Claire
W pośpiechu poderwała głowę,
by upewnić się, czy faktycznie nie jest sama. Właściwie sama nie była pewna,
kogo się spodziewała, a tym bardziej dlaczego wcześniej nie zauważyła
obecności Rufusa. Co prawda wampir miał w zwyczaju poruszać się
bezszelestnie, już chyba z przyzwyczajenia ukrywając swoją obecność, ale i tak
poczuła się nieswojo.
– Wybierasz
się gdzieś? – usłyszała i to wystarczyło, żeby uniosła brwi, sama
niepewna, w jaki sposób powinna interpretować jego słowa.
–
Niekoniecznie. – Zawahała się, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że
musiał mieć na myśli to, co obiecała Issie. Być może powinna mieć mu za złe, że
mógłby podsłuchiwać, ale z drugiej strony wiedziała przecież, że
prywatność przy wyostrzonych zmysłach bywała problematyczna. – To znaczy… Nie
zamierzam iść nigdzie sama. Nie jestem głupia, więc…
– Nie
martwię się – obruszył się Rufus, chociaż oboje wiedzieli, że w tamtej
chwili kłamał jak z nut. Mogła się założyć, że gdyby tylko mógł, nie spuszczałby
jej z oka ani na moment, zwłaszcza teraz. – Po prostu na tę chwilę trafia
mnie szlag na myśl o siedzeniu w domu, a kolejne okrążenie po
mieście też nie do końca mi się widzi, o ile wiesz, co takiego mam na
myśli.
– Nie
bardzo rozumiem… – przyznała zgodnie z prawdą.
Spojrzała
na ojca z powątpiewaniem, już z przyzwyczajenia próbując ocenić w jakim
był nastroju i czego powinna się po nim spodziewać. W ostatnim czasie
widywała go rzadko, co zresztą coraz bardziej dawało jej się we znaki.
Wystarczyło, że już teraz odchodziła od zmysłów, zamartwiając się o mamę.
Dodatkowe przejmowanie tym, że Rufus mógłby zrobić coś głupiego, nie poprawiało
jej nastroju, choć zarazem szczerze wątpiła w to, żeby wampir tak po
prostu pozwolił zrobić sobie krzywdę.
Czuła, że
ją obserwował, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, Aż wzdrygnęła się, kiedy
nagle dosłownie zmaterializował się przy niej, w zaledwie ułamek sekundy
pokonując dzielącą ich odległość. Nie zaprotestowała, kiedy wyciągnął dłoń ku
jej twarzy jak gdyby nigdy nic przeczesując włosy. To, że sam z siebie
mógłby zdobyć się na jakikolwiek gest, skoro raczej nie wyglądała na poruszoną
aż do tego stopnia, by potrzebować pocieszenia, bez wątpienia o czymś
świadczyło.
– Pisałaś
coś w ostatnim czasie? – zapytał, a Claire jedynie potrząsnęła głową.
– Nic
nowego – zapewniła pośpiesznie. – Powiedziałabym, gdyby tak było… No, komuś na
pewno, bo ciebie praktycznie nie widuję – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
Nie
chciała, żeby to zabrzmiało w ten sposób, ale co innego mogła mu
powiedzieć? Okłamywanie Rufusa zwykle nie miało sensu, zresztą nie widziała
niczego złego w tym, że mogłaby się nim przejmować. Podejrzewała, że aż
nazbyt dobrze zdawał sobie z tego sprawę, chociaż w swoim stylu wolał
udawać, że jak zwykle poradzi sobie w pojedynkę. Zdążyła się już do tego
przyzwyczaić, ale to nie zmieniało faktu, że się troszczyła – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– Tak… –
Rufus rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Nie podjął tematu, co zresztą
było do przewidzenia. Claire westchnęła w duchu, z trudem
powstrzymując przed wywróceniem oczami. Gdyby rozumiała własnego ojca, być może
wszystko byłoby dużo prostsze, ale już dawno przestała na to liczyć. – Chcesz
jechać do domu tej swojej przyjaciółki czy nie?
Kolejne
pytanie skutecznie wytrąciło ją z równowagi, tym bardziej że prędzej
spodziewała się, iż będzie musiała trochę się wysilić, zanim zdoła przekonać
Rufusa, że nikt nie spróbuje jej zabić, jeśli wyjdzie z domu. Sądziła, że
po raz kolejny będzie musiała poprosić o przysługę Lucasa albo Setha, ale
najwyraźniej problem miał rozwiązać się sam.
– Chcesz
iść ze mną? – zapytała, nie kryjąc zaskoczenia. Miała wrażenie, że za jego
sugestią kryło się coś więcej, tym bardziej że nie sądziła, żeby akurat tata
był skłonny towarzyszyć jej podczas wizyty w domu człowieka, zwłaszcza
kiedy od dłuższego czasu przejmował się tylko i wyłącznie nieobecnością
Layli. – To znaczy…
– Znaczy
co? – Rufus wywrócił oczami. – Pewnie i tak tam pójdziesz. Przynajmniej będę
miał pewność, że jesteś bezpieczna.
Kłamał, ale
powstrzymała się od jakichkolwiek uwag na ten temat. Właściwie jakie to miało
znaczenie, skoro niczego jej nie bronił? Co prawda wciąż nie miała pewności,
czego tak naprawdę chciał, ale…
Przestała o tym
myśleć, kiedy jej telefon odezwał się ponownie. Machinalnie zerknęła na
wyświetlacz, by móc odczytać wiadomość od Issie. Wystarczył jeden rzut oka,
żeby zapamiętała adres i doszła do wniosku, że – prawie na pewno – dom
dziewczyny znajdował się stosunkowo blisko liceum, w którym się poznały.
Co prawda nie znała dzielnic Seattle aż tak dobrze, jak bliźniaki czy Licavoli,
ale w szkole była wystarczająco wiele razy, by trafić tam nawet w pojedynkę.
Jeśli dom Marissy znajdował się gdzieś w pobliżu, zdecydowanie powinna być
w stanie go znaleźć i to bez pomocy któregokolwiek z kuzynów. Co
prawda ani Aldero, ani Cameron by jej nie odmówili, ale nie sądziła, żeby
zmuszanie ich do przebywania z wciąż poirytowanym Rufusem, mogło skończyć
się dobrze.
– Więc?
Westchnęła,
po czym zatknęła niesforny kosmyk włosów za ucho. Potrzebowała dłuższej chwili,
żeby stwierdzić, czego tak naprawdę chciała, tym bardziej że nie miała pojęcia,
co takiego powinna powiedzieć komukolwiek z rodziny Issie.
– Nie jest
za późno? – zapytała z powątpiewaniem. – Zresztą… jeszcze nie myślała, co
powinnam zrobić. Wiem, że Issie jest uznana za zaginioną, więc gdyby zaczęli
mnie wypytywać…
– Tym
akurat ja się zajmę – stwierdził lakonicznie wampir i coś w tych
słowach skutecznie wzbudziło w dziewczynie niepokój. Nie była pewna, co
sądzić o samym tylko stwierdzeniu, a jakby tego było mało… – Szczerze
mówiąc, jest coś, co chciałbym sprawdzić. To pewnie bez sensu, ale na tę chwilę
nie mam lepszych pomysłów, więc będzie musiało wystarczyć – dodał, a Claire
spojrzała na niego z niedowierzaniem, rozumiejąc coraz mniej.
– Co
właściwie…?
Wystarczyło
jedno spojrzenie, żeby natychmiast zamilkła.
– Po
drodze, jeśli byłabyś taka dobra – rzucił spiętym tonem. – Wiesz dobrze, że nie
lubię tracić czasu, Claire – przypomniał, a ona nie miała wątpliwości co do
tego, że kłótnia zdecydowanie nie wchodziła w grę.
Jęknęła w duchu,
ale poza tym nie skomentowała zachowania ojca nawet słowem. Dobrze znała
zarówno ten nastrój, jak i ton, którym się do niej zwracał, ostatecznie
dochodząc do wniosku, że najbezpieczniej będzie przytaknąć i pozwolić
wampirowi działać po swojemu. Chyba i tak powinna się cieszyć, że
gdziekolwiek chciał ją zabrać, chociaż wciąż nie była pewna, czy to taki dobry
pomysł. Kiedy Rufus zaczynał zachowywać się w ten sposób, sprawy zwykle
miały się nie najlepiej, a skoro tak…
Mam wrażenie, że będzie ciekawie,
pomyślała mimochodem, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
Och, wręcz
przeciwnie – obawiała się, że wieczór zapowiadał się w sposób na tyle
interesujący, by szczerze zwątpiła, czy faktycznie powinna w nim
uczestniczyć.
Milczenie było dobre,
przynajmniej na dłuższą metę. Zdążyła przywyknąć do ciszy, ta zresztą miała w sobie
coś kojącego, choć nie na tyle, by Claire mogłaby wyzbyć się wszystkich
wątpliwości. Miała złe przeczucia, których w żaden sposób nie potrafiła zniwelować,
a tym bardziej zinterpretować. To ją martwiło, bo takie myśli w jej
przypadku zwykle nie kończyły się dobrze, przynajmniej w ostatnim czasie.
Próbowała przekonać samą siebie, że to wyłącznie jej przewrażliwienie, ale
zarazem czuła, że to jedno wielkie kłamstwo – nieudolne na dodatek.
Miasto tętniło
życiem, zresztą tak jak zawsze, ale i tak poczuła się niemalże osaczona. Wciąż
nie była w stanie się przyzwyczaić do tempa, w którym życie toczyło
się w metropolii, mimowolnie porównując je do Miasta Nocy. Różnica
wydawała się wręcz diametralna, nie wspominając o tym, że w tłumie
wyostrzone zmysły niezmiennie dawały się dziewczynie we znaki. Nigdy nie miała
problemów z zachowaniem kontroli, ale to nie znaczyło, że była całkowicie
obojętna na obecność krwi. Ignorowanie setek osób zdecydowanie nie wchodziło w grę,
chociaż w tłumie na swój sposób czuła się bezpieczniejsza. Teoretycznie
dość mało prawdopodobnym wydawało się, że ktokolwiek mógłby pokusić się o atak
w miejscu publicznym – żaden nieśmiertelny, choć bez wątpienia jeden
wampir albo demon wystarczyłby, żeby spokojnie wybić wszystkich śmiertelników.
Rufus
wydawał się wręcz nienaturalnie spokojny, ale wiedziała, że to tylko pozory.
Znała go wystarczająco dobrze, by zorientować się, że był spięty. Co więcej,
początkowo zaskoczył ją tym, że zamiast jak zwykle próbować się izolować i kluczyć
bocznymi, rzadziej uczęszczanymi uliczkami, zdecydował się na te najbardziej
zaludnione, ale po chwili zorientowała się, że to przede wszystkim przez wzgląd
na nią. Jasne, że byłby w stanie ją obronić, gdyby coś poszło nie tak, ale
to byłoby co najmniej uciążliwe. Wiedziała, że właśnie z tego powodu nie
przepadał za towarzystwem, a emocje uważał za słabość. Nie musiała pytać,
żeby zorientować się, że ona i mama mimo wszystko na swój sposób
pozostawały ciężarem – swego rodzaju słabostką, bo żyjąc w pojedynkę
troszczył się tylko o siebie, a teraz… Cóż, na pewno istniało więcej
sposobów na to, żeby wytrącić go z równowagi – a ona była jednym z nich.
– Dalej mi
nie powiedziałeś o co chodzi, tato – stwierdziła po chwili wahania. Ta
jedna kwestia nie dawała jej spokoju od chwili wyjścia z domu, ale do tej
pory powstrzymywała się, licząc na to, że wampir sam zacznie temat.
– To
znaczy? – Spojrzał na nią jakby od niechcenia, wyraźnie nie paląc się do
rozmowy. Mogła się tego spodziewać. – Masz sprawy do załatwienia.
– Wiem, że
chodzi o coś więcej – zniecierpliwiła się.
Zawsze ją
irytował, kiedy zaczynał zachowywać się w ten sposób. Skoro już tutaj
była, chciała wiedzieć, zwłaszcza że sprawa dotyczyła również niej. Słodka
bogini, ona też martwiła się o mamę, mając serdecznie dość siedzenia w domu
i czekania na jakiekolwiek informacje. Znała Rufusa, więc nie próbowała na
niego naciskać, woląc trzymać się na uboczu, zwłaszcza po tym, jak jedynie
cudem zdołała postawić na swoim w kwestii tego, żeby nie wyjeżdżać z Seattle.
Wtedy ustąpił, ale była świadoma, że gdyby naprawdę się uparł, wyprowadziłby ją
stąd choćby siłą, niezależnie od tego, czego tak naprawdę chciała. Wiedziała,
że był zdolny posunąć się naprawdę daleko, o czym zresztą zdążyła się
przekonać, chociaż przez większość czasu starała się o tym nie myśleć. Tak
było łatwiej, to jednak nie znaczyło, że zamierzała pozwalać, by ktokolwiek
postępował z nią tak, jakby była małą dziewczynką.
– Możliwe –
usłyszała i coś w tej odpowiedzi sprawiło, że zapragnęła się
roześmiać.
– Możliwe? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Naprawdę
sądził, że zadowolą ją niedopowiedzenia? Nie była głupia, co zresztą sam
wielokrotnie jej powtarzał. Równie często uczył ją tego, żeby zwracała uwagę na
szczegóły, co zresztą starała się robić – i to zwłaszcza teraz, kiedy
niebezpieczeństwo wydawało się być dosłownie wszędzie. Skoro tak, zamydlenie
jej oczy zdecydowanie nie wchodziło w grę, nawet jeśli wampirowi byłoby to
na rękę.
– Jak
wspomniałem, mam swoje podejrzenia… Ale to wciąż tylko moje gdybanie, więc nie
widzę sensu, dla którego mielibyśmy o tym rozmawiać – zaczął, po czym
westchnął, wymownie wywracając oczami, kiedy zauważył wyraz jej twarzy. –
Powiedzmy, że niedawno odbyłem wyjątkowo… przyjemną – uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób – rozmowę z wampirzycą, która
przemieniła twoją przyjaciółkę.
Dłuższą
chwilę milczała, zmuszając się przede wszystkim do zachowania równego tempa.
Jeszcze kilka dni temu ta wiadomość zrobiłaby na niej wrażenie, ale nie tym
razem.
– Tak… To
akurat wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Gabriel i Nessie są ze
mną na bieżąco – dodała, spoglądając na wampira wymownie.
Nie
chciała, żeby to zabrzmiało jak swego rodzaju przytyk, ale jak inaczej miała
się zachować? Gdyby był z nią szczery, nie kluczyłby aż do tego stopnia. Wiedziała,
że nie opowiadał jej o wszystkim i może nawet miałaby mu to za złe,
gdyby nie reszta rodziny.
– Jak miło z ich
strony – rzucił z przekąsem Rufus. Nawet jeśli się zdenerwował, nie dał
niczego po sobie poznać. – I co takiego ci powiedzieli?
Wydał się
spięty, chociaż nie była pewna dlaczego. Na pewno nie był zachwycony, że
mogłaby jakkolwiek mieszać się w sytuację, ale czuła, że chodzi o coś
więcej. Zawahała się, próbując określić, czy w wyjaśnieniach bliskich było
coś, co mogłoby zabrzmieć niepokojąco, ale trudno jej było stwierdzić, czy
faktycznie powinna się martwić. No, może pomijając jedno, ale…
– Wiem, że
Marcy nie żyje – powiedziała w końcu. I że sam ją zabiłeś, dodała w myślach,
ale nie chciała o tym rozmawiać. Choć to wydawało się przerażające, chyba
cieszyła się z takiego obrotu spraw, zwłaszcza po tym, co spotkało
Marissę. – Reszta uciekła, tak? Nic więcej, więc zakładam, że dalej niczego nie
wiadomo?
Mimo
wszystko zabrzmiało to jak pytanie, tym bardziej że nie miała gwarancji, czy
byli z nią absolutnie szczerzy. Inną kwestią pozostawało to, że tata
dostrzegał zwykle więcej niż pozostali i niekoniecznie musiał się tą
wiedzą dzielić. Skoro towarzyszył jej teraz, istniała możliwość, że w między
czasie dowiedział się czegoś więcej, ale i tego nie była w stanie z całą
pewnością potwierdzić.
– I tyle…
Hm, w porządku. – Przez twarz wampira przemknął cień, nie miała jednak
okazji, żeby się nad tym zastanowić. – Tak, ta… Marcy nie żyje. Nie była
szczególnie chętna do rozmowy – stwierdził, wywracając oczami. – Powiedziałbym,
że wręcz uciążliwa… I agresywna, o ile wiesz, co w tym momencie
mam na myśli.
Skinęła
głową, aż nazbyt dobrze pamiętając sposób, w jaki Marcy zaatakowała
samochód. Co prawda nie miała okazji się przekonać, jak daleko potrafiła posunąć
się ze swoim darem, ale to na dłuższą metę nie było istotne. Myśląc o tym,
co ostatecznie stało się z wampirzycą, czuła ulgę, choć być może nie
powinna. Z drugiej strony, nie była w stanie darować tego, co
spotkało Issie, zwłaszcza po rozmowie, którą dopiero co odbyła z przyjaciółką.
Takie uczucia były dla niej czymś nowym, ale starała się o tym nie myśleć,
w zamian koncentrując się na świadomości, że to najpewniej świadczyło, że
Marissa faktycznie była dla niej ważna. Cóż, nie miała w zwyczaju cieszyć
się ze śmierci każdej napotkanej osoby, więc chyba mogła to o czymś
świadczyło.
Nieznacznie
potrząsnęła głową, chcąc opędzić się od niechcianych myśli. Średnio pomogło,
ale powoli zaczynała przywykać do mętliku w głowie i tego, że
niemalże na każdym kroku działo się coś, co wzbudzało jej wątpliwości. Musiała
albo się z tym oswoić, albo oszaleć, a skoro już miała wybierać,
zdecydowanie bardziej skłaniała się ku tej pierwszej opcji.
– Dalej nie
wiem, jaki to ma związek z Marissą – przyznała zgodnie z prawdą. Być
może umykało jej coś ważnego, ale to nie było najistotniejsze. Zresztą próbowała
zrozumieć Rufusa, a to zwykle bywało skomplikowane, bo wampir często
kierował się czymś, co na pierwszy rzut oka wydawało się całkowicie pozbawione
sensu.
– Ja też
nie – usłyszała i to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej
zdezorientowana. – Nie mamy punkt zaczepienia, a to niedobrze. Dalej
upieram się, że wszystko ma jakiś związek z tymi wampirami, ale skoro
tymczasowo nigdzie ich nie ma… Może liczę, że rodzina twojej przyjaciółki powie
nam coś przydatnego – stwierdził jakby od niechcenia. – Ludzie często nie dostrzegają
oczywistości, nawet kiedy mają odpowiedzi tuż przed nosem. Zwłaszcza kiedy
próbując rozwiązać sprawy związane z nami, więc… Ale, jak już wspomniałem,
to tylko moje gdybania. W najgorszym wypadku tylko ty jedna będziesz z tej
wizyty zadowolona.
Wypuściła
powietrze ze świstem, bynajmniej nie uspokojona. W porządku, przynajmniej
już wiedziała, dlaczego tata zdecydował się gdziekolwiek z nią pójść.
Wciąż miała wątpliwości co do tego, czy mówił jej wszystko, ale analizując jego
słowa, ostatecznie doszła do wniosku, że to mało prawdopodobne. Miał swój cel i to
by się zgadzało, chociaż sama szczerze wątpiła, żeby akurat w domu Marissy
dowiedzieli się czegoś przydatnego. Tym bardziej nie wyobrażała sobie, że
mogłaby być zadowolona z jakiejkolwiek rozmowy z kimś bliskim Issie,
skoro nawet nie wiedziała, w jaki sposób powinna ją poprowadzić. W pamięci
wciąż miała to, co przed wyjściem powiedział Rufus – to, że najwyżej mógł zająć
się wszystkim osobiście – ale również to jej się nie podobało. Miała nawet
ochotę go o to zapytać, ale powstrzymała się, dochodząc do wniosku, że być
może bezpieczniej będzie, jeśli nie będzie wiedzieć.
Więcej nie
rozmawiali, ale już nie czuła się aż tak swobodnie, jak do tej pory. To nie
miało związku ani z obecnością wampira, ani tym, o czym rozmawiali.
Nie wiedziała skąd to wie, ale była tego absolutnie pewna, coraz bardziej świadoma,
że problem leżał zupełnie gdzie indziej. Sęk w tym, że nie potrafiła go
zinterpretować nawet pomimo tego, że próbowała. W głowie miała pustkę, co
niezmiennie dawało się Claire we znaki, podsycając towarzyszący dziewczynie
niepokój. Machinalnie zacisnęła palce wokół zawieszki przy bransoletce, którą
dostała od Lucasa, chcąc upewnić się, że ukryty pisak wciąż jest na swoim
miejscu. Co prawda nie czuła się w znajomy, zwiastujący nadejście nowego
haiku sposób, ale i tak była gotowa przysiąc, że coś jest nie tak.
Towarzyszący jej niepokój wydawał się niemalże namacalny, narastając z każdą
kolejną chwilą. To było niczym cisza przed burzą – nienaturalne i zdecydowanie
nie zwiastujące czegoś dobrego. Niemalże wypatrywała momentu, w którym coś
mogło pójść nie tak – uderzenia, które wydawało się czymś oczywistym, chociaż…
Po prostu o tym nie myśl, warknęła na
siebie w duchu. Denerwujesz się, bo
masz rozmawiać o Issie. To wszystko, dodała, ale chociaż powtarzała
sobie te słowa wielokrotnie, niemalże jak mantrę, która powinna być w stanie
ją uspokoić, wcale nie poczuła się lepiej. Och, wręcz przeciwnie, skoro wciąż towarzyszyło
jej wrażenie, że okłamywała samą siebie.
Coś
ścisnęło ją w gardle, kiedy zauważyła tabliczkę z nawą ulicy,
odpowiadającej tej z adresu, który wysłała jej Marissa. Teraz pozostawało
znaleźć właściwy dom, co zresztą było dziecinnie proste, skoro na
poszczególnych budynkach wyraźnie widziała przytwierdzone do elewacji numerki.
Była blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki od celu, ale to wcale jej nie
uspokajało. Jeszcze mocniej zacisnęła dłonie w pięści, próbując
stwierdzić, dlaczego nagle zrobiło jej się zimno. Co prawda na zewnątrz
temperatura oscylowała gdzieś w okolicach zera, do pewnego stopnia dając
się Claire we znaki, ale czuła, że to nie to. Chłód, który jej towarzyszył,
miał swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu, dodatkowo podsycając przeczucia o tym,
że przyjście tutaj nie było najlepszym pomysłem. Chciała się wycofać, chociaż samej
sobie nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego. To musiało mieć jakiś związek z ciągłym
napięciem i nerwami, a jednak nie była w stanie w to
uwierzyć, mimowolnie szukając wyjaśnienia gdziekolwiek indziej. Czuła, że
powinna rozumieć w czym rzecz, a jednak w głowie miała pustkę,
przez dłuższą chwilę zdolna co najwyżej nerwowo wodzić wzrokiem na prawo i lewo.
Ktoś nas obserwuje…?
Ta myśl ją
zaskoczyła, sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Dla pewności
raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła, ale ulica wyglądała na spokojną i najzupełniej
normalną.
– Coś jest
nie tak – wyrwało jej się. – To znaczy… Sama nie wiem, ale…
Rufus
rzucił jej przenikliwe, bliżej nieokreślone spojrzenie. Chociaż próbowała, nie była
w stanie stwierdzić, co i dlaczego mógł w tamtej chwili myśleć.
– Po prostu
idź załatwić to, po co tutaj przyszłaś – powiedział w końcu, ale wyczuła,
że on również był spięty. – Jestem obok, tak?
Chcąc nie
chcąc skinęła głową. Wciąż miała wrażenie, że tego wieczoru wydarzy się coś
niedobrego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz