Claire
– Nie rozumiem…
W gruncie
rzeczy chyba nawet nie chciała poznać odpowiedzi, całą sobą czując, że ta jej
się nie spodoba. Potrzebowała dłuższej chwili, by zebrać myśli i chociaż
spróbować zastanowić się nad tym, co sugerował Rufus. Nie pierwszy raz wprawiał
ją taki stan samą tylko uwagą czy informacją, zmuszając do przemyślenia czegoś,
co wcale nie było dla dziewczyny czymś oczywistym. Zwykle od niej wymagał,
prowadząc rozmowy w taki sposób, że chwilami za nim nie nadążała, ale nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem czuła się aż do tego stopnia
zdezorientowana, nie wspominając o tym, że to, co mówił, miało dość
konkretne znaczenie.
– Jak
wspomniałem, to nie jest dobry moment. Wszystko tak czy inaczej sprowadza się
do tego, że musimy stąd wyjść – stwierdził, Claire jednak nie była w stanie
ot tak przyjąć tej informacji do świadomości.
– Ale co z tą
krwią? – zniecierpliwiła się. – To znaczy… – Nieznacznie potrząsnęła głową.
Potrzebowała dłuższej chwili, by mieć przynajmniej cień szansy, żeby zebrać
myśli i spróbować się skoncentrować. – Na zewnątrz jest coś, co jest nie
do końca wampirem albo… demonem? Tak to działa?
Rufus
westchnął, ale tym razem przynajmniej nie próbował jej zbyć. Przyjęła to z ulgą,
chociaż po słowach, które ostatecznie padły z ust wampira, wcale nie
poczuła się lepiej.
– Do
pewnego stopnia. Nie mówimy o przemianie, bo do tej nie dochodzi. –
Zawahał się na dłuższą chwilę. – To nie jest tak, jak z wprowadzeniem do
krwiobiegu jadu. Reakcja jest… inna i zwykle kończy się śmiercią.
– Wydawało
mi się, że wampirzą krew nie działa wcale na ludzi – zauważyła przytomnie,
Rufus jednak jedynie pokręcił głową.
– To… Och,
niech będzie wirus, chociaż dalej
uważam, że to określenie na wyrost… Zresztą nieważnie – zreflektował się,
podchwyciwszy jej spojrzenie. Ostatnim, czego w obecnej sytuacji
potrzebowała, był wykład na temat tego, jak tak naprawdę powinno się rozumieć
Syndrom Agresji. – Tak czy inaczej, to wirus jest nieszkodliwy dla ludzi i reaguje
dopiero z pół-wampirzą krwią – wyjaśnił pośpiesznie. – Podobnie jest z demonami.
W zasadzie gdyby nie twoja kuzynka, wciąż miałbym wątpliwości, czy można
ot tak stworzyć demona…
– Elena
jest demonem? – wyrwało jej się, bo chociaż wiedziała, że z dziewczyną coś
jest nie tak, nikt nigdy nie powiedział wprost w czym rzecz.
Rufus
uśmiechnął się cierpko.
– Czymś na
pewno – stwierdził lakonicznie. – Wróciła, więc najwyraźniej nawet tam na dole
nie byli nią zainteresowani…
– To nie
jest śmieszne! – obruszyła się, ale nic nie wskazywało na to, żeby wampir myślał
podobnie.
– Zależy z czyjej
perspektywy.
Zamilkł na
dłuższą chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Nie była pewna, czy
zadawanie jakichkolwiek kolejnych pytań, a tym bardziej naciskanie ma
sens, ale czuła, że nie ma innego wyboru. Działo się coś niedobrego, czego
nawet nie potrafiła nazwać, a to zdecydowanie jej się nie podobało.
Zdążyła przyzwyczaić się, że wszystko wydawało się o wiele prostsze, jeśli
wiedziała z czym ma do czynienia. Teraz w głowie miała mętlik i to
ją frustrowało, nie pozwalając skoncentrować na niczym innym. To, że Rufus
milczał, prawie na pewno rozważając, co jeszcze powinien jej powiedzieć, a co
zostawić dla siebie, nie poprawiało Claire nastroju, wręcz wzbudzając w dziewczynie
jeszcze więcej wątpliwości.
– Tato? –
ponagliła, coraz bardziej spięta. Niespokojnie rozejrzała się po sypialni,
woląc upewnić się, że ta w żaden sposób się nie zmieniła.
– Myślę, co
dalej… Wyjście oknem wydaje się za proste – stwierdził z wahaniem.
Machinalnie wyjrzała na zewnątrz, próbując stwierdzić, czy w krajobrazie
na zewnątrz było cokolwiek, co mogłoby świadczyć o kolejnej iluzji. –
Zresztą to nie tłumaczy, co ta istota robi akurat tutaj.
– Poluje? –
zasugerowała natychmiast.
Spojrzenie,
które jej rzucił, sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Nie
potrafiła nawet stwierdzić, czy miała rację, czy może wręcz przeciwnie.
– Możliwe –
przyznał niechętnie. – Ale nie o to mi chodziło. Zastanów się chwilę,
Claire… Co jakakolwiek nieśmiertelna istota miałaby robić w akurat tym
domu, na dodatek teraz, kiedy…
Cokolwiek
jeszcze miał do powiedzenia, ostatecznie urwał – i to na dodatek na tyle
gwałtownie, że aż się wzdrygnęła, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. W następnej
sekundzie błyskawicznie zmaterializował się przy niej, dla pewności chwytając
ją za ramię, a potem bezceremonialnie zmuszając do tego, żeby schowała się
za nim. Pozwoliła mu na to, chociaż zdecydowanie nie była zadowolona
perspektywą biernego obserwowania i kolejny raz pozwalania na to, by
ktokolwiek ją chronił.
Potrzebowała
krótkiej chwili, żeby zorientować się, że drzwi do pokoju Issie uchyliły się z cichym
skrzypnięciem. W tamtej chwili serce omal nie wyrwało jej się z piersi
ze zdenerwowania, trzepocąc się tak rozpaczliwie, że Claire aż zabrakło tchu.
Machinalnie napięła mięśnie, po czym przeniosła wzrok na wejście, niemalże
spodziewając się dostrzec w progu coś, czego nie powinno tam być –
niekoniecznie ludzką sylwetkę albo… cokolwiek innego, bo wciąż nie potrafiła
wyobrazić sobie istoty, o której wspominał Rufus. Wciąż nie była w stanie
uporządkować tego, czego się dowiedziała, nie wspominając o tym, że nie
miała pojęcia skąd ojciec wiedział takie rzeczy. Fakt, że do tej pory nie
zająknął się na ten temat, również nie dawał dziewczynie spokoju, bo chociaż
wampir miał skłonność do chronienia jej dosłownie przed wszystkim i wszystkimi,
to nie miało związku ze sposobem w jaki ją uczył. Jeśli chodziło o teorię,
nie było tematów, które by przemilczał, tak jak chociażby w przypadku
Marco i tego, co ten wieki temu zrobił mamie.
Zawsze
wiedziała, że Rufus ma jakieś swoje tajemnice. Tym razem wyraźnie chodziło o coś
więcej, ale wciąż nie miała okazji dowiedzieć się na tyle dużo, by móc
cokolwiek sensownego stwierdzić. Zresztą i tak nie miała po temu okazji,
wytrącona z równowagi osobą, która ostatecznie weszła do pokoju, w poddańczym
geście unosząc obie ręce ku górze.
– To tylko
ja – oznajmił Anton, a Rufus cicho prychnął, wyraźnie nie zamierzając się
rozluźnić.
– Tylko… –
powtórzył sceptycznie.
Claire
przesunęła się bliżej, ostatecznie decydując się uchwycić ramienia naukowca.
Właściwie sama nie była pewna, co chciała w ten sposób zyskać – jakkolwiek
go uspokoić, czy może samej poczuć się bezpieczniej – to zresztą wydawało się
najmniej istotne. Wystarczyło, że czuła się niemalże jak osaczona, na każdym
kroku przekonując, że coś było nie tak. Stopniowo przestawała być pewna
czegokolwiek, nawet rodziny Issie, chociaż to wydawało się pozbawione sensu. Z drugiej
strony, Rufus miał rację, sugerując, że obecność jakiegokolwiek nieśmiertelnego
akurat tutaj, na dodatek w wieczór, w który oni tutaj byli. W pierwszym
odruchu przyszło jej do głowy, że to kolejna kwestia, w związku z którą
zawiniła, w jakiś sposób ściągając na bliskich Marissy niebezpieczeństwo,
ale kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, przekonała się, że nie jest w stanie
tak po prostu przyjąć tej informacji do wiadomości. Miała wrażenie, że chodziło
o coś innego, ale…
– Musimy
stąd uciekać – powiedziała cicho, nie będąc w stanie znieść
przeciągającego się milczenia. Spojrzała na Antona, po wyrazie jego twarzy
próbując określić, czy zdawał sobie sprawę z tego, że cokolwiek było nie
tak. Fakt, że z łatwością dostał się do pokoju, również nie umknął jej
uwadze, chociaż to wcale nie musiało o czymkolwiek świadczyć. – To znaczy…
Proszę mi uwierzyć, że tutaj po prostu jest niebezpiecznie – dodała, siląc się
na łagodny ton, czuła jednak, że to szło jej – najdelikatniej rzecz ujmując –
marnie.
– Zdaję
sobie z tego sprawę. – Ta odpowiedź ją zaskoczyła, zresztą jak i spojrzenie,
którym obdarował ją Anton. – To od początku nie miało dla mnie sensu, a jeszcze
kiedy pojawiłaś się ty… Issie by tego nie chciała – stwierdził, a Claire
uniosła brwi.
– Nie
rozumiem…
Chciała
dodać coś jeszcze, ale nie miała po temu okazji.
– Powiesz
mi przynajmniej jedną rzecz? – zapytał z wahaniem mężczyzna i nie
czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: – Jest bezpieczna? Mam na myśli… Sama
wiesz – dodał, chociaż przy mętliku w głowie nie była pewna już
praktycznie niczego. – Jestem pewien, że coś wiesz, chociaż nie sądzę, że
mogłabyś skrzywdzić Marissę. Nie wiem, to nie ma sensu… Chcę po prostu mieć
pewność, że Issie w choć niewielkim stopniu jest bezpieczna.
– Skąd
takie wnioski? – wtrącił Rufus.
Był spięty,
a po jego tonie Claire poznała, że najpewniej podejrzewał więcej od niej.
Ledwo nadążała za interpretacją poszczególnych bodźców, nie wspominając o wyciągnięciu
jakichkolwiek sensownych wniosków, ale tata najwyraźniej nie miał z tym
problemów. Co więcej nie zaprzeczył, chociaż to wydawało się naturalne – to, że
powinni jak najszybciej dać Antonowi do zrozumienia, że nie mają żadnego
związku ze zniknięciem Issie. Przecież właśnie takie od samego początku było
założenie całego spotkania, a jednak…
–
Powiedzieli nam, czego możemy się spodziewać. To było dziwne i od samego
początku mi się nie podobało, ale Adam się uparł… Teraz zrobiłby wszystko,
byleby odszukać Issie – rzucił niemalże przepraszającym tonem Anton. – Od
samego początku powtarzałem mu, że taka niewinna dziewczyna… – Urwał, po czym z uwagą
zmierzył Claire wzrokiem. – Nie wyglądasz na potwora.
– Kto i co
wam powiedział? – zniecierpliwił się Rufus. Do tego głosu wkradła się
ostrzegawcza, gniewna nuta, która skutecznie przyprawiła Claire o dreszcze.
Z drugiej strony, być może drżała już wcześniej, czy to za sprawą
otwartego okna, czy może od nadmiaru emocji, zwłaszcza że jej nerwy były raz po
raz wystawiane na próbę. – Odpowiedz i to najlepiej konkretnie, bo
naprawdę nie mamy czasu. Kto i co mówił na temat Claire? – sprecyzował i tym
razem do jego głosu wkradła się charakterystyczna, hipnotyzująca nuta, którą
dziewczyna natychmiast zidentyfikowała jako wpływ.
Anton się
zawahał, przez krótką chwilę wyglądając na chętnego, żeby się wycofać. Wyglądał
na zdezorientowanego, zaś słowa Rufusa dodatkowo wytrąciły go z równowagi,
nie dając mężczyźnie szans na to, żeby tak po prostu je zignorował.
– Nie
jestem pewien… To Adam na własną rękę szukał Issie – wyjaśnił, starannie
dobierając słowa. – Nikt nie potrafił nam powiedzieć, co stało się na tym balu.
Jedynym punktem zaczepienia byłaś ty, Claire, tym bardziej że Marissa tyle o tobie
mówiła, ale… Ale to nie ma sensu, prawda? – Z niedowierzaniem potrząsnął
głową. – W sensie… nawet jeśli nie jesteście ludźmi…
– Skąd…? –
wyrwało jej się, ale Rufus jedynie machnął ręką, wyraźnie tą kwestią
niezainteresowany.
– Co jest w domu?
– zadał kolejne pytanie. Claire nie miała pojęcia, jakim cudem w ogóle był
w stanie myśleć rozsądnie w obecnej sytuacji. – Albo raczej skąd się
wzięło?
– Adam…
Cokolwiek
jeszcze miał do powiedzenia, powstrzymał go zdławiony jęk, który doszedł od
strony drzwi. W progu pojawiła się kolejna postać, a Claire na krótką
chwilę zamarła, kiedy zauważyła bladego jak papier ojca Issie. Jeden rzut oka
na twarz mężczyzny wystarczył, żeby zorientowała się, że ten był przerażony – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– To
przecież nie miało być tak – oznajmił spiętym tonem. – Miałem tylko zadzwonić,
gdyby pojawił się ktoś, kto zacznie wypytywać o Marissę… A już
zwłaszcza ona – dodał, skinieniem głowy wskazując na Claire. – Byłyście razem.
To oczywiste, że ty powinnaś…
– Tak, tak,
to już przerabialiśmy. Zbiorowe oskarżenia zostaw dla siebie – warknął Rufus. –
Dalej nie wiem, z kim rozmawialiście. Kto, do cholery, naopowiadał wam,
że…
– Że Issie
trafiła w złe towarzystwo i to mogło doprowadzić do jej zniknięcia? –
przerwał pośpiesznie Adam.
Wampir
westchnął, po czym wywrócił oczami. Claire wciąż milczała, skulona za jego
plecami, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, jakim cudem wciąż trzymała się
na nogach. W głowie miała mętlik, w przeciwieństwie do ojca nie będąc
w stanie tak po prostu odciąć od nadmiaru emocji i skupić na
najważniejszych kwestiach.
– „Złe
towarzystwo” to dyskusyjna kwestia – rzucił jakby od niechcenia Rufus. Claire
wyraźnie wyczuła, że zachowanie cierpliwości kosztowało go coraz więcej
energii. – A teraz do rzeczy. Pytam po raz ostatni, więc proszę o konkrety,
bo inaczej naprawdę trafi mnie szlag – stwierdził, ostatecznie przestając dbać o pozory
i dla lepszego efektu wysuwając kły. Chociaż wszystko wskazywało na to, że
zarówno Anton, jak i Adam, dobrze wiedzieli, z kim mieli do
czynienia, obaj wyraźnie pobladli w odpowiedzi na ten gest. – Kto z wami
rozmawiał?
Przez
dłuższą chwilę panowała pełna napięcia cisza, aż Claire zwątpiła, czy
jakakolwiek odpowiedź ostatecznie padnie. Zawahała się, przez krótką chwilę
gotowa wręcz błagać ojca o to, żeby wyszli – niezależnie od wszystkiego,
chociaż nie miała wątpliwości, że poznanie odpowiedzi na zadane przez niego
pytanie, pozostawało kluczowe. Jakkolwiek by jednak nie było, chciała się
ewakuować, zdecydowanie woląc nie sprawdzać, jak daleko byłby w stanie
posunąć się wytrącony z równowagi Rufus, skoro już teraz był w dość
specyficznym nastroju.
– Ktoś, kto
chciał pomóc – oznajmił w końcu Adam, jakimś cudem będąc w stanie się
odezwać. Chociaż nawet z odległości dało się wyczuć, że ledwo panował nad
emocjami, ostatecznie zmusił się do tego, żeby mówić dalej, wyraźnie rozeźlony.
– Policja nie była zainteresowana… Nic nie robili chociaż mnie wmawiali co
innego. Co miałem zrobić, skoro wszyscy inni po prostu zignorowali to, co się
działo? A ta organizacja sama przyszła… Byłbym głupi, gdybym z tego
nie skorzystał, skoro mieli pomóc. Issie wpadła w kłopoty, najpewniej
przez nią – zerknął na Claire – więc…
Tym Rufus
warknął, po czym gwałtownie przesunął się naprzód.
– Jaka
znowu orga…?!
Tato?
Zamarła,
zresztą nie jako jedyna, już od pierwszej chwili wiedząc, że głos, który nagle
usłyszała, miał w sobie coś niewłaściwego – i to nie tylko dlatego,
że był znajomy. Gdyby nie to, że miała okazję się przekonać, co takiego stało
się z Issie, pewnie sama uwierzyłaby, że dziewczyna znajdowała się gdzieś w pobliżu,
jednak decydując się wrócić do domu. Sęk w tym, że to nie było możliwe,
Claire zaś zbyt wiele razy miała do czynienia z telepatią, by nie
zauważyć, że nawoływanie brzmiało dziwnie, wydając się dochodzić ze wszystkich
stron jednocześnie. To nie były słowa, które ktokolwiek wypowiedział, ale
mentalny przekaz – głos, który rozbrzmiewał w głowie, nie mając żadnego
związku z rzeczywistością.
Ona to
wiedziała, ale to w najmniejszym nawet stopniu nie rozwiązywało problemu.
Wręcz przeciwnie – wszystko wskazywało na to, że sztuczki istoty, której
obecności wciąż nie była pewna, dodatkowo komplikowały sytuację. Kiedy na
dodatek zauważyła, że Adam jakimś cudem jeszcze bardziej pobladł, po czym
dosłownie rzucił się w stronę korytarza, przez krótką chwilę zamierzała
się za nim rzucić, gotowa zrobić wszystko, byleby powstrzymać mężczyznę przed
zrobieniem czegoś głupiego.
Kiedy do
tego wszystkiego za mężczyzną podążył Anton, wyrwał jej się cichy, zdławiony
jęk. Czuła, że to po prostu nie mogło skończyć się dobrze.
– I tak
cię nie posłuchają – usłyszała, zatrzymując się tylko i wyłącznie dlatego,
że Rufus chwycił ją za rękę. – Zbiorowa śmierć to bardzo zły pomysł.
– Ale…
Jedynie
potrząsnął głową.
– Przykro
mi – rzucił, chociaż szczerze w to wątpiła. Od samego początku dawał jej
do zrozumienia, że z całego towarzystwa, tylko jej bezpieczeństwo się dla
niego liczyło. Co więcej, to zdecydowanie nie on musiałby potem rozmawiać z Issie,
gdyby… – A teraz w końcu się stąd wynosimy – zadecydował, ale coś w jego
sławach wciąż nie dawało Claire w spokoju.
– Skąd wiesz,
że to nie demon? – wypaliła, bo nadal jej tego nie wytłumaczył. – I że to
krew. Nie mówiłeś mi wcześniej, że…
– Nie
wszystkie pomysły moje i Michaela były udane – stwierdził lakonicznie.
Aż się
zapowietrzyła, zdecydowanie nie takiej odpowiedzi się spodziewając. Z niedowierzaniem
potrząsnęła głową, coraz bardziej zdezorientowana.
– Kiedy i jak
niby eksperymentowaliście nad czymkolwiek z Michaelem? – zapytała, a Rufus
zaklął, zupełnie jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, że powiedział
za dużo.
– To było…
Dawno temu, w porządku? Nigdy ci nie wmawiałem, że jestem święty, ale o tym
naprawdę możemy porozmawiać przy innej okazji.
Innymi
słowy, najlepiej byłoby, żeby wcale nie pytała. Najgorsze w tym wszystkim
pozostawało to, że na swój sposób miał rację, raz po raz powtarzając, że pora
była nieodpowiednia. Dyskutowanie o czymkolwiek akurat w sytuacji, w której
coś na nich polowało, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
– To nie ma
sensu – poskarżyła się. – To wszystko… Mama wie?
Rzucił jej
pełne powątpiewania spojrzenie, po czym uśmiechnął się w pozbawiony
wesołości sposób.
– Wie, że
miałem kilka… nie do końca rozsądnych pomysłów – przyznał, a ona aż
prychnęła, aż nazbyt świadoma, że nie pierwszy raz pokusił się eufemizmy. Mogła
się tego spodziewać, ale i tak poczuła się co najmniej rozdrażniona. –
Fakt, może SA to coś więcej, ale…
– A co
do tego ma SA? – przerwała mu, coraz bardziej oszołomiona.
To brzmiało
tak, jakby właśnie on miał jakikolwiek związek z Syndromem Agresji,
chociaż to wydawało się niemożliwe. Z drugiej strony, to był Rufus, o którym
dobrze wiedziała, że w wielu przypadkach w dość znaczący sposób mijał
się z człowieczeństwem. Mogła o takim stanie myśleć cokolwiek
chciała, ale to nie zmieniało faktu, że wampir bywał niebezpieczny, a chwilami
wręcz nawet szalony. Co prawda względem niej przez większość czasu zachowywał
się inaczej, ale to i tak nie zmieniało faktu, że był w stanie posunąć
się naprawdę daleko. Chwilami wręcz miała wrażenie, że dopiero ona i Layla
były w stanie utrzymać go w ryzach, zmuszając do trzymania się tej
bardziej ludzkiej cząstki, a może po prostu nią będąc. Sądząc po tym, jak
zwykle zachowywał się, kiedy którejś z nich mogła stać się krzywda,
zdecydowanie coś w tej teorii było.
– Dużo –
usłyszała i coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle. Nie powiedział
tego wprost, ale dobrze czuła, dokąd to wszystko zmierzało. – Potem ci powiem w czym
rzecz. Teraz po prostu mi zaufaj, że to… dość odległy etap, o którym do
tej pory nie było okazji mówić.
– Nie było
okazji? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Przez tyle lat?
Wampir
jedynie wywrócił oczami.
– No tak,
mój błąd! Jak tylko wrócimy do domu, urządzę audyt i pogadamy sobie o wszystkich
moich eksperymentach, zwłaszcza tych mniej udanych – rzucił przesadnie
entuzjastycznym tonem, nie szczędząc sobie złośliwości. – Niezły pomysł, moja
mała.
– Ale mama…
Tym razem uciszył
ją samym tylko spojrzeniem, wyraźnie zmęczony kierunkiem, który przybrała
rozmowa.
– Jak
wspomniałem, wie… I powtarza, że to nie ma znaczenia. – Po jego tonie
poznała, że absolutnie się w tej jednej kwestii z Laylą nie zgadzał. –
Uwierzysz, że miała większe pretensje o to, że od razu jej nie
powiedziałem, niż że mógłbym… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Brak
instynktu samozachowawczego, ale to wiem od dawna. Jakby nie patrzeć, skądś wzięłaś
się na świecie.
Trudno jej
było stwierdzić, czy sobie żartował, czy może mówił poważnie, to jednak nie
miało znaczenia. W głowie wciąż miała mętlik, dlatego nie zaprotestowała,
kiedy Rufus chwycił ją za ramię, w następnej sekundzie stanowczo ciągnąć w stronę
okna. Wyjrzała na zewnątrz, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że na zewnątrz było
bezpiecznie, chociaż równie dobrze mogła się mylić.
Wciąż o tym
myślała, kiedy wampir odwrócił ją w swoją stronę, zmuszając do spojrzenia
sobie w oczy.
– Dasz radę
stąd wyjść, prawda? – rzucił i nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej. –
Ja zobaczę, czy da się tutaj jeszcze coś zrobić. Nie zamierzam ciągać cię za
sobą.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, niezdolna zaprotestować. Do głowy przyszło jej, że być może
wykorzystywał na niej wpływ, ale nawet jeśli tak było, nie miała mu tego za
złe. Wiedziała, że co najwyżej mogła go rozpraszać, tym samym czyniąc bardziej
podatnym na ewentualny atak. Podejrzewała, że faktycznie był w stanie coś
zrobić, zresztą jakaś cząstka tego chciała, chociaż przez wzgląd na Marissę. To
była jej rodzina, a skoro tak…
– W porządku
– zgodziła się niechętnie, a Rufus skinął głową, wyraźnie uspokojony.
– Nie
podoba mi się, że będziesz sama, ale trudno. Chcę żebyś znalazła jakieś
bezpieczne miejsce albo od razu do kogoś zadzwoniła i wracała do domu. Daj
mi góra dwie godziny – dodał i chociaż wciąż miała wątpliwości,
ostatecznie przystała na takie rozwiązanie.
Chciała
tego czy nie, wszystko wskazywało na to, że mogła co najwyżej wyjść na zewnątrz
i popędzić w noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz