaki tak naprawdę miała wybór?
Oparła się o drzwi, wciąż z uporem tkwiąc przy wejściu. W milczeniu powiodła wzrokiem dookoła, nie pierwszy raz przypatrując się licznym książkom, starannie poustawianych na pokrywających większość ścian regałach, a także oprawionych w ramy obrazach i zdjęciach. Było w tym coś kojącego – rodzaj spokoju, którego byłaby skłonna szukać w bibliotece, chociaż jak na ironię nie przypominała sobie, żeby była w jakiejkolwiek innej poza nią. Nawet nie miała pewności, co takiego sądziła o książkach i czy w ogóle potrafiła czytać, ale…
– Beatrycze, co się dzieje? – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia. Niespokojnie drgnęła, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na Carlisle’a, coraz bardziej zdezorientowana.
– Nie rozumiem…?
Wampir jedynie potrząsnął głową.
– Ja też nie i właśnie w tym rzecz. Zastanawiam się nad tym już od jakiegoś czasu, zwłaszcza kiedy ty… – Urwał, ale jakiekolwiek wyjaśnienia wydały się kobiecie zbędne. Wiedziała, że musiał mieć na myśli to, co wydarzyło się w pokoju Joce, kiedy tak to po prostu straciła przytomność. – Teraz też mówiłaś rzeczy, które… są dość interesujące – przyznał, starannie dobierając słowa.
– I tak mam wrażenie, że wszyscy wokół rozumieją o wiele więcej ode mnie – stwierdziła zgodnie z prawdą.
Nie chciała, żeby to zabrzmiało jak zarzut i na szczęście nie miała poczucia, żeby tak było. Zawahała się, po czym z wolna podeszła bliżej, ostatecznie decydując się bez zbędnych zachęt zając miejsce naprzeciwko biurka. Czuła się dziwnie oszołomiona, myślami wciąż będąc przy Lawrence’ie i rozmowie, której dopiero co miała okazję doświadczyć. W efekcie doszła do wniosku, że o wiele bezpieczniej będzie usiąść, chociaż zarazem czuła się na tyle pobudzona, by w razie potrzeby zacząć niespokojnie krążyć, zupełnie jakby to miało przynieść jej choćby cząstkowe ukojenie.
Niczego nie rozumiała, chociaż może powinna. Czuła, że tak jest, a jednak kolejny raz tkwiła w martwym punkcie, próbując doszukać się w szaleństwie czegokolwiek, co wydałoby się znajome – jakiegoś punktu zaczepienia, który pozwoliłby jej ruszyć dalej, chociaż to wcale nie było takie proste. To niepamięć była w tym wszystkim najgorsza, a jednak…
– Więc Lawrence ci nie powiedział – stwierdził w zamyśleniu Carlisle. Chociaż to nie było pytanie, potrząsnęła głową.
– To nawet mnie nie dziwi – przyznała zgodnie z prawdą. – Wiem, że nie mówicie mi bardzo wielu rzeczy…
– To nie tak.
Wzruszyła ramionami w odpowiedzi na jego protest.
– Nie wnika w to, dlaczego tak jest. L. powtarza, że powinnam sobie przypomnieć sama i może coś w tym jest, ale to tak bardzo skomplikowane… A ja wciąż nie pamiętam.
Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie znajomych już, złocistych tęczówek. Było w tym coś troskliwego, co mimo wszystko pozwoliło jej się rozluźnić, zarazem wzbudzając w Beatrycze całą mieszankę podobnych, równie ciepłych uczuć. Tak było od samego początku, a ona już nawet nie próbowała zastanawiać się nad sensem targających nią emocji. To wydawało się zbędne, a przynajmniej tak sądziła, wielokrotnie mając ochotę przekonać się, że zadawanie pytań może doprowadzić co najwyżej do frustracji, jeśli nikt nie będzie w stanie na nie odpowiedzieć.
Czuła, że Carlisle uważnie jej się przypatruje, ale ignorowała tę świadomość. W zamian z ciekawością rozejrzała się dookoła, chociaż przecież dobrze znała ten pokój – już tutaj była, na dodatek więcej niż raz. Z drugiej strony, w niektórych momentach wszystko wydawało się lepszą perspektywą od przesiadywania z ciszy, zresztą zawsze mogła wytłumaczyć się ludzkimi zmysłami. Nie miała pojęcia jak czuły się doświadczające dziesiątek bodźców jednocześnie wampiry, ale jej miały prawo unikać szczegóły. Fakt, że zwykle bywała tutaj w nie do końca sprzyjających okolicznościach dodatkowo wszystko komplikował, ale starała się o tym nie myśleć.
– To wszystko twoje, prawda? – zapytała jakby od niechcenia, podrywając się na równe nogi. Zmiana tematu wydała się Beatrycze najbardziej sensowna, zresztą nie mogła zaprzeczyć, że była ciekawa. Kiedy przebywała w domu Cullenów, wielokrotnie rozmawiała czy to z Alice, czy z nów Bellą al.bo właśnie Carlisle’m, ale to wciąż nie znaczyło, że wiedziała tak dużo, jak mogłaby tego oczekiwać. – Nie tylko obrazy, ale…
– Nie da się ukryć. – Czuła, że Carlisle się przemieścił, wciąż uważnie jej się przypatrując. Mimo wszystko nie skomentował nawet słowem tego, że podeszła do jednej wolnej od regałów z książkami ściany, wodząc wzrokiem po zawieszonych na niej ramkach. – Wiesz, że żyjemy już dość długo. Długowieczność wiąże się z koniecznością przenoszenia z miejsca na miejsce – dodał, a Beatrycze uśmiechnęła się blado.
– Tak… Tak, tego raczej się domyśliłam.
Zamilkła i przez dłuższą chwilę już tylko wpatrywała się w poszczególne fotografie. Niektóre nie przedstawiały konkretnych osób, ale przede wszystkim miejsca, których nie znała, chociaż jej się podobały. Chociaż miała okazję przebywać już w przynajmniej trzech różnych państwach, ani razu nie była w stanie skupić się na zwiedzaniu. Cóż, w Londynie to nie wchodziło w grę, skoro bardziej przejmowała się pustką w głowie oraz tym, że Lawrence znalazł ją na cmentarzu. Miasto Nocy z kolei zdecydowanie nie przypominało miejsca, które mogłaby uznać za punkt turystyczny. W gruncie rzeczy całkiem musiałaby oszaleć, żeby uwierzyć w to, że chodzenie po tamtym miejscu i podziwianie widoków jest dobrym pomysłem – i to zwłaszcza dla kogoś, w kogo żyłach krążyła krew.
Inaczej było z Seattle, ale i tutaj nie wszystko było takie, jak mogłaby tego oczekiwać. Początkowo fascynowała się wszystkim jak dziecko, mając ochotę poznawać i rozglądać się dookoła, ale teraz pragnienie to zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez całą masę innych zmartwień. W efekcie uroki metropolii zdecydowanie nie były czymś, co chciała poznawać, przynajmniej na razie. Co więcej, chociaż o tym starała się nie myśleć, raczej trudno było koncentrować się na jakimkolwiek zwiedzaniu, skoro każdy próbował prowadzić ją za rączkę. Zawsze musiała mieć towarzystwo, najpewniej również wtedy, kiedy sądziła, że przesiaduje sama w apartamentowcu. Cóż, zdążyła poznać Lawrence’a na tyle dobrze, żeby zorientować się, że nie poznałby sobie jakiekolwiek zaniedbanie w kwestii jej bezpieczeństwa.
Tak jak teraz…, pomyślała mimochodem. Zupełnie jakby to miało jakikolwiek sens, prawda…?
Mimowolnie zadrżała, ani trochę nieusatysfakcjonowana kierunkiem, który przybrały jej myśli. To zdecydowanie nie było coś, co z jakiegokolwiek powodu chciała roztrząsać. Och, wręcz przeciwnie – pragnęła zapomnieć, przynajmniej tak długo, jak w pobliżu nie było Lawrence’a z którym chciała porozmawiać. Może gdyby przekonała go, że nie ma powodów do przejmowania się tym, na co żadne z nich nie miało wpływu…
– Wszystko w porządku? – zapytał z wahaniem Carlisle, więc poderwała głowę, żeby na niego spojrzeć. Nawet nie zauważyła, kiedy tak naprawdę znalazł się tuż obok niej.
– Zamyśliłam się – zapewniła, bo to w gruncie rzeczy nie było kłamstwem. Zaraz po tym w pośpiechu przeniosła wzrok na ścianę przed sobą, z braku lepszych pomysłów koncentrując się na pierwszym obrazie, który przykuł jej uwagę. – A ten skąd? – zapytała jakby od niechcenia, muskając palcami zdobioną, pozłacaną ramę.
Z niejakim opóźnieniem zwróciła uwagę na to, co właściwie przedstawiał. Wiedziała jedynie, że był największy, nieco już wyniszczony przez czas, ale nie na tyle, by stracił na wyraźności kształtów czy intensywności kolorów. Była pewna, że obserwowała go już wcześniej, chociaż wtedy nie zwracała uwagi na szczegóły – brukowane uliczki miasta, majaczące w tle kamieniczki, ale też przede wszystkim mężczyzn, którzy znaleźli się w centrum zainteresowania artysty, który odpowiadał za dzieło. W pierwszym odruchu zauważyła, że była ich trójka – wszyscy bladzi, nienaturalnie wręcz piękni i… na swój sposób niepokojący, chociaż dla postronnego obserwatora stwierdzenie, co takiego było przyczyną podobnego stanu rzeczy, mogłoby być problematyczne. Beatrycze wiedziała, a przynajmniej zakładała, że wszystko sprowadzało się do tego, że mężczyźni byli wampirami. Co prawda równie dobrze mogła zaczynać być przewrażliwiona w kwestii nieśmiertelnych, tym bardziej, że napotykała ich niemalże na każdym kroku, ale…
A potem gdzieś w tle doszukała się kogoś, w kim bez najmniejszego problemu doszukała się Carlisle’a i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej namieszać jej w głowie. Co jak co, ale ten obraz nie był zwykły – co do tego nie miała wątpliwości.
– To… trochę bardziej skomplikowane – przyznał cicho Carlisle. – Nie wiem ile powiedział ci Lawrence – dodał po chwili zastanowienia.
– Ach… Znowu L. – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Próbuj. Dużo rozmawialiśmy, więc może przynajmniej raz pytam o coś, co mogę zrozumieć.
Poczuła na sobie jego wymowne, nieco zatroskane spojrzenie, być może związane z goryczą, która mimo wszystko pobrzmiewała w jej głosie. Nie chciała brzmieć na rozżaloną, ale chwilami nie była w stanie się powstrzymać, zwłaszcza kiedy raz po raz utwierdzała się w przekonaniu, że ktokolwiek mógłby ją okłamywać.
– To są właśnie Volturi, o ile rozumiesz co takiego mam na myśli. Powiedzmy, że… spędziłem kilka lat u ich boku, zanim zdecydowałem się na samotne życie.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, powstrzymując się od komentarzy. W zamyśleniu pokiwała głową, nie tyle wszystko rozumiejąc, co bardziej podejrzewając, że sytuacja z tymi wampirami musiała prezentować się co najmniej marnie. Pamiętała moment, w którym wpadła na Demetriego i zamieszanie, które w związku z tym wynikło, co samo w sobie wydawało się tłumaczyć, w czym tak naprawdę leżał problem.
– To nimi się przejmujecie – powiedziała z wahaniem. – Wiem, że sytuacja jest napięta… I coś się dzieje, prawda? Właśnie przez Volturi.
– Co do tego też nie mamy pewności – przyznał niechętnie. – Przynajmniej na razie, ale nie podoba mi się to. W najbliższym czasie… Cóż, na dniach wszystko powinno się wyjaśnić – dodał, a ona uniosła brwi.
– To znaczy?
Carlisle westchnął, ale przynajmniej nie próbował jej zwodzić.
– Zdaniem Alice już od jakiegoś czasu powinniśmy spodziewać się delegacji z Włoch – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa. Zaraz po tym skrzywił się, wyraźnie jakąś myślą zmartwiony. – Teraz to już pewne. O ile nic się nie zmieni, wkrótce będziemy mieli gości… A ja nie mam pojęcia, czego się po nich spodziewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa