11 maja 2017

Sto siedemdziesiąt siedem

Beatrycze
Spojrzała na Carlisle’a z powątpiewaniem. Nawet bez zbędnych pytań zorientowała się, że był sfrustrowany, chociaż starał się tego nie okazywać. Lekko przekrzywiła głowę, początkowo niepewna w jaki sposób powinna zinterpretować jego słowa. Już i tak była zmartwiona, więc to, co mówił, nie wydało jej się szczególne, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że sprawy miały się w dość nieciekawy sposób już od dłuższego czasu. Działo się tyle, że kolejne niebezpieczeństwa nie robiły na Beatrycze aż tak wielkiego wrażenia, a jednak… poczuła się co najmniej zaniepokojona.
– Volturi pojawią się w Seattle bardziej… oficjalnie? – zapytała w końcu, starannie dobierając słowa.
Carlisle jedynie westchnął, po czym skinął głową.
– Wszystko na to wskazuje – przyznał niechętnie. – Nie widzieliśmy się od czasu balu, kiedy Elena… – zaczął i zaraz urwał, najwyraźniej nie będąc w stanie dokończyć. Wysiliła się na blady uśmiech, próbując dać mu do zrozumienia, że to jedno akurat rozumiała… I to może aż za dobrze, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Kwestia śmierci i powrotu po niej zdecydowanie nie była czymś, co można uznać za normalne. – Tak czy inaczej, nie podoba mi się to. Sprawy skomplikowały się odkąd mieli związek z Isobel. Teraz nas obserwowali, a to zdecydowanie nie wróży dobrze i… Cóż, sama rozumiesz.
– A co na to reszta? – zapytała, próbując jakkolwiek to wszystko uporządkować.
Chciała się na coś przydać, chociaż nie była pewna, czy faktycznie zdoła tego dokonać. Zawahała się, milcząc i czekając na dalsze wyjaśnienia, mimo wszystko usatysfakcjonowana tym, że przynajmniej raz nie musiała ich wymuszać. Co więcej, tym razem to nie Cameron jej się zwierzał, ale Carlisle, co z jakiegoś powodu dawało Beatrycze swego rodzaju satysfakcję. Nie rozumiała tego, ale nie próbowała wnikać, dochodząc do wniosku, że to akurat najmniej istotne. Liczył się efekt, przynajmniej tak długo, jak nie miała wrażenia, że powinna oczekiwać czegoś więcej.
– Szczerze powiedziawszy, to sam nie jestem pewien. W większości i tak nie mamy do tego głowy – wyjaśnił z wahaniem. – Zresztą w większości martwimy się o Laylę. Zwłaszcza Gabriel i Rufus, ale jeśli to ma związek z Volturi… Nie sądzę, żeby którykolwiek z nich miał cierpliwość do prowadzenia rozmów – dodał, a Beatrycze mimowolnie się wzdrygnęła.
– Może to nie jest pora na rozmowy – zauważyła mimochodem, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Mam na myśli… Wszyscy mówicie, że są niebezpieczni. Jeśli tak, a wcześniej faktycznie współpracowali z Isobel, to wygląda źle.
Właściwie sama nie była pewna, co miała na myśli, ale w gruncie rzeczy o to nie dbała. W pośpiechu wyrzucała z siebie kolejne słowa, plącząc się w emocjach, które do jakiegoś stopnia ją przerastały. Szukała zrozumienia – jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który dałby jej pewność, że przypuszczenia, które wysnuła, miały sens, ale również tego nie potrafiła odszukać. Wiedziała jedynie, że dla rodziny byłaby skłonna zrobić naprawę wiele, a skoro Volturi pozostawali tymi, którzy jakkolwiek im zagrażali, nie widziała powodu dla którego mieliby wahać się przed obroną.
Problem polegał na tym, że z Carlisle’m sprawy miały się zupełnie inaczej. Czuła to od chwili pierwszego spotkania, zresztą miała okazję zaobserwować dość, chociażby w chwili, w której przysłuchiwała się jego rozmowie z Lawrence’m. Pamiętała jego reakcję na sugestię L. co do tego, że tortury byłyby dobrym rozwiązaniem. Sama również sobie tego nie wyobrażała, ale kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, uświadomiła sobie, że byłaby zdolna patrzeć na bardzo wiele rzeczy przez palce, gdyby te okazały się konieczne. Paradoksalnie kwestia śmierci i cierpienia ją przerażał, ale…
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, dziwnie oszołomiona. Miała mętlik w głowie, przez co dużo prościej było ignorować to, co zaczynało ją przerastać. Nie pojmowała bardzo wielu kwestii, chociaż czuła, że powinna, zupełnie jakby w przeszłości doświadczyła bardzo wielu złych rzeczy. Nie miała pojęcia czy to możliwe, tym bardziej że pozostawała zaledwie słabym, kruchym człowiekiem, ale coś w okrucieństwie, które wiązało się z istnieniem nieśmiertelnych, wydało się Beatrycze co najmniej akceptowalne. Po prostu przyjmowała to, mimowolnie zastanawiając nad tym kiedy i w jakich okolicznościach mogłaby mieć okazję, żeby przyzwyczaić się do czegoś takiego.
W gruncie rzeczy jesteśmy do siebie bardzo podobni…
Zesztywniała, porażona samym tylko wydźwiękiem tej myśli – słowami, które nawet nie należały do niej, wydając się dochodzić gdzieś jakby z oddali. A jednak wypełniały jej umysł, dokładnie tak jak i we śnie, którego doświadczyła – cudowny, wabiący szept, którego nie potrafiła zrozumieć.
– Ja… mogę zadać ci pytanie? – wypaliła, nie dając sobie szansy na to, żeby znowu spróbować się wycofać.
– Oczywiście, że tak – zapewnił pośpiesznie Carlisle.
Jego słowa powinny ją uspokoić, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wyraźnie czuła na sobie jego spojrzenie, na tyle przenikliwe, by zapragnęła się wycofać. Tak było za każdym razem, chociaż zarazem coś ją do tego mężczyzny ciągnęło – w zupełnie innym znaczeniu niż w przypadku Lawrence’a, bardziej niewinnym i… absolutnie bezwarunkowym, choć to na pierwszy rzut oka wydawało się nie mieć sensu. Tłumaczyła to sobie pokrewieństwem L. i Carlisle’a, co do pewnego stopnia mogłoby tłumaczyć wszystko, ale… jak na ironię tego nie robiło. Nie, skoro Beatrycze czuła, że tak naprawdę chodzi o coś więcej.
Wypuściła powietrze ze świstem, próbując się uspokoić. Nie miała powodów, żeby się obawiać, a jednak nagle zwątpiła w to, czy ciągnięcie jakiegokolwiek tematu, jest dobrym pomysłem. Mimowolnie pomyślała, że istniały kwestie, które o wiele bezpieczniej było zostawić w spokoju. Co więcej, chociaż nie chciała tego przed samą sobą przyznać, najzwyczajniej w świecie bała się tego, co mogłaby usłyszeć. To było tak, jak z chwilą przebudzenia ze złego snu, kiedy spoglądała w ciemność, całą sobą czując, że coś tam jest i być może ją obserwuje, kiedy na wszystkie posobny próbowała wyprzeć tę świadomość – i to nawet pomimo pewności, że okłamywanie samej siebie po prostu nie ma sensu.
– Co miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś, że Lawrence powinien wiedzieć o snach i ich wpływie na rzeczywistość?
Carlisle zawahał się, samym tylko spojrzeniem dając jej do zrozumienia, że absolutnie nie takiego pytania się spodziewał. Wyprostowała się, odrzucając jasne włosy na plecy i próbując sprawiać wrażenie kogoś o wiele pewniejszego, aniżeli czuła się w rzeczywistości. Przez krótką chwilę miała jeszcze ochotę się wycofać, w gruncie rzeczy bez powodu – co najwyżej po to, żeby nie robić swojemu rozmówcy problemów – ale nie była w stanie się na to zdobyć. Musiała zrozumieć, a skoro Carlisle postawił na szczerość, musiała to wykorzystać.
– To… skomplikowane – usłyszała i ta odpowiedź wystarczyła, żeby zapragnęła się roześmiać. Och, oczywiście!
– Nie jestem aż taka głupia, jak mogłoby się wydawać – zapewniła, wysilając się na blady uśmiech.
– Nie to miałem…
Potrząsnęła głową. Przecież dobrze wiedziała, że to do pewnego stopnia pozostawało ciosem poniżej pasa.
– Wiem o tym – rzuciła kojącym tonem. – Po prostu nie chcę, żebyście za każdym razem traktowali mnie jak dziecko. Może na początku byłam… bardziej delikatna – przyznała, po czym wzruszyła ramionami – ale to nie znaczy, że nie dostrzegam niebezpieczeństwa. Myślałam, że to jedno mamy już przerobione.
– Mamy – powiedział pośpiesznie, chociaż nie brzmiał na przekonanego. – Nie jestem po prostu pewien, czy chcesz słuchać o Lawrence’ie… w nie do końca pozytywnym świetle.
W zamyśleniu skinęła głową, próbując ukryć niepokój. W gruncie rzeczy mogła się tego spodziewać, tym bardziej że od samego początku próbowali ostrzegać ją przed L. Wiedziała przecież, że dystans pomiędzy nim a rodziną nie wziął się znikąd, a skoro tak, mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego. Co prawda nie miała pewności, czy właśnie doszła do sedna sprawy, a z odpowiedzi Carlisle’a miała w pełni ustalić w czym rzecz, ale na pewno doktor mógł powiedzieć coś, co absolutnie nie przypadłoby jej do gustu.
– Nie uważam, że Lawrence nigdy nie zrobił niczego złego – powiedziała w końcu. – Wręcz przeciwnie. On sam daje mi na każdym kroku do zrozumienia, że tak nie jest.
– Ale nie opowiadał ci o wszystkim, tak? – upewnił się Carlisle. – O telepatii… I tym, jaki sam miał z nią związek.
Miał, czyli czas przeszły – podchwyciła. To jedno miało dla niej znaczenie w tamtej chwili.
Carlisle rzucił jej niemal udręczone spojrzenie. Wydawał się zmęczony i zniechęcony, zresztą miała wrażenie, że sam nie był pewien, w jaki sposób powinien ją potraktować. Wiedziała, że mimo wszystko miał względem tej rozmowy wątpliwości, co zresztą wcale nie wydawało się Beatrycze dziwne. To, że wampir mógłby spoglądać na nią z rezerwą, mimo wszystko traktując jak niedoświadczone dziecko, również nie.
– Och, Beatrycze…
Wysiliła się na uśmiech, chociaż nie była pewna, czy taka reakcja była w obecnej sytuacji najodpowiedniejsza. Chociaż wciąż mogła się wycofać, zdecydowanie nie brała tego pod uwagę, dochodząc do wniosku, że pewne kwestie tak naprawdę nie miały znaczenia. Podejrzewała, że Carlisle mógł jednak uznać jej sposób rozumowania za naiwny, ale nie dbała o to, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że pod wieloma względami byli do siebie podobni. Może się myliła, ale była gotowa przysiąc, że wampir również podświadomie doszukiwał się w innych człowieczeństwa – i to nawet tam, gdzie go nie było. Dawał szansę, unikał przemocy i przynajmniej próbował zrozumieć. To, że wciąż rozmawiał z Lawrence’m, a ktoś taki jak Rafael miał dostęp do tego domu, wydawało się mówić samo za siebie.
Czym w takim razie się różnimy?, pomyślała, ale powstrzymała się przed zapytaniem o to wprost. Już i tak czuła się na swój sposób winna, zmuszając go do prowadzenia rozmowy, którą tak naprawdę powinna odbyć z L.
– Rozumiem, że nie wszystko jest takie proste, jasne? – odezwała się cicho, decydując się przerwać przeciągające w wręcz niepokojący sposób milczenie. – Ale na przeszłość nie mam wpływu. Ważnie jest to, że Lawrence jest dla mnie dobry… I chyba nie tylko dla mnie, prawda?
Może niepotrzebnie szukała usprawiedliwienia na czyny, których nawet jeszcze nie poznała, ale to było od niej silniejsze. Och, czuła zresztą, że powinna pamiętać! Kiedyś na pewno wiedziała – i chociaż nie miała pojęcia, czy wtedy zdobyła się na wybaczenie, wszystko w niej krzyczało, że jak najbardziej. Możliwe, że była do tego zdolna, a może nawet była w stanie zrozumieć, niezależnie od tego, jak trudne by się to okazało. Jeśli zaś chodziło o ten moment…
Z jakiegoś powodu Lawrence się o nią troszczył, a rodzina do tej pory nie posłała go do diabła. Skoro nikt do tej pory nie próbował go zabić, nie mogło być aż tak źle.
– W porządku. – Mimo wszystko odetchnęła, kiedy Carlisle dał za wygraną. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy bez pośpiechu obszedł biurko, decydując się wrócić na swoje miejsce. – Usiądź, w porządku? To dłuższa historia.
Skinęła głową, wciąż pełna wątpliwości. Nie miała pojęcia czy to normalne, czy może wręcz przeciwnie, ale niezależnie od tego, co mogła usłyszeć, mimo wszystko cieszyła się z jednej, być może błahej rzeczy…
A konkretnie tego, że mieli okazję spędzić przynajmniej trochę czasu razem.
Layla
Ocknęła się, ale nie otworzyła oczu. Nie miała pojęcia, który raz w ostatnim czasie próbowała się obudzić, finalnie tak czy inaczej woląc zapaść się ponownie w ciemność. To było błędne koło, a przynajmniej tak sądziła, chociaż myślenie również nie było czymś, co przychodziło jej łatwo. Kojarzenie faktów było skomplikowane i to bardziej niż kiedykolwiek wcześnie, tym bardziej że od jakiegoś czasu myśli Layli prędzej czy później uciekały tylko do jednego: do głodu.
Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego. Ba! Nie przypuszczała nawet, że kiedykolwiek znajdzie się w podobnej sytuacji, dosłownie mając wrażenie, że każda komórka jej ciała dosłowne pulsuje bólem. To już nie było po prostu pieczenie w gardle czy nieprzyjemne uczucie, którego doświadczała, kiedy jej kły wysuwały się i dawały o sobie znać. To jeszcze mogłaby znosić, niezależnie od tego, jak nieprzyjemne się wydawało. Sęk w tym, że brak krwi coraz bardziej zaczynał dawać się dziewczynie we znaki, ostatecznie uświadamiając Layli, że nigdy tak naprawdę nie zaznała głodu – nie w takim stopniu, jakiego doświadczała tym razem.
Wiedziała, że dotychczas nie miała okazji doprowadzić się do takiego stanu. Znała uczucie słabości, kiedy faktycznie potrzebowała krwi, żeby mieć szansę dość do siebie. Nie potrafiła zliczyć ile razy musiała korzystać z pomocy rodzeństwa albo Rufusa, tak jak niedawno, kiedy została wystawiona na mieszankę benzyny i srebra. Sądziła, że źle znosiła chociażby moment, w którym po walce sprzed lat Theo musiał usunąć kołek z jej piersi albo gdy dosłownie wykrwawiała się po spotkaniu z wilkołakiem, kiedy dorobiła się złamania otwartego kości udowej, ale to wciąż nie było to. Chyba nawet w dniu porodu, gdy Claire wydawała się dosłownie rozrywać ją od środka, wygryzając sobie drogę na zewnątrz, nie czuła się aż do tego stopnia oszołomiona, być może dlatego, że podświadomie czuła, iż dzieje się z nią coś wartego tego bólu. Wydając na świat córkę rozumiała, że to cierpienie jest dobre.
Teraz było inaczej.
Wiedziała, że wampir nie może umrzeć z głodu. Miała okazję się o tym przekonać, dobrze pamiętając co takiego stało się z Dylanem i zresztą towarzystwa, które Rufus uwięził w podziemiach na blisko siedem lat. Co prawda później zapewniał, że sporadycznie musieli mieć dostęp do osoki, ale to w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało. Tak czy inaczej, pomimo tej świadomości bardzo długo nie zdawała sobie sprawy z tego, jak silny potrafił być głód – i to na dodatek taki, którego nie była w stanie zapanować. To, dlaczego tamte wampiry postradały zmysły, wydało się nagle czymś aż nazbyt oczywistym i zrozumiałym, co samo w sobie wydało się Layli przerażające.
Najgorsze w tym wszystkim pozostawało to, że czuła się tak bardzo bezradna. Próbowała spać, co początkowo przychodziło jej dość łatwo, skoro czuła się aż do tego stopnia osłabiona, ale z czasem głód zaczął być na tyle uciążliwy, że już nawet ucieczka w świat snów niczego nie dawała. Usiłowała wykorzystać sztuczki, których nauczyła się od Gabriela, żeby manipulować tym, co działo się w jej głowie, ale to również jawiło się Layli jako coś co najmniej przytłaczającego. Trudno, żeby odbierała inaczej widok pozbawionego gwiazd nieba – bezgranicznej pustki, bo przez obecność srebra nie miała jak przywołać do siebie pulsujących punktów, które symbolizowały umysły śniących. To wszystko znajdowało się gdzieś daleko i poza jej zasięgiem, a to… zdecydowanie nie było przyjemne.
Nie zmieniało to jednak faktu, że mogła śnić. Czuła się słabo, więc tym bardziej potrzebowała sposobu na to, żeby odzyskać siły. Nie miała co liczyć na krew, więc pozostawał jej tylko sen, co na dobry początek musiało wystarczyć. Przez jakiś czas chyba nawet wierzyła, że tak jest, mogąc choć trochę odpocząć i tym samym zapomnieć o głodzie. Problem pojawił się z chwilą ponownego przebudzenia, kiedy przez krótką chwilę miała wręcz ochotę płakać z bólu – i to nie tyle przez pieczenie w gardle, co przezywające pulsowanie, które poraziło niemalże całą jej szczękę. Kły już właściwie nie chciały się chować, a może to po prostu ona zrezygnowała z kolejnych prób, dochodząc do wniosku, że te i tak nie miały sensu. Chciała zaoszczędzić sobie bólu i to choćby w najmniejszym stopniu, skoro nie potrafiła powstrzymać go całkowicie.
Równie uciążliwa była słabość, jednak z dwojga złego wolała już to od pełnej świadomości i obcowania sam na sam z powracającymi oznakami głosu. Miała wrażenie, że jej ciało waży tonę, dokładnie jak w chwili krótkiego przebudzenia, którego doświadczyła po tym, jak Simon zaatakował ją w tamtym zaułku. Do tej pory nie wiedziała w jaki sposób tego dokonał, ale na pewno nie zamierzała mu tego darować. Już nie wierzyła ani w kolejne zapewnienia, że chciał dobrze, ani brednie o bezpieczeństwie, bo nic z tego, co działo się w tym miejscu, nie mogło skończyć się właściwie. Zrozumiała to jeszcze przed spotkaniem z tamą dziewczyną, która właściwie umarła na jej oczach – przez wampirzą krew, której przecież nie powinna dostać.
To, co miało tutaj miejsce, przypominało czyste szaleństwo – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Jakby tego było mało, nikt z obecnych nie chciał słuchać. Cóż, nie jej, bo najwyraźniej słowa Jaquesa miały dla nich o wiele więcej sensu. Mogła tylko zgadywać, jaką ten wampir odgrywał rolę we wszystkim, co się działo, ale w gruncie rzeczy nie dbała o to. Wiedziała jedynie, że ma do czynienia z cholernym tchórzem, który postanowił ustawić się cudzym kosztem i tym samym zapewnić sobie samemu bezpieczeństwo. Nie miała pojęcia, czy faktycznie wierzył w to, co opowiadał o jej krwi, przeinaczając słowa Rufusa i czyniąc z niej kogoś pod każdym względem wyjątkowego, kto mógł zdziałać cuda samą tylko zawartością żył, ale…
Och, gdyby tylko mogła, zabiłaby go. Za każde kłamstwo i to, że z taką obojętnością podchodził do tego, co się tutaj działo. Miał z tego korzyści czy też nie, to nie zmieniało faktu, że postępowanie Jaquesa było okrutne.
To, w jaki sposób obchodzono się z nią, również jawiło się Layli jako takie, choć bała się, że jakimś cudem sprawy w każdej chwili mogły przybrać jeszcze gorszy, bardziej skomplikowany obrót.
Próbowała tłumaczyć, że to, czego oczekiwali, nie ma sensu. Widziała dość, żeby wiedzieć, że z pomocą wampirzej krwi nie dało się wpłynąć na ludzi – i to niezależnie od dawcy. Nie było istotne czy brali ją od Jaquesa, od niej czy kogokolwiek innego, skoro efekt za każdym razem miał być taki sam. Tak przynajmniej czuła, nie mając wątpliwości, że przez te wszystkie lata Rufus zająknąłby się chociaż słowem, gdyby sposób na stworzenie wampira był możliwy tą drogą. Och, przechodziła o to – sama umarła i wróciła jako istota w pełni nieśmiertelna, wcześniej długo trwając w etapie przejściowym. W grę wchodziły wyłącznie zarażone hybrydy, a przynajmniej tak było w przypadku istot jej podobnych.
Nie miała pojęcia, dlaczego ci ludzie oczekiwali czegoś więcej.
Cóż, to nie miało znaczenia, skoro nikt z obecnych nawet nie próbował słuchać tego, co miała im do powiedzenia. Nie była po to, żeby tłumaczyć, co dał jej do zrozumienia Nick, kiedy…
Mocniej zacisnęła powieki, zwłaszcza w tamtej chwili będąc w stanie przypomnieć sobie uczucie, które towarzyszyło jej za każdym razem, gdy doświadczała rażenia prądem. To też nie było normalne, a jednak nikt nie wahał się przed potraktowaniem jej prawie jak zwierzę – albo raczej nieskończony zapas wampirzej krwi, bo chyba do tego wszystko się sprowadzało. Była tutaj, bo jej potrzebowali, zaś w tym wypadku bycie wyjątkową nie niosło ze sobą żadnych wyjątkowych przywilej.
Był tylko ból. To oraz zmęczenie, które…
Och, Laylo…, doszło do niej jakby z oddali. Nawet nie miała pewności, czy faktycznie usłyszała jakikolwiek głos – choćby łagodny szept, który na dodatek wydał się dziewczynie dziwnie znajomy. Co prawda nadal nie potrafiła go sobie przypomnieć – nie na tyle, by móc go zidentyfikować – ale to nie miało dla niej znaczenia. W tamtej chwili nie było niczego, co mogłaby uznać za istotne.
To zresztą było niemożliwe. Była tutaj sama, obolała i bliska obłędu, a przy tym świadoma przede wszystkim nieustającego nawet na chwilę pragnienia.
„Kto…?” – chciała zapytać, ale nie było jej to dane.
Zarazem potem wszystko zniknęło i znów zapanował spokój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa