22 maja 2017

Sto osiemdziesiąt siedem

W pierwszej chwili nie dotarło do niej, co tak naprawdę się wydarzyło. Zatoczyła się, zamierając i próbując zrozumieć, skąd wzięło się pulsowanie, które poczuła na twarzy. Machinalnie uniosła dłoń do rozpalonego policzka, świadoma bijącego od szybko puchnącego miejsca tym bardziej, że na zewnątrz temperatura musiała oscylować gdzieś poniżej zera. Wciąż oszołomiona z wolna opuściła rękę, przez krótką chwilę przypatrując się swoim palcom i próbując zrozumieć, skąd wzięły się ślady czerwieni na jej palcach. To była krew, ale…
Mniej więcej wtedy szok minął, a do Eleny w pełni dotarło, co tak naprawdę się wydarzyło. Z niedowierzaniem spojrzała na stojącego przed nią demona, nieznacznie potrząsając głową, by odrzucić od siebie niechciane myśli. Uderzył ją. Była skłonna spodziewać się bardzo wielu rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego, chociaż już wcześniej, kiedy obserwowała zagniewanego Rafaela, była gotowa przysiąc, że mógłby to zrobić. Za każdym razem powstrzymywał się, jedynie na początku ich znajomości pozwalając sobie na to, żeby czasem nią szarpnąć, kiedy wyjątkowo go poniosło. Sęk w tym, że do tej pory nigdy nie podsunął się tak daleko – i to na dodatek teraz, kiedy podobno była dla niego ważna. Ba! Oddała mu się, a na palcu nosiła obrączkę, więc coś takiego tym bardziej było dla dziewczyny nie do pomyślenia.
Milczała, zresztą tak jak i on, ale prawie nie była tego świadoma. Pustym wzrokiem spojrzała na stojącego przed nią nieśmiertelnego, bardziej stanowczo przywierając plecami do barierki. Poczuła wilgoć na policzkach, ale nie chciała się nad tym zastanawiać, próbując udawać, że to po prostu krew. W końcu krwawiła, prawda? Co prawda niemożliwym było, żeby po jednym ciosie osoka spłynęła po obu policzkach jednocześnie, ale nie zamierzała przyjąć do wiadomości tego, że na domiar złego mogłaby się jeszcze popłakać. Chciała przynajmniej udawać, że to niemożliwe – i że była o wiele silniejsza, aniżeli mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.
– Ty… – Przełknęła z trudem, próbując oczyścić gardło. Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale i to wydało się Elenie bardzo odległe, zresztą tak jak i palący gniew, który nagle poczuła. – Jak ty w ogóle…?
Nie dokończyła, w gruncie rzeczy sama niepewna, co powinna mu powiedzieć. Zanim choćby zastanowiła się nad tym, co robi, dosłownie skoczyła na niego, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że sama również się na niego zamachnęła. Tym większym zaskoczeniem okazało się dla Eleny to, że nie uniknął ciosu, pozwalając jej paznokcie pozostawiły na jego twarzy trzy krwawiące szramy. Dopiero kiedy odsunęła się i znów zamachnęła, gotowa zaatakować go raz jeszcze, błyskawicznie przemieścił się, bezceremonialnie chwytając ją za nadgarstki i jednym, zdecydowanym ruchem unieruchamiając w miejscu.
– Przestań! – warknął, zaś do jego głosu pierwszy raz wkradło się wahanie. – Elena…
– Puść mnie.
Nie rozpoznała własnego głosu, samą siebie zaskakując jego brzmieniem. Dawno nie brzmiała aż tak stanowczo, a przy tym… na swój sposób błagalnie, chociaż nie sądziła, że takie połączenie jest możliwe. Uświadomiła sobie, że się trzęsie i to wystarczyło, żeby wytrącić dziewczynę z równowagi. Łzy wciąż cisnęły jej się do oczu, chociaż za wszelką cenę próbowała je powstrzymać, raz po raz powtarzając sobie, że to nie był najlepszy moment na to, żeby zanieść się płaczem. Nie przy nim… I nie teraz, nakazała sobie stanowczo, ale to wcale nie było takie proste. Czuła palący ból, ten jednak wcale nie miał swojego źródła w miejscu, gdzie uderzył ją Rafael. Wręcz przeciwnie – w rzeczywsitości czuła się tak, jakby zamiast w twarz, demon wymierzył jej porządny cios w żołądek.
To nie powinno mieć miejsca. Wiedziała, że nie – i że nigdy nie powinna na to pozwolić, ale skąd mogła wiedzieć? Nie była ani Alice, ani Isabeau, by przewidywać takie rzeczy, zresztą nigdy dotąd nie znalazła się w takiej sytuacji. Co więcej, co skutecznie ją oszołomiło, nagle uświadomiła sobie, że naprawdę się bała. Zawsze wiedziała, że Rafa potrafi być niebezpieczny, a wielu przypadkach wręcz gwałtowny, ale nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego. Do tej nie czuła się aż do tego stopnia zagrożona, by pragnąc zniknąć mu z oczu. Och, może kiedyś, kiedy odchodziła i zostawiała go samego, zbytnio rozeźlona, by dalej znosić jego obecność, ale to nie było to samo. Nie, skoro za każdym razem wracała, bo żaden z dotychczasowych incydentów nie zniechęcił ją na tyle, by zaczęła go nienawidzić.
Wciąż go obserwowała, w duchu modląc się o to, żeby usłuchał. Nie miała pojęcia, co takiego myślał sobie w tamtej chwili, zresztą nie chciała się nad tym zastanawiać, świadoma wyłącznie tego, że wciąż ją trzymał. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, zamiast na jego pozbawioną wyrazu twarz woląc patrzeć na uwięzione w jego uścisku nadgarstki. Przez krótką chwilę miała ochotę podkreślić swoje wcześniejsze słowa próbą wyszarpania się, ale w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać. Czuła, że to nie był najlepszy pomysł, z kolei prowokowanie Rafaela…
To przerażające, że traktujesz go tak, jakby był twoim potencjalnym wrogiem, uświadomiła sobie. To, że spoglądała na demona niemalże jak na drapieżcę, świadoma tylko i wyłącznie lęku, który w niej wywoływał, również nie wróżyło dobrze.
– Elena… – zaczął i zaraz urwał, znów decydując się na milczenie.
– Puść – powtórzyła niemal błagalnie, nie zamierzając tak po prostu odpuścić.
Wciąż ją obserwował, kiedy w końcu zdecydował się usłuchać. Poczuła ulgę, kiedy poluzował uścisk wokół jej nadgarstków, zaraz też w pośpiechu się odsunęła, gwałtownie zwiększając dzielącą ich odległość. Rafael drgnął, zupełnie jakby zamierzał ją powstrzymać, ale ostatecznie coś w jej postacie i zachowaniu musiało dać mu do zrozumienia, że nie powinien tego robić. Niespokojnie spoglądała na jego bladą twarz, nerwowo zaciskając dłonie w pięści, a w duchu modląc o to, żeby został tam, gdzie stoi. Nie sądziła, że to w ogóle możliwe, ale nie chciała, by jej dotykał – i to niezależnie od intencji, które nim kierowały.
– Wybacz – rzucił spiętym tonem. – Ale ty sama… – zaczął, jednak nie pozwoliła mu dokończyć.
– Ja sama co?! – zapytała z niedowierzaniem. – Jestem sobie winna? Czy w ogóle słyszysz, co do mnie mówisz?
To nawet nie brzmiało dobrze, absurdalne i tak nierealne, jak tylko mogło być to możliwe. Żartował sobie z niej? Jeśli tak, szło mu to marnie, najdelikatniej rzecz ujmując. Energicznie potrząsnęła głową, wciąż niedowierzając i ledwo będąc w stanie zebrać myśli. Chciało jej się płakać ze złości i nadmiaru sprzecznych emocji, tym bardziej że to bolało – tak po prostu, co zresztą nie wydało się dziewczynie niczym dziwnym. Jak mogłaby czuć się inaczej, skoro ktoś, komu ufała…?
Milczał, ale to już jej nie interesowało. Nerwowym ruchem otarła twarz, próbując doprowadzić się do porządku, choć i to szło jej nie najlepiej. Mogła tylko zgadywać jak wygląda, roztrzęsiona i tak podenerwowana, że ledwo była w stanie utrzymać się na nogach. Jakby tego było mało, nie chciała tutaj być, nade wszystko pragnąć znaleźć się gdzieś daleko. Była w stanie znieść wiele rzeczy, ale to było ponad jej siły – i to niezależnie od tego, czy zdarzyło się po raz pierwszy.
Rafael z wolna wypuścił powietrze, wyraźnie próbując nad sobą zapanować. Miała wrażenie, że przyszło mu to z trudem, bo wciąż był pod wpływem silnych emocji. Czuła, że oboje balansowali gdzieś na granicy wytrzymałości, w każdej chwili mogąc posunąć się za daleko. Wtedy mogłoby się wydarzyć dosłownie wszystko, a na to absolutnie nie była gotowa, bez względu na sytuację oraz to, co dopiero mogło się wydarzyć. Bała się go, pierwszy raz niezdolna stwierdzić, co takiego mógłby zrobić i czy przypadkiem jego gniew nie miał obrócić się przeciwko niej. To nie było normalne, a jakby tego było mało…
– Mam… dość – stwierdziła cicho, początkowo nieświadoma, że wypowiedziała własne myśli na głos. – Po prostu… dość.
– Elena… – Demon rzucił jej pełne powątpiewania spojrzenie. – To nie powinno wyglądać w ten sposób – przyznał, a ona poczuła, że ma ochotę roześmiać się w pozbawiony wesołości sposób.
– Nie powinno? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Rafa, na litość bogini… Tylko nie powinno?
Szukała w jego postawie i zachowaniu czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że miał do siebie żal po tym, co się wydarzyło, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – obserwowała go i miała wrażenie, że z jego perspektywy nie stało się nic szczególnego. W porządku, poniosło go, ale… No właśnie, co takiego? Była sobie winna? To brzmiało absurdalnie, ale być może w jego mniemaniu właśnie tak prezentowała się sytuacja. Dlaczego miałoby być inaczej, skoro nie wydarzyło się nic wartego uwagi, prawda? Miała przed sobą demona, który przez wieki, jeśli nie całe tysiąclecia – eony, jak sam kiedyś powiedział – doświadczył dość, by pozostawać na pewne kwestie obojętnym. Również człowieczeństwo stanowiło dla niego coś nowego, czego nie doświadczył nigdy wcześniej, przez co miał wyraźny problem z tym, żeby je zaakceptować. Widziała dość, by zorientować się, w jaki sposób traktował Miriam i swoje rodzeństwo, zwłaszcza kiedy ci go zawodzili. Nauczył się wydawać rozkazy i oczekiwać ich wykonania, co może i było skuteczną metodą, ale…
Słodka bogini, nie. Ona nie była tutaj od tego, żeby mu służyć, chociaż w wielu kwestiach bez wątpienia miał rację. Mógł być na nią zły, może nawet pragnąć jej ukarać, ale to o niczym nie świadczyło. Zawiniła czy nie, nie miał prawa podnosić na nią ręki.
– Ja… Ale ty tego nie rozumiesz, prawda? – wyrzuciła z siebie na wydechu, zwracać się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. – Dla ciebie jest w porządku.
– Czego znowu nie…?
Tym razem nie pozwoliła mu dokończyć.
– Mogę znosić naprawdę wiele… I robię to. Wierz mi, że robię, bo wiem, że nie wszystko jest dla ciebie proste. Wiem, że nigdy wcześniej nie kochałeś – oznajmiła z naciskiem. Znów otarła oczy, tym razem panując nad sobą na tyle dobrze, by powstrzymać się od płaczu. Na razie to musiało wystarczyć, przynajmniej na dobry początek. – Ale są granice. Kiedy się kłócimy albo jesteś zdenerwowany… Tak, to jest w porządku. A ja nie jestem święta, czego nigdy nie ukrywałam – dodała po chwili zastanowienia. – Mogłeś się na mnie zdenerwować.
– Owszem – stwierdził z rezerwą.
W zamyśleniu pokiwała głową. Czuła, że wciąż nie rozumiał, próbując doszukać się sensu w tym, co mówiła.
– Mogłeś – zgodziła się niechętnie – ale nie miałeś prawa mnie uderzyć. Nigdy… – Coś ścisnęło ją w gardle, więc urwała, żeby móc złapać oddech. – Kiedy moja mama była człowiekiem, miała innego męża. Nie mówiła mu o tym dużo, ale… wiem dość, żeby wiedzieć, że to nie była dobra osoba – stwierdziła, starannie dobierając słowa. – Ktoś, kto bije swoją żonę, kto potrafi tylko tyle i nic ponadto… Nie, nie porównuję was, bo nigdy bym nie zwątpiła w to, że mnie kochasz, ale już dawno obiecałam sobie jedną rzecz – oznajmiła cicho.
– Nie rozumiem…
Nie odpowiedziała od razu, w pierwszej kolejności cofając się o jeszcze kilka kroków, by móc rozłożyć skrzydła. Spróbowała się uśmiechnąć i przekonać samą siebie, że to nie było konieczne, ale prawda była taka, że nie mogłaby postąpić inaczej. Och, nie teraz – nie kiedy zabrnęli tak daleko, a sytuacja skomplikowała się aż do tego stopnia. Musiała to ukrócić teraz, póki czuła się wystarczająco silna, by nie stchórzyć. Nie mogła w tym trwać, niezależnie od tego, jak bardzo trudne wydawało się to, co dopiero planowała zrobić. Tak było lepiej, nie tylko dla niego, ale przede wszystkim dla niej. Czuła, że tak jest, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie była w stanie stwierdzić, czy ma rację. Chciała przynajmniej udawać, że tak jest – i że to wcale nie było takie ostateczne, jak mogłaby sądzić.
– Obiecałam sobie, że nigdy nie dam się zamknąć w związku z kimś, kto mnie krzywdzi. Mogę zrozumieć wiele, ale to… Po prostu nie.
Nawet nie czekała na reakcję z jego strony. Tym razem wykorzystanie skrzydeł przyszło jej z łatwością, zupełnie jakby te od samego początku wiedziały, do czego będzie ich potrzebowała. Z łatwością zdołała wzbić się ku górze, tak lekko, jakby latanie było czymś, w czym doskonaliła się właściwie od zawsze. Znów poczuła pieczenie pod powiekami, ale tym razem już nie widziała powodu, dla którego miałaby powstrzymywać się od płaczu. Nie było potrzeby, skoro w zaledwie kilka sekund została sama, w pośpiechu pokonując kolejne metry i jakby od niechcenia spoglądając na rozświetlone ulice Seattle.
Bała się, że Rafa będzie za nią podążał, nie zamierzając pozwolić, żeby błąkała się sama, ale na całe szczęście wszystko wskazywało na to, że odpuścił. Mogła tylko zgadywać, co takiego sobie myślał i jakie emocje wyzwoliło w nim to, co powiedziała, ale w gruncie rzeczy jego reakcja nie była dla Eleny ważna. W tamtej chwili wiedziała jedynie, że pragnęła znaleźć się gdzieś daleko – gdziekolwiek, byleby w samotności móc odreagować to, co właśnie się wydarzyło. Miała wrażenie, że do niej również w pełni wciąż nie dotarło to, co i dlaczego powiedziała. To wciąż jawiło się dziewczynie jak czysta abstrakcja – wierutne kłamstwo, które po prostu nie mogło mieć związku z rzeczywistością. Wszystko takie było, a przynajmniej ona miała takie wrażenie, choć zarazem czuła, że tak naprawdę okłamywała samą siebie – i że ostatnia godzina pozostawała jak najbardziej zgodna z rzeczywistością.
Nieważne, warknęła na siebie w duchu. Nie teraz, dodała, próbując przekonać samą siebie, że powinna skupić się na czymś innym. Czymkolwiek, chociażby locie, chociaż sama nie była pewna, gdzie i dlaczego chciała się znaleźć. Musiała odreagować, ale…
Właściwie czemu nie?
Tym razem nie zaprotestowała, kiedy poczuła na policzkach wilgoć. Kilka łez, a potem jeszcze więcej i więcej, aż obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami, jednak wcale nie bała się, że mogłaby upaść. Wciąż względnie bezpiecznie utrzymywała się w górze, a skoro tak, mogła zdać się na instynkt i lecieć dalej – gdziekolwiek, byleby z daleka od apartamentowca. Płacz też nie był taką złą perspektywą, na dłuższą metę wydając się nieść ze sobą ukojenie, którego tak bardzo potrzebowała.
Gdyby jeszcze do tego wszystkiego mogła przyjąć do świadomości, że to koniec, być może wszystko stałoby się dużo prostsze.

Nie była pewna, jak długo krążyła nad miastem, pozostając w ciągłym ruchu. Wiedziała, że ryzykuje, zwłaszcza jeśli gdzieś w okolicy faktycznie kręcił się Hunter, ale nie dbała o to. W gruncie rzeczy była tak zdenerwowana i do tego stopnia wytrącona z równowagi, że gdyby przyszła taka potrzeba, pewnie osobiście rozszarpałaby demona na kawałeczki. Co prawda podejrzewała, że w razie ewentualnej walki bardzo szybko demon zweryfikowałby to, czy faktycznie miała szansę się z nim zmierzyć, ale przynajmniej tymczasowo nie chciała się nad tym zastanowić. To mogło zaczekać, wątpiła zresztą, by Hunter zdecydował się na kolejny atak na krótko po tym, jak Rafael pokusił się o udaremnienie wcześniejszego.
Dłuższą chwilę zajęło jej podjęcie decyzji o powrocie do domu. Chociaż wciąż nie ufała swojej orientacji podczas lotu w takim stopniu, jak wtedy, gdy poruszała się pieszo, zdołała zadziwiająco szybko odnaleźć odpowiedni kierunek. Wkrótce po tym bezpiecznie wylądowała w samym środku lasu, wystarczająco blisko domu, by dotarcie do niego zajęło jej co najwyżej kwadrans, gdyby zdecydowała się poruszać ludzkim tempem. Nie śpieszyła się, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie wyobrażała sobie pojawienia się w progu z zaczerwienionymi oczami i – jak podejrzewała – śladem po uderzeniu. Co prawda już nie krwawiła, a przynajmniej wątpiła, żeby tak było, ale to nie zmieniało faktu, że musiała prezentować się okropnie. Ostatnim, czego potrzebowała, były dziesiątki pytań i konieczność tłumaczenia tego, co się wydarzyło. To była sprawa między nią a Rafaelem, zresztą nie sądziła, żeby jej bliscy ze spokojem przyjęli fakt, że mąż podniósł na nią rękę.
Rafa mnie uderzył… To nawet nie brzmi dobrze, uświadomiła sobie, wciąż oszołomiona. Już nie płakała, ale wcale nie dlatego, że czuła się jakkolwiek lepiej. Wręcz przeciwnie – palenie w piersi wciąż dawało jej się we znaki, ale próbowała to uczucie ignorować, raz po raz powtarzając sobie, że to nic nie znaczyło. To by… zwykły przypadek.
Słodka bogini, zdecydowanie miała do czynienia z czymś, co dało się cofnąć i wytłumaczyć, ale…
Kogo próbujesz oszukać, co?
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, po czym mimowolnie zadrżała, wciąż mając problem z zapanowaniem nad emocjami. Musiała niemalże zmuszać do tego, żeby nad sobą zapanować i przynajmniej udawać, że to nie miało dla niej znaczenia. Przynajmniej tymczasowo nie chciała się tym przejmować i rozwodzić nad czymś, co tak naprawdę nie było istotne. Musiała ochłonąć, a to zdecydowanie nie miało być możliwe, skoro raz po raz wracała pamięcią do ostatnich wydarzeń – a już zwłaszcza własnych słów.
Energicznie potrząsnęła głową, zupełnie jakby w ten sposób mogła odrzucić od siebie niechciane myśli. Zaraz po tym w pośpiechu ruszyła przed siebie, jedynie cudem panując nad sobą na tyle, by nie rzucić się do piegu. Machinalnie skierowała się w stronę domu, próbując utrzymać tempo na tyle wolne, by dać sobie czas na doprowadzenie się do porządku. Może gdyby od razu wpadła do przedpokoju i popędziła do sypialni, nikt niczego by nie zauważył. Ewentualnie mogła spróbować zakraść się od tyłu i wejść oknem, chociaż to mogło okazać się problematyczne, skoro zostawiła je zamknięte. Nie była telepatką, więc nie potrafiła otwierać zamków na odległość, co w wielu kwestiach zaczynało być naprawdę problematyczne.
– Elena?
Omal nie wyszła z siebie, słysząc znajomy głos. Z wrażenia prawie potknęła się o własne nogi, tym samym uprzytomniając sobie, że wciąż była o wiele bardziej spięta, niż do tej pory mogłaby sądzić. Z wolna wypuściła powietrze, po czym błyskawicznie odwróciła się, niemalże spodziewając zobaczyć Rafaela.
– Mówiłam ci przecież, żebyś… – zaczęła, po czym zaraz urwała, bezmyślnie wpatrując w dwie stojące pomiędzy drzewami postaci.
Nie wyczuła Alessi ani Damiena, zbyt podenerwowana, by skupić się na podsuwanych przez wyostrzone zmysły bodźcach. W milczeniu spojrzała na kuzynostwo, prawie natychmiast uświadamiając sobie, że popełniła błąd. Była wręcz w stanie wyczuć szok, w który wprawił ich widok nie tyle wciąż obecnych, białych skrzydeł, ale przede wszystkim jej twarzy. Zanim zdążyła się zastanowić, a tym bardziej spróbować coś powiedzieć, Damien jako pierwszy ruszył się z miejsca, już chyba z przyzwyczajenia reagując na to, że ktokolwiek mógłby potrzebować jego pomocy. Dosłownie zmaterializował się przy niej i choć w normalnym wypadku prędzej zapadłaby się pod ziemię, niż pozwoliła Uzdrowicielowi oglądać się w takim stanie, ostatecznie pozwoliła, żeby wyciągnął dłoń ku jej policzka.
– Co się stało? – zapytał spiętym tonem, ale nie zareagowała, w zamian zamykając oczy i poddając się przyjemnemu ciepłu, które z miejsca rozeszło się po całym jej ciele. – Elena…?
– To… nie ma znaczenia – stwierdziła, ale nawet wypowiedzenie tych słów na głos nie sprawiło, że zabrzmiały jakkolwiek prawdziwiej. To było wierutne kłamstwo, w które tak bardzo chciała wierzyć, powtarzając je raz po raz i udając, że mogłoby się ziścić. – Serio. To nie ma… znaczenia i…
Chciała dodać coś jeszcze, ale przekonała się, że nie jest w stanie. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, coś po prostu w niej pękło, a ona bezceremonialnie wpadła wyraźnie zaskoczonemu Damienowi w ramiona i po prostu się popłakała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa