Beatrycze
Spojrzała na Carlisle’a z powątpiewaniem.
Nawet bez zbędnych pytań zorientowała się, że był sfrustrowany, chociaż starał
się tego nie okazywać. Lekko przekrzywiła głowę, początkowo niepewna w jaki
sposób powinna zinterpretować jego słowa. Już i tak była zmartwiona, więc
to, co mówił, nie wydało jej się szczególne, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że
sprawy miały się w dość nieciekawy sposób już od dłuższego czasu. Działo
się tyle, że kolejne niebezpieczeństwa nie robiły na Beatrycze aż tak wielkiego
wrażenia, a jednak… poczuła się co najmniej zaniepokojona.
– Volturi pojawią
się w Seattle bardziej… oficjalnie? – zapytała w końcu, starannie dobierając
słowa.
Carlisle jedynie
westchnął, po czym skinął głową.
– Wszystko
na to wskazuje – przyznał niechętnie. – Nie widzieliśmy się od czasu balu, kiedy
Elena… – zaczął i zaraz urwał, najwyraźniej nie będąc w stanie
dokończyć. Wysiliła się na blady uśmiech, próbując dać mu do zrozumienia, że to
jedno akurat rozumiała… I to może aż za dobrze, chociaż nie była pewna czy
to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Kwestia śmierci i powrotu po niej
zdecydowanie nie była czymś, co można uznać za normalne. – Tak czy inaczej, nie
podoba mi się to. Sprawy skomplikowały się odkąd mieli związek z Isobel.
Teraz nas obserwowali, a to zdecydowanie nie wróży dobrze i… Cóż, sama
rozumiesz.
– A co
na to reszta? – zapytała, próbując jakkolwiek to wszystko uporządkować.
Chciała się
na coś przydać, chociaż nie była pewna, czy faktycznie zdoła tego dokonać.
Zawahała się, milcząc i czekając na dalsze wyjaśnienia, mimo wszystko
usatysfakcjonowana tym, że przynajmniej raz nie musiała ich wymuszać. Co
więcej, tym razem to nie Cameron jej się zwierzał, ale Carlisle, co z jakiegoś
powodu dawało Beatrycze swego rodzaju satysfakcję. Nie rozumiała tego, ale nie
próbowała wnikać, dochodząc do wniosku, że to akurat najmniej istotne. Liczył
się efekt, przynajmniej tak długo, jak nie miała wrażenia, że powinna oczekiwać
czegoś więcej.
– Szczerze
powiedziawszy, to sam nie jestem pewien. W większości i tak nie mamy
do tego głowy – wyjaśnił z wahaniem. – Zresztą w większości martwimy
się o Laylę. Zwłaszcza Gabriel i Rufus, ale jeśli to ma związek z Volturi…
Nie sądzę, żeby którykolwiek z nich miał cierpliwość do prowadzenia rozmów
– dodał, a Beatrycze mimowolnie się wzdrygnęła.
– Może to
nie jest pora na rozmowy – zauważyła mimochodem, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Mam na myśli… Wszyscy mówicie, że są niebezpieczni. Jeśli tak, a wcześniej
faktycznie współpracowali z Isobel, to wygląda źle.
Właściwie
sama nie była pewna, co miała na myśli, ale w gruncie rzeczy o to nie
dbała. W pośpiechu wyrzucała z siebie kolejne słowa, plącząc się w emocjach,
które do jakiegoś stopnia ją przerastały. Szukała zrozumienia – jakiegokolwiek
punktu zaczepienia, który dałby jej pewność, że przypuszczenia, które wysnuła,
miały sens, ale również tego nie potrafiła odszukać. Wiedziała jedynie, że dla
rodziny byłaby skłonna zrobić naprawę wiele, a skoro Volturi pozostawali
tymi, którzy jakkolwiek im zagrażali, nie widziała powodu dla którego mieliby
wahać się przed obroną.
Problem
polegał na tym, że z Carlisle’m sprawy miały się zupełnie inaczej. Czuła
to od chwili pierwszego spotkania, zresztą miała okazję zaobserwować dość,
chociażby w chwili, w której przysłuchiwała się jego rozmowie z Lawrence’m.
Pamiętała jego reakcję na sugestię L. co do tego, że tortury byłyby dobrym rozwiązaniem.
Sama również sobie tego nie wyobrażała, ale kiedy zaczęła się nad tym
zastanawiać, uświadomiła sobie, że byłaby zdolna patrzeć na bardzo wiele rzeczy
przez palce, gdyby te okazały się konieczne. Paradoksalnie kwestia śmierci i cierpienia
ją przerażał, ale…
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, dziwnie oszołomiona. Miała mętlik w głowie,
przez co dużo prościej było ignorować to, co zaczynało ją przerastać. Nie
pojmowała bardzo wielu kwestii, chociaż czuła, że powinna, zupełnie jakby w przeszłości
doświadczyła bardzo wielu złych rzeczy. Nie miała pojęcia czy to możliwe, tym
bardziej że pozostawała zaledwie słabym, kruchym człowiekiem, ale coś w okrucieństwie,
które wiązało się z istnieniem nieśmiertelnych, wydało się Beatrycze co
najmniej akceptowalne. Po prostu przyjmowała to, mimowolnie zastanawiając nad
tym kiedy i w jakich okolicznościach mogłaby mieć okazję, żeby
przyzwyczaić się do czegoś takiego.
W gruncie rzeczy jesteśmy do siebie bardzo
podobni…
Zesztywniała,
porażona samym tylko wydźwiękiem tej myśli – słowami, które nawet nie należały
do niej, wydając się dochodzić gdzieś jakby z oddali. A jednak
wypełniały jej umysł, dokładnie tak jak i we śnie, którego doświadczyła –
cudowny, wabiący szept, którego nie potrafiła zrozumieć.
– Ja… mogę
zadać ci pytanie? – wypaliła, nie dając sobie szansy na to, żeby znowu
spróbować się wycofać.
–
Oczywiście, że tak – zapewnił pośpiesznie Carlisle.
Jego słowa
powinny ją uspokoić, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wyraźnie czuła na
sobie jego spojrzenie, na tyle przenikliwe, by zapragnęła się wycofać. Tak było
za każdym razem, chociaż zarazem coś ją do tego mężczyzny ciągnęło – w zupełnie
innym znaczeniu niż w przypadku Lawrence’a, bardziej niewinnym i… absolutnie
bezwarunkowym, choć to na pierwszy rzut oka wydawało się nie mieć sensu.
Tłumaczyła to sobie pokrewieństwem L. i Carlisle’a, co do pewnego stopnia
mogłoby tłumaczyć wszystko, ale… jak na ironię tego nie robiło. Nie, skoro
Beatrycze czuła, że tak naprawdę chodzi o coś więcej.
Wypuściła
powietrze ze świstem, próbując się uspokoić. Nie miała powodów, żeby się
obawiać, a jednak nagle zwątpiła w to, czy ciągnięcie jakiegokolwiek
tematu, jest dobrym pomysłem. Mimowolnie pomyślała, że istniały kwestie, które o wiele
bezpieczniej było zostawić w spokoju. Co więcej, chociaż nie chciała tego
przed samą sobą przyznać, najzwyczajniej w świecie bała się tego, co
mogłaby usłyszeć. To było tak, jak z chwilą przebudzenia ze złego snu,
kiedy spoglądała w ciemność, całą sobą czując, że coś tam jest i być
może ją obserwuje, kiedy na wszystkie posobny próbowała wyprzeć tę świadomość –
i to nawet pomimo pewności, że okłamywanie samej siebie po prostu nie ma
sensu.
– Co miałeś
na myśli, kiedy powiedziałeś, że Lawrence powinien wiedzieć o snach i ich
wpływie na rzeczywistość?
Carlisle
zawahał się, samym tylko spojrzeniem dając jej do zrozumienia, że absolutnie
nie takiego pytania się spodziewał. Wyprostowała się, odrzucając jasne włosy na
plecy i próbując sprawiać wrażenie kogoś o wiele pewniejszego,
aniżeli czuła się w rzeczywistości. Przez krótką chwilę miała jeszcze
ochotę się wycofać, w gruncie rzeczy bez powodu – co najwyżej po to, żeby
nie robić swojemu rozmówcy problemów – ale nie była w stanie się na to
zdobyć. Musiała zrozumieć, a skoro Carlisle postawił na szczerość, musiała
to wykorzystać.
– To…
skomplikowane – usłyszała i ta odpowiedź wystarczyła, żeby zapragnęła się
roześmiać. Och, oczywiście!
– Nie
jestem aż taka głupia, jak mogłoby się wydawać – zapewniła, wysilając się na blady
uśmiech.
– Nie to
miałem…
Potrząsnęła
głową. Przecież dobrze wiedziała, że to do pewnego stopnia pozostawało ciosem
poniżej pasa.
– Wiem o tym
– rzuciła kojącym tonem. – Po prostu nie chcę, żebyście za każdym razem
traktowali mnie jak dziecko. Może na początku byłam… bardziej delikatna –
przyznała, po czym wzruszyła ramionami – ale to nie znaczy, że nie dostrzegam
niebezpieczeństwa. Myślałam, że to jedno mamy już przerobione.
– Mamy –
powiedział pośpiesznie, chociaż nie brzmiał na przekonanego. – Nie jestem po prostu
pewien, czy chcesz słuchać o Lawrence’ie… w nie do końca pozytywnym
świetle.
W
zamyśleniu skinęła głową, próbując ukryć niepokój. W gruncie rzeczy mogła
się tego spodziewać, tym bardziej że od samego początku próbowali ostrzegać ją
przed L. Wiedziała przecież, że dystans pomiędzy nim a rodziną nie wziął
się znikąd, a skoro tak, mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego. Co
prawda nie miała pewności, czy właśnie doszła do sedna sprawy, a z odpowiedzi
Carlisle’a miała w pełni ustalić w czym rzecz, ale na pewno doktor
mógł powiedzieć coś, co absolutnie nie przypadłoby jej do gustu.
– Nie
uważam, że Lawrence nigdy nie zrobił niczego złego – powiedziała w końcu. –
Wręcz przeciwnie. On sam daje mi na każdym kroku do zrozumienia, że tak nie
jest.
– Ale nie
opowiadał ci o wszystkim, tak? – upewnił się Carlisle. – O telepatii…
I tym, jaki sam miał z nią związek.
– Miał, czyli czas przeszły – podchwyciła.
To jedno miało dla niej znaczenie w tamtej chwili.
Carlisle
rzucił jej niemal udręczone spojrzenie. Wydawał się zmęczony i zniechęcony,
zresztą miała wrażenie, że sam nie był pewien, w jaki sposób powinien ją potraktować.
Wiedziała, że mimo wszystko miał względem tej rozmowy wątpliwości, co zresztą
wcale nie wydawało się Beatrycze dziwne. To, że wampir mógłby spoglądać na nią z rezerwą,
mimo wszystko traktując jak niedoświadczone dziecko, również nie.
– Och,
Beatrycze…
Wysiliła
się na uśmiech, chociaż nie była pewna, czy taka reakcja była w obecnej
sytuacji najodpowiedniejsza. Chociaż wciąż mogła się wycofać, zdecydowanie nie
brała tego pod uwagę, dochodząc do wniosku, że pewne kwestie tak naprawdę nie
miały znaczenia. Podejrzewała, że Carlisle mógł jednak uznać jej sposób rozumowania
za naiwny, ale nie dbała o to, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że
pod wieloma względami byli do siebie podobni. Może się myliła, ale była gotowa
przysiąc, że wampir również podświadomie doszukiwał się w innych
człowieczeństwa – i to nawet tam, gdzie go nie było. Dawał szansę, unikał
przemocy i przynajmniej próbował zrozumieć. To, że wciąż rozmawiał z Lawrence’m,
a ktoś taki jak Rafael miał dostęp do tego domu, wydawało się mówić samo
za siebie.
Czym w takim razie się różnimy?,
pomyślała, ale powstrzymała się przed zapytaniem o to wprost. Już i tak
czuła się na swój sposób winna, zmuszając go do prowadzenia rozmowy, którą tak
naprawdę powinna odbyć z L.
– Rozumiem,
że nie wszystko jest takie proste, jasne? – odezwała się cicho, decydując się
przerwać przeciągające w wręcz niepokojący sposób milczenie. – Ale na
przeszłość nie mam wpływu. Ważnie jest to, że Lawrence jest dla mnie dobry… I chyba
nie tylko dla mnie, prawda?
Może
niepotrzebnie szukała usprawiedliwienia na czyny, których nawet jeszcze nie
poznała, ale to było od niej silniejsze. Och, czuła zresztą, że powinna
pamiętać! Kiedyś na pewno wiedziała – i chociaż nie miała pojęcia, czy
wtedy zdobyła się na wybaczenie, wszystko w niej krzyczało, że jak
najbardziej. Możliwe, że była do tego zdolna, a może nawet była w stanie
zrozumieć, niezależnie od tego, jak trudne by się to okazało. Jeśli zaś
chodziło o ten moment…
Z jakiegoś
powodu Lawrence się o nią troszczył, a rodzina do tej pory nie
posłała go do diabła. Skoro nikt do tej pory nie próbował go zabić, nie mogło
być aż tak źle.
– W porządku.
– Mimo wszystko odetchnęła, kiedy Carlisle dał za wygraną. Odprowadziła go
wzrokiem, kiedy bez pośpiechu obszedł biurko, decydując się wrócić na swoje
miejsce. – Usiądź, w porządku? To dłuższa historia.
Skinęła
głową, wciąż pełna wątpliwości. Nie miała pojęcia czy to normalne, czy może
wręcz przeciwnie, ale niezależnie od tego, co mogła usłyszeć, mimo wszystko
cieszyła się z jednej, być może błahej rzeczy…
A
konkretnie tego, że mieli okazję spędzić przynajmniej trochę czasu razem.
Layla
Ocknęła się, ale nie otworzyła
oczu. Nie miała pojęcia, który raz w ostatnim czasie próbowała się
obudzić, finalnie tak czy inaczej woląc zapaść się ponownie w ciemność. To
było błędne koło, a przynajmniej tak sądziła, chociaż myślenie również nie
było czymś, co przychodziło jej łatwo. Kojarzenie faktów było skomplikowane i to
bardziej niż kiedykolwiek wcześnie, tym bardziej że od jakiegoś czasu myśli
Layli prędzej czy później uciekały tylko do jednego: do głodu.
Nigdy
wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego. Ba! Nie przypuszczała nawet, że
kiedykolwiek znajdzie się w podobnej sytuacji, dosłownie mając wrażenie, że
każda komórka jej ciała dosłowne pulsuje bólem. To już nie było po prostu
pieczenie w gardle czy nieprzyjemne uczucie, którego doświadczała, kiedy
jej kły wysuwały się i dawały o sobie znać. To jeszcze mogłaby
znosić, niezależnie od tego, jak nieprzyjemne się wydawało. Sęk w tym, że
brak krwi coraz bardziej zaczynał dawać się dziewczynie we znaki, ostatecznie
uświadamiając Layli, że nigdy tak naprawdę nie zaznała głodu – nie w takim
stopniu, jakiego doświadczała tym razem.
Wiedziała,
że dotychczas nie miała okazji doprowadzić się do takiego stanu. Znała uczucie
słabości, kiedy faktycznie potrzebowała krwi, żeby mieć szansę dość do siebie.
Nie potrafiła zliczyć ile razy musiała korzystać z pomocy rodzeństwa albo
Rufusa, tak jak niedawno, kiedy została wystawiona na mieszankę benzyny i srebra.
Sądziła, że źle znosiła chociażby moment, w którym po walce sprzed lat
Theo musiał usunąć kołek z jej piersi albo gdy dosłownie wykrwawiała się
po spotkaniu z wilkołakiem, kiedy dorobiła się złamania otwartego kości
udowej, ale to wciąż nie było to. Chyba nawet w dniu porodu, gdy Claire
wydawała się dosłownie rozrywać ją od środka, wygryzając sobie drogę na
zewnątrz, nie czuła się aż do tego stopnia oszołomiona, być może dlatego, że
podświadomie czuła, iż dzieje się z nią coś wartego tego bólu. Wydając na
świat córkę rozumiała, że to cierpienie jest dobre.
Teraz było
inaczej.
Wiedziała,
że wampir nie może umrzeć z głodu. Miała okazję się o tym przekonać,
dobrze pamiętając co takiego stało się z Dylanem i zresztą
towarzystwa, które Rufus uwięził w podziemiach na blisko siedem lat. Co
prawda później zapewniał, że sporadycznie musieli mieć dostęp do osoki, ale to w gruncie
rzeczy niczego nie zmieniało. Tak czy inaczej, pomimo tej świadomości bardzo
długo nie zdawała sobie sprawy z tego, jak silny potrafił być głód – i to
na dodatek taki, którego nie była w stanie zapanować. To, dlaczego tamte
wampiry postradały zmysły, wydało się nagle czymś aż nazbyt oczywistym i zrozumiałym,
co samo w sobie wydało się Layli przerażające.
Najgorsze w tym
wszystkim pozostawało to, że czuła się tak bardzo bezradna. Próbowała spać, co
początkowo przychodziło jej dość łatwo, skoro czuła się aż do tego stopnia
osłabiona, ale z czasem głód zaczął być na tyle uciążliwy, że już nawet
ucieczka w świat snów niczego nie dawała. Usiłowała wykorzystać sztuczki,
których nauczyła się od Gabriela, żeby manipulować tym, co działo się w jej
głowie, ale to również jawiło się Layli jako coś co najmniej przytłaczającego.
Trudno, żeby odbierała inaczej widok pozbawionego gwiazd nieba – bezgranicznej
pustki, bo przez obecność srebra nie miała jak przywołać do siebie pulsujących
punktów, które symbolizowały umysły śniących. To wszystko znajdowało się gdzieś
daleko i poza jej zasięgiem, a to… zdecydowanie nie było przyjemne.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że mogła śnić. Czuła się słabo, więc tym bardziej
potrzebowała sposobu na to, żeby odzyskać siły. Nie miała co liczyć na krew,
więc pozostawał jej tylko sen, co na dobry początek musiało wystarczyć. Przez
jakiś czas chyba nawet wierzyła, że tak jest, mogąc choć trochę odpocząć i tym
samym zapomnieć o głodzie. Problem pojawił się z chwilą ponownego
przebudzenia, kiedy przez krótką chwilę miała wręcz ochotę płakać z bólu –
i to nie tyle przez pieczenie w gardle, co przezywające pulsowanie,
które poraziło niemalże całą jej szczękę. Kły już właściwie nie chciały się
chować, a może to po prostu ona zrezygnowała z kolejnych prób,
dochodząc do wniosku, że te i tak nie miały sensu. Chciała zaoszczędzić
sobie bólu i to choćby w najmniejszym stopniu, skoro nie potrafiła
powstrzymać go całkowicie.
Równie
uciążliwa była słabość, jednak z dwojga złego wolała już to od pełnej
świadomości i obcowania sam na sam z powracającymi oznakami głosu.
Miała wrażenie, że jej ciało waży tonę, dokładnie jak w chwili krótkiego
przebudzenia, którego doświadczyła po tym, jak Simon zaatakował ją w tamtym
zaułku. Do tej pory nie wiedziała w jaki sposób tego dokonał, ale na pewno
nie zamierzała mu tego darować. Już nie wierzyła ani w kolejne
zapewnienia, że chciał dobrze, ani brednie o bezpieczeństwie, bo nic z tego,
co działo się w tym miejscu, nie mogło skończyć się właściwie. Zrozumiała
to jeszcze przed spotkaniem z tamą dziewczyną, która właściwie umarła na
jej oczach – przez wampirzą krew, której przecież nie powinna dostać.
To, co
miało tutaj miejsce, przypominało czyste szaleństwo – i to najdelikatniej
rzecz ujmując.
Jakby tego
było mało, nikt z obecnych nie chciał słuchać. Cóż, nie jej, bo
najwyraźniej słowa Jaquesa miały dla nich o wiele więcej sensu. Mogła
tylko zgadywać, jaką ten wampir odgrywał rolę we wszystkim, co się działo, ale w gruncie
rzeczy nie dbała o to. Wiedziała jedynie, że ma do czynienia z cholernym
tchórzem, który postanowił ustawić się cudzym kosztem i tym samym zapewnić
sobie samemu bezpieczeństwo. Nie miała pojęcia, czy faktycznie wierzył w to,
co opowiadał o jej krwi, przeinaczając słowa Rufusa i czyniąc z niej
kogoś pod każdym względem wyjątkowego, kto mógł zdziałać cuda samą tylko
zawartością żył, ale…
Och, gdyby
tylko mogła, zabiłaby go. Za każde kłamstwo i to, że z taką
obojętnością podchodził do tego, co się tutaj działo. Miał z tego korzyści
czy też nie, to nie zmieniało faktu, że postępowanie Jaquesa było okrutne.
To, w jaki
sposób obchodzono się z nią, również jawiło się Layli jako takie, choć
bała się, że jakimś cudem sprawy w każdej chwili mogły przybrać jeszcze
gorszy, bardziej skomplikowany obrót.
Próbowała
tłumaczyć, że to, czego oczekiwali, nie ma sensu. Widziała dość, żeby wiedzieć,
że z pomocą wampirzej krwi nie dało się wpłynąć na ludzi – i to
niezależnie od dawcy. Nie było istotne czy brali ją od Jaquesa, od niej czy kogokolwiek
innego, skoro efekt za każdym razem miał być taki sam. Tak przynajmniej czuła,
nie mając wątpliwości, że przez te wszystkie lata Rufus zająknąłby się chociaż
słowem, gdyby sposób na stworzenie wampira był możliwy tą drogą. Och,
przechodziła o to – sama umarła i wróciła jako istota w pełni
nieśmiertelna, wcześniej długo trwając w etapie przejściowym. W grę
wchodziły wyłącznie zarażone hybrydy, a przynajmniej tak było w przypadku
istot jej podobnych.
Nie miała
pojęcia, dlaczego ci ludzie oczekiwali czegoś więcej.
Cóż, to nie
miało znaczenia, skoro nikt z obecnych nawet nie próbował słuchać tego, co
miała im do powiedzenia. Nie była po to, żeby tłumaczyć, co dał jej do
zrozumienia Nick, kiedy…
Mocniej zacisnęła
powieki, zwłaszcza w tamtej chwili będąc w stanie przypomnieć sobie
uczucie, które towarzyszyło jej za każdym razem, gdy doświadczała rażenia
prądem. To też nie było normalne, a jednak nikt nie wahał się przed
potraktowaniem jej prawie jak zwierzę – albo raczej nieskończony zapas wampirzej
krwi, bo chyba do tego wszystko się sprowadzało. Była tutaj, bo jej
potrzebowali, zaś w tym wypadku bycie wyjątkową
nie niosło ze sobą żadnych wyjątkowych przywilej.
Był tylko
ból. To oraz zmęczenie, które…
Och, Laylo…, doszło do niej jakby z oddali.
Nawet nie miała pewności, czy faktycznie usłyszała jakikolwiek głos – choćby
łagodny szept, który na dodatek wydał się dziewczynie dziwnie znajomy. Co
prawda nadal nie potrafiła go sobie przypomnieć – nie na tyle, by móc go zidentyfikować
– ale to nie miało dla niej znaczenia. W tamtej chwili nie było niczego,
co mogłaby uznać za istotne.
To zresztą
było niemożliwe. Była tutaj sama, obolała i bliska obłędu, a przy tym
świadoma przede wszystkim nieustającego nawet na chwilę pragnienia.
„Kto…?” –
chciała zapytać, ale nie było jej to dane.
Zarazem
potem wszystko zniknęło i znów zapanował spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz