23 maja 2017

Sto osiemdziesiąt osiem

Elena
– Co się stało? – zapytała spiętym tonem Alessia. – Elena…
Dziewczyna jedynie potrząsnęła głową.
– To teraz nie jest ważne – stwierdziła, po czym w pośpiechu odsunęła się od Damiena. Spróbowała dyskretnie otrzeć oczy, chociaż ukrywanie łez po tym, jak wcześniej tak po prostu wybuchła płaczem, wydawało się pozbawione sensu, ale to było silniejsze od niej. Miała do siebie pretensje o to, że tak po prostu pozwoliła sobie na słabość, poddając emocjom, nad którymi przecież tak bardzo chciała zapanować. To nie powinno wyglądać w ten sposób, ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać, świadoma przede wszystkim tego, że Ali nie odpuści – i że w związku z tym musiała znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie. – Powiedzmy, że… sprawy trochę się skomplikowały – powiedziała w końcu.
Tak, to na pewno ich uspokoi! Brzmi bardzo pociesznie, nie ma co, zadrwiła w myślach, przez krótką chwilę mając ochotę wywrócić oczami. Była w podłym nastroju i nie zamierzała tego ukrywać. Czuła, że miała do tego prawo, ale z drugiej strony wciąż istniały ważniejsze kwestie na których powinna się skupić.
– Co masz na myśli? – Damien spojrzał na nią z powątpiewaniem. W przeciwieństwie do siostry przynajmniej nie naciskał, ale Elenie trudno było jednoznacznie stwierdzić czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. – Poza tą twarzą… Wszystko w porządku? Wiesz o co pytam – dodał pośpiesznie, podchwyciwszy jej spojrzenie. – Niby niczego nie wyczułem, ale mogę się mylić – przyznał, a ona wysiliła się na nieco wymuszony, ale za to szczery uśmiech.
Święty Damien się myli? – rzuciła zaczepnym tonem, poniekąd po to, żeby trochę rozluźnić atmosferę i zmienić temat. Cóż, mogła przynajmniej spróbować tego dokonać.
– Zakładam, że już ci lepiej.
Westchnęła, prawie natychmiast tracąc ochotę na żarty. Wciąż była przygnębiona, uczucie to zaś stopniowo przybierało na intensywności, chociaż przynajmniej była w stanie nad nim zapanować. Próbowała udawać, że nie ma powodów do niepokoju, chociaż dobrze wiedziała, że w ten sposób oszukiwała zarówno rodzinę, jak i samą siebie. Już nawet nie chodziło o Rafaela, bo to, co się wydarzyło, tyczyło się wyłącznie ich relacji, ale to nie zmieniało faktu, że istniał poważniejszy problem. Fakt, że Hunter kręcił się gdzieś w pobliżu, a do tego wszystkiego ją zaatakował, bez wątpienia o tym świadczył.
Wiedziała o tym, a jednak nie od razu zdecydowała się odpowiedzieć. Czuła na sobie wymowne spojrzenia towarzyszących jej bliźniąt, ale i to starała się ignorować, w zamian bez pośpiechu decydując się wznowić marsz. Podążyli za nią, najwyraźniej nie mając nic przeciwko temu, że mogłaby chcieć wrócić do domu. To uświadomiło Elenie, że nie zdążyła nawet zapytać o to, co tak naprawdę w tym miejscu robili, ale – jeśli już miała być ze sobą szczera – ta kwestia niekoniecznie ją interesowała. Czuła, że to egoistyczne, ale przecież od zawsze taka była. Właśnie z tego powodu zawsze tak drażniła Damiena – bo w jego oczach pozostawała idiotką, która nie przejmowała się niczym więcej, a jedynie swoim wyglądem.
Machinalnie uniosła dłoń, by móc dotknąć policzka w miejscu, gdzie uderzył ją Rafael. Oczywiście moce Licavoliego zrobiły swoje, więc nie czuła ani bólu, ani tym bardziej krwi. Podejrzewała, że gdyby zdecydowała się przejrzeć w lustrze, nie dostrzegłaby niczego, co mogłoby świadczyć o jakichkolwiek niedoskonałościach czy ranach. Cóż, gdyby nie napuchnięte oczy i to, że prawie na pewno wyglądała na kogoś chętnego dokonać masowego mordu, mogłaby nawet udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca.
– Dziękuję – powiedziała cicho, uświadamiając sobie, że to słowo jak najbardziej powinno paść. – Tak, już mi lepiej. Tak sądzę…
– No nie wiem… – Damien rzucił jej pełne zwątpienia spojrzenie. – Dziękujesz mi. Powinienem zacząć podejrzewać uraz głowy? – zasugerował, a ona prychnęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Ha, ha. – Wywróciła oczami. – Dobra, zresztą nieważne. Co tutaj robicie? – zapytała wprost, decydując się postawić sprawę jasno.
Zmiana tematu wydawała się dobrym pomysłem, przynajmniej na chwilę mogąc przesunąć w czasie konieczność jakichkolwiek tłumaczeń. Na to przynajmniej liczyła, próbując przekonać samą siebie, że kilka dodatkowych minut w zupełności wystarczy, by mogła zebrać myśli i wszystko sensownie uporządkować.
– W zasadzie to… Hm, Damien ma sprawę do ciebie – wyjaśniła usłużnie Alessia, tym samym wprawiając Elenę w jeszcze silniejszą konsternację.
Och, cudownie. Robiło się coraz ciekawiej, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Już i tak zrobiła z siebie kretynkę, na dodatek przed Damienem, którego zazwyczaj nie tolerowała, a jakby tego było mało…
– Chodzi o Liz – przyznał chłopak i to wystarczyło, żeby prawie potknęła się o własne nogi.
– Co z nią? – zapytała natychmiast. Gwałtownie zatrzymała się, żeby móc spojrzeć na Damiena i po wyrazie jego twarzy spróbować określić, jakie targały nim emocje. – Dlaczego wcześniej nie mówiliście, że coś się stało i…?!
– Elena?
Mimowolnie wzdrygnęła się, słysząc znajomy głos. Wcześniej nie zorientowała się, że zdążyli pokonać znaczący odcinek, który dzielił ich od domu. Tym bardziej zaskoczył ją głos mamy, a także to, że Esme zaraz po tym znalazła się w zasięgu jej wzroku, wyraźnie zaniepokojona krzykami.
Westchnęła, próbując się uspokoić. Podejrzewała, że zareagowała zbyt gwałtownie, tym bardziej że w ostatnim czasie miała słaby kontakt z Elizabeth, ale nic nie mogła na to poradzić. Martwiła się, co zwłaszcza przy nadmiarze sprzecznych, negatywnych emocji, coraz bardziej dawało jej się we znaki. Wiedziała, że coś jest nie tak i to nie dawało jej spokoju, stopniowo doprowadzając Elenę do szału.
– Co się stało? – zapytała natychmiast Esme. Na krótką chwilę przystanęła w progu domu, po chwili decydując się podjeść bliżej. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy spojrzała na córkę. – O Boże…
– Co…? – zaczęła z wahaniem Elena. Zaraz po tym gwałtownie urwała, uświadamiając sobie, że wciąż mogła pochwalić się parą białych skrzydeł, ale nie poczuła się z tego powodu źle. W gruncie rzeczy zdążyła o nich zapomnieć, traktując trochę jak coś najzupełniej normalnego. W takich chwilach rozumiała, dlaczego Rafael mało kiedy próbował udawać człowieka, zwykle pokazując jej się w pełnej okazałości, o ile akurat nie musiał udać się do miejsca, gdzie zwykle kręcili się ludzie. – A, to… Hm, szczerze powiedziawszy, to dalej nie jestem pewna jak działają – stwierdziła takim tonem, jakby właśnie komentowała coś równie neutralnego, jak chociażby pogoda.
– Jak działają… – powtórzyła z wahaniem wampirzyca.
Wciąż wyglądała na oszołomioną, co zresztą w najmniejszym stopniu nie wydało się Elenie dziwne. Wysiliła się na blady uśmiech, po czym bez słowa skierowała się ku prowadzącym na werandę schodom. Jeśli miała być ze sobą szczera, nade wszystko pragnęła znaleźć powód, żeby przy pierwszej możliwej okazji móc uciec do pokoju i doprowadzić się do porządku. Co prawda wciąż martwiła ją myśl o tym, że cokolwiek złego mogłoby spotkać Liz, zwłaszcza po temacie rozmowy, który zasugerował Damien, ale wcześniej musiała ochłonąć. Myślami wciąż była przy Rafaelu, ich rozmowie i… tym, co się wydarzyło, to zaś w znacznym stopniu ograniczało jej tolerancję względem niepokojących rzeczy. Potrzebowała chwili na to, żeby się uspokoić, nawet mimo płaczu nie czując się lepiej. To wciąż wydawało się zbyt świeże, a przynajmniej ona miała takie wrażenie, coraz bardziej pragnąc uciec – i to niezależnie od tego, czy rozwiązywanie problemów w ten sposób miało sens.
Wciąż o tym myślała, kiedy chłodne dłonie bezceremonialnie zacisnęły się na jej ramionach. Poderwała głowę, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że prawie wpadła na kogoś w prog. Zaraz po tym na krótką chwilę zamarła, bezmyślnie wpatrując w parę lśniących, złocistych tęczówek. Carlisle jak zwykle spoglądał na nią w łagodny, przenikliwy sposób, w tamtej chwili wyraźnie zaniepokojony.
– Elena… – Jeden rzut oka na twarz ojca wystarczył, żeby zorientowała się, że zaskoczyła go w niemniejszym stopniu, co i Esme. Zauważyła, że na krótką chwilę skoncentrował wzrok na wystających z jej pleców skrzydłach, jednak prawie natychmiast spojrzenie wampira skupiło się na powrót na twarzy Eleny. – Płakałaś – nie tyle zapytał, co najzwyczajniej w świecie stwierdził fakt. Mogła się tego spodziewać, tym bardziej że wciąż czuła wilgoć na policzkach. – Co się stało.
– Nic szczególnego – stwierdziła bez przekonania, bo próba zaprzeczania czegoś, co w gruncie rzeczy pozostawało oczywiste, zdecydowanie nie miała sensu. – Szłam do pokoju, więc…
– Poczekaj chwilę. – Carlisle nie dawał za wygraną, nie zamierzając tak po prostu się odsunąć. To, że wciąż trzymał ją za ramiona, również w znacznym stopniu zmusiło dziewczynę, by pozostawała na swoim miejscu. – Mam wrażenie, że czuję krew. Może się mylę, ale… – zaczął i zaraz urwał, kolejny raz uważnie mierząc córkę wzrokiem. – Elena…
– Uwzięliście się dzisiaj na mnie czy jak? – zniecierpliwiła się. – Powiedziałam już, że co nic takiego. Po prostu… komplikacje – wyjaśniła wymijająco.
– Jakie znowu…?
Jedynie potrząsnęła głową. Cofnęła się o krok, by móc oswobodzić się z niechcianego uścisku, tym samym znacznie zwiększając dzielącą ją od Carlisle’a odległość. Musiała wręcz zmuszać się do zachowania spokoju, wciąż dziwnie roztrzęsiona, choć sądziła, że mimo wszystko będzie w stanie nad sobą zapanować. Cóż, pomyliła się, ale wcale nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Chciała spokoju, ale skoro nie miała na co liczyć…
– Elena powiedziała, że w okolicy jest Hunter – usłyszała za plecami zdecydowany głos Damiena. – To o to chodzi, prawda?
W pierwszym odruchu pragnęła odwrócić się i na niego warknąć, gotowa zapytać o to, dlaczego w ogóle próbował się wtrącać. Dopiero po chwili dotarło do niej, że kuzyn tak naprawdę dawał jej drogę ucieczki, choć to samo w sobie wydawało się niedorzeczne – to, że mógłby chcieć pomóc akurat niej. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę fakt, że w ostatnim czasie nic nie było takie, jak mogłaby tego oczekiwać, a świat w ciągu zaledwie kilku godzin stanął na głowie, być może nie powinna się dziwić.
– Tak… Tak, miałam mały problem z Hunterem – przyznała zgodnie z prawdą. Cóż, jak nie patrzeć, nie próbowała kłamać. – Ale już jest w porządku – stwierdziła z przekonaniem, którego w rzeczywsitości nie czuła.
– Hunter… – wyrwało się wyraźnie oszołomionej Esme, tata zaś znów znalazł się na tyle blisko, by móc ująć twarz Eleny w dłonie. Chcąc nie chcąc spojrzała mu w oczy, próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto wcale nie jest na dobrej drodze do tego, żeby dostać szału.
– Nic ci nie jest? – zapytał spiętym tonem. – Co się tak naprawdę stało i…
– Jestem cała – przerwała pośpiesznie. Miała ochotę dodać, że wszystko dzięki Damienowi, ale powstrzymała się. Co jak co, ale nie zamierzała być aż taka miła. – Już jest w porządku – powiedziała w zamian.
Tata westchnął, po czym krótko spojrzał ponad jej ramieniem na Uzdrowiciela, być może podejrzewając w czym rzecz. Nawet jeśli tak, ostatecznie zostawił wszelakie uwagi dla siebie, co przyjęła z ulgą. Cóż, ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, było rozwodzenie się nad tym, komu, co i dlaczego zawdzięczała.
– Gdzie w takim razie jest Rafael?
Spodziewała się wielu pytań, ale nie tego. W pierwszym odruchu zesztywniała, prostując się niczym struna i czując się niemalże tak, jakby ktoś po raz kolejny zdecydował się ją spoliczkować. Och, nie, zdecydowanie nie zamierzała o tym rozmawiać, chociaż naturalnie nie mogła poinformować o tym wprost. Cóż, cokolwiek by się wydarzyło, pewne kwestie pozostawały skomplikowane – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Ta związana z Rafą nawet na tyle, że również Elena miała wątpliwości, co takiego powinna w związku z nią zrobić.
– Zajmuje się… swoimi sprawami – odpowiedziała wymijająco. – Rozstaliśmy się w apartamentowcu. Chciałam wrócić do domu, a on… miał jeszcze coś do załatwienia.
Rozstaliśmy się…Jakie to dwuznaczne, zadrwiła w myślach i w tamtej chwili coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle. To wciąż do niej nie docierało, chociaż przecież sama podjęła decyzję. A jednak myśląc o tamtej chwili po raz kolejny, czuła się tak, jakby rozpamiętywała sen – bardzo odległy i nie mający żadnego związku z rzeczywistością koszmar, który powinna jak najszybciej zapomnieć.
– I puścił cię samą, na dodatek teraz?
Uniosła brwi, bez trudu orientując się, że Carlisle był zdenerwowany. Wyczuła to nie tylko w jego tonie, ale również w sposobie, w jaki trzymał ją za ramiona, nagle wzmagając uścisk na tyle, by poczuła się niemalże osaczona. Tym razem nie próbowała się odsuwać, w zamian podchodząc bliżej – i to na tyle, by spróbować tatę uspokoić, chociaż nie sądziła, że to kiedykolwiek okaże się konieczne. Z drugiej strony, kiedy chodziło o Rafaela, Carlisle wydawał się dziwnie wrażliwy, a przynajmniej ona odniosła takie wrażenie. W innym wypadku ta zależność wydałaby jej się nawet zabawna, ale w tamtej chwili Elena zdecydowanie nie miała nastroju, żeby chociaż próbować się uśmiechnąć.
– Można powiedzieć, że trochę się pokłóciliśmy się. O Huntera właśnie – powiedziała w końcu, znów balansując gdzieś na granicy prawdy i kłamstwa. – To ja kazałam Rafaelowi zostać… Ale, jak wspomniałam, to nie jest istotne, a ze mną w porządku.
– Pokłóciliście się? – powtórzył z powątpiewaniem Carlisle, więc wzruszyła ramionami.
– Jak zwykle. Pewnie Rafa byłby zaskoczony, gdybym raz na jakiś czas się na niego nie obraziła – stwierdziła, próbując obrócić wszystko w żart. Była gotowa przysiąc, że szło jej co najmniej nieudolnie, ale na dobry początek musiało wystarczyć. – Idę… Ehm, doprowadzić się do porządku – oznajmiła, tym razem w bardziej stanowczy sposób próbując dostać się do domu. Poczuła ulgę, kiedy Carlisle jej na to pozwolił, bo nie miała ochoty kłócić się również z nim. – Zaraz przyjdę. I byłoby miło, gdybym dowiedziała się, co takiego dzieje się z Liz.
Nie musiała się odwracać, by stało się jasne, że jej ostatnie słowa były przeznaczone przede wszystkim do Damiena i Alessi. Zaraz po tym w pośpiechu się ewakuowała, woląc nie sprawdzać, czy ktokolwiek jeszcze spróbuje ją zatrzymać. Idąc w stronę schodów, wyraźnie usłyszała dźwięk włączonego telewizora, co uświadomiło jej, że najpewniej miała więcej niechcianych świadków rozmowy, niż mogłaby sobie tego życzyć, ale próbowała o tym nie myśleć. Cóż, to nie miało znaczenia, Elena zaś jak najszybciej pragnęła znaleźć się gdzieś, gdzie przynajmniej przez chwilę mogłaby pobyć sama.
Nie od razu wyczuła, że ktoś zaczął obserwować ją, ledwo tylko znalazła się w korytarzu na piętrze. Dopiero kiedy znalazła się przy drzwiach swojej sypialni, pokusiła się o to, żeby rozejrzeć się dookoła. Zaraz po tym zamarła, nieznacznie wytrącona z równowagi obecnością jak gdyby nigdy nic obserwującego ją z drugiego końca korytarza Aldero. Po wyrazie twarzy wampira nie była w stanie stwierdzić, co takiego sobie myślał, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Liczyło się przede wszystkim to, że wyglądał na spokojnego – nic ponadto, a przynajmniej Elena nie chciała się nad tym zastanawiać.
– Ja… Chcesz pogadać? – zapytał i zabrzmiało to aż zadziwiająco poważnie. W ostatnim czasie takie rozmowy zdarzają nam się zaskakująco często, pomyślała mimochodem, wciąż zaskoczona, bo to zdecydowanie nie pasowało do Aldero, którego znała.
– Hm…  Niekoniecznie – przyznała zgodnie z prawdą.
Zamarła z dłonią na klamce, mimo wszystko zwlekając z wejściem do pokoju. Jeśli miała być ze sobą szczera, Al był jedną z nielicznych osób, których obecność była skłonna uznać za co najmniej znośną, przynajmniej tak długo, jak powstrzymywał się przed wyznaniami, całowaniem jej i wszystkim tym, a co mogłaby chcieć go spoliczkować.
Obserwował ją dłuższą chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Ostatecznie skinął głową, ale nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał się wycofać. Nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, dlatego w pośpiechu weszła do pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi. Podejrzewała, że takie rozwiązanie nie było szczególnie uprzejme, ale nie dbała o to. W tamtej chwili czuła się zbyt rozbita, by ufać swojemu rozsądkowi albo umiejętności samokontroli. W gruncie rzeczy szczerze wątpiła, żeby była w stanie długo się powstrzymywać, zwłaszcza przy Aldero, który w ostatnim czasie miał wyjątkowy talent do wytrącania jej z równowagi.
Och, inną kwestią pozostawało to, że z oczywistych względów był ostatnią osobą, której mogłaby powiedzieć, co się stało. Pomijając to, że nie zamierzała pozwolić komukolwiek wtrącać się w sprawy, które sprowadzały się wyłącznie do niej i Rafy, zdecydowanie nie zamierzała ryzykować, że Al jak skończony kretyn spróbuje rzucić się z pięściami na demona. To zdecydowanie nie wchodziło w grę, nie wspominając o tym, że dla jednej ze stron mogło skończyć się naprawdę źle.
Cóż, już raz oglądała ich walkę, więc była w stanie sobie wyobrazić, jakby wyglądała. A tym bardziej kto potrzebowałby wsparcia – i to nie tylko mentalnego.
Wypuściła powietrze ze świstem, wciąż pod wpływem silnych emocji. Plecami oparła się o drzwi, po czym z wolna się po nich osunęła, siadając na podłodze. W tamtej chwili czuła ulgę, że zdążyła choć trochę wypłakać się przy Damienie, przynajmniej będąc w stanie powstrzymać się przed szlochem. Co prawda wciąż czuła się dziwnie, nie marząc o niczym innym, prócz możliwości zwinięcia się na łóżku i próby przespania przynajmniej kilku godzin, ale to musiało poczekać. Po prostu weź się w garść, warknęła na siebie w duchu. Będzie w porządku, ale… Och, poza tym coś dzieje się z Liz, dodała i to wystarczyło, by choć na chwilę zdołała skupić się na priorytetach.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści – i to wystarczająco mocno, by poczuła ból. W bezmyślny sposób spojrzała na swoje ręce, ostatecznie koncentrując się na wżynającej się w jej skórę obrączce. Przez ułamek sekundy miała ochotę ją ściągnąć, ale nie była w stanie się na to zdobyć, w zamian raz po raz muskając palcami gładką powierzchnię. Czuła się dziwnie, tym bardziej że spoglądając na pierścionek, nie miała wątpliwości co do tego, że wciąż był dla niej ważny. To, co symbolizował… Nie mogła tak po prostu się tego pozbyć, zresztą tak jak i nie była w stanie ot tak odciąć się od Rafaela, ale co innego mogła zrobić? Musiała postawić sprawę jasno, co zresztą zrobiła, teraz zaś pozostało jej mieć nadzieję, że demon wyciągnie z tego jakieś wnioski. Co prawda nadal potrzebowała czasu, by w ogóle chcieć z nim porozmawiać, ale…
Wzdrygnęła się, kiedy coś bez jakiegokolwiek ostrzeżenia uderzyło w okno. Machinalnie poderwała się na równe nogi, rozkładając skrzydła i przybierając pozycję bojową, zupełnie jakby spodziewała się, że nagle pojawi się ktoś, kto spróbuje ją zaatakować. Nic podobnego nie miało miejsca, Elena zaś z opóźnieniem zauważyła ciemny kształt, który przysiadł na zewnętrznym parapecie. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co i dlaczego robi, błyskawicznie przemknęła przez sypialnię, dopadając do okna i otwierając je na tyle gwałtownie, by skutecznie spłoszyć wpatrzonego w nią, znajomego kruka. Raven natychmiast poderwał się do lotu, przy okazji strząsając zalegający na parapecie śnieg i wydając z siebie kilka głośnych okrzyków niezadowolenia.
– Sio! – ponagliła go, nie kryjąc złości. – Leć do niego i powiedz, żeby się odczepił! Nie mam pojęcia, jak się porozumiewacie i w sumie mnie to nie obchodzi, jasne? Skoro możesz mnie obserwować, równie dobrze możesz poszukać sposobu na przekazanie wiadomości! – warknęła, nie dbając o to, że jej słowa mogłyby brzmieć jakkolwiek niedorzecznie.
Tak, to bardzo inteligentne… W końcu kruki są takie rozmowne!, zadrwiła w myślach, ale wcale nie poczuła się z tego powodu źle. Wiedziała, kto i dlaczego wysłał Ravena, nie pierwszy raz zresztą. Nawet nie była tym zaskoczona, ale przynajmniej tymczasowo nie miała cierpliwości do niczego, co wiązało się z Rafaelem. Nie chciała niczego, zwłaszcza jeśli wiązało się z jego troską, ale…
Dlaczego to brzmiało jak jedno, wielkie kłamstwo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa