Claire
Zawahała się przed drzwiami.
Stała przed niewyróżniającym się niczym szczególnym, jednopiętrowym domkiem,
bezmyślnie przypatrując się jasnej, wyniszczonej przez czas i warunki
atmosferyczne elewacji. Wyraźnie czuła, że ktoś jest w środku – nawet
więcej niż jedna osoba – i to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze
bardziej nieswojo. Dłuższą chwilę tkwiła w bezruchu, dla pewności raz
jeszcze rozglądając się dookoła i szukając czegokolwiek, czym mogłaby
zająć myśli.
Zdążyła
zauważyć niewielki, uśpiony o tej porze roku ogródek. Z jakiegoś
powodu bardzo łatwo wyobraziła sobie Issie w tym miejscu – roześmianą i najpewniej
czerpiącą przyjemność z samej tylko możliwości obserwowania kwiatów. Coś
ścisnęło ją w gardle, więc przełknęła z trudem, próbując doprowadzić
się do porządku. To okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby
początkowo przypuszczać, co bynajmniej nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek
lepiej. W duchu raz po raz powtarzała sobie, że nie ma powodów do
niepokoju, ale to na dłuższą metę nie przynosiło żadnego, nawet po części
satysfakcjonującego skutku.
Raz jeszcze
powiodła wzrokiem dookoła, wciąż niespokojna. Słyszała szum przemykających
drogą samochodów, a także dziesiątki pulsów ludzi, którzy musieli
znajdować się gdzieś w pobliżu. Miasto tętniło życiem nawet pomimo później
pory, co do pewnego stopnia podziałało na dziewczynę kojąco, ale nie na tyle,
by zdołała się rozluźnić. Wciąż miała wrażenie, że w ciemnościach czai się
coś, czego nie powinno tam być i to wystarczyło, żeby poczuła się niemal
osaczona. Raz jeszcze spojrzała na Rufusa, chcąc upewnić się, że nie zamierzał
przypadkiem się wycofać albo przypadkiem również nie wyczuł czegoś
niewłaściwego, po czym pośpiesznie nacisnęła dzwonek, nie chcąc dawać sobie
czasu na to, żeby jednak stchórzyć.
Wszystko
trwało zaledwie kilkanaście sekund, ale jej wydawało się niemalże wiecznością.
Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, chcąc powstrzymać się przed
ponownym naciśnięciem dzwonka i przytrzymaniem go dłużej. Próbowała skupić
się na swobodnym oddychaniu, z niemalże przesadną uwagą biorąc kolejne
wdechy. W duchu odliczała kolejne sekundy, skoncentrowana do tego stopnia,
że kiedy drzwi wejściowe delikatnie się otworzyły, wzdrygnęła się mimowolnie,
skutecznie wyrwana z zamyślenia. W nieco nieprzytomny sposób spojrzała
na stojącą tuż przed nią postać, w pośpiechu wyrzucając z siebie
pierwsze sensowne słowa, które przyszły jej do głowy.
– Dobry
wieczór, jestem… – zaczęła, ale nie miała okazji po temu, żeby dokończyć.
– Claire. –
Na moment zamarła, kiedy męski głos bez chwili wahania wypowiedział jej imię. –
O mój Boże, tak. Wejdź, dziecko.
Uniosła
brwi, w końcu będąc w stanie skupić się na swoim rozmówcy. Przed sobą
miała bez wątpienia człowieka, na dodatek starszego, chociaż zdecydowanie nie
wyglądał na kogoś, kogo mogłaby uznać za staruszka. Jeden rzut oka na twarz
mężczyzny wystarczył, żeby zorientowała się, że najpewniej ma przed sobą
dziadka Issie – w końcu dziewczyna sama dopiero co o nim wspominała.
Również w rysach twarzy śmiertelnika było coś znajomego, chociaż
podobieństwo między nim a Marissą nie było aż tak uderzające, jak
chociażby pomiędzy jej kuzynostwem a ich rodzicami.
Znów się
zawahała, ale – o dziwo – już nie czuła się aż tak onieśmielona jak na
początku. W sposobie, w jaki mężczyzna wypowiedział jej imię, było
coś ciepłego – rodzaj życzliwości, która wystarczyła, by choć trochę dziewczynę
uspokoić. Co prawda wciąż nie była pewna, czego powinna się spodziewać, ale
wszystko wskazywało na to, że była w tym miejscu mile widziana.
Podejrzewała, że gdyby ktokolwiek podejrzewał, że miała jakikolwiek związek z zaginięciem
Issie, sytuacja uległaby zmianie, ale starała się o tym nie myśleć. To
zdecydowanie nie był dobry moment na zadręczanie się, niezależnie od tego, czy
miała powody.
– Tak…
Możemy wejść? – zapytała, celowo podkreślając liczbę mnogą, by zwrócić uwagę
również na Rufusa.
W jej
przypadku przekroczenie progu nie stanowiło problemu, ale z wampirem było
inaczej, chociaż oczywiście nie mogła wprost poprosić o zaproszenie. To,
które padło z ust mężczyzny, było przeznaczone dla niej, co w znacznym
stopniu komplikowało sytuację.
Mężczyzna
na powrót odwrócił się w jej stronę, dopiero w tamtej chwili
orientując się, że nie była sama. Raz jeszcze zmierzył wzrokiem najpierw
Claire, a dopiero później towarzyszącego jej wampira, bynajmniej nie
sprawiając wrażenia zaskoczonego albo rozeźlonego tym, że nie była sama.
–
Oczywiście, że tak – zapewnił bez chwili wahania. – Zapraszam.
Miała
nadzieję, że to wystarczy, tym bardziej że ostatnim, czego tak naprawdę
chciała, było zmuszenie taty do mieszania komukolwiek w głowie. Nie puściłby
jej samej i to było pewne, dlatego znacznie uspokoiła się, kiedy Rufus bez
chwili wahania ruszył za nią, nie mając problemu z wejściem do środka. Jak
na razie wszystko wydawało się cudownie proste, chociaż to wciąż był zaledwie
początek, a Claire wiedziała, że najpoważniejsza część rozmowy wciąż była
dopiero przed nią.
Dyskretnie
rozejrzała się dookoła, wciąż pełna wątpliwości. Obojętnym wzrokiem omiotła
skromnie urządzony przedsionek, ostatecznie koncentrując się na mężczyźnie,
który wpuścił ją do środka. Znał ją, co może nie powinno aż tak dziwić, skoro
Issie miała w zwyczaju dużo mówić. Mogła przewidzieć, że rozmawiała
również o niej, ale i tak coś w samej tylko świadomości
sprawiło, że poczuła się dziwnie. Więc była na tyle ważna, żeby odpowiadać o niej
na prawo i lewo, i…
To może zaczekać!, warknęła na siebie w duchu.
Musiała wziąć się w garść i to najlepiej tak szybko, jak tylko miało
się to okazać możliwe.
– Bardzo
przepraszamy za najście, zwłaszcza o tej porze – zaczęła pośpiesznie,
chcąc postawić sprawę jasno i w końcu przerwać przeciągającą się
ciszę – ale to ważne. Musiałam przyjść – wyjaśniła, a przynajmniej
próbowała, bo szczerze wątpiła, żeby kilka lakonicznych słów cokolwiek
rozjaśniło.
– Miałem
nadzieję, że w końcu się pojawisz. Byłbym zdziwiony, gdyby nie… No, Issie
tyle razy powtarzała, że ma przyjaciółkę, że naprawdę… – Mężczyzna zamilkł, po
czym odwrócił się w jej stronę. – Nie przepraszaj. Wpuściłbym każdego, kto
przyszedłby w sprawie mojej Issie – dodał pośpiesznie.
– Trochę to
nieroztropne – wtrącił Rufus, odzywając się po raz pierwszy, odkąd weszli do
domu.
Claire
spojrzała na niego z wahaniem, sama niepewna, czego powinna się
spodziewać. Wciąż nie była pewna ani tej wizyty, ani tym bardziej obecność
taty, chociaż teoretycznie mu ufała. Wiedziała, że miał swój cel, poza tym na
pewno chciał ją pilnować. Co więcej, kiedy była taka potrzeba, zachowywał się w jak
najbardziej ludzki sposób, ale to na dłuższą metę niewiele zmieniało. Wciąż
obawiała się tego, co mógłby powiedzieć, gdyby zbytnio się zapędził. Dla niej
ważna była Issie, ale wampir koncentrował się przede wszystkim na sprawdzeniu
swoich teorii. Claire nie miała pojęcia, jak zamierzał tego dokonać. Chyba
nawet nie chciała wiedzieć, chociaż z drugiej strony…
– Może. –
Mężczyzna zawahał się na dłuższą chwilę, po czym wzruszył ramionami. – Ale to
teraz nieważne. Nie widzę też powodu, żeby rozmawiać w przejściu.
Sama mimo
wszystko wolała załatwić to w taki sposób, tak szybko, jak tylko miało
okazać się to możliwe. Mimo wszystko nie zaprotestowała, chcąc nie chcąc
przechodząc do kolejnego pomieszczenia, które okazało się kuchnią. Zmrużyła
oczy w jasnym blasku jarzeniówek, po czym na krótką chwilę uciekła
wzrokiem gdzieś w bok. W milczeniu przyjrzała się szarym, lśniącym
meblom, do pewnego stopnia rozproszona lakierowanymi, odbijającymi światło
frontami. Dostrzegła również swoje odbicie, mimowolnie zastanawiając nad tym,
czy faktycznie była aż do tego stopnia blada i spięta, czy może wszystko
sprowadzało się do gry świateł. Wciąż nie czuła się najlepiej, nerwowo szarpiąc
bransoletkę i niemalże spodziewając się tego, że w którymś momencie
będzie musiała pod jakimś pretekstem się wycofać, żeby zapisać haiku. Niemalże
czuła, że jakieś zagrożenie wisi w powietrzu… Czy też może raczej
ostrzeżenie przed czymś więcej, bo wciąż liczyła, że w pierwszej
kolejności da o sobie znać dar, którym dysponowała.
– Jesteśmy
tutaj dosłownie na chwilę, więc może po prostu darujmy sobie niepotrzebne
uprzejmości, herbatę czy co tam jeszcze… – Głos Rufusa skutecznie sprowadził ją
na ziemię. Przynajmniej o jeden nie wydawał się mieć problemów z tym,
żeby mówić. Co więcej, mimo wszystko brzmiał względnie uprzejmie, co dziewczyna
przyjęła z ulgą. – Claire zamartwia się o przyjaciółkę, więc… Hm, po
prostu chcielibyśmy wiedzieć, czy wiadomo coś nowego.
Zacisnęła
usta, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że to nie było uczciwe. Nie tak wyobrażała
sobie tę rozmowę – w gruncie rzeczy w ogóle jej sobie nie wyobrażała,
przez co tym bardziej była wdzięczna ojcu, że przynajmniej on wiedział, co
powiedzieć – ale czuła się źle z tym, że mieliby ograniczyć się do kilku lakonicznych
pytań. To wydawało się egoistyczne, przynajmniej z jej perspektyw; ta myśl
wręcz nie dawała dziewczynie spokoju, niezmiennie ją dręcząc i sprawiając,
że pragnęła zrobić… Cóż, dosłownie cokolwiek. Chciała się na coś przydać, ale
nie potrafiła, nie będąc w sanie nawet właściwie odnaleźć się w roli
ewentualnej pocieszycielki. To zdecydowanie nie powinno tak wyglądać i ta
jedna myśl nie dawała jej spokoju, dręcząc równie mocno jak i to, że nie
mogła powiedzieć prawdy.
– Ja…
Pomyślałam, że Issie na pewno chciałaby, żebym przyszła – przyznała, nie mogąc
się powstrzymać. – Martwię się o nią. No i chciałabym wiedzieć…Jest
śledztwo, prawda? – zapytała wprost, próbując jakkolwiek rozeznać się w sytuacji.
To było istotne, tym bardziej że mogło okazać się niebezpieczne również dla
niej i pozostałych. – Proszę pana…
– Mów mi
Anton – przerwał jej niemalże łagodnie mężczyzna. – Nic się nie zmieniło. Issie
nie ma, dosłownie jak kamień w wodę, ale… – Urwał, po czym westchnął
przeciągle. – Jak wspomniałem, nie jestem zaskoczony, że w końcu
przyszłaś. Marissa tyle o tobie mówiła… Przyjaźniłyście się, prawda? To
nic dziwnego, że chciałabyś cokolwiek wiedzieć.
Słuchała
go, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że na swój sposób pozostawał nieobecny. Jej
również koncentracja na poszczególnych słowach przyszła z trudem, ale
zrzuciła to na nerwy. Chciała się skupić i doprowadzić sprawy do końca,
ale coś w zachowaniu Antona sprawiało, że nie potrafiła. To, że raz po raz
spoglądał na nią w tak życzliwy sposób, tym bardziej, zwłaszcza że musiała
go okłamywać. Przecież dobrze wiedziała, co działo się z Marissą, ale…
Cóż, oczywiście nie mogła o tym powiedzieć – i to nie tylko dlatego,
że mężczyzna najpewniej uznałby ją za wariatkę.
Milczała,
ale to najwyraźniej nie przeszkadzało jej rozmówcy. Obserwowała go, kiedy nagle
zaczął krążyć po kuchni, jak gdyby nigdy nic nastawiając czajnik, być może po
to, żeby zająć czymś ręce. Z drugiej strony, łatwo mogła sobie wyobrazić,
jak zachowałaby się Issie, gdyby ktokolwiek spróbował zasugerować jej, że coś,
co sobie zaplanowała, nie jest konieczne. Nie miała pewności, ale nie była w stanie
tak po prostu zaprotestować, po chwili wahania decydując się opaść na jedno z najbliżej
stojących kuchennych krzeseł. Uświadomiła sobie, że się trzęsie, a ciało
ma napięte do granic możliwości. Wciąż zaciskała dłonie w pięści,
podświadomie wyczekując czegoś, co nie nadchodziło, chociaż powinno.
Wyczuła
ruch za plecami, a chwilę później ciepłe dłonie wylądowały na jej
ramionach. Krótko obejrzała się, bez trudu podchwytując pytające, pełne
napięcia spojrzenie Rufusa. Nie skomentował jej zachowania nawet słowem, ale
bez trudu wyczuł, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Jedynie potrząsnęła głową,
próbując zapewnić go, że jest w porządku – przynajmniej teoretycznie, bo
sama nie była pewna, w czym leżał problem.
– Po prostu
mi zimno – przyznała lakonicznie, bo to nie było szczególnie dalekie od prawdy.
– Dlatego
szybko wrócimy do domu – oznajmił natychmiast wampir. – Co z tym
śledztwem. Mam na myśli… Czy działo się coś wartego uwagi?
Wyczuła w jego
glosie dość charakterystyczną, naglącą nutę, która wystarczyła, żeby
zorientowała się, że jednak pokusił się o użycie wpływu. Był
zniecierpliwiony, co zresztą wcale jej nie zdziwiło, bo tata rzadko bywał
cierpliwy. Wciąż stał przy niej, zaciskając dłonie na jej ramionach w geście,
który z założenia miał dodać jej pewności, ale w rzeczywistości
zdradzał przede wszystkim irytację.
– Jest
zimno. Issie też ciągle wracała zmarznięta, a później… – Anton zamilkł, po
czym westchnął przeciągle. – Niczego nie wiadomo. Wiem, że przepytywano kilka
dzieciaków w szkole, ale nikt niczego nie widział Dziwna sprawa, prawda?
Dziewczyna zaginęła na balu, ale nikt nic nie wie.
Spodziewała
się choćby odrobiny goryczy, ale niczego podobnego nie wychwyciła w tonie
mężczyzny. Była świadoma przede wszystkim troski – i niczego ponadto.
Poczuła się dziwnie, tym bardziej że przecież była obca – przynajmniej dla
Antona, który musiał znać ją przede wszystkim z opowieści Marissy. Nie
była pewna, w jaki sposób powinna się zachować, a tym bardziej co
powinna powiedzieć. Obiecała Issie, że to załatwi, ale o wiele łatwiej
było zapewniać, że znajdzie jakiś sposób i przekaże jej najbliższym, co
tylko okaże się konieczne, ale kiedy przyszło co do czego…
Słodka
bogini, przecież nie mogła poruszyć tego tematu ot tak, a tym bardziej zasugerować,
że cokolwiek wie. Im dłużej o tym myślała, tym więcej pretensji miała do
samej siebie, nie potrafiąc wytłumaczyć, czego tak naprawdę oczekiwała,
decydując się tutaj przyjść. Gdyby nie to, że nie była sama, pewniej wciąż
tkwiłaby w progu, niezdolna wykrztusić z siebie słowa. Co prawda
bezpośredniość Rufusa w kwestii zadawania pytań pozostawiała wiele do
życzenia, ale to wydawało się lepsze niż nic. Cóż, przynajmniej było
praktyczne, czego nie dało powiedzieć się o milczeniu i rozpamiętywaniu
rzeczy, na które i tak nie miała już wpływu.
– Tak… To
akurat wiemy – stwierdził Rufus, jakimś cudem wciąż panując nad tonem. Brzmiał
niemalże uprzejmie, chociaż Claire dobrze wiedziała, że brak jakichkolwiek
konkretnych informacji go zniechęcał. – Więc wypytywano uczniów…
– Claire
nie? – zapytał zaskoczony mężczyzna. – Dziwne, skoro były razem, ale może tak
jest lepiej… Nie chodzi o to, żeby dziewczynę zamęczyć – przyznał, ale w jego
oczach pojawiło się coś, czego Claire co prawda nie potrafiła zinterpretować, ale
dało jej do myślenia. – Nie chcę być uciążliwy, ale skoro już tutaj jesteś,
chciałbym wiedzieć, co pamiętasz z balu. Proszę… Widziałaś wtedy Issie,
prawda?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, przez krótką chwilę świadoma przede wszystkim nieprzyjemnego
uścisku w gardle. Mogła spodziewać się tego pytania, ale i tak ją
zaskoczyło, na kilka sekund wytrącając z równowagi. Wyczuła, że Rufus
drgnął, najpewniej planując zainterweniować, ale nie dała mu po temu okazji,
jednak decydując się odezwać.
– Na balu
nie wydarzyło się nic szczególnego, przynajmniej kiedy ja tam byłam – zapewniła
pośpiesznie. No, prawie nic… Tylko
zaatakowała nas banda wampirów, zdemolowaliśmy kilka samochodów, a na
koniec pańska wnuczka została ugryziona przez wampira. Tak swoją drogą, Issie
przesyła pozdrowienia z innego kraju. Pomijając to, że pije krew, jest pod
opieką jednego z moich przyjaciół i ma się świetnie,
dopowiedziała w myślach i to wystarczyło, żeby przez krótką chwilę
miała ochotę histerycznie się roześmiać. O tak, to zdecydowanie brzmiało
dobrze! – Szybko się rozdzieliłyśmy. Jedna z moich kuzynek źle się
poczuła, więc wróciliśmy do domu…
Przynajmniej
znała oficjalną wersję, która jak do tej pory zapewniała im spokój,
przynajmniej jeśli chodziło o konieczność spotkań z policją.
Wiedziała, że to kosztowało Carlisle’a kilka rozmów, a ostatecznie i tak
Aldero i Cammy musieli dodatkowo pokusić się o użycie perswazji, ale
to przynajmniej tymczasowo nie było ważne. Liczył się efekt, a ten wydawał
się nienajgorszy, skoro sytuacja wydawała się względnie opanowana –
przynajmniej z perspektywy jej bliskich, bo sama nie czuła się ani trochę
lepiej. Nie, skoro pewne sprawy tak czy inaczej miały miejsce i teraz nic
nie miało być w stanie ich cofnąć, czy chociażby odrobinę zmienić.
– To jest
po prostu bez sensu – stwierdził Anton, więc zaskoczona poderwała głowę,
niemalże spodziewając się tego, że mężczyzna jednak się zdenerwuje, a potem
zarzuci jej kłamstwo. Nic podobnego nie miało miejsca, a śmiertelnik wciąż
patrzył na nią w niemalże łagodny, troskliwy sposób. – Oczywiście nie to,
co mówisz, kochanie. Po prostu to takie nie w stylu Marissy, żeby uciekać…
Och, to nam na początku zarzucili – że uciekła. – Mężczyzna zacisnął usta, po
czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Może i postępują w ten
sam sposób za każdym razem, niezależnie od przypadku, ale znam Issie. Cokolwiek
by się stało, nie zrobiłaby nam czegoś takiego… Nie miała powodów – dodał i zabrzmiało
to tak, jakby próbował przekonać przede wszystkim samego siebie.
– Przykro
mi – wyrzuciła z siebie na wydechu. To była prawda, uczuci zaś narastało z każdą
kolejną sekundą, zwłaszcza odkąd znalazła się w tym domu. Zamrugała
pośpiesznie, nie chcąc pozwolić sobie na sny i chociaż trochę łatwiej nad
sobą zapanować. – Ka też poznałam Issie… I wiem, że cokolwiek się
wydarzyło, ona na pewno… – zaczęła, chcąc wykorzystać okazję, żeby spełnić
złożoną dziewczynie obietnicę, ale nie miała po temu okazji.
Coś
ścisnęło ją w gardle, jednak to nie emocje sprawiły, że miała problem z dokończeniem
wypowiedzi. Zawahała się, słysząc dźwięk otwieranego zamka, co dopiero z opóźnieniem
uprzytomniło jej, że ktoś wrócił do domu. Anton również się wyprostował, po
czym ponad jej ramieniem spojrzał do przedpokoju. Przez jego twarz przemknął
cień, nie wydawał się jednak zaniepokojony. Najwyraźniej chodziło o kogoś
znajomego – najpewniej kolejnego domownika – ale i tak obejrzała się,
woląc to sprawdzić.
Mężczyzna,
który ostatecznie pojawił się w zasięgu jej wzroku, był dużo młodszy od
Antona. Jeden rzut oka wystarczył, żeby Issie zorientowała się, że obaj panowie
są do siebie podobni, przynajmniej do pewnego stopnia. Dostrzegła to zarówno w rysach
twarzy, jak i kolorze włosów – jasnym brązie, który w przypadku Antona
zdążył częściowo przejść w siwiznę. Również oczy okazały się znajome, w obu
przypadkach intensywnie niebieskie, ale przy tym szokująco wręcz różnie.
Poczuła to na własnej skórze, pod spojrzeniem Antona czując się po prostu
dobrze, czego nie dało się powiedzieć w przypadku wzroku nieznajomego.
Przybysz
przystanął w progu, po czym krótko zlustrował kuchnię. Kiedy jego
spojrzenie spoczęło na niej, Claire zapragnęła się ewakuować – i to
najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.
– Co ta
dziewczyna tutaj robi? – wycedził i to wystarczyło, żeby pojęła, że ten człowiek
również wiedział, kim była dla Marissy.
Zesztywniała
na krześle, przez krótką chwilę świadoma wyłącznie kołatającego się w jej
piersi serca. Poczuła przejmujący chłód i zadrżała, gotowa przysiąc, że
gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno byłaby martwa. W tamtej chwili nie
zastanawiała się ani nad tym, jakim cudem wszyscy w tym domu potrafili ją
rozpoznać, ani tym bardziej o opinii, którą miała. Jeszcze mocniej napięła
już i tak obolałe mięśnie, po czym wyprostowała się niczym struna, jedynie
dzięki uściskowi na ramionach powstrzymując przed natychmiastowym poderwaniem
na równe nogi.
Otworzyła
usta, chcąc coś powiedzieć – jakkolwiek się wytłumaczyć, chociaż w głowie
miała kompletną pustkę – jednak i to nie wchodziło w grę. Zanim
zdążyła choćby się zastanowić, przybyły mężczyzna wszedł do kuchni, bez chwili
wahania kierując się w jej stronę. Chociaż wiedziała, że to niemożliwe,
skoro miała przed sobą człowieka, przez krótką chwilę wręcz była w stanie
sobie wyobrazić, że śmiertelnik za chwilę jednak pokusi się o to, żeby
rzucić jej się do gardła albo najlepiej od razu rozszarpać na kawałeczki.
– Wynoś się
stąd – usłyszała i to wystarczyło, żeby wytrącić ją z równowagi.
Jeśli do tej pory była podenerwowana, w tamtej chwili nie mogła wyjść z narastającego
z każdą kolejną sekundą szoku. – I to natychmiast! – dodał, a Claire
aż się wzdrygnęła, kiedy tak po prostu podniósł głos.
Chciała zareagować,
ale nie miała po temu okazji. Jakby tego było mało, jej uszu dobiegł cichy, ale
aż nazbyt wyraźny głos Rufusa.
– Jeszcze
jedno słowo, a przysięgam, że pożałujesz…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz