Rosa
Zmaterializowała się na samym
środku niewielkiego, pogrążonego w mroku korytarza. Niespokojnie
rozejrzała się dookoła, mimowolnie wzdrygając, zresztą tak jak i za każdym
razem, kiedy lądowała tutaj. To miejsce było złe, chociaż nie potrafiła tego
sprecyzować. Wiedziała jedynie, że czuła się tu równie nieswojo, co i w siedzibie
Projektu Beta, gdzie pojawiała się regularnie, próbując przypilnować Jocelyne.
Tak czy inaczej, Rosa zdecydowanie nie czuła się tutaj dobrze, choć tym razem
przynajmniej nie przeczuwała, że w okolicy mogłaby znajdować się
jakakolwiek niebezpieczna istota… Cóż, nic pokroju demonicy, która okazała się
tak problematyczna w ośrodku.
Nie od razu
zdecydowała się ruszyć z miejsca. Dopiero po kilku następnych sekundach
udało jej się zapanować nad wątpliwościami, a już zwłaszcza wrażeniem, że
ktoś przez cały ten czas ją obserwował. Wiedziała o kamerach, te jednak
nie miały prawa zarejestrować jej obecności, co mimo wszystko wydało się Rosie
przydatne. Cóż, była martwa – to w dość znaczący sposób ograniczało
sposoby, w jakie mogła komunikować się z otoczeniem. Dallas miał
większe pole do popisu, najpewniej zdolny skutecznie uszkodzić jakiekolwiek
zapisy z monitoringu, ale zdecydowanie tego nie potrzebowała. Co jak co,
ale o kwestię poruszania się w całkowicie niezauważony sposób
tymczasowo mogła uznać za nieistotną.
Czuła się
dziwnie od chwili, w której Rufus poprosił Jocelyne o pośredniczenie
rozmowy z nią. Wciąż nie do końca docierało do niej, że mogliby tak po
prostu znajdować się w jednym pomieszczeniu, podczas gdy on doskonale
zdawał sobie sprawę z jej obecności. To było dziwne, chociaż w przeszłości
wielokrotnie się nad tym zastanawiała – tylko czasami, to jednak nie miało
większego znaczenia. Zanim pojawiła się Joce, Rosa po prostu obserwowała,
bynajmniej nie poświęcając każdej wolnej chwili na podążanie za kimś, kogo w równym
stopniu mogłaby uznać za najlepsze i jedno z najgorszych, co spotkało
ją za życia. Nie obwiniała go o swoją śmierć, a przynajmniej nie w takim
stopniu, jak mogłoby się wydawać. W gruncie rzeczy bardzo rzadko wracała
pamięcią do tamtego dnia, uważając to za bezcelowe i zdecydowanie zbyt
bolesne, by zdobywała się na to jakoś szczególnie często.
Życie
pozagrobowe rządziło się swoimi prawami, o czym zdążyła wielokrotnie przekonać
się przez te wszystkie lata. Przeszłość odchodziła w zapomnienie, blaknąc i przypominając
raczej sen, który bardzo szybko schodził gdzieś na dalszy plan. Tak
przynajmniej było w przypadku tych, którzy zaakceptowali taki stan rzeczy.
Swoją drogą, jej samej przyszło to zaskakująco łatwo, chociaż początkowo czuła
się zagubiona i… bardzo samotna. Do tej pory tego doświadczała, choć z perspektywy
czasu było dużo łatwiej, a przynajmniej takie miała wrażenie. Jakkolwiek
by nie było, przyjęła do wiadomości to, co zrobił jej Dean, czy może raczej
Rufus… Och, chwilami tak naprawdę nie była pewna, co powinna o tym
wszystkim sądzić – bo choć zdawała sobie sprawę z tego, że to Prime
ostatecznie dokończył jej ziemski żywot, w roli kata za każdym razem
widziała tego ze swoich adoratorów, którego traktowała jak przyjaciela.
Poeta
doprowadził do śmierci swoje Muzy… To nawet nie brzmiało dobrze.
Po tych
wszystkich latach nadal jawiło się Rosie jako coś, co najzwyczajniej w świecie
nie powinno mieć miejsca. Tak przynajmniej sądziła kiedyś, gdy była jeszcze na
tyle naiwna i głupiutka, by odrzucać od siebie prawdę.
Jej się
udało, chociaż czasami nadal nie była pewna czy droga, którą obrała, faktycznie
była taka dobra. Istnieli tacy, którzy kurczowo trzymali się ludzkiego życia,
nie zamierzając ot tak pogodzić się z myślą o jego zakończeniu. Sęk w tym,
że śmierć nie wybierała – po prostu nadchodziła i zbierała żniwo, nie
dając szans na przygotowanie się albo zaprotestowanie przed wyznaczonym losem.
Sama myśl o tym wydawała się Rosie okrutna, ale wszystko działało w ten
sam sposób właściwie od zawsze, więc walka z tymi zasadami była bezcelowa.
Co więcej, o czym również nie potrafiła ot tak zapomnieć, nieudolna próba
trzymania się życia, które odeszło, nigdy nie kończyła się dobrze.
Nieznacznie
potrząsnęła głową, chcąc odrzucić od siebie niechciane myśli. Musiała
porozmawiać o tym z Dallasem, chociaż być może nie powinna mieszać
się w to, co działo się pomiędzy nim a Jocelyne. Dotychczas próbowała
tego nie robić, starając się zachowywać jak na dobrą przyjaciółkę przystało i czekać
aż dziewczyna sama zacznie się zwierzać. Nie zmieniało to jednak faktu, że
wiedziała wystarczająco dużo, żeby zorientować się, w jaki sposób
prezentowała się sytuacja. Dallasowi od samego początku zaakceptowanie śmierci
przychodziło z trudem, zaś zdolności, którymi dysponowała Joce, dodatkowo
wszystko komplikowały, dając obojgu nadzieję na coś, co nigdy nie miało prawa
zaistnieć. Problem leżał w tym, że w jak dziewczyna wydawała się to
dostrzegać i rozumieć, tak on pozostawał całkowicie zaślepiony, przy
każdej możliwej okazji podkreślając, że nekromancja była dla niego niczym
prawdziwy cud – szansa, żeby wszystko pozostało niezmienione.
Z tym, że
przecież do zmian już doszło… I to na dodatek nieodwracalnych, pomyślała i przez
krótką chwilę była w stanie koncentrować się wyłącznie na tej jednej
kwestii. Nie dawała jej spokoju, zresztą tak jak i wrażenie, że między
Joce a Dallasem działo się coś bardzo niedobrego. Wiedziała, że ta
dziewczyna była niezwykła, a jako nekromantka w oczach umarłych była
niczym jaśniejąca latarnia morska – źródło energii, które ich przyciągało i którą
nieświadomie mogli z nie wysysać. To, co Rosa zdołała zaobserwować w ostatnim
czasie, wydawało się w dość jednoznaczny sposób sugerować, że Dallasowi
bardzo łatwo mogło przyjść zrobienie czegoś, co zdecydowanie nie byłoby dobre
dla małej Licavoli. Jeśli oboje faktycznie wierzyli, że ich związek miał
jakikolwiek sens…
Świetnie,
więc do tego wszystkiego została niańką. Po latach spędzonych w samotności
w końcu zaczęła zwracać uwagę na innych sobie podobnych. Wcześniej nie
przywiązywała do tego aż takiej uwagi, poniekąd dla wygodny, ale przede
wszystkim przez brak konkretnego bodźca, który popchnąłby ją do działania.
Skoro i tak nikt nie był w stanie usłyszeć jej nawoływań, mówienie do
kogokolwiek wydawało się najzwyczajniej w świcie pozbawione sensu. Dopiero
przy Jocelyne ta jedna kwestia uległa zmianie, chociaż to nadal niczego nie
rozwiązywało, zaś w wielu sprawach Rosa nadal miała związane ręce.
Istniały zasady, których się nie łamało, niezależnie od tego, jak bardzo
chciałaby je ominąć. Już wcześniej mocno je nagięła, naprowadzając Joce na Projekt
Beta, to jednak wydawało się mało znaczące w porównaniu z tym, o co
prosił ją Rufus.
Gdyby to
było takie proste, powiedziałaby. Nie miała żadnego powodu, dla którego miałaby
źle życzyć czy to temu wampirowi, czy też znów Layli – dziewczynie, której może
i nie znała, ale na pewno nie uważała jej za rywalkę. Och, wręcz
przeciwnie – wręcz cieszyła się, że pojawił się ktoś, komu udało się dotrzeć do
Rufusa, kiedy ona… Cóż, przestała być dysponowana. Potrzebował tego, chociaż
przez większość czasu wydawał się wiedzieć swoje, przez co nawet po śmierci
miała ochotę znaleźć sposób na to, żeby porządnie tym wampirem potrząsnąć. Może
i był genialny, czego zresztą nigdy nie negowała, ale pod względem
emocjonalnym zachowywał się chwilami gorzej niż dziecko.
Zacisnęła
dłonie w pięści, dziwnie roztrzęsiona. Obawiała się tego, co mogłaby
pomyśleć sobie Joce, a tym bardziej Rufus, któremu nie miała nawet okazji
wytłumaczyć tego, co nią kierowało. Nie sądziła, żeby zrozumiał, zwłaszcza
teraz, kiedy się martwił, najpewniej nie zwracając uwagi na czyjekolwiek
intencje. Pewnie sama na jego miejscu koncentrowałaby się przede wszystkim na
tym, że ktokolwiek nie chciałby jej pomóc, bez względu na sytuację. To było
zrozumiałe, a jednak…
Po prostu
musisz mi wybaczyć.
Szczerze
nienawidziła uczucia bezradności, które ogarniało ją w takich chwilach.
Zanim poznała Joce… Ba! Zanim w ogóle dowiedziała się o nekromantach,
dopiero oswajając z życiem, które z jakiegoś powodu przyszło jej
wieść, długo zadręczała się niewidzialnością. Czasami miała ochotę krzyczeć,
chcąc ostrzec kogoś, kto znajdował się w zasięgu jej wzroku, przed niebezpieczeństwem,
które była w stanie dostrzec. Gdyby to zależało od niej, zrobiłaby
dosłownie wszystko, byleby kimś w rodzaju anioła stróża, tak jak i za
życia pragnąć po prostu być i pomagać – z tym, że teraz to nie było
możliwe. Niewidzialna, czy też znów dostrzegalna dla istot takich jak Jocelyne,
od chwili śmierci nie należała do tego świata. Powinna była odejść w niebyt,
o ile mogła określić tym terminem to, co znajdowało się gdzieś tam daleko,
jakkolwiek powinna to rozumieć. Skoro została, mimo wszystko raz po raz
powracając do miejsc albo osób, które miały dla niej znaczenie, obowiązywały ją
zasady – i właśnie to było w tym wszystkim najgorsze.
Och,
chwilami miała wrażenie, że z dwojga złego lepszym było, kiedy nikt nie
słyszał jej krzyków, niż gdy musiała mieć zamknięte usta.
Gdyby było
inaczej, mogłaby coś zrobić. Na pewno nie ewakuowałaby się w pośpiechu z pokoju
Joce, ale wprost powiedziała, że jak najbardziej jest w stanie odszukać
Laylę. Potrafiła bardzo wiele rzeczy, zresztą dzięki obserwacji zawsze
wiedziała o wiele więcej niż śmiertelnicy albo te istoty, które wciąż
mogły cieszyć się życiem – niezależnie od znaczenia tego terminu w przypadku
większości istot mroku. Jakkolwiek by nie było, prawdą pozostawało to, że czułą
się bezsilna. Mogła obserwować, ale interwencja nie wchodziła w grę,
niezależnie od tego kto i dlaczego ją prosił.
Teraz była
tutaj i miała o to do siebie pretensje, żałując, że nie mogła tak po
prostu wrócić i choć spróbować naprowadzić Joce na znalezienie odpowiedzi.
Takie rozwiązanie po prostu było niemożliwe, chociaż tak bardzo chciała…
Ciemność i cisza
miały w sobie coś niepokojącego, ale nie na tyle, by zacząć dawać się
dziewczynie we znaki. Poruszała się szybko i bezszelestnie, dobrze
wiedząc, że nikt nie miał prawa jej zauważyć. Nie rozglądała się na boki,
dobrze wiedząc, co takiego znajdowało się w pobliżu – liczne cele, jedna
podobna do drugiej, dzięki czemu bez trudu mogła je sobie przypomnieć i wyobrazić.
Nie rozumiała ani celu tego miejsca, ani tym bardziej ludzi, którzy się nim
zajmowali, ale to w gruncie rzeczy nie było istotne. W zasadzie od
chwili swojej śmierci raz po raz spotykała się z czymś, czego najzwyczajniej
w świecie nie pojmowała, chociaż za wszelką cenę usiłowała sprawić, żeby
było inaczej. Gdyby to faktycznie okazało się takie proste, już dawno zaznałaby
spokoju, teraz zaś zdecydowanie nie krążyłaby bez celu po miejscu, gdzie i tak
nie mogła niczego zdziałać czy choćby przyprowadzić Joce, Rufusa albo
kogokolwiek innego.
Z
opóźnieniem uświadomiła sobie, że nie jest sama. W pierwszym odruchu
zawahała się, wyczuwając obecność kogoś, kto był do niej podobny – kolejnego
ducha, co samo w sobie na dłuższą chwilę wytrąciło ją z równowagi.
Rzadko zwracała uwagę na innych sobie podobnych, woląc trzymać się na uboczu.
Dopiero Dallas okazał się wyjątkiem od reguły, chociaż próba niańczenia go mało
kiedy przynosiła cokolwiek dobrego. Chciała pomóc Joce, ten chłopak zresztą miał
w sobie coś, co sprawiało, że tym bardziej pragnęła go poprowadzić, ale z trudem
przychodziło jej zapanowanie nad kimś, kto tak naprawdę tego nie chciał.
Chociaż dawała mu coś, czego sama nie zaznała – wsparcie i przewodnictwo
po świecie, który tak bardzo różnił się od tego, w którym poruszali się
żywi – to niczego nie zmieniało, skoro Dallas z uporem trwał w przeszłości,
a konkretnie u boku Jocelyne.
To nie
mogło skończy się dobrze. Tak czuła, chociaż zarazem nade wszystko pragnęła się
mylić.
Jakkolwiek
by jednak nie było, to nie Dallasa wyczuwała w pobliżu. Zawahała się, w pierwszym
odruchu chcąc uznać, że coś pomyliła i najlepiej od razu się wycofać, ale
ciekawość okazała się silniejsza. Nie miała poczucia, że przebywa na terenie,
gdzie mógłby kręcić się demon albo ktoś równie niebezpieczny, co do pewnego
stopnia pozwoliło się Rosie uspokoić. Z wolna ruszyła przed siebie, nawet
nie musząc zastanawiać nad tym, gdzie i dlaczego chciała się znaleźć.
Przecież czuła, że intruz kręcił się w dość konkretnym miejscu, co również
dało dziewczynie do myślenia, jednocześnie wzbudzając silny niepokój.
Zawahała
się, ogarnięta niepokojącą myśl o tym, że mogłoby być za późno. Widziała
dość, żeby wiedzieć, że to miejsce było złe – i to najdelikatniej rzecz
ujmując. Nie byłaby zaskoczona, gdyby okazało się, że pod jej nieobecność
wydarzyło się coś okropnego, a Layla…
Nie, wolała
nie brać tego pod uwagę.
Wciąż pełna
wątpliwości raz po raz niespokojnie rozglądała się dookoła. Mimo wszystko przez
krótką chwilę niemalże podziewała się zobaczyć znajomą blondynkę – tym razem w postaci
identyczne, co i ona sama, co jednoznacznie świadczyłoby, że… Cóż, jednak było
za późno. Tym bardziej jej ulżyło, kiedy przekonała się, że wampirzyca spała,
co w ostatnim czasie nie było niczym nowym. Rosa wyraźnie słyszała wręcz
nienaturalnie spokojny, nieco urywany, ale za to stały oddech. To bez wątpienia
świadczyło o tym, że Layla żyła, chociaż nie wyjaśniało wrażenia, że w okolicy
znajdował się jeszcze jeden duch.
– Kto…? –
zaczęła z wahaniem, po czym prawie natychmiast urwała, nieco wytrącona z równowagi
widokiem postaci, która znajdowała się tuż obok śpiącej dziewczyny.
To był
mężczyzna – na pierwszy rzut oka dość młody, chociaż w przypadku duchów i nieśmiertelnych
pozory lubiły mylić. Uwagę Rosy prawie natychmiast zaobserwowały długie do
ramion, rude włosy, dobrze widoczne nawet w panujących dookoła
ciemnościach. Dziewczyna zawahała się, przez krótką chwilę obserwując zwróconą do
niej plecami postać i próbując stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się
spodziewać. Widziała, że intruz nachylał się nad Layla, jakby od niechcenia raz
po raz muskając dłonią jasne włosy wampirzycy, zupełnie jakby chciał przeczesać
je palcami. Oczywiście to nie było możliwe, zresztą tak jak i to, żeby
dziewczyna mogła usłyszeć nieco nerwowe szepty, które w pośpiechu z siebie
wyrzucał. Mógł mówić, ale ktoś taki jak Layla nie miał prawa słyszeć – i całe
szczęście, bo gdyby było inaczej, wtedy naprawdę mieliby powody do niepokoju.
Rosa
zawahała się, przez krótką chwilę czując się jak intruz. Rzadko widywała innych
sobie podobnych, ale to wydawało się najmniej ważne, przynajmniej tymczasowo.
Zdecydowanie bardziej przejmowała się obecnością innego ducha, tym bardziej że
pierwszy raz widziała tego chłopaka na oczy. Nie miała pojęcia kim jest, czego
chciał i dlaczego kręcił się akurat przy Layli, ale…
– Kim
jesteś?
Tym razem
jej głos zabrzmiał o wiele pewniej, niemalże gniewnie, chociaż nigdy nie
była dobra w sprawianiu wrażenia choć po części groźnej. Pamiętała, że w przeszłości
rozmówcy zawsze patrzyli na nią w nieco pobłażliwy, często zdradzający
rozbawienie sposób, co na dłuższą metę nie wydawało się niczym dziwnym. Mogła
tylko zgadywać, jak wyglądała w większości przypadków – drobna i często
dziecinna, przynajmniej początkowo całkowicie pozbawiona doświadczenia w sprawach,
które nieśmiertelnym wydawały się czymś oczywistym. W którymś momencie
chyba nawet przyzwyczaiła się do tego, że inni spoglądali na nią przez palce,
uśmiechając się i nieraz powtarzając, że w niczym nie przypominała
kogoś, kto miałby prawo odnaleźć się w okrutnym świecie wampirów.
Och, to
było dawno. Od tamtego czasu zmieniło się wiele i to nie tylko dlatego, że
umarła, a ostatecznie wylądowała w takiej formie. Przez całe dekady,
które spędziła pod postacią ducha, zdążyła nauczyć się wystarczająco wiele,
żeby zrozumieć to, co kiedyś było dla niej nie do pojęcia. Już nie czuła się
jak dziecko, również w tamtej chwili gotowa nawet spróbować wymóc na swoim
rozmówcy odpowiedzi, gdyby zaszła taka potrzeba.
Cóż, nie
musiała.
Intruz
drgnął, po czym poderwał głowę, w następnej sekundzie zwracając się
bezpośrednio ku niej. Rosa zawahała się, ale zmusiła do tego, żeby tkwić w bezruchu,
biernie obserwując wpatrzonego w nią nieznajomego. Wręcz poraził ja wyraz
jego twarz – skupiony, a przy tym tak bardzo, ale to bardzo zmartwiony –
to jednak okazało się niczym w porównaniu do przeszywającej wręcz zieleni
oczu. Dwa szmaragdy, pomyślała mimochodem i to jeszcze bardziej wytrąciło
ją z równowagi. Dawno nie widziała czegoś tak pięknego i hipnotyzującego
zarazem.
Przez
dłuższą chwilę wzajemnie mierzyli się wzrokiem, tkwiąc w milczeniu i wydając
się toczyć swego rodzaju nieformalny pojedynek na spojrzenia. Intruz dla
lepszego efektu poderwał się na równe nogi, samym tylko ruchem sprawiając, że
Rosa poczuła się jeszcze bardziej niespokojna. Musiała wręcz zmusić się, żeby
dalej tkwić w tym samym miejscu, próbując przynajmniej udawać, że wcale
nie jest zaniepokojona. Dłonie zacisnęła w pięści, zupełnie jakby w ten
sposób mogła zacząć sprawiać wrażenie kogoś pewniejszego siebie i własnych
umiejętności. Ostatnim, czego potrzebowała, było to, żeby mężczyzna uznał, że
jest kimś, kim tak naprawdę nie należy się przejmować i zaczął ją
ignorować.
– A ty?
– usłyszała w odpowiedzi i aż uniosła brwi. Chociaż głos nieznajomego
brzmiał spokojnie, wcale nie poczuła się pewniej.
– Pierwsza
zapytałam! – obruszyła się, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. W takich
chwilach rozumiała skąd brała się irytacja Rufusa za każdym razem, kiedy ktoś
próbował odpowiadać mu pytaniem na pytanie.
– A ja
pierwszy tutaj przyszedłem – stwierdził z uporem nieznajomy. Zauważyła, że
przemieścił się w taki sposób, żeby móc osłonić sobą Laylę, chociaż to
wydawało się co najmniej niedorzeczne, przynajmniej z perspektywy Rosy.
Zupełnie jakby miała powody albo przynajmniej fizyczną możliwość, żeby
wampirzycę zaatakować! – Więc? Nie patrz na mnie w ten sposób, dobra?
W pierwszym
odruchu zapragnęła mu odpyskować, ale nie zrobiła tego. Było w jego
zachowaniu coś, co jasno dało jej do zrozumienia, że nade wszystko zależało mu
na bezpieczeństwie wampirzycy, a to bez wątpienia o czymś świadczyło.
Co prawda wciąż nie uważała, że może tak po prostu zacząć mu udać, ale…
Cóż,
zresztą w drugą stronę to działało tak samo. Nie była pewna czy to dobrze,
czy może wręcz przeciwnie, ale przynajmniej tymczasowo była zmuszona taki stan
rzeczy zaakceptować.
– W porządku
– dała za wygraną. Właściwie sama nie była pewna, dlaczego zdecydowała się
odpuścić, ale to uczucie wydawało się silniejsze od niej. Dalsze tkwienie w ciszy
i podporządkowywanie się do zasad jakiejś głupiej, bezsensownej gry, która
polegałaby na wzajemnym warczeniu na siebie, zdecydowanie nie było szczytem jej
marzeń. – Mam na imię Rosa – oznajmiła przesadnie uprzejmym głosem. – Teraz
twoja kolej – dodała, bo nieznajomy spojrzał na nią w dziwny, nie do końca
przytomny sposób.
– Rosa…
Przez
krótką chwilę miała ochotę wywrócić oczami. Tak, właśnie w ten sposób powinien
się do niej zwracać. Nie sądziła, żeby zrozumienie tego stanowiło szczególnie
trudne zadanie, chociaż z drugie strony…
– Kim
jesteś? – ponagliła wcześniejsze pytanie. – I co tutaj robisz? Nie
twierdzę, że masz złe zamiary, ale jednak byłoby miło, gdybyś mi się
przedstawił, skoro ja… – zaczęła, jednak nie było dane jej dokończyć.
– Musisz mi
pomóc, Roso – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu głosem. – O ile mi wiadomo,
ta dziewczyna cię słyszy, a skoro tak…
– O co
ci chodzi? – przerwała, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Layla? Nie
wiem, czy w ogóle zdajesz sobie z tego sprawę, ale my nie…
– Mówię o nekromantce.
– Mężczyzna podszedł bliżej na tyle gwałtownie, że Rosa jednak zdecydowała się w pośpiechu
wycofać. – Nie uciekaj! Ja nie… O bogini, po prostu potrzebuję pomocy –
powtórzył z naciskiem. – Zresztą tak jak i ona – dodał, na krótką
chwilę przenosząc wzrok z powrotem na Laylę.
– Ale…
Również i tym
razem nie dał Rosie szansy na to, żeby dokończyła.
– Mam na
imię Dylan… A teraz w końcu skup się, bo naprawdę musisz mi pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz