26 maja 2017

Sto dziewięćdziesiąt jeden

Claire
W pośpiechu poderwała głowę, by upewnić się, czy faktycznie nie jest sama. Właściwie sama nie była pewna, kogo się spodziewała, a tym bardziej dlaczego wcześniej nie zauważyła obecności Rufusa. Co prawda wampir miał w zwyczaju poruszać się bezszelestnie, już chyba z przyzwyczajenia ukrywając swoją obecność, ale i tak poczuła się nieswojo.
– Wybierasz się gdzieś? – usłyszała i to wystarczyło, żeby uniosła brwi, sama niepewna, w jaki sposób powinna interpretować jego słowa.
– Niekoniecznie. – Zawahała się, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że musiał mieć na myśli to, co obiecała Issie. Być może powinna mieć mu za złe, że mógłby podsłuchiwać, ale z drugiej strony wiedziała przecież, że prywatność przy wyostrzonych zmysłach bywała problematyczna. – To znaczy… Nie zamierzam iść nigdzie sama. Nie jestem głupia, więc…
– Nie martwię się – obruszył się Rufus, chociaż oboje wiedzieli, że w tamtej chwili kłamał jak z nut. Mogła się założyć, że gdyby tylko mógł, nie spuszczałby jej z oka ani na moment, zwłaszcza teraz. – Po prostu na tę chwilę trafia mnie szlag na myśl o siedzeniu w domu, a kolejne okrążenie po mieście też nie do końca mi się widzi, o ile wiesz, co takiego mam na myśli.
– Nie bardzo rozumiem… – przyznała zgodnie z prawdą.
Spojrzała na ojca z powątpiewaniem, już z przyzwyczajenia próbując ocenić w jakim był nastroju i czego powinna się po nim spodziewać. W ostatnim czasie widywała go rzadko, co zresztą coraz bardziej dawało jej się we znaki. Wystarczyło, że już teraz odchodziła od zmysłów, zamartwiając się o mamę. Dodatkowe przejmowanie tym, że Rufus mógłby zrobić coś głupiego, nie poprawiało jej nastroju, choć zarazem szczerze wątpiła w to, żeby wampir tak po prostu pozwolił zrobić sobie krzywdę.
Czuła, że ją obserwował, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, Aż wzdrygnęła się, kiedy nagle dosłownie zmaterializował się przy niej, w zaledwie ułamek sekundy pokonując dzielącą ich odległość. Nie zaprotestowała, kiedy wyciągnął dłoń ku jej twarzy jak gdyby nigdy nic przeczesując włosy. To, że sam z siebie mógłby zdobyć się na jakikolwiek gest, skoro raczej nie wyglądała na poruszoną aż do tego stopnia, by potrzebować pocieszenia, bez wątpienia o czymś świadczyło.
– Pisałaś coś w ostatnim czasie? – zapytał, a Claire jedynie potrząsnęła głową.
– Nic nowego – zapewniła pośpiesznie. – Powiedziałabym, gdyby tak było… No, komuś na pewno, bo ciebie praktycznie nie widuję – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
Nie chciała, żeby to zabrzmiało w ten sposób, ale co innego mogła mu powiedzieć? Okłamywanie Rufusa zwykle nie miało sensu, zresztą nie widziała niczego złego w tym, że mogłaby się nim przejmować. Podejrzewała, że aż nazbyt dobrze zdawał sobie z tego sprawę, chociaż w swoim stylu wolał udawać, że jak zwykle poradzi sobie w pojedynkę. Zdążyła się już do tego przyzwyczaić, ale to nie zmieniało faktu, że się troszczyła – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Tak… – Rufus rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Nie podjął tematu, co zresztą było do przewidzenia. Claire westchnęła w duchu, z trudem powstrzymując przed wywróceniem oczami. Gdyby rozumiała własnego ojca, być może wszystko byłoby dużo prostsze, ale już dawno przestała na to liczyć. – Chcesz jechać do domu tej swojej przyjaciółki czy nie?
Kolejne pytanie skutecznie wytrąciło ją z równowagi, tym bardziej że prędzej spodziewała się, iż będzie musiała trochę się wysilić, zanim zdoła przekonać Rufusa, że nikt nie spróbuje jej zabić, jeśli wyjdzie z domu. Sądziła, że po raz kolejny będzie musiała poprosić o przysługę Lucasa albo Setha, ale najwyraźniej problem miał rozwiązać się sam.
– Chcesz iść ze mną? – zapytała, nie kryjąc zaskoczenia. Miała wrażenie, że za jego sugestią kryło się coś więcej, tym bardziej że nie sądziła, żeby akurat tata był skłonny towarzyszyć jej podczas wizyty w domu człowieka, zwłaszcza kiedy od dłuższego czasu przejmował się tylko i wyłącznie nieobecnością Layli. – To znaczy…
– Znaczy co? – Rufus wywrócił oczami. – Pewnie i tak tam pójdziesz. Przynajmniej będę miał pewność, że jesteś bezpieczna.
Kłamał, ale powstrzymała się od jakichkolwiek uwag na ten temat. Właściwie jakie to miało znaczenie, skoro niczego jej nie bronił? Co prawda wciąż nie miała pewności, czego tak naprawdę chciał, ale…
Przestała o tym myśleć, kiedy jej telefon odezwał się ponownie. Machinalnie zerknęła na wyświetlacz, by móc odczytać wiadomość od Issie. Wystarczył jeden rzut oka, żeby zapamiętała adres i doszła do wniosku, że – prawie na pewno – dom dziewczyny znajdował się stosunkowo blisko liceum, w którym się poznały. Co prawda nie znała dzielnic Seattle aż tak dobrze, jak bliźniaki czy Licavoli, ale w szkole była wystarczająco wiele razy, by trafić tam nawet w pojedynkę. Jeśli dom Marissy znajdował się gdzieś w pobliżu, zdecydowanie powinna być w stanie go znaleźć i to bez pomocy któregokolwiek z kuzynów. Co prawda ani Aldero, ani Cameron by jej nie odmówili, ale nie sądziła, żeby zmuszanie ich do przebywania z wciąż poirytowanym Rufusem, mogło skończyć się dobrze.
– Więc?
Westchnęła, po czym zatknęła niesforny kosmyk włosów za ucho. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby stwierdzić, czego tak naprawdę chciała, tym bardziej że nie miała pojęcia, co takiego powinna powiedzieć komukolwiek z rodziny Issie.
– Nie jest za późno? – zapytała z powątpiewaniem. – Zresztą… jeszcze nie myślała, co powinnam zrobić. Wiem, że Issie jest uznana za zaginioną, więc gdyby zaczęli mnie wypytywać…
– Tym akurat ja się zajmę – stwierdził lakonicznie wampir i coś w tych słowach skutecznie wzbudziło w dziewczynie niepokój. Nie była pewna, co sądzić o samym tylko stwierdzeniu, a jakby tego było mało… – Szczerze mówiąc, jest coś, co chciałbym sprawdzić. To pewnie bez sensu, ale na tę chwilę nie mam lepszych pomysłów, więc będzie musiało wystarczyć – dodał, a Claire spojrzała na niego z niedowierzaniem, rozumiejąc coraz mniej.
– Co właściwie…?
Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby natychmiast zamilkła.
– Po drodze, jeśli byłabyś taka dobra – rzucił spiętym tonem. – Wiesz dobrze, że nie lubię tracić czasu, Claire – przypomniał, a ona nie miała wątpliwości co do tego, że kłótnia zdecydowanie nie wchodziła w grę.
Jęknęła w duchu, ale poza tym nie skomentowała zachowania ojca nawet słowem. Dobrze znała zarówno ten nastrój, jak i ton, którym się do niej zwracał, ostatecznie dochodząc do wniosku, że najbezpieczniej będzie przytaknąć i pozwolić wampirowi działać po swojemu. Chyba i tak powinna się cieszyć, że gdziekolwiek chciał ją zabrać, chociaż wciąż nie była pewna, czy to taki dobry pomysł. Kiedy Rufus zaczynał zachowywać się w ten sposób, sprawy zwykle miały się nie najlepiej, a skoro tak…
Mam wrażenie, że będzie ciekawie, pomyślała mimochodem, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
Och, wręcz przeciwnie – obawiała się, że wieczór zapowiadał się w sposób na tyle interesujący, by szczerze zwątpiła, czy faktycznie powinna w nim uczestniczyć.

Milczenie było dobre, przynajmniej na dłuższą metę. Zdążyła przywyknąć do ciszy, ta zresztą miała w sobie coś kojącego, choć nie na tyle, by Claire mogłaby wyzbyć się wszystkich wątpliwości. Miała złe przeczucia, których w żaden sposób nie potrafiła zniwelować, a tym bardziej zinterpretować. To ją martwiło, bo takie myśli w jej przypadku zwykle nie kończyły się dobrze, przynajmniej w ostatnim czasie. Próbowała przekonać samą siebie, że to wyłącznie jej przewrażliwienie, ale zarazem czuła, że to jedno wielkie kłamstwo – nieudolne na dodatek.
Miasto tętniło życiem, zresztą tak jak zawsze, ale i tak poczuła się niemalże osaczona. Wciąż nie była w stanie się przyzwyczaić do tempa, w którym życie toczyło się w metropolii, mimowolnie porównując je do Miasta Nocy. Różnica wydawała się wręcz diametralna, nie wspominając o tym, że w tłumie wyostrzone zmysły niezmiennie dawały się dziewczynie we znaki. Nigdy nie miała problemów z zachowaniem kontroli, ale to nie znaczyło, że była całkowicie obojętna na obecność krwi. Ignorowanie setek osób zdecydowanie nie wchodziło w grę, chociaż w tłumie na swój sposób czuła się bezpieczniejsza. Teoretycznie dość mało prawdopodobnym wydawało się, że ktokolwiek mógłby pokusić się o atak w miejscu publicznym – żaden nieśmiertelny, choć bez wątpienia jeden wampir albo demon wystarczyłby, żeby spokojnie wybić wszystkich śmiertelników.
Rufus wydawał się wręcz nienaturalnie spokojny, ale wiedziała, że to tylko pozory. Znała go wystarczająco dobrze, by zorientować się, że był spięty. Co więcej, początkowo zaskoczył ją tym, że zamiast jak zwykle próbować się izolować i kluczyć bocznymi, rzadziej uczęszczanymi uliczkami, zdecydował się na te najbardziej zaludnione, ale po chwili zorientowała się, że to przede wszystkim przez wzgląd na nią. Jasne, że byłby w stanie ją obronić, gdyby coś poszło nie tak, ale to byłoby co najmniej uciążliwe. Wiedziała, że właśnie z tego powodu nie przepadał za towarzystwem, a emocje uważał za słabość. Nie musiała pytać, żeby zorientować się, że ona i mama mimo wszystko na swój sposób pozostawały ciężarem – swego rodzaju słabostką, bo żyjąc w pojedynkę troszczył się tylko o siebie, a teraz… Cóż, na pewno istniało więcej sposobów na to, żeby wytrącić go z równowagi – a ona była jednym z nich.
– Dalej mi nie powiedziałeś o co chodzi, tato – stwierdziła po chwili wahania. Ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju od chwili wyjścia z domu, ale do tej pory powstrzymywała się, licząc na to, że wampir sam zacznie temat.
– To znaczy? – Spojrzał na nią jakby od niechcenia, wyraźnie nie paląc się do rozmowy. Mogła się tego spodziewać. – Masz sprawy do załatwienia.
– Wiem, że chodzi o coś więcej – zniecierpliwiła się.
Zawsze ją irytował, kiedy zaczynał zachowywać się w ten sposób. Skoro już tutaj była, chciała wiedzieć, zwłaszcza że sprawa dotyczyła również niej. Słodka bogini, ona też martwiła się o mamę, mając serdecznie dość siedzenia w domu i czekania na jakiekolwiek informacje. Znała Rufusa, więc nie próbowała na niego naciskać, woląc trzymać się na uboczu, zwłaszcza po tym, jak jedynie cudem zdołała postawić na swoim w kwestii tego, żeby nie wyjeżdżać z Seattle. Wtedy ustąpił, ale była świadoma, że gdyby naprawdę się uparł, wyprowadziłby ją stąd choćby siłą, niezależnie od tego, czego tak naprawdę chciała. Wiedziała, że był zdolny posunąć się naprawdę daleko, o czym zresztą zdążyła się przekonać, chociaż przez większość czasu starała się o tym nie myśleć. Tak było łatwiej, to jednak nie znaczyło, że zamierzała pozwalać, by ktokolwiek postępował z nią tak, jakby była małą dziewczynką.
– Możliwe – usłyszała i coś w tej odpowiedzi sprawiło, że zapragnęła się roześmiać.
Możliwe? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Naprawdę sądził, że zadowolą ją niedopowiedzenia? Nie była głupia, co zresztą sam wielokrotnie jej powtarzał. Równie często uczył ją tego, żeby zwracała uwagę na szczegóły, co zresztą starała się robić – i to zwłaszcza teraz, kiedy niebezpieczeństwo wydawało się być dosłownie wszędzie. Skoro tak, zamydlenie jej oczy zdecydowanie nie wchodziło w grę, nawet jeśli wampirowi byłoby to na rękę.
– Jak wspomniałem, mam swoje podejrzenia… Ale to wciąż tylko moje gdybanie, więc nie widzę sensu, dla którego mielibyśmy o tym rozmawiać – zaczął, po czym westchnął, wymownie wywracając oczami, kiedy zauważył wyraz jej twarzy. – Powiedzmy, że niedawno odbyłem wyjątkowo… przyjemną – uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób – rozmowę z wampirzycą, która przemieniła twoją przyjaciółkę.
Dłuższą chwilę milczała, zmuszając się przede wszystkim do zachowania równego tempa. Jeszcze kilka dni temu ta wiadomość zrobiłaby na niej wrażenie, ale nie tym razem.
– Tak… To akurat wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Gabriel i Nessie są ze mną na bieżąco – dodała, spoglądając na wampira wymownie.
Nie chciała, żeby to zabrzmiało jak swego rodzaju przytyk, ale jak inaczej miała się zachować? Gdyby był z nią szczery, nie kluczyłby aż do tego stopnia. Wiedziała, że nie opowiadał jej o wszystkim i może nawet miałaby mu to za złe, gdyby nie reszta rodziny.
– Jak miło z ich strony – rzucił z przekąsem Rufus. Nawet jeśli się zdenerwował, nie dał niczego po sobie poznać. – I co takiego ci powiedzieli?
Wydał się spięty, chociaż nie była pewna dlaczego. Na pewno nie był zachwycony, że mogłaby jakkolwiek mieszać się w sytuację, ale czuła, że chodzi o coś więcej. Zawahała się, próbując określić, czy w wyjaśnieniach bliskich było coś, co mogłoby zabrzmieć niepokojąco, ale trudno jej było stwierdzić, czy faktycznie powinna się martwić. No, może pomijając jedno, ale…
– Wiem, że Marcy nie żyje – powiedziała w końcu. I że sam ją zabiłeś, dodała w myślach, ale nie chciała o tym rozmawiać. Choć to wydawało się przerażające, chyba cieszyła się z takiego obrotu spraw, zwłaszcza po tym, co spotkało Marissę. – Reszta uciekła, tak? Nic więcej, więc zakładam, że dalej niczego nie wiadomo?
Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie, tym bardziej że nie miała gwarancji, czy byli z nią absolutnie szczerzy. Inną kwestią pozostawało to, że tata dostrzegał zwykle więcej niż pozostali i niekoniecznie musiał się tą wiedzą dzielić. Skoro towarzyszył jej teraz, istniała możliwość, że w między czasie dowiedział się czegoś więcej, ale i tego nie była w stanie z całą pewnością potwierdzić.
– I tyle… Hm, w porządku. – Przez twarz wampira przemknął cień, nie miała jednak okazji, żeby się nad tym zastanowić. – Tak, ta… Marcy nie żyje. Nie była szczególnie chętna do rozmowy – stwierdził, wywracając oczami. – Powiedziałbym, że wręcz uciążliwa… I agresywna, o ile wiesz, co w tym momencie mam na myśli.
Skinęła głową, aż nazbyt dobrze pamiętając sposób, w jaki Marcy zaatakowała samochód. Co prawda nie miała okazji się przekonać, jak daleko potrafiła posunąć się ze swoim darem, ale to na dłuższą metę nie było istotne. Myśląc o tym, co ostatecznie stało się z wampirzycą, czuła ulgę, choć być może nie powinna. Z drugiej strony, nie była w stanie darować tego, co spotkało Issie, zwłaszcza po rozmowie, którą dopiero co odbyła z przyjaciółką. Takie uczucia były dla niej czymś nowym, ale starała się o tym nie myśleć, w zamian koncentrując się na świadomości, że to najpewniej świadczyło, że Marissa faktycznie była dla niej ważna. Cóż, nie miała w zwyczaju cieszyć się ze śmierci każdej napotkanej osoby, więc chyba mogła to o czymś świadczyło.
Nieznacznie potrząsnęła głową, chcąc opędzić się od niechcianych myśli. Średnio pomogło, ale powoli zaczynała przywykać do mętliku w głowie i tego, że niemalże na każdym kroku działo się coś, co wzbudzało jej wątpliwości. Musiała albo się z tym oswoić, albo oszaleć, a skoro już miała wybierać, zdecydowanie bardziej skłaniała się ku tej pierwszej opcji.
– Dalej nie wiem, jaki to ma związek z Marissą – przyznała zgodnie z prawdą. Być może umykało jej coś ważnego, ale to nie było najistotniejsze. Zresztą próbowała zrozumieć Rufusa, a to zwykle bywało skomplikowane, bo wampir często kierował się czymś, co na pierwszy rzut oka wydawało się całkowicie pozbawione sensu.
– Ja też nie – usłyszała i to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej zdezorientowana. – Nie mamy punkt zaczepienia, a to niedobrze. Dalej upieram się, że wszystko ma jakiś związek z tymi wampirami, ale skoro tymczasowo nigdzie ich nie ma… Może liczę, że rodzina twojej przyjaciółki powie nam coś przydatnego – stwierdził jakby od niechcenia. – Ludzie często nie dostrzegają oczywistości, nawet kiedy mają odpowiedzi tuż przed nosem. Zwłaszcza kiedy próbując rozwiązać sprawy związane z nami, więc… Ale, jak już wspomniałem, to tylko moje gdybania. W najgorszym wypadku tylko ty jedna będziesz z tej wizyty zadowolona.
Wypuściła powietrze ze świstem, bynajmniej nie uspokojona. W porządku, przynajmniej już wiedziała, dlaczego tata zdecydował się gdziekolwiek z nią pójść. Wciąż miała wątpliwości co do tego, czy mówił jej wszystko, ale analizując jego słowa, ostatecznie doszła do wniosku, że to mało prawdopodobne. Miał swój cel i to by się zgadzało, chociaż sama szczerze wątpiła, żeby akurat w domu Marissy dowiedzieli się czegoś przydatnego. Tym bardziej nie wyobrażała sobie, że mogłaby być zadowolona z jakiejkolwiek rozmowy z kimś bliskim Issie, skoro nawet nie wiedziała, w jaki sposób powinna ją poprowadzić. W pamięci wciąż miała to, co przed wyjściem powiedział Rufus – to, że najwyżej mógł zająć się wszystkim osobiście – ale również to jej się nie podobało. Miała nawet ochotę go o to zapytać, ale powstrzymała się, dochodząc do wniosku, że być może bezpieczniej będzie, jeśli nie będzie wiedzieć.
Więcej nie rozmawiali, ale już nie czuła się aż tak swobodnie, jak do tej pory. To nie miało związku ani z obecnością wampira, ani tym, o czym rozmawiali. Nie wiedziała skąd to wie, ale była tego absolutnie pewna, coraz bardziej świadoma, że problem leżał zupełnie gdzie indziej. Sęk w tym, że nie potrafiła go zinterpretować nawet pomimo tego, że próbowała. W głowie miała pustkę, co niezmiennie dawało się Claire we znaki, podsycając towarzyszący dziewczynie niepokój. Machinalnie zacisnęła palce wokół zawieszki przy bransoletce, którą dostała od Lucasa, chcąc upewnić się, że ukryty pisak wciąż jest na swoim miejscu. Co prawda nie czuła się w znajomy, zwiastujący nadejście nowego haiku sposób, ale i tak była gotowa przysiąc, że coś jest nie tak. Towarzyszący jej niepokój wydawał się niemalże namacalny, narastając z każdą kolejną chwilą. To było niczym cisza przed burzą – nienaturalne i zdecydowanie nie zwiastujące czegoś dobrego. Niemalże wypatrywała momentu, w którym coś mogło pójść nie tak – uderzenia, które wydawało się czymś oczywistym, chociaż…
Po prostu o tym nie myśl, warknęła na siebie w duchu. Denerwujesz się, bo masz rozmawiać o Issie. To wszystko, dodała, ale chociaż powtarzała sobie te słowa wielokrotnie, niemalże jak mantrę, która powinna być w stanie ją uspokoić, wcale nie poczuła się lepiej. Och, wręcz przeciwnie, skoro wciąż towarzyszyło jej wrażenie, że okłamywała samą siebie.
Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy zauważyła tabliczkę z nawą ulicy, odpowiadającej tej z adresu, który wysłała jej Marissa. Teraz pozostawało znaleźć właściwy dom, co zresztą było dziecinnie proste, skoro na poszczególnych budynkach wyraźnie widziała przytwierdzone do elewacji numerki. Była blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki od celu, ale to wcale jej nie uspokajało. Jeszcze mocniej zacisnęła dłonie w pięści, próbując stwierdzić, dlaczego nagle zrobiło jej się zimno. Co prawda na zewnątrz temperatura oscylowała gdzieś w okolicach zera, do pewnego stopnia dając się Claire we znaki, ale czuła, że to nie to. Chłód, który jej towarzyszył, miał swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu, dodatkowo podsycając przeczucia o tym, że przyjście tutaj nie było najlepszym pomysłem. Chciała się wycofać, chociaż samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego. To musiało mieć jakiś związek z ciągłym napięciem i nerwami, a jednak nie była w stanie w to uwierzyć, mimowolnie szukając wyjaśnienia gdziekolwiek indziej. Czuła, że powinna rozumieć w czym rzecz, a jednak w głowie miała pustkę, przez dłuższą chwilę zdolna co najwyżej nerwowo wodzić wzrokiem na prawo i lewo.
Ktoś nas obserwuje…?
Ta myśl ją zaskoczyła, sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Dla pewności raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła, ale ulica wyglądała na spokojną i najzupełniej normalną.
– Coś jest nie tak – wyrwało jej się. – To znaczy… Sama nie wiem, ale…
Rufus rzucił jej przenikliwe, bliżej nieokreślone spojrzenie. Chociaż próbowała, nie była w stanie stwierdzić, co i dlaczego mógł w tamtej chwili myśleć.
– Po prostu idź załatwić to, po co tutaj przyszłaś – powiedział w końcu, ale wyczuła, że on również był spięty. – Jestem obok, tak?
Chcąc nie chcąc skinęła głową. Wciąż miała wrażenie, że tego wieczoru wydarzy się coś niedobrego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa