20 maja 2017

Sto osiemdziesiąt pięć

Elena
W pierwszym odruchu spojrzała w stronę apartamentowca, mając ochotę usłuchać i wrócić do mieszkania. Cokolwiek chodziło po głowie Rafaelowi, wydawał się na tyle pewny siebie, by mogła bezpiecznie założyć, że dobrze wiedział, co i dlaczego zamierzał zrobić, ale z drugiej strony…
Niedoczekanie twoje.
Nie miała pojęcia, co się dzieje i właśnie to martwiło ją w tym wszystkim najbardziej. Kogo jak kogo, ale znała Rafę, jeśli zaś chodziło o niedopowiedzenia, to miała ich serdecznie dość, zresztą tak jak i biernego czekania na to, co dopiero miało się wydarzyć. W efekcie po prostu podjęła decyzję, bez chwili wahania ruszając za demonem i w duchu modląc się o to, żeby przypadkiem go nie zgubiła. Musiała się pośpieszyć, chociaż zarazem nie ufała sobie na tyle, by w pełni rozluźnić się podczas lotu. Próbowała o tym nie myśleć, zdając się na instynkt i myślenie o tym, że poruszane się w ten sposób było czymś równie naturalnym, co i oddychanie albo chodzenie. Musiała po prostu się temu poddać i skupić na instynkcie, który jak zwykle wydawał się przysłaniać wszystko inne.
Zawahała się, w nieco niespokojny sposób spoglądając na pogrążone w mroku miasto pod sobą. Czy ktoś, kto potrafi latać, powinien mieć lęk wysokości?, pomyślała mimochodem, czując, że coś nieprzyjemnie ściska ją w gardle. Nie chciała się nad tym zastanawiać, woląc nie rozwodzić się nad pełnią targających nią emocji w obawie przed tym, że te mogłyby przejąć nad nią kontrolę. W zamian skupiła się na locie, mimowolnie zastanawiając nad tym, skąd tak naprawdę wiedziała, gdzie udał się Rafael. Ostatecznie doszła do wniosku, że podświadomie postępowała trochę jak podczas polowań, kiedy pozwalała sobie na skoncentrowanie na tropie, który dla istoty śmiertelnej byłby czymś absolutnie nie do pomyślenia. Pędziła przed siebie, starając nie zastanawiać nad tym, co mogło pójść źle i czy istniała szansa, żeby ludzie mogli ją zauważyć. Wiedziała, że Rafa potrafił ukryć się przed wzrokiem tych, którzy nie powinni go widzieć, ale sama nie mogła na to liczyć.
Niechętnie wzbiła się wyżej, starając się trzymać z daleka od okien. Co prawda pora była na tyle późna, by dość prawdopodobnym wydawało się, żeby ktoś tkwił przy szybie i obserwował niebo, ale wolała dmuchać na zimne. Pozostawało jej liczyć na to, że ciężkie, szare chmury wystarczyły, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, tym bardziej że jej bliscy już i tak mieli sporo problemów. Wolała nie ryzykować, że ktokolwiek zainteresuje się skrzydlatą istotą, która z jakiegoś powodu jak gdyby nigdy nic przelatywała sobie na Seattle, zdecydowanie nie zachowując jak ktoś, kogo śmiertelnicy przywykli widywać na co dzień.
Niespokojnie rozejrzała się dookoła, ale poza zarysem budynków i rozświetlającym ulice miasta blaskiem latarni oraz reflektorów aut, nie widziała niczego. Z wysokości trudno było ocenić, gdzie tak naprawdę powinna się udać, a tym bardziej w którym miejscu się znajdowała. Mogła co najwyżej orientacyjnie stwierdzić, gdzie znajdował się apartament, ale zdecydowanie nie miała ochoty na to, żeby wracać. Coś jest nie tak, tłukło się Elenie w głowie i choć nie była w stanie tego potwierdzić, sama myśl sprawiła, że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. Do głowy przyszło jej nawet, że być może powinna wylądować, a później spróbować skontaktować się z Miriam, bo ta dysponowała zdecydowanie większym doświadczeniem i szansą na to, żeby odszukać brata, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie takie rozwiązanie. Nie, musiała to zrobić to sama, tym bardziej że jako ktoś, kto podobno był podobny do Rafaela, zdecydowanie była do tego zdolna… A przynajmniej zakładała, że musi być.
Nie była pewna, jak długo krążyła pozornie bez celu, zanim dotarło do niej, że w rzeczywistości podążała za czymś konkretnym. To nie był trop, który spodziewała się poczuć, bo w grę zdecydowanie nie wchodził zapach krwi albo konkretny dźwięk. To było raczej jak przeczucie, którego nie rozumiała, a któremu najzwyczajniej w świecie zdecydowała się poddać, aż nazbyt świadoma, że to miało sens. Oczami wyobraźni niemalże widziała świetlistą, jarzącą się łagodnym blaskiem wstęgę, która wskazywała jej drogę, prawie na pewno prowadząc prosto do Rafaela. Byli ze sobą połączeni, a przynajmniej tak zawsze czuła, nie biorąc pod uwagę, że mogłoby być inaczej. To dzięki niemu tutaj była, a skoro tak, sama tym bardziej musiała być w stanie go odnaleźć.
Coraz bardziej podekscytowana, raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Chwilę jeszcze wodziła wzrokiem dookoła, zanim zorientowała się, że opada – bardzo łagodnie, dzięki czemu nie musiała obawiać się, że straci kontrolę i wyląduje na ziemi. Jej ciało wydawało się doskonale wiedzieć, co powinna zrobić, żeby bezpiecznie dotrzeć na dół i wylądować. Poddała się temu uczuciu, wkrótce znów mogąc cieszyć się obecnością ziemi pod stopami, co przyjęła z nieopisaną wręcz ulgą. Dla pewności jeszcze rozejrzała się, chcąc upewnić, że nie zrobiła czegoś głupiego, chociażby lądując na samym środku chodnika, wprost przed całą grupą zszokowanych ludzi. Cóż, najwyraźniej dopisało jej szczęście, bo znajdowała się w opustoszałej, pogrążonej w półmroku uliczce, absolutnie nie wyglądając na miejsce, gdzie o tej porze zapuściłby się jakikolwiek przechodzień, gdyby akurat nie miał po temu potrzeby.
– Uroczo… – mruknęła pod nosem, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
Gdyby miała wybór, natychmiast by się ewakuowała, ale nie chciała choćby próbować się na to zdobyć. Odrzuciła jasne włosy na plecy, żeby nie wpadały jej do oczu, po czym z braku lepszych perspektyw ruszyła przed siebie, wciąż uważnie wodząc wzrokiem dookoła. Wyraźnie słyszała uliczny gwar, co uświadomiło jej, że gdzieś w pobliżu znajdowała się ulica i jedna z bardziej zaludnionych ulic. Pomyślała, że ta świadomość powinna poprawić jej nastrój, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – świadomość, że ludzie znajdowali się o wiele bliżej, aniżeli początkowo mogłaby przypuszczać, dodatkowo podsyciła odczuwane przez Elenę wątpliwości, sprawiając, że ta natychmiast zapragnęła się wycofać. Miała wrażenie, że właśnie zdecydowała się na coś bardzo głupiego, nie tylko szukając Rafaela, ale przede wszystkim wybierając się gdziekolwiek w pojedynkę, ale mimo wszystko…
Jej własne kroki i oddech wydawały się nienaturalnie głośne. Dla pewności obejrzała się przez ramię, nie tyle z obawy, że ktokolwiek mógłby za nią podążać, ale chcąc upewnić się, że skrzydła wciąż znajdowały się na swoim miejscu. Miała wrażenie, że pióra jarzą się łagodnie w ciemnościach, pozłacane przy końcówkach, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wytworem wyobraźni. Szła szybko, próbując rozważnie stawiać stopy, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi…
Właściwie kogo?
Nagle zaniepokojona, mocno zacisnęła dłonie w pięści. Dlaczego wciąż miała wrażenie, że w każdej chwili coś mogłoby pójść nie tak albo że ktokolwiek ją obserwuje? Wiedziała, że w ciemnościach mogłoby się kryć dosłownie wszystko, ale przynajmniej na pierwszy rzut oka to wydawało się bez sensu. Uliczka była opustoszała i nienaturalnie wręcz cicha – na tle, że Elena była w stanie niemalże kontrolować przyśpieszone bicie własnego serca. Co prawda i tak wyraźnie czuła, że narząd niespokojnie trzepotał się w piersi, zupełnie jakby chciał wyrwać się na zewnątrz, ale nie potrafiła tego wytłumaczyć. Dlaczego czuła się aż do tego stopnia niespokojna, skoro tak naprawdę nic się nie działo i…?
A potem zrozumiała i na moment zamarła, całkiem wytrącona z równowagi. Jakim cudem i kiedy zrobiło się aż tak cicho…?
Oddech dziewczyny przyśpieszył, przez niską temperaturę z każdym wydechem zamieniając się w kłębki pary. Choć zimą taki stan rzeczy wydawał się czymś normalnym, a temperatura w najmniejszym nawet stopniu nie dawała jej się we znaki, Elena poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona i… Och, osaczona? Nie miała pojęcia, czy cokolwiek z tego, co myślała, miało sens, ale to i tak nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że coś uległo zmianie, a ona dostrzegała coraz więcej powodów do tego, żeby zacząć się martwić. Jakby tego było mało, stopniowo zaczynała wątpić, czy oby na pewno chciała poznać powód, dla którego towarzyszyły jej własne takie emocje.
Po prostu idź dalej…, nakazała sobie stanowczo.
Chciała przyśpieszyć, ale nawet to nie przyniosło jej ukojenia. Wciąż miała wrażenie, że jej kroki są wręcz nienaturalnie głośne, odbijając się echem od ścian stojących wręcz klaustrofobicznie blisko siebie budynków. Już nie słyszała niczego, co świadczyłoby o bliskości przechodniów, samochodów albo jakichkolwiek oznak życia. Była tylko ona, w pośpiechu zagłębiająca się w nienaturalnie wręcz długą, ciemną uliczkę – i to naprawdę zaczynało Elenę przerażać. Miała wrażenie, że podąża bez celu przed siebie, niemalże biegnąc, chociaż nie istniał żaden cel po temu, by mogła chcieć uciekać. Z wolna przesunęła się bliżej gładkiej ściany, przesuwając palcami po chropowatej powierzchni i przez krótką chwilę licząc, że obecność czegoś tak trwałego, jak ceglana konstrukcja, doda jej choć odrobinę pewności siebie.
Nic z tego.
Wciąż szła przed siebie, świadoma wyłącznie narastającej z każdą kolejną sekundą paniki. To było niczym jakiś nieskończony bieg w nicość, choć takie rozwiązanie nawet nie powinno wchodzić w grę. Szukała jakiegokolwiek wyjaśnienia tego, czego doświadczała, ale nic sensownego nie przychodziło dziewczynie do głowy. W pewnym momencie pomyślała nawet o odległym, dawno zapomnianym śnie, w którym błądziła po lustrzanej ściany, nie mogąc znaleźć wyjścia, ale i to nie miało racji bytu. Czy w ogóle możliwe było, żeby spała i kolejny raz śniła koszmar? Nie miała pojęcia, ale wszystko w niej aż krzyczało, że niezależnie od absurdalności tego, czego doświadczała, wszystko to, co ją otaczało, było prawdziwe. Cóż, jakby nie patrzeć, musiało być, ale…
– Rafa? – Jej własny głos zabrzmiał dziwnie, kiedy zdecydowała się odezwać. Przełknęła z trudem, kiedy coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle, utrudniając nawet zaczerpnięcie tchu. Głos drżał jej w nieprzyjemny, zdradzający panikę sposób, chociaż tak bardzo pragnęła nad sobą zapanować. – Rafaelu, gdzie…?
Tym razem nie miała nawet okazji po temu, żeby spróbować dokończyć. Cała zesztywniała, kiedy do jej podświadomości wdarł się nieprzyjemny, męski śmiech – bardzo głęboki, niepokojący i absolutnie różny od tego, który sądziła, że słyszy, kiedy jeszcze znajdowała się w powietrzu. Nie miała pojęcia, co to oznacza, ale wiedziała, że nie było normalne – i że miała powody do niepokoju, nie wspominając o tym, że jak najbardziej wolała trzymać się od tego całego szaleństwa z daleka.
Szła przed siebie, wciąż trzymając blisko ściany. Pod opuszkami palców wyraźnie czuła chłód, co utwierdziło Elenę w przekonaniu, że otaczało ją coś jak najbardziej materialnego, czego nie była w stanie uznać za wytwór wyobraźni. Sen nie wyglądałby w taki sposób, zresztą wtedy mogłaby przystanąć i spróbować się obudzić, co w obecnej sytuacji zdecydowanie nie wchodziło w grę. Nie mogła się zatrzymywać, a przynajmniej miała wrażenie, że wytracenie prędkości byłoby najgorszą rzeczą, na którą by się zdecydowała.
Słodka bogini…
Nie otrzymała odpowiedzi, co zresztą było do przewidzenia. Jeszcze bardziej przyśpieszyła, z uporem podążając przed siebie, chociaż wszystko w niej aż krzyczało, że to nie ma sensu. Nie była pewna, jak długo szła przed siebie, ale była gotowa przysiąc, że minęły całe godziny. Uliczka ciągnęła się w nieskończoność, wciąż tak samo ciemna i nieprzyjemna, a przy tym nienaturalnie wręcz długa, co przecież nie powinno mieć miejsca. Co jak co, ale musiałaby zgłupieć, żeby uwierzyć, że gdziekolwiek w Seattle znajdowała się ciągnąca w nieskończoność, pozbawiona śladów czyjejkolwiek bytności uliczka. Miała wrażenie, że coś zmieniło się już z chwilą, w której wylądowała, decydując wejść do zaciemnionego zaułka – i że od tamtego czasu wciąż szła przed siebie, w rzeczywsitości czując tak, jakby przez cały ten czas tkwiła w miejscu.
Serce Eleny zabiło jeszcze mocniej, chociaż ta nie sądziła, że coś podobnego w ogóle będzie mieć jeszcze miejsce. Czuła, że uparty narząd nieprzyjemnie tłucze jej się w piersi, uderzając tak mocno i nieregularnie, że doświadczenie okazało się niemalże bolesne. Ta uliczka… Wszystko było z nią nie tak, chociaż dopiero myśląc o tym w tamtej chwili, do Eleny w pełni dotarł taki stan rzeczy. Choć wcześniej nie zwróciła na to uwagi, uświadomiła sobie, że tak naprawdę z obu stron otaczały ją gładkie ściany, na dodatek zbliżone do tego stopnia, że tworzyły jedynie wąskie, niemalże klaustrofobiczne przejście. Gdyby tylko zechciała, mogłaby bez przeszkód dotknąć obu stron, nie mając nawet dość miejsca na to, żeby w pełni wyprostować ramiona.
Sama uliczka wydawała się prowadzić donikąd, ciągnąc w nieskończoność. Szła, ale z równym powodzeniem mogłaby tkwić w miejscu, bowiem majaczący w pozornie niewielkiej odległości skręt, wciąż pozostawał w takim samym oddaleniu. Mogła biec i robić wszystko, byleby tylko dostać się do wyjścia, ale to najzwyczajniej w świecie nie miało sensu, ona zaś pozostawała absolutnie bezsilna.
Przerażenie przybrało na sile, na krótką chwilę przysłaniając wszystko inne. Bezsilność okazała się jeszcze gorsza, zresztą tak jak i wrażenie, że powinna dobrze rozumieć, co takiego działo się w tym miejscu. Gdyby wiedziała, czego doświadczała, być może miałaby szansę, żeby próbować z tym walczyć, ale w obecnej sytuacji…
Z tym, że przecież wiedziała.
Zrozumienie pojawiło się nagle, na krótką chwilę wytrącając Elenę z równowagi. Na dłuższą chwilę zamarła, z wrażenia omal nie potykając o własne nogi, choć w przypadku kogoś dysponującego idealnym zmysłem równowagi, nic podobnego nie powinno mieć miejsca. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową, w pierwszym odruchu próbując odrzucić od siebie świadomość tego, co przez cały ten czas powinno być dla niej oczywiste. Co prawda Rafael nigdy jej tego nie pokazał, pomijając ten jeden raz w dniu, w którym jej się oświadczył, wcześniej w dość nietypowy sposób dostając się do jej sypialni.
Cholera, wiedziała przecież, że demony potrafiły zakrzywić czasoprzestrzeń! Słuchała o tym wielokrotnie, chociaż wtedy nie próbowała zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę wiązało się z tymi umiejętnościami. W tamtej chwili była jedynie pewna tego, że ktoś jeszcze musiał znajdować się w tej uliczce. Kto wie, może nawet czekał na nią, żeby uwięzić ją w pułapce – czymś, czego tak naprawdę nie było i co musiało dziać się wyłącznie w jej umyśle. Mając do czynienia z telepatami albo chociażby iluzjonistami, takimi jak Pavarotti, powinna być przygotowana na podobne doświadczenia, a jednak i tak potrzebowała dłuższej chwili, żeby ostatecznie przyjąć takie rozwiązanie do wiadomości. Teraz musiała jeszcze zadecydować, co powinna w związku z tym zrobić, ale w głowie miała tylko i wyłącznie pustkę. Ucieczka nie wchodziła w grę, z kolei to miejsce…
Nerwowo obejrzała się przez ramię – a potem prawie krzyknęła, kiedy w oszołomieniu odkryła, że tuż za sobą ma kolejną litą ścianę. To niemożliwe…, pomyślała i krótką chwilę próbowała sobie wyobrazić, że tuż przed nią znajduje się przejście, ale to nie przyniosło najmniejszego nawet efektu. Wkrótce po tym Elena doznała kolejnego szoku, kiedy spróbowała ruszyć w dalszą drogę, tym samym przekonując się, że ściany napierały na nią ze wszystkich stron, nie pozostawiając jej ani szczeliny, którą mogłaby przejść, ani tym bardziej choćby minimum miejsca na jakikolwiek ruch. Oczy dziewczyny rozszerzyły się do granic możliwości, zaraz też naparła na jedną z ceglanych ścian, które…
Och, nie – to nie były ściany.
Przed sobą miała lustra.
Kolejna zmiana powinna ją zszokować, ale już czuła się na tyle oszołomiona, że praktycznie nie zwróciła uwagi na nową scenerię. Ściany czy lustra… To na dłuższa metę i tak nie miało znaczenia. Elena poruszyła się niespokojnie, świadoma wyłącznie tego, że znalazła się w potrzasku. Chciała się wydostać, ale już na ułamek sekundy przed tym, jak z całej siły uderzyła pięściami w znajdujące się bezpośrednio przed nią lustro, podświadomie wyczuła, że to i tak nie przyniesie pożądanego skutku. Szybko przekonała się, że jak najbardziej miała rację – lustro nawet nie drgnęło, w uszach Eleny zaś po raz kolejny rozbrzmiał ten śmiech. Ktoś tu był, obserwował ją i najpewniej doskonale bawił się jej kosztem, czerpiąc ze strachu, który odczuwała. To musiał być demon, ale w tamtej chwili czuła się zbyt oszołomiona, by zastanawiać się nad tym, kto i dlaczego pokusiłby się o zrobienie czegoś takiego.
Jęknęła, kiedy wraz z kolejnym uderzeniem pięściami w lustrzaną powierzchnię nie osiągnęła niczego, co mogłaby uznać za satysfakcjonujące. Czuła jedynie pulsujący ból napiętych mięśni, a już zwłaszcza zaciśniętych w pięści dłoni. Zaraz po tym z wolna osunęła się na ziemię, plecami opierając o chłodną powierzchnię. Ze wszystkich stron otaczało ją jej odbicie, ale to również wydawało się dziwne i… zniekształcone. Po pierwsze, nie miała skrzydeł, chociaż za każdym razem, kiedy dla pewności próbowała to sprawdzić, widziała, że te nadal sterczały z jej pleców – idealnie białe i jakby jarzące się w ciemnościach. Przynosiły jej przynajmniej szczątkowe pocieszenie, wydając się być jednym z nielicznych powodów tego, że wciąż była w stanie zachować zdrowe rozmysły.
Inną, o wiele bardziej niepokojącą kwestią, był wyraz jej twarzy. Początkowo nie miała okazji się przyjrzeć, bo kiedy opadła na ziemię, loki opadły jej na policzki, częściowo je przysłaniając, ale to byłą zaledwie chwila. Elena niecierpliwym ruchem odgarnęła loki na bok, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że postać w lustrze zwlekała z momentem, w którym zdecydowała się na to samo. Dziewczyna wiedziała, że to niemożliwe, ale równie nieprawdopodobne wydawało się to, czego doświadczała – lustrzana klatka i szaleństwo, które przecież nie powinno mieć miejsca. Gdyby cokolwiek tutaj było normalne…
Wiedziała, że nic nie jest takie, jak powinno, a w tym miejscu nie mogła ufać ani sobie, ani własnym zmysłom, ale nic nie przygotowało ją na to, co dopiero miało się wydarzyć. Serce Eleny omal nie stanęło, kiedy uświadomiła sobie, że jej odbicie zdecydowanie zachowywało się inaczej niż ona – i że spoglądało na nią z niepokojącym, drapieżnym uśmiechem. Zwykle błękitne oczy okazały się czarne i wręcz nieludzkie – tak ciemne, że właściwie nie widziała źrenic. Z wrażenia aż krzyknęła, po czym w pośpiechu spróbowała się odsunąć, całym ciężarem wpadając plecami na to z luster, które znajdowało się tuż za nią. Znów usłyszała śmiech, ale już nie potrafiła rozróżnić czy należał on do mężczyzny, czy może kobiety. W zasadzie z powodzeniem mógłby wydobyć się z jej ust, a pewnie nawet nie zauważyłaby różnicy. W gruncie rzeczy zaczynało być jej wszystko jedno, to zresztą wciąż było zaledwie początkiem.
Zamarła, kiedy tuż za plecami usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Lustro rozpadło się nagle, dosłownie eksplodując tuż za jej plecami. Jęknęła, kiedy uderzył w nią grad szklanych odłamków, chociaż te z jakiegoś powodu nie zrobiły jej krzywdy. Nie czuła bólu ani krwi, zupełnie jakby szkło nawet nie zadrasnęło jej odsłoniętej skóry, która…
A potem coś z siłą zacisnęło się wokół jej gardła, bezceremonialnie obejmując zaskoczoną dziewczynę od tyłu. Szarpnęła się, ale to okazało się równie bezsensowne, co i wcześniejsza próba ucieczki z tego więzienia. Ktokolwiek znajdował się za nią, dusił ją i najwyraźniej nie zamierzał puścić. Nie mogła nawet się odwrócić, żeby sprawdzić z kim walczyła, to jednak nie było istotne.
Nie, skoro była gotowa przysiąc, że duszące ją dłonie należą do kobiety – a konkretnie do niej, chociaż to wciąż dziewczyny nie docierało.
Jej odbicie…
To nie było możliwe, ale…
A potem w ostatecznie pociemniało jej przed oczami i nie myślała już nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa