Isabeau
– Coś jest nie tak.
Wyprostowała
się niczym struna, ledwo usłyszała te słowa. Nie od razu zdecydowała się
odwrócić i spojrzeć na Marco, w pierwszej kolejności przybierając obojętny
wyraz twarzy. Tak przynajmniej sądziła, starając się wykorzystać to, czego
nauczyła się przez minione wieki, mając wręcz porażającą wprawę w udawaniu,
że wcale nie jest podenerwowana. Ukrywanie emocji od zawsze przychodziło jej z łatwością,
przynajmniej w większości przypadków, bo zwłaszcza ostatnio zaczynała mieć
z tym problem.
– Mówisz? –
rzuciła jakby od niechcenia, nie szczędząc sobie sarkazmu. – Nie wiem, gdzie
jest moja siostra, brat szaleje i ogólnie mam wrażenie, że wszyscy
wychodzą z siebie ze zdenerwowania. Nie wiem skąd takie uwagi, tato –
dodała, mimochodem zauważając, że Marco wzniósł oczy ku górze, w niemej
prośbie o cierpliwość.
– Jak
zwykle jesteś cudownie miła, Beau – mruknął, a ona wzruszyła ramionami.
Zachowywał się tak, jakby jej nie znał.
–
Oczywiście jesteś bardzo tym zaskoczony? – zapytała niemalże uprzejmym tonem.
Nie miała
ani ochoty, ani tym bardziej cierpliwości do jakichkolwiek rozmów. Poniekąd
dlatego wykorzystała okazję, żeby w samotności przejść się do lasu i tym
samym wyrwać się w domu – uciec od atmosfery, która dawała jej się we znaki
na tyle, by zaczynała się dusić – ale najwyraźniej nie dla wszystkich to, co
sugerowała samym tylko zachowaniem, było jasne. Chyba nawet nie poczuła się
zaskoczona tym, że akurat Marco mógłby działać jej na nerwy, z uporem za
nią podążając. W innym wypadku pewnie byłoby jej wszystko jedno, ale tym
razem widok ojca sprawił, że Isabeau poczuła się zaniepokojona bardziej niż do
tej pory.
Zacisnęła
usta, próbując zachować spokój i nie dać niczego po sobie poznać. To, o co
ją pytał… To musiał być przypadek, tym bardziej, że powoli zaczynała być przewrażliwiona.
Tak przynajmniej sądziła, a jednak kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, wciąż
miała wrażenie, że Marco chodziło o coś konkretnego, chociażby…
– Dlaczego
za każdym razem tam ciężko musi nam się rozmawiać? – zaczął i zaraz
zamilkł, jednak decydując się wycofać. – Albo nie, nie odpowiadaj… Lepiej mi
powiedz, co się dzieje – nie tyle poprosił, co wręcz zażądał.
– Nie mam
pojęcia, co takiego… – rzuciła niemalże gniewnie, ale tym razem Marco nie
pozwolił jej dokończyć.
– Nie kręć,
bo poznałem cię za dobrze, żeby dać sobie mydlić oczy. – Tym razem prychnęła,
wręcz porażona bezpośredniością jego słów. Dla pewności napięła mięśnie, przez
krótką chwilę wręcz osaczona, chociaż nie sądziła, że to akurat ten
nieśmiertelny wprawi ją w taki stan. Naprawdę sądził, że to, iż był blisko
przez ostatnie lata, od razu świadczyło o tym, że zdołał czegokolwiek się o niej
dowiedzieć. – Wiem, kiedy coś ukrywasz, Isabeau. Ty i Allegra, a jednak…
– Co ty mi
właśnie zarzucasz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, nagle całkiem wytrącona z równowagi.
Nie
zastanawiając się nad tym co i dlaczego robi, w pośpiechu przybrała
pozycję obronną, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy gdyby spróbowała rzucić
się Marco do gardła, szczególnie by się na nią obraził. Nerwowo napięła dłonie w pięści,
coraz bardziej podenerwowana i… naprawdę osaczona, choć to drugie wciąż do niej
nie docierało. Nie przypuszczała również, że to właśnie ojciec poruszy temat, którego
tak bardzo się obawiała, a który dręczył ją od czasu… tamtej wizji.
Zacisnęła
usta, za wszelką cenę próbując ignorować przenikliwe spojrzenie lśniących,
krwistych tęczówek. Spróbowała rozluźnić palce, raz po raz powtarzając sobie,
że Marco mimo wszystko nie powiedział niczego, co powinno podziałać na nią w aż
taki sposób, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby tego
oczekiwać. Nic złego się nie dzieje. Nic…,
pomyślała w niemalże rozgorączkowany sposób, powtarzając to niczym mantrę,
ale wcale nie poczuła się lepiej. To, że była pod obserwacją, pozostawało co
najmniej uciążliwe, ale nie w tym leżał największy problem. Zdecydowanie
bardziej dręczyła ją irracjonalna skąd inąd myśl, że Marco mógłby o wszystkim
wiedzieć – i to nawet pomimo tego, że takie rozwiązanie zdecydowanie nie
wchodziło w grę.
Nie miała
pojęcia, jak prezentował się jej wyraz twarz, ale coś w postawie musiało
dać wampirowi do zrozumienia, że powinien odpuścić. Isabeau była gotowa
przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim Marco w końcu odetchnął, a coś
w jego spojrzeniu złagodniało. W efekcie odniosła wrażenie, że
mężczyzna patrzył na nią w niemalże troskliwy, o wiele łagodniejszy
sposób, tym samym skutecznie wystawiając nerwy wampirzycy na próbę. Nie chciała
ani litości, ani troski – i to zwłaszcza teraz, kiedy to nie ona tak
bardzo jej potrzebowała. Martwiła się o Laylę i tylko to się liczyło,
a przynajmniej do tego próbowała się w pierwszej kolejności
przekonać. Jeśli chodziło o tamtą
wizję…
Nie, to
teraz nie miało znaczenia. Nie wolno jej było się rozpraszać, tym bardziej, że i tak
nie miała być w stanie niczego zmienić.
– Nie to
miałem na myśli – rzucił pojednawczym tonem Marco. Wciąż wydawał się spięty,
ale znacznie spuścił z tonu, o wiele łagodniejszy i niemalże uprzejmy.
W tamtej chwili Isabeau nie pierwszy raz wręcz poraziło to, jak bardzo
byli z Gabrielem do siebie podobni. – Powiedz mi, co się dzieje, Isabeau. Nikogo
innego tutaj nie ma, więc…
– Nie wiem,
co takiego masz na myśli – powtórzyła z uporem.
Przez twarz
Licavoliego przemknął cień. Dłuższą chwilę milczał, nerwowo zaciskając usta i wydając
się nad czymś intensywnie myśleć. Wciąż jej się przypatrywał, wydając się
bliski tego, żeby jednak stracić cierpliwość, wciąż jednak pozostawał
zadziwiająco wręcz spokojny. Isabeau za żadne skarby nie była w stanie
stwierdzić, co powinna o jego zachowani myśleć, to jednak na dłuższą metę
nie miało znaczenia. Gdyby tylko odpuścił i jednak dał jej spokój…
– W porządku
– usłyszała i aż wypuściła powietrze ze świstem, początkowo niedowierzając
jego reakcji. Więc jednak istniała możliwość, żeby…? – Ale pod warunkiem, że
powiesz mi jedną rzecz.
– Ty
próbujesz mi stawiać warunki? – zapytała z niedowierzaniem, sama niepewna
czy powinna się śmiać, czy może płakać.
Och,
wiedziała, że nie może być łatwo. Marco z kolei miał to do siebie, że z łatwością
byłby w stanie wytracić z równowagi nawet świętego, a więc
kogoś, kim ona sama zdecydowanie nie była. Kiedyś z łatwością mogłaby tego
wampira zignorować, z uporem traktując go jak najgorsze możliwe zło i niezmiennie
dając mu do zrozumienia, że nie jest mile widziany ani w Mieście Nocy, ani
nigdzie indziej, ale teraz… Przez lata zmieniło się bardzo wiele, a ona
chcąc nie chcąc zdążyła się do Marco przyzwyczaić. On po prostu był obok, nie
wspominając o tym, że naprawdę się troszczył, w mniej lub bardziej
śmiały sposób próbując wypełniać przynajmniej część obowiązków, która należała
do ojca. Co prawda z założenia stracił swoją szansę już dawno temu, a jednak…
Cholera, jakie to ma znaczenie?!, warknęła
na siebie w duchu, ledwo powstrzymując się przed zadaniem tego pytania na
głos. Była na siebie zła, zresztą tak jak i na Marco za to, że niezmiennie
wystawiał jej nerwy na próbę. Co więcej, sama mu na to pozwalała, tak jak w tej
chwili, niezdolna tak po prostu kazać, żeby poszedł w cholerę.
– Dobra! –
zniecierpliwiła się, coraz bardziej poirytowana przeciągającą się ciszą oraz
tym, w jaki sposób na nią patrzył. – Pewnie tego pożałuję, ale… – Urwała,
po czym wzruszyła ramionami, tym samym dając mu wolną rękę.
Spojrzał na
nią z powątpiewaniem, przez krótką chwilę wydając się wahać nad tym, czy
nie zamierzała go oszukać, ale ostatecznie powstrzymał się od jakichkolwiek
komentarzy. Isabeau założyła ramiona na piersiach, licząc się z tym, że
jednak miała się zdenerwować – prędzej czy później, co zresztą było do
przewidzenia. Brała również pod uwagę to, że jednak usłyszy coś, co zmusi ją do
wycofania się, niezależnie od tego, co chwilę wcześniej obiecała wampirowi.
Gdyby tylko spróbował naciskać, naprawdę nie ręczyła za siebie, jeśli zaś wziąć
pod uwagę to, w jaki sposób działał na nią Marco…
Okej, więc
nie Gabriel był do niego podobny. Ona również wdała się w ojca w stopniu
wystarczającym, by chwilami ta zależność zaczynała być naprawdę irytująca.
– Chcę po
prostu wiedzieć, czy nic złego nie spotka Layli – powiedział w końcu.
Isabeau zamrugała, początkowo mając wrażenie, że coś źle zrozumiała. – Nie
ukrywałabyś tego przed nami, prawda? To znaczy…
–
Oczywiście, że nie! – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, co najmniej
wytrącona z równowagi. – Dlaczego miałabym? To moja siostra – przypomniała
mu spiętym tonem.
– A moja
córka. Naprawdę dziwi cię to, że mógłbym się martwić?
Isabeau
rzuciła mu wymowne spojrzenie, ledwo powstrzymując przed odpowiedzią. Szczerze
wątpiła, żeby Marco liczył na szczerość, kiedy zdecydował się zadać to pytanie,
zresztą…
Wampir
westchnął, po czym wywrócił oczami.
– Dobra,
nieważne. Nie zapominaj tylko, że obie jesteście moimi córkami… I to
niezależnie od tego, co się wydarzyło – oznajmił z naciskiem, kolejny raz
wprawiając Beau w konsternację. Z miejsca zrobiło jej się gorąco, tym
bardziej, że nigdy nie przepadała za sytuacjami, w których w grę
wchodziły aż tak poważne rozmowy. Nie miał pojęcia, co takiego tknęło Marco, by
zacząć aż tak ckliwą gadkę, ale zdecydowanie nie czuła się dobrze z myślą,
że mogłaby tego słuchać. – Nie patrz na mnie w taki przerażony sposób,
dobra?
– To
przestań zachowywać się w ten sposób i… Serio, zaczynam się bać –
stwierdziła, po czym w teatralnym geście wyrzuciła obie ręce ku górze. –
Gorzej ci? Piłeś coś albo…?
– Ty
naprawdę bywasz bardzo miła, Isabeau – zadrwił, ale przynajmniej zaraz po tym
zamilkł, co przyjęła z ulgą.
Może i przywykła
do myśli o rodzinie, a już na pewno była gotowa zrobić wszystko dla
swoich najbliższych, ale to jeszcze nie znaczyło, że nagle stała się przesadnie
wylewna. Czym innym było to, na co pozwalali sobie z Dimitrem, dając upust
wzajemnym pragnieniom, a czym zgoła odmiennym sytuacja, w której
miałaby spokojnie słuchać takich rzeczy. Co prawda zdecydowanie gorzej byłoby,
gdyby nie znajdowali się z Marco sami, ale i tak miała ochotę uciec z krzykiem.
Sytuację dodatkowo pogarszał fakt, że wampir najwyraźniej był świadom czegoś,
co zdecydowanie wolałaby pozostawić dla siebie, z kolei to, że nie
naciskał, wcale jeszcze nie znaczyło, że zamierzał tak po prostu odpuścić. Taki
stan rzeczy zdecydowanie nie był wampirzycy na rękę, wręcz podsycając odczuwaną
przez Isabeau irytację i sprawiając, że ta pragnęła jak najszybciej znaleźć
się gdzieś, gdzie mogłaby chociaż chwilę pomyśleć.
Zdecydowanie
zbyt często uświadamiała sobie zmiany, które zaszły zarówno w jej sposobie
myślenia, jak i życiu, które prowadziła. Pomijając stałą obecność Marco,
który postępował według własnego uznania, wciąż martwiło ją to, jak wiele
otaczało ją osób, której straty by nie zniosła. Na własne życzenia pozwoliła
sobie na miłość, rodzinę i wszystko to, przed czym uciekała. Była tego
świadoma zwłaszcza po tym, jak wszyscy wokół zachowywali się, kiedy pozwoliła sobie
na chwilowe załamanie, naiwnie wierząc w sceny, które podsunęła jej
Claudia. Teraz z kolei doświadczała tego po raz kolejny, zamartwiając się o Laylę
i próbując samą siebie, że po prostu była przewrażliwiona. W końcu
musiała taka być, skoro w ostatnim czasie zamartwiała się dosłownie o wszystkich,
aż prosząc o to, żeby ktoś spróbował to wykorzystać i znów ją
skrzywdzić, prawda? Sądziła, że czegoś nauczyła się po śmierci brata, uciekając
przed przeszłością i całym tym szaleństwem, a jednak…
Teraz z kolei
to i tak nie miało znaczenia, ona zaś zmuszona była mierzyć się z problemami,
na które niejako sama się zgodziła. Jakby tego było mało, kolejny raz
wiedziała, że wydarzy się coś bardzo złego, a jednak nie była w stanie
zainterweniować. Nie mogła nawet wytłumaczyć tego Marco, chociaż nagle naszła
ją myśl, że gdyby tylko spróbowała, wtedy poczułaby się lepiej. To było naiwne,
zresztą tak jak i to, że za każdym razem próbowała zawalczyć o zmianę
przyszłości, niezależnie od tego, jak wiele porażek przyszło jej ponieść.
Wiedziała,
że tym razem znów spróbuje, niezależnie od tego, czy po raz kolejny miała się
sparzyć. Po prostu musiała, ale…
–
Przysięgam, że nie widziałam Layli. Ale czuję, że coś jej zagraża i właśnie
to najbardziej mnie martwi – powiedziała cicho. Właściwie sama nie była pewna,
co takiego nakłoniło ją do tego, żeby się odezwać, a tym bardziej pokusić
niemalże o zwierzenia. Marco drgnął, po czym obrzucił wampirzycę
zaciekawionym spojrzeniem, na szczęście powstrzymując od jakichkolwiek uwag. – Nie
ukrywałabym przed wami prawdy, gdyby chodziło nią, zresztą… Po prostu się
martwię, jasne? Czuję, że powinnam tutaj być, więc jestem. Nic ponadto.
– Nic ponadto… – powtórzył cicho Marco i to
wystarczyło, żeby zorientowała się, że wciąż nie do końca jej wierzył. Sądziła,
że znów zacznie na nią naciskać, jednak tym razem zdecydował się pozytywnie ją
zaskoczyć, ostatecznie się wycofując. – Dziękuję, że mi to powiedziałaś i… Hm,
może po prostu zostawię cię samą.
Lepiej późno niż wcale, chociaż…
– I tak
wolę, żebyś to był ty niż całe to roztrzęsione towarzystwo – stwierdziła, zanim
zdążyła ugryźć się w język. – Kiedy milczysz, wtedy aż tak bardzo mi nie
przeszkadzasz.
Parsknął
śmiechem, chociaż nie sądziła, że będzie do tego zdolny. Isabeau wciąż czuła
towarzyszące im napięcie, zwłaszcza to towarzszące jej ojcu, ale nawet jeśli
wampir miał jeszcze jakieś uwagi, zachował je dla siebie. Oboje trwali w ciszy,
co na dłuższą metę było dobre, tym bardziej, że Isabeau z zaskoczeniem
uświadomiła sobie, że nie chce być sama. Co więcej, poruszanie się w pojedynkę
mimo wszystko nie było rozsądne, przynajmniej biorąc pod uwagę to, czego
dowiedziała się od brata i Cullenów. Coś zdecydowanie było na rzecz, zaś
po zniknięciu Layli łatwo było zwątpić w to, czy telepatia i zdolności
obrony wystarczą, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo.
Och, nie
żeby uważała, że potrzebuje ochrony Marco, ale nie widziała powodu, dla którego
miałaby go odsyłać. Nie mogła się zresztą pozbyć wrażenia, że nawet gdyby
zniknął jej z oczu, wciąż by za nią podążał, a to zdecydowanie nie
było Isabeau na rękę. Z dwojga złego wolała być świadomą obecności
towarzyszącego jej wampira, nie wspominając o tym, że jego obecność w jakimś
stopniu przynosiła jej ukojenie. Tylko częściowe, ale…
Cholera,
ewentualnie całkiem już postradała zmysły. Inaczej nie dało się tego nazwać,
skoro powoli zaczynała oswajać się z myślą, że Marco mógłby podążać za nią
krok w krok. Jasne, kiedyś robił to niejednokrotnie, zwłaszcza kiedy
uciekali przed wpływami Isobel i wzajemnie się chroniło, ale to było coś
innego. Miała wręcz ochotę nakazać mu skupić się na tym, co najważniejsze
najlepiej pójść pilnować Allegry, ale powstrzymała się. To byłoby zbyt
podejrzane, tym bardziej, że mama pozostawała bezpieczna w towarzystwie
Cullenów.
Przeznaczenia nie da się zmienić…
Kiedyś
zdecydowanie musiała się tego nauczyć – chciała tego, czy też nie. Problem
polegał na tym, że za żadne skarby nie była w stanie przyjąć tego do
wiadomości, mimo upływu czasu wciąż popełniając te same błędy. Czuła, że
prędzej czy później znowu pozwoli się w ten sposób zranić, ale nie dbała o to,
nie będąc w stanie znieść bierności. W efekcie tym bardziej irytowało
ją to, że na temat Layli tak naprawdę nie wiedzieli niczego, nie mając nawet
koncepcji jakiegoś konkretnego, bardziej zorganizowanego działania. Zwłaszcza
Rufus nie ułatwiał, z uporem działając na własną rękę, chociaż – jak na
ironię – była potrafiła go zrozumieć. To jak nic dowodziło, że całkiem
postradała zmysły, ale naprawdę była w stanie pojąc to, co przez cały ten
czas robił jej szwagier. Czasami przynajmniej udawanie, że można było działać,
pozostawało lepsze od ciągłego bezruchu, ale…
– Isabeau?
Drgnęła,
skutecznie wyrwana z zamyślenia. Natychmiast poderwała głowę, po czym
przeniosła wzrok na Marco, przez krótką chwilę mając ochotę na niego warknąć. Wiedziałam, że nie może być prosto… W końcu
to byłoby zbyt proste, prawda?, pomyślała z irytacją, niemalże
całkowicie pewna, że za chwile usłyszy co najmniej drażniące pytanie, kiedy
wampir znów zacznie na nią naciskać, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby z opóźnieniem uświadomić sobie, że
uwaga Marco koncentrowała się na czymś zupełnie innym – i że wyłącznie to w tamtej
chwili miało dla jej ojca znaczenie.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, próbując wytłumaczyć samej sobie, dlaczego mężczyzna nagle
zesztywniał, napinając mięśnie i rozglądając się dookoła. Wyraźnie poczuła
powiew mocy, którą wampir rozesłał dookoła, próbując ocenić, czy ktokolwiek
prócz nic znajdował się w okolicy. Isabeau zaklęła w duchu, porażona
własna nieporadnością i tym, że to nie ona jako pierwsza zorientowała się,
że cokolwiek mogłoby być nie tak. Pięknie!
Na pewno nie potrzebujesz pomocy, zadrwiła, jednocześnie prostując się
niczym struna. Sama również przywołała do siebie moc, poniekąd po to, żeby
wyostrzyć zmysły, ale przede wszystkim chcąc się zreflektować i jak
najszybciej zrozumieć, co aż do tego stopnia zaniepokoiło Marco.
Och, nie
tego uczyła się od dziecka – i to nie tylko od niego, ale przede wszystkim
matki, a później brata. Zwłaszcza teraz, kiedy niebezpieczeństwo mogło
czaić się dosłownie wszędzie, powinna mieć się na baczności. Bezsensowne
pałętanie się po lesie i całkowita obojętność na wszystko, co podsuwały
jej wyostrzone zmysły, zdecydowanie nie miały przynieść niczego dobrego, zwłaszcza
w kwestii bezpieczeństwa. Podejrzewała, że zachowywała się jak zwierzyna
łowna – ruchomy cel, który dla potencjalnego łowcy okazałby się dziecinną
igraszką. Była za to na siebie zła, jednak nie pozwoliła sobie na dalsze
rozproszenie, w zamian koncentrując na tym, co podsuwały jej zmysły.
Serce
wampirzycy zabiło szybciej, kiedy uświadomiła sobie, że jak najbardziej nie
była z Marco sama. Początkowo nie była w stanie stwierdzić z kim
tak naprawę ma do czynienia, niezdolna jednoznacznie zidentyfikować intruza.
Dla pewności napięła mięśnie, przybierając pozycję obronną i aż rwąc się
do tego, żeby zaatakować. Jej kły wysunęły się samoistnie, pulsując łagodnie i aż
rwąc do tego, żeby posłużyć Isabeau jako broń, gdyby tylko naszła taka
potrzeba. Co jak co, ale zdecydowanie nie zamierzała dać się zastraszyć, a tym
bardziej pozwolić na to, żeby ktoś zrobił jej krzywdę. Och, wręcz przeciwnie –
czuła się na tyle zdesperowana, by przy odrobinie szczęścia pochwycić intruza,
nakopać mu do tyłka, a potem zabrać na długą, poważną rozmowę, z której mogłaby się dowiedzieć wszystkiego na
temat nieobecnej siostry.
Swoją
drogą, taka perspektywa była kusząca, przynajmniej do pewnego stopnia. Isabeau
robiła w przeszłości różne rzeczy, niekoniecznie takie, z których
była dumna, ale pal to licho. Gdyby tylko miała pewność, że stoi przed nią ktoś,
kto mógłby tknąć Laylę, nie zawahałaby się przed niczym – i to nie tylko
zabiciem kogokolwiek, tym bardziej, że istniały rzeczy o wiele gorsze od
śmierci. Kto jak kto, ale ona zdecydowanie o tym wiedziała i bardzo
łatwo mogła przekazać tę wiedzę dalej.
Uszu
wampirzycy dobiegł znajomy, odrobinę tylko niepokojący dźwięk. Natychmiast
poderwała głowę ku górze, nie tyle uspokojona, co po prostu w końcu
świadoma tego, z kim miała do czynienia – i to tym bardziej, że
szelestu zagarniających powietrze, olbrzymich skrzydeł, nie dało się pomylić z niczym
innym. Wymownie spojrzała na Marco, po czym instynktownie cofnęła się, wciąż
zaniepokojona, kiedy w zasięgu jej wzroku pojawiła się skrzydlata postać.
– Czego chcesz?
– rzuciła spiętym tonem, machinalnie napinając mięśnie. Nie ufała tym istotom,
poza tym Miriam zdecydowanie nie należała do jej ulubienic, ale…
– Przybyłam
zgodnie z życzeniem mojego brata, kapłanko – padło w odpowiedzi. – I…
chyba mam do powiedzenia coś, co cię zainteresuje…
Nie będę się rozpisywać, rozdział jak zawsze świetny i czytelny. A co do tego zakończenia to niestety, lecz jakoś wytrzymam do jutra żeby wiedzieć co ma do przekazania Miriam.
OdpowiedzUsuńWedług mnie Isabeau jest w ciąży. Wiem, że to biologicznie nie możliwe, ale moją teorją jest to, że w tych zioła w, których była nasączona broń Claudi było coś jeszcze. Może skoro miały ją zabić, lecz miała silny organizm to chociaż zmniejszyły jej wampirzą nature. I ot cała dla mnie zagadka.
Prawdopodobnie się myle,ale przecież wszystko by do tego pasowało. Nawet powolny rozwój ciąży można wyjaśnić wampiżą naturą przecież utrzymanie jej musi kosztować ją sporo energi.
Dlatego powtarzam, że to tylko moje domysły.
JK
Hej :3
UsuńBardzo dziękuję za komentarz :D Kolejny rozdział już się pisze i postaram się, by pojawił się wcześniej, ale wolę nic nie obiecywać. Mogę za to zapewnić, że Miriam dzisiaj wyjaśni w czym rzecz ^^
Hm, ciekawa teoria. Jestem ciekawa skąd takie wnioski, tym bardziej, że mnie absolutnie nic z tego, co napisałam, by do tego nie pasowało :3 Dlatego zresztą uwielbiam czytać Wasze teorie; wtedy zwykle dowiaduję się rzeczy, które są ciekawe, a mnie samej nie przyszłyby do głowy! :D
Teraz się zastanawiam się, czy to do Ciebie pisałam male'a ostatnim razem. Jak coś, to zawsze chętnie podyskutuję o pomysłach i teoriach, więc zapraszam: justyna1062@op.pl.
Pozdrawiam i wesołych świąt!
Nessa.