Claire
Napięła mięśnie, czując
narastające z każdą kolejną sekundą podenerwowanie. Chciała zaprotestować,
woląc nie sprawdzać, co takiego mógłby zrobić Rufus, gdyby jednak się
zdenerwował, nim jednak zdążyła powiedzieć chociaż słowa, spojrzenie wampira w dość
jasny sposób zasugerowało jej, że powinna milczeć. Od samego początku czuła, że
przyjście tutaj nie będzie najlepszym pomysłem, ale dopiero w tamtej
chwili w pełni dotarło do niej, że popełniła błąd. Co prawda zdawała sobie
sprawę z tego, że niczym nie zawiniła, przynajmniej teoretycznie, ale i tak
poczuła się źle – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– To jest
groźba – zapytał wyraźnie wytrącony z równowagi mężczyzna.
Coś w spojrzeniu
Rufusa przekonało go do tego, żeby cofnął się o krok, momentalnie tracąc rezon.
Claire z łatwością mogła to sobie wyobrazić, tym bardziej że ludzie zwykle
wyczuwali, kiedy przebywali z nieśmiertelnymi. Cóż, nie miała również
wątpliwości co do ego, że tata w dość jasny sposób potrafił zasugerować,
że jest do kogoś negatywnie nastawiony. W efekcie nawet z odległości
wyczuła, że wcześniej gotowy wyrzucić ją z domu człowiek wyraźnie się
zdenerwował, zresztą tak jak i wciąż obecny w kuchni Anton. Ludzie
może i w większości przypadków ignorowali instynkt, co zresztą było jednym
z poważniejszych błędów, które popełniali, ale niektóre reakcje mimo
wszystko przychodziły im naturalnie.
Z wolna
podniosła się z krzesła, coraz bardziej niespokojna. Wiedziała, że powinna
zareagować, aż nazbyt świadoma, że atmosfera z sekundy na sekundę stawała
się coraz bardziej napięta. Co prawda nie sądziła, żeby Rufusowi ostatecznie
puściły nerwy – nie przy niej, a już na pewno nie przy ludziach, którzy i tak
nie byli w stanie uczynić im najmniejszej nawet krzywdy – ale wolała być
ostrożna. Czuła, że najrozsądniej będzie się ewakuować, zwłaszcza że nic nie
wskazywało na to, by jakakolwiek dalsza rozmowa miała być możliwa.
– Już
wychodzimy – zapewniła pośpiesznie. – To wcale nie była… – dodała, a przynajmniej
miała taki zamiar, bo ostatecznie nie było jej dane dokończyć.
– Ależ
oczywiście, że to była groźba – rzucił niemalże uprzejmym tonem Rufus. Gdyby
nie to, że wyraźnie czuła w jego głosie zdradzającą rozdrażnienie,
ostrzegawczą nutę, może nawet doszłaby do wniosku, że dobrze się bawił. –
Zadziwiające, że musze to potwierdzać. Zawsze mi się wydawało, że subtelne
sygnały są tym, co absolutnie mi nie wychodzi.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, nie chcąc nawet zastanawiać się nad tym, czy
faktycznie zamierzał to ciągnąć. W ostatniej chwili powstrzymała się przed
dodaniem czegoś od siebie, w duchu raz po raz upominając się, że w razie
czego powinna zwracać się do niego po imieniu. Zdecydowanie nie wyglądał na jej
ojca – co najwyżej brata, chociaż i takiego rozwiązania nie brała pod
uwagę. Do tej pory nie musiała się nad tym zastanawiać, przyzwyczajona, że w Mieście
Nocy jakiekolwiek wyjaśnienia są po prostu zbędne. W miejscu, gdzie ludzie
dobrze wiedzieli o istnieniu nieśmiertelnych, zastanawianie się nad takimi
drobiazgami pozostawało absolutnie zbędne.
Zawahała
się, coraz bardziej podenerwowana. Raz jeszcze spojrzała na Rufusa, rzucając mu
niemalże błagalne spojrzenie i wręcz naciskając w ten sposób na to,
żeby wyszli. To nie był najlepszy pomysł, a skoro sprawy ostatecznie
potoczyły się w ten sposób, tym bardziej powinni się powstrzymać i…
–
Wystarczy. – Aż wzdrygnęła się, kiedy do rozmowy tak po prostu postanowił
włączyć się Anton. W nerwach prawie zdążyła o nim zapomnieć, więc
niespokojnie obejrzała się przez ramię, spoglądając na mężczyznę w roztargnieniu.
Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, jakie targały nim emocje, dziadek Issie
Ciągnął dalej, wyraźnie nie zamierzając czekać na moment, w którym
ktokolwiek spróbuje mu przerwać. – To są moi goście, Adam. Nie bądź nieuprzejmy
– dodał, a drugi z obecnych w kuchni ludzi aż się zapowietrzył,
wyraźnie wytrącony z równowagi.
– Goście! –
powtórzył, potrząsając z niedowierzaniem głową. – I oczywiście nie
słyszałeś, że dopiero co próbowano mi grozić, poza tym…
– To
naprawdę takie dziwne? – przerwał mu Anton. – Dopiero co obraziłeś tę uroczą
panienkę – ciągnął, ruchem głowy wskazując na Claire – więc to oczywiste, że
odpłacono ci się w równie nieuprzejmy sposób. Pomińmy, że nie w taki
sposób powinieneś odnosić się do przyjaciółki swojej córki.
– Żartujesz
sobie ze mnie.
Adam –
ojciec Marissy, a przynajmniej takie rozwiązanie nagle wydało się Claire
najbardziej sensowne – gwałtownie zaczerpnął powietrze do płuc, wyraźnie
rozeźlony. Z chwilą, w której zdołała powiązać fakty na tyle
sensownie, by zorientować się w czym rzecz. Coś ścisnęło ją w gardle,
tym bardziej że również reakcja mężczyzny w momencie, w którym ją
zauważył, stała się dla niej jasna. Jeśli miała być ze sobą szczera, w jakimś
stopniu chyba nawet się tego obawiała – oznak niechęci i obwiniania,
niezależnie od tego, że nie mieli prawa wiedzieć o wszystkim, co zaszło w dniu
balu.
Wciąż
milczała, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa. Mogła spróbować
przeprosić, ale wiedziała, że gdyby to robiła, wzbudziłaby zbyt wiele emocji.
Ostatnim, czego potrzebowała, to niewygodne pytania, na które nie mogłaby
odpowiedzieć. W efekcie wolała trwać w ciszy, chociaż i ta
męczyła ją aż do tego stopnia, że aż odetchnęła, kiedy ponownie odezwał się
Anton.
– Claire
przyszła, bo też martwi się o Marissę. To nie powinno cię dziwić, skoro
Issunia ciągle o niej mówiła, prawda? – stwierdził z przekonaniem, a Claire
wymownie uniosła brwi.
– Mówiła o mnie?
– wyrwało jej się.
Anton tylko
się uśmiechnął.
– Jak
nakręcona – przyznał tonem na tyle pewnym, że nie potrafiła mu nie uwierzyć. –
Dziwiło mnie, że ani razu się u nas nie pojawiłaś, ale Issie twierdziła,
że nie wyglądasz na kogoś, kto lubi przebywać poza domem. Nie chciała na ciebie
naciskać.
To
wystarczyło, żeby wprawić ją w jeszcze silniejszą dezorientację. Wcześniej
nie zastanawiała się nad tym, jak bardzo była ważna dla Marissy. To wciąż
wydawało się świeże, zresztą nie miała absolutnie żadnego doświadczenia w zawieraniu
przyjaźni. Lucas był wyjątkiem, ale najpewniej dlatego, że znała go od dziecka.
Dla niej był jak rodzina, zresztą tak jak i kuzynostwo, które szybko
zaakceptowało ją przez wzgląd na to, że byli ze sobą spokrewnieni.
Podejrzewała, że nie jest najlepszym materiałem na jakąkolwiek przyjaciółkę,
zwłaszcza że mimo wszystko preferowała samotność. Gdyby nie Marissa, zdecydowanie
nie pojawiłaby się ani na imprezie z okazji Halloween, ani tym bardziej
balu. Prawda była taka, że to przede wszystkim Issie ciągnęła ją do tego, co w przypadku
ludzi musiało być normalnością – i to wydawało się po prostu dobre.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, pośpiesznie mrugając, kiedy poczuła pieczenie pod
powiekami. Jeśli do tej pory czuła się źle, w tamtej chwili doświadczenie
to okazało się jeszcze gorsze. Co więcej, bardzo łatwo przyszło Claire
wyobrażenie sobie, że Marissa porządnie by jej przyłożyła, gdyby zająknęła się
choć słowem na temat tego, że była czemukolwiek winna albo sobie nie zasłużyła.
Nie rozumiała, co takiego popchnęło tę dziewczynę do zainteresowania się akurat
nią, ale była jej za to wdzięczna, niezależnie od tego, jak ostatecznie się to
skończyło.
Och, poza
tym wszystko wskazywało na to, że Issie była dobrą obserwatorką. Co prawda
przez większość czasu działała po swojemu, ale najwyraźniej również ona
dostrzegała granice. Myśląc o tym, jak dziewczyna zawsze próbowała ją podejść,
przekonując do coraz to nowych pomysłów, uświadomiła sobie, że nigdy nie czuła
się przy Marissie źle. Może i czasami wywracała oczami, dochodząc do
wniosku, że nie ma sensu się kłócić, ale to za każdym razem była jej decyzja.
Podejrzewała, że gdyby odmówiła, Issie tak czy inaczej by to przyjęła. To, że
nigdy tego nie zrobiła, pozostawało wyłącznie jej decyzją, a Claire nie
mogła zaprzeczyć, że w jakimś stopniu tego potrzebowała, podświadomie
dążąc do tego, co wydawało się normalne.
– Skoro tak
bardzo się przyjaźniły, dlaczego pojawiła się dopiero teraz? – zapytał spiętym
tonem Adam, przy okazji skutecznie wyrywając ją z zamyślenia. –
Przepraszam bardzo, że szlag mnie trafia, skoro nie wiem, gdzie jest moja córka
i…
– Wiem –
przerwał mu natychmiast Anton. Zaraz po tym energicznie potrząsnął głową,
wyraźnie zmartwiony. – Idź ochłonąć, co? – zaproponował, samym tylko pytaniem
zamykając mężczyźnie usta.
Sądziła, że
Adam zaprotestuje albo w jakikolwiek inny sposób da do zrozumienia, że nie
zamierza usłuchać, ale nic podobnego nie miało miejsca. Przez dłuższą chwilę
trwał w bezruchu, wodząc wzrokiem po kuchni i wyglądając na chętnego,
żeby zaprotestować, ostatecznie jednak tego nie zrobił.
– Och,
cholera, róbcie sobie, co chcecie! – warknął, po czym najzwyczajniej w świecie
się wycofał, odwracając się na pięcie, by w następnej sekundzie zniknąć
gdzieś na prowadzących na piętro schodach.
Claire
odprowadziła go wzrokiem, całą sobą czując, że to nie powinno wyglądać w ten
sposób. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że wciąż stoi, nerwowo napinając
mięśnie i nie będąc w stanie ruszyć się z miejsca. Natychmiast
spróbowała nad sobą zapanować, po czym w pośpiechu opadła na krzesło,
dochodząc do wniosku, że nie będzie w stanie dłużej ustać w miejscu. W głowie
miała pustkę, a przynajmniej tak się czuła, nie będąc w stanie tak po
prostu zebrać myśli. Próbowała choć po części nad sobą zapanować, ale to
również okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego
życzyć.
–
Przepraszam za niego – usłyszała i coś w słowach Antona sprawiło, że
zapragnęła histerycznie się roześmiać. Och, tak, to zdecydowanie ona
potrzebowała przeprosić za to, że ojciec Issie odchodził od zmysłów. – Jest
nerwowy, odkąd Cóż, to chyba oczywiste.
– Możliwe,
ale nie znaczy, że ma przestać nad sobą panować – stwierdził cierpko Rufus.
Aż na niego
spojrzała, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy sam również myślał takimi
kategoriami, kiedy zamartwiał się o nią albo mamę. Biorąc pod uwagę fakt,
że zwłaszcza w ostatnim czasie bywał nerwowy, szczerze wątpiła.
– A ja
sądzę, że go rozumiem – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Niektórzy bywają
bardzo nerwowi, kiedy zamartwiają się o bliskich…
– Tak
uważasz, moja mała?
Wzruszyła ramionami,
aż nazbyt świadoma, że pojął aluzję. Co prawda sądziła, żeby to mogło cokolwiek
zmienić, ale z jakiegoś powodu poczuła się lepiej. Co prawda wszystko wciąż
wydawał się dziać o wiele za szybko, przez co ledwo mogła nadążyć nad
sytuacją, ale…
A potem to poczuła i cały jej dotychczasowy
spokój trafił szlag.
Machinalnie
zacisnęła dłoń w pięść, czując znajome mrowienie. Podświadomie wyczekiwała
go już od dłuższego czasu, ale i tak ją zaskoczyło, zwłaszcza że przez
przebieg rozmowy zdążyła stracić czujność. Ledwo zdusiła jęk, próbując zachować
spokój i gorączkowo zastanawiając nad tym, w jaki sposób i gdzie
powinna się ewakuować. Gdyby była w domu, nie zastanawiałaby się nad drogą
ucieczki, ale w obecnej sytuacji…
– Czy
wszystko w porządku? – doszło do niej jakby z oddali. Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby skoncentrować się na słowach Antona, a tym bardziej
pojąc, że ten niespokojnie jej się przypatrywał. – Bardzo pobladłaś, więc… Raz jeszcze
przepraszam za syna – dodał, chociaż zdecydowanie nie nerwy miały wpływ na to,
jak się czuła.
– Nic mi
nie jest. Ja po prostu… – Zamilkła, po czym przełknęła z trudem. – Muszę wyjść
na chwilę. Ja nie…
Chciała
dodać coś jeszcze, ale nie miała pojęcia, co i dlaczego powinna
powiedzieć. Teraz już nie miała wątpliwości, że przyjście tutaj nie było dobrym
pomysłem – przynajmniej nie dzisiaj i nie bez przemyślenia – ale nie było
czasu, żeby zastanawiać się nad czymś, czego już i tak nie dało się
zmienić.
– Claire? –
Rufus znalazł się przy niej na tyle szybko, na ile pozwalała mu sytuacja.
Czuła, że był zniecierpliwiony, zwłaszcza że konieczność poruszania się ludzkim
tempem zdecydowanie nie była czymś, co praktykował na co dzień. – Hej, spójrz
na mnie – ponaglił, ujmując jej twarz w obie dłonie.
Nie
zaprotestowała, kiedy spojrzał jej w oczy. Zlustrował ją wzrokiem,
ostatecznie przenosząc spojrzenie na rękę, którą tak kurczowo zaciskała w pięść.
Wyczuła, że to mu wystarczyło, żeby zorientować się w czym rzecz, a przynajmniej
to sugerowało jego spojrzenie. Wyraźnie się rozluźnił, uspokojony tym, że nie
doświadczała niczego bardziej niepokojącego niż zazwyczaj. To, że czasami
pisała wiersze, które niosły ze sobą ostrzeżenie, już jakiś czas temu przestało
szokować, stając się czymś niemalże normalnym. Co więcej, była pewna, że
również Rufus przeszedł z tym do porządku dziennego, bynajmniej nie
próbując negować prawdziwości tego, co zapisywała. Miała wrażenie, że chociaż wciąż
bywał sceptyczny, ostatecznie zaakceptował to tak, jak chociażby wizję Isabeau –
a więc coś, co po prostu działało, nawet jeśli nie dało się tego opisać w stricte
naukowy sposób.
– Zaraz mi
przejdzie – odezwała się ponownie – ale naprawdę potrzebowałabym… kilku minut.
– Tak, tak…
Chodź – zadecydował, stanowczo obejmując ją ramieniem i nakłaniając do
tego, żeby się podniosła. Nie miała problemu z tym, żeby uchwycić
równowagę, a tym bardziej poruszać w pojedynkę, ale znajomy uścisk
sprawił, że poczuła się o wiele bezpieczniejsza. – Nie obraziłbym się za
łazienkę, jeśli łaska – dodał, nie tyle prosząc, co raczej oczekując od Antona
odpowiedzi.
Mogła się
tego po nim spodziewać, ale w tamtej chwili nie miała głowy do
zastanawiania nad tym, co i dlaczego było nieuprzejme. Wątpiła zresztą,
żeby na Rufusie jakiekolwiek uwagi zrobiły wrażenie, zwłaszcza kiedy przejmował
się nią. Zdążyła przywyknąć, że w większości przypadków i tak działał
po swojemu, najzwyczajniej w świecie ignorując uwagi, które nie były mu na
rękę. Chwilami wciąż tego nie rozumiała, ale zdążyła przywyknąć, że naukowiec
postępował w stosunkowo daleki od jakichkolwiek przyjętych przez ludzi
norm sposób.
– Na górze,
drugie drzwi po lewej – odpowiedział pośpiesznie Anton. Wydawał się zmartwiony,
poza tym wciąż obserwował ją niespokojnie. – Na pewno wszystko w porządku?
Jeśli mogę jakoś pomóc…
– Tak, tak…
Claire zaraz przejdzie – uciął stanowczo wampir, ciągnąc ją za sobą.
W jakimś
stopniu poczuła się lepiej, kiedy znaleźli się poza zasięgiem wzroku mężczyzny.
Milczała, przesadnie wręcz skupiona na kolejnych krokach, zwłaszcza kiedy stanęła
przed koniecznością wejścia po schodach. Rufus wciąż ją obejmował i z
zaskoczeniem przekonała się, że wydawał się spięty z innego powodu, niż
tylko tego, że mogłaby doświadczać skutków swojego daru. Kiedy na niego
spojrzała, odniosła wrażenie, że przejmował się czymś innym, ale nie próbowała
pytać, podejrzewając, że i tak nie uzyskałaby odpowiedzi. W tamtej
chwili zależało jej przede wszystkim na tym, żeby znaleźć się w miejscu, w którym
mogłaby dojść do siebie, a później najlepiej jak najszybciej się
ewakuować.
Znalezienie
łazienki okazało się dziecinnie proste. Natychmiast oswobodziła się z objęć
ojca, po czym – wciąż dziwnie roztrzęsiona – podeszła do umywalki, żeby obmyć
twarz zimną wodą. Trochę pomogło, ale nie na tyle, by zdołała zapanować nad
mrowieniem, które czuła w ramieniu. Dawno nie doświadczyła aż do tego
stopnia gwałtownego, pragnąc zapisać słowa, wciąż nie pojawiły się w jej
umyśle. Czasami, kiedy zwlekała albo nie miała możliwości, by zapisać kolejny
wiersz, była w stanie obyć się bez konieczności notowania haiku, w zamian
zdolna przywołać odpowiednią treść w myślach, ale najwyraźniej tym razem
było inaczej.
– Jak się
czujesz? – usłyszała tuż za plecami. – To kolejnych z tych twoich wierszy?
Nie żebym narzekał, ale to nie jest najodpowiedniejszy moment, Claire –
przyznał Rufus, a ona jęknęła, po czym z wolna odwróciła się w jego
stronę. Plecami oparła się o umywalkę, wciąż nie ufając sobie na tyle, by
stać bez żadnego wsparcia.
– Wiem o tym
– zapewniła pośpiesznie. – Powinniśmy stąd iść, ale… – Urwała, kiedy ramię w bardziej
znaczący sposób dało jej się we znaki. Zaciskała palce tak mocno, że chyba
jedynie cudem wciąż nie połamała sobie kości. – Zaraz mi przejdzie – dodała i w
tamtej chwili pragnęła przekonać do tego samą siebie, powoli zaczynając wątpić,
że tym razem będzie to możliwe.
Rufus rzucił
jej badawcze, zdradzające niepokój spojrzenie. Zrozumiała, że najwyraźniej aż
nazbyt dobrze widać było po niej, że ledwo radziła sobie z emocjami i sytuacją.
Nie wiedziała jak wygląda, ale czuła, że pobladła, co zresztą jeszcze na dole
zauważył Anton.
– Co się
dzieje? – rzucił spiętym tonem wampir. – Coś cię boli? Claire…
Potrząsnęła
głową. Do tej pory nie miała okazji, żeby z nim o tym porozmawiać, bo
i nie było takiej potrzeby. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek z powodu
wiersza czuła się aż tak źle i to ją martwiło. W gruncie rzeczy
zaczynała być przerażona, nie potrafiąc sobie wyobrazić, o czym tym razem
mogłaby pisać. W gruncie rzeczy nie chciała wiedzieć, bo gdyby okazało
się, że kolejny raz chodzi o mamę albo…
Zacisnęła
usta, niemalże zmuszając się do zachowania spokoju i odpowiedzi.
– Trochę,
jeśli nie piszę – wyjaśniła po chwili wahania. Uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony
jej słowami. – Tak czasami jest, kiedy w porę nie zareaguję albo…
Gwałtownie
urwała, jedynie cudem powstrzymując się od zaskoczonego okrzyku. W zamian
wyrwał jej się cichy, zdławiony jęk, stanowczo zaprzeczający temu, że w grę
mogłoby wchodzić tylko trochę bólu. Wrażenie było tak silne i nieprzyjemne,
że przez krótką chwilę miała wrażenie, że oszaleje, jeśli natychmiast czegoś
nie zrobi.
Nie
zauważyła, żeby Rufus się przemieścił, a jednak nagle znalazł się tuż przy
niej, bez słowa chwytając ją za rękę. Zdecydowanym, choć przy tym niezwykle
ostrożnym ruchem nakłonił ją do tego, żeby wyprostowała ramię. Skrzywiła się,
ale nie próbowała z nim walczyć, pozwalając by delikatnie ją zbadał, nawet
jeśli to wydawało się bez sensu. Fizycznie nic jej nie dolegało, przynajmniej
na razie, chociaż wcale nie zdziwiłaby się, gdyby w którymś momencie
przypadkiem sama doprowadziła do jakiegokolwiek urazu.
– Claire…
Dziecko, na litość bogini, spróbuj się rozluźnić, bo za chwilę zrobisz sobie
krzywdę – upomniał ją, ostatecznie chwytając za dłoń. Rozprostowała palce tylko
i wyłącznie dlatego, że ją do tego przymusił, samą siebie zaskakując tym,
że w ogóle była do tego zdolna. – W porządku… Chcesz stąd wyjść? Mam
wrażenie, że i tak niczego z tego nie będzie, zresztą…
Cokolwiek
miał do powiedzenia, nie była w stanie skoncentrować się na kolejnych słowach.
Myślami był gdzieś daleko, wciąż roztrzęsiona, chociaż samej sobie nie
potrafiła wytłumaczyć, co było tego przyczyną. Oddech nagle jej przyśpieszył,
płytki i urywany, przez co miała problem z tym, żeby nad nim
zapanować. Z zaskoczeniem uprzytomniła sobie, że towarzyszył jej przede
wszystkim strach – silny, przejmujący i absolutnie niemożliwy do
zignorowania. Nie potrafiła wytłumaczyć jego podłoża, świadoma wyłącznie
mętliku w głowie, co również dawało się dziewczynie we znaki. Pomyślała,
że powinna wyjąc pisak od Lucasa i zapisać haiku chociażby na kafelkach,
byleby mieć szansę pozbyć się towarzyszącego jej przez cały ten czas napięcia,
ale nie była w stanie chociażby ruszyć ręką.
Miała
wrażenie, że wszystko trwało w całą wieczność, chociaż w rzeczywsitości
w grę musiały wchodzić co najwyżej minuty. Dziwne uczucie zniknęło równie
nagle, co wcześniej się pojawiło, pozostawiając po sobie przede wszystkim
dezorientację oraz słowa, których wyczekiwała, a które ostatecznie
pojawiły się w jej umyśle. Na moment zamarła, po czym zachwiała się
niebezpiecznie, w następnej sekundzie dosłownie wpadając ojcu w ramiona.
Rufus objął ją, wyraźnie podenerwowany, być może próbując o coś pytać, ale
również na tych słowach nie była w stanie się skoncentrować. Nie, skoro
całą sobą skupiała się na trzech krótkich linijkach, które majaczyły gdzieś w jej
pamięci, niezmiennie przyprawiając dziewczynę o dreszcze.
– Ja nie… –
zaczęła, próbując ubrać w słowa to, co się z nią ziało, ale nie miała
po temu okazji.
Z chwilą, w której
spróbowała się odezwać, gdzieś na dole rozległ się głośny, niepokojący huk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz