14 kwietnia 2017

Sto pięćdziesiąt siedem

Isabeau
– Coś jest nie tak.
Wyprostowała się niczym struna, ledwo usłyszała te słowa. Nie od razu zdecydowała się odwrócić i spojrzeć na Marco, w pierwszej kolejności przybierając obojętny wyraz twarzy. Tak przynajmniej sądziła, starając się wykorzystać to, czego nauczyła się przez minione wieki, mając wręcz porażającą wprawę w udawaniu, że wcale nie jest podenerwowana. Ukrywanie emocji od zawsze przychodziło jej z łatwością, przynajmniej w większości przypadków, bo zwłaszcza ostatnio zaczynała mieć z tym problem.
– Mówisz? – rzuciła jakby od niechcenia, nie szczędząc sobie sarkazmu. – Nie wiem, gdzie jest moja siostra, brat szaleje i ogólnie mam wrażenie, że wszyscy wychodzą z siebie ze zdenerwowania. Nie wiem skąd takie uwagi, tato – dodała, mimochodem zauważając, że Marco wzniósł oczy ku górze, w niemej prośbie o cierpliwość.
– Jak zwykle jesteś cudownie miła, Beau – mruknął, a ona wzruszyła ramionami. Zachowywał się tak, jakby jej nie znał.
– Oczywiście jesteś bardzo tym zaskoczony? – zapytała niemalże uprzejmym tonem.
Nie miała ani ochoty, ani tym bardziej cierpliwości do jakichkolwiek rozmów. Poniekąd dlatego wykorzystała okazję, żeby w samotności przejść się do lasu i tym samym wyrwać się w domu – uciec od atmosfery, która dawała jej się we znaki na tyle, by zaczynała się dusić – ale najwyraźniej nie dla wszystkich to, co sugerowała samym tylko zachowaniem, było jasne. Chyba nawet nie poczuła się zaskoczona tym, że akurat Marco mógłby działać jej na nerwy, z uporem za nią podążając. W innym wypadku pewnie byłoby jej wszystko jedno, ale tym razem widok ojca sprawił, że Isabeau poczuła się zaniepokojona bardziej niż do tej pory.
Zacisnęła usta, próbując zachować spokój i nie dać niczego po sobie poznać. To, o co ją pytał… To musiał być przypadek, tym bardziej, że powoli zaczynała być przewrażliwiona. Tak przynajmniej sądziła, a jednak kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, wciąż miała wrażenie, że Marco chodziło o coś konkretnego, chociażby…
– Dlaczego za każdym razem tam ciężko musi nam się rozmawiać? – zaczął i zaraz zamilkł, jednak decydując się wycofać. – Albo nie, nie odpowiadaj… Lepiej mi powiedz, co się dzieje – nie tyle poprosił, co wręcz zażądał.
– Nie mam pojęcia, co takiego… – rzuciła niemalże gniewnie, ale tym razem Marco nie pozwolił jej dokończyć.
– Nie kręć, bo poznałem cię za dobrze, żeby dać sobie mydlić oczy. – Tym razem prychnęła, wręcz porażona bezpośredniością jego słów. Dla pewności napięła mięśnie, przez krótką chwilę wręcz osaczona, chociaż nie sądziła, że to akurat ten nieśmiertelny wprawi ją w taki stan. Naprawdę sądził, że to, iż był blisko przez ostatnie lata, od razu świadczyło o tym, że zdołał czegokolwiek się o niej dowiedzieć. – Wiem, kiedy coś ukrywasz, Isabeau. Ty i Allegra, a jednak…
– Co ty mi właśnie zarzucasz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, nagle całkiem wytrącona z równowagi.
Nie zastanawiając się nad tym co i dlaczego robi, w pośpiechu przybrała pozycję obronną, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy gdyby spróbowała rzucić się Marco do gardła, szczególnie by się na nią obraził. Nerwowo napięła dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana i… naprawdę osaczona, choć to drugie wciąż do niej nie docierało. Nie przypuszczała również, że to właśnie ojciec poruszy temat, którego tak bardzo się obawiała, a który dręczył ją od czasu… tamtej wizji.
Zacisnęła usta, za wszelką cenę próbując ignorować przenikliwe spojrzenie lśniących, krwistych tęczówek. Spróbowała rozluźnić palce, raz po raz powtarzając sobie, że Marco mimo wszystko nie powiedział niczego, co powinno podziałać na nią w aż taki sposób, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby tego oczekiwać. Nic złego się nie dzieje. Nic…, pomyślała w niemalże rozgorączkowany sposób, powtarzając to niczym mantrę, ale wcale nie poczuła się lepiej. To, że była pod obserwacją, pozostawało co najmniej uciążliwe, ale nie w tym leżał największy problem. Zdecydowanie bardziej dręczyła ją irracjonalna skąd inąd myśl, że Marco mógłby o wszystkim wiedzieć – i to nawet pomimo tego, że takie rozwiązanie zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Nie miała pojęcia, jak prezentował się jej wyraz twarz, ale coś w postawie musiało dać wampirowi do zrozumienia, że powinien odpuścić. Isabeau była gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim Marco w końcu odetchnął, a coś w jego spojrzeniu złagodniało. W efekcie odniosła wrażenie, że mężczyzna patrzył na nią w niemalże troskliwy, o wiele łagodniejszy sposób, tym samym skutecznie wystawiając nerwy wampirzycy na próbę. Nie chciała ani litości, ani troski – i to zwłaszcza teraz, kiedy to nie ona tak bardzo jej potrzebowała. Martwiła się o Laylę i tylko to się liczyło, a przynajmniej do tego próbowała się w pierwszej kolejności przekonać. Jeśli chodziło o tamtą wizję
Nie, to teraz nie miało znaczenia. Nie wolno jej było się rozpraszać, tym bardziej, że i tak nie miała być w stanie niczego zmienić.
– Nie to miałem na myśli – rzucił pojednawczym tonem Marco. Wciąż wydawał się spięty, ale znacznie spuścił z tonu, o wiele łagodniejszy i niemalże uprzejmy. W tamtej chwili Isabeau nie pierwszy raz wręcz poraziło to, jak bardzo byli z Gabrielem do siebie podobni. – Powiedz mi, co się dzieje, Isabeau. Nikogo innego tutaj nie ma, więc…
– Nie wiem, co takiego masz na myśli – powtórzyła z uporem.
Przez twarz Licavoliego przemknął cień. Dłuższą chwilę milczał, nerwowo zaciskając usta i wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Wciąż jej się przypatrywał, wydając się bliski tego, żeby jednak stracić cierpliwość, wciąż jednak pozostawał zadziwiająco wręcz spokojny. Isabeau za żadne skarby nie była w stanie stwierdzić, co powinna o jego zachowani myśleć, to jednak na dłuższą metę nie miało znaczenia. Gdyby tylko odpuścił i jednak dał jej spokój…
– W porządku – usłyszała i aż wypuściła powietrze ze świstem, początkowo niedowierzając jego reakcji. Więc jednak istniała możliwość, żeby…? – Ale pod warunkiem, że powiesz mi jedną rzecz.
– Ty próbujesz mi stawiać warunki? – zapytała z niedowierzaniem, sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać.
Och, wiedziała, że nie może być łatwo. Marco z kolei miał to do siebie, że z łatwością byłby w stanie wytracić z równowagi nawet świętego, a więc kogoś, kim ona sama zdecydowanie nie była. Kiedyś z łatwością mogłaby tego wampira zignorować, z uporem traktując go jak najgorsze możliwe zło i niezmiennie dając mu do zrozumienia, że nie jest mile widziany ani w Mieście Nocy, ani nigdzie indziej, ale teraz… Przez lata zmieniło się bardzo wiele, a ona chcąc nie chcąc zdążyła się do Marco przyzwyczaić. On po prostu był obok, nie wspominając o tym, że naprawdę się troszczył, w mniej lub bardziej śmiały sposób próbując wypełniać przynajmniej część obowiązków, która należała do ojca. Co prawda z założenia stracił swoją szansę już dawno temu, a jednak…
Cholera, jakie to ma znaczenie?!, warknęła na siebie w duchu, ledwo powstrzymując się przed zadaniem tego pytania na głos. Była na siebie zła, zresztą tak jak i na Marco za to, że niezmiennie wystawiał jej nerwy na próbę. Co więcej, sama mu na to pozwalała, tak jak w tej chwili, niezdolna tak po prostu kazać, żeby poszedł w cholerę.
– Dobra! – zniecierpliwiła się, coraz bardziej poirytowana przeciągającą się ciszą oraz tym, w jaki sposób na nią patrzył. – Pewnie tego pożałuję, ale… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami, tym samym dając mu wolną rękę.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem, przez krótką chwilę wydając się wahać nad tym, czy nie zamierzała go oszukać, ale ostatecznie powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy. Isabeau założyła ramiona na piersiach, licząc się z tym, że jednak miała się zdenerwować – prędzej czy później, co zresztą było do przewidzenia. Brała również pod uwagę to, że jednak usłyszy coś, co zmusi ją do wycofania się, niezależnie od tego, co chwilę wcześniej obiecała wampirowi. Gdyby tylko spróbował naciskać, naprawdę nie ręczyła za siebie, jeśli zaś wziąć pod uwagę to, w jaki sposób działał na nią Marco…
Okej, więc nie Gabriel był do niego podobny. Ona również wdała się w ojca w stopniu wystarczającym, by chwilami ta zależność zaczynała być naprawdę irytująca.
– Chcę po prostu wiedzieć, czy nic złego nie spotka Layli – powiedział w końcu. Isabeau zamrugała, początkowo mając wrażenie, że coś źle zrozumiała. – Nie ukrywałabyś tego przed nami, prawda? To znaczy…
– Oczywiście, że nie! – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, co najmniej wytrącona z równowagi. – Dlaczego miałabym? To moja siostra – przypomniała mu spiętym tonem.
– A moja córka. Naprawdę dziwi cię to, że mógłbym się martwić?
Isabeau rzuciła mu wymowne spojrzenie, ledwo powstrzymując przed odpowiedzią. Szczerze wątpiła, żeby Marco liczył na szczerość, kiedy zdecydował się zadać to pytanie, zresztą…
Wampir westchnął, po czym wywrócił oczami.
– Dobra, nieważne. Nie zapominaj tylko, że obie jesteście moimi córkami… I to niezależnie od tego, co się wydarzyło – oznajmił z naciskiem, kolejny raz wprawiając Beau w konsternację. Z miejsca zrobiło jej się gorąco, tym bardziej, że nigdy nie przepadała za sytuacjami, w których w grę wchodziły aż tak poważne rozmowy. Nie miał pojęcia, co takiego tknęło Marco, by zacząć aż tak ckliwą gadkę, ale zdecydowanie nie czuła się dobrze z myślą, że mogłaby tego słuchać. – Nie patrz na mnie w taki przerażony sposób, dobra?
– To przestań zachowywać się w ten sposób i… Serio, zaczynam się bać – stwierdziła, po czym w teatralnym geście wyrzuciła obie ręce ku górze. – Gorzej ci? Piłeś coś albo…?
– Ty naprawdę bywasz bardzo miła, Isabeau – zadrwił, ale przynajmniej zaraz po tym zamilkł, co przyjęła z ulgą.
Może i przywykła do myśli o rodzinie, a już na pewno była gotowa zrobić wszystko dla swoich najbliższych, ale to jeszcze nie znaczyło, że nagle stała się przesadnie wylewna. Czym innym było to, na co pozwalali sobie z Dimitrem, dając upust wzajemnym pragnieniom, a czym zgoła odmiennym sytuacja, w której miałaby spokojnie słuchać takich rzeczy. Co prawda zdecydowanie gorzej byłoby, gdyby nie znajdowali się z Marco sami, ale i tak miała ochotę uciec z krzykiem. Sytuację dodatkowo pogarszał fakt, że wampir najwyraźniej był świadom czegoś, co zdecydowanie wolałaby pozostawić dla siebie, z kolei to, że nie naciskał, wcale jeszcze nie znaczyło, że zamierzał tak po prostu odpuścić. Taki stan rzeczy zdecydowanie nie był wampirzycy na rękę, wręcz podsycając odczuwaną przez Isabeau irytację i sprawiając, że ta pragnęła jak najszybciej znaleźć się gdzieś, gdzie mogłaby chociaż chwilę pomyśleć.
Zdecydowanie zbyt często uświadamiała sobie zmiany, które zaszły zarówno w jej sposobie myślenia, jak i życiu, które prowadziła. Pomijając stałą obecność Marco, który postępował według własnego uznania, wciąż martwiło ją to, jak wiele otaczało ją osób, której straty by nie zniosła. Na własne życzenia pozwoliła sobie na miłość, rodzinę i wszystko to, przed czym uciekała. Była tego świadoma zwłaszcza po tym, jak wszyscy wokół zachowywali się, kiedy pozwoliła sobie na chwilowe załamanie, naiwnie wierząc w sceny, które podsunęła jej Claudia. Teraz z kolei doświadczała tego po raz kolejny, zamartwiając się o Laylę i próbując samą siebie, że po prostu była przewrażliwiona. W końcu musiała taka być, skoro w ostatnim czasie zamartwiała się dosłownie o wszystkich, aż prosząc o to, żeby ktoś spróbował to wykorzystać i znów ją skrzywdzić, prawda? Sądziła, że czegoś nauczyła się po śmierci brata, uciekając przed przeszłością i całym tym szaleństwem, a jednak…
Teraz z kolei to i tak nie miało znaczenia, ona zaś zmuszona była mierzyć się z problemami, na które niejako sama się zgodziła. Jakby tego było mało, kolejny raz wiedziała, że wydarzy się coś bardzo złego, a jednak nie była w stanie zainterweniować. Nie mogła nawet wytłumaczyć tego Marco, chociaż nagle naszła ją myśl, że gdyby tylko spróbowała, wtedy poczułaby się lepiej. To było naiwne, zresztą tak jak i to, że za każdym razem próbowała zawalczyć o zmianę przyszłości, niezależnie od tego, jak wiele porażek przyszło jej ponieść.
Wiedziała, że tym razem znów spróbuje, niezależnie od tego, czy po raz kolejny miała się sparzyć. Po prostu musiała, ale…
– Przysięgam, że nie widziałam Layli. Ale czuję, że coś jej zagraża i właśnie to najbardziej mnie martwi – powiedziała cicho. Właściwie sama nie była pewna, co takiego nakłoniło ją do tego, żeby się odezwać, a tym bardziej pokusić niemalże o zwierzenia. Marco drgnął, po czym obrzucił wampirzycę zaciekawionym spojrzeniem, na szczęście powstrzymując od jakichkolwiek uwag. – Nie ukrywałabym przed wami prawdy, gdyby chodziło nią, zresztą… Po prostu się martwię, jasne? Czuję, że powinnam tutaj być, więc jestem. Nic ponadto.
Nic ponadto… – powtórzył cicho Marco i to wystarczyło, żeby zorientowała się, że wciąż nie do końca jej wierzył. Sądziła, że znów zacznie na nią naciskać, jednak tym razem zdecydował się pozytywnie ją zaskoczyć, ostatecznie się wycofując. – Dziękuję, że mi to powiedziałaś i… Hm, może po prostu zostawię cię samą.
Lepiej późno niż wcale, chociaż…
– I tak wolę, żebyś to był ty niż całe to roztrzęsione towarzystwo – stwierdziła, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Kiedy milczysz, wtedy aż tak bardzo mi nie przeszkadzasz.
Parsknął śmiechem, chociaż nie sądziła, że będzie do tego zdolny. Isabeau wciąż czuła towarzyszące im napięcie, zwłaszcza to towarzszące jej ojcu, ale nawet jeśli wampir miał jeszcze jakieś uwagi, zachował je dla siebie. Oboje trwali w ciszy, co na dłuższą metę było dobre, tym bardziej, że Isabeau z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że nie chce być sama. Co więcej, poruszanie się w pojedynkę mimo wszystko nie było rozsądne, przynajmniej biorąc pod uwagę to, czego dowiedziała się od brata i Cullenów. Coś zdecydowanie było na rzecz, zaś po zniknięciu Layli łatwo było zwątpić w to, czy telepatia i zdolności obrony wystarczą, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo.
Och, nie żeby uważała, że potrzebuje ochrony Marco, ale nie widziała powodu, dla którego miałaby go odsyłać. Nie mogła się zresztą pozbyć wrażenia, że nawet gdyby zniknął jej z oczu, wciąż by za nią podążał, a to zdecydowanie nie było Isabeau na rękę. Z dwojga złego wolała być świadomą obecności towarzyszącego jej wampira, nie wspominając o tym, że jego obecność w jakimś stopniu przynosiła jej ukojenie. Tylko częściowe, ale…
Cholera, ewentualnie całkiem już postradała zmysły. Inaczej nie dało się tego nazwać, skoro powoli zaczynała oswajać się z myślą, że Marco mógłby podążać za nią krok w krok. Jasne, kiedyś robił to niejednokrotnie, zwłaszcza kiedy uciekali przed wpływami Isobel i wzajemnie się chroniło, ale to było coś innego. Miała wręcz ochotę nakazać mu skupić się na tym, co najważniejsze najlepiej pójść pilnować Allegry, ale powstrzymała się. To byłoby zbyt podejrzane, tym bardziej, że mama pozostawała bezpieczna w towarzystwie Cullenów.
Przeznaczenia nie da się zmienić…
Kiedyś zdecydowanie musiała się tego nauczyć – chciała tego, czy też nie. Problem polegał na tym, że za żadne skarby nie była w stanie przyjąć tego do wiadomości, mimo upływu czasu wciąż popełniając te same błędy. Czuła, że prędzej czy później znowu pozwoli się w ten sposób zranić, ale nie dbała o to, nie będąc w stanie znieść bierności. W efekcie tym bardziej irytowało ją to, że na temat Layli tak naprawdę nie wiedzieli niczego, nie mając nawet koncepcji jakiegoś konkretnego, bardziej zorganizowanego działania. Zwłaszcza Rufus nie ułatwiał, z uporem działając na własną rękę, chociaż – jak na ironię – była potrafiła go zrozumieć. To jak nic dowodziło, że całkiem postradała zmysły, ale naprawdę była w stanie pojąc to, co przez cały ten czas robił jej szwagier. Czasami przynajmniej udawanie, że można było działać, pozostawało lepsze od ciągłego bezruchu, ale…
– Isabeau?
Drgnęła, skutecznie wyrwana z zamyślenia. Natychmiast poderwała głowę, po czym przeniosła wzrok na Marco, przez krótką chwilę mając ochotę na niego warknąć. Wiedziałam, że nie może być prosto… W końcu to byłoby zbyt proste, prawda?, pomyślała z irytacją, niemalże całkowicie pewna, że za chwile usłyszy co najmniej drażniące pytanie, kiedy wampir znów zacznie na nią naciskać, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby z opóźnieniem uświadomić sobie, że uwaga Marco koncentrowała się na czymś zupełnie innym – i że wyłącznie to w tamtej chwili miało dla jej ojca znaczenie.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, próbując wytłumaczyć samej sobie, dlaczego mężczyzna nagle zesztywniał, napinając mięśnie i rozglądając się dookoła. Wyraźnie poczuła powiew mocy, którą wampir rozesłał dookoła, próbując ocenić, czy ktokolwiek prócz nic znajdował się w okolicy. Isabeau zaklęła w duchu, porażona własna nieporadnością i tym, że to nie ona jako pierwsza zorientowała się, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Pięknie! Na pewno nie potrzebujesz pomocy, zadrwiła, jednocześnie prostując się niczym struna. Sama również przywołała do siebie moc, poniekąd po to, żeby wyostrzyć zmysły, ale przede wszystkim chcąc się zreflektować i jak najszybciej zrozumieć, co aż do tego stopnia zaniepokoiło Marco.
Och, nie tego uczyła się od dziecka – i to nie tylko od niego, ale przede wszystkim matki, a później brata. Zwłaszcza teraz, kiedy niebezpieczeństwo mogło czaić się dosłownie wszędzie, powinna mieć się na baczności. Bezsensowne pałętanie się po lesie i całkowita obojętność na wszystko, co podsuwały jej wyostrzone zmysły, zdecydowanie nie miały przynieść niczego dobrego, zwłaszcza w kwestii bezpieczeństwa. Podejrzewała, że zachowywała się jak zwierzyna łowna – ruchomy cel, który dla potencjalnego łowcy okazałby się dziecinną igraszką. Była za to na siebie zła, jednak nie pozwoliła sobie na dalsze rozproszenie, w zamian koncentrując na tym, co podsuwały jej zmysły.
Serce wampirzycy zabiło szybciej, kiedy uświadomiła sobie, że jak najbardziej nie była z Marco sama. Początkowo nie była w stanie stwierdzić z kim tak naprawę ma do czynienia, niezdolna jednoznacznie zidentyfikować intruza. Dla pewności napięła mięśnie, przybierając pozycję obronną i aż rwąc się do tego, żeby zaatakować. Jej kły wysunęły się samoistnie, pulsując łagodnie i aż rwąc do tego, żeby posłużyć Isabeau jako broń, gdyby tylko naszła taka potrzeba. Co jak co, ale zdecydowanie nie zamierzała dać się zastraszyć, a tym bardziej pozwolić na to, żeby ktoś zrobił jej krzywdę. Och, wręcz przeciwnie – czuła się na tyle zdesperowana, by przy odrobinie szczęścia pochwycić intruza, nakopać mu do tyłka, a potem zabrać na długą, poważną rozmowę, z której mogłaby się dowiedzieć wszystkiego na temat nieobecnej siostry.
Swoją drogą, taka perspektywa była kusząca, przynajmniej do pewnego stopnia. Isabeau robiła w przeszłości różne rzeczy, niekoniecznie takie, z których była dumna, ale pal to licho. Gdyby tylko miała pewność, że stoi przed nią ktoś, kto mógłby tknąć Laylę, nie zawahałaby się przed niczym – i to nie tylko zabiciem kogokolwiek, tym bardziej, że istniały rzeczy o wiele gorsze od śmierci. Kto jak kto, ale ona zdecydowanie o tym wiedziała i bardzo łatwo mogła przekazać tę wiedzę dalej.
Uszu wampirzycy dobiegł znajomy, odrobinę tylko niepokojący dźwięk. Natychmiast poderwała głowę ku górze, nie tyle uspokojona, co po prostu w końcu świadoma tego, z kim miała do czynienia – i to tym bardziej, że szelestu zagarniających powietrze, olbrzymich skrzydeł, nie dało się pomylić z niczym innym. Wymownie spojrzała na Marco, po czym instynktownie cofnęła się, wciąż zaniepokojona, kiedy w zasięgu jej wzroku pojawiła się skrzydlata postać.
– Czego chcesz? – rzuciła spiętym tonem, machinalnie napinając mięśnie. Nie ufała tym istotom, poza tym Miriam zdecydowanie nie należała do jej ulubienic, ale…
– Przybyłam zgodnie z życzeniem mojego brata, kapłanko – padło w odpowiedzi. – I… chyba mam do powiedzenia coś, co cię zainteresuje…

2 komentarze:

  1. Nie będę się rozpisywać, rozdział jak zawsze świetny i czytelny. A co do tego zakończenia to niestety, lecz jakoś wytrzymam do jutra żeby wiedzieć co ma do przekazania Miriam.
    Według mnie Isabeau jest w ciąży. Wiem, że to biologicznie nie możliwe, ale moją teorją jest to, że w tych zioła w, których była nasączona broń Claudi było coś jeszcze. Może skoro miały ją zabić, lecz miała silny organizm to chociaż zmniejszyły jej wampirzą nature. I ot cała dla mnie zagadka.
    Prawdopodobnie się myle,ale przecież wszystko by do tego pasowało. Nawet powolny rozwój ciąży można wyjaśnić wampiżą naturą przecież utrzymanie jej musi kosztować ją sporo energi.
    Dlatego powtarzam, że to tylko moje domysły.

    JK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :3
      Bardzo dziękuję za komentarz :D Kolejny rozdział już się pisze i postaram się, by pojawił się wcześniej, ale wolę nic nie obiecywać. Mogę za to zapewnić, że Miriam dzisiaj wyjaśni w czym rzecz ^^
      Hm, ciekawa teoria. Jestem ciekawa skąd takie wnioski, tym bardziej, że mnie absolutnie nic z tego, co napisałam, by do tego nie pasowało :3 Dlatego zresztą uwielbiam czytać Wasze teorie; wtedy zwykle dowiaduję się rzeczy, które są ciekawe, a mnie samej nie przyszłyby do głowy! :D
      Teraz się zastanawiam się, czy to do Ciebie pisałam male'a ostatnim razem. Jak coś, to zawsze chętnie podyskutuję o pomysłach i teoriach, więc zapraszam: justyna1062@op.pl.
      Pozdrawiam i wesołych świąt!

      Nessa.

      Usuń









After We Fall
stories by Nessa