Claire
Dzwonek komórki skutecznie
wyrwał ją z zamyślenia. Poderwała głowę, na krótką chwilę zamierając z długopisem
w ręce, po czym w pośpiechu rozejrzała się, szukając wzrokiem
telefonu. Przed odebraniem krótko zerknęła na wyświetlacz, a serce jak na
zawołanie zabiło jej szybciej, kiedy zauważyła imię Matta. Początkowo brała pod
uwagę, że to Lucas będzie dobijał się do niej bez jakiegoś konkretnego powodu,
tym bardziej że cały czas kręcił się gdzieś w pobliżu, ale świadomość, że
chodziło o jego brata, zmieniała wszystko.
Zawahała
się, zanim zdecydowała się nacisnąć zieloną słuchawkę. W pośpiechu nabrała
powietrza do płuc, gotowa pominąć jakiekolwiek powitania i od razu zapytać
o Marissę, nim jednak zdołała wykrztusić z siebie chociaż słowo,
przerwał jej znajomy głos:
– Claire.
Z wolna
wypuściła powietrze, wciąż dziwnie oszołomiona.
– O bogini…–
wyrwało jej się, a po drugiej stronie usłyszała melodyjny, chociaż jak
najbardziej znajomy śmiech.
– Bez
przesady – stwierdziła z entuzjazmem Issie. Nawet przez telefon brzmiała
inaczej, bardziej melodyjnie niż zazwyczaj, ale to nie wydało się Claire niczym
złym. Już słyszała ten nowy głos,
zresztą w emocjach i tak nie zwracała na to uwagi. – Chociaż może coś
w tym jest. Jak tak obserwuję się w lustrze, to faktycznie wglądam
jak jakaś bogini… No, poza oczami. Te oczy są straszne.
Claire
otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej wytrącona z równowagi
beztroską, która pobrzmiewała w głosie dziewczyny. Issie, która nawijałaby
jak katarynka, na dodatek o czymś małoistotnym, biorąc pod uwagę to, że
była wampirzycą? Och, tak, to zdecydowanie brzmiało jak ona! Była wręcz skłonna
stwierdzić, że mogła się takiej reakcji spodziewać, ale czuła się zbyt
oszołomiona, by wykrztusić z siebie chociaż słowa. Przynajmniej początkowo
była w stanie co najwyżej słuchać, reagując dopiero w chwili, w której
Marissa zamilkła, wyraźnie czekają na jakąkolwiek reakcję.
– Ja…
Wszystko w porządku? – wypaliła w końcu, chociaż czuła, że to co
najmniej głupie pytanie. Zdecydowanie tak było, biorąc pod uwagę okoliczności.
– To znaczy…
– Rany,
jakaś ty zestresowana – przerwała jej Issie. Wciąż brzmiała we wręcz
zadziwiająco spokojny, opanowany sposób. – Wszystko gra, tak sądzę. Swoją
drogą, która jest u ciebie godzina? Nie znam się na strefach czasowych,
więc jeśli cię obudziłam, to przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać… –
Urwała, żeby złapać oddech. Nawet nie dała przyjaciółce okazji na to, żeby
odpowiedzieć, prawie natychmiast zaczynając mówić dalej i najwyraźniej nie
będąc w stanie powstrzymać się przed wyrzuceniem z siebie
wszystkiego, co zaplanowała. Claire wręcz była w stanie wyobrazić sobie
wyraz jej twarzy, zwłaszcza że Issie od zawsze miała w zwyczaju mówić dużo
i szybko, najwyraźniej nie potrafiąc usiedzieć w ciszy. – Żebyś ty
wiedziała, jak tutaj jest ślicznie… Rosalee ma cudowny dom. W ogóle
okolica tutaj jest taka ładna, że aż nie mogę się napatrzeć. – Zaśmiała się
nerwowo. – Chociaż teraz wszystko jest śliczne. I wyraźne… Już nie muszę
nosić soczewek. To fajne, wiesz?
– Na pewno
– stwierdziła w oszołomieniu, bezskutecznie próbując stwierdzić po tonie
Marissy, czy ta była z nią szczera. Fascynacja nie wydawała się niczym
dziwnym, ale to i tak do Claire nie docierało, tym bardziej że w pamięci
wciąż miała przerażoną, zwijającą się z bólu Issie. Nawet ostatnie
spotkanie z dziewczyną jej nie uspokajało, bo wtedy wampirzyca
zdecydowanie nie wyglądała na kogoś w najlepszej formie, zwłaszcza pod
koniec mając wyraźny problem z tym, żeby zapanować nad pragnieniem. –
Trochę się zmieniłaś, więc…
Po drugiej
stronie znów usłyszała nerwowy, melodyjny śmiech.
–
Troszeczkę – zgodziła się Issie. – Ale nie ma w tym nic złego, nie? Tutaj
nie widuję ludzi, więc nie muszę siedzieć cały czas w pokoju. Matt mnie
oprowadza i… Hm, mówiłam już, że jest tutaj ślicznie? – zapytała, ale nie
czekała na odpowiedź. Wydawała się w naprawdę dobrym nastroju, a przynajmniej
Claire nie potrafiła sobie wyobrazić, że dziewczyna mogłaby aż tak dobrze
udawać. – Podoba mi się zwłaszcza nocą, bo daje wszystko dobrze widzę, ale
przynajmniej się nie błyszczę. To jest dopiero dziwne, nie?
– Wolałabyś
spalać się na słońcu? – zapytała z powątpiewaniem, nie zastanawiając się
nad doborem słów.
Po drugiej
stronie zapanowała wymowna cisza.
– Tak też
się da? – zapytała w końcu Marissa, bardziej takim stanem rzeczy
zafascynowana niż faktycznie przerażona.
– To…
dłuższa historia – przyznała po chwili zastanowienia. – Pogadaj o tym z Aldero
albo Cammy’m.
– Auć…
Zamilkła na
dłuższą chwilę, być może zastanawiając nad tym, czy faktycznie powinna to
zrobić. Claire bardziej stanowczo chwyciła telefon, mimochodem zauważając, że
trzęsły jej się dłonie – tylko nieznacznie, ale to i tak wydało się
dziewczynie uciążliwe. Do pewnego stopnia wciąż nie dowierzała, że tak po
prostu mogłaby rozmawiać z Marissą, na dodatek radosną i równie pełną
życia, co zazwyczaj. Po tym, co się wydarzyło, wszystko bardzo łatwo mogło ulec
zmianie, więc to, że Issie zachowywała się normalnie i w ogóle
chciała z nią rozmawiać, wydawało się co najmniej nieprawdopodobne.
Sęk w tym,
że to po prostu nie miało sensu, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na swój
sposób obwiniała się o to, co się wydarzyło, nawet jeśli faktycznie nie
miała po temu powodów. W porządku, na pewno dużej by się to dla Issie
skończyło, gdyby nie trzymały się razem, ale z drugiej strony…
– Claire?
Drgnęła, na
krótką chwilę zamierają, kiedy wychwyciła wyraźną zmianę w głosie Marissy.
Entuzjazm gdzieś uleciał na rzecz pobrzmiewającego w tonie dziewczyny
napięcia. Nagle wydała się bardzo drobna i zagubiona, wyraźnie przygnębiona
czymś, czego Claire mogła się co najwyżej domyślać.
– Co się
stało? – zapytała natychmiast. – Jesteś tam sama? Matt… – zaczęła, ale Issie
nie pozwoliła jej dokończyć.
– Gdzieś
się tam kręci. Obiecał, że da nam trochę prywatności… Och, ze mną wszystko w porządku,
naprawdę – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Po prostu tak się zastanawiam…
– Co
takiego?
Issie
jedynie westchnęła.
– Jak to
tak naprawdę wygląda u was, co? – zapytała, choć wyrzucenie z siebie
tych kilku słów wyraźnie kosztowało ją mnóstwo energii. – Mam na myśli…
Zniknęłam na tyle czasu, prawda? Nie mieliście przeze mnie kłopotów? –
zmartwiła się, chociaż jednocześnie po jej tonie Claire wyczuła, że chciała
zapytać o coś zgoła innego.
Zawahała
się, przez dłuższą chwilę sama niepewna, co takiego powinna dziewczynie
powiedzieć. Nie chciała jej okłamywać, zresztą i tak nie wiedziała zbyt
wiele. Podejrzewała, że podjęto jakieś kroki, ale nie była pewna jakie i na
jaką skalę. To, że nie miała odwagi pojawić się w liceum od dnia balu,
również nie ułatwiało rozeznania w sytuacji, ale starała się o tym
nie myśleć. W gruncie rzeczy czuła ulgę, mogąc trzymać się z daleka
od policji albo kogokolwiek, kto próbowałby zadawać niewygodne pytania. Zdecydowanie
nie miała głowy do tego, żeby kłamać, do tej pory nie zastanawiając nad tym, co
powinni uznać za oficjalną wersję wydarzeń. W Mieście Nocy wszystko było
inne i na swój sposób o wiele prostsze, bo w razie przemiany
albo zaginięcia człowieka, nie trzeba było wymyślać żadnych bajeczek. To na
swój sposób wydawało się wręcz przerażające, ale też mimo wszystko wygodne.
– Szczerze
mówiąc… Nie jestem pewna – przyznała, ostatecznie decydując się na prawdę. Nie
miała powodu, żeby próbować Issie okłamywać, tym bardziej że ta miała prawo
wiedzieć. – Wiem, że to nie przeszło bez echa, ale też nikt nie próbował nas
wypytywać, więc…
– Jasne. –
Marissa nie brzmiała na przekonaną, choć wyraźnie próbowała wykrzesać z siebie
chociaż odrobinę entuzjazmu. – To dobrze, naprawdę. Nie chciałabym być
problematyczna.
– Żartujesz
sobie? – zapytała z niedowierzaniem. – Issie, na litość bogini, ty nie…
– Nie miała
na to wpływu, wiem. Matt ciągle mi to powtarza – przyznała i zawahała się
na moment. – Swoją drogą, jest miły.
– Obaj z Lucasem
są – zauważyła mimochodem. Zaraz po tym potrząsnęła głową, chociaż jej
rozmówczyni nie miała prawa tego zobaczyć. Claire czuła, że Marissa była
przygnębiona, co zresztą nie wydawało się niczym dziwnym, ale też nie dawało
dziewczynie spokoju. Chciała coś zrobić, ale nie mogła i to doprowadzało
ją do szału. – Hej, co się dzieje? Issie…
– Tak. Nie.
– Marissa jęknęła, wyraźnie sfrustrowana. – Może, chociaż to głupie.
– Co
takiego?
Tym razem
odpowiedziało jej długie, wymowne milczenie. To zmartwiło Claire jeszcze
bardziej, zwłaszcza że zdecydowanie nie było czymś, co pasowałoby do Marissy.
Zmiana w tonie i zachowaniu wampirzycy była aż nazbyt wyraźna, tym
samym utwierdzając pół-wampirzycę w przekonaniu, że działo się coś co
najmniej niepokojącego. Co prawda wciąż nie była pewna w czym rzecz, ale…
– Ja wiem,
że to bez sensu, ale… Nie mogę wrócić, prawda? – wypaliła Issie. Głos
nieznacznie jej zadrżał, nagle dziwnie zdławiony i na swój sposób
płaczliwy. – To znaczy… Wiesz, do domu. Nie mogę. – Urwała, żeby złapać oddech,
choć ten był jej zbędny do normalnego funkcjonowania. Claire z zaskoczeniem
przekonała się, że przyjaciółka brzmiała tak, jakby była bliska płaczu, a to
zdecydowanie nie wróżyło dobrze. – Bo nie mogę…?
– Issie… –
rzuciła z wahaniem, coraz bardziej zmartwiona. Niby co miała jej
powiedzieć?
– Jasne,
jasne… Wiem, że tak jest – zreflektowała się pośpiesznie dziewczyna. –
Zapomnij, że cokolwiek mówiłam. Po prostu tak tęsknię… Odeszłam bez słowa, a przecież
tak się nie robi – stwierdziła zdławionym głosem. Westchnęła cicho, wyraźnie
mając problem z tym, żeby nad sobą zapanować.
– To nie
była twoja wina – zauważyła przytomnie Claire.
Odpowiedziała
jej długa, wymowna cisza. Cierpliwie czekała, aż nazbyt świadoma, że Marissa
potrzebowała czasu, najpewniej nie tylko na zebranie myśli. Chociaż nie
widziała twarzy wampirzycy, była w stanie wyobrazić sobie jej wyraz i to
wystarczyło, żeby zaczęła żałować, że nie mogła dziewczyny objąć. Nigdy nie
była szczególnie dobra w pocieszaniu, nie wspominając o jakiejkolwiek
wylewności, ale przy Issie było inaczej. Tak przynajmniej sądziła, aż nazbyt
świadoma, że przyjaciółka mogłaby jej potrzebować – z tym, że jak na złość
nie była w stanie nic w związku z tym zrobić. Ta bezsilność
doprowadzała ją do szału, poza tym…
Och, chyba
że jednak była w stanie. Nie pomyślała o tym wcześniej, ale
rozwiązanie, które ostatecznie przyszło Claire do głowy, wydało się dziewczynie
aż nazbyt oczywiste.
– Gdzie
mieszkasz, Issie? – wypaliła, nie dając sobie czasu na wątpliwości. Nie była w stanie
zdobyć się na czas przeszły, choć w obecnej sytuacji ten wydawał się o wiele
bardziej adekwatny.
– Nie
rozumiem…
Claire
westchnęła, coraz bardziej zniecierpliwiona. Czy to, co sugerowała, nie powinno
być aż nazbyt oczywiste?
– Próbuję
się na coś przydać – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Wiem, że ty znalazłaś
mnie bez problemu, ale… Cóż, nigdy nie zapytałam cię o rodzinę, prawda?
Jeśli byś chciała, żebym… spróbowała się z nimi spotkać, to ja…
– Naprawdę
byś to dla mnie zrobiła? – zapytała, wyraźnie podekscytowana taką możliwością.
Nadzieja,
która jak na zawołanie pojawiła się w jej głosie, miała w sobie coś
niemalże bolesnego. Claire na krótką chwilę zamarła, niemalże spodziewając
tego, że Issie jednak się popłacze. Nie chciała tego, zwłaszcza że nadal nie
była w stanie niczego zdziałać, ale starała się o tym nie myśleć.
Jeśli istniał choć cień szansy na to, że mogłaby pomóc…
–
Oczywiście, że tak – zapewniła pośpiesznie. – Nie wiem, co powinnam im
powiedzieć, ale na pewno poczuliby się lepiej, gdyby… Cóż, usłyszeli cokolwiek,
prawda?
– Tak
sądzę… – Marissa zamilkła na dłuższą chwilę. W przypadku dziewczyny, która
miała w zwyczaju mówić dużo, bez ładu i składu, taki stan rzeczy
zdecydowanie nie był normalny. – Mówiłam już, że cię uwielbiam? – zapytała w końcu,
a Claire westchnęła.
– Jeszcze
niczego nie zrobiłam.
Och, właściwie zrobiłam. Zapewniłam ci trzy
dni bólu i wieczność opartą na picu krwi, dopowiedziała w myślach,
ale nie odważyła się wypowiedzieć tych słów na głos. Co prawda Issie na każdym
kroku podkreślała, że nie ma jej niczego za złe, ale to nie było nawet po
części tak proste, jak mogłoby się wydawać. W zasadzie sądziła, że
wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do niej, tym bardziej że mogła
przewidzieć, że znajomość z człowiekiem nie mogła skończyć się dobrze.
Gdyby wiedziała…
– Cokolwiek
sobie myślisz, przestań – usłyszała i aż się wzdrygnęła, co najmniej
zaskoczona słowami Issie. – Nie widzę cię, ale poznałam już dość dobrze i… Hm,
po prostu wyślę ci adres, okej? – zaproponowała pośpiesznie dziewczyna.
– Poradzę
sobie – stwierdziła Claire. Co prawda wcale nie była tego taka pewna, ale… – Na
pewno wszystko jest w porządku. To znaczy… Nie mogę powiedzieć, że wiem
gdzie jesteś. Nawet nie jestem pewna, czy powinnam mówić, że żyjesz albo…
Urwała, uświadamiając
sobie, że słowa wypowiedziane w ten sposób zabrzmiały co najmniej źle.
Natychmiast zamilkła, nasłuchując jakichkolwiek oznak tego, że przypadkiem
powiedziała za dużo, jednak Issie wciąż wydawała się spokojna.
– Możesz
powiedzieć… że na pewno podróżuję. Zawsze lubiłam podróżować – stwierdziła
cicho dziewczyna. – Dziadek zawsze się śmiał, że kiedyś zapomnę wrócić do domu.
Wiesz, znajdę coś, co zafascynuje mnie na tyle, że zapomnę o wszystkim
innym… W sumie tak jest, prawda? – zauważyła i zaśmiała się w nieco
nerwowy, wymuszony sposób. – To dziwne. Nigdy nie byłam nawet w innym
stanie, a teraz…
Być może
mówiła coś jeszcze, ale Claire już właściwie nie była w stanie skupić się
na poszczególnych słowach. Sama Issie również tego nie oczekiwała, wyraźnie
zaczynając pleść od rzeczy, zresztą tak jak zawsze, kiedy była pod wpływem
emocji. To było znajome, chociaż zarazem dobrze wiedziała, że bardzo wiele
uległo zmianie. Paplanina Issie już nie była w stanie jej uspokoić,
zresztą czuła, że również Marissa nie była w stanie wysilić się na
entuzjazm w takim stopniu, jak do tej pory miała w zwyczaju. Mogła
udawać, że jest w porządku, ale zdecydowanie tak nie było, z czego
zresztą obie zdawały sobie sprawę.
Zdecydowanie
musiała coś zrobić. Co prawda udanie się do rodzinnego domu Issie wydawało się
niczym, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale zdecydowanie było lepsze niż
nic. Gdyby do tego wszystkiego mogła cokolwiek zmienić, może wtedy wszystko
stałoby się łatwiejsze, ale…
– A co
z twoją mamą? – Aż wzdrygnęła się, początkowo zaskoczona pytaniem Marissy.
To wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia i sprawić, by na powrót
skupiła się na rozmowie. – Nie zapytałam o to wcześniej, prawda?
Przepraszam, ale…
– Nic się
nie zmieniło – przerwała jej lakonicznie Claire. – Ale nie musisz się
przejmować. Sama ledwo sobie radzisz – dodała, tym samym próbując uciąć temat.
– To
niczego nie zmienia – obruszyła się Issie. – Pocieszasz mnie, więc ja mogę ciebie.
Wiem, że ostatnio dużo się dzieje i… Też się przejmuję, jasne? Cokolwiek by się
nie działo, jestem… I to chociażby tylko przez telefon – przyznała
niechętnie. – Oczywiście tylko na razie, póki nad sobą nie zapanuję. Prędzej
czy później będziesz musiała tu przyjechać… Wspominałam, że jest tutaj pięknie?
Tym razem
Claire prawie udało się uśmiechnąć. Perspektywę zmiany tematu przyjęła z ulgą,
uspokojona samą tylko perspektywą. Potrzebowała tego, zdecydowanie nie chcąc
rozwodzić się nad tym, co działo się w Seattle. Już i tak martwiła
się zdecydowanie zbyt wieloma rzeczami jednocześnie, czy to niepokojąc
nieobecnością mamy, czy znów przejmując tym, jak zachowywał się tata.
Praktycznie nie widywała Rufusa, co może i było najlepszym rozwiązaniem,
skoro był w na tyle podłym nastroju, by mogli co najwyżej się pokłócić,
ale to tak naprawdę niczego nie zmieniało. Miała wrażenie, że gdyby nie Lucas, już
dawno odeszłaby od zmysłów, jednak i ten kręcił się tymczasowo gdzieś poza
domem, być może polując, chociaż nie miała pewności. W efekcie miała
ochotę poprosić Setha, żeby towarzyszył jej przez większość czasu, ale czuła,
że to nie byłoby najlepszym pomysłem. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że miał
swoje obowiązki względem watahy. Nie chciała go od tego odciągać, aż nazbyt
świadoma, że przez wzgląd na nią byłby skłonny zrobić naprawdę wiele – i to
nawet gdyby to oznaczało przesiadywanie całymi dniami gdzieś poza rezerwatem.
– Tak…
Kilka razy – uświadomiła ze spokojem Marissie. – W zasadzie ciągle to
powtarzasz – dodała zgodnie z prawdą, bynajmniej nierozeźlona z tego
powodu. Jeśli miała być ze sobą szczera, Issie pod tym względem naprawdę ją
bawiła.
– Więc
mówię raz jeszcze: jest pięknie – oznajmiła z przekonaniem dziewczyna. –
Swoją drogą, jakim cudem jeszcze tutaj nie byłaś? Rosalee ciągle narzeka, że
nie miała okazji cię poznać.
Claire
uniosła brwi. Wiedziała, kim jest ta wampirzyca, ale nigdy nie miała z nią
żadnego kontaktu, a tym bardziej nie miała okazji jej poznać.
– Rosalee? –
powtórzyła z powątpiewaniem.
– Jest
cudowna, naprawdę. Trochę surowa, ale… – Issie zamilkła, najwyraźniej dochodząc
do wniosku, że jej intencje są aż nazbyt jasne. Z drugiej strony, być może
obawiała się, że ktoś przypadkiem ją usłyszy, chociażby sama zainteresowana. –
Wiem, że jest ciebie bardzo ciekawa. Lucas i Matt pewnie dużo na twój
temat mówili… No i teraz ja. – Zaśmiała się nieco nerwowo. – Ciągle
powtarza, że sama nie wie jakim cudem przez te lata ani razu się tutaj nie pojawiłaś.
Ledwo
powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Biorąc
od uwagę to, ile mama musiała upierać się na przyjazd do Seattle…,
pomyślała mimochodem, ale i to postanowiła zachować dla siebie. Prawda
była taka, że sama do niedawna wolała ograniczać się wyłącznie do Miasta Nocy,
stopniowo oswajając się ze spokojem, którym przez kilka lat mogli się cieszyć
po odejściu Isobel. Później była podekscytowana perspektywą przyjazdu tutaj i na
swój sposób cieszyła się, że ostatecznie miała po temu okazję, ale…
Cóż, prawda
była taka, że od dłuższego czasu wszystko było nie tak. Przynajmniej tak długo,
jak nie miała pojęcia, co takiego działo się z Laylą, zdecydowanie nie
była w stanie brać pod uwagę jakiegokolwiek wyjazdu – czy to do Miasta
Nocy, czy gdziekolwiek indziej. Wystarczyło, że jedynie cudem wytłumaczyła
Rufusowi, że nie zamierza się nigdzie ruszać, przynajmniej na razie. Jak nic
oszalałaby, zamartwiając się o bliskich i zarazem będąc gdzieś
daleko, chociaż…
Cóż, teraz
też była na dobrej drodze do tego, żeby postradać zmysły. Różnica polegała na
tym, że przynajmniej mogła cieszyć się chociażby względną kontrolą nad
sytuacją. Na pewno miała dostęp do informacji, a to nad dobry początek
musiało wystarczyć.
Och, no i mogła
przydać się Marissie, a to też na swój sposób poprawiało dziewczynie
humor.
– Muszę
lecieć – usłyszała nieco spięty głos przyjaciółki. – Matt się niecierpliwi i…
Szczerze mówiąc, znowu trudno mi się skoncentrować – przyznała i to wystarczyło,
żeby Claire zrozumiała, że to krew była problemem. – Dziwne, prawda?
–
Pragnieniem z czasem przestaje być aż tak uciążliwe – zapewniła
pośpiesznie.
– Dobrze
wiedzieć. – Issie zaśmiała się w nieco nerwowy sposób. – Wyślę ci ten
adres i… Hm, gdybyś faktycznie się tam wybierała, to… – Zamilkła, żeby złapać
oddech. – Po prostu powiedz im, że ich kocham, w porządku? Wydaje mi się,
że to wystarczy – dodała i to brzmiało tak, jakby próbowała przekonać samą
siebie, że taka jest prawda.
– Na pewno –
zapewniła pośpiesznie. – Powiem, Issie.
Po drugiej
stronie zapanowała cisza, ale to nie wydało jej się niewłaściwe. Wkrótce po tym
Marissa po prostu się rozłączyła, ale Claire nie od razu to zarejestrowała,
dłuższą chwilę trwając w bezruchu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.
Próbowała zebrać myśli i choć trochę ochłonąć, to jednak okazało się o wiele
trudniejsze, niż mogłaby tego oczekiwać. W ostatniej chwili wszystko takie
było, ale…
Z
opóźnieniem uprzytomniła sobie, że ktoś ją obserwuje. W momencie, w którym
to do niej dotarło, pośpiesznie poderwała głowę i spojrzała w stronę
drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz