12 kwietnia 2017

Sto pięćdziesiąt pięć

Claire
W milczeniu odprowadziła Lucasa wzrokiem, przez krótką chwilę mając ochotę poprosić, żeby nie zostawiał jej samej. Powstrzymała się przede wszystkim przez wzgląd na Jaspera, podejrzewając, że przez wzgląd na jego obecność, te słowa zabrzmiałyby co najmniej źle. Co więcej, wciąż z uporem powtarzała sobie, że powinna być silna, zwłaszcza, że przyszła tutaj na własne życzenie. Nie chciała się wycofywać, raz po raz odrzucając kolejne możliwości, które dawał jej Lucas, więc teraz tym bardziej musiała przynajmniej spróbować przekonać samą siebie, że sobie poradzi.
– W porządku?
Nie od razu zdecydowała się przenieść wzrok na obserwującego ją wampira. Jasper wydawał się spokojny, poza tym już nie próbował w żaden sposób komentować tego, że mogłaby znajdować się w tym miejscu. Nawet jeśli miał jakiekolwiek uwagi co do tego, że zostali sami, nie dał niczego po sobie poznać, najwyraźniej zamierzając zachować je dla siebie. Przyjęła to z ulgą, nie zmieniało to jednak faktu, że obecność mężczyzny nadal wzbudzała w niej wątpliwości.
– Jasne – zapewniła, ale to brzmiało jak jedno wielkie kłamstwo. Jakby tego było mało, rozmawiała z kimś, kto aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jakie targały nią emocje, dodatkowo będąc w stanie nimi manipulować. – To znaczy…
– Rozumiem – stwierdził lakonicznie jej rozmówca, tym samym ucinając jakiekolwiek dyskusje.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, sama niepewna, co powinna sądzić o takiej reakcji. Z braku lepszych pomysłów założyła ramiona na piersiach, ogarnięta nieprzyjemnym chłodem, mającym swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu. Wciąż czuła się dziwnie, chociaż zarazem towarzyszył jej nieco wymuszony, bez wątpienia mający związek z bliskością Jaspera spokój, któremu tak bardzo chciała się poddać. Problem w tym, że zadanie okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć, tym bardziej, że uczucia jak zwykle były skomplikowane. Wiedziała jak to wszystko działa – wpływ hormonów i poszczególne reakcje organizmu – ale w tamtej chwili ta świadomość niczego nie ułatwiała.
Wypuściła powietrze, na wszystkie możliwe sposoby próbując się uspokoić. Kiedyś wystarczyło, że wracała pamięcią do czegokolwiek, czego była pewna – niedawno przeczytanej książki albo czegoś tak banalnego jak chociażby układ pierwiastków, będący niczym materialny dowód na to, że niektóre rzeczy się nie zmieniały. Sama nie była pewna, kiedy to przestało działać, zresztą stwierdzenie o braku zmian zdecydowanie nie było czymś, w co potrafiła wciąż wierzyć. Wręcz przeciwnie – na każdym kroku przekonywała się, że nic nie było stałe, z kolei to, na czym najbardziej jej zależało, zwykle okazywało się bardziej kruche i ulotne, niż cokolwiek innego.
To tylko Issie… Nie zmieniła się tak bardzo, pomyślała z uporem, ale i tego nie była pewna. Co jak co, ale śmierć i zmartwychwstanie na pewno były w stanie wpłynąć na charakter, nie wspominając o stosunku do niej. Lucasowi i wszystkim wokół łatwo przychodziło powtarzanie, że nie powinna się obwiniać, ale prawda była taka, że Claire wiedziała swoje. To, co wydarzyło się na tamtym balu…
– Sądzę, że ona tęskni – usłyszała i to wystarczyło, żeby drgnęła niespokojnie, w pośpiechu przenosząc wzrok na Jaspera.
Czuła, że ją obserwował, ale i tak zmieszała się jeszcze bardziej, kiedy odkryła, że wampir dosłownie przenikał ją spojrzeniem lśniących, złocistych oczu. Co prawda to nie był tak jasny kolor, jak ten, który zazwyczaj widywała w przypadku Carlisle’a albo Esme, to jednak o niczym nie świadczyło, może pomijając to, że Jasper mógłby odczuwać pragnienie. Pomimo upływu lat znała go słabo, patrząc na nieśmiertelnego jak na kogoś, kto przez większość czasu pozostawał na uboczu, niespecjalnie rwąc się do poznawania nowych osób. Pod tym względem porażająco wręcz różnił się od Alice, która – tak dla odmiany – najpewniej zaprzyjaźniłaby się z każdym, kto aktualnie nie próbowałby jej zabić.
Cóż, tak jak mama…
– Mówisz o… Marissie? – wyrzuciła z siebie z opóźnieniem. Chociaż odpowiedź wydawała się oczywista, mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
– Hm… Tak. – Jasper wyprostował się, przez krótką chwilę sprawiając chętnego, żeby podejść bliżej, ale ostatecznie coś w jej postawie przekonało go, żeby tego nie robił. Claire nie miała wątpliwości, że Cullen zdecydowanie nie planował jej skrzywdzić, nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się przy nim dziwnie. Co prawda nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale zwłaszcza po tym, jak zachował się, kiedy wraz z Lucasem pojawili się przed domem, trudno jej było zachować się inaczej. – Nie zrozum mnie źle, w porządku? Mam na myśli… Młode wampiry są trudne. Czasami starszym z nas nie jest łatwo się opanować, ale kiedy chodzi o nowo narodzonych… – zaczął i urwał, być może chcąc upewnić się, że rozumiała, co takiego do niej mówił.
– Wiem, czym charakteryzują się nowo narodzeni – rzuciła spiętym tonem, nie mogąc powstrzymać się przed sprostowaniem tej jednej kwestii.
– A jednak tutaj jesteś…
Claire zacisnęła usta.
– To moja przyjaciółka. A przynajmniej tak było, zanim Issie… – Zamilkła, kiedy coś ścisnęło ją w gardle. – Nieważne. Po prostu chciałam przynajmniej spróbować, bo nikt niczego mi nie mówi.
– Właściwie nie ma o czym… Sytuacja jest opanowana – stwierdził lakonicznie i tym razem aż się w niej zagotowało.
Sytuacja opanowana – powtórzyła z nutką goryczy. – Marissa jest wampirem, bo została zaatakowana. Na pewno nie powiedziałaby, że wszystko w porządku, gdyby ją o to zapytać – niemalże wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Jasper westchnął, ale coś w jego spojrzeniu złagodniało. Również ton głos zabrzmiał inaczej i bardziej kojąco, kiedy w końcu się odezwał.
– Rozumiem, że z tej perspektywy to może wyglądać źle, ale… Cóż, jeśli dobrze się nad tym zastanowić, teraz najważniejsze jest to, żeby nikogo nie skrzywdziła – stwierdził, starannie dobierając słowa. – Podejrzewam, że to trudne, ale…
– Trudne? Trudne jest to, że została wyrwana z dotychczasowego życia, które…? – zaczęła, ale nie pozwolił jej dokończyć.
– Jak my wszyscy… A przynajmniej większość z nas – oznajmił, a przez jego twarz przemknął cień. – Prawda jest taka, że ludzie wspomnienia się zacierają… I tak jest lepiej, bo w wielu przypadkach łatwiej odciąć się od przeszłości. Zresztą teraz liczy się przede wszystkim pragnienie i powinnaś o tym pamiętać, tym bardziej, że twoja krew… Sama rozumiesz. To, co się wydarzyło, to sprawa drugorzędna.
Tym razem nie odpowiedziała, nie ufając sobie na tyle, by choć próbować ciągnąć tę dyskusję. Wiedziała, że w jakimś stopniu miał rację, ale to i tak nie było czymś, co mogła albo chciała zaakceptować. To, że Marissie zapomnienie mogło przyjść łatwiej, nie znaczyło jeszcze, że właśnie tego dla siebie pragnęła. Również to, że mogłaby chcieć cudzej krwi nie czyniło z niej bezdusznego potwora, tym bardziej, że każdy przypadek był inny. Co prawda nigdy nie miała do czynienia z nowo narodzonym, ale to jeszcze nie znaczyło, że nie wiedziała niczego. Miasto Nocy był dzikie, poza tym wymagało zrozumienia o wiele bardziej skomplikowanych kwestii, aniżeli tylko sposobu, w jaki zachowywały się młode wampiry.
Z wahaniem spojrzała na Jaspera, prawie natychmiast uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Była zła, a przynajmniej rozżalona, w głowie mając jeszcze większy mętlik niż do tej pory. Martwiła się, że do pewnego stopnia na pewno było tak, jak mówił Jasper, chociaż zarazem nie była w stanie przyjąć takiego stanu rzeczy do świadomości. Co więcej, choć to pozostawało sprawą drugorzędną, mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, jak niestabilnych i niebezpiecznych młodziaków musiał spotykać ten wampir, skoro podchodził do sytuacji w aż tak chłodny, opanowany sposób. Wiedziała o wojnach na południu, całych armiach nieśmiertelnych i tych mniej przyjemnych kartach w historii, jednak i to do niej nie docierało. Zdecydowanie łatwiej było o tym słuchać albo czytać, aniżeli tak po prostu przyjąć do wiadomości, że pewne rzeczy naprawdę mogłyby mieć miejsce.
Z tym, że tutaj chodziło o Marissę – słodką, delikatną licealistkę, która znalazła się w nieodpowiednim miejscu i czasie tam, gdzie nie powinno. Co więcej, była tylko jedna i miała wokół siebie dość osób, które mogły jej pomóc, co znacznie ułatwiało sprawę. Od samego początku próbowali jej tłumaczyć, co takiego się działo i z czym wiązał się ból, którego doświadczała, co również musiało być istotne. Przecież nie chodziło o stworzenie maszyny do zabijania, która walczyłaby dla przejęcia kolejnych terenów, ale…
Och, no i to była Issie – tylko tyle i aż tyle. To musiało mieć znaczenie, a przynajmniej Claire nie wyobrażała sobie tego, że mogło być inaczej.
Usłyszała, że Jasper westchnął, ale przynajmniej nie próbował więcej się odzywać, a tym bardziej komentować jej reakcji. Claire mogła co najwyżej zgadywać, jakie emocje odbierał i co sądził o tym, jak bardzo był całą sytuacją poruszona. Jakkolwiek by nie było, najwyraźniej doszedł do wniosku, że milczenie będzie stanowić najrozsądniejsze wyjście, co mimo wszystko przyjęła z ulgą. Do głowy przyszło jej nawet, że Jasper mógłby zostawić ją samą, ale nie zrobił tego, co zresztą było do przewidzenia. Biorąc pod uwagę, co takiego działo się w ostatnim czasie, rozdzielanie się zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem.
– Claire?!
Omal nie wyszła z siebie, kiedy ciszę przerwał donośny głos Lucasa. Nie miała problemu z tym, żeby dostrzec wampira w oknie jednego z pokoi na parterze – najpewniej salonu, a przynajmniej miała wrażenie, że właśnie tam znajdowało się to konkretne pomieszczenie. Odetchnęła, po czym z wolna zrobiła krok naprzód, zamierzając podejść bliżej, Lucas jednak stanowczym gestem dał jej do zrozumienia, żeby została na swoim miejscu.
– Co się dzieje? – zaniepokoiła się. Nie musiała krzyczeć, żeby nabrać pewności, że jej rozmówca będzie w stanie ją usłyszeć. – Lucas…
– Po prostu zostań tam, gdzie jesteś. Sam jestem w stanie cię wyczuć, więc… No, sama rozumieć – wyjaśnił pośpiesznie, po czym zawahał się na moment. – Jeśli nie przeszkadza ci, że będziecie musiały z Issie trochę do siebie pokrzyczeć, to chyba sprawa załatwiona – dodał, a serce dziewczyny jak na zawołanie zabiło szybciej.
– Issie jest tam z tobą? – wyrwało jej się.
Mimowolnie skrzywiła się, porażona piskliwością własnego głosu. Spróbowała odchrząknąć, żeby oczyścić gardło i jakkolwiek nad sobą zapanować, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Choć na zewnątrz panował wręcz przenikliwy ziąb, dotychczas do pewnego stopnia dając jej się we znaki, w tamtej chwili wcale nie czuła chłodu. Wręcz przeciwnie – z jakiegoś powodu było jej coraz bardziej gorąco.
– A powinno mnie nie być? – padło w odpowiedzi i to wystarczało, tym bardziej, że to nie Lucas się do niej odezwał.
Zamarła w bezruchu, porażona brzmieniem znajomego, nieznacznie tylko zniekształconego głosu. Wydawał się jedynie odrobinę inny, bardziej melodyjny i jakby wyższy, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem. Zamrugała pośpiesznie, dopiero po chwili będąc w stanie skoncentrować się na oknie i zauważyć, że tuż obok Lucasa pojawiła się jeszcze jedna postać. Choć znajdowała się w znacznym oddaleniu od domu, z wyostrzonymi zmysłami nie miała najmniejszego nawet problemu, by skoncentrować wzrok na Marissie. Ona również wyglądała inaczej, zaś początkowo jej sylwetka zaczęła rozmazywać się Claire przed oczami, dopiero po chwili nabierając kształtu,
To bez wątpienia była Marissa – chorobliwie blada i o bardzie regularnych rysach twarz, ale jednak. Jasne włosy okalały jej twarz, poplątane w sposób, na który w normalnym wypadku Issie zdecydowanie by sobie nie pozwoliła. Claire z niejaką ulgą przyjęła to, że dziewczyna nie miała na sobie sukienki z balu, bo to byłoby zdecydowanie zbyt wiele. Już i tak czuła się trochę tak, jakby zobaczyła ducha albo śniła, tym bardziej, że nie istniała możliwość, żeby mogła przeoczyć parę lśniących tęczówek bartwy świeże krwi.
– Issie… – wyrwało jej się.
Nie dodała niczego więcej, niezdolna wydobyć z siebie choćby najcichszego jęku. Znów spróbowała odchrząknąć, ale również tym razem nie przyniosło to spodziewanego efektu. W zamian mogła co najwyżej tkwić w miejscu i bezmyślnie wpatrywać się w Marissę, za wszelką cenę próbując oswoić się z myślą, że ta mogłaby być wampirem. Nieważne. Przynajmniej jest cała, pomyślała z uporem i przez krótką chwilę to naprawdę wystarczyło, tym bardziej, że kiedy ostatni raz widziała przyjaciółkę, ta dosłownie przelewała się Aldero w ramionach, blada, przerażona i bliska omdlenia. O bólu przemiany, którego Claire nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, zwłaszcza w tamtej chwili wolała nie myśleć.
Chciała podejść bliżej, niemalże siłą zmuszając się do pozostania w miejscu. Tak było bezpieczniej, co zresztą już na wstępie uświadomił jej Lucas. Był jeszcze Jasper, który co prawda milczał, najwyraźniej nie zamierzał się wtrącać, ale Claire była pewna, że wampir przez cały ten czas kontrolował sytuację. Kto jak kto, ale on na pewno był w stanie zorientować się, kiedy sprawy mogłyby przybrać nieodpowiedni obrót. Co prawda nie wyobrażała sobie, by Issie tak po prostu rzuciła jej się do gardła, ale…
– Rany… Wyglądam aż tak źle? – rzuciła niemalże urażonym tonem Marissa, ponownie decydując się odezwać. Jej głos brzmiał dziwnie, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Claire, mając problem ze skoncentrowaniem na poszczególnych słowach. – Zacznij oddychać, kochanie – zaproponowała słodko Issie.
Kochanie…? – powtórzyła z niedowierzaniem, ale posłusznie nabrała powietrza do płuc.
Zdecydowanie nie tego się spodziewała, myśląc o ponownym spotkaniu z Issie. Co więcej, wciąż nie miała pojęcia, co i dlaczego powinna dziewczynie powiedzieć. Było wiele rzeczy, za które chciała przeprosić albo przynajmniej wyjaśnić, a jednak kiedy przyszło co do czego, nie miała nawet pewności od czego najlepiej byłoby zacząć.
– Hej… Claire, serio, nie patrz na mnie w ten sposób. Zaczynam się bać i… – Marissa urwała, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Nie zamierzam zrobić nic głupiego, zwłaszcza tonie. Ja nie…
– O czym ty mówisz? – przerwała jej spiętym tonem Claire, coraz bardziej zdezorientowana.
To nie Issie powinna się tłumaczyć, a przynajmniej ona nie brała takiego scenariusza pod uwagę. A jednak to wszystko wyglądało tak, jakby Marissa czuła się zobowiązana, żeby wyjaśnić cokolwiek. Kiedy do tego wszystkiego do Claire dotarło, że przyjaciółka mogłaby ją zapewniać, że wcale nie planowała rzucić jej się do gardła, dziewczyna z miejsca poczuła się jeszcze gorzej. To zdecydowanie nie powinno być tak!
– Mówię poważnie – zapewniła pośpiesznie Issie. – Tutaj prawie cię nie czuję, zresztą Lucas i Matt by mnie złapali, gdybym… No, sama wiesz. – Zamilkł, po czym raz jeszcze zmierzyła Claire wzrokiem. Było coś niepokojącego w jej lśniących, intensywnie czerwonych tęczówkach. – Jak się cieszę, że do mnie przyszłaś! Martwiłam się, wiesz? Mam na myśli…
Nagle urwała, po czym zrobiła krok w tył, wyraźnie czymś zaniepokojona. Przez jej twarz przemknął cień, zaraz też nerwowo zacisnęła usta, zupełnie jakby chciała powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś, czego nie chciała, Claire jednak wiedziała, że problem dotyczył czegoś zgoła innego. Wyraźnie widziała, że oczy Issie nieznacznie pociemniały, co prawda wciąż czerwone, ale nie w aż tak intensywny sposób, co do tej pory. Wiedziała, co to oznacza, zaraz też instynktownie zapragnęła się wycofać, zmusiła się jednak do tego, żeby pozostać w miejscu. To była Marissa, zresztą aż nazbyt dobrze rozumiała, że pozwolenie sobie na zbyt wielką impulsywność w tym momencie to najgorsze, co mogłoby przyjść jej do głowy. Cokolwiek by się nie działo, musiała zachować spokój, tym bardziej, że od dzieciństwa słyszała, w jaki sposób powinna zachowywać się w przypadku zagrożenia. Również Gabriel powtarzał to nie tak dawno temu, kiedy poprosiła go o lekcję samoobrony – to, że jeśli zachowałaby się jak zwierzyna łowna, prędzej czy później by nią została.
W porządku… Nic się nie dzieje, prawda? To najzupełniej naturalne…
Wyczuła ruch, kiedy Jasper jednak przemieścił się, dla pewności stając bliżej niej. Nie próbował reagować w jakikolwiek gwałtowniejszy sposób, być może nie widząc po temu powodu, ale i tak Claire poczuła się jeszcze bardziej osaczona.
– Może już wystarczy, co? – zasugerował spiętym tonem. – Już i tak za bardzo ryzykujecie…
– Poradzę sobie! – zaoponowała natychmiast Issie. Tym razem w jej głosie pobrzmiewała wyraźna panika, chociaż próbowała nad sobą zapanować. – Tak sądzę, ale…
Wampirzyca urwała, po czym jęknęła cicho. Claire dopiero wtedy pierwszy raz dostrzegła Matta, który dla pewności zmaterializował się u boku Marissy, dla pewności zaciskając obie dłonie na ramionach dziewczyny. Zauważyła, że Issie wstrzymała oddech, choć i to niewiele pomogło, bo wciąż wyglądała na niespokojną. Cokolwiek się działo, wyraźnie nie czuła się aż tak dobrze, jak próbowała wmówić, a jakby tego było mało…
Och, tym razem istniał po temu konkretny powód. Co więcej, Claire aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że tym razem wszystko sprowadzał się do niej i jej krwi – i że swoją obecnością mogła co najwyżej dodatkowo pogorszyć sytuację. Nie chciała tego, nie tyle obawiając się o własne bezpieczeństwo, co przede wszystkim nie chcąc pozwolić, żeby Marissa niepotrzebnie musiała się męczyć z jej powodu.
– Issie… W porządku – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Ja… po prostu teraz pójdę, okej? Spróbujemy… za jakiś czas – dodała, ostrożnie dobierając słowa. Mimo wszystko do jej głosu wkradło się wahanie, tym bardziej, że wciąż miała wątpliwości co do tego, czy przyjaciółka będzie chciała ją widzieć.
Cokolwiek myślała sobie Marissa, nawet nie zawahała się przed odpowiedzią. Jej oczy wdawały się duże i nienaturalnie wręcz rozszerzone, zwłaszcza kiedy lekko nachyliła się do przodu. Przez krótką chwilę sprawiała wrażenie chętnej, żeby wyrwać się Mattowi, wydostać na zewnątrz i jednak skrócić dzielący ją od Claire dystans – z tym, że trudno było stwierdzić, jakie miałaby przy tym intencje.
– Ale wrócisz… Prawda? – wypaliła Marissa. Zabrzmiała w naprawdę zdesperowany sposób, samym tylko pytaniem skutecznie wytrącając przyjaciółkę z równowagi. – Wrócisz, Claire?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, początkowo zbyt oszołomiona, by zdobyć się na odpowiedź. Jeśli dotychczas miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czego mogłaby chcieć Marissa, te w tamtej chwili momentalnie zniknęły. Problem polegał na tym, że to wciąż do niej nie docierało, zresztą jak i myśl o tym, że Issie po tym wszystkim mogłaby oczekiwać jej towarzystwa.
Zawahała się, sama niepewna tego, co czuła, a tym bardziej powinna myśleć. To wszystko jawiło się niczym sen, a jakby tego było mało…
– Jasne, że wrócę – rzuciła tak cicho, że ledwo była w stanie samą siebie zrozumieć.
W gruncie rzeczy wszystko sprowadzało się do zaledwie nic nieznaczącego ruchu ust, ale to wystarczyło. Marissa musiała zrozumieć, bo wyraźnie się rozluźniła i – wcześniej zdobywszy się nawet na próbę bladego uśmiechu – ostatecznie wycofała się w głąb domu, pozwalając żeby Matt pociągnął ją za sobą. Claire wciąż tkwiła w tym samym miejscu, w niemalże spazmatyczny sposób chwytając oddech i próbując zrozumieć, dlaczego czuła się trochę tak, jakby serce w każdej chwili mogło wyrwać jej się z piersi. Nawet złapanie oddechu okazało się problematyczne, ale zignorowała to uczucie, skoncentrowana przede wszystkim na uldze płynącej ze świadomości, że Issie była cała – i że prawie na pewno jej nie nienawidziła.
To na dobry początek musiało wystarczyć.
– No… Chyba nie jest źle, nie? – rzucił z wahaniem Lucas, nagle pojawiając się w zasięgu jej wzroku. Nie zarejestrowała momentu, w którym w ogóle wyszedł z domu, a tym bardziej znalazł się przy niej i Jasperze. – Tak sądzę, ale… Raczej będzie potrzebowała trochę czasu – stwierdził, raptownie poważniejąc. – No i Matt sobie radzi, a to chyba dobrze.
– Po prostu chodźmy do domu – poprosiła cicho, niezdolna zdobyć się na cokolwiek więcej.
Lucas jedynie skinął głową. Chociaż nie zapytała go o to wprost, wiedziała, że spełnienie obietnicy, którą złożyła Marissie, wcale nie miało być takie proste.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa