Melanie
Odskoczyła, chociaż waląca się
ściana nie mogła zrobić jej krzywdy. Mniej więcej wtedy coś w niej pękło i –
nerwowo napinając przy tym mięśnie – w pośpiechu przemknęła przez całe
pomieszczenie, materializując się w bezpiecznej odległości od źródła huku.
Zmrużyła oczy, przez chmurę pyłu próbując dostrzec cokolwiek, co pozwoliłoby
jej stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. Jakaś jej cząstka z miejsca
zapragnęła rzucić się do ucieczki, ale Melanie czuła się zbyt oszołomiona, by
zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję.
– Mel!
Aż
wzdrygnęła się, kiedy usłyszała znajomy głos. Gdyby była człowiekiem, w tamtej
chwili serce zabiłoby jej szybciej – i to zarazem ze zdenerwowania, jak i swego
rodzaju ulgi. Jason! Przyszedł po nią, na dodatek w sposób na tyle
niekonwencjonalny i widowiskowy, że już nie miała wątpliwości co do tego,
że mu na niej zależało. Nie rozumiała, dlaczego w ostatnim czasie w ogóle
zaczęła w to wątpi, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia.
Teraz tutaj był i tylko to się liczyło.
Jesteś pewna?, usłyszała i to
wystarczyło, żeby jednak zaczęła się wahać. Isabeau kolejny raz odezwała się w jej
umyśle, skutecznie szokując wampirzycę nawet pomimo tego, że ta doskonale
zdawała sobie sprawę ze zdolności, którymi dysponowała nieśmiertelna. Chciała
coś z tym zrobić, ale to wydawało się równie bezsensowne, co i próba
ucieczki przed samą sobą, tym bardziej, że wampirzyca pozostawała poza
zasięgiem jej wzroku, przez co Melanie nie miała szansy powstrzymać
nieśmiertelnej przed mieszaniem w głowie. Teraz mogła co najwyżej uciekać,
ale…To jest to, czego jednak chcesz?
Uciekać, zamiast…
Dość!, niemalże zażądała, w ułamku
sekundy tracąc cierpliwość.
Nie chciała
tego słuchać, a tym bardziej dać sobą manipulować. Coś w gniewnie,
który dosłownie ją wypełnił, łagodnie narastając, skutecznie zmusiło Melanie do
działania. Natychmiast dosłownie rzuciła się przed siebie, dłużej nie będąc w stanie
ustać w miejscu. Błyskawicznie przemknęła przez salę, nie chcąc
zastanawiać nad tym, czy ktoś przypadkiem nie spróbuje jej zatrzymać. Nie
widziała Petera ani Marcy, ale żadne z nich nie miało dla niej znaczenia,
przynajmniej w tamtej chwili. Koncentrowała się wyłącznie na Jasonie,
świadoma tylko i wyłącznie miejsca, w którym wampir się znajdował.
Była zdeterminowana, żeby do niego dotrzeć, kiedy zaś jakimś cudem zdołała tego
dokonać, a chłodne palce zacisnęły się wokół jej nadgarstka, poczuła
niewysłowioną wręcz ulgę.
– Chodź! –
usłyszała tuż przy uchu i to wystarczyło, żeby jednak podjęła decyzję.
Bez wahania
ruszyła za wampirem, pozwalając żeby wyciągnął ją przez dziurę, którą zrobił w ścianie.
Jej samej nie przyszło do głowy, by postąpić w ten sposób, nie tyle z obawy
przed tym, że dach budynku mógłby zwalić się im wszystkim na głowy – w końcu
jako wampirzycy, było jej naprawdę wszystko jedno, czy przypadkiem nie zostanie
zraniona. Cóż, nie mogła być. Nie zmieniło to jednak faktu, że pojawienie się
tamtej dwójki skutecznie wytrąciło Melanie z równowagi, podsycając
odczuwane przez kobietę przerażenie. Kiedy zaś później usłyszała słowa Isabeau,
która w równym stopniu wydawała się chętna ją zabić, co i udzielić
schronienia w zamian za informację… Naprawdę mogła tego dokonać? Mel nie
miała pojęcia, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Nie chciała czuć
wątpliwości i mieć wrażenia, że być może właśnie popełniała błąd,
rezygnując z jedynego rozwiązania, które było właściwe dla niej i Jasona.
Nie mogła sobie na to pozwolić, bo wtedy ostatecznie by oszalała, wręcz
przytłoczona świadomością tego, że żadne z nich nie miało nic do
powiedzenia, zdane na kolejnych nieśmiertelnych, których spotykali na swojej
drodze, a także ich ewentualną łaskę i niełaskę.
Bała się
tego, że będą musieli liczyć się z pościgiem, ale nie odważyła się
odwrócić, żeby to sprawdzić. Skupiła się na biegu, wciąż uczepiona ramiona
Jasona i skoncentrowana przede wszystkim na dostosowaniu się do ruchów
wampira. To on prowadził, bez chwili wahania lawirując pomiędzy ciasnymi
przejściami, które zostawiono pomiędzy ustawionymi kontenerami. Czuła, że Jason
doskonale wie dokąd biec i ma jakiś konkretny plan, przynajmniej w kwestii
tego, gdzie powinni uciekać. Nawet jeśli nie, doskonale szło mu udawanie, że
tak właśnie jest – i że żadne z nich tak naprawdę nie miało powodów
do niepokoju.
Potrzebowała
dłużej chwili, żeby oswoić się z myślą o tym, że najpewniej są
bezpieczni. Nie czuła niczyjej obecności, chociaż poczucie zagrożenia
towarzyszyło jej niemalże przez cały czas, przez co nie była w stanie się
rozluźnić. Już jest w porządku,
pomyślała, ale i to brzmiało jak wierutne kłamstwo, w które za żadne
skarby nie była w stanie uwierzyć. Przynajmniej tymczasowo wydawało się
nie mieć sensu, ale nie dbała o to, ostatecznie dochodząc do wniosku, że
chwilowe rozluźnienie absolutnie nie jest warte konsekwencji, które ponieśliby,
gdyby jednak pozwolili sobie na nieuwagę. Póki znajdowali się w pobliżu
portu, nie było mowy o doświadczeniu spokoju, a tym bardziej
zatrzymaniu – i to choćby na chwilę, chociaż…
„Jeśli mi
powiesz, pomogę ci. Jestem w stanie to zrobić” – przypomniała sobie słowa
Isabeau i z jakiegoś powodu coś dosłownie przewróciło jej się w żołądku.
Wiedziała, że to niemożliwe, skoro już od kilkunastu lat była martwa, ale to
nie było istotne. Ważniejsze pozostawało to, że słowa wampirzycy wciąż ją
prześladowały, podsycając wątpliwości i sprawiając, że Melanie mimowolnie
zaczęła zastanawiać się nad tym, co miałoby miejsce, gdyby tam została i spróbowała
rozmowy, niezależnie od tego, czy wiązałoby się to z przymusowym
wyjawieniem wszystkich informacji. Czuła, że to nie ma sensu, a już na
pewno nie spodobałoby się Jasonowi, ale i nic nie była w stanie
poradzić na to, co tak czy inaczej chodziło jej po głowie. Pragnęła spokoju, za
wszelką cenę pragnąć wyrwać się z tego bagna, a to wydawało się
jednym sensownym wyjściem.
Och, to
naprawdę zaczynało być irytujące…
– Melanie?
Chyba
jedynie cudem nie wpadła na Jasona, kiedy ten nagle się zatrzymał. Chociaż
wampirze zmysły sprawiały, że jej refleks powinien być niezawodny, z trudem
wyhamowała, po czym zastygła w bezruchu, ostatecznie chcąc nie chcąc przenosząc
na stojącego przed nią wampira. Krótko spojrzała na partnera, dopiero po chwili
decydując się powieść wzrokiem dookoła, by upewnić się, gdzie tym razem
wylądowali. Już nie widziała kontenerów, w zamian otoczona najzwyklejszymi
w świecie zabudowaniami. Tak czy inaczej, wszystko wskazywało na to, że
wylądowali w jednej z najzwyklejszych w świecie uliczek –
zaciemnionej i brudnej, tak jak i większość tych, które można było
spotkać w mniej ciekawych rejonach wielkiego miasta. Znała je aż nazbyt
dobrze, zwłaszcza w ostatnim czasie musząc ograniczać się do polowania na
ludzi, których w innym wypadku by nie tknęła. Margines społeczny nigdy nie
był tym, co ją interesowało, ale przez wzgląd na sytuację często ani ona, ani
tym bardziej reszta, nie mieli większego wyboru.
Dopiero po
dłuższej chwili przeniosła wzrok na bladą twarz Jasona. Nie była pewna jak długo
biegli i w jak znacznej odległości od portu się znajdowali, ale i tak
miała ochotę przemieścić się jeszcze dalej. Nie czuła zmęczenia, w gruncie
rzeczy zdolna bieg bez końca, co było jedną z wielu zalet, które dawała
nieśmiertelność. Z jakiegoś powodu pragnęła po prostu pozostawać w ruchu
– ot tak, zupełnie jakby wieczny bieg mógł zapewnić jej bezpieczeństwo. W chwilach
takich jak te aż nazbyt dobrze rozumiała Claudię, która uciekała właśnie od
zawsze, chociaż nigdy wprost nie wytłumaczyła im w czym rzecz.
Najwyraźniej czasami po prostu tak było, ale…
–
Przyszedłeś po mnie – powiedziała z opóźnieniem. Zaraz po tym cicho
westchnęła i z wahaniem zmierzyła swojego partnera wzrokiem. – Marcy
spieprzyła. Chyba zaatakowała któreś z nich, kiedy nas znaleźli i…
– Wiem o tym
– wycedził przez zaciśnięte zęby Jason. – Widziałem. I szczerze mówiąc, najchętniej
bym ją zabił.
– Tak jak i ja!
– stwierdziła, potrząsając z niedowierzaniem głową.
Teraz,
kiedy byli sami, a ona czuła się bezpieczniejsza, w końcu mogła sobie
pozwolić na to, żeby odreagować. Nerwowo przeszła kilka kroków, zaciskając mięśnie
i ostatecznie decydując się kopnąć stojący w pobliżu, już i tak
przepełniony kosz na śmieci. Skrzywiła się w odpowiedzi na huk, który jak
na zawołanie wypełnił całą uliczkę, ale ostatecznie nie zwróciła na ten dźwięk
uwagi. Cholera, jeśli ktoś miał ich znaleźć, prędzej czy później i tak by
tego dokonał, niezależnie od tego, czy siedzieliby cicho.
– Mel… –
odezwał się ponownie Jason. Chociaż wypowiedział jej imię łagodnie, było w brzmieniu
jego głosu coś niepokojącego – rodzaj pełnej napięcia nuty, której nie był w stanie
zignorować.
– Naprawdę nie
wierzę w to, co się stało. Oni tak po prostu… – Westchnęła cicho. –
Sparaliżowało mnie – przyznała po chwili wahania.
Teraz
zaczynała mieć o to do siebie pretensje, chociaż to przecież nie była jej
wina. Nie chciała tego! Co mogła poradzić na emocje, które tak czy inaczej wydawały
się ją przytłaczać? To wszystko działo się tak szybko, że nawet gdyby chciała,
nie byłaby w stanie zrobić niczego, by zapanować nad sytuacją. Pewne
rzeczy po prostu miały miejsce, a ona mogła co najwyżej na nie pozwolić. Z drugiej
strony, być może właśnie okłamywała samą siebie, szukając dla siebie usprawiedliwienia,
ale jakie to właściwie miało znaczenie? W głowie miała mętlik, a jakby
tego było mało…
– Czego
chcieli? – rzucił naglącym tonem Jason. Aż wzdrygnęła się, kiedy bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia znalazł się przy niej, bezceremonialnie chwytając
dziewczynę za ramiona i szarpnięciem stawiając ją do pionu. – Mel, do
cholery!
– Jak to
czego? Odpowiedzi! – zniecierpliwiła się. Sama również podniosła głos, zresztą
tak jak i zawsze, kiedy Jason zaczynał na nią krzyczeć. To zdecydowanie
nie było normalne, przynajmniej do tej pory, bo w ostatnim czasie wzajemne
pretensje zdarzały się niepokojąco wręcz często. Nie miała pojęcia, co powinna o tym
myśleć, ale taki stan rzeczy zdecydowanie nie napawał wampirzycy entuzjazmem – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. – Zaatakowaliśmy ich dzieciaki, więc co się
dziwić? Sama byłabym wkurwiona, gdyby ktoś chciał skrzywdzić kogoś, kto jest
ważny dla mnie.
Jeszcze
kiedy mówiła, nerwowo uciekła wzrokiem gdzieś w bok. No cóż, pomijając
Jasona, tak naprawdę od dawna nie miała nikogo. W zasadzie była sama odkąd
tylko sięgała pamięcią, jeszcze przed przemianą, do czego zresztą zdążyła się przyzwyczaić.
Głupiutka Melanie, która od dziecka przy każdej możliwej okazji błąkała się po
ulicy, aż prosząc się o kłopoty, jak wielokrotnie słyszała zarówno od rodziców,
jak i wszystkich tych wszechwiedzących sąsiadek, których zwykle pełno na
każdym osiedlu. „Ta dziewczyna źle skończy” – stwierdzenie, które ostatecznie
okazało się prawdą, więc pewnie nikt nawet nie mrugnął, kiedy tak po prostu zniknęła.
Dlaczego miałby, skoro przez lata nikt nie reagował na to, co się z nią
działo? Łatwiej było mówić, niż zwrócić uwagę na to, że musiała mieć jakiś
powód, żeby chcieć uciekać z tamtego domu, o ile tak można było
nazwać mieszkanie, w którym prędzej mogłaby oczekiwać, że znów dostanie od
pijanego ojca w twarz, niż doszuka się choćby odrobiny rodzinnego ciepła.
Wszyscy widzieli, a jednak nikt niczego nie zrobił – i to łącznie z matką,
która przez całe lata przyzwyczaiła się do tego, że łatwiej jest milczeć i potakiwać,
aniżeli prowokować męża. Och, ona z kolei była głupia, skoro tego nie
rozumiała; w końcu za każdym razem sama
się prosiła, bo jak żeby inaczej?
Skrzywiła
się, kiedy wspomnienia wróciły, pierwszy raz od dawna. Błogosławiła, że dzięki
przemianie większość obrazów wyblakła, teraz przypominając raczej jakiś stary
film marnej jakości, który tylko czasami dawał o sobie znać. Z równym
powodzeniem to wszystko mogłoby dotyczyć kogoś innego – jakiejś innej, naiwnej
dziewczyny, a nie Melanie, która – jak na ironię – w śmierci znalazła
coś, co przez pewien czas wydawało jej się wybawieniem. Nie żałowała, że ktoś
kiedyś zaatakował ją w uliczce jakże podobnej do tej, w której znajdowała
się wraz z Jasonem teraz. Ból przeminął, zresztą jak i poczucie
paniki, którego doświadczyła zaraz po przebudzeniu – oszołomiona atakiem i pragnieniem,
przez krótką chwilę przekonana, że została pobita i zgwałcona, chociaż to
ostatecznie okazało się naprawdę. Co prawda zrozumiała to później, wraz ze swoją
pierwszą ofiarą, kiedy uświadomiła sobie, że wszystkim, czego tak naprawdę
potrzebowała, była krew. Nie miała pojęcia, dlaczego ostatecznie została wciągnięta
w świat wiecznej noc, ale czy to było istotne? Może w grę wchodziło
przeznaczenie, a może zwykły przypadek, bo podejrzewała, że była jedynie
niedopatrzeniem jakiegoś polującego nomady – ofiarą, która zupełnym przypadkiem
okazała się na tyle silna, żeby przeżyć, o ile w jej przypadku to
stwierdzenie w ogóle miało rację bytu.
Zawsze
sama… Do czasu, aż znalazła się Jasona – kogoś, kto wydawał jej się znajdować w równie
beznadziejnym położeniu, co ona kiedyś. Zaopiekowała się nim, spragniona
towarzystwa i kogoś komu mogłaby zaufać. Cóż, do tej pory nie miała
szczęścia z towarzyszami, kilkukrotnie próbując odnaleźć się w towarzystwie
napotkanych na swojej drodze grup nieśmiertelnych – mniejszych lub większych. Nie
mogła zaprzeczyć, że to do pewnego stopnia pomogło jej zrozumieć siebie, skoro jej
stwórca nie poczuwał się do obowiązku wprowadzenia w nowe życie, niemniej
nigdzie nie zabawiła dłużej. To nie było to, czego oczekiwała, Melanie z kolei
za każdy razem czuła się jak intruz – a więc dokładnie tak jak teraz,
musząc znosić obecność tej grupki. Jedynie Jason był dla niej jak rodzina, a przynajmniej
tak sądziła, zanim cała jego uwaga skupiła się na zemście na rodzinie i próbach
dopadnięcia Elizabeth.
– To nie
wygląda dobrze – odezwał się cicho Jason, a ona poczuła, że ma ochotę roześmiać
się histerycznie.
– Jasne, że
nie. Boję się, wiesz? – dodała po chwili wahania. Zastygła w bezruchu, ledwo
powstrzymując przed tym, by wyrwać się z uścisku partnera i zacząć
niespokojnie krążyć. – Nie wiem, co robić. I to mnie przeraża – dodała pod
wpływem impulsu, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że drży.
Jeszcze
kiedy mówiła, spojrzała na niego w niemalże błagalny sposób. Chciała żeby w końcu
zrobili… w zasadzie cokolwiek! Nie potrafiła zliczyć jak wiele razy
błagała go o to, by nareszcie odpuścili i uciekali. Wiedziała, że
opuszczenie Seattle akurat teraz byłoby ryzykowne, ale mogli przynajmniej spróbować.
To i tak było lepsze od biernego czekania na to, co przyniesie
przyszłości. Och, wszystko się takie wydawało, w Melanie zaś wszystko
rwało się do tego, żeby ewakuować się z miasta. Tak po prostu w końcu
spróbować odciąć się od tego całego szaleństwa, choćby na chwilę, bo podejrzewała,
że Volturi tak po prostu ich nie zostawią. Nie mieli szans się odciąć, więc co
tak naprawdę im pozostało? W najgorszym wypadku liczyła się ze śmiercią,
ale i to do niej nie docierało – bo niezależnie od wszystkiego nie chciała
umierać.
Oczekiwała
jakichkolwiek oznak troski albo przynajmniej mentalnego wsparcia, ale czekało
ją rozczarowanie. Jason uparcie milczał, bezmyślnie wpatrując się w jakiś
bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni i wydając się nad czymś
intensywnie zastanawiać. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, po czym
spojrzała na wampira wyczekująco, mając nadzieję, że ten w końcu powie
coś, co będzie mogła uznać za jakąkolwiek formę wsparcia. Co powinniśmy zrobić?, pomyślała i miała ochotę go o to
zapytać, ale powstrzymała się, w zamian po prostu obserwując i coraz
bardziej niecierpliwie czekając na reakcję. Kolejny raz czuła się osamotniona i wręcz
nieznośnie bezradna, co niezmiennie doprowadzało wampirzycę do szału. Jeśli nie
od partnera, to niby od kogo mogła oczekiwać odpowiedzi na dręczące jej pytania
i to na dodatek teraz, kiedy wprost zwierzała mu się ze słabości?
– Jason? –
rzuciła naglącym tonem, nie mogąc się powstrzymać. Przynajmniej na nią
spojrzał, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. – Zrobisz coś?
Słyszałeś, co powiedziałam?
– Trudno
żebym nie słyszał – obruszył się, po czym westchnął przeciągle. – Myślę, Mel…
Ale to nie jest takie proste – dodał, chociaż przecież doskonale o tym
wiedziała.
– Nie
byłabym przerażona, gdyby to wyglądało inaczej – zauważyła spiętym tonem. –
Mówiłam ci, że powinniśmy uciekać. Cały czas cię prosiłam, ale ty… – Urwała, po
czym nerwowo zacisnęła usta. – To zaczyna mnie przerastać, wiesz? Jesteśmy
tutaj, nie możemy nic zrobić, a ta kobieta…
– Która?
Melanie zapragnęła
na niego warknąć.
–
Wampirzyca, która mnie zaatakowała – wyjaśniła, chociaż to brzmiało jak dość
naciągana teoria. Westchnęła cicho, ledwo będąc w stanie zapanować nad
nerwami. – Potrafiła czytać mi w myślach… To było dziwne, wiesz? To
znaczy…
–
Wiedziałaś o telepatach – przypomniał szorstko. – Wszyscy są uzdolnieni.
Liz najwyraźniej potrafi dobrze się zakręcić.
– Tutaj nie
chodzi o twoją siostrę! – wrzuciła z siebie na wydechu, ostatecznie
tracąc cierpliwość.
Tak było za
każdym razem – temat prędzej czy później wracał do tego, czego tak bardzo
nienawidziła, niezmiennie wstawiając jej nerwy na próbę. Jason chyba nawet nie
był świadom, jak bardzo doprowadzał ją do szału tym, w jaki sposób się
zachowywał. Naprawdę uważał, że sprawy były aż takie proste? Nie dostrzegał, że
przez niego i to, że z takim uporem usiłował zbliżyć się do
Elizabeth, wszystko niezmiennie się sypało, a oni byli w niebezpieczeństwie.
Nie była
pewna, jak wiele razy próbowali o tym rozmawiać, za każdym razem
bezskutecznie. Patrzyła na to przez palce, cierpliwie czekała i wciąż
wmawiała sobie, że prędzej czy później wszystko jakoś się ułoży, chociaż nigdy
nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić w jaki sposób. Czekała na
coś, czego nawet nie potrafiła określić, to jednak wydawało się bez sensu i coraz
częściej zaczynała być tego świadoma. Gdyby było inaczej, wtedy… może by
zrozumiała, ale to i tak nie miało znaczenia – nie w takim stopniu,
jak mogłaby tego oczekiwać.
– Cholera,
nie rozumiesz? Ktoś nas w końcu zabije i tyle tego będzie –
oznajmiła, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Oboje wiemy,
że właśnie tak będzie. A ja… Słodki Jezu, chcę uciec, tak? Wiem, że to nie
ma sensu, bo ktoś prędzej czy później nas znajdzie, ale pal to licho! –
Zamilkła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Proszę cię o coś,
Jason. Teraz, wtedy… Ile jeszcze, co? Seattle…
– Ja
nigdzie się nie wybieram – przerwał niemalże łagodnie, ale na tyle stanowczym
tonem, by zrozumiała, że jakiekolwiek protesty i tak nie mają racji bytu.
– Szukam
dla nas rozwiązań. Nie rozumiesz, że to nie jest tego warte? – wyrzuciła z siebie
na wydechu. – Jason, oni nas pozabijają… Któreś z nich. Chyba że… Ta kobieta
powiedziała mi, że może pomóc – dodała po chwili. – Że zna bezpieczne miejsce,
ale ja…
– O czym
ty mówisz?
Jedynie potrząsnęła
głową.
– Mogłaby
pomóc – powtórzyła z naciskiem. – Po prostu z tego skorzystajmy i spadajmy
stąd. Ta twoja zemsta nie jest warta tego, żeby… – zaczęła, ale nie miała
okazji dokończyć – i to bynajmniej nie dlatego, że Jason mógłby jej
przerwać.
W zamian aż
zachłysnęła się powietrzem, kiedy wampir bezceremonialnie uderzył ją w twarz.
Tak po prostu, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia i nie zadając przy tym bólu,
ale to i tak wystarczyło, żeby zamilkła, w równym stopniu
oszołomiona, co i zszokowana. Otworzyła i zaraz zamknęła usta,
spoglądając na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Dłoń zupełnie
bezwiednie przycisnęła do policzka, wciąż nie dowierzając, że on tak po prostu
mógłby…
–
Skończyłaś już pieprzyć od rzeczy? – Jason rzucił jej wymowne, przenikliwe
spojrzenie. – Wybacz, ale inaczej byś się nie opamiętała. Nie wiem czy namieszali
ci w głowie, ale… Och, a teraz chodźmy, Melanie.
Zaraz po tym
wampir po postu się odwrócił i odszedł. Samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć,
dlaczego po tym wszystkim ruszyła za nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz