Elizabeth
Dźwięk wystrzału miał w sobie
coś ogłuszającego. Aż wzdrygnęła się, chociaż po kilku wcześniejszych razach
powinna przyzwyczaić się do hałasu. Jednoczenie machinalnie cofnęła się o krok,
żeby łatwiej uchwycić równowagę, czując znajome już uczucie, które za każdym
razem towarzyszyło odrzutowi broni. Ręce nieznacznie jej zadrżały, ale mimo
wszystko czuła się o wiele lepiej niż za pierwszym razem, kiedy dopiero
oswajała się z ciężarem broni w rękach.
Liz
zawahała się, po czym z wolna wypuściła powietrze z płuc. Dopiero po
chwili odważyła się unieść głowę i spojrzeć przed siebie, wprost na
zawieszoną na znajdującym się kilkanaście stóp dalej tarczę. Skrzywiła się,
kiedy zauważyła, że również tym razem na gładkiej powierzchni nie pojawił się
nawet ślad po kuli, nie licząc dwóch wyżłobień, które znajdowały się tam od
samego początku. Znów nie trafiła, chociaż starała się jak mogła, próbując
dostosować się do wszystkich wskazówek, które otrzymała. Powinna wiedzieć, a jednak…
– Och,
Elizabeth, wystarczy już.
Nawet się
nie obejrzała, słysząc zdecydowany głos Ulricha. Wiedziała, że stał tuż za nią,
o wiele bliżej niż mogłaby sobie tego życzyć. Przynajmniej zakładała, że
na jego miejscu obawiałaby się niedoświadczonej małolaty z bronią, która
potrafiła trafić dosłownie wszędzie, ale nie do celu. Zacisnęła usta, po czym w pośpiechu
zamrugała, próbując powstrzymać cisnące jej się do oczu łzy frustracji. Dawno
nie czuła się aż do tego stopnia rozdrażniona, nie będąc w stanie tak po
prostu przyjąć do wiadomości, że do nauki pewnych czynności potrzeba
cierpliwości i czasu. Tak było w tym przypadku, a gdyby robiła
to rekreacyjnie, najpewniej zadanie przyszłoby jej w o wiele prostszy
sposób. Wiedziała jak działa stres w nadmiernym natężeniu; czasami
potrafił motywować i to było dobre, ale w jej przypadku ciągłe
napięcie sprawiało, że była jednym wielkim kłębkiem nerwów, przez co nawet
utrzymanie pistoletu w rękach wydawało się wyjątkowo trudnym zadaniem.
Od samego
początku wiedziała, że coś jest nie tak. Pojawienie się Ulricha zmieniło
wszystko, a Liz do tej pory nie była pewna jakim cudem wylądowała z tym
mężczyzną w samym środku lasu, w odległości wystarczająco dużej od
siedzib ludzkich, by mogli pozwolić sobie na swobodne używanie broni. Wciąż nie
do końca rozumiała rolę tego mężczyzny z życiu jej i rodziców, ale to
w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Liczyło się, że ich znał – i był
kimś bliskim, a przynajmniej tak przez cały ten czas twierdził. Pierwsza
rozmowa z nim uświadomiła Elizabeth jak wiele uległo zmianie w ciągu
ostatnich miesięcy, a już zwłaszcza jak bardzo zmieniła się ona, skoro bez
chwili wahania zaufała komuś, kogo nawet nie znała. Dawna Liz zdecydowanie by
sobie na to nie pozwoliła, a jednak ona…
Ale
przecież nie miała wyboru. Co więcej, choć to wciąż brzmiało jak marna wymówka,
Ulrich pozostawał kimś, komu najzwyczajniej w świecie ufała. Tak było od
samego początku, nawet wtedy, kiedy tkwiąc z nim w tamtej uliczce, pragnęła
rzucić się do ucieczki. W gruncie rzeczy traktowała go jak prawdziwe
wybawienie – kogoś, kto miał prawo ją zrozumieć i poprowadzić, rozumiejąc
wszystko to, co dla niej pozostawało czystym szaleństwem. Jakby tego było mało,
w końcu mogła polegać na kimś, kto było człowiekiem i wiedział
wystarczająco wiele, by stwierdzić, że wcale nie postradała zmysłów.
Ewentualnie oboje byli szaleni, Ulrich bowiem okazał się nie tylko znajomym jej
rodziców, ale również kimś im podobnym.
Klan Łowców
znalazł ją i w końcu zamierzał poprowadzić, chociaż nie sądziła, że
kiedykolwiek do tego dojdzie.
Nieznacznie
potrząsnęła głową, próbując odrzucić od siebie niechciane myśli. Raz jeszcze
zacisnęła palce wokół pistoletu, układając palec na spuście, żeby w każdej
chwili móc ponownie go nacisnąć. Czuła, że metal pulsuje ciepłem – być może za
sprawą wcześniejszego wystrzału, a może po prostu uczucie to było
wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Nie wiedziała, ale nie dbała o to,
próbując ignorować to dziwne wrażenie, wpatrzonego w nią Ulricha i wszystko
inne, a w zamian skoncentrować się z powrotem na celu. Kiedyś
musiało się udać, a gdyby skupiła się odpowiednio mocno…
– Liz, do
cholery!
Tym razem
omal nie wyszła z siebie, co najmniej zaskoczona nie tylko brzmieniem
głosu mężczyzny, ale przede wszystkim tym, że błyskawicznie znalazł się przy
niej. Aż wzdrygnęła się, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia chwycił ją za
nadgarstek, zmuszając do skierowania lufy w ziemię. W ostatniej
chwili powstrzymała się przed nerwowym naciśnięciem spustu, po czym z niejakim
niedowierzaniem spojrzała na Ulricha, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy
całkiem postradał zmysły. Naprawdę zamierzał ją straszyć akurat w sytuacji,
w której już i tak ledwo była pewna tego, w jaki sposób powinna
trzymać broń?
– Już, już…
Za chwilę na pewno mi się uda – wyrzuciła z siebie na wydechu. Skrzywiła
się, uświadamiając sobie, że jej głos zabrzmiał dziwnie, nienaturalnie
zachrypnięty. Przełknęła z trudem, po czym spróbowała odchrząknąć, próbując
doprowadzić się do porządku. – Muszę się skupić – dodała i chciała
oswobodzić się z uścisku mężczyzny, ale ten nie dał jej po temu okazji.
– Wystarczy
– oznajmił z naciskiem. Otworzył usta, gotowa zaprotestować, ale nie
pozwolił na to, żeby doszła do słowa. – Elizabeth, zacznij mnie słuchać… I oddaj
ten pistolet.
Niechętnie
poluzowała uścisk, dochodząc do wniosku, że nie ma wyboru. Dopiero z chwilą,
w której wyciągnął broń z jej dłoni, uświadomiła sobie jak bardzo
była spięta. Trzęsła się cała, chociaż do tej pory nie zauważała tego, niemalże
całkowicie pewna, że przynajmniej ten raz panowała nad sobą w niemalże
idealny sposób. W równym stopniu oszołomiona, co i wytrącona z równowagi
własną nieporadnością, w pośpiechu zwiesiła ramiona, po czym spróbowała
rozluźnić zaciśnięte w pięści dłonie. Skrzywiła się, kiedy krew wróciła do
palców, niosąc ze sobą nieprzyjemne mrowienie i pulsujące ciepło.
Czuła, że
Ulrich ją obserwuje, ale próbowała ignorować zarówno tę świadomość, jak również
targające nią emocje. Nie chciała tego przyznać, ale sama konieczność
pochwycenia broni jawiła jej się jako prawdziwe piekło, niosąc ze sobą
najgorsze z możliwych wspomnień. Rzadko wracała pamięcią do tamtego dnia, ale choć pamiętała go jak
przez mgłę, obrazy pozostawały wystarczająco wyraźne, by nawet mimo szoku
potrafiła je odtworzyć. Raczej trudno byłoby, żeby tak po prostu zapomniała
zakrwawiony salon, szaleńczą ucieczkę przed Jasonem oraz to, że celowała do
siebie z czterdziestki piątki, szantażując brata tym, że jeśli się do niej
zbliży, zrobi sobie krzywdę.
To było
niczym sen – prawdziwy koszmar – który w naturalny sposób powrócił, kiedy
znów dostała do ręki broń. Kolejny raz trzymała ją w pełni świadomie,
chociaż tym razem zamierzała wykorzystać pistolet do zupełnie innych celów.
Widziała, że w ten sposób nie zatrzyma kogoś takiego jak Jason, ale
perspektywa tego, że mogłaby chociaż po części nauczyć się bronić, wydawała się
nader kusząca. W pierwszym odruchu nie dowierzała, kiedy Ulrich tak po
prostu zapytał, czy kiedykolwiek uczyła się strzelać, ale kiedy przyszło co do
czego, zgodziła się na kilka lekcji bez choćby chwili wahania. Jeśli nie przed
bratem, może przynajmniej miała być wstanie ochronić się przed innymi istotami
mroku, tym bardziej że Damien twierdził, że było ich sporo. Jego chociażby
mogłaby w ten sposób zabić, tak jak i inne pół-wampiry, te „nowe”
wampiry i co tam jeszcze chodziło po świecie, a czego wolałaby nigdy
nie spotkać na swojej drodze…
Znów
zadrżała, tym razem prawie nieświadoma własnych odruchów i towarzyszących
jej emocji. W głowie miała pustkę, niemalże przez cały dzień działając
prawie jak automat. Tak było prościej, a przynajmniej to usiłowała sobie
wmówić, raz po raz przekonując samą siebie, że wszystko jest w absolutnym
porządku. Być może przy odrobinie szczęścia faktycznie miała w to
uwierzyć, coraz łatwiej zdobywając się na „wyłączenie” emocji i skupienie
na działaniu. Czuła, że dopiero wtedy mogła być naprawdę skuteczna i przy
tym nie zwariować, ale sądząc po tym, jak reagowało jej ciało, najpewniej nie
miała na co liczyć.
– Dobrze
się czujesz? – Głos Ulricha wyrwał ją z zamyślenia. – Dziewczyno, zdajesz
sobie sprawę z tego, jak wyglądasz? Tak czułem, że to nienajlepszy pomysł,
ale…
– Jest w porządku
– przerwała mu bez przekonania.
Mężczyzna
jedynie potrząsnął głową.
– Tak, mów
mi jeszcze… Nie sądziłem, że to będzie wyglądać w ten sposób – dodał, a Liz
ledwo powstrzymała sfrustrowany jęk.
– Nauczę
się – zapewniła pośpiesznie, niemalże błagalnie. Mimowolnie pomyślała, że
brzmiała naprawdę żałośnie. – Potrzebuję jeszcze trochę czasu. Nikt nigdy mnie
do tego nie przygotowywał, ale…
– Przecież
tu nie o to chodzi, Liz – przerwał jej łagodnie Ulrich.
Zamilkła,
wpatrując się w niego i po wyrazie jego twarzy próbując stwierdzić,
co tak naprawdę sobie myślał. Obserwowała go, kiedy skupił się na broni, z zadziwiającą
wręcz wprawą wyjmując magazynek. Chwilę przypatrywał się pozostałym nabojom, po
czym na powrót przeniósł wzrok na nią, zdecydowanie nie paląc się do tego, żeby
oddać dziewczynie broń.
– Nie
rozumiem – przyznała zgodnie z prawdą.
To nie było
niczym nowym, ale i tak niezmiennie doprowadzało Liz do szału. Poczucie
bezradności pozostawało jednym z najgorszych, jakie miała okazję
doświadczyć. Zawahała się, chcąc dodać coś jeszcze, ale ostatecznie się na to
nie zdobyła, zbytnio wytrącona z równowagi czymś, czego nawet nie
potrafiła sprecyzować.
– Nie
chodzi o to, że ci nie wychodzi – wyjaśnił cicho jej rozmówca, starannie dobierając
słowa. – Chyba nawet zmartwiłbym się, gdyby okazało się, że jest inaczej.
Prawda jest taka, że ja też nie powinienem uczyć cię strzelać. Dawanie dziecku
broni…
– Nie
jestem dzieckiem – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Nie,
zdecydowanie nie czuła się jak niedoświadczona małolata, chociaż zachowywanie
się w ten sposób byłoby o wiele prostsze. Gdyby mogła, bardzo chętnie
wróciłaby do okresu, kiedy jej największym problemem była nauka i to, żeby
wymóc na Elenie spotkanie, by razem mogły przygotować kolejny projekt. Tęskniła
nawet za czymś tak prozaicznym jak wspólne zakupy – i to nie takie, które
skończyłyby się nieświadomym wybieraniem sukni ślubnej dla nieśmiertelnej
przyjaciółki, która zdecydowała się na potajemny ślub z naczelnym demonem.
To wciąż brzmi bardzo, ale to bardzo źle…
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, nie pierwszy raz czując jak coś nieprzyjemnie
ściska ją w gardle. Miała wrażenie, że powinna się przyzwyczaić, a jednak
wątpliwości wciąż powracały. Miała mętlik w głowie, chociaż sądziła, że w końcu
będzie w stanie nad nim zapanować – i że Ulrich wytłumaczy jej to,
czego nie zrobili rodzice, próbując chronić ją nawet kosztem wieloletnich
kłamstw i wyparciem własnego syna. Chciała ich zrozumieć, zresztą tak jak i wszystko
to, co robił Jason, ale to najzwyczajniej w świecie nie miało sensu. Ona
po prostu… nie potrafiła.
– Nie
jesteś – zgodził się pośpiesznie Ulrich. Rzucił jej przepraszające spojrzenie,
ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. – Nie to miałem na myśli… Ale to
nie zmienia faktu, że to nie powinno wyglądać w ten sposób.
– Więc
jednak nie chcesz mi pomagać? – obruszyła się, a mężczyzna westchnął,
wyraźnie zaczynając tracić cierpliwość.
– Nie,
skoro to wywołuje tyle emocji.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, wciąż oszołomiona. Niby w jaki sposób
powinna to rozumieć? Byli tutaj, bo sam jej to zaproponował, a jednak
kiedy przyszło co do czego…
Zacisnęła
usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc żeby zauważył jak
źle się przez to wszystko czuła. Zamrugała kilkukrotnie, żałując, że nie ma
szansy na to, żeby dyskretnie otrzeć oczy. W głowie kolejny raz miała
pustkę, przez dłuższą chwilę świadoma wyłącznie narastającego zmęczenia oraz
odczuwanych niemalże na każdym kroku wątpliwości. Cokolwiek się działo, nie
było normalne, z kolei ona…
– Nie
widzisz samej siebie, Liz – stwierdził w zamyśleniu Ulrich. – Dawno nie
widziałem kogoś tak… – Urwał, po czym wzruszył ramionami.
– Kogo? –
ponagliła.
Jedynie
westchnął.
–
Zdeterminowanego – powiedział w końcu i chociaż brzmiało to szczerze,
nie miała pojęcia czy przypadkiem jej nie okłamywał. Zdecydowanie sprawiał
wrażenie kogoś, kto byłby w stanie uprzejmym tonem wcisnąć jej cokolwiek,
jeśli tylko w ten sposób zdołałby ją uspokoić. – Sam nie wiem, w jaki
sposób powinienem to opisać, ale to naprawdę… niepokojące – dodał po chwili
zastanowienia.
– Przecież
nie zamierzam zrobić niczego głupiego – zaoponowała, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Ja po prostu… – zaczęła, ale tym razem nie pozwolił, żeby dokończyła.
– Tak czy
inaczej sądzę, że na dzisiaj wystarczył – uciął nieznoszącym sprzeciwu tonem. –
Pamiętaj, że i tak wiele ryzykuję, pozwalając ci dotykać broni. To
miejsce… – Wymownie rozejrzał się dookoła. – Wierz mi, że moglibyśmy mieć
kłopoty, gdyby ktoś się na nas napatoczył.
– Sam mi to
zasugerowałeś. Nie wspominałeś, że czymkolwiek ryzykujesz – zauważyła
przytomnie.
– Bo to nie
jest ważne. Powinnaś umieć się bronić – zapewnił pośpiesznie. – Ja po prostu…
Liz
zacisnęła usta.
– Uważasz
mnie za desperatkę? – wypaliła, próbując nadążyć za jego tokiem rozumowania.
–
Absolutnie nie. – Mimo wszystko zabrzmiało to szczerze. – Uważam za to, że za
długo tutaj tkwimy, a ty jesteś zmęczona. Nie nauczysz się strzelać w jedno
popołudnie.
Znów
chciała zaprotestować, ale coś w wyrazie twarzy Ulricha jasno dało jej do
zrozumienia, że to nie ma sensu. Dopiero po chwili zdecydowała się rozejrzeć
dookoła, przy okazji zauważając, że dookoła powoli zaczynało robić się ciemno.
Nie miała pojęcia, która jest godzina, zresztą przywykła do szybko zapadającego
mroku – trudno, żeby oczekiwała czegoś innego o tej porze roku – ale i tak
poczuła się dziwnie. Było jej zimno, nie wspominając o tym, że mięśnie
wręcz pulsowały bólem od ciągłego napięcia. Znów zacisnęła dłonie w pięści,
po czym wsunęła skostniałe, zesztywniałe dłonie do kieszeni kurtki, próbując w ten
sposób się rozgrzać. Nie sądziła, że spędziła z Ulrichem dłużej niż dwie
godziny poza domem, ale wszystko wskazywało na to, że w rzeczywistości
minęło o wiele więcej czasu, a ona najzwyczajniej w świecie
straciła poczucie czasu.
Czy
naprawdę aż tak źle to wyglądało? Nie miała pojęcia ile tak naprawdę tkwiła w jednej
pozycji, co jakiś czas próbując wycelować, rozmyślając się i znów
podejmując próbę trafienia do celu. Długo wahała się przed oddaniem kolejnych
strzałów, po każdym kolejnym niepowodzeniu robiąc sobie długą, wypełnioną
frustracją i niechcianymi myślami przerwę. Próbowała sobie wyobrazić, w jaki
sposób wyglądała w oczach Ulricha – milcząca, blada i tkwiąca na
mrozie, kiedy to raz po raz usiłowała się na coś przydać. Mogła tylko zgadywać,
co takiego kryło się pod pojęciem „determinacji”, skoro mężczyzna spoglądał na
nią tak dziwnie, wyglądając na chętnego wycofać się ze wszystkiego, co do tej
pory obiecał i natychmiast odwieść ją do domu.
– W porządku
– dala za wygraną. Nie chciała się kłócić, zbytnio obawiając się tego, że
jedynie utwierdzi Ulricha w przekonaniu, że całkiem powinien zrezygnować z prób
nauczenia jej czegokolwiek. – Przepraszam. Ja… Chyba faktycznie jestem zmęczona
– dodała, a coś w wyrazie twarzy mężczyzny złagodniało.
– Pomyślę o jakimś
odpowiedniejszym miejscu. Może następnym razem będziesz w lepszej formie,
zresztą… Och, oboje wiemy, że przebywanie w takim miejscu nie jest zbyt
rozsądne, Liz.
Machinalnie
rozejrzała się dookoła, z powątpiewaniem spoglądając na rosnące dookoła
drzewa. Czuła się wręcz osaczona, z łatwością będąc w stanie sobie wyobrazić,
że gdzieś w ciemnościach kryje się jakaś postać – chociażby Jason, który w każdej
chwili mógł spróbować ją zaatakować. Chciała tego czy też nie, prawda była
taka, że bardzo ryzykowała, trzymając się z daleka od Damiena i jego
rodziny. Kimkolwiek był Ulrich, nie sądziła, żeby okazał się zdolny do walki z kimś
takim jak jej brat – i to nie tylko dlatego, że na Jasonie najmniejszego
wrażenia nie zrobiłaby ani pozycja, którą ten mężczyzna zajmował, ani widok
broni, ani tym bardziej powiązanie z rodzicami albo nawet całym klanem łowców.
Ci ostatni
niezmiennie wzbudzali w niej wątpliwości. Próbowała rozmawiać z Ulrichem,
ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli początkowo sądziła. Jak na
ironię problem wcale nie leżał w tym, że mężczyzna mógłby unikać
udzielenia jakichkolwiek odpowiedzi, ale w niej. To ona unikała pytań, w pierwszej
kolejności próbując oswoić się z samym tylko istnieniem zorganizowanej
grupy śmiertelników, która od lat próbowałaby radzić sobie z istotami
nadnaturalnymi. Miała do czynienia z brzemieniem, którego nie chciała –
przeznaczeniem, od którego ją odcięto, tym samym czyniąc bezbronną.
Czegokolwiek pragnęli jej rodzice, nie mogła tak po prostu zapomnieć, że
popełnili olbrzymi błąd, okłamując ją przez cały ten czas. Gdyby wiedziała, już
wcześnie mogła ćwiczyć i wiedziała, że Jason…
Z tym, że
zadręczanie się nie miało sensu. Nie mogło, skoro pewne rzeczy już po prostu
się wydarzyły, a ona nie była w stanie niczego zmienić.
Milczała w drodze
do samochodu, zresztą tak jak i jej towarzysz. Tak było prościej,
przynajmniej do pewnego stopnia, bo na usta wciąż cisnęły jej się dziesiątki
pytań, które pragnęła zadać. Raz po raz spoglądała na Ulricha, mimowolnie
zastanawiając się nad tym, czy gdyby go poprosiła, pozwoliłby jej dotrzeć do
reszty organizacji. Chociaż rodzice próbowali się od tego odciąć, to nie zmieniało
faktu, że mieli jakieś znajomości – a także alternatywę na wypadek
śmierci, o czym świadczyło pojawienie się Ulricha. Miał się nią zająć i jakoś
poprowadzić przez to szaleństwo, co zresztą robił, ale nie sądziła, żeby w pojedynkę
dał sobie radę. Widziała dość, żeby wiedzieć, że ktoś taki jak Jason potrafił
wybyć choćby i całą armię, gdyby przyszła taka potrzeba. Jakiekolwiek
środki ostrożności nie miały sensu, a jednak ona i tak zamierzała się
bronić – i to niezależnie od tego, czy jedynym sposobem na ucieczkę
okazałaby się śmierć.
Nie powinna
nawet o tym myśleć, a jednak ta świadomość wracała nader często,
niemalże za każdym razem, kiedy przypominała sobie, co przygotował dla niej
Jason. Nie zamierzał odpuścić, a skoro tak…
Och,
musiała mieć plan, przynajmniej szczątkowy.
Mogła
zapytać o naprawdę wiele rzeczy, a jednak z uporem milczała,
tępo wpatrując się w przemykający za oknem krajobraz. Zrobiło się ciemno,
ale to jej nie przeszkadzało, chociaż w mroku tym prościej była w stanie
wyobrazić sobie postać, która kryłaby się gdzieś poza zasięgiem jej wzroku.
Gdyby Jason chciał, wtedy mógłby ją dopaść, niezależnie od tego, gdzie by się
schowała i jaką dysponowałaby bronią. Nie rozumiała jakim cudem
organizacja łowców w ogóle miała rację bytu, skoro próbowali mierzyć się z idealnym,
niezniszczalnym drapieżnikiem, ale z drugiej strony… Cóż, ludzie od zawsze
byli uparci. Może odpowiedzi kryły się właśnie w tym stwierdzeniu,
niekoniecznie kierując jakimiś racjonalnymi zasadami. Gdyby świat faktycznie
podlegał jakimkolwiek prawom, a już zwłaszcza tym, w które nie tak
dawno temu wierzyła, wtedy wszystko stałoby się prostsze, a ona nie byłaby
na dobrej drodze do tego, żeby zacząć bać się własnego cienia.
– Zmykaj od
razu do domu – rzucił spiętym tonem Ulrich, parkując samochód w sporym
oddaleniu od domu Shannon – wystarczającym, by mógł swobodnie obserwować budynek,
nie ryzykując przy tym, że ktokolwiek ich zauważy. Liz drgnęła, dopiero po
dłuższej chwili orientując się, że znaleźli się na znajomej ulicy. – Odpocznij
trochę i… Och, Elizabeth, uważaj na siebie. Wiem, że to źle zabrzmi, ale po
prostu nie rób niczego głupiego.
– Nie
zamierzałam – zapewniła, przesuwając się bliżej drzwiczek. W ostatniej
chwili zawahała się przed wyjściem. – Ja… Możemy pomówić o moich
rodzicach? Cała ta organizacja i… – zaczęła, ale zrezygnowała, kiedy Ulrich
wydał z siebie przeciągłe westchnienie.
– Następnym
razem opowiem ci tyle, ile będę w stanie – obiecał pośpiesznie.
Z wolna
skinęła głową. Nie miała innego wyboru, jak tylko spróbować mu zaufać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz