Elena
– Co się stało? – zapytała
spiętym tonem Alessia. – Elena…
Dziewczyna
jedynie potrząsnęła głową.
– To teraz
nie jest ważne – stwierdziła, po czym w pośpiechu odsunęła się od Damiena.
Spróbowała dyskretnie otrzeć oczy, chociaż ukrywanie łez po tym, jak wcześniej
tak po prostu wybuchła płaczem, wydawało się pozbawione sensu, ale to było
silniejsze od niej. Miała do siebie pretensje o to, że tak po prostu
pozwoliła sobie na słabość, poddając emocjom, nad którymi przecież tak bardzo
chciała zapanować. To nie powinno wyglądać w ten sposób, ale nie
zamierzała się nad tym zastanawiać, świadoma przede wszystkim tego, że Ali nie
odpuści – i że w związku z tym musiała znaleźć jakieś sensowne
wytłumaczenie. – Powiedzmy, że… sprawy trochę się skomplikowały – powiedziała w końcu.
Tak, to na pewno ich uspokoi! Brzmi bardzo
pociesznie, nie ma co, zadrwiła w myślach, przez krótką chwilę mając
ochotę wywrócić oczami. Była w podłym nastroju i nie zamierzała tego
ukrywać. Czuła, że miała do tego prawo, ale z drugiej strony wciąż
istniały ważniejsze kwestie na których powinna się skupić.
– Co masz
na myśli? – Damien spojrzał na nią z powątpiewaniem. W przeciwieństwie
do siostry przynajmniej nie naciskał, ale Elenie trudno było jednoznacznie
stwierdzić czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. – Poza tą twarzą… Wszystko
w porządku? Wiesz o co pytam – dodał pośpiesznie, podchwyciwszy jej
spojrzenie. – Niby niczego nie wyczułem, ale mogę się mylić – przyznał, a ona
wysiliła się na nieco wymuszony, ale za to szczery uśmiech.
– Święty Damien się myli? – rzuciła
zaczepnym tonem, poniekąd po to, żeby trochę rozluźnić atmosferę i zmienić
temat. Cóż, mogła przynajmniej spróbować tego dokonać.
– Zakładam,
że już ci lepiej.
Westchnęła,
prawie natychmiast tracąc ochotę na żarty. Wciąż była przygnębiona, uczucie to
zaś stopniowo przybierało na intensywności, chociaż przynajmniej była w stanie
nad nim zapanować. Próbowała udawać, że nie ma powodów do niepokoju, chociaż
dobrze wiedziała, że w ten sposób oszukiwała zarówno rodzinę, jak i samą
siebie. Już nawet nie chodziło o Rafaela, bo to, co się wydarzyło, tyczyło
się wyłącznie ich relacji, ale to nie zmieniało faktu, że istniał poważniejszy
problem. Fakt, że Hunter kręcił się gdzieś w pobliżu, a do tego
wszystkiego ją zaatakował, bez wątpienia o tym świadczył.
Wiedziała o tym,
a jednak nie od razu zdecydowała się odpowiedzieć. Czuła na sobie wymowne
spojrzenia towarzyszących jej bliźniąt, ale i to starała się ignorować, w zamian
bez pośpiechu decydując się wznowić marsz. Podążyli za nią, najwyraźniej nie
mając nic przeciwko temu, że mogłaby chcieć wrócić do domu. To uświadomiło
Elenie, że nie zdążyła nawet zapytać o to, co tak naprawdę w tym
miejscu robili, ale – jeśli już miała być ze sobą szczera – ta kwestia
niekoniecznie ją interesowała. Czuła, że to egoistyczne, ale przecież od zawsze
taka była. Właśnie z tego powodu zawsze tak drażniła Damiena – bo w jego
oczach pozostawała idiotką, która nie przejmowała się niczym więcej, a jedynie
swoim wyglądem.
Machinalnie
uniosła dłoń, by móc dotknąć policzka w miejscu, gdzie uderzył ją Rafael.
Oczywiście moce Licavoliego zrobiły swoje, więc nie czuła ani bólu, ani tym
bardziej krwi. Podejrzewała, że gdyby zdecydowała się przejrzeć w lustrze,
nie dostrzegłaby niczego, co mogłoby świadczyć o jakichkolwiek
niedoskonałościach czy ranach. Cóż, gdyby nie napuchnięte oczy i to, że
prawie na pewno wyglądała na kogoś chętnego dokonać masowego mordu, mogłaby
nawet udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca.
– Dziękuję
– powiedziała cicho, uświadamiając sobie, że to słowo jak najbardziej powinno
paść. – Tak, już mi lepiej. Tak sądzę…
– No nie
wiem… – Damien rzucił jej pełne zwątpienia spojrzenie. – Dziękujesz mi. Powinienem
zacząć podejrzewać uraz głowy? – zasugerował, a ona prychnęła, nie mogąc
się powstrzymać.
– Ha, ha. –
Wywróciła oczami. – Dobra, zresztą nieważne. Co tutaj robicie? – zapytała
wprost, decydując się postawić sprawę jasno.
Zmiana
tematu wydawała się dobrym pomysłem, przynajmniej na chwilę mogąc przesunąć w czasie
konieczność jakichkolwiek tłumaczeń. Na to przynajmniej liczyła, próbując
przekonać samą siebie, że kilka dodatkowych minut w zupełności wystarczy,
by mogła zebrać myśli i wszystko sensownie uporządkować.
– W zasadzie
to… Hm, Damien ma sprawę do ciebie – wyjaśniła usłużnie Alessia, tym samym
wprawiając Elenę w jeszcze silniejszą konsternację.
Och,
cudownie. Robiło się coraz ciekawiej, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy
może wręcz przeciwnie. Już i tak zrobiła z siebie kretynkę, na
dodatek przed Damienem, którego zazwyczaj nie tolerowała, a jakby tego
było mało…
– Chodzi o Liz
– przyznał chłopak i to wystarczyło, żeby prawie potknęła się o własne
nogi.
– Co z nią?
– zapytała natychmiast. Gwałtownie zatrzymała się, żeby móc spojrzeć na Damiena
i po wyrazie jego twarzy spróbować określić, jakie targały nim emocje. –
Dlaczego wcześniej nie mówiliście, że coś się stało i…?!
– Elena?
Mimowolnie
wzdrygnęła się, słysząc znajomy głos. Wcześniej nie zorientowała się, że
zdążyli pokonać znaczący odcinek, który dzielił ich od domu. Tym bardziej
zaskoczył ją głos mamy, a także to, że Esme zaraz po tym znalazła się w zasięgu
jej wzroku, wyraźnie zaniepokojona krzykami.
Westchnęła,
próbując się uspokoić. Podejrzewała, że zareagowała zbyt gwałtownie, tym
bardziej że w ostatnim czasie miała słaby kontakt z Elizabeth, ale
nic nie mogła na to poradzić. Martwiła się, co zwłaszcza przy nadmiarze
sprzecznych, negatywnych emocji, coraz bardziej dawało jej się we znaki.
Wiedziała, że coś jest nie tak i to nie dawało jej spokoju, stopniowo
doprowadzając Elenę do szału.
– Co się
stało? – zapytała natychmiast Esme. Na krótką chwilę przystanęła w progu
domu, po chwili decydując się podjeść bliżej. Jej oczy rozszerzyły się
nieznacznie, kiedy spojrzała na córkę. – O Boże…
– Co…? –
zaczęła z wahaniem Elena. Zaraz po tym gwałtownie urwała, uświadamiając
sobie, że wciąż mogła pochwalić się parą białych skrzydeł, ale nie poczuła się z tego
powodu źle. W gruncie rzeczy zdążyła o nich zapomnieć, traktując
trochę jak coś najzupełniej normalnego. W takich chwilach rozumiała,
dlaczego Rafael mało kiedy próbował udawać człowieka, zwykle pokazując jej się w pełnej
okazałości, o ile akurat nie musiał udać się do miejsca, gdzie zwykle
kręcili się ludzie. – A, to… Hm, szczerze powiedziawszy, to dalej nie jestem
pewna jak działają – stwierdziła takim tonem, jakby właśnie komentowała coś
równie neutralnego, jak chociażby pogoda.
– Jak
działają… – powtórzyła z wahaniem wampirzyca.
Wciąż
wyglądała na oszołomioną, co zresztą w najmniejszym stopniu nie wydało się
Elenie dziwne. Wysiliła się na blady uśmiech, po czym bez słowa skierowała się
ku prowadzącym na werandę schodom. Jeśli miała być ze sobą szczera, nade
wszystko pragnęła znaleźć powód, żeby przy pierwszej możliwej okazji móc uciec
do pokoju i doprowadzić się do porządku. Co prawda wciąż martwiła ją myśl o tym,
że cokolwiek złego mogłoby spotkać Liz, zwłaszcza po temacie rozmowy, który
zasugerował Damien, ale wcześniej musiała ochłonąć. Myślami wciąż była przy
Rafaelu, ich rozmowie i… tym, co się wydarzyło, to zaś w znacznym stopniu
ograniczało jej tolerancję względem niepokojących rzeczy. Potrzebowała chwili
na to, żeby się uspokoić, nawet mimo płaczu nie czując się lepiej. To wciąż
wydawało się zbyt świeże, a przynajmniej ona miała takie wrażenie, coraz
bardziej pragnąc uciec – i to niezależnie od tego, czy rozwiązywanie
problemów w ten sposób miało sens.
Wciąż o tym
myślała, kiedy chłodne dłonie bezceremonialnie zacisnęły się na jej ramionach.
Poderwała głowę, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że prawie wpadła na
kogoś w prog. Zaraz po tym na krótką chwilę zamarła, bezmyślnie wpatrując w parę
lśniących, złocistych tęczówek. Carlisle jak zwykle spoglądał na nią w łagodny,
przenikliwy sposób, w tamtej chwili wyraźnie zaniepokojony.
– Elena… –
Jeden rzut oka na twarz ojca wystarczył, żeby zorientowała się, że zaskoczyła
go w niemniejszym stopniu, co i Esme. Zauważyła, że na krótką chwilę
skoncentrował wzrok na wystających z jej pleców skrzydłach, jednak prawie
natychmiast spojrzenie wampira skupiło się na powrót na twarzy Eleny. – Płakałaś
– nie tyle zapytał, co najzwyczajniej w świecie stwierdził fakt. Mogła się
tego spodziewać, tym bardziej że wciąż czuła wilgoć na policzkach. – Co się
stało.
– Nic
szczególnego – stwierdziła bez przekonania, bo próba zaprzeczania czegoś, co w gruncie
rzeczy pozostawało oczywiste, zdecydowanie nie miała sensu. – Szłam do pokoju,
więc…
– Poczekaj
chwilę. – Carlisle nie dawał za wygraną, nie zamierzając tak po prostu się
odsunąć. To, że wciąż trzymał ją za ramiona, również w znacznym stopniu
zmusiło dziewczynę, by pozostawała na swoim miejscu. – Mam wrażenie, że czuję
krew. Może się mylę, ale… – zaczął i zaraz urwał, kolejny raz uważnie mierząc
córkę wzrokiem. – Elena…
–
Uwzięliście się dzisiaj na mnie czy jak? – zniecierpliwiła się. – Powiedziałam
już, że co nic takiego. Po prostu… komplikacje – wyjaśniła wymijająco.
– Jakie
znowu…?
Jedynie
potrząsnęła głową. Cofnęła się o krok, by móc oswobodzić się z niechcianego
uścisku, tym samym znacznie zwiększając dzielącą ją od Carlisle’a odległość.
Musiała wręcz zmuszać się do zachowania spokoju, wciąż dziwnie roztrzęsiona,
choć sądziła, że mimo wszystko będzie w stanie nad sobą zapanować. Cóż,
pomyliła się, ale wcale nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz
przeciwnie. Chciała spokoju, ale skoro nie miała na co liczyć…
– Elena
powiedziała, że w okolicy jest Hunter – usłyszała za plecami zdecydowany
głos Damiena. – To o to chodzi, prawda?
W pierwszym
odruchu pragnęła odwrócić się i na niego warknąć, gotowa zapytać o to,
dlaczego w ogóle próbował się wtrącać. Dopiero po chwili dotarło do niej,
że kuzyn tak naprawdę dawał jej drogę ucieczki, choć to samo w sobie
wydawało się niedorzeczne – to, że mógłby chcieć pomóc akurat niej. Z drugiej
strony, biorąc pod uwagę fakt, że w ostatnim czasie nic nie było takie,
jak mogłaby tego oczekiwać, a świat w ciągu zaledwie kilku godzin
stanął na głowie, być może nie powinna się dziwić.
– Tak… Tak,
miałam mały problem z Hunterem – przyznała zgodnie z prawdą. Cóż, jak
nie patrzeć, nie próbowała kłamać. – Ale już jest w porządku – stwierdziła
z przekonaniem, którego w rzeczywsitości nie czuła.
– Hunter… –
wyrwało się wyraźnie oszołomionej Esme, tata zaś znów znalazł się na tyle
blisko, by móc ująć twarz Eleny w dłonie. Chcąc nie chcąc spojrzała mu w oczy,
próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto wcale nie jest na dobrej drodze do tego,
żeby dostać szału.
– Nic ci
nie jest? – zapytał spiętym tonem. – Co się tak naprawdę stało i…
– Jestem
cała – przerwała pośpiesznie. Miała ochotę dodać, że wszystko dzięki Damienowi,
ale powstrzymała się. Co jak co, ale nie zamierzała być aż taka miła. – Już
jest w porządku – powiedziała w zamian.
Tata
westchnął, po czym krótko spojrzał ponad jej ramieniem na Uzdrowiciela, być może
podejrzewając w czym rzecz. Nawet jeśli tak, ostatecznie zostawił
wszelakie uwagi dla siebie, co przyjęła z ulgą. Cóż, ostatnim, czego tak
naprawdę potrzebowała, było rozwodzenie się nad tym, komu, co i dlaczego
zawdzięczała.
– Gdzie w takim
razie jest Rafael?
Spodziewała
się wielu pytań, ale nie tego. W pierwszym odruchu zesztywniała, prostując
się niczym struna i czując się niemalże tak, jakby ktoś po raz kolejny zdecydował
się ją spoliczkować. Och, nie, zdecydowanie nie zamierzała o tym
rozmawiać, chociaż naturalnie nie mogła poinformować o tym wprost. Cóż,
cokolwiek by się wydarzyło, pewne kwestie pozostawały skomplikowane – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. Ta związana z Rafą nawet na tyle, że również
Elena miała wątpliwości, co takiego powinna w związku z nią zrobić.
– Zajmuje się…
swoimi sprawami – odpowiedziała wymijająco. – Rozstaliśmy się w apartamentowcu.
Chciałam wrócić do domu, a on… miał jeszcze coś do załatwienia.
Rozstaliśmy się…Jakie to dwuznaczne,
zadrwiła w myślach i w tamtej chwili coś nieprzyjemnie ścisnęło
ją w gardle. To wciąż do niej nie docierało, chociaż przecież sama podjęła
decyzję. A jednak myśląc o tamtej chwili po raz kolejny, czuła się
tak, jakby rozpamiętywała sen – bardzo odległy i nie mający żadnego związku
z rzeczywistością koszmar, który powinna jak najszybciej zapomnieć.
– I puścił
cię samą, na dodatek teraz?
Uniosła
brwi, bez trudu orientując się, że Carlisle był zdenerwowany. Wyczuła to nie
tylko w jego tonie, ale również w sposobie, w jaki trzymał ją za
ramiona, nagle wzmagając uścisk na tyle, by poczuła się niemalże osaczona. Tym
razem nie próbowała się odsuwać, w zamian podchodząc bliżej – i to na
tyle, by spróbować tatę uspokoić, chociaż nie sądziła, że to kiedykolwiek okaże
się konieczne. Z drugiej strony, kiedy chodziło o Rafaela, Carlisle
wydawał się dziwnie wrażliwy, a przynajmniej ona odniosła takie wrażenie. W innym
wypadku ta zależność wydałaby jej się nawet zabawna, ale w tamtej chwili
Elena zdecydowanie nie miała nastroju, żeby chociaż próbować się uśmiechnąć.
– Można
powiedzieć, że trochę się pokłóciliśmy się. O Huntera właśnie –
powiedziała w końcu, znów balansując gdzieś na granicy prawdy i kłamstwa.
– To ja kazałam Rafaelowi zostać… Ale, jak wspomniałam, to nie jest istotne, a ze
mną w porządku.
–
Pokłóciliście się? – powtórzył z powątpiewaniem Carlisle, więc wzruszyła
ramionami.
– Jak
zwykle. Pewnie Rafa byłby zaskoczony, gdybym raz na jakiś czas się na niego nie
obraziła – stwierdziła, próbując obrócić wszystko w żart. Była gotowa
przysiąc, że szło jej co najmniej nieudolnie, ale na dobry początek musiało
wystarczyć. – Idę… Ehm, doprowadzić się do porządku – oznajmiła, tym razem w bardziej
stanowczy sposób próbując dostać się do domu. Poczuła ulgę, kiedy Carlisle jej
na to pozwolił, bo nie miała ochoty kłócić się również z nim. – Zaraz
przyjdę. I byłoby miło, gdybym dowiedziała się, co takiego dzieje się z Liz.
Nie musiała
się odwracać, by stało się jasne, że jej ostatnie słowa były przeznaczone
przede wszystkim do Damiena i Alessi. Zaraz po tym w pośpiechu się
ewakuowała, woląc nie sprawdzać, czy ktokolwiek jeszcze spróbuje ją zatrzymać.
Idąc w stronę schodów, wyraźnie usłyszała dźwięk włączonego telewizora, co
uświadomiło jej, że najpewniej miała więcej niechcianych świadków rozmowy, niż
mogłaby sobie tego życzyć, ale próbowała o tym nie myśleć. Cóż, to nie
miało znaczenia, Elena zaś jak najszybciej pragnęła znaleźć się gdzieś, gdzie
przynajmniej przez chwilę mogłaby pobyć sama.
Nie od razu
wyczuła, że ktoś zaczął obserwować ją, ledwo tylko znalazła się w korytarzu
na piętrze. Dopiero kiedy znalazła się przy drzwiach swojej sypialni, pokusiła
się o to, żeby rozejrzeć się dookoła. Zaraz po tym zamarła, nieznacznie
wytrącona z równowagi obecnością jak gdyby nigdy nic obserwującego ją z drugiego
końca korytarza Aldero. Po wyrazie twarzy wampira nie była w stanie
stwierdzić, co takiego sobie myślał, ale nie chciała się nad tym zastanawiać.
Liczyło się przede wszystkim to, że wyglądał na spokojnego – nic ponadto, a przynajmniej
Elena nie chciała się nad tym zastanawiać.
– Ja…
Chcesz pogadać? – zapytał i zabrzmiało to aż zadziwiająco poważnie. W ostatnim czasie takie rozmowy zdarzają nam się zaskakująco często,
pomyślała mimochodem, wciąż zaskoczona, bo to zdecydowanie nie pasowało do
Aldero, którego znała.
– Hm… Niekoniecznie – przyznała zgodnie z prawdą.
Zamarła z dłonią
na klamce, mimo wszystko zwlekając z wejściem do pokoju. Jeśli miała być
ze sobą szczera, Al był jedną z nielicznych osób, których obecność była
skłonna uznać za co najmniej znośną, przynajmniej tak długo, jak powstrzymywał
się przed wyznaniami, całowaniem jej i wszystkim tym, a co mogłaby
chcieć go spoliczkować.
Obserwował
ją dłuższą chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Ostatecznie skinął
głową, ale nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał się wycofać. Nie była pewna
czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, dlatego w pośpiechu weszła do
pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. Podejrzewała, że takie rozwiązanie
nie było szczególnie uprzejme, ale nie dbała o to. W tamtej chwili
czuła się zbyt rozbita, by ufać swojemu rozsądkowi albo umiejętności
samokontroli. W gruncie rzeczy szczerze wątpiła, żeby była w stanie
długo się powstrzymywać, zwłaszcza przy Aldero, który w ostatnim czasie
miał wyjątkowy talent do wytrącania jej z równowagi.
Och, inną
kwestią pozostawało to, że z oczywistych względów był ostatnią osobą,
której mogłaby powiedzieć, co się stało. Pomijając to, że nie zamierzała
pozwolić komukolwiek wtrącać się w sprawy, które sprowadzały się wyłącznie
do niej i Rafy, zdecydowanie nie zamierzała ryzykować, że Al jak skończony
kretyn spróbuje rzucić się z pięściami na demona. To zdecydowanie nie
wchodziło w grę, nie wspominając o tym, że dla jednej ze stron mogło
skończyć się naprawdę źle.
Cóż, już
raz oglądała ich walkę, więc była w stanie sobie wyobrazić, jakby
wyglądała. A tym bardziej kto potrzebowałby wsparcia – i to nie tylko
mentalnego.
Wypuściła
powietrze ze świstem, wciąż pod wpływem silnych emocji. Plecami oparła się o drzwi,
po czym z wolna się po nich osunęła, siadając na podłodze. W tamtej
chwili czuła ulgę, że zdążyła choć trochę wypłakać się przy Damienie,
przynajmniej będąc w stanie powstrzymać się przed szlochem. Co prawda
wciąż czuła się dziwnie, nie marząc o niczym innym, prócz możliwości
zwinięcia się na łóżku i próby przespania przynajmniej kilku godzin, ale
to musiało poczekać. Po prostu weź się w garść,
warknęła na siebie w duchu. Będzie w porządku,
ale… Och, poza tym coś dzieje się z Liz, dodała i to wystarczyło,
by choć na chwilę zdołała skupić się na priorytetach.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści – i to wystarczająco mocno, by poczuła ból.
W bezmyślny sposób spojrzała na swoje ręce, ostatecznie koncentrując się
na wżynającej się w jej skórę obrączce. Przez ułamek sekundy miała ochotę
ją ściągnąć, ale nie była w stanie się na to zdobyć, w zamian raz po
raz muskając palcami gładką powierzchnię. Czuła się dziwnie, tym bardziej że
spoglądając na pierścionek, nie miała wątpliwości co do tego, że wciąż był dla
niej ważny. To, co symbolizował… Nie mogła tak po prostu się tego pozbyć,
zresztą tak jak i nie była w stanie ot tak odciąć się od Rafaela, ale
co innego mogła zrobić? Musiała postawić sprawę jasno, co zresztą zrobiła,
teraz zaś pozostało jej mieć nadzieję, że demon wyciągnie z tego jakieś
wnioski. Co prawda nadal potrzebowała czasu, by w ogóle chcieć z nim
porozmawiać, ale…
Wzdrygnęła
się, kiedy coś bez jakiegokolwiek ostrzeżenia uderzyło w okno. Machinalnie
poderwała się na równe nogi, rozkładając skrzydła i przybierając pozycję
bojową, zupełnie jakby spodziewała się, że nagle pojawi się ktoś, kto spróbuje
ją zaatakować. Nic podobnego nie miało miejsca, Elena zaś z opóźnieniem
zauważyła ciemny kształt, który przysiadł na zewnętrznym parapecie. Zanim
zdążyła zastanowić się nad tym, co i dlaczego robi, błyskawicznie
przemknęła przez sypialnię, dopadając do okna i otwierając je na tyle
gwałtownie, by skutecznie spłoszyć wpatrzonego w nią, znajomego kruka.
Raven natychmiast poderwał się do lotu, przy okazji strząsając zalegający na
parapecie śnieg i wydając z siebie kilka głośnych okrzyków
niezadowolenia.
– Sio! –
ponagliła go, nie kryjąc złości. – Leć do niego i powiedz, żeby się
odczepił! Nie mam pojęcia, jak się porozumiewacie i w sumie mnie to
nie obchodzi, jasne? Skoro możesz mnie obserwować, równie dobrze możesz
poszukać sposobu na przekazanie wiadomości! – warknęła, nie dbając o to,
że jej słowa mogłyby brzmieć jakkolwiek niedorzecznie.
Tak, to bardzo inteligentne… W końcu
kruki są takie rozmowne!, zadrwiła w myślach, ale wcale nie poczuła
się z tego powodu źle. Wiedziała, kto i dlaczego wysłał Ravena, nie
pierwszy raz zresztą. Nawet nie była tym zaskoczona, ale przynajmniej
tymczasowo nie miała cierpliwości do niczego, co wiązało się z Rafaelem.
Nie chciała niczego, zwłaszcza jeśli wiązało się z jego troską, ale…
Dlaczego to
brzmiało jak jedno, wielkie kłamstwo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz