Miriam
Podejrzliwie zmrużyła oczy,
przez dłuższa chwilę sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Z zaciekawieniem
przypatrywała się Rafaelowi, uważnie mierząc brata wzrokiem i po wyrazie
jego twarzy próbując stwierdzić, czy to możliwe, żeby do tego wszystkiego
próbował sobie z niej żartować. Wiedziała już, że odkąd zaczął wzdychać do
Cullenówny, troszeczkę mu odbiło (najdelikatniej rzecz ujmując), jednak dopiero
teraz to zaczynało być naprawdę uciążliwe.
– Że co,
proszę? – zapytała uprzejmym tonem, siląc się na spokój. Po Rafie czasami
trudno było stwierdzić, jakie zachowanie było najlepszym pomysłem, dlatego
wolała być ostrożna. – Chyba coś pomyliłam, ale…
– Nie
wydaje mi się, żebym mówił w jakkolwiek dla ciebie niezrozumiały sposób –
stwierdził cierpko demon, a Mira prychnęła.
– To zależy
– przyznała niechętnie. – Kazałeś mi patrolować, to przez cały czas latam jak
ta głupia tam i z powrotem, ale to jeszcze nie znaczy, że… O rany,
Rafael, serio? Przestaliśmy spowiadać się jednej wampirzycy, to teraz mam
zacząć podlegać drugiej? – wyrzuciła z siebie na wydechu, nie mogąc
powstrzymać się przed zadaniem tego pytania wprost.
Próbowała
zrozumieć. Naprawdę się starała, chociaż w ostatnim czasie działo się
wystarczająco niepojętych dla demonicy rzeczy, by ostatecznie doszła do
wniosku, że wszyscy wokół poszaleli. Cholera, była w stanie zaakceptować
zarówno ślub Rafael i Eleny, jak i to, że jej brat bywał trudny,
zwłaszcza odkąd zaczął doświadczać ludzkich emocji. Co prawda to brzmiało jak
marny żart, ale niech mu będzie – była w stanie uznać, że w tym
szaleństwie jest metoda. Zakładała, że wiedział co robi, zresztą wtrącanie się w sprawy
serafina, było niczym prośba o bolesne odkrycie, że popełniło się poważny
błąd. Tak czy inaczej, to wciąż podleganie Rafie było jej najbardziej na rękę,
nawet pomimo tego, że zaczęła mieć poważne wątpliwości, kiedy nieśmiertelny
oświadczył, że najpewniej zaczynał planować coś, co mogło wiązać się z przeciwstawieniem
się ojcu. To było coś, co przynajmniej czasów mogła zaakceptować, ale…
Cholera, to
zaczynało wymykać się spod kontroli. Tak przynajmniej sądziła, wciąż mając
wrażenie, że związek z Eleną nie przyniesie demonowi niczego dobrego – a więc
również jej.
– Ja cię
jedynie informuję, że sytuacja trochę się zmieniła – odezwał się ponownie
serafin, tym samym skutecznie wyrywając Miriam z zamyślenia. – Posłuchaj
mnie uważnie, bo wiesz, że nie lubię się powtarzać. Coś jest nie tak,
przynajmniej jeśli chodzi o bezpieczeństwo Eleny w Seattle… I właśnie
dlatego się przejmuję – wyjaśnił usłużnie. Mira miała wrażenie, że sprawa już
dawno przestała być aż taka prosta, ale nie czuła się na tyle wielką
desperatką, by podzielić się z bratem wątpliwościami. – Masz się
rozglądać, a najlepiej spróbować znaleźć coś podejrzanego. W zasadzie
nie obraziłbym się, gdybyś zareagowała na każdego nieśmiertelnego, którego
oznaczysz. Rozumiesz, co mam na myśli?
– Nie
jestem głupia – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Przez twarz
demona przemknął cień. Mira zacisnęła usta, po czym rozłożyła skrzydła,
zamierzając jak najszybciej się ewakuować. Czuła się dziwnie, nie pierwszy raz
tkwiąc z Rafaelem na balkonie apartamentowa, chociaż samej sobie nie
potrafiła wytłumaczyć skąd brało się to uczucie. Zwłaszcza nastroje Rafy bywały
problematyczne, sprawiając, że demonica miała wrażenie, że brat w każdej
chwili zdecyduje się ją zepchnąć – ot tak dla zasady, by w ten sposób
przypomnieć, że nadal miał sporo do powiedzenia w kwestii tego, co działo
się w mieście.
– Czasami
mam wątpliwości – stwierdził cierpko demon, a w Miriam aż się
zagotowało.
– Jesteś
ostatnio bardzo miły – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
O dziwo,
Rafael jedynie się uśmiechnął. Poczuła się jeszcze dziwniej, kiedy znajome,
lśniące tęczówki skoncentrowały się na niej, dosłownie przenikając ją na
wskroś. To uczucie jej się nie podobało, chociaż samej sobie nie potrafiła wyjaśnić
dlaczego, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie zamierzała uświadomić
bratu, że cokolwiek mogłoby być nie tak.
– Wróćmy do
tego, co ci kazałem, jasne? A teraz leć – ponaglił i to wystarczyło,
żeby z miejsca poczuła nieopisaną wręcz ulgę. Rafael zawsze potrafił
wzbudzić w niej respekt, ale tym razem chodziło o coś innego, czego
nie doświadczyła od bardzo dawna. Już kiedy rozmawiali ostatnim razem, a on
ostro zareagował na to, że mogłaby po prostu droczyć się z Eleną, Miriam
towarzyszyły wątpliwości. Jeśli miała być szczera, zdecydowanie wolała trzymać
się od serafina na dystans, a to nie zdarzało się często. – I pamiętaj:
jeśli coś zobaczysz, masz dać znać nie tylko mnie, ale też Isabeau… Chociaż
zdecydowanie bardziej bym wolał, żebyś to do mnie przyszła w pierwszej
kolejności.
Nie
odpowiedziała, dochodząc do wniosku, że zapewnianie go, że zrozumiała, czego od
niej oczekiwał, jest zbędne. Nie była głupia, zresztą musiałaby całkiem
zwariować, żeby dojść do wniosku, że dobrym pomysłem będzie sprzeciwić się
bratu. Najwyraźniej zdążył już zapomnieć o tym, co sam mówił, twierdząc,
że tak naprawdę nie była nic mu winna, skoro przez wzgląd na Elenę zamierzał
działać na własną rękę. Mogła tylko zgadywać, co takiego zmieniło się od
tamtego czasu, ale i to mogło poczekać, Mira z kolei już dawno
oduczyła się zadawania pytań. W końcu znamienita większość jej egzystencji
sprowadzała się do posłuszeństwa – słuchania, wypełniania poleceń i próbowania
przetrwać w świecie, który do tej pory był zdominowany przez mężczyzn.
Rafael od zawsze jej w tym pomagał, mając przynajmniej trochę szacunku do
tego, kim była – przynajmniej teoretycznie, aż do momentu, w którym czymkolwiek
mu podpadała. Tak czy inaczej, on przynajmniej traktował ją jak kogoś, kto
mógłby się przydać i niczego nie spieprzyć, czego raczej nie dało się
powiedzieć o Hunterze.
W pamięci wciąż
miała to, co pociągnęły za sobą wydarzenia w Volterze. Pamiętała walkę z tym
ze swoich braci i to, że jedynie cudem umknęła z życiem, długo nie
będąc w stanie dojść do siebie po ciosie nożem, który wtedy wymierzył jej
Hunter. Pamiętała również to, jak dziwnie zachowywał się Rafael, początkowo
wyglądając na chętnego ją rozszarpać, a ostatecznie wysyłając ją gdzieś,
gdzie mogłaby odpocząć. To był dziwny moment – ich rozmowa w świątyni i to,
że przez krótką chwilę miała wręcz nierealne wrażenie, że serafin się o nią
troszczył. Jak nic wyśmiałby ją, gdyby choć zająknęła się na ten temat, ale…
Och, a potem
wylądowała z synem kapłanki w łóżku – ot tak na dobre zakończenie
tego szaleństwa. To nie miało dla Miriam najmniejszego nawet znaczenia, ale
jakoś niespecjalnie cieszyła się z perspektywy służenia kolejnej
wampirzycy, którą wszyscy wokół mogliby traktować jak królową.
Nie miała
pojęcia dokąd to wszystko zmierza, ale czuła, że coś jest nie tak. Pomijając,
że sprawy w Seattle nie prezentowały się dobrze, Mira wyraźnie odczuwała,
że również w świecie, który jest jej znany, coś było na rzeczy. Nigdy nie
miewała bezpośredniego kontaktu z ojcem, ale to nie znaczyło, że nie była w stanie
wyczuć wzburzenia Ciemności, a tym bardziej zorientować się, że ta mogłaby
nawiedzić okolicę. Co prawda od tamtego momentu minęło już trochę czasu, ale
demonica wciąż miała wątpliwości, tym bardziej, że Rafael ani razu nie poruszył
tego tematu. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że on również wyczuł obecność
ojca, a jednak z uporem milczał i nic nie wskazywało, by zamierzał
pokusić się o zdradzenie jakichkolwiek szczegółów.
Widzieli
się? Być może, choć i tego nie miała się dowiedzieć. Zwykle nie wnikała w prywatne
sprawy Rafy, a już zwłaszcza te, które tyczyły się Ciemności, ale tym
razem nie mogła się powstrzymać. Czuła, że coś jest na rzeczy, choć wrażenie to
równie dobrze mogło mieć związek z tym, jak bardzo wszystko zmieniło się
przez ostatnie miesiące. Cholera, czym innym było służenie Isobel, a czym
zgoła odmiennym świadomość, że Rafael nie tylko poznał ludzkie uczucia, ale
przede wszystkim balansował gdzieś na granicy lojalności i zdrady. Kiedyś
nie przyszłoby jej do głowy, że mógłby pokusić się o odwrócenie od ojca,
zwłaszcza dla jakiejkolwiek kobiety, ale teraz nie była już tego taka pewna – i to
zwłaszcza w sytuacji, w której w grę wchodził ktoś wyjątkowy,
kto…
Cholera,
kim tak naprawdę była Elena?
To wciąż
nie dawało Miriam spokoju, niezmiennie dając się demonicy we znaki. Niemalże na
każdym kroku napotykała na kolejne pytania, zmuszona walczyć o zachowanie
pozycji i co najwyżej ufać Rafaelowi i rozkazom ojca, których nigdy
nie otrzymywała osobiście. W efekcie zawsze pozostawała gdzieś na uboczu,
odsunięta i raczona co najwyżej szczątkowymi informacjami, bo nikogo tak
naprawdę nie interesowało, czy taki stan rzeczy ją satysfakcjonował. Nie o to
chodziło, zresztą ona nigdy nie miała zrozumieć. Nie, skoro najważniejsze
pozostawało posłuszeństwo.
Tak czy
inaczej, wiedziała jedynie tyle, co usłyszała w domu Cullenów albo co
zdradził jej sam Rafael – o duszach kolekcjonowanych przez Ciemność,
Świetle i tym, że Elena mogłaby być ozdobą kolekcji, która… Och, jaki
właściwie miała cel? Może problem leżał w tym, że sama była kobietą i nie
rozumiała, dlaczego ktokolwiek miałby przejmować się kolejnymi pokoleniami
śmiertelniczek. To wszystko nie miało dla niej sensu, choć naturalnie gdzieś
musiał istnieć konkretny powód, dla którego Ciemność w ogóle zawracała
sobie głowę kimś takim jak Elena. Ojciec nie był głupi, a skoro tak…
Masz słuszność, moja córko.
Była w powietrzu,
na dodatek na tyle wysoko, by nie ryzykować zderzenia się z czymkolwiek,
ale i tak przez krótką chwilę sama nie miała pewności w którą stronę
leci. Serce Miry załomotało szybciej, a ona sama zawahała się, nie po raz
pierwszy słysząc w głowie ten
głos. Już raz tego doświadczyła, zaraz po walce z Hunterem, a jednak
wtedy wzięła to za wyobrażenie – bo przecież niemożliwym było, żeby to właśnie
do niej zwracała się Ciemność. To po prostu nie wchodziło w grę, a jednak…
Ojcze?
Nie
otrzymała odpowiedzi, co zresztą było do przewidzenia, ale i tak poczuła
się rozczarowana. Pomyślała, że to co najmniej żałosne, a ona zachowywała
się trochę jak mała dziewczynka, szukająca aprobaty o kogoś, kto zwykle
jej nie doceniał. I tak wywalczyła sobie pozycję, której mogłaby
pozazdrościć niejedna z jej sióstr, to jednak nie zmieniało faktu, że w porównaniu
do Rafaela, Miriam pozostawała co najwyżej pionkiem w grze. Ona nie miała
znaczenia, jeśli zaś chodziło o Ciemność, nie istniał żaden powód, dla
którego ta miałaby chcieć porozmawiać akurat z nią.
Kobieta
energicznie potrząsnęła głową, próbując odrzucić od siebie niechciane myśli.
Wzbiła się wyżej, żeby skryć się pomiędzy chmurami, chociaż dość mało
prawdopodobnym było, żeby którykolwiek z przechodniów ją zauważył. Prawda
była taka, że ludzie mało kiedy dostrzegali to, co najważniejsze, co zresztą
dowodziło temu, jak bardzo głupi i krótkowzroczni byli. Pewnie nawet gdyby
przeleciała tuż przed nimi, znaleźliby jakieś wyjaśnienie zjawiska, które ich zdaniem
nie miało racji bytu. Wiara w demony i inne istoty nieśmiertelne już
dawno została zagrzebana, co większości z nich było na rękę, ale Mirę
niezmiennie drażniło. To, co śmiertelnicy nazywali postępem, w rzeczywistości pozostawało niemalże namacalnym
dowodem nieporadności istot, które uważały się za lepsze. Pod tym względem
zresztą demonica doskonale rozumiała Isobel, podzielając zapędy królowej do
tego, żeby jak najszybciej wyjść z cienia. Kiedyś nie do pomyślenia byłoby,
żeby musiała kryć się przed czyimkolwiek wzrokiem, a jednak teraz…
Och, przez
wieki zmieniło się wszystko – i to najgorsze, a przynajmniej ona
miała takie wrażenie.
Dlaczego tak bardzo wątpisz w moje
intencje względem ciebie, Miriam?
Tym razem
zamarła, coraz bardziej wytrącona z równowagi. Niespokojnie rozejrzała się
dookoła, dla pewności nasłuchując i na wszystkie możliwe sposoby próbując
upewnić się, czy w pobliżu nie znajdował się ktokolwiek obcy, kto mógłby
próbować sobie z nią igrać. Co prawda wszystko wskazywało na to, że była
sama, a jednak…
Ojcze?, spróbowała raz jeszcze. Znów
odpowiedziała jej cisza, ale tym razem nie zamierzała tak po prostu odpuścić. Jak mam nie wątpić, skoro nie chcesz
udzielić mi odpowiedzi, zniecierpliwiła się.
Być może
ryzykowała, ale nie dbała o to, tym bardziej że nigdy nie przebierała w słowach.
Co prawda wielokrotnie przyszło jej za to żałować, ale i to nie miało
znaczenia, przynajmniej teoretycznie, skoro nie żałowała. Jasne, gdyby tylko
mogła, być może wykorzystałaby sytuację, żeby zachować się jakkolwiek inaczej i tym
samym uniknąć nieprzyjemności, ale z drugiej strony… Och, wtedy nie byłaby
sobą. Nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie była osobą, która
potrafiła przyznawać się do błędu.
Taka lojalna…
Zawsze jestem!, zapewniła w niemalże
rozgorączkowany sposób. Napięła mięśnie, gotowa zacząć krzyczeć, gdyby tylko
zaszła taka potrzeba. Już nie dbała o to z kim i dlaczego
rozmawia, ostatecznie dochodząc do wniosku, że to i tak nie miało
znaczenia. Jeśli faktycznie przemawiała do niej Ciemność, po prostu była
zobowiązana odpowiedzieć. Względem ciebie,
dodała pośpiesznie.
Takie też odniosłem wrażenie, padło w odpowiedzi.
Zaraz po tym głos zamilkł na chwilę wystarczająco długą, by Miriam doszła do
wniosku, że niewiele brakuje, żeby w spektakularny sposób wyszła z siebie.
Jak wiele jesteś skłonna dla mnie zrobić,
co Mira?
Nawet nie
zastanawiała się nad odpowiedzią.
Wszystko.
Tym razem
odpowiedział jej cichy, melodyjny śmiech. Choć w dźwięku tym było coś
niepokojącego, co zwykłego śmiertelnika bez wątpienia przyprawiłoby o dreszcze,
Miriam miała wrażenie, że głos ojca w przyjemny sposób owija się wokół
niej, niosąc jakże upragnione ukojenie.
W takim razie chodź, moja córko… Tym razem
to dla ciebie mam zadanie.
Jakiekolwiek
dalsze zachęty okazały się zbędne. Miriam po prostu uległa, bez chwili wahania pozwalając
poprowadzić się w ciemność.
Beatrycze
Obudziła się, ale nie
otworzyła oczu. Trwała w bezruchu, obojętna na otaczającą ją ciemność i znajomy
już mętlik w głowie. Choć przez krótką chwilę nie była pewna, czego
właśnie doświadczyła i dlaczego czuła się tak dziwnie roztrzęsiona, po
dłuższej chwili wahania uświadomiła sobie w czym rzecz. Och, przecież
zawsze chodziło o to samo – o sen, który powracał, niosąc ze sobą
wątpliwości, kolejne pytania i narastające z każdą kolejnym razem
poczucie frustracji. Nie musiała szczególnie się męczyć, żeby przypomnieć sobie
aż nazbyt znajomą już scenerię – dom, który za każdym razem biernie obserwowała
i do którego nie była w stanie się dostać, chociaż tak bardzo
chciała.
Beatrycze
westchnęła cicho, nie kryjąc irytacji. Po chwili wahania usiadła, odrzucając
jasne włosy na plecy i próbując przekonać samą siebie, że nie działo się
nic wartego uwagi. Tym razem przynajmniej nie wspominała czegoś, co przecież
nie należało do niej, chociażby tak jak wtedy, kiedy uciekała z poczuciem,
że…
Nie, nie
chciała do tego wracać.
Wciąż nie
była pewna, co tak naprawdę wydarzyło się, kiedy dotknęła tamtego dziennika w pokoju
Jocelyne. Doświadczenie samo w sobie niezmiennie szokowało, kobieta zaś
analizowała je tak wiele razy, że już dawno zaczęła mieć dość. Co więcej, już nie
miała wątpliwości, że gdyby istniał sposób na znalezienie choć po części
satysfakcjonujących odpowiedzi, już dawno doznałaby olśnienia, zamiast wciąż zadręczać
się czymś, co pozostawało dla niej czystą abstrakcją. Tak czy inaczej, nie
miała pojęcia kim była Ophelia, dlaczego właśnie to imię wydawało się ją
prześladować i co powinna o tym wszystkim myśleć. W gruncie
rzeczy nie rozumiała niczego, ale powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać.
Lawrence
był niespokojny, co zresztą też było do przewidzenia. Właściwie sama nie była
pewna, kiedy stojąc na dworze to ona musiała zacząć go uspokajać i zapewniać,
że nic jej się nie stało, nawet pomimo tego, że straciła przytomność.
Ostatecznie dla świętego spokoju (i poniekąd po to, żeby przestał ją wypytywać,
co wymagało odwrócenia uwagi wampir) zgodziła się na to, żeby również Carlisle
potwierdził, że była cała. Oboje czuli się dziwnie spięci, kiedy ją badał, ale
nie skomentowała tego nawet słowa, myślami wciąż przy wspomnieniu Ophelii – czy
może raczej dziwnym śnie, bo sama nie była pewna, w jaki sposób powinna
określić ten przebłysk. Tak czy inaczej, ostatecznie stanęło na tym, że była
przemęczona i zbytnio się przejmowała, co zresztą wcale nie było takie
dalekie od rzeczywistości, ale…
Och, bo
przecież zawsze musiało być jakieś „ale”. W tym wypadku Beatrycze wyraźnie
czuła, że coś było tak – z tym, że nadal nie miała pewności co.
Przeczesała
jasne włosy palcami, po czym – nie wyobrażając sobie, że mogłaby dalej zasnąć –
ostrożnie wyślizgnęła się z łóżka. Apartamentowiec był opustoszały, a przynajmniej
tak wyglądał na pierwszy rzut oka, jednak Beatrycze wiedziała, że to tylko
pozorny. L. nie zostawiał jej bez opieki, więc mogła założyć, że kręcił się
gdzieś w pobliżu – on albo Sarge, bo równie często ten drugi zostawał jej
opiekunem. Z drugiej strony, właściwie nie widziała stwórcy Lawrence’a od
dnia, w którym wampir zabrał ją do Cullenów w dniu wypadku, którego
doświadczyła razem z Cameronem i Claire. Nie była pewna czy to miało
jakiekolwiek znaczenie, ale zastanawiając się nad tym, ostatecznie doszła do
wniosku, że bezpieczniej będzie się nie zadręczać. Wampiry miały to do siebie,
że chadzały własnymi drogami, a przynajmniej do takich wniosków doszła,
kiedy obserwowała L. i Sarge’a. Co więcej, obaj żyli o wiele dłużej
od niej, a już na pewno potrafili się bronić, więc zadręczanie się z ich
powodu wydawało się co najmniej śmieszne.
Przystanęła
przy drzwiach balkonowych, przez krótką chwilę wpatrując w ciemność za
oknem. Miała ochotę wyjść na zewnątrz, żeby odetchnąć świeżym powietrzem, ale
po chwili wahania doszła do wniosku, że to nie byłoby najlepszym pomysłem, zwłaszcza
o tak późnej porze i przy niskiej temperaturze. Nie miała jeszcze
wątpliwej przyjemności chorować a już na pewno nie zamierzała sprawdzać,
co znaczyło doświadczyć czegoś podobnego. Wszyscy na każdym kroku uświadamiali
jej, że była zbyt krucha i podatna na zranienia, zupełnie jakby ewentualne
niebezpieczeństwo dla kogoś takiego jak ona czekało dosłownie na każdym
zakręcie. Może i tak było, Beatrycze zresztą coraz częściej miała
poczucie, że nie wszystko jest w porządku. W efekcie wolała być
ostrożna, nie wspominając o tym, że w ciemnościach i w samotności,
coś w panującym na zewnątrz mroku sprawiało, że zdecydowanie wolała
trzymać się w bezpiecznym wnętrzu apartamentu. Co prawda cztery ściany nie
miały zapewnić jej nietykalności, ale z drugiej strony…
Sama nie
była pewna, dlaczego akurat coś takiego przyszło jej do głowy, ale ciemność
miała w sobie coś przerażającego. Wrażenie było takie, jakby w mroku
nocy czaiło się coś, czego nie chciała spotkać – i to zwłaszcza teraz,
kiedy zagrożenie mogło znajdować się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Chciała
zrzucić to wrażenie na wątpliwości, które towarzyszyły jej przez ostatnie wydarzenia,
a także zapomniany, aczkolwiek wciąż dającym jej się we znaki śnie, ale…
Nie,
zdecydowanie nie chciała wracać pamięcią do wspomnienia tego domu. W końcu
za każdym razem widywała dokładnie to samo, więc nie istniał powód, dla którego
miałaby choć próbować go znowu roztrząsać. Co prawda nie wiedziała, dlaczego
tak wiele emocji wzbudzała w niej perspektywa tkwienia przed budynkiem,
którego nie znała i który niezmiennie po prostu obserwowała, czekając na
coś, czego nawet nie potrafiła sprecyzować, ale…
Chyba że
tym razem jednak było inaczej – tylko nieznacznie, ale… Co prawda nie miała
pewności, zaś wszystko mogło okazać się równie dobrze wytworem jej wyobraźni, a jednak
kiedy wysiliła pamięć, wyraźnie usłyszała łagodny szept – to oraz linijki
cichej, melodyjnej pieśni, które mimowolnie zdecydowała się wyszeptać.
– Znajdę ją, nawet jeśli ukryje się pośród róż…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz