Isabeau
Nerwowo napięła mięśnie,
obserwując. Mira z wolna złożyła skrzydła, uparcie milcząc, co z miejsca
zaczęło doprowadzać kapłankę do szału. W ostatniej chwili powstrzymała się
od gniewnego warknięcia, dochodząc do wniosku, że w ten sposób mogłaby co
najwyżej pogorszyć sytuację, nie wspominając o tym, że perspektywa
szarpania się z demonicą zdecydowanie nie była jej na rękę.
– O co
chodzi? – zapytała, siląc się na cierpliwość. Co prawda Marco zdążył wyczerpać
wszelakie pokłady wolnej woli, którymi dysponowała, ale to nie miało znaczenia.
Była królową, a to do czegoś zobowiązywało. – Nie do końca rozumiem, dlaczego
ty…? – zaczęła, ale kobieta nie pozwoliła Beau dokończyć.
– Mój brat
powiedział, żebym ze wszelakimi informacji przychodziła do ciebie, wieszczko –
wyjaśniła usłużnie. Żaden z demonów nigdy nie nazywał ją królową, ale nie
miała im tego za złe. Wręcz przeciwnie – wolała, żeby tego nie robiły, skoro
ten tytuł niezmiennie kojarzył się wampirzycy z Isobel. Podejrzewała, że
to przede wszystkim w tym leżał problem, ale zachowała wszelakie uwagi dla
siebie, bardziej przejęta tym, co miała do powiedzenia Mira. – Tak więc jestem.
I śmiem twierdzić, że natrafiłam na coś, co wszystkich was zainteresuje.
– Chodzi o moją
córkę? – wtrącił natychmiast Marco.
Miriam
wyprostowała się, po czym spojrzała na mężczyznę z rezerwą, dla pewności
odsuwając się, kiedy ten zrobił krok w jej stronę. Po zachowaniu demonicy
dało się poznać, że nie była zachwycona perspektywą zostania posłańcem, co
zresztą nie wydało się Beau dziwne. Te istoty zachowywały się w równie
dumny sposób, co i ona sama, co jednak nie zmieniało faktu, że konieczność
czekania na wyjaśnienia zaczynała naprawdę działać wampirzycy na nerwy.
– Mam
rozmawiać z kapłanką – przypomniała Mira, niemalże cedząc kolejne słowa. –
Nie przypominam sobie, żeby…
– Jeśli
zaraz nie przejdziesz do rzeczy, zrobię się bardzo nieprzyjemny – oznajmił
lodowatym tonem Marco. Jego rubinowe tęczówki pociemniały, kiedy zmierzył
Miriam gniewnym, ostrzegawczym spojrzeniem. – Wierz mi, nie chcesz mnie
drażnić. A poza tym… – zaczął, zamierzając dodać coś jeszcze.
Beau warknęła,
przez krótką chwilę mając ochotę potrząsnąć każdym z obecnych z osobna.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, przez krótką chwilę mając wrażenie, że
słucha kłótni dzieci, które nie dostrzegając powagi sytuacji.
– Dość! –
syknęła, tym samym skutecznie ucinając wszelakie dyskusje.
Wypuściła
powietrze ze świstem, mimo wszystko zaskoczona tym, że oboje usłuchali. Co
prawda z wyraźną niechęcią i spojrzeniami, które jednoznacznie
świadczyły o tym, że przy odrobinie szczęścia jednak rzuciliby się sobie
do gardeł, ale jednak. W innym wypadku chyba nawet nie miałaby nic
przeciwko, ale w tamtej chwili działo się zbyt wiele istotnych rzeczy, by
chciała zrozumieć, z czym przybyła Miriam.
Raz jeszcze
zmierzyła spoglądającą na siebie dwójkę wzrokiem, chcąc upewnić się, że nikt
nie spróbuje jej przerywać. Dopiero kiedy nabrała pewności, że przynajmniej
tymczasowo mogła cieszyć się pełną kontrolą nad sytuacją, odezwała się
podobnie.
– Ty –
rzuciła, zwracając się bezpośrednio do ojca – po postu się zamknij, okej?
Zaczyna boleć mnie głowa, a wtedy jestem jeszcze bardziej nieprzyjemna niż
zazwyczaj.
– Zawsze
jesteś nieprzyjemna – mruknął z rezerwą.
– Dzięki,
tato. – Wywróciła oczami, ostatecznie decydując się go zignorować. W zamian
w końcu przeniosła wzrok na Miriam. – Z kolei ty…
– Ja
podziękuję za zwracanie się do mnie takim tonem – oznajmiła chłodno demonica.
Isabeau otworzyła usta, jednak gotowa na nią warknąć, kobieta jednak nie
pozwoliła jej dojść do głosu. – Widziałam grupę wampirów w okolicy portu.
Kręcą się tam od dłuższego czasu, a dzisiaj dodatkowo widziałam kilka
znajomych postaci w czarnych pelerynach… Resztę dopowiedz sobie sama –
zaproponowała ze słodkim uśmiechem.
Zaraz po
tym po prostu rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze, nie dając Isabeau
szansy na jakiekolwiek pytania albo uwagi. Wampirzyca gniewnie zmrużyła oczy,
chcąc nie chcąc odprowadzając nieśmiertelną wzrokiem i próbując
stwierdzić, co tak naprawdę czuła. Wnioski, które wynikały ze słów Miriam, były
aż nazbyt oczywiste, a przynajmniej wieszcze instynktownie przyszło do
głowy, że rozwiązanie jest tylko jedno. Pomijając to, że sama czasami musiała
skorzystać z peleryny, żeby osłonić się przed słońcem, ten rodzaj ubioru
kojarzył jej się tylko z jednym – i to w wystarczająco
nieprzyjemny sposób, by nabrała pewności, że powinna przejść do rzeczy.
Volturi, którzy od jakiegoś czasu spacerowali sobie po okolicy, jak gdyby nigdy
nic przebywając w Seattle, zdecydowanie nie należeli do codziennych
widoków, a skoro tak…
– Idziemy –
zadecydowała, nawet nie patrząc na Marco. Bez słowa ruszyła w stronę domu,
świadoma tylko i wyłącznie tego, że powinna się pośpieszyć.
Spodziewała
się jakichkolwiek złośliwych uwag albo przynajmniej riposty, która ostatecznie
doprowadziłaby ją do szału, ale nic podobnego nie miało miejsca. W zamian
ojciec po prostu ruszył za nią, milczący i – była gotowa się o to
założyć – co najmniej zaniepokojony. Jego zachowanie wciąż go zadziwiało,
podsycając wyrzuty sumienia i poczucie tego, że powinna z nim
porozmawiać. Gdyby tylko się na to zdecydowała…
Przyszłości nie da się zmienić,
pomyślała nie po raz pierwszy.
Ta jedna
myśl sprawiła, że Isabeau jednak zdecydowała się milczeć. Przez całą drogę
żadne z nich nie odezwało się chociażby słowem.
– Okej, to tutaj… Tak
przynajmniej myślę.
Z
powątpiewaniem spojrzała na Renesmee, po wyrazie twarzy bratowej próbując
stwierdzić, co ta musiała sobie myśleć. Na pewno była spięta, poza tym raz po
raz nerwowo zaciskała dłonie na kierownicy czarnego lexusa, to jednak nie
musiało o niczym świadczyć. Na pewno znała miasto, a przynajmniej
Isabeau zakładała, że skoro dziewczyna wychowała się w pobliżu, miała
największą szansę stwierdzić, gdzie powinni się udać. Cóż, teoretycznie, bo
wyjaśnienia Miry okazały się na tyle lakoniczne, by jednoznaczne określenie,
gdzie powinni szukać, graniczyło z cudem.
– Jesteś
pewna? – zapytała z wahaniem. Nie chciała naciskać, ale nie mogła się powstrzymać,
wciąż zbyt wytrącona z równowagi, by pozwolić sobie na bezsensowne
błądzenie i stratę czasu. – Zresztą nieważne. Musimy być ostrożni, poza
tym…
– Wiemy to,
Beau – przerwał jej Gabriel. Wampirzyca zacisnęła usta, po czym nerwowo
spojrzała na brata. – Jesteśmy w dzielnicy portowej. Musimy się rozdzielić
i poszukać… I to wszystko – dodał z naciskiem. – To Volturi,
więc nie martwiłbym się jakoś szczególnie, ale i tak dobrze by było,
gdybyśmy się trzymali razem w razie walki.
– Och,
oczywiście. – Wywróciła oczami, coraz bardziej rozdrażniona. Nie była pewna,
czy wszystko sprowadzało się wyłącznie do rozmowy z Marco, czy w grę
wchodził również instynkt, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Prawda była
taka, że miała wielką ochotę kogoś zabić, zbyt podenerwowana, by choć spróbować
zebrać myśli. – Bo tylko tobie wolno działać na wolną rękę, prawda braciszku?
Nie
otrzymała odpowiedzi, co w gruncie rzeczy było jej na rękę. Bez słowa
wysiadła, po czym wzniosła twarz ku wciąż zaciemnionemu, zasnutemu ciężkimi chmurami
niebu. Z wolna nabrała powietrza do płuc, próbując znaleźć ukojenie w charakterystycznym
dla portu, nieco stęchłym zapachu, ale to w nawet najmniejszym stopniu nie
zadziałało. Wręcz przeciwnie; aż rwała się do tego, żeby ruszyć się z miejsca
i przy odrobinie szczęścia nakopać komuś do tyłka albo…
– Co jest, sis? – usłyszała tuż za plecami głos
Gabriela. Aż wzdrygnęła się, kiedy chłopak tak nagle się odezwał, tym bardziej,
że nawet nie zarejestrowała momentu, w którym dosłownie zmaterializował
się u jej boku. – Nie obrać się, ale dziwnie się zachowujesz. Mam na
myśli…
–
Zmówiliście się dzisiaj na mnie czy jak? – rzuciła z irytacją, bez chwili
wahania wchodząc mu w słowo.
Gabriel uniósł
brwi, wyraźnie zaskoczony. Kątem oka zauważyła, że w pośpiechu dołączyła
do nich Renesmee, równie zaniepokojona, co i jej mąż. Właśnie jesteś na dobrej drodze, żeby zrobić z siebie idiotkę,
przeszło Isabeau przez myśl, ale nie skomentowała tego stanu rzeczy choćby
słowem, bezskutecznie siląc się na cierpliwość. Zwłaszcza po rozmowie z Marco
czuła się rozbita, w efekcie aż prosząc się o to, żeby zwrócić na
siebie uwagę – czy to zachowaniem, czy to znów nadmierną złośliwością. Czuła,
że tym samym jedynie martwiła towarzyszącą jej dwójkę, ale zmusiła się do
zignorowania tego stanu rzeczy, w zamian próbując za wszelką cenę
przekonać samą siebie, że to normalne. Cóż, w ostatnim czasie działo się
tyle, że rychły wybuch zaczął jawić się wampirzycy jako coś, co prędzej czy
później musiało nastąpić.
– Nie. –
Gabriel zamilkł, po czym z uwagą zmierzył ją wzrokiem. Coś w jego
postawie sprawiło, że Beau z miejsca pożałowała tego, że w ogóle
zdecydowała się podnieść głos. – Po prostu się martwię. Nie wiem, co dzieje się
z Laylą, więc…
– Poradzę
sobie – zapewniła, po czym westchnęła cicho. Zmusiła się do tego, żeby spuścić z tonu
i wysilić się na blady uśmiech. – Wybaczcie. Dopiero co spędziłam dobrą
godzinę z Marco i… Hm, po prostu Marco – mruknęła, dochodząc do wniosku,
że to niejako wszystko tłumaczyło.
Po wyrazie
twarzy Gabriela trudno było stwierdzić, co takiego sądził o takiej formie
wyjaśnień, ale nawet jeśli miał jakieś uwagi, ostatecznie ograniczył się do
sztywnego skinięcia głową. Czuła, że wciąż przypatrywał jej się podejrzliwie,
zresztą tak jak i Renesmee, jednak na całe szczęście oboje zdecydowali się
na milczenie. W następnej chwili ostatecznie zdecydowali się rozdzielić,
co przyjęła z ulgą, w pośpiechu wchodząc pomiędzy ustawione jeden na
drugim, metalowe kontenery. Krótko obejrzała się za siebie, chcąc nabrać
pewności, że faktycznie została sama, choć to, że nikogo nie widziała, nie
świadczyło o tym, że brat rzeczywiście odpuścił. Liczyła się z tym,
że nawet jeśli pozwolił jej poruszać się w pojedynkę, wciąż znajdował się
gdzieś w pobliżu, najpewniej pilnując jej w równym stopniu, co i Renesmee.
Lepiej dla ciebie, braciszku, żebyś skupił
się na sobie…
Nie
otrzymała odpowiedzi, ale to było do przewidzenia. Nieznacznie potrząsnęła głową,
próbując oczyścić umysł i skupić na metodycznym posuwaniu naprzód. Ostrożnie
stawiała kolejne kroki, już z przyzwyczajenia posuwając w taki
sposób, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Nasłuchiwała, dla
pewności wspomagając się telepatią, by nabrać pewności, że nikt nie spróbuje
się przed nią ukryć. Co prawda na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało na to,
żeby w pobliżu znajdował się jakikolwiek nieśmiertelny, ale próbowała o tym
nie myśleć, usiłując wmówić sobie, że Miriam nie miała żadnego powodu, by
spróbować ich okłamać. Cóż, przynajmniej teoretycznie, tym bardziej, że przez
wzgląd na Elenę, Rafael wydawał się dość zaangażowany we współpracę. Skoro
wysłał siostrę, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
– Zakochany
demon. Ta.
Skrzywiła
się, mając wrażenie, że jej własny głos zabrzmiał dziwnie w panującej
ciszy. Dla pewności raz jeszcze rozejrzała się dookoła, ale port wyglądał na
równie opustoszały, co do tej pory. Jeśli
to miał być żart, przysięgam, że kogoś zabije, pomyślała i przez
krótką chwilę miała ochotę spróbować połączyć się z Gabrielem i Nessie,
ale w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać. Była zdecydowanie zbyt
niecierpliwa, tym bardziej, że dopiero przyjechali. Okolica, którą mieli
przeszukać, była wystarczająco okazała, by zadanie okazało się co najmniej
problematyczne, a przynajmniej czasochłonne. Liczyła się również z tym,
że niczego nie znajdą, nie tyle dlatego, że Mira kłamała, ale przez pogodę,
która z łatwością mogła zatrzeć jakiekolwiek ślady czyjejś bytności. Nawet
jeśli demonica faktycznie kogoś widziała, przed ich przyjazdem już dawno mógł
się stąd wynieść, zresztą…
Cichy
szelest skutecznie wyrwał wampirzycę z zamyślenia. Wyprostowała się niczym
struna, na krótką chwilę zamierając i wbijając wzrok w ciemność.
Napięła mięśnie, nasłuchując i dla lepszego efektu wstrzymując oddech.
Panując dookoła półmrok sprawiał, że jej zmysły były o wiele bardziej
wrażliwe, tym bardziej, że noc stanowiła porę, podczas której wampiry takie jak
Isabeau funkcjonowały najlepiej. Kobieta napięła mięśnie, przybierając pozycję
obronną i niemalże spodziewając się tego, że ktokolwiek spróbuje ją
zaatakować. Oczami wyobraźni wręcz widziała przeciwnika, który przy pierwszej
okazji spróbowałby rzucić się jej do gardła. Tym bardziej drażniła ją
przeciągająca w nieskończoność cisza, sprawiająca, że nawet oddychanie czy
przyśpieszone bicie serca brzmiały jak wystrzał z pistoletu.
Gabrielu?, pomyślała i dla pewności
cisnęła to krótkie pytanie w przestrzeń. Nie była pewna, jak długo krążyli
w okolicy, więc równie dobrze mogli na siebie trafić. Jeśli on Renesmee
byli w pobliżu, powinni dać jej znać. Layla…?,
dodała, nie mogąc się powstrzymać.
To było
mało prawdopodobne, ale chciała przynajmniej spróbować. Co prawda nie
wiedziała, co takiego siostra mogłaby robić akurat w takim miejscu, ale…
Cisza.
Zacisnęła
usta, coraz bardziej podenerwowana. Chociaż to było do przewidzenia,
niezmiennie drażniło ją to, że mogliby jednak tracić czas. Wręcz miała ochotę
coś zniszczyć, by wyładować kumulującą się w jej wnętrzu energię i w końcu
dać upust narastającej z każdą kolejną sekundą frustracji. Nie rozumiała,
skąd brał się cały ten gniew, a może po prostu nie chciała przyjąć tego do
świadomości – tego, co sugerowała wizja, bez wątpienia mająca jakiś związek z nieobecnością
Layli. Naiwnie wierzył w to, że gdyby w porę odnalazła siostrę, wtedy
zmieniłaby wszystko, mając choć cień szansy na powstrzymanie nadchodzących
nieszczęść, ale…
Och, to tak
nie działało. Kto jak kto, ale Isabeau wiedziała o tym doskonale, mogąc z pamięci
recytować kolejne razy, kiedy cokolwiek szło niezgodnie z jej założeniami.
Gdyby to naprawdę było takie proste, a ostrzeżenia prowadziły bezpośrednio
do zmiany przyszłości, wtedy wszystko stałby się prostsze – z tym, że
zdecydowanie tak nie było.
Niech to szlag. Niech…
Tym razem
wyraźnie wyczuła ruch w ciemnościach – bardzo subtelny, ale nie na tyle, by
umknął jej uwadze. Zastygła w bezruchu, nasłuchując; tym razem nie
zamierzała ot tak się wycofać, niezależnie od tego, jak spokojna wydawałaby się
okolica. Ktoś tutaj był, skryty poza zasięgiem jej wzroku i na tyle
wprawiony, by miała problem z odszukaniem go, ale to nic nie znaczyło. Wiedziała,
że intruz wręcz szukał okazji, żeby wykorzystać chwilę jej nieuwagi i uciec,
ale nie zamierzała mu na to pozwolić. Z wolna nabrała powietrza do płuc,
jednocześnie próbując wykorzystać moc – tym razem po to, by łatwiej zapanować
nad sobą i reakcjami organizmu. Przyszło jej to zadziwiająco łatwo, co
przyjęła z ulgą, zbytnio obawiając się, że wzburzenie wpłynie na wprawę, z jaką
próbowałaby polować. Musiała skupić się na celu, co ostatecznie jej wyszło,
zwłaszcza kiedy w pełni skoncentrowała się na instynkcie, oddając łowcy w swoim
wnętrzu. Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, czego powinna się spodziewać…
Miała
wrażenie, że kolejne sekundy ciągnął się w nieskończoność. Intruz
wystawiał jej nerwy na próbę, ale nie dała niczego po sobie poznać, jakimś
cudem znajdując w sobie dość siły i samozaparcia, by pozostać w bezruchu.
To było niczym niewerbalny pojedynek, które zasad nie znała, mogąc co najwyżej
domyślać się, że polegał na czekaniu. Nie wiedziała dokąd to wszystko prowadzi,
ale…
To intruz
poddał się jako pierwszy.
Nawet nie
zawahała się, kiedy jakaś postać dosłownie przemknęła pomiędzy kontenerami, tak
po prostu decydując się rzucić do ucieczki. Wampirzyca wydała z siebie
gniewne, ostrzegawcze warknięcie, po czym ruszyła w pogoń, nie zastanawiając
się ani nad kierunkiem, w którym biegła, ani tym bardziej nad tym, czego
powinna spodziewać się po swoim przeciwniku. Nie była pewna, czy przypadkiem w pobliżu
nie znajdował się ktoś jeszcze, kto mógłby spróbować ją rozproszyć albo również
zaatakować. Nie dbała o to, skupiona na biegu i sukcesywnym
poruszaniu się naprzód. Ani na moment nie pozwalała się rozproszyć, całą sobą
skoncentrowała na pędzącym tuż przed nim przeciwniku, uparcie siedząc mu na
ogonie i próbując utrzymać równe tempo. Wahała się nad zrównaniem się z intruzem
albo wykorzystaniem mocy, by wytrącić go z równowagi, ale ostatecznie nie
zdecydowała się na żadne z tych rozwiązań. Możliwe, że miała do czynienia z kimś
na tyle głupim, by doprowadził ją do swojej kryjówki i ewentualnych
towarzysz, co bardzo wiele by ułatwiło.
Och,
ewentualnie właśnie dawała zaciągnąć się w pułapkę. Takie rozwiązanie
również okazało się wręcz przerażająco prawdopodobne, ale nawet to nie
nakłoniło Isabeau do zatrzymania się. To nie miało znaczenia, a ona nie wzięła
pod uwagę tego, że powinna poinformować Gabriela, dokładnie tak, jak prosił
przed rozdzieleniem się. To mogło zaczekać, Beau zresztą była zbyt skupiona na
biegu, żeby przejmować się czymkolwiek innym, a już zwłaszcza wymysłami
przesadnie troskliwego brata.
Pogoń
zaczęła ją nużyć, tym bardziej, że nigdy nie lubiła zabawy w kotka i myszkę.
No, dalej…, niemalże warknęła, ale
nic nie wskazywało na to, żeby intruz tak po prostu zamierzał odpuścić. Wręcz
przeciwnie – z uporem kluczył pomiędzy kolejnymi kontenerami, być może
licząc na to, że zdoła ją zgubić. Wywróciła oczy, po czym przyśpieszyła, mając
ochotę raz a dobrze doprowadzić sprawy do końca. Nerwowo wodziła wzrokiem
na prawo i lewo, próbując ocenić odległość, tym bardziej, że w labiryncie
piętrzących się, przygotowanych do załadunku kontenerów, czuła się naprawdę klaustrofobicznie.
Co jak co, ale to miejsce zdecydowanie jawiło się jako idealna kryjówka i to
nie tylko dla grupy przypadkowych wampirów.
Volturi mieliby się ukrywać w takim
miejscu…?
Potrząsnęła
głową, dochodząc do wniosku, że na wątpliwości będzie czas później. Po tym, jak
okazało się, że Włosi współpracowali z samą Isobel, była gotowa spodziewać
się dosłownie wszystkiego. To i tak nie miało znaczenia, przynajmniej tak
długo, jak istniała szansa, że ktoś, kto ukrywał się w tym miejscu, mógł
mieć jakiekolwiek informacje na temat Layli. Myśl o tym sprawiła, że
wampirzyca poczuła się jeszcze bardziej zdeterminowana, gotowa zrobić dosłownie
wszystko, byleby otrzymać choć po części satysfakcjonujące odpowiedzi. Jeśli to
miałoby wiązać się ze zrównaniem tego miejsca z ziemią, proszę bardzo –
była na to gotowa, niezależnie od możliwych konsekwencji. Chyba nawet nie
miałaby nic przeciwko małemu zamieszaniu, nawet gdyby tym samym mogła ściągnąć na
siebie uwagę ludzi albo…
Zmrużyła
oczy, powoli szykując się do ataku. Napięła mięśnie, zaczynając mieć problem z utrzymaniem
przybierającej na sile telepatycznej mocy w ryzach. Energia wypełniała ją
już od dłuższego czasu, stopniowo kumulując się, zupełnie jakby podejrzewała,
że prędzej czy później miała się przydać. Teraz wystarczyło odpowiednio ją
wykorzystać – po prostu uderzyć, tym bardziej że cel pozostawał dość jednoznaczny.
Nieważne kim była osobą, którą goniła, skoro wystarczyło jedno uderzenie, żeby
pozbawić intruza równowagi.
Wyrzuciła
przed siebie ręce, by łatwiej wymierzyć i nakierować moc, kiedy wszystko
poszło nie tak.
Dziewczęcy
krzyk skutecznie wytrącił Isabeau z równowagi, sprawiając, że wampirzyca
jedynie cudem zdołała powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, czego z łatwością
mogłaby zacząć żałować. Zaklęła pod nosem, po czym spuściła ramiona, niemalże
siłą zmuszając do tego, żeby zachować spokój. W gruncie rzeczy jej ciało
zareagowało instynktownie, Beau zaś zatrzymała się, pozwalając swojej
niedoszłej ofierze uciec, co ta zresztą natychmiast wykorzystała. W innym
wypadku zdecydowanie by kogoś za coś podobnego zabiła, ale nie w sytuacji,
w której w grę wchodził krzyk – i to na dodatek znajomy.
Renesmee.
To jej
wystarczyło. Natychmiast zawróciła, dosłownie ciskając w brata mentalnym
nawoływaniem, by upewnić się, co takiego się działo. Nie od razu odpowiedział,
kiedy zaś usłyszała w głowie jego mentalny głos, bez trudu zorientowała
się, że był równie wzburzony, co i ona sama.
Jestem w drodze, stwierdził lakonicznie
i to wystarczyło, by uświadomić Beau, że rozumiał równie niewiele, co i ona
sama.
Jedynie potrząsnęła
głową. Wiedziała, że w tym miejscu działo się coś niedobrego – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
Teraz
musieli upewnić się w czym rzecz i to tak szybko, jak tylko miało być
to możliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz