Elizabeth
To było… niezręczne. Nie miała
pojęcia, dlaczego akurat to stwierdzenie przyszło jej do głowy w pierwszej
kolejności, ale właśnie tak się czuła. Wpatrywała się w Damiena, uparcie
milcząc i w duchu modląc się o to, żeby to on pierwszy odwrócił
wzrok. W ogóle nie powinno go tutaj być, chociaż tego nie chciała i wręcz
nie potrafiła mu powiedzieć. Och, jakaś cząstka naprawdę go potrzebowała – z tym,
że przez większość czasu Liz łatwo przychodziło uciszenie jej.
– Więc… –
Odchrząknęła, próbując wziąć się w garść. Wiedziała, że prędzej czy
później będą musieli porozmawiać, ale zdecydowanie nie wyobrażała sobie tego w ten
sposób. Powinno być… inaczej. – Wciąż
nie powiedziałeś mi, co tutaj robisz.
– Wydawało
mi się, że to oczywiste – stwierdził cicho Damien.
W zamyśleniu
skinęła głową. Tak, może miał rację, chociaż nie była pewna. Kojarzenie faktów
czasami było problematyczne, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy emocje
okazywały się na tyle problematyczne, że miała ochotę uciec z krzykiem.
Jeśli jednak chodziło o Damiena… Cóż, mogła przynajmniej podejrzewać,
czego mógł od niej oczekiwać.
– Fakt. Ale
wszystko jest w porządku – powiedziała, starannie dobierając słowa. Z jakiegoś
powodu jej własne zapewnienia brzmiały jak wierutne kłamstwo. – Chyba że to
dzięki tobie? – dodała po chwili zastanowienia. – Wciąż mnie chronisz, prawda?
Jeśli znowu zawdzięczam ci życie, ale nic o tym nie wiem…
– Nie, nie
– zapewnił pośpiesznie. – Jason… w ostatnim czasie nie kręcił się przy
tobie.
Z wolna
skinęła głową, chociaż nie była pewna, czy jego słowa powinny zadziałać na nią
kojąco. To nadal nie rozwiązywało problemu, zresztą właśnie utwierdziła się w przekonaniu,
że Damien jak najbardziej ją obserwował… On albo ktoś z jego rodziny. Na
samą myśl o tym serce zabiło dziewczynie szybciej, a coś
nieprzyjemnie ścisnęło ją w żołądku. Tego nie wyczuła, chociaż próbowała
być tak bardzo ostrożna – z tym, że nawet najbardziej ostrożne, staranne
działania nie miały okazać się skuteczne, kiedy miało się do czynienia z nieśmiertelnymi.
Jakkolwiek
by nie było, ważniejsze dla Elizabeth pozostawało to, że jej spotkania z Ulrichem
nie były bezpieczne. Jeśli Damien jakimś cudem wiedział i pojawił się
akurat w tej sprawie…
– To chyba
dobrze, nie? – powiedziała po chwili zwłoki zdecydowanie zbyt długiej, by zabrzmiało
to naturalnie. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie rozmówcy, stopniowo
doprowadzające ją do szaleństwa. Gdyby przynajmniej mogła ocenić, jakie w tamtej
chwili targały nim emocje… – Więc jestem cała. I pilnuję się, dlaczego nie
masz powodów do niepokoju – dodała z uporem.
Cholera, to
brzmiało źle – i to aż za bardzo. Miała wrażenie, że zachowuje się jak
jakaś marna aktorka z reklamy pasty do zębów – sztuczny uśmiech i wypowiadane
machinalnie hasła, które nie wnosiły niczego albo w dość znaczący sposób
rozmijały się z rzeczywistością. Nie przekonałaby nawet siebie, a co
dopiero kogoś takiego jak Damien, dodatkowo ryzykującego wszystko, byleby mieć
szansę zapewnić jej bezpieczeństwo. To nie powinno tak wyglądać, a on
zdecydowanie zasłużył na coś więcej, niż niezdecydowana dziewczyna, która przy
pierwszej okazji była w stanie co najwyżej rzucić się do ucieczki.
Wciąż
milczała, obserwując go i czekając na… Och, w zasadzie cokolwiek. W tamtej
chwili wszystko wydawało się równie kuszącą perspektywą, łącznie z możliwością
powiedzenia czegoś błahego, co przekonałoby Damiena, żeby się wycofał. Nie
chciała ująć sprawy w zbyt bezpośredni, raniący sposób, ale była coraz
bardziej świadoma, że najpewniej i tak nie ma wyboru, tym bardziej że
trwanie w ciszy okazało się o wiele bardziej męczące, niż początkowo
mogłaby przypuszczać.
– Tęsknię
za tobą, Liz… Wiesz o tym?
Te słowa ją
zaskoczyły, jednocześnie sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej
oszołomiona. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, kiedy uścisk w gardle
stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie,
podczas gdy ona wciąż tkwiła w miejscu, bezmyślnie wpatrując się w Damiena.
Czuła się przy tym tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim
po głowie, tym samym skutecznie wytrącając z równowagi. Oddychała szybko i płytko,
przez dłuższą chwilę koncentrując wyłącznie na tym. Nie była pewna jak się
czuła, ale to nie miało znaczenia, a może po prostu nie chciała, żeby
okazało się istotne. Na to nie była gotowa, zresztą jak i na przenikliwe
spojrzenie Damiena, które nagle wydało jej się komunikować coś aż nadto
oczywistego – mieszankę troski i właśnie tęsknoty, która wzbudziła w niej
wyrzuty sumienia silniejsze niż do tej pory.
Chłopak
zamilkł, ale prawie tego nie zarejestrowała. Chociaż nie usłyszała niczego, co
świadczyłoby, że oczekiwał odpowiedzi, wiedziała, że przemilczenie tego
wyznania byłoby najgorszym, co w obecnej sytuacji mogłaby zrobić. Jakby
tego było mało, przecież doskonale wiedziała, co chciała mu powiedzieć, zupełnie
jakby rozumiała to przez cały ten czas. To w niej było – ta tęsknota, być
może równie silna jak i ta, którą odczuwał Damien – ale przez większość
czasu trzymała to uczucie na dystans, dusząc je w sobie z obawy, że
jeśli mu się podda, wtedy zrobi coś naprawdę głupiego. Mogłaby chociażby
zechcieć wrócić, a to nie byłoby rozsądne, skoro wtedy stałaby w miejscu,
znów pozwalając się chronić i zrzucając odpowiedzialność na kogoś, na kim
nigdy nie powinna spocząć. To, co działo się między nią a Jasonem, było
wyłącznie jej walką i tego zamierzała się trzymać.
Gdyby tylko
mogła…
– Ja… Wiesz
przecież, że ja też. – Początkowo nie rozpoznała własnego głosu, wręcz
zaskoczona tym, że zdołała wypowiedzieć tych kilka słów na głos. Coś ścisnęło
ją w gardle, więc odchrząknęła, próbując w ten sposób doprowadzić się
do porządku. – Ale…
– Co jest?
– zachęcił Damien. Drgnęła, kiedy odsunął się od okna, by w następnej
sekundzie ruszyć w jej stronę. Poruszał się spokojnym, ludzkim krokiem, co
przyjęła z ulgą, choć przez chwilę mogąc poczuć się normalnie. On zawsze
to potrafił, nawet po tym jak już poznała prawdę sprawiając, że czuła się
bezpieczna. – Hej, Liz, co się dzieje? Jesteś taka dziwna… – przyznał, z wahaniem
wyciągając dłonie ku jej twarzy.
Nie
zaprotestowała, nie mając nic przeciwko temu, żeby ją dotknął. Uznał to za
przyzwolenie, żeby ująć jej twarz w obie dłonie, choć nawet wtedy pozostał
niezwykle delikatny. Przymknęła oczy, rozkoszując się znajomym ciepłem i dotykiem,
który tak wiele razy przynosił jej ukojenie, pozwalając spokojnie zasnąć. Gdyby
miała wskazać kogoś, kto uważała za człowieka, bez chwili wahania skierowałaby
się właśnie ku Damienowi, nieważne jak ironiczne by się to wydawało. Chwilami
wciąż nie docierało do niej, że po części mógłby być kimś zdolnym zabić i potrzebującym
do normalnego funkcjonowania krwi – i to pomimo tego, że widziała go
zdeterminowanego i gotowego bronić ją przed niebezpieczeństwem.
Dla niej
był człowiekiem – niezależnie od tego, jak z biologicznego punktu widzenia
prezentowała się prawda.
Oddech
dziewczyny przyśpieszył, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Potrzebowała
kilku sekund, żeby uprzytomnić sobie, że płacze, co zresztą skutecznie
wytrąciło ją z równowagi. Z niejakim niedowierzaniem przyjęła do
wiadomości to, że Damien jak gdyby nigdy nic przesuwał palcami po wilgotnych
policzkach, ścierając łzy. Czuła na sobie jego zaniepokojone spojrzenie,
chociaż zarazem oboje nadal milczeli. To był ten rodzaj ciszy, którego nie
rozumiała, chociaż wydawał jej się właściwy. Po prostu… dobry.
Damien
zawahał się, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Przypatrywał jej się
uważnie, wydając nad czymś intensywnie myśleć, choć i tego nie była w stanie
jednoznacznie sprecyzować. Zawahała się, w duchu odliczając kolejne
sekundy i podświadomie czekając aż jednak się odezwie – powie coś, co
przerwałoby tę dobrą ciszę, zakończyło ją i znów rzuciło ich do
rzeczywistości, ale…
Cóż, nie
robił tego.
Zesztywniała,
kiedy jego dłonie przeniosły się na jej ramiona. Jego skóra wciąż pulsowała
przyjemnym ciepłem, przynosząc ukojenie. Kiedyś ją to niepokoiło, kojarząc się z gorączką,
ale teraz wiedziała, że taki stan w przypadku Damiena był czymś normalnym.
W efekcie nawet ona potrafiła sobie wyobrazić wypełniającą go energię –
to, że wręcz nią pulsował, przy okazji wyzwalając w niej emocje, których
nie rozumiała, chociaż sprawiały jej przyjemność. To było skomplikowane, ale…
Och, podobało jej się. Nawet bardzo.
Naprawdę
czuła się bezpieczna.
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym Damien bardziej stanowczo przysunął
ją do siebie. Pozwoliła mu na to, niejako wpadając chłopakowi w ramiona,
chociaż początkowo nie chciała sobie na to pozwolić. Miała wrażenie, że w jednej
chwili zdrowy rozsądek zszedł gdzieś na dalszy plan, wyparty wyłącznie przez
pragnienia, które do tej pory usiłowała w sobie zdusić. Zanim zastanowiła
się co i dlaczego robi, żadne z nich już się nie powstrzymywało –
również Damien, być może uznając brak protestów z jej strony za
przyzwolenie. Zesztywniała, kiedy jak gdyby nigdy nic zdecydował się ją
pocałować, ale również wtedy nie próbowała go odsuwać, w zamian
odwzajemniając pieszczotę. Dopiero w tamtej chwili uświadomiła sobie, jak
bardzo tęskniła – za nim, za wzajemną bliskością i tym czymś, co zdążył
się między nimi wytworzyć. W takich chwilach nie miała wątpliwości, że
zdecydowanie chodziło o coś więcej, aniżeli wdzięczność. Cóż, nie tylko,
bo choć bez wątpienia mogła przypisać Damienowi wiele zasług, to nie była
jedyna przyczyna, dla którego chciała przy nim przebywać.
Może go
kochała. Może to już było to, ale…
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy, kiedy skoncentrowała się na kolejnych
pocałunkach. Zanim się obejrzała, oboje jakimś cudem wylądowali na łóżku, co na
dłuższą chwilę wytrąciło Liz z równowagi. To było coś zdecydowanie
bardziej gwałtownego, niż dotychczasowe podpieszczanie się, kiedy nikt nie
patrzył. Czuła, że znacznie różniło się od sposobu, w jaki spędzali czas
na lodowisku, kiedy zamiast jeździć, woleli siedzieć razem i po prostu
cieszyć się sobą. Tym razem chodziło o coś więcej, ale nie miała nic
przeciwko temu, niemalże z rozkoszą poddając się zarówno dotykowi, jak i kolejnym
pocałunkom. Chciała się w tym zatracić, tak po prostu sprawił, żeby
wszystko inne przestało mieć znaczenie. Nic ponadto, tym bardziej że w tamtej
chwili byli sobie równi – człowiek i nieśmiertelny, zwłaszcza biorąc pod
uwagę fakt, że nigdy nie widziała w Damienie zdolnego nieść śmierć
potwora.
Nie powinniśmy…, przeszło Elizabeth
przez myśl, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Ułożyła się na materacu,
pozwalając żeby chłopak niejako wylądował na niej, przyciskając ją do łóżka.
Nieznacznie odsunął się, żeby mogła złapać oddech, chociaż to okazało się problematyczne,
przynajmniej początkowo. Oddychała płytko i nierówno, spazmatycznie
chwytając powietrze i czując, że serce w nieprzyjemny sposób tłucze
jej się w piersi. W innym wypadku nawet nie pomyślałaby, że pomiędzy
nią a Damienem mogłoby wydarzyć się coś więcej, tym bardziej że chłopak od
samego początku zachowywał się w niezwykle delikatny sposób, nie próbując
na nią naciskać. Najwyraźniej rozłąka zrobiła swoja, podsycając tęsknotę oraz
pragnienia, o które wcześniej zdecydowanie by się nie podejrzewała –
uczucia, które należały przede wszystkim do niej, bo nie mogła zaprzeczyć, że
to przede wszystkim ona miała kontrolę nad sytuacją. Wiedziała, że mogłaby
przerwać, a on by usłuchał; o to jedno czuła się dziwnie spokojna, aż
nazbyt świadoma, że Damien nie należał do facetów, którzy z jakiegokolwiek
powodu mogliby skrzywdzić kobietę.
Wplotła
palce w jego włosy, wciąż niepewna tego, czego tak naprawdę chciała.
Seksu? Być może, chociaż to brzmiało co najmniej źle. A jednak pierwszy
raz była z kimś, komu czuła się gotowa zaufać aż do tego stopnia i… Och,
tak przynajmniej sądziła, próbując przekonać samą siebie, że to rozsądna,
przemyślana decyzja, a nie kaprys pod wpływem chwili, mający utwierdzić ją
w przekonaniu, że nadal ma wpływ na siebie i swoje życie. To nie było
tak, że pragnęła zapomnienia albo…
Cholera,
prawie na pewno nie było tak!
– Liz? –
rzucił z wahaniem Damien, jednocześnie uświadamiając jej, że obserwował ją
z uwagą, wyraźnie zmartwiony. Mogła tylko zgadywać, co takiego myślał
sobie w tamtej chwili, a tym bardziej jak prezentował się wyraz jej
twarzy. – Wszystko… w porządku?
– Tak. Po
prostu… – Wzruszyła ramionami. – Na dole jest Shannon.
Damien
spojrzał na nią z powątpiewaniem, być może niekoniecznie wierząc w jej
słowa, a może po prostu na podstawie jej reakcji próbując określić, czy w takim
razie powinien się odsunąć. Chciała powiedzieć mu, czego tak naprawdę
oczekiwała, ale w głowie miała pustkę, zaś wyrzucenie z siebie choćby
najmniej znaczących słów okazało się problematyczne. Ostatecznie w pośpiechu
zarzuciła Damienowi ramiona na szyję, przyciągając go na tle, by móc w pojedynkę
zainicjować pocałunek. Sądziła, że to wystarczy i nie pomyliła się, bo
choć początkowo się zawahał, ostatecznie jakikolwiek dystans pomiędzy nimi
zniknął równie szybko, co wcześniej się pojawił.
To było
właściwe, a przynajmniej chciała wierzyć, że tak właśnie jest. Całowali
się, leżeli razem i to wystarczyło, żeby poczuła się naprawdę bezpieczna.
Chciała w tym trwać, skoncentrowana na wzajemnej bliskości oraz uczuciach,
które z taką łatwością przysłaniały wszystko inne. Niczego więcej nie
potrzebowała, przynajmniej na razie, z kolei Damien…
Serce
zabiło jej szybciej, kiedy usta chłopaka zniknęły, by ostatecznie musnąć jej
odsłoniętą szyję. W pierwszym odruchu drgnęła, ale nie próbowała walczyć,
świadoma, że nie zamierzał jej skrzywdzić. W istocie nie chciał tego
zrobić, zamiast wgryźć się w gardło Liz, po prostu muskając je wargami –
delikatnie, czule, przez co kolejny raz zadrżała. Od nadmiaru emocji kręciło
jej się w głowie, a to wciąż stanowiło zaledwie wstęp do czegoś
więcej. Co prawda do głowy kolejny raz przyszło jej, że powinni się
powstrzymać, przynajmniej tak długo, jak przebywała w tym domu, nie
wspominając o Shannon w salonie, ale… nie potrafiła.
Dlaczego
miałaby sobie czegokolwiek odmawiać, skoro było w porządku? Dotyk Damiena
przynosił jej ukojenie, którego tak bardzo potrzebowała, jednocześnie
sprawiając, że pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się dobrze. Była pełna, a przecież
właśnie o to chodziło.
Liz z kolei
pragnęła jeszcze więcej.
Kolejny raz
ciepłe wargi musnęły jej gardło, tym razem niżej – bliżej obojczyka. Lekko
przekrzywiła głowę, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy Damien mógłby jednak
pokusić się do tego, żeby ją ukąsić. Nie wyobrażała sobie tego, ale wiedziała,
że w jego przypadku to byłoby czymś najzupełniej normalnym. Dużo
rozmawiali, więc zdawała sobie sprawę z tego, że okazywanie uczuć w przypadku
nieśmiertelnych bywało naprawdę różne. Wiedziała również o wymianie krwi –
czymś intymnym, co z powodzeniem można by porównać do seksu. Cóż, to i to
wymagało zaufania, poza tym dobrowolne oddanie komuś zawartości żył bez
wątpienia miało dość istotne znaczenie. Jako człowiek spoglądała na sytuację
zupełnie inaczej, dostrzegając aspekty, o których wampiry i ich
dzieci na pewno nie myślały, ale…
Zawahała
się, wciąż pełna wątpliwości. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna
oczekiwać, a tym bardziej czego mógłby potrzebować Damien. Ufała mu, a to
bez wątpienia o czymś świadczyło, zresztą nie wyobrażała sobie, że mógłby
zrobić cokolwiek przeciwko niej. Milczał, skupiony na obsypywaniu jej skóry
pocałunkami, co zresztą niezmiennie przyprawiało ją o dreszcze. Mogła
tylko zgadywać, co takiego chodziło mu po głowie i czy kontrolował je
myśli. To i tak nie miało znaczenia, bo nie sądziła, żeby mógł na nią w jakiejkolwiek
kwestii naciskać, ale z drugiej strony… Och, wszystko wydawało się równie
prawdopodobne, nie wspominając o tym, że musiała w końcu podjąć
decyzję – prędzej czy później.
Kolejny
pocałunek sprawił, że znów zadrżała. Wiedziała, że Damienowi właśnie na tym
zależało, kiedy niejako bawił się z nią, kontynuując nieśmieszną wędrówkę
po jej ciele. Co więcej, to naprawdę jej się podobało, Liz zaś zamarła w bezruchu,
po prostu poddając się kolejnym pieszczotą. W tamtej chwili żałowała, że
ma na sobie bluzkę, niejako utrudniając chłopakowi zadanie, ale może tak było lepiej.
Gdyby zastał ją w bieliźnie, wtedy najpewniej żadne z nich by się nie
powstrzymywało, a to mogłoby się skończyć różnie. Nie miała pojęcia, czy
faktycznie tego chce, chociaż zarazem wciąż nie przerywała, pozwalając sprawom
toczyć się swoim tempem. Dokądkolwiek to wszystko zmierzało, chciała przynajmniej
udawać, że nie podjęła decyzji zbyt pochopnie. Co więcej – choć to równie
dobrze mogło być wyłącznie wytworem wyobraźni Liz – dziewczyna miała wrażenie,
że kolejne pieszczoty są w równym stopniu gwałtowne, co i niezwykle
delikatne, niezależnie od tego, czy takie rozwiązanie w ogóle wchodziło w grę.
Kiedy
chodziło o Damiena, wszystko było inne…
Zesztywniała,
gdy wtulił twarz w jej piersi. Dotychczas wszystko było w absolutnym
porządku, przez co tym bardziej nie wyobrażała sobie, że cokolwiek mogłoby
pójść nie tak. Właśnie z tego powodu reakcja Damiena wytrąciła ją z równowagi,
zwłaszcza kiedy chłopak nagle jęknął, po czym wyprostował się niczym struna.
Spojrzała na niego w nieco oszołomiony, na swój sposób senny sposób,
myślami wciąż gdzieś daleko. Pożądanie skutecznie przysłoniło wszystko inne,
przez co nie od razu po wyrazie twarzy Damiena poznała, że sprawy mogłyby
przybrać jakkolwiek nieodpowiedni obrót. Jakby tego było mało, zanim zdążyła
choćby zastanowić się nad tym, co i dlaczego poszło nie tak, Licavoli
błyskawicznie poderwał się na równe
nogi, w następnej sekundzie dosłownie materializując po drugiej stronie
pokoju.
Liz zamarła
na łóżku, przez krótką chwilę czując się tak, jakby ktoś z całej siły
uderzył ją w brzuch. Poruszając się trochę jak w transie, dziewczyna z wolna
wsparła się na łokciach, żeby lepiej móc przyjrzeć się tkwiącemu przy oknie nieśmiertelnemu.
Słyszała, że oddychał szybko i płytko – równie spazmatycznie, co i ona,
chociaż w jego przypadku przyczyna tego stanu musiała być zgoła inna.
Zrozumiała, że tak jest, dokładnie w chwili, w której spojrzenia jej i Damiena
się spotkały, a do Liz dotarła jedna, istotna kwestia; uczucie, targało chłopakiem,
a które nie miało żadnego związku z pożądaniem, które ona sama czuła.
Głód.
Spodziewała
się bardzo wielu rzeczy, ale na pewno nie tego. To wystarczyło, żeby dosłownie zesztywniała,
wpatrując się w Damiena tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, nie wydając z siebie żadnego dźwięku – nawet jęku,
niezależnie od tego, jak przerażona w tamtej chwili się poczuła. Wciąż nie
docierało do niej, że akurat Damien mógłby zrobić coś na tyle
nieprzewidywalnego, by próbować ją skrzywdzić, ale to nie miało znaczenia.
Liczyło się przede wszystkim to, że patrzył na nią w niemalże przerażony,
niepokojący sposób, wciąż trzymając się na dystans i sprawiając wrażenie
kogoś, kto tylko cudem powstrzymywał się przed zrobieniem czegoś głupiego.
To nie
powinno mieć miejsca. Liz z kolei w oszołomieniu uświadomiła sobie,
że pierwszy raz poczuła przy Damienie strach. Już nie czuła się taka
bezpieczna, świadoma tego, że jednak miała przed sobą kogoś, kto potrafił stać
się zagrożeniem. Panował nad sobą, przynajmniej przez większość czasu, ale to w każdej
chwili mogło ulec zmianie. Sam Damien wydawał się to wiedzieć, niemniej
spiętym, co i ona, zwłaszcza kiedy spojrzała na niego w co najmniej
zaniepokojony, zdradzając panikę sposób.
– Damien? –
rzuciła z wahaniem, ale on tylko potrząsnął głową. Jej uwadze nie uszło
to, że w pośpiechu uciekł wzrokiem gdzieś w bok, żeby nie mogła
spojrzeć mu w oczy.
– Ja… muszę
stąd wyjść – oznajmił, nie dając Liz po raz kolejny dojść do słowa. – Bardzo
cię przepraszam – dodał dziwnie zdławionym głosem, wyraźnie z trudem
łapiąc oddech.
Wkrótce po
tym została sama, blada i oszołomiona tym, co miało miejsce zaledwie
chwilę wcześniej.
Jak przez
mgłę zarejestrowała, że ukryty gdzieś pod jej koszulką naszyjnik pulsował
ciepłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz