Renesmee
Z bijącym sercem wycofałam się, dosłownie
wpadając plecami na jeden z kontenerów. Przycisnęłam dłoń do ust, żeby
stłumić krzyk, chociaż to wydawało się bez sensu, skoro chwilę wcześniej
wydarłam się tak, że przy odrobinie szczęścia najpewniej miałam szansę obudzić
umarłego. Rozszerzonymi oczami spojrzałam w miejsce, gdzie chwilę
wcześniej stałam, a gdzie teraz znajdowała się duża, metalowa skrzynia. W powietrzu
wciąż unosił się kurz, ale choć ten drażnił gardło, praktycznie nie zwracałam
na to uczucie uwagi, świadoma przede wszystkim tłukącego mi się w piersiach
serca. Miałam wrażenie, że niewiele brakuje, żeby nieszczęsny narząd dosłownie wyrwał
się na zewnątrz, by ostatecznie uciec, choć to przecież było niemożliwe.
O bogini…
Z wolna
wyprostowałam się, po czym niespokojnie powiodłam wzrokiem dookoła. Nerwowo
napięłam mięśnie, kiedy coś poruszyło się w zasięgu mojego spojrzeniu –
jakaś postać, chociaż wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko, bym mogła
stwierdzić z kim mam do czynienia. Nie byłam w stanie określić nawet
płci, ta zresztą wydawała się najmniej istotna, skoro zdecydowanie miałam do
czynienia z kimś, kto chciał mnie skrzywdzić. Cóż, potencjalnego mordercy
nie pytało się ani o imię, ani tym bardziej o to czy był mężczyzną,
czy może kobietą.
Aniele?!
Aż wzdrygnęłam
się, słysząc spięty głos Gabriela. Mentalne nawoływanie początkowo wytrąciło
mnie z równowagi, sprawiając, że zdenerwowałam się jeszcze bardziej, przez
krótką chwilę sama niepewna, czego powinnam się spodziewać. Potrzebowałam
dłuższej chwili, żeby skoncentrować się na mężu i jednak zdecydować
odpowiedzieć.
Nic mi nie jest, zapewniłam pośpiesznie, bo choć
zdecydowanie poczułby, gdyby stała mi się krzywda, wolałam zawczasu go
uspokoić. Nie miałam wątpliwości co do tego, że był w stanie wyczuć moje
emocje i najpewniej doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo
niespokojna się czułam. Ja…, zaczęłam
i chciałam cokolwiek mu wytłumaczyć, ale coś zgoła innego przykuło moją
uwagę. Zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, co się dzieje, po prostu ruszyłam
się z miejsca, błyskawicznie rzucając w pogoń za potencjalnym wrogiem.
Właściwie sama
nie byłam pewna, co i dlaczego chciałam osiągnąć. Pędziłam przed siebie,
coraz bardziej zdeterminowana, żeby się na coś przydać, niezależnie od tego,
czy miał to jakikolwiek sens. Wiedziałam, że Gabriel wciąż za mną podążał,
najpewniej zamierzając dołączyć do mnie tak szybko, jak tylko miało się to
okazać możliwe, ale starałam się o tym nie myśleć. W tamtej chwili
koncentrowałam się na pogoni, ogarnięta niejasnym wrażeniem, że od schwytania
osoby, która kryła się w tym miejscu, mogło zależeć bardzo wiele.
Właściwie sama nie byłam pewna, skąd brało się to przeświadczenie, ale to na
dłuższą metę nie było dla mnie ważne. Być może udzielało mi się napięcie, które
dosłownie biło od Isabeau, tym samym napędzając do działania również mnie, ale…
Usłyszałam
ciche przekleństwo, co jasno dało mi do zrozumienia, że osoba, którą obrałam
sobie za cel, nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Na krótką chwilę
zamarłam, kiedy postać zniknęła mi z oczu, chcąc dać sobie okazję na
zebranie myśli i złapanie oddechu. Nerwowo powiodłam wzrokiem dookoła,
jednocześnie raz po raz wdychając całą mieszankę całkowicie odmiennych, początkowo
trudnych do zidentyfikowania zapachów. Nie rozumiałam, co decydowało o tym,
że woń nieśmiertelnych była aż tak trudna do zidentyfikowania, ale to w gruncie
rzeczy nie miało znaczenia, skoro nabrałam pewności, że w pobliżu
zdecydowanie znajdował się ktoś, kto był moim pobratymcem – przynajmniej
teoretycznie, skoro najpewniej miałam do czynienia z wampirem. Miriam
miała rację, ale nie byłam pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Chyba nawet nie chciałam tego wiedzieć, ostatecznie dochodząc do wniosku, że
teraz liczyło się przede wszystkim ustalenie, kto i dlaczego zagrażał mnie
i moim najbliższym. Och, no i naturalnie tego, co właśnie działo się z Laylą,
chociaż to wcale nie musiało okazać się aż takie proste.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy moich uszów dobiegł cichy, melodyjny śmiech. Cała
zesztywniałam, bez trudu orientując się, że głos należał do kobiety, bynajmniej
nie czując się pewniej z tego powodu. Coś
jest nie tak…, przeszło mi przez myśl, nim jednak zdążyłam chociaż
zastanowić się, co to oznacza i jak powinnam się zachować, wszystko potoczyło
się bardzo szybko. Wyraźnie poczułam, że ziemia pod moimi stopami drży w intensywny,
niepokojący sposób, jakże podobny do tego, którego doświadczyłam na chwilę
przed uderzeniem kontenera. Chociaż już i tak nerwowo napinałam mięśnie,
podenerwowana i dosłownie bliska obłędu, w tamtej chwili spięłam się
jeszcze bardziej, podświadomie szykując do przyjęcia kolejnego ataku.
Niespokojnie powiodłam wzrokiem dookoła, obserwując przede wszystkim górujące
nade mną metalowe skrzynie i licząc się z tym, że w każdej
chwili jedna z nich będzie mogła się ześlizgnąć. Co prawda wszystkie
wydawały się stabilne i nic nie wskazywało na jakikolwiek wypadek, ale…
Nic podobnego
nie miało miejsca.
Spodziewałam
się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego, że uderzenie nastąpi ze strony samej
ziemi. Moje oczy rozszerzyły się, kiedy zorientowałam się, że podłoże po prostu
pęka, dosłownie rozsadzone przez coś, co ostatecznie uznałam za olbrzymie,
grube pnącze, które ot tak zmaterializowało się tuż przede mną. Znów krzyknęłam,
po czym zatoczyłam się w tył, nawet nie próbując chwytać równowagi.
Sądziłam, że upadnę, ale i to się nie wydarzyło; w zamian wyraźnie
poczułam, że coś owija się wokół mnie, chroniąc przed spotkaniem z ziemią,
co w pierwszym odruchu przyjęłam z ulgą. Otworzyłam usta, wręcz
gotowa podziękować i przygotowując na to, że kiedy poderwę głowę,
dostrzegę, że tuż przy mnie w końcu znaleźli się Gabriel albo Isabeau,
szybko jednak uprzytomniłam sobie pomyłkę.
Niemożliwe, przeszło mi przez myśl, ale moje myśli najwyraźniej nie
zamierzały przyswoić sobie tego komunikatu. Z niedowierzaniem spojrzałam
na znajome już pnącze, ciasno owijające się wokół mojej talii, niczym pomocne
ramię, które chciało umożliwić mi ustanie na nogach. Instynktownie szarpnęłam się,
próbując się oswobodzić, chociaż podświadomie czułam, że tracę zarówno czas,
jak i energię. Czymkolwiek była ta roślina, zdecydowanie nie reagowała
tak, jak mogłabym spodziewać się po jakimkolwiek zwykłym pnączu. Wręcz
przeciwnie – to, co ciasno przylegało do mojej skóry, przypominało raczej mackę
bezcielesnego demona, takiego jak te, które służyły Isobel. Co prawda teraz
miał do czynienia z czymś o wiele bardziej materialnym, a więc
również rzeczywistym, ale wcale nie poczułam się dzięki temu lepiej, zwłaszcza
kiedy dziwna roślina z wolna zaczęła pnąc się ku górze. Spróbowałam się
cofnąć, jeszcze bardziej napinając mięśnie w nadziei na to, że uda mi się
rozerwać owijające się wokół mnie ramię, ale to jedynie pogorszyło sytuację. Aż
jęknęłam, aż nazbyt świadoma tego, że uścisk przybrał na sile, dodatkowo
przenosząc się na klatkę piersiową i dosłownie miażdżąc żebra, tym samym
skutecznie pozbawiając mnie tchu.
– Kim ty…? –
zaczęłam spiętym tonem, ale nie miałam okazji dokończyć – i to nie tylko
dlatego, że mowa wymagała przynajmniej odrobiny powietrza.
Znów zauważyłam
ruch, kiedy ktoś – wampir najpewniej, na dodatek wystarczająco uzdolniony, by
unieruchomić mnie bez ruszania się z miejsca – przemknął gdzieś między
kontenerami. Sądziłam, że zamierzał wykorzystać okazję, żeby uciec, a potem
puści mnie wolno, ale najwyraźniej przeliczyłam się, o czym zresztą przekonałam
się z chwilą, w której uścisk wokół mojej klatki piersiowej stał się
jeszcze bardziej uciążliwy. Jakby tego było mało, wyraźnie poczułam, że pnącze
dosłownie wpija mi się w skórę. Jęknęłam, początkowo wytrącona z równowagi
tym odkryciem, jednak i to wrażenie okazało się błędne. Pełne zrozumienie
pojawiło się z chwilą, w której dostrzegłam malutkie, pokrywające
mackę kolce i dotarło do mnie, że te jakimś cudem były w stanie
przebić się przez ciało, niczym dziesiątki igieł, co bynajmniej nie napawało
mnie entuzjazmem.
W pierwszym
odruchu zapragnęłam krzyknąć, ale instynkt podpowiadał mi, że to nie było
najlepszym pomysłem. Skrzywiłam się, kiedy pociemniało mi przed oczami, chociaż
sama nie byłam pewna, co takiego zadecydowało o tym, że nagle zrobiło mi
się słabo – brak powietrza czy może… coś innego. Wbrew wszystkiemu uścisk
przynajmniej tymczasowo nie był aż tak silny, żebym zaczęła się dusić, a przynajmniej
ja nie miałam takie wrażenia. Cokolwiek się działo, nie było normalne, a skoro
tak…
Zrób coś!, warknęłam na siebie w duchu. Musisz, zanim…
Nie
dokończyłam, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Zacisnęłam
powieki, w nadziei, że w ten sposób łatwiej będzie mi się skupić,
chociaż to wcale nie było takie proste. Już dawno zdążyłam nauczyć się
korzystania z mocy w stopniu wystarczającym, bym bez większego
problemu przywołać do siebie złocistą, wypełniającą mnie energię. Uwolniłam ją
bez chociażby chwili wahania, pozwalając żeby przetoczyła się przez moje ciało i celując
na oślep. W tamtym momencie nie miało dla mnie znaczenia to, kto i dlaczego
oberwie, a także czy przypadkiem w ten sposób nie spłoszę
potencjalnych przeciwników. O wiele ważniejsze pozostawało, żeby w końcu
się uwolnić, niezależnie od możliwych konsekwencji i tego, ile to będzie
kosztowało mnie energii.
Chyba jęknęłam,
a przynajmniej takie miałam wrażenie, czując silny powiew pozbawionej
kontroli energii. Pnącze zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło, ale
prawie tego nie zarejestrowałam, początkowo zbytnio skupiona na spazmatycznym
chwytaniu oddechu. W pewnym momencie kolana dosłownie się pode mną ugięły,
więc pozwoliłam sobie na to, żeby osunąć się na ziemię. Czułam nieprzyjemne
pulsowanie napiętych do granic możliwości mięśni; również żebra dawały mi się
we znaki, chociaż nie na tyle, bym uznała, że którekolwiek jest złamane.
Zamrugałam nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem zwracając uwagę na
pokrywające moje odsłonięte ramiona ślady, początkowo sama niepewna, co
powinnam o nich myśleć. Ranki po kolcach krwawiły, co byłam w stanie
zignorować, zresztą tak jak i delikatne pieczenie w poszczególnych
miejscach. Chciałam skupić się na czymś innym, a najlepiej wstać, tym bardziej,
że tkwienie w bezruchu zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, ale nie
miałam po temu okazji – i to nie tylko dlatego, że czułam się dziwnie
słabo.
Nie wiedziałam,
co powinnam o tym sądzić, ale kiedy przyjrzałam się krwawiącym śladom
uważniej, dostrzegłam dziwną, wymieszaną z krwią ciecz – mlecznobiałą, o gęstej
konsystencji, co z miejsca dało mi do myślenia. Pełna wątpliwości,
ostrożnie przesunęłam palcami po jednym ze śladów, próbując zetrzeć pokrywającą
skórę mieszankę. Miałam dziwne wrażenie, że obolałe ramiona nieprzyjemnie
mrowią, co w pierwszym odruchu zwaliłam na uczucie, które w naturalny
sposób towarzyszyło powracającemu krążeniu, ale…
Zacisnęłam
powieki, czując, że znów zaczyna mi się kręcić w głowie. To, co się
wydarzyło, wciąż nie dawało mi spokoju, a już zwłaszcza moment, w którym
te drobne kolce wbiły mi się w skórę. Chociaż to na pierwszy rzut oka
wydawało się pozbawione sensu, do głowy przyszło mi, że pnącze nie tylko mnie
zraniło, ale też miało w sobie coś, co ostatecznie znalazło się w moim
krwiobiegu, a co zdecydowanie mi nie służyło. Niespokojnie powiodłam
wzrokiem dookoła, instynktownie koncentrując spojrzenie na odrzuconej przez moc
macce, którą siła uderzenia dosłownie wyrwała z ziemi, ciskając na tyle
daleko, by ta nie miała szansy mnie dosięgnąć, ale nie byłam w stanie się
na niej skoncentrować. Nie, skoro obraz raz po raz rozmazywał mi się przed
oczami, a jakby tego było mało…
Och, dziwny
dźwięk… Czy też raczej huk, który już przecież znałam – wystarczająco
intensywny, bym zaczęła się bać, ale nie ruszyć z miejsca. Cokolwiek się
działo…
– Renesmee!
Aż
zachłystnęłam się powietrzem, kiedy kolejny raz coś owinęło się wokół mojej
talii, bezceremonialnie podrywając do pionu. Jęknęłam, po czym spróbowałam się
wyszarpać, jednak i tym razem moje działania spełzły na niczym. Zanim się
obejrzałam, zostałam w zdecydowanie niedelikatny sposób odciągnięta w tył
– i to dosłownie ułamek sekund przed tym, jak kolejny metalowy kontener z hukiem
wylądował na ziemi. Tym razem potrzebowałam o wiele więcej czasu, żeby
zorientować się, co mogłoby się wydarzyć, a tym bardziej uświadomić sobie,
że tym razem jednak ktoś mnie trzymał; wyraźnie słyszałam przyśpieszony oddech,
raz po raz muskający moje odsłonięte gardło.
– Ja…
– Do cholery,
dziewczyno! – usłyszałam sfrustrowany glos i to w gruncie rzeczy
wystarało, żebym zrozumiała wszystko.
– Rufus? –
wyrzuciłam z siebie na wydechu, nie kryjąc zaskoczenia.
Spróbowałam się
odwrócić, co zresztą wampir zdecydował się mi ułatwić, stanowczo chwytając za
ramiona i odwracając w swoją stronę. Rzuciłam mu niespokojne
spojrzenie, wciąż zaniepokojona, dopiero po chwili będąc w stanie
skoncentrować wzrok na bladej, znajdującej się zaledwie kilka centymetrów od
mojej własnej twarzy szwagra. Jego ciemne oczy dosłownie przenikały mnie na
wskroś, podczas gdy ona…
Jęknęłam, po
czym zacisnęłam powieki, kiedy obraz znów zaczął rozmazywać mi się przed
oczami. Podejrzewałam, że gdyby Rufus mnie nie trzymał, już dawno wylądowałabym
na ziemi, niezdolna do utrzymania w pionie.
– Co to miało być?
Dlaczego ty za każdym razem… – Wampir zamilkł, po czym z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Cała jesteś?
– Tak sądzę –
zapewniłam, chociaż wcale nie byłam tego taka pewna. Cóż, gdyby nie on, byłoby
zdecydowanie gorzej, więc chyba mogłam przynajmniej udawać, że nic wartego
uwagi nie miało miejsca. – Co tutaj robisz? – wypaliłam, nie mogąc się
powstrzymać.
W ostatnim
czasie zachowywał się w taki sposób, że zaczynałam martwić się o niego
w niemniejszym stopniu, co i o Laylę. Oczywiście nie zamierzałam
mu tego powiedzieć, aż nazbyt świadoma, że jak nic by mnie wyśmiał, ale to nie
zmieniało faktu, że się przejmowałam. Rufus zawsze miał w zwyczaju działać
na własną rękę, ale chwilami przechodził samego siebie – i to zwłaszcza w sytuacji,
kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo mojej szwagierki. Tak czy inaczej,
zdecydowanie nie podobało mi się, że przez większość czasu kręcił się po
mieście w pojedynkę, jak nic prosząc o kłopoty. Chyba nawet nie byłam
zaskoczona tym, że ostatecznie znalazł się w tym miejscu, ale…
– A jak ci
się wydaje? – rzucił takim tonem, że z miejsca wyzbyłam się jakichkolwiek
złudzeń co do tego, czy był sens oczekiwać konkretnej odpowiedzi. Mogłam się
tego po nim spodziewać, zresztą jak i wręcz bijącej od wampira frustracji,
spowodowanej tym, że musiał poświęcić chwilę na to, żeby mi pomóc. – Nieważne.
Jesteś tutaj sama? Renesmee… – zaczął i być może dodał coś jeszcze, ale
sens jego słów uciekł mi, zakłócony przez kolejne zawroty głowy.
Zacisnęłam
powieki, po czym odwróciłam się, przez krótką chwilę niemalże całkowicie pewna,
że zwymiotuję. Rufus zaklął, po czym wzmógł uścisk, wciąż uważnie mnie
obserwując. Chciałam kazać mu się odsunąć, nie widząc powodu, dla którego miałby
oglądać mnie w takim stanie, ale ostatecznie wydałam z siebie cichy,
zdławiony jęk.
Wampir chwycił mnie
bardziej stanowczo, szarpnięciem przyciągając do siebie.
– Co ci jest? –
rzucił spiętym tonem, ale nawet nie czekał na odpowiedź. Skrzywiłam się, kiedy
chwycił mnie za nadgarstek, tym samym dając mi do zrozumienia, żebym
wyprostowała ramiona. Instynktownie spróbowałam oswobodzić się z jego
uścisku, ale z równym powodzeniem mogłabym siłować się ze ścianą. – Co…? Cholera…
To nie brzmiało
szczególnie zachęcając – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Co prawda
przeklinający, podenerwowany Rufus nie był dla mnie nowym widokiem, ale i tak
zapragnęłam zniknąć mu z oczu, świadoma przede wszystkim tłukącego mi się w piersi
serca. Wciąż byłam oszołomiona, co w połączeniu z towarzyszącym mi
niepokojem sprawiało, że chcąc nie chcąc spoglądałam na szwagra jak na kogoś,
kto w przypływie emocji jednak mógłby mnie skrzywdzić. Co prawda okres,
kiedy uważałam, że Rufus był na tyle rozchwiany emocjonalnie, by przestać nad
sobą panować i zrobić coś głupiego, bezpowrotnie minął, ale w tamtej
chwili nie byłam w stanie myśleć choć po części logicznie.
Mimo wszystko
nie zaprotestowałam, kiedy wampir w pośpiechu obejrzał pokrywające moje
ramiona ślady. Mogłam tylko zgadywać, jakie wyciągnął wnioski, a tym
bardziej co takiego sobie myślał, kiedy bezceremonialnie przygarnął mnie do
siebie, już nie tyle podtrzymując, co wręcz tuląc do siebie. Mimochodem
pomyślałam, że to zdecydowanie nie było normalne, zresztą tak jak i Rufus,
który sam z siebie decydował się na aż taką bliskość. Już wcześniej do
głowy przyszło mi, że coś jest nie tak, chociaż to zdecydowanie nie miało
związku ze sposobem, w jaki naukowiec mnie obejmował, czy choćby trzymał
usta w pobliżu mojego gardła.
– Słabo ci? –
usłyszałam tuż przy uchu i mimowolnie się skrzywiłam, kiedy ciepły oddech
owiał mój policzek. Machinalnie odwróciłam głowę, próbując jakkolwiek zwiększyć
dzielący nas dystans. – Renesmee… Musisz mi powiedzieć – oznajmił z naciskiem,
a do jego głosu wkradła się znajoma mi już, lekko hipnotyzująca nuta, za
którą w każdym innym wypadku osobiście spróbowałabym go zabić.
– Ja nie…
Urwałam, sama
niepewna, co powinnam powiedzieć. Mimo wszystko coś w tonie Rufusa
podziało na mnie kojąco, ja zaś z wolna przeniosłam wzrok na wpatrzonego
we mnie wampira. Poraziła mnie przenikliwość jego spojrzenia, szybko też
przekonałam się, że nie będę w stanie oderwać wzroku od jego twarzy.
– Powiedz mi –
ponaglił, wyraźnie zniecierpliwiony. – Twoja krew dziwnie pachnie, wiesz? Z kolei
ty… Słuchasz mnie w ogóle? – zapytał, ale tylko potrząsnęłam głową.
– Ta roślina…
próbowała mnie zabić – wyrzuciłam z siebie na wydechu, nie mogąc się
pozbyć wrażenia, że właśnie zaczynałam pleść od rzeczy. To nie brzmiało
najlepiej, ja zaś nie byłabym zaskoczona, gdyby naukowiec ostatecznie spojrzał
na mnie jak na wariatkę. – Dusiła mnie, ale…
– Widziałem –
zapewnił, tym samym skutecznie wytrącając mnie z równowagi. Jasne, był
blisko, poza tym dotarł do mnie jako pierwszy, ale nie byłam pewna, co tak
naprawdę mogłoby to oznaczać. W ogóle nie byłam w stanie zebrać
myśli, o logicznym uporządkowaniu faktów nie wspominając. – Coś jeszcze?
Nie wiem, co to jest, ale… – Zaczął i zaraz urwał, a może to po
prostu ja nie byłam w stanie skupić się na jego słowach. – Nessie, do
cholery, patrz tutaj na mnie! – ponaglił i to mimo wszystko zadziałało, bo
chcąc nie chcąc wzdrygnęłam się, zaniepokojona tym, że podniósł głos.
Spojrzałam na
niego z wahaniem, sama niepewna, czego powinnam się spodziewać. Nic już
nie rozumiałam, świadoma przede wszystkim narastającej słabości, a także
tego, że Rufus wpatrywał się we mnie jakoś dziwnie, samym tylko spojrzeniem
przyprawiając o dreszcze. Z drugiej strony, może to mnie było zimno,
kiedy zaś zaczęłam się nad tym zastanawiać…
Gdzieś jakby z oddali
doszły mnie ciche kroki i – mogłabym przysiąc – znajomy głos, który
wypowiedział moje imię. Usłyszałam, że Rufus zaklął, po czym bardziej stanowczo
przygarnął mnie do siebie, niemalże zmuszając do tego, żebym się wyprostowała i spróbowała
ustać w pionie. Dosłownie przelewałam się wampirowi w rękach, wciąż jednak
nie byłam na tyle rozproszona, by nie zorientować się, że jego usta kolejny raz
znalazły się tuż przy moim gardle. Co więcej, jakby tego wszystkiego było mało,
chwilę wcześniej wyraźnie zauważyłam, że Rufus wysunął kły.
– C-co ty…
robisz…? – wyrzuciłam z siebie z trudem, mając problem z tym,
żeby złapać oddech, a co dopiero powiedzieć coś, co zabrzmiałoby choć
odrobinę sensownie.
– Nieważne –
stwierdził lakonicznie. Nie pozwolił mi się odsunąć, a tym bardziej na
siebie spojrzeć. – Nie ruszaj się – nakazał mi stanowczo, jednak rozkazujący
ton zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
Chciałam go o tym
poinformować, a najlepiej spróbować zaprotestować, jednak to również nie
wchodziło w grę. Zaraz po tym – zanim zdążyłam się zastanowić, co i dlaczego
właśnie się dzieje – Rufus zrobił ostatnią rzecz, której się spodziewałam, najzwyczajniej
w świecie wgryzając się w moje gardło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz