Rufus
Wiedział, że coś jest nie tak.
To było oczywiste właściwie od chwili, w której nabrał pewności, że
Renesmee dosłownie przelewała mu się w rękach, niezdolna samodzielnie
utrzymać się w pionie. Co prawda to nie był pierwszy raz, kiedy
zachowywała się w taki sposób, ale zwykle istniała jakaś konkretna
przyczyna. Kiedyś była w ciąży, więc taka nieporadność mimo wszystko
pozostawała czymś, co Rufus mógłby zrozumieć, ale nie tym razem. Widział dość,
żeby nabrać pewności, że wydarzyło się coś niedobrego, ale…
Cholera, za
każdym razem. Nie miał pojęcia, dlaczego to zawsze jemu dopisywał aż taki pech,
ale w gruncie rzeczy było mu wszystko jedno. W tamtej chwili nie
pierwszy raz koncentrował się przede wszystkim na myśli o tym, że powinien
działać szybko, w gruncie rzeczy nie zastanawiając się ani nad
konsekwencjami, ani tym bardziej sensem tego, co i dlaczego zamierzał
zrobić.
Zesztywniała,
kiedy tak po prostu wgryzł się w jej szyję. Nie od razu spróbowała
oswobodzić się z jego objęć, co może powinno go zmartwić, ale w tamtej
chwili było Rufusowi jak najbardziej za rękę. Ostatnim, czego potrzebował, było
to, żeby kolejny raz zmuszając ją do tego, by dała sobie pomóc. Co prawda
mógłby spróbować się wytłumaczyć, ale nie sądził, by w obecnej sytuacji
zrozumiała, co i dlaczego chciał zrobić, zresztą nie mieli na to czasu.
Zwłaszcza kiedy jego kły przebiły skórę na szyi dziewczyny, nabrał pewności, że
w jej krwi znajdowało się coś niedobrego – swego rodzaju gorycz, która
zaniepokoiła go od pierwszej chwili, sprawiając, że zapragnął zrobić… właściwie
cokolwiek. Teraz tym bardziej musiał się pośpieszyć, chociaż zarazem nie miał
pewności, czy uda mu się zdziałać cokolwiek w tym miejscu.
Ktokolwiek
ją zaatakował, musiał być uzdolniony. To mogłoby być nawet fascynujące, gdyby
nie sytuacja, a już zwłaszcza to, że toksyna w krwi dziewczyny z pewnością
miała okazać się niebezpieczna. Nie wiedział, co to jest, pewny co najwyżej
tego, że jemu samemu krew Nessie nie miała zaszkodzić. Nie miał pojęcia skąd
brało się to przekonanie, ale to w gruncie rzeczy nie było istotne. W tamtej
chwili zależało mu przede wszystkim na pozbyciu się tego, co jej szkodziło,
chociaż nie miał pewności, czy to w ogóle okaże się możliwe. Nie martwiło
go nawet to, że mógłby się zapędzić, bo krew Renesmee smakował inaczej, niejako
go odrzucając, dzięki czemu nie musiał martwić się, że przypadkiem zrobi jej
krzywdę. Problem polegał na tym, że istniała granica, której nie mógł
przekroczyć i to zwłaszcza w samym środku Seattle, nie mając
możliwości, żeby kontrolować to, jak wiele osoki straciła. Gdyby wziął za dużo…
A potem
usłyszał gniewne, ostrzegawcze warknięcie i przekonał się, że to wcale nie
wytrzymałość obejmowanej przez niego pół–wampirzycy była największym problemem.
– Całkiem
już oszalałeś?!
Nawet gdyby
miał cierpliwość, żeby z czegokolwiek się tłumaczyć, to i tak nie
miał po temu okazji. Mógł spodziewać się, że Gabriel jak zwykle okaże się
równie porywczy, co i mało subtelny, a tym bardziej spróbuje go
zaatakować. Wampir zaklął, zwłaszcza kiedy coś dosłownie odrzuciło go od
Renesmee – telepatia, do której przyzwyczaiła go Layla, a która w wielu
przypadkach potrafiła być równie praktyczna, co i uciążliwa. W tamtej
chwili Rufus uznawał ją przede wszystkim za przeszkodę, rozjuszony tym
bardziej, że moc zapewniała Gabrielowi przynajmniej częściową przewag. Jak
zwykle wszystko było nie tak, jak trzeba, a jakby tego było mało…
Wiedział,
że dziewczyna osunęła się na ziemię, ale nie był w stanie nic z tym
zrobić. Poderwał się na równe nogi tak szybko, jak tylko okazało się to
możliwe. Wysunął kły, machinalnie przybierając pozycję obronną i mimowolnie
zastanawiając się nad tym, czy gdyby pokusił się o próbę pogruchotania szwagrowi
kości, ten łatwiej zdołałby nad sobą zapanować. Od jakiegoś czasu okazyjnie
miał na to ochotę, chociaż jakimś cudem zdołał się powstrzymywać, poniekąd
przez Laylę i Renesmee. Nie zmieniało to jednak faktu, że już od dłuższego
czasu aż rwali się z Gabrielem do tego, żeby się pozabijać, od lat nie
będąc w stanie się porozumieć. Zwłaszcza od chwili powrotu Isobel sprawy
miały się jeszcze gorzej, ale za każdym razem jednak byli w stanie się
powstrzymać.
Do czasu.
Nie musiał
sprawdzać, żeby zorientować się, że Gabriel był zły – i to najdelikatniej
rzecz ujmując. To było widać, tym bardziej, że wszystko w nim aż
krzyczało, że miał ochotę kogoś zabić. W gruncie rzeczy to wydawało się
Rufusowi o tyle oczywiste, że sam zachowałby się podobnie, gdyby doszedł
do wniosku, że ktokolwiek w równym stopniu zagrażał Claire albo Layli.
Problem polegał na tym, że nie zamierzał tak po prostu przyjmować do
wiadomości, że ktokolwiek mógłby traktować w ten sposób jego, a już
zwłaszcza ktoś, kto od dłuższego czasu doprowadzał go do szału. Wciąż
poirytowany, w pośpiechu przybrał pozycję obronną, ignorując pulsowanie w żebrach.
Nawet jeśli Gabriel zdążył mu coś złamać, regeneracja nastąpiła na tyle szybko,
by nie okazało się to uciążliwe. Tym lepiej, bo ostatnim, czego tak naprawdę
sobie życzył, było danie satysfakcji komuś, kim miał ochotę porządnie
potrząsnąć.
– Naprawdę
musimy tak rozmawiać?! – zapytał z irytacją, bardziej rozdrażniony
sytuacją, aniżeli tym, że jednak mieliby walczyć. Och, w gruncie rzeczy
nie miał nic przeciwko temu, by w końcu pokazać Gabrielowi, gdzie było
jego miejsce.
–
Rozmawiać! – powtórzył z niedowierzaniem Gabriel. Jego ciemne oczy
pociemniały jeszcze bardziej, chociaż to wydawało się niemożliwe. – Ty chyba
naprawdę…
Cokolwiek
miał do powiedzenia, zostawił to dla siebie. W zamian przemieścił się
błyskawicznie, w następnej sekundzie rzucając do ataku, chociaż Rufus do
samego końca brał pod uwagę to, że nieśmiertelny jednak się powstrzyma. W pośpiechu
odskoczył, woląc trzymać się w bezpiecznej odległości od kogoś, kto
potrafił skrzywdzić bez użycia rąk. Nie chciał tego przyznać, ale wiedział, że
Licavoli był niebezpieczny. To zresztą było oczywiste od chwili ich pierwszego
spotkania, kiedy aż rwali się do tego, żeby ze sobą walczyć. Pamiętał, że go
poniosło, tym bardziej, że wtedy Gabriel unikał wykorzystywania mocy – czy to
przez żonę, czy też fakt, że znajdowali się w laboratorium, które łatwo
mogło zawalić im się na głowy. Nie zmieniało to jednak faktu, że wtedy sytuacja
prezentowała się o wiele lepiej, podczas gdy teraz…
Och, tym
razem nie zamierzał się powstrzymywać. I choć ta perspektywa miała w sobie
coś niepokojącego, do jakiegoś stopnia mu się podobało.
No, dalej… W końcu…
– Całkiem
was już popierdoliło?!
Właściwie
nie zorientował się, kiedy i jakim cudem w samym środku zamieszania
zmaterializowała się Isabeau. Wiedział jedynie, że wampirzyca dosłownie
pojawiła się pomiędzy nim a Gabrielem, niemniej podenerwowana, co i jej
brat, chociaż w jej przypadku to przynajmniej nie sprowadzało się do próby
rzucenia się komukolwiek do gardła. Licavoli, który zdążył już ruszyć się z miejsca,
aż rwąc się do ataku, raptownie wyhamował, w ostatniej chwili
powstrzymując się przed uderzeniem w siostrę. Rufus wywrócił oczami, po
czym z wolna wyprostował się, aż nazbyt świadom tego, że teraz najpewniej
obaj spróbują go zaatakować albo…
A potem
zauważył, że oczy Beau były o wiele jaśniejsze niż do tej pory, zaś po
zdenerwowaniu dziewczyny zorientował się, że niekoniecznie musiała okazać się
problematyczna. Co prawda nie był pewien, czy akurat królowej chciał cokolwiek
zawdzięczać, ale po chwili wahania doszedł do wniosku, że jest mu wszystko
jedno.
– Sis, co ty…? – zaczął z irytacją
Gabriel, ale dziewczyna tylko potrząsnęła głową.
– Renesmee.
Idź do niej, tak? Już dzwoniłam do Damiena, ale… – Isabeau urwała, po czym w pośpiechu
przeniosła wzrok bezpośrednio na Rufusa. – Co to było? – rzuciła naglącym
tonem, tym samym utwierdzając wampira w przekonaniu, że widziała dość.
– Skąd mam
wiedzieć? – obruszył się. – To miłe, że aż tak ufasz mojej wiedzy, ale to
jeszcze nie znaczy, że rozpoznaję trucizny po smaku – mruknął, nie szczędząc
sobie ironii.
– O czym
wy właściwie…?
Gabriel
urwał, być może dopiero w tamtej chwili uświadamiając sobie, co tak
naprawdę było nie tak. Wymienił z Isabeau spojrzenia na tyle wymowne, by Rufus
zorientował się, że znów porozumiewali się w ten nietypowy, właściwy
telepatom sposób, który nie wymagał użycia słów. Wywrócił oczami, w ostatniej
chwili powstrzymując się od jakichkolwiek uwag, a tym bardziej tego, żeby
odwrócić się na pięcie i odejść, żeby nie tracić czasu. Miał wrażenie, że
już i tak stracili okazję na to, by rozejrzeć się po tym miejscu, co dodatkowo
podsycało odczuwaną przez wampira frustrację, sprawiając, że tym bardziej
chciał kogoś zabić – ot tak dla zasady, żeby raz a dobrze dać wszystkim
wokół do zrozumienia, że nie przepadał za tym, że ktokolwiek mógłby go
denerwować. Najdelikatniej rzecz ujmując.
– Nieważne –
oznajmił w zamian, wywracając oczami. Z uporem unikał spoglądania na
Gabriela, z dwojga złego woląc skupić się na Isabeau. – Nie wiem ile
widziałaś, ale chyba rozumiesz, że to nie wygląda dobrze. To wciąż w niej
jest i… Hm, nie wiem, co z tym zrobić. Możliwe, że właśnie skończył nam
się czas na reakcję, bo pewna osoba –
dodał z naciskiem – wolała mnie zaatakować!
–
Przepraszam bardzo, że spokojnie nie pozwoliłem, żebyś zamordował mi żonę!
Tym razem
nie miał większego wyboru, jak przenieść wzrok na szwagra. Sam nie był pewien
czy powinien się śmiać, czy może zareagować jakkolwiek inaczej, to zresztą nie miało
dla wampira znaczenia.
– To
zadziwiające, że po tych wszystkich latach wciąż podejrzewasz mnie o najgorsze
– stwierdził z rezerwą. – Pewnie. Jestem pierwszy, żeby was wszystkich
pozabijać. Czemu nie!
– Serio
muszę ci to tłumaczyć?!
Tym razem
nie odpowiedział, poniekąd dlatego, że w pewnych kwestiach jak najbardziej
był skłonny przyznać Gabrielowi rację. Och, w porządku, może kilka razy
zdarzyło mu się zrobić coś, co finalnie nie okazało się najlepszym pomysłem. Z tym
się nie sprzeczał, tak jak i ze stwierdzeniem, że okazyjnie bywał „trochę
szalony”, choć pewnie Licavoli ująłby sprawę w nieco bardziej zdecydowany
sposób. Tak czy inaczej, przez lata zmieniło się dość sporo i nawet jeśli
nieobecność Layli mu nie służyła, nie znaczyło to jeszcze, że planował
skrzywdzić Renesmee.
– Lepiej
sprawdź co z żoną, dobra? – zasugerował, tym razem siląc się na wyprany z jakichkolwiek
emocji ton.
O dziwo
reakcja była natychmiastowa, chociaż podejrzewał, że będzie musiał się natrudzić,
by mieć choć cień szansy przekonać Gabriela do współpracy. Chwilę jeszcze
mierzyli się wzrokiem, obaj podenerwowani i bez wątpienia wściekli,
niejako tocząc nieformalny pojedynek na spojrzenia. Rufus podejrzewał, że będą
tak tkwić nawet całą wieczność, tym bardziej, że obaj byli na tyle zawzięci, by
nie chcieć odpuścić, ostatecznie jednak nic podobnego nie miało miejsca. W zamian
Gabriel tak po prostu się wycofał, kiedy zmartwienie o Renesmee okazało
się na tyle silne, by przekonać go do zawierzenia zdrowemu rozsądkowi.
Wampir
wypuścił powietrze, wciąż spięty. Czuł na sobie spojrzenie Isabeau, aż nazbyt
świadom tego, że kapłanka wciąż tkwiła w tym samym miejscu, z uporem
go obserwując. Milczała, ale wiedział, że trwanie w ciszy byłoby zbyt
piękne, by mogło trwać w nieskończoność.
– Dobrze
wiedzieć, że jednak nie zrobiłeś czegoś głupiego – rzuciła z wręcz
rozbrajającą szczerością, a Rufus prychnął, nie mogąc się powstrzymać.
– Jak
zwykle jesteś cholernie miła, zwłaszcza dla mnie. – Spojrzał na nią z zaciekawieniem,
po czym wysunął kły. – Jednak miałaś wątpliwości?
– Nie o to
chodzi – obruszyła się i mimo wszystko nie miał wrażenia, że go
okłamywała. – Ja też martwię się o Laylę, tak? Po prostu dużo się dzieje,
więc działanie na własną rękę…
– I akurat
ty chcesz mi narzucać to, co mam robić? Och, proszę, Isabeau… Uważaj, bo zaraz
stwierdzisz, że się martwiłaś.
–
Niedoczekanie twoje – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Zaraz po tym potrząsnęła
głową, raptownie poważniejąc. – Chcę skupić się na siostrze. To miejsce… Cóż,
nie tak to sobie wyobrażałam – przyznała niechętnie.
Rufus
zacisnął usta, w ostatniej chwili powstrzymując przed jakąś złośliwą
uwagą. Nie miał ochoty na rozmowy, zdecydowanie bardziej woląc skupić się na
możliwości rozejrzenia po okolicy, nawet jeśli to wydawało się bez sensu.
Chciał przynajmniej się upewnić, chociaż podejrzewał, że Renesmee na wystarczająco
długo rozproszyła ich uwagę, by ktokolwiek, kto się tu ukrywał, zdążył uciec.
– Co
konkretnie tutaj robicie? – zapytał, bo ta jedna kwestia nie dawała mu spokoju.
– Mogłabym
pytać o to samo – stwierdziła, ale skwitował jej słowa jedynie wymownym
wywróceniem oczami.
– Zupełnie
jakbym miał ci powiedzieć…
Isabeau
warknęła cicho.
– Więc
dlaczego ja miałabym…? – zaczęła, ale ostatecznie urwała i zaklęła pod
nosem. – Dobra, nieważne. Miriam dała mi do zrozumienia, że znajdę tu coś
ciekawego – wyjaśniła usłużnie, a Rufus uniósł brwi.
– Ach,
ciekawego… – powtórzył z rezerwą. – Chyba nawet za bardzo – dodał, zanim
zdążył ugryźć się w język.
– Coś
sugerujesz? – W głosie wampirzycy dało się wyczuć narastające z każdą
kolejną sekundą napięcie.
Jedynie
potrząsnął głową.
– Mam na
myśli wyłącznie to, co się wydarzyło. Och, poza tym tracimy czas, ale już
przywykłem, że współpraca z twoim bratem jest ciężka. – Zacisnął usta. –
Nie widziałaś, żeby Renesmee stało się coś poważnego albo…?
– Coście
się dzisiaj tak zmówili na moje wizje! – obruszyła się kapłanka. – Wiem tyle,
co i ty. No i liczę na Damiena, ale… – Zamilkła, po czym nerwowo
przygryzła dolną wargę. Krótko obejrzała się przez ramię, chociaż pomiędzy
kontenerami nie było już niczego, co mogłoby przykuć ich uwagę. – Goniłam
kogoś. Uciekł mi, bo musiałam przybiec tutaj, ale… skoro ktoś zaatakował
Renesmee i jednocześnie był ze mną…
– To
musiało być tutaj więcej osób – dokończył jakby od niechcenia Rufus. – I co
w związku z tym?
W gruncie
rzeczy nie potrzebował odpowiedzi, bo ta była aż nazbyt oczywista. Chciała się
rozejrzeć, chociaż – a jakże – bez wątpienia martwiła się zarówno o brata,
jak i jego żonę. Co prawda myśl o kruchej, troszczącej się o kogokolwiek
Isabeau wydawała się dziwna, ale po tym, jak zdążył zaobserwować załamanie
królowej, chcąc nie chcąc spoglądał na nią inaczej. Za dobrze pamiętał, kiedy
dosłownie przelewała mu się w rękach, wręcz błagając o to, żeby
zabrał ją z Niebiańskiej Rezydencji. Wampirzyca może i przez większość
czasu udawała silną, tym samym skutecznie doprowadzając go do szału swoim
zachowaniem, ale prawda była taka, że bywała równie delikatna, co i Layla…
Co oczywiście nie znaczyło, że nie potrafiła nakopać do tyłka, zwłaszcza gdyby
uświadomić, że ukrywanie wrażliwości wcale nie przychodziło jej aż tak łatwo,
jak mogłaby tego oczekiwać.
Inną
kwestią pozostawało to, że coś w zachowaniu Isabeau mimo wszystko nie
dawało mu spokoju. Nie był pewny, skąd brało się to przeczucie, ale obserwując
ją, był gotów przysiąc, że wiedziała o wiele więcej, niż raczyła przyznać.
Nawet z odległości mógł wyczuć jej emocje, chociaż interpretowanie ich
przychodziło mu ze swego rodzaju trudem. Zwłaszcza ta wampirzyca bywała trudna,
zresztą tak jak i on, ale mimo wszystko…
– Taak… Ja
też chcę się rozejrzeć – zapewnił, jako pierwszy decydując się przerwać
panującą ciszę. Drgnęła, wyrwana z zamyślenia i wyraźnie spięta. –
Jeśli chcesz się tutaj kręcić, to po prostu milcz. Zdecydowanie łatwiej pracuje
się w ciszy.
– Kto
powiedział, że zamierzam iść z tobą? – warknęła, ale mimo wszystko nie
zabrzmiało to jak definitywny protest. Cóż, chyba właśnie tego się obawiał. –
Zamierzasz dyktować mi warunki? – dodała, ale i te słowa zdecydował się
zignorować.
– Jak
najbardziej.
Syknęła
cicho, ale nie wyglądała na szczególnie zaskoczoną jego słowami. Rufus rzucił
jej krótkie, obojętne spojrzenie, po czym najzwyczajniej w świecie ruszył w swoją
stronę, nie zamierzając sprawdzać czy i kiedy zamierzała za nim pójść. W gruncie
rzeczy wolał, żeby tego nie robiła, ale podświadomie czuł, że nie ma na co
liczyć, dlatego nawet słowem nie skomentował tego, że Isabeau ruszyła za nim.
Kiedy milczała, koncentrując się na zadaniu, bywała nawet znośna, z kolei
on jak najbardziej był w stanie zrozumieć, dlaczego Dimitr zdecydował się
uczynić kapłankę również dowódczynią straży. Cóż, kiedy trzeba było, potrafiła
podejmować słuszne decyzje, oczywiście pod warunkiem, że akurat znów nie
kierowała się emocjami. Nie zamierzał wprost tego przyznać, ale liczył, że
jednak mogła mu się przydać, zwłaszcza ze swoimi telepatycznymi zdolnościami
dostrzegając więcej, aniżeli on miał być w stanie. Po tym, co zdążył
zaobserwować, kiedy Gabriel zabrał ze sobą Jocelyne, by zbadać zaułek, w której
wyczuli trop Layli, negowanie nadnaturalnych zdolności tym bardziej nie
wchodziło w grę.
Trwali w ciszy,
co jak najbardziej było mu na rękę. Isabeau poruszała się szybko i lekko,
przez co chwilami miał wątpliwości co do tego, czy wciąż mu towarzyszyła.
Chociaż sam nie był obdarzony wyjątkowymi zdolnościami, był w stanie
wyczuć, że wampirzyca jak najbardziej wykorzystywała moc. Przy Layli zdążył przywyknąć
do subtelnego, pozornie nic nieznaczącego uczucia, które zwiastowało obecność
telepatii – wrażenia świeżości po burzy, tak jak wtedy, kiedy powietrze
wypełniał ozon. Nie skomentował tego nawet słowem, powstrzymując się od
zadawania pytań, podejrzewając, że Isabeau sama poinformowałaby go, gdyby
wychwyciła coś, go mogłoby się okazać warte uwagi.
– Gabriel
twierdzi, że jest w porządku – odezwała się nagle. W jej głosie
pobrzmiewała ulga, chociaż i tę próbowała ukryć. – Dotarł do nich Damien
i… Hm, tak.
– Świetnie.
Cóż, to
zdecydowanie nie było tym, co chciał usłyszeć. Co prawda dobrze było wiedzieć,
że sytuacja opanowana, ale to jeszcze nie znaczyło, że problem zniknął.
Pomijając to, że wciąż nie miał pewności, co tak naprawdę właśnie się
wydarzyło, zdolności, z którymi mieli do czynienia, zaczynały być niepokojące.
Wciąż nie miał pojęcia, czym była toksyna, którą wyczuł Renesmee, zresztą był w stanie
się założyć, że i tak nie miał się tego dowiedzieć – i to bynajmniej
nie przez Damiena, który miał dużą szansę uleczyć Nessie na tyle, by
jakiekolwiek ślad zniknęły. Poza Miastem Nocy i tak nie mógł tego
sprawdzić, a jakby tego było mało…
Och, nie.
Chyba jednak wolał nie myśleć o Gabrielu i o tym, czy ten w ogóle
pozwoliłby mu zbliżyć się do żony – i to nawet w sytuacji, w której
wiedział już, że Rufus zdecydowanie nie miał w planach dziewczyny
skrzywdzić.
Jasne, bo przecież na każdym kroku szukam
sobie jakiejś ofiary!, pomyślał z przekąsem, ledwo powstrzymując przed
parsknięciem pozbawionym wesołości śmiechem. Layla od lat żyje przy mnie wyłącznie dzięki syndromowi
sztokholmskiemu, z kolei Claire…
– Rufus…
Drgnął,
skutecznie wyrwany z zamyślenia. Jakby od niechcenia przeniósł wzrok na
Isabeau, tym samym przekonując się, że wampirzyca gwałtownie się zatrzymała,
nagle zamierając w bezruchu. Jej lśniące, błękitne oczy, w tamtej
chwili odcieniem bardzo przypominające blade tęczówki Claire, wydawały jarzyć
się w ciemnościach, co na swój sposób wyglądało… bardzo niepokojąco.
– Co znowu?
– zniecierpliwił się, tym bardziej, że zamilkła, nie od razu decydując się
przejść do rzeczy. – Och, nie ustaliliśmy przed chwilą, że byłoby dobrze,
gdybyś milczała?
– Wal się –
warknęła w odpowiedzi, nie kryjąc podenerwowania. Zaraz po tym
wyprostowała się niczym struna, wyraźnie czymś zaniepokojona. – Ktoś tutaj
jest… I to całkiem blisko – dodała, w następnej sekundzie dosłownie
rzucając się do biegu.
Z braku
lepszych pomysłów ruszył za nią, chcąc nie chcąc zmuszony zdać się na instynkt
szwagierki. Sam nie czuł niczego, ale podejrzewał, że zmysły Isabeau były o wiele
bardziej wrażliwe – i to zwłaszcza te, które wiązały się z posiadanymi
przez nią umiejętnościami.
Jeśli
faktycznie ktoś tutaj był i – zgodnie z jego podejrzeniami – miał
szanse wiedzieć coś o Layli…
Cóż,
zdecydowanie wolał nie być w skórze tych osoby, zwłaszcza, że zamierzał je
dorwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz